Buch lesen: «Litwa za Witolda», Seite 21

Schriftart:

1423

Zakon zawarłszy niepomyślny i nieszczęśliwy dla siebie traktat, teraz już tylko usiłował wybrnąć z niego, sposobiąc się do nowej wojny: starał się pozyskać pomoc od ks. Henryka Bawarskiego, wzywał komandora Alzacji, ociągał się z ratyfikacją i przyłożeniem pieczęci, próbując pozyskać książąt szląskich na swoję stronę.

Tymczasem w. ks. Witold ponawiał zapytania, stanowczej względem traktatu zawartego domagając się odpowiedzi.

Zwołano radę powszechną starszyzny, biskupów, posłów miast; wszyscy mówili za pokojem, ale razem prosili o zmianę niektórych warunków traktatu. Żądano na powrót Nieszawy i cła toruńskiego. Cesarz zastraszał znowu, donosząc o zamachach Litwy z Tatarami na Prusy; sam zaś zbliżył się znowu do króla, chcąc wyjednać odwołanie Zygmunta Korybutta z Czech, co w Kaszawie umówionem zostało. Witold zgadzał się także na to. Przyobiecano Zygmuntowi Korybuttowi ziemię dobrzyńską. Zaraz po zjeździe w Kaszawie zajęto trzy włości i Nieszawę, z połową ceł toruńskich. Krzyżacy nie opierali się już temu, widząc cesarza za królem: owszem żądali sami opieczętowania traktatu w Melna zawartego, które na zjeździe pod Wieloną dokonane zostało. Witold z w. mistrzem rozstali się w najlepszych stosunkach i oświadczeniach przyjaźni.

Pisarze polscy łatwo i chętnie posądzający Witolda, od tego zjazdu z w. mistrzem postrzegają zmianę w jego obejściu z Zakonem i wszelką do posług gotowość, ofiarowanie pośrednictwa u króla itd. Lecz Witold takim okazuje się zawsze: skoro raz na pokój i przymierze z Zakonem rachować może, nie tai się z przyjaźnią i usiłuje ją zachować, podtrzymując obejściem życzliwości i oznak szczerego sprzyjania pełnem. Przypisywać skrytym podszeptom Zakonu i cesarza przeciwko Polsce mniemaną zmianę Witolda nic jeszcze nie dozwala.

1424

Koronacja królowej Zofii w Krakowie, którą cesarz, cesarzowa, król duński zaszczycili swoją bytnością, a Korybutt w pięćset koni wyjeżdżał na spotkanie Zygmunta, swego przeciwnika – nie zwabiła Witolda, który ani z cesarzem się widzieć, ani świadkiem być wesela nie pragnął.

Posłowie Witolda oświadczyli, że w. książę ofiaruje się za pośrednika dla ułatwienia trudności wynikłych z traktatu w Melnie zawartego; co się tycze Zygmunta Korybutta, tego raz odwoławszy, ani go wspierać, ani namawiać więcej nie myśli.

Korybutt pomimo to oświadczenie, zniechęcony przewłoką w puszczeniu mu ziemi dobrzyńskiej, powołany przez Czechów, mimo oporu króla i Witolda, najemnych ludzi zebrawszy, znowu do Czech uszedł. To zajątrzyło cesarza, chociaż Władysław i Witold przekonywając, że mu nie pomagali, zabrali dobra jego w Polsce i Litwie, skazując go na wieczne wygnanie.

Witold w Wilnie przyjmował posłów cesarza i króla duńskiego o rękę królewnej Jadwigi dla Bogusława ks. stołpeńskiego proszących; których osiem dni przetrzymawszy, odpowiedź odłożył na później, ale dał poznać, że projektowi temu nie sprzyja, co go do reszty z królową Zofią, i tak mu już niechętną, a związkowi temu sprzyjającą, poróżniło.

Później w Krzemieńcu poselstwo pskowskie z poradnikiem Sylwestrem znalazło Witolda, prosząc o ulgi w pobieranych opłatach, których odmówił, rozgniewany w r. 1421 okazanem nieposłuszeństwem i stosunkami z Zakonem.

Sam w. książę z pokonanemi Krzyżakami w coraz przyjaźniejsze zachodził związki, które, trzykrotną wojną opustoszony kraj, wystraszony lud i bracia Zakonni, starali się utrzymać. Na zjeździe w Nieszawie za Wisłą pod Toruniem, gdzie byli tylko posłowie Witolda jako pośrednicy i pojednawcy, objaśniono niektóre punkta traktatu u jeziora Melna zawartego. Przedmiotem układów był handel. Kupcom Zakonu do Węgier, Litwy, Rusi i Mazowsza przez Polskę drogi miały być wolne, z poborem tylko dawnego myta; do składów nigdzie zmuszać ich nie miano itd. Wszelkiego rodzaju zboże, towary, przez Litwę, Polskę, Ruś, wodą i lądem prowadzić mogli. W traktowaniu tem Litwa prawie objętą nie była, i mało co do niego dla siebie wpływała.

Rusi zagrażali znowu Tatarowie.

Chan Kojdadatem zwany, ciągnął na ks. Jerzego Romanowicza ku Odojewu. Wezwany na ratunek Witold, wymógł posiłki dla ks. Jerzego u w. ks. Bazylego, a sam posłał od siebie przeciwko Tatarom w pomoc ks. Andrzeja Michałowicza i Andrzeja Wsewołodowicza, Jana Babę i Puciatę brata jego, książąt Druckich, których liczą siedemdziesięciu, Mitka Wsewotodowicza i Grzegorza Protasowa. Ci nie doczekawszy się posiłków od w. ks. moskiewskiego, sami pobili Tatarów, Kojdadat zmuszony do ucieczki, a dwie jego żony odesłane jedna Witoldowi, druga do Moskwy w. księciu [Index 1 stycz. 1425. 1103; Chan nazwany tu Chudandach] z częścią zabranych na Tatarach łupów.

W tym roku umarł zięć Witoldów, w. ks. Bazyli, poruczając syna swego, na imię Boga, Witoldowi, z ufnością, że go nie opuści. W. ks. Zofia umierającego o tę odezwę uprosiła, mając nadzieję w opiece ojca, którego potęgę co dzień wzrastającą widziała. I gdy jeden umierał, rodził się inny władca Witoldowi pokrewny, syn Władysława króla, powitany w Polsce radością powszechną. Witold na chrzciny jego d. 17 lutego 1425 roku, posłał dar prawdziwie królewski, kolebkę srebrną, sto pudów ważącą.

1425

Morowe powietrze rozszerzające się w Polsce, zmusiło do ucieczki w lasy litewskie króla i królowę, gdzie z Witoldem w puszczach przemieszkiwali. Tu na łowach Jagiełło, uganiając się za zwierzem, nogę złamał i kilka miesięcy leżeć potem musiał w Krasnymstawie. Na dzień św. Marcina złożony sejm w Brześciu Litewskim, gdzie król dla nowo narodzonego syna u ślachty następstwo po sobie usiłował zapewnić. Nie przyszło to bez trudności, a Władysław każdego osobno z senatorów namawiać zmuszony, okupywał łaskami dziedzictwo dla syna, które nareszcie zapewnionem mu zostało. Ślachta obu krajów dosyć wszakże niechętnie zezwoliła na dyplom, który dano w ręce Zbigniewa Oleśnickiego.

Tymczasem królowa znowu była brzemienną. Kronikarze polscy przypisują Witoldowi całą ohydną sprawę jej i oskarżenie o cudzołóstwo. Piszą oni, iż uląkł się tej płodności, aby Litwa na dzieci królewskie nie poszła; rzucił więc wątpliwość i przywiódł króla do tego, że sprawę sromotną wyprowadzono, która odprzysiężeniem się skończyła. Jan Tarnowski zwrócił uwagę króla na to, że potomstwo osławionej matki panować nad Polską nie może, i tak dano się królowej odprzysiąc, złożyć świadectwem kilku pań, a Jana Strasza Odrowąża, który królowę osławił przed Witoldem, długo więziono i srogo ukarano.

Małej wagi rokowania z traktatu u Melna wynikłe, przedłużały się. Chodziło tylko o sprawy polskie i w. ks. ofiarował się za pośrednika. Naznaczony zjazd w Grodnie, gdzie o młyn na Drwęcy w Lubitz dopominały się strony obie. Był to punkt przeprawy, ważny dla obrony granic. Witold chciał powiat połongowski ustąpić Krzyżakom dla załatwienia tej trudności, ale król tego nie przyjął. Ponowiono zjazdy bez ukończenia stanowczego; ale stosunki, jak nigdy wprzód, pozostały przyjazne i zawiązywały się coraz ściślej. Oczekiwano w tym roku zjazdu królów polskiego i duńskiego, a Krzyżacy nawet pomoc jakąś w zamierzonej wyprawie na Ruś Witoldowi dać przyrzekli, lecz wojna ta ze Pskowem wprzód uchwalona, zaniechaną została [25 maja 4174. Index. Nap.] Granice między Litwą a Kurlandią postanowione przez Witolda. [Index. Nap. 1179].

1426

Gdy na sejmie w Łęczycy panowie polscy dane w Brześciu dyploma następstwa na tron dla syna królewskiego wobec jego rozsiekali szablami, a potem znowu każdy z osobna ujęci, przypieczętowali; Witold uwiadomiony umyślnie poselstwem o ukończeniu sporu względem młyna Lubitz, nie miał już potrzeby ustępować powiatu połongowskiego. Z oznajmieniem do Witolda posłani: Zbigniew biskup krakowski, Piotr Szafraniec podkomorzy krakowski i Mikołaj Drzewiecki pisarz królewski. Spotkani posłowie o dwie mile od Trok przez biskupa wileńskiego Macieja, przeprowadzani uczciwie, w bramie przez Witolda przyjęci, na zamku trockim ugoszczeni zostali.

Uprzedziła to jeszcze wyprawa na Ruś w początku roku rozpoczęta, na którą sposobiono się. Witold w styczniu już obozował pomiędzy Smoleńskiem a Witebskiem, wioząc z sobą chorą naówczas żonę Juliannę. [13 stycz. 1420; Napierski Ind. 1208]. Do pół roku wszakże przeciągnęły się przygotowania i sama wyprawa.

Psków i Nowogród jak w roku przeszłym były celem uzbrojenia: Psków z dawna wyłamywał się z lennictwa litewskiego. Posłowie jego i Nowogrodzcy przybyli, prosząc, o pojednanie i przebaczenie, ale za późno. Witold nie dając nic poznać po sobie, odprawił pskowskich posłów i nowogrodzkiego posadnika Teodora z obojętną odpowiedzią. Tymczasem potajemnie gotował się na nich. Zajście z biskupem dorpackim, który pod opieką Witolda zostawał, przyśpieszyło wybuch.

Historycy ruscy, przypisujący tę wyprawę chęci korzystania z młodości wnuka Bazylego, zupełnie w tym zarzucie słuszności nie mają. Sprawiedliwie Narbutt uważa, iż kronika nowogródzka wzmiankuje o przybyciu Bazylego do obozu Witolda i przysiędze przez niego złożonej dziadowi, iż do spraw Pskowa i Nowogrodu mieszać się nie będzie, ani ich posiłkować. W istocie dotąd w. książęta moskiewscy mały bardzo wpływ mieli w Pskowie i Nowogrodzie, do ziem tych żadnego nie rościli prawa; czasowe przymierze wiązać ich tylko mogło. Ks. riazański Jan Teodorowicz poprzysiągł także Witoldowi przymierze podobne.

W czerwcu, przygotowania do wojny były już wielkie i Witold wezwał Krzyżaków mających go posiłkować na lipiec [Ind. Napierski 1210]. Wojsko po cichu zgromadzone, z Czechów, Wołochów, Tatarów pod wodzą Machmeta cara i Krzyżaków składające się, posiłkowane przez Nowogrodzian niechętnie, oddziałem pod wodzą ks. Aleksandra Ihnatiewicza, d. 4 sierpnia wtargnęło w ziemie pskowskie, na miasto Opoczkę idąc naprzód, które obległo.

Mieszkańcy dla obrony swej zrobili przed bramami most sztuczny, na cienkich linach umocowany do podpiłowanych palów, pod któremi nabite były w głębokim kanale koły ostre i drzewca. Sami ukryli się za mury, oczekując szturmu. Nie widząc nikogo na murach, Witold sądził, że twierdza opuszczona została; rzucił się ze swemi na most gwałtownie, gdy wtem ukryci ludzie, liny podcięli. Wielkie mnóstwo ludu zapadło się i porozbijało na palach, inni żywcem pobrani w niewolę i srodze męczeni na murach, w oczach Witolda, bo ich ze skóry żywcem obdzierano. To okrucieństwo dowodzące, że Opoczanie bronić się postanowili do upadłego, zniewoliła Witolda ustąpić pod Woroneż. Lecz i tu nie lepiej mu poszło.

Zagrożone miasto zawołało o pomoc do Pskowa; nadesłany posadnik Teodor z bojarami w poselstwie do w. księcia, ale to odepchnięte w początku zostało i szturm po szturmie przypuszczano bez ustanku.

Szczególniejsza, nadzwyczaj gwałtowna burza, deszcze, ulewy; jedna zwłaszcza chwila z wiatrem, tak gwałtownym, że się wszyscy skończenia świata lękali, a Witold sam, chwyciwszy za słup namiotu, wołał „Boże, zmiłuj się!” – zniewoliła do układów. Burza ta, którą wojsko za złą wróżbę wzięło, ochotę mu do dalszej wyprawy odebrała. Woroneż zdał się na łaskę i okupem opłacił od zagłady.

Pskowianie osadzali tymczasem Kotelnię. Oddział siedmiotysięczny z Tatarami podstąpił pod nią i dognał Pskowian zmierzających do zamku, ale im tylko odjął trzydziestu ludzi; reszta zamknęła się w grodzie.

Psków pod Woroneżem już proszący o przebaczenie, nie otrzymał go; w. książę podstąpił pod same miasto, którego przedmieścia popalone były.

Tu już wśród szturmu, za wdaniem się posła wielkiego księcia Bazylego i Aleksandra Włodzimierzowicza Łykowa, posadnicy Jakim i Teodor, przebłagali Witolda, który wziął okupu tysiąc rubli, razem z Woroneżem 1450; chociaż zwycięzca zażądał ich 3 000. Jeńców oddano na porękę pośredników, a pieniądze i więźniowie razem do Wilna na Trzy Króle dostawieni być mieli. Pskowianie opłacili jeszcze okup za jeńców swoich, którzy do października następnego roku pozostali w Litwie.

Z Polską w Grodnie starano się rozstrzygnąć małej wagi trudności o rozgraniczenie ziem jej od Zakonu, w czasie bytności króla. Wysłane na ten cel poselstwo, wyrobiło na rok następny zjazd, gdzie nareszcie arbitrowie ostatecznie postanowili granice Drezdenka, dotąd nieokreślone ściśle. W. książę Witold stawał w charakterze pośrednika i okazywał Zakonowi przyjaźniejszym niż kiedy. Z królem zaś przyjaźń dawna nadwerężona odejściem od Brodnicy, już się na nowo skojarzyć nie mogła. Witold podeszlejszy wiekiem, zaczynał marzyć coraz goręcej o niezależnej koronie litewskiej, o utrzymaniu kraju tego odrębnym od Polski. Usiłowania jego do zachowania charakteru narodowości udzielnej, ukazują się i w tem, że język litewski chciał uczynić językiem sądów i prawa. Ale Krzyżacy obawiający się tego wielkiego przedsięwzięcia, które by było pociągnęło wszystkie ludy plemienia litewskiego ku Litwie, odradzili to Witoldowi pod pozorem, iż język pogan jeszcze jest wiarą ich i przesądami dawnemi przesiękły, że tępiąc go tylko i niszcząc, nową religię zaszczepić można. Ten jeden krok niebaczny Witolda, który rady krzyżackiej usłuchał, niezmiernie wpłynął na przyszłość. Z językiem znikło wszystko dawne, a pamiątki litewszczyzny lud tylko, strażnik tej arki, przechował w lasach, wykołysał na odludziu.

Krzyżacy co dzień większy wpływ uzyskiwali nad umysłem w. księcia; pochlebiając jego dumie, podsycali w nim myśl starania się o koronę litewską i ruską, podżegali go do oderwania się od Polski, którą osłabić było dla nich najpożądańszem. Witold zaślepiony na skutki, wziął do serca stać się niezależnym panem kraju, choćby na chwilę przed śmiercią, i umrzeć, pozostawując państwo swe silnem a udzielnem.

1427

Już w r. 1427 myśli te na jaw wychodzą; uspokojenie Rusi i ustalenie władzy w tych prowincjach zajmuje Witolda spokojnego ze strony Zakonu. W marcu przybyli do Wilna posłowie nowogrodzcy, później pskowscy Joachim Pawłowicz i Jan Sydorowicz, z okupem, proszący o uwolnienie jeńców. W sierpniu znajdował się Witold w Smoleńsku, objeżdżając kraje sobie podległe, do których zjechał przez Brandeburg, Balgę, Elbląg, Marienburg, Mewe. W listopadzie powrócił już do Nowogródka.

1428

Nowogród Wielki, jak Psków wprzódy, potrzebował upokorzenia, gdyż ufny w siły swoje, nie tylko sporzył o granice, ale w któremś piśmie swem ośmielił się Witolda nazwać zdrajcą. Pogróżki wojny Nowogrodzianie przyjęli ze śmiechem, mówiąc: nawarzym miodu na wasze przybycie.

Niedostępność Nowogrodu, otoczonego bagniskami i lasami, twierdzą dzikich ludów, dodawała otuchy Rzeczpospolitej.

Witold wszakże nie zraził się trudnością wyprawy, do której posiłkowała go Polska, ks. Kazimierz Mazowiecki, Świdrygiełło, ks. Zygmunt Kiejstutowicz, Aleksander Włodzimierzowicz Wołyński, Jerzy Symeonowicz Lingwenej i inni.

Z Polaków towarzyszyli mu: Wincenty Szamotulski kasztelan międzyrzecki, hetman Jakub Kobyleński, Mściug Skrzyński, Mikołaj Brzeski, Zik Kadłubski, Maciej Uski, Jan Sciekoziński, Jan Łopata Kalinowski, Jakub Prekora Morawieński, Mikołaj Sępiński i wielu innych.

Zawarcie przymierza z ks. Janem Fedorem Riazańskim i Janem Włodzimierzowiczem Prońskim wspomagało, zaręczając z ich strony niemieszanie się do boju.

Wojsko dość silne, z końcem wiosny ruszyło prostą drogą przez czarny las, miejsce dotąd uważane za niedostępne. Przodem szli 10 000 ludu, czerni, która siekierami drogę torowała przez puszczę i błota, wycinając lasy, wyściełając grzęzawice, narzucając mosty dla piechoty, jazdy i dział wiezionych. Podobne drogi dotąd jeszcze gdzieniegdzie zatrzymały nazwanie mostów Witoldowych.

Szczególnie działa potrzebowały bezpiecznych dróg; a jedno z nich, które dla oblężenia wiódł Witold, nazwane Gałką, ulane przez Niemca Mikołaja, ciągnęły104 pod mury Porchowa czterdzieści koni.

Nagle, przebywszy puszczę i trzęsawiska niebezpieczne, Witold stanął pod zamkiem Porchowskim; roztoczono obóz, rozpoczęto szturmy.

Gałka zagrzmiała, ale raz tylko; za pierwszym bowiem wystrzałem roztrzaskana w kawałki, wywaliła basztę i przebiła dwie ściany cerkwi św. Mikołaja nad ołtarzem w czasie nabożeństwa, ale pękając, sama szczętami swemi pozabijała też wiele ludu, wojewodę połockiego i jakiegoś Krzyżaka stojącego nieopodal. Załoga Porchowa składała się ze trzech tysięcy ludu, pod dowództwem posadnika Grzegorza i Ihnata Boreckiego: nie czuła się ona na siłach, aby opierać dłużej i narażać na szturmy i zdobycie. Zaczęto układy, których pierwszym warunkiem było, aby w imię całej Rzeczypospolitej traktowano. W Nowogrodzie postrach był wielki: pośpieszono z poselstwem, które sprawiał arcybiskup Nowogrodu, na czele czternastu bojarów przedniejszych. Umówiono się o okup z Porębowa 5 000, z Nowogrodu, lubo105 niedobywanego 10 000 rubli, a 3 000 osobno za jeńców już pobranych (na naszę rachubę dzisiejszą około 1 700 000 złotych).

Zawarłszy pokój tak drogo opłacony przez Nowogrodzian, w. ks. Witold rzucił im odchodząc ostatnie słowo: „Nie zwijcie mnie odtąd zdrajcą”.

Po powrocie z wyprawy w. książę przyjmował w Nowogródku i udarowywał wspaniale sprzymierzeńców swoich. Metropolita Focjusz objeżdżał kościoły Rusi litewskiej przez dwa miesiące.

1429

Myśl otrzymania korony i zostawienia po sobie Litwy potężnej a niepodległej dojrzewała w potężnej duszy Witolda, z którą razem na inny świat przenieść się miała. Myśl ta w niczyjem więcej sercu, w niczyjej nie odrodziła się głowie; jej to dzieje są ostatniemi chwilami panowania starca, ostatniemi momentami właściwej historii Litwy. Poza zgonem bohatera, jest już tylko walka i bój między krajami, z których jeden wcielić w siebie pragnie drugi, opierający się sił ostatkiem. Są to już nie dzieje Litwy, ale historia Polski. Z Witoldem kończy się Litwa i kona na wieki. Naród dopełnił swej misji, wyrósł później chorobliwym wzrostem w ogrom różnorodny, który tylko potężna prawica Witolda utrzymać mogła. Po jego śmierci trwa olbrzymi trup, powolnie rozkładając na części dotąd zawalające brzegi Czarnego i Bałtyckiego Morza. Mała Litwa urosła na wielkie państwo, co nawałę Tatarów wstrzymać, podbić ich i zwalczyć potrafiło; spełniwszy, do czego ją losy zgotowały, przekazuje się na pokarm drugiemu państwu potężniejszemu, w wielkiej świata całości, inne mającemu przeznaczenie.

Cesarz Zygmunt pragnący osłabić Polskę i Krzyżacy pracujący w tymże celu, których jedność Polski i Litwy nie bez przyczyny na własną zatrważała przyszłość – od dawna dumie Witolda pochlebiając, królem go mianowali, koronę mu z dala ukazując. W istocie potęga Witolda, którego państwo rozciągało się od morza do morza, mogła natchnąć żądzą korony. Lecz nie o próżne dumy nasycenie chodziło tu tylko: miłość kraju większym była powodem działania, a ostatnie słowa umierającego bohatera jej dowodzą. Polacy dobrze poznali, co się kryło pod błyszczącym bawidełkiem i dlatego tak silnie, chwilowemu nawet spełnieniu zamiaru w. księcia, opierali się do ostatka.

Pewien pomocy od cesarza i Krzyżaków, zgodzenia się hołdujących mu książąt i przymierzeńców, Witold miał tylko Władysława Jagiełły i Polaków skłonić, aby na ukoronowanie jego i ogłoszenie Litwy królestwem zgodzili się. Ta była myśl zjazdu w Łucku, który na rok 1429 miał się zebrać. Poczynać sobie bez Polski było to zerwać z nią stosunki wszystkie, wypowiedzieć jej wojnę, zobowiązania własne i najuroczystsze podeptać przysięgi.

Witold chcąc przemóc spodziewany opór Polaków, rachował na wstawienie się cesarza Zygmunta, na starość Jagiełły i słabość jego, na przedajność tych, co go otaczali. Zjazd ten na Trzy Króle naznaczony, na który sproszono zewsząd panujących i książąt, pozornie miał inne cele. Miano na nim roztrząsać z cesarzem i książęty ważne zadanie zjednoczenia się przeciw grożącej przewadze tureckiej, traktować o losie Wołoch, które cesarz rozebrać zamyślał, o husytach, którym posiłki od Polski i Litwy chciał zaprzeć, nareszcie o zjednoczeniu Kościoła.

Łuck, jedna z najstarożytniejszych osad ziemi wołyńskiej, dawna Drewlan i Łuczan stolica, którą losy podały w ręce Witolda, była ulubionem jego w Rusi pobytem. Tu wznosił się na wyspie Styrem i Głuszcem oblanej, na wysuniętym cyplu ziemi, mocny, nieprzystępny zamek, murami wysokiemi otoczony, ze trzema basztami i wysoką, nad wnijściem sterczącą wspaniale wieżycą. Geograf ruski w XIV wieku piszący, już Łuck zwał wielkim grodem nad Styrem. Stare miasto ograniczone wyspą i wysokiemi brzegami rzeki, rozciągać się naówczas musiało w jedną stronę ku tak zwanemu Dworcowi, w drugą ku dzisiejszej wiosce Kiwircom. W r. 1425 przeniesiona tu została katedra łacińska z Włodzimierza, a wzniesiony kościół i dom biskupi, ożywiały pusty przez większą część roku zamek. Dwie warownie, wyższa i niższa, część wyspy od cypla zajmowały, właściwe miasto zalegało resztę, z podzamczami wysuwając się za Głuszec, który w czasie wojny granicę obronnej twierdzy stanowił. Stare osady karaimów, Ormian, Żydów, którym Witold dwakroć nadał wielkie naówczas swobody, ludność z Rusinami tutejszemi składały. Zamki oba i wyspa cała tłoku gości sproszonych pomieścić nie mogły; przeznaczono więc folwarki i wsie okoliczne (Żydyczyn, Hnidawę, Zaborol, Krasne, Omelanik itp.) dla dworów książąt i panów przybywających.

Jagielle, który wiózł z sobą żonę Zofię i dwóch młodych synków, towarzyszyli książęta mazowieccy synowie Ziemowita, którzy świeżo w Sandomierzu hołd mu złożyli, książęta lignicki, brzeski, pomorscy; z senatu Wojciech Jastrzębiec, arcybiskup gnieźnieński, Zbigniew Oleśnicki biskup krakowski, Michałowscy, Ostrorogowie, Szamotulscy i wielu innych. Z Bazylim w. ks. moskiewskim, Witolda wnukiem, jechali: metropolita Focjusz, starający się o pozyskanie Rusi pod władanie swoje, książęta Borys Twerski, sprzymierzeniec Litwy, Oleg Riazański i Odojewskie. Od w. mistrza krzyżackiego wysłani byli komandor Bałgi i rządca Rastemburga; mistrz też inflancki Siegfried z pocztem swej starszyzny i wielkim orszakiem. Oprócz tych zjechali, hospodar wołoski wygnaniec Eliasz, Eryk król duński, posłowie Jana Paleologa o pomoc dla Konstantynopola od Turków proszący, banowie tatarscy z ord perekopskiej, dońskiej i wołżańskiej, legat papieski Jędrzej dominikan. Był to od niepamiętnych czasów pierwszy zjazd tylu znakomitych władców w tych krajach.

Orszak w. ks. Litwy, oprócz rodziny własnej, panów litewskich, ks.ks. Olszańskich, Radziwiłłów, Rombowdów, Moniwidów itd. składały rodziny polskie, które z nim w wojnach chodzić nawykły na nieprzyjaciela, i dworzanie jako Małdrzyk i Cebulka, przez których spodziewał się działać na panów polskich, jeśliby opornie mu stali.

Z ogromnym kosztem Witold podejmował te orszaki tysiąców ludzi, tłumy rycerzy i dworzan. Przeciwko książętom znakomitszym wyjeżdżali na spotkanie biskup łucki ks. Jędrzej Spławski, biskup grecki i ormiański; każdego uroczyście wiedziono na zamek górny, a w. książę z królewską wspaniałością swych gości przyjmował.

Codzienne potrzeby kuchni Witoldowej w Łucku, która karmiła tylu przybylców tak wspaniale, przywodzą nasi kronikarze jako dowód dostatków, a razem liczby zgromadzonych gości. Szło codziennie na przekarmienie tych tłumów siedemset wołów i jałowic, co dzień tysiąc czterysta baranów, po sto żubrów, łosi i dzików prócz innego jadła. Wypijano co dzień siedemset beczek miodu, wina, małmazji, piwa i różnego trunku. A uczta ta trwała siedem tygodni!!!

Licząc tylko dni czterdzieści, już by 28 000 wołów, 50 000 boranów, 4 000 łosiów i żubrów, a 20 000 beczek trunku różnego spotrzebowano!! Jeden Witold wystarczyć mógł na takie przyjęcie.

Pierwszych dni stycznia, wszyscy już prawie przybyli, a Władysław Jagiełło wybiegł był na łowy ku Żytomierzowi, gdy oznajmiono o cesarzu Zygmuncie, że się zbliża i król pośpieszył nazad do Łucka.

Witold, czcząc dostojnego gościa, wyjechał przeciwko niemu o milę za Styr (za Zaborol) Jagiełło nieco bliżej go spotkał. Dwór cesarza Zygmunta i żony jego Barbary, oprócz książąt Rzeszy niemieckiej, hrabiów i panów węgierskich, Kroatów106, Czechów, Raguzan, pań i pacholąt, odznaczał się wielką liczbą dworu, sług, zbrojnej straży i rycerzy. Dwór króla polskiego nie mniej wspaniały, odznaczał się szczególniej doborem pięknej młodzieży i wspaniałych starców składających radę.

Spotkawszy się z Władysławem Jagiełłą, cesarzowa zaprosiła go do sań swoich. Zygmunt jechał konno w poczcie wspaniałym książąt i rycerzy, poprzedzany przez Witolda. Wjazdowi cesarza towarzyszyło wysypanie się ludu, którym czerniały brzegi Styru wyniosłe. Huk trąb, kotłów, piszczałek i surm rozlegał się wśród dźwięku dzwonów kościołów i cerkwi. Spotykały go procesje uroczyste, katolików naprzód, na czele których szedł biskup Jędrzej, niosąc święte relikwie, Greków i Ormian ze swemi władykami, nareszcie karaimów i izraelitów z rabinami. Cesarz powitał biskupa katolickiego i uczcił niesione świętości pocałunkiem, innych prawie wzgardliwie pominął.

Witold wprowadził go wprost na zamek, który przygotowany był do uczty wspaniałej, jaśniejąc przepychem niesłychanym, stosami naczyń złotych i srebrnych, kobiercami itp. Po podwórcach i dworach, częstowano dworzan i orszak cesarski z równym przepychem.

Nim przyszło do rozpraw o ważniejszych przedmiotach, a raczej wśród traktowań, dnie upływały na zabawach, turniejach, gonitwach i wymyślnych łowach, z ptakami, psami, coraz w innych stronach i okolicach miasta. Na dworze błazen Hönne bawił zebranych gości. Tymczasem cesarz Zygmunt i cesarzowa Barbara, starali się po cichu przysposobić Władysława Jagiełłę, aby się koronacji Witolda nie sprzeciwiał; czemu jednak stary monarcha, tylko dla panów polskich i ich oporu, sprzeciwiał się coraz żywiej. Witold, któremu przyobiecywana połyskiwała korona, w uniesieniu wdzięczności dla cesarza, obiecywał mu nawzajem 100 000 ludu przeciw Czechom postawić.

Zwróćmy na chwilę uwagę na tych ludzi, o których żelazny opór rozbiła się ognista żądza Witolda – na panów rad królewskich.

Na czele ich, nie zasługą lub zdolnością, ale raczej dostojeństwem, stał Wojciech Jastrzębiec arcybiskup gnieźnieński, z ubogich rodziców, ze stanu niskiego wzniesiony na najwyższą w Rzeczypospolitej godność duchowną. Człowiek to był żądny wyniesienia, chciwy i liczną familią, którą wynieść i zbogacić pragnął, otoczony. Brat jego Ścibor, wojewoda łęczycki, miał dwudziestu synów, z których ośmiu w wojnie z Krzyżakami polegli. Podania malują arcybiskupa wylanym dla rodziny, ulegającym możnym, nigdy wbrew niesprzeciwiającym się niczemu, przebiegłym i zręcznym. Z jego strony Witold nie mógł się obawiać tak żywego oporu w sprawie oderwania się Litwy od Polski, jak od Zbigniewa Oleśnickiego. Ten w bitwie u Grunwaldu zasłużywszy sobie obaleniem Kökeritza, napastującego Jagiełłę, łaski króla i doszedłszy już wrychle107 biskupstwa krakowskiego, znany był z gwałtowności swego ślachetnego charakteru i niezłomnej jego stałości. Tego ani groźba, ani prośba, ani datek, ani pochlebstwo sprowadzić z drogi przekonania nie mogły. Wspaniała to i wielka postać, siłą wiary głębokiej zbrojna, prawdziwy kapłan, prawdziwy pasterz, nieskazitelny senator.

Panowie ziemscy i siła ziemskich mocarzy, znikają w oczach jego, gdy chodzi o sprawę Kościoła; w sprawie kraju, przekonania jego nikt mu wydrzeć, nic ust mu zamknąć, ręki wstrzymać nie może. Z proboszcza św. Floriana i kanonika krakowskiego, zostawszy w r. 1428 biskupem krakowskim, winien będąc królowi całe wzniesienie swoje, nie pobłażał mu wcale. Owszem odważną otwartość miał za najpierwszy swój obowiązek. Już zagęszczonych husytów z diecezji krakowskiej wygnał, a gdy posłowie czescy, Hussa zwolennicy, przybyli do Krakowa z ofiarą korony, z prośbą posiłku, on dla108 samej ich przytomności109 rzucił na miasto interdykt110, i choć wielkanocne następowały święta, został w Mogile, gdzie oleje święte konsekrował; nie chcąc wstąpić nogą tam, gdzie gród stołeczny tchem swym zarazili kacerze.

Król Jagiełło go się obawiał, bo raz już sam był od niego klątwą zagrożony. W Budzie cesarzowi Zygmuntowi, posłując do niego, stawił się tak ostro wyrzucając mu dekret niesłuszny, że Niemcy o mało go nie zabili. Spytka z Mielsztyna, nie zważając na ród jego i związki, wyklął za herezję. Szczodry, hojny, śmiały, ale nieugięty niczem, był najstraszniejszym i jedynie dla Witolda strasznym, bo i króla, i panów polskich za sobą prowadził. O niego miało się rozbić długo przygotowywane królestwo litewskie.

Nie mniej dla Witolda ciężkim do przełamania był Jan z Tarnowa, wielki cesarza Zygmunta nieprzyjaciel, człowiek odważny jak Oleśnicki (choć osobiście mu nieprzyjazny), wpływ także przeważny wywierający na króla, którego często zuchwale strofował; senator o dobro kraju gorliwy i rozpoznać je umiejący, był drugim z rzędu najważniejszych panów Rady. Reszta: Jan Głowacz z Oleśnicy, Jan Szafraniec, Mikołaj Michałowski wojewoda sandomierski, Sędziwój Ostroróg Szamotulski, więcej przyjaźni byli Witoldowi niżeli mu przeciwni. Ale i do tych interes kraju, dobro ojczyzny przemawiało, a Zbigniew Oleśnicki i Tarnowski mieli na nich wpływ przeważny111.

Przy Witoldzie, do współdziałania na panów polskich stali: Jan Gastold, ks. Algimund Olsza, Rombowd, Siemion ks. Olszański szwagier Witolda, wielkorządca Nowogrodu, Małdrzyk z Kobiela, poufały księcia dworzanin, i sekretarz jego Cebulka.

Rozliczne były przybyłych tu panujących interesa, a posłowie Paleologa, Jana VII, wołali najgłośniej o pomoc przeciwko Amuratowi, który w ślad za podbojami Mohameda, zajęciem Serbii i Wołoszczyzny, Cypr i Epir zawojował i groził starej stolicy Konstantyna. Eryk Doński walczył już z książęty Rzeszy o księstwo holsztyńskie, o które po nim następcy do XIX wieku spierać się mieli, i od cesarza wyglądał pośrednictwa, od Polski posiłków. Cesarz sam miał tu sprawy rozliczne: walkę z Turkami, do której pomocników chciał zyskać, pojednanie ostateczne Zakonu krzyżackiego i Polski, zjednanie sobie posiłków przeciw husytom, przesadzenie części Zakonu Niemieckiego nad Dunaj, a na reszcie koronację Witolda, to jest oderwanie go od Polski.

Przy pierwszem zejściu się cesarza z królem Jagiełłą, luksemburczyk począł od wyrzutów, klęskę swoję w Bułgarii składając na króla, że mu posiłków obiecanych nie dostarczył. Lecz Jagiełło wcześnie przygotowany na odpowiedź, odrzekł, że pomocy nie przyrzekał, a jednak wojsko jakie mógł podesłał, i że czekało na cesarza u Dunaju pod Brajłowem, na próżno go wyglądając, gdyż bawił naówczas w Czechach.

Po tych obustronnych wymówkach, cesarz niby urazę zawsze mając jeszcze do króla, uroczyście się z nim pojednał.

104.ciągnęły (…) czterdzieści koni – dziś: ciągnęło czterdzieści koni. [przypis edytorski]
105.lubo (daw.) – chociaż. [przypis edytorski]
106.Kroaci – Chorwaci. [przypis edytorski]
107.wrychle (daw.) – szybko, wkrótce. [przypis edytorski]
108.dla (daw.) – z powodu. [przypis edytorski]
109.przytomność (daw.) – obecność. [przypis edytorski]
110.interdykt – w prawie kanonicznym kościoła katolickiego wydany przez władze kościelne zakaz sprawowania kultu w oznaczonym miejscu. [przypis edytorski]
111.przeważny (daw.) – dziś: przeważający. [przypis edytorski]
Altersbeschränkung:
0+
Veröffentlichungsdatum auf Litres:
19 Juni 2020
Umfang:
390 S. 1 Illustration
Rechteinhaber:
Public Domain
Download-Format:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

Mit diesem Buch lesen Leute