Buch lesen: «Krzyżacy», Seite 12

Schriftart:

Rozdział dwunasty

Zbyszko wybrał się, jak zapowiedział, gdyż Maćko czuł się coraz gorzej. Z początku podtrzymywała go radość i pierwsze domowe zajęcia, lecz trzeciego dnia wróciła mu gorączka i ból w boku ozwał mu się879 z taką siłą, iż musiał się położyć. Zbyszko poszedł naprzód w dzień, obejrzał barci880, zobaczył, że jest blisko ogromny ślad na błocie – i rozmówił się z bartnikiem Wawrkiem, który nocami sypiał w pobliżu w szałasie, razem z parą srogich podhalskich881 kundli, ale właśnie miał się już wynieść do wsi z powodu chłodów jesiennych.

Obaj rozrzucili szałas, zabrali psy, tu i ówdzie rozsmarowali trochę miodu po pniach, by zapach znęcił zwierza, za czym Zbyszko wrócił do domu i począł się gotować na wyprawę. Ubrał się dla ciepła w kubrak łosi882, bez rękawów; na ciemię nawdział883 żelazny czepiec z drutu, aby niedźwiedź nie mógł mu obedrzeć skóry z głowy, wreszcie wziął widły dobrze okute, dwuzębne, z zadziorami, i topór stalowy, szeroki, na dębowym toporzysku884 nie tak krótkim, jakich zażywają885 cieśle. O wieczornym udoju886 był już u celu i wybrawszy sobie dogodne miejsce przeżegnał się, zasiadł i czekał.

Czerwone promienie zachodzącego słońca świeciły między gałęziami chojarów887. Po wierzchołkach sosen tłukły się wrony, kracząc i łopocąc skrzydłami; gdzieniegdzie kicały ku wodzie zające, czyniąc szelest po żółciejących jagodziskach888 i po opadłych liściach; czasem śmignęła po buczku chybka889 kuna. W gąszczach odzywał się jeszcze świegot ptaków, który stopniowo ustawał.

O samym zachodzie nie było w boru spokoju. Przeszło niebawem opodal Zbyszka stadko dzików z wielkim hałasem i fukaniem, a potem kłusowały łosie długim rzędem trzymając jeden drugiemu łeb na ogonie. Suche gałęzie trzeszczały im pod racicami i las aż dudnił, one atoli890 połyskując czerwono w słońcu, dążyły do błota, gdzie im było nocą bezpiecznie i błogo. Nareszcie zorze rozpaliły się na niebie, od których wierzchołki sosen zdawały się płonąć jak w ogniu, i zwolna jęło891 się wszystko uspokajać. Bór szedł spać. Mrok wstawał od ziemi i podnosił się w górę ku świetlistym zorzom, które też w końcu poczęły omdlewać, zasępiać się, czernieć i gasnąć.

„Teraz póki się wilki nie odezwą, to będzie cicho” – pomyślał Zbyszko. Żałował jednak, że nie wziął kuszy, mógłby był bowiem z łatwością położyć dzika lub łosia. Tymczasem od strony błota dochodziły jeszcze czas jakiś przytłumione odgłosy, podobne do ciężkiego stękania i poświstywania. Zbyszko spoglądał ku temu błotu z pewną nieufnością, albowiem chłop Radzik, który mieszkał tu niegdyś w ziemnej chacie, znikł razem z rodziną, jakby się pod ziemię zapadł. Jedni mówili, że porwali ich zbóje, byli wszelako ludzie, którzy widzieli później wedle892 chaty jakieś dziwne ślady ni to ludzkie, ni zwierzęce – i którzy bardzo kręcili nad tym głowami, a nawet namyślali się, czyby nie sprowadzić księdza z Krześni, aby tę chałupę poświęcił. Nie przyszło wprawdzie do tego, bo nie znalazł się nikt, który by chciał tu zamieszkać, i chatę, a raczej glinę na chruścianych ścianach, rozpłukały z czasem dżdże893 – miejsce jednakże nie używało894 odtąd dobrej sławy. Nie uważał wprawdzie na to Wawrek, bartnik, który tu nocował latem w szałasie, ale i o tym Wawrku różnie mówiono. Zbyszko, mając widły i topór, nie obawiał się dzikich zwierząt – myślał natomiast z pewnym niepokojem o siłach nieczystych i rad też był, gdy owe gwary wreszcie umilkły.

Ostatnie odblaski znikły i uczyniła się noc zupełna. Wiatr ustał, nie było nawet zwykłego szumu w wierzchołkach sosen. Kiedy niekiedy spadała tu i ówdzie szyszka, wydając na tle ogólnego milczenia odgłos mocny i donośny, ale zresztą było tak cicho, że Zbyszko słyszał własny oddech.

W ten sposób przesiedział długi czas rozmyślając naprzód o niedźwiedziu, który mógł nadejść, a następnie o Danusi, która z dworem mazowieckim jechała w dalekie strony. Przypomniał sobie, jak ją chwycił na ręce w chwili rozstania się z księżną i jak jej łzy spływały mu po policzku, przypomniał sobie jej jasną twarz, jej przetowłosą895 główkę, jej chabrowe wianuszki i jej śpiewanie, jej czerwone trzewiczki z długimi nosami, które całował na odjezdnym – wreszcie wszystko, co zaszło od chwili, jak się poznali; i ogarnął go taki żal, że jej blisko nie ma, i taka po niej tęsknota, że całkiem w niej zatonął, stracił pamięć, że jest w lesie, że czatuje na zwierza, a natomiast począł sobie mówić w duszy:

„Pójdę ja k’tobie896, bo mi nie żyć bez ciebie”.

I czuł, że tak jest – i że musi jechać na Mazowsze, bo inaczej skapieje897 w Bogdańcu. Przyszedł mu na myśl Jurand i jego dziwny opór, więc pomyślał, że tym bardziej trzeba mu jechać, aby się dowiedzieć, co to za tajemnica, co za przeszkody i czyby jakowyś pozew do walki na śmierć nie zdołał ich usunąć. Wreszcie wydało mu się, że Danusia wyciąga do niego ręce i woła: „Bywaj898, Zbyszku, bywaj!” Jakże mu do niej nie iść!

I nie spał – a widział ją tak wyraźnie, jakby w zjawieniu899 albo we śnie. Jedzie teraz oto Danuśka obok księżny, brząka jej na luteńce900 i pośpiewuje, a myśli o nim. Myśli, że go ujrzy niezadługo, a może się i obziera901, czy on za nimi w skok902 nie pędzi – a on tymczasem w boru ciemnym.

Tu ocknął się Zbyszko – i ocknął się nie tylko dlatego, że sobie przypomniał bór ciemny, ale i dla tej przyczyny, że z dala za nim ozwał się jakiś szelest.

Wówczas ścisnął mocniej widły w garściach, nadstawił uszu i począł słuchać.

Szelest zbliżał się i po niejakim czasie stał się całkiem wyraźny. Chrupały pod czyjąś ostrożną stopą suche gałązki, szurały opadłe liście i jagodziska… Coś szło.

Chwilami szelest ustawał, jak gdyby zwierz zatrzymywał się przy drzewach, i wówczas robiła się taka cisza, że Zbyszkowi poczynało aż w uszach dzwonić – po czym znów odzywały się kroki wolne i przezorne. W ogóle było w tym zbliżaniu się coś tak ostrożnego, że Zbyszka ogarnęło zdziwienie.

– Musi się „Stary903” psów bać, które tu były przy szałasie – rzekł sobie – ale może to i wilk, który mnie zwietrzył.

Tymczasem kroki ucichły. Zbyszko jednak słyszał wyraźnie, że coś zatrzymało się może o dwadzieścia albo o trzydzieści kroków za nim i jakby przysiadło. Obejrzał się raz i drugi – ale lubo904 pnie rysowały się w zmroku dość wyraźnie, nie mógł nic dojrzeć. Nie było innej rady, tylko czekać.

I czekał tak długo, że aż zdziwienie ogarnęło go po raz wtóry.

– Niedźwiedź nie przyszedłby tu przecie spać pod barcią, a wilk byłby mnie już zawietrzył i też by nie czekał do rana.

I nagle mrowie przeszło go od stóp do głowy.

A nuż to co „paskudnego” wylazło z błota i zachodzi mu z tyłu? Nuż niespodzianie chwycą go jakie oślizgłe ramiona topielca albo zajrzą mu w twarz zielone oczy upiora, nuż się coś roześmieje okropnie tuż za nim albo zza sosny wylezie sina głowa na pajęczych nogach?

I uczuł, że pod żelaznym czepcem włosy poczynają mu się jeżyć.

Lecz po chwili szelest odezwał się przed nim – i tym razem wyraźniejszy jeszcze niż poprzednio. Zbyszko odetchnął. Przypuszczał wprawdzie, że to samo „dziwo” obeszło go, a teraz zbliża się z przodu. Ale to wolał. Chwycił wygodnie widły, podniósł się cicho i czekał.

Wtem nad głową usłyszał szum sosen, na twarzy uczuł silny powiew, ciągnący od strony błota, a jednocześnie do jego nozdrzy doleciał swąd niedźwiedzi.

Nie było teraz najmniejszej wątpliwości: szedł miś!

Zbyszko jednej chwili przestał się bać i pochyliwszy głowę, wytężył wzrok i słuchał. Kroki zbliżały się ciężkie, wyraźne, swąd czynił się ostrzejszy; wkrótce dało się słyszeć sapanie i pomruk.

„Byle nie szło dwóch!” – pomyślał Zbyszko.

Ale w tej chwili zobaczył przed sobą wielki i ciemny kształt zwierzęcia, które idąc z wiatrem, do ostatniej chwili nie mogło go zwietrzyć905, tym bardziej że zajmował je zapach rozsmarowanego po pniach miodu.

– Bywaj, dziadku! – zawołał Zbyszko wysuwając się spod sosny.

Niedźwiedź ryknął krótko, jakby przerażony niespodzianym zjawiskiem, lecz był już zbyt blisko, aby mógł ratować się ucieczką, więc w jednej chwili podniósł się na zadnie łapy, rozwarłszy przednie jak do uścisku. Tego właśnie czekał Zbyszko; zebrał się w sobie, skoczył jak błyskawica i całą siłą potężnych ramion oraz własnego ciężaru wbił widły w piersi zwierza.

Cały bór zatrząsł się teraz od przeraźliwego ryku. Niedźwiedź chwycił łapami widły, pragnąc je wyrwać, ale zadziory przy ostrzach wstrzymały, więc poczuwszy ból, zagrzmiał jeszcze straszliwiej. Chcąc dosięgnąć Zbyszka, wsparł się na widłach i wbił je w siebie mocniej. Zbyszko nie wiedząc, czy ostrza weszły dość głęboko, nie puszczał rękojeści. Człowiek i zwierz poczęli się szarpać i szamotać. Bór trząsł się wciąż od ryku, w którym brzmiała wściekłość i rozpacz.

Zbyszko nie mógł się jąć906 topora, nie wbiwszy poprzednio drugiego, zaostrzonego końca wideł w ziemię, niedźwiedź zaś chwyciwszy za osadę907 łapami miotał nią i Zbyszkiem jakby rozumiejąc, o co chodzi, i – mimo bólu, który sprawiało mu każde poruszenie utkwionych głęboko ostrzy, nie dając się „podeprzeć”. W ten sposób straszna walka przedłużała się – i Zbyszko zrozumiał, że siły jego w końcu wyczerpią się. Mógł także upaść, a wówczas byłby zginął, więc zebrał się w sobie, wytężył908 ramiona, rozstawił nogi, wygiął grzbiet jak łuk, by się nie przewrócić na wznak, i począł powtarzać przez zaciśnięte zęby:

– Moja śmierć albo twoja!…

I chwycił go wreszcie taki gniew, taka zawziętość, że istotnie wolałby był w tej chwili sam zginąć niż bestię puścić. Wreszcie, zawadziwszy nogą o korzeń sosny, zachwiał się i byłby padł, gdyby nie to, że w tej chwili stanęła przy nim jakaś ciemna postać – i drugie widły „podparły” bestię, a jednocześnie głos jakiś zawołał mu nagle tuż nad uchem:

– Toporem!…

Zbyszko w uniesieniu walki ani na jedno mgnienie oka nie zastanowił się, skąd mu niespodziewana pomoc nadeszła, natomiast chwycił topór i ciął strasznie. Trzasnęły teraz widły złamane ciężarem i ostatnią konwulsją909 zwierza – ów zaś zwalił się jakby piorunem rażony na ziemię i począł na niej chrapać. Lecz zaraz ustał. Nastała cisza przerywana tylko głośnym oddechem Zbyszka, który wsparł się o sosnę, gdyż nogi chwiały się pod nim. Po chwili dopiero podniósł głowę, spojrzał na stojącą obok siebie postać – i przeląkł się myśląc, że to może nie człowiek.

– Ktoś jest? – zapytał niespokojnie.

– Jagienka! – odpowiedział cienki niewieści głos.

Zbyszko aż zaniemówił ze zdziwienia oczom własnym nie wierząc. Ale wątpliwości jego nie trwały długo, gdyż głos Jagienki ozwał się znowu:

– Nakrzesam ognia…

Wraz ozwał się szczęk krzesiwa o krzemień, iskry poczęły się sypać i przy ich migotliwym blasku ujrzał Zbyszko białe czoło, ciemne brwi i wysunięte naprzód usta dziewczyny, które dmuchały w zatloną910 hubkę911. Wówczas dopiero pomyślał, że ona przyszła do tego boru, żeby mu dać pomoc, że bez jej wideł mogłoby być z nim źle – i poczuł tak wielką wdzięczność dla niej, że nie namyślając się długo, chwycił ją wpół i ucałował w oba policzki.

A jej hubka i krzesiwo wypadły na ziemię.

– Daj spokój! Czego? – poczęła powtarzać stłumionym głosem, ale jednocześnie nie usuwała mu twarzy, owszem, ustami dotknęła nawet niby wypadkiem ust Zbyszka.

On zaś puścił ją i rzekł:

– Bóg ci zapłać. Nie wiem, co by się bez ciebie przygodziło912.

A Jagienka kucnąwszy w ciemności, by odnaleźć krzesiwo i hubkę, poczęła się tłumaczyć:

– Bojałam się913 o ciebie, bo Bezduch poszedł też z widłami i z toporem – i niedźwiedź go ozdarł914. Broń czego Boże, Maćkowi byłoby markotno, a on przecie i tak ledwie dycha… No, to i wzięłam widły, i poszłam.

– Toś to ty zachodziła tam za sosny?

– Ja.

– A ja myślał, że to „złe”.

– Niemały i mnie strach brał, bo tu koło Radzikowego błota w nocy bez ognia niedobrze.

– Czemuś się nie obezwała915?

– Bom się bała, że mnie odpędzisz.

I to rzekłszy, znów zaczęła krzesać, a następnie położyła na hubkę kłaczek suchych konopnych paździerzy916, które wnet strzeliły jasnym płomieniem.

– Mam dwie szczypki917 – rzekła – a ty nazbieraj wartko918 sucharzy919; będzie ogień.

Jakoż po chwili buchnęło rzeczywiście wesołe ognisko, którego blask rozświecił ogromne, rude cielsko niedźwiedzia leżące w kałuży krwi.

– Hej, sroga stwora! – ozwał się z pewną chełpliwością Zbyszko.

– Ale ci łeb prawie caluśki rozwalony! o Jezu!

To powiedziawszy, schyliła się i zanurzyła rękę w kudły niedźwiedzie, aby przekonać się, czy zwierz dużo ma w sobie sadła, po czym podniosła się z wesołą twarzą:

– Będzie sadła na jakie dwa roki!

– A widły połamane, patrz!

– To i bieda, bo co ja w domu powiem?

– Albo co?

– Bo tatuś nie byliby mnie wcale do boru puścili, więc musiałam czekać, póki się wszyscy nie pokładą.

Po chwili zaś dodała:

– Nie powiadaj920 też, żem tu była, żeby nade mną nie cudowali.

– Ale cię pod dom odprowadzę, bo jeszcze wilcy na cię napadną, a wideł nie masz.

– No – dobrze!

I tak rozmawiali czas jakiś przy wesołym brzasku ogniska, nad trupem niedźwiedzia, podobni oboje do jakichś młodych leśnych stworzeń.

Zbyszko popatrzał na wdzięczną twarz Jagienki oświeconą blaskiem płomienia i rzekł z mimowolnym zdziwieniem:

– Ale takiej drugiej dziewczyny jak ty, to chyba na świecie nie ma. Tobie by na wojnę chodzić!

Ona zaś spojrzała mu na chwilę w oczy, po czym odrzekła prawie smutno:

– Ja wiem… ale nie śmiej się ze mnie.

Rozdział trzynasty

Jagienka sama wytopiła duży garnek niedźwiedziego sadła, którego pierwszą kwartę921 wypił Maćko z ochotą, albowiem było świeże, nie przypalone i miało zapach dzięgielu, którego znająca się na lekach dziewczyna dorzuciła w miarę922 do garnka. Pokrzepił się też zaraz Maćko na duchu i nabrał nadziei, że wyzdrowieje.

– Tego mi było trzeba – mówił. – Jak się w człeku wszystko godnie923 wytłuści, to się może i ta, psia mać, drzazga którędy wypsnie924.

Następne kwarty925 nie smakowały mu jednak tak dobrze jak pierwsza, ale pił przez rozum926. Jagienka dodawała mu też otuchy, mówiąc:

– Będziecie zdrowi. Biludowi z Ostroga wbili ogniwa od kolczugi927 głęboko pod karkiem, a od sadła mu wyszły. Jeno928, jak się rana otworzy, trzeba skromem929 bobrowym zatykać.

– A skrom masz?

– Mamy. Jeśli zasie świeżego będzie trzeba, to pójdziem ze Zbyszkiem do żeremiów930. O bobra nietrudno. Ale nie wadziłoby931 także, żebyście jakiemu świętemu co przyobiecali, takiemu, który jest patronem od ran.

– Mnie już to przez głowę przechodziło, tylko że nie wiem dobrze: któremu? Święty Jerzy932 jest patronem rycerzów: on ci strzeże wojennika933 od przygody i wżdy934 męstwa we wszelakiej potrzebie mu przydawa935, a powiadają, że często osobą własną po sprawiedliwej stronie staje i niemiłych Bogu bić pomaga. Ale taki, co sam rad936 bije, rzadko rad sam smaruje, i od tego może być inny, któremu on nie będzie chciał wchodzić w drogę. Każdy święty ma w niebie swój urząd i swoją gospodarkę – to się wie! A jeden do drugiego nigdy się nie miesza, bo z tego mogłyby niezgody wyniknąć, w niebie zaś nie przystoi się świętym wadzić alibo się potykać… Są Kosma i Damian937, też wielcy święci, do których się medycy modlą o to, by choróbska na świecie nie wyginęły, gdyż inaczej nie mieliby co jeść. Jest także święta Apolonia938 od zębów i święty Liboriusz939 od kamienia – ale to wszystko nie to! Przyjedzie opat940, to mi powie, do kogo mam się udać – bo i nie byle kleryk wszystkie tajemnice boskie posiadł, i nie każdy takie rzeczy wie, chociaż ma głowę wygoloną941.

– A żebyście samemu Panu Jezusowi ślubowali.

– Pewnie, że On nad wszystkimi. Ale to byłoby tak, jakoby mi, nie przymierzając, twój ojciec chłopa pobił, a ja bym do Krakowa do króla na skargę jechał. Co by mi ta król powiedział? Powiedziałby tak: „Ja nad całym Królestwem gospodarz, a ty do mnie z twoim chłopem przychodzisz! A to nie masz urzędów? nie możesz iść do grodu, do mojego kasztelana942 i pośrzednika943?” Pan Jezus jest gospodarzem nad całym światem – rozumiesz? – a od mniejszych spraw ma świętych.

– To ja wam powiem – rzekł Zbyszko, który nadszedł na koniec rozmowy – ślubujcie naszej nieboszczce królowej, że jeśli się za wami przyczyni, to pielgrzymkę do Krakowa, do jej grobu odprawicie. Albo to się tam mało cudów już w naszych oczach przygodziło944? Po co obcych świętych szukać, kiedy jest swoja Pani od innych lepsza.

– Ba! Żebym to wiedział, że ona od ran!

– A choćby ta i nie była od ran! Nie będzie się śmiał na nią skrzywić byle święty, a skrzywi się, to jeszcze sam od Pana Boga oberwie, boć to przecie nie żadna zwyczajna nawojka945, ale królowa polska…

– Która w ostatku946 pogańską krainę do krześcijańskiej wiary przywiodła. Toś mądrze rzekł – odpowiedział Maćko. – Wysoko ona tam musi siadać w boskim wiecu i pewno, że lada pachołek przeciw niej nie wskóra. Tak też uczynię, jak radzisz, żebym tak zdrów był!

Rada ta podobała się i Jagience, która nie mogła oprzeć się podziwieniu dla Zbyszkowego rozumu, a Maćko uczynił uroczysty ślub tego samego wieczora i odtąd z większą jeszcze otuchą pił niedźwiedzie sadło, wyglądając z dnia na dzień niechybnego uzdrowienia. Po tygodniu jednak począł tracić nadzieję. Mówił, że sadło „burzy” mu w żywocie947, a na skórze, wedle948 ostatniego żebra, coś mu rośnie jakoby guz. Po dziesięciu dniach było jeszcze gorzej: guz urósł i poczerwieniał, a sam Maćko zesłabł bardzo, i gdy przyszła gorączka, począł znów gotować się na śmierć.

Aż pewnej nocy zbudził nagle Zbyszka:

– Zapal wartko949 łuczywo – rzekł – bo cości się dzieje ze mną, ale nie wiem, czy co dobrego, czy złego.

Zbyszko zerwał się na równe nogi i nie krzesząc ognia, rozdmuchał w przyległej do komory izbie ognisko, zapalił od niego smolną szczypkę950 i wrócił.

– Co z wami?

– Co ze mną! Guz mi coś przebodło, pewno zadziora! Trzymam ci ją, ale wydobyć nie mogę! czuję jeno, jako mi pod pazdurami951 brzęka i zbyrczy952

– Zadziora! nic innego. Chyćcie953 dobrze i ciągnijcie.

Maćko jął się przekręcać i syczeć z bólu, ale tkał954 palce coraz głębiej, póki nie objął dobrze twardego przedmiotu: wreszcie szarpnął i wyciągnął.

– O Jezu!

– Jest? – spytał Zbyszko.

– Jest. Aż na mnie zimne poty uderzyły. Ale jest: patrzaj!

To rzekłszy, pokazał Zbyszkowi podługowatą, ostrą drzazgę, która się była od źle ukutego grotu odłupała i od kilku miesięcy tkwiła w ciele.

– Chwała Bogu i królowej Jadwidze! Teraz będziecie zdrowi.

– Może955, że mi ulżyło, ale okrutnie boli – mówił Maćko, wyciskając guz, z którego poczęła wypływać obficie krew pomieszana z ropą. – Tyle będzie tego paskudztwa w człeku mniej, to i musi chorość956 popuścić. Jagienka mówiła, że teraz trzeba będzie skromem bobrowym zatykać.

– Pójdziemy po bobra zaraz jutro.

Maćkowi jednakże zrobiło się zaraz nazajutrz znakomicie lepiej. Spał do późna, a zbudziwszy się, wołał o jedzenie. Na niedźwiedzie sadło nie mógł już patrzeć, ale za to rozbito mu dwadzieścia jaj do rynki, gdyż na więcej nie chciała przez ostrożność Jagienka pozwolić. On zaś spożył je łapczywie wraz z półbochenkiem chleba i popił garncem piwa, po czym jął957 wołać, by mu przywiedli958 Zycha, bo mu się uczyniło wesoło.

Posłał więc Zbyszko jednego ze swoich Turczynków, darowanych przez Zawiszę959, po Zycha, który siadł na koń i przyjechał po południu, właśnie wtedy kiedy młodzi wybierali się do Odstajanego jeziorka po bobry. Było z początku śmiechu, żartów i śpiewania przy miodzie bez miary, ale później starzy poczęli rozmawiać o dzieciach i wychwalać każdy swoje.

– Co to za chłop Zbyszko! – mówił Maćko – to takiego drugiego na świecie nie ma. A mężne to, a wartkie960 jako ryś, a sprawne. Wiecie! jak go na śmierć w Krakowie prowadzili, to tak dziewki w oknach piszczały, jakby je kto z tyłu stojący szydłem kłuł, i to jakie dziewki: rycerskie i kasztelańskie961 córki, o różnych cudnych mieszczkach nie wspominając.

– A niech ta będą i kasztelańskie, i cudne, a od mojej Jagienki nie lepsze! – odrzekł Zych ze Zgorzelic.

– Albo ja wam mówię, że lepsze? Milszej dziewki ku ludziom niże Jagienka chyba nie znaleźć.

– Ja też na Zbyszka nic nie powiadam: kuszę ci bez pokrętki962 naciąga!…

– I niedźwiedzia sam jeden podeprze. Widzieliście, jak go ciął? Cały łeb z jedną łapą odwalił.

– Łeb odwalił, ale podparł nie sam, Jagienka mu pomogła.

– Pomogła?… nie mówił mi nic.

– Bo jej obiecał… że to dziewce wstyd po nocy do boru chodzić. Mnie zaraz powiedziała, jako było. Inne rade zmyślają, ale ona prawdy nie ukryje. Szczerze rzekłszy, nie byłem rad, bo kto ta wie… Chciałem ją skrzyczeć, ona zasie powiedziała tak: „Jak ja sama wianka nie upilnuje, to i wy, tatulu, nie upilnujecie, ale nie bójcie się. Zbyszko też wie, co rycerska cześć”.

– Bo pewno. Przecie i dziś sami poszli.

– Ale przed wieczorem wrócą. Po nocy diabeł najgorszy, a wstydzić się dziewce nie potrzeba, bo ciemno.

Maćko pomyślał chwilę, po czym rzekł jakby do siebie:

– A wszelako963 radzi964 się oni widzą…

– Ba! Żeby to innej nie był ślubował.

– To, jak wiecie, jest rycerski obyczaj… Który by z młodych swojej paniej nie miał, tego inni za prostaka uważają… Ślubował on pawie czuby i te musi ze łbów pozdzierać, gdyż poprzysiągł na rycerską cześć; Lichtensteina też musi dostać, ale od innych ślubów może go opat965 uwolnić.

– Opat zjedzie lada dzień…

– Myślicie? – spytał Maćko, po czym ozwał się znów:

– Wreszcie co tam takie ślubowanie, kiedy Jurand wręcz mu powiedział, że dziewki nie da! Czy ją innemu obiecał, czy na służbę Bożą ochwiarował966, tego ja nie wiem – ale wręcz powiedział, że nie da…

– Mówiłżem wam – zapytał Zych – że opat tak Jagienkę miłuje, jakby była jego? Ostatni raz to jej rzekł tak: „Krewnych mam jeno po kądzieli967, ale z tej kądzieli więcej będzie nici dla ciebie niż dla nich”.

Na to Maćko spojrzał niespokojnie, a nawet podejrzliwie na Zycha i dopiero po chwili odpowiedział:

– Naszej krzywdy przecie byście nie chcieli…

– Za Jagienką pójdą Moczydoły – rzekł wymijająco Zych.

– Zaraz?

– Zaraz. Innej bym nie popuścił, a jej popuszczę.

– Bogdaniec i tak w połowie Zbyszków968, a da Bóg zdrowie, to mu go zagospodaruję jako się patrzy. Miłujecież wy Zbyszka?

Na to Zych począł mrugać oczyma i rzekł:

– Gorzej to, że jakoś Jagienka, byle kto o nim wspomniał, zaraz się do ściany obraca.

– A jak wspominacie innych?

– Jak innego wspomnę, to jeno prychnie i powiada: „czegóż?!”

– Ano widzicie. Da Bóg, że przy takiej dziewce zapomni Zbyszko o tamtej. Ja stary, a też bym zapomniał… Napijecie się miodu?

– Napiję się.

– No, opat… juści mądry człowiek! Bywają między opatami, jako wiecie, całkiem świeccy ludzie, ale ten, choć między mnichami nie siedzi – przecie jest ksiądz – a ksiądz zawsze lepiej poradzi od zwykłego człeka, bo i na czytaniu się zna, i z Duchem Świętym jest w pobliskości. A wy, że dziewczynie zaraz Moczydoły puścicie – to słusznie. Ja też, byle Pan Jezus do zdrowia pomógł, co będę mógł Wilkowi z Brzozowej kmieciów odmówić969, to odmówię. Po źrebiu970 dobrej ziemi każdemu dam, bo w Bogdańcu ziemi nie brak. A Wilkowi971 niech się na Boże Narodzenie972 pokłonią i do mnie przyjdą. Albo to im nie wolno? Z czasem to i gródek w Bogdańcu zbuduję, godny kasztelik z dębów i z rowem wokół… Zbyszko i Jagienka niech sobie ninie973 na polowiczko974 razem chadzają… Myślę, że i śniegu niezadługo czekać… Wezwyczai975 się jedno do drugiego – i chłopak o tamtej zapomni. Niech sobie chadzają. Co tam długo gadać! Dalibyście mu Jagienkę czy nie dali?

– Dałbym. Z dawna my to przecie uradzili976, żeby jedno było dla drugiego, a Moczydoły i Bogdaniec dla naszych wnuków.

– Grady! – zawołał z radością Maćko. – Bóg da, że posypie się ich jak gradu. – Opat będzie ich nam krzcił…

– Byle nadążył! – zawołał wesoło Zych. – Ale was to już dawno w takiej radości nie widziałem.

– Bo mi pocieszno w sercu… Zadziora wyszła, a co do Zbyszka, wy się o niego nie bójcie. Wczoraj, jak Jagienka na koń siadała… wiecie… wiatr dął… Pytam ja tedy Zbyszka: „Widziałeś?” – a jego zaraz ciągoty977 wzięły. I tom też zmiarkował978, że z początku mało ze sobą gadali, a teraz, jak razem chodzą, to ciągle jedno ku drugiemu szyję obraca i tak uradzają… uradzają!… Napijcie się jeszcze.

– Napiję się…

– Za zdrowie Zbyszka i Jagienki!

879.ozwać się (daw.) – odezwać się. [przypis edytorski]
880.barć – wydrążony w drzewie ul dla leśnych pszczół. [przypis edytorski]
881.podhalski – dziś popr.: podhalański. [przypis edytorski]
882.łosi – tu: ze skóry łosia. [przypis edytorski]
883.wdziać, nawdziać – ubrać. [przypis edytorski]
884.toporzysko – drewniany uchwyt siekiery bądź topora. [przypis edytorski]
885.zażywać – tu: używać. [przypis edytorski]
886.udój – dojenie krów. [przypis edytorski]
887.chojar (daw.) – wysokie drzewo iglaste. [przypis edytorski]
888.jagodzisko – miejsce, gdzie rosną jagody. [przypis edytorski]
889.chybki (daw.) – szybki i zwinny. [przypis edytorski]
890.atoli (daw.) – jednak. [przypis edytorski]
891.jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]
892.wedle (daw.) – obok. [przypis edytorski]
893.dżdże (daw.) – deszcze. [przypis edytorski]
894.używać (daw.) – mieć coś, dysponować czymś, cieszyć się czymś. [przypis edytorski]
895.przetowłosy (daw.) – jasnowłosy. [przypis edytorski]
896.k’tobie (daw.) – do ciebie. [przypis edytorski]
897.skapieć (daw.) – zmarnować się. [przypis edytorski]
898.bywaj (daw.) – przybywaj. [przypis edytorski]
899.zjawienie (daw.) – widzenie. [przypis edytorski]
900.lutnia (muz.) – dawny instrument strunowy szarpany. [przypis edytorski]
901.obzierać się (daw.) – oglądać się za siebie. [przypis edytorski]
902.w skok (daw.) – szybko, galopem. [przypis edytorski]
903.stary – niedźwiedź; istniał przesąd, że wymawianie nazwy tego zwierzęcia jest niebezpieczne, zwłaszcza po zmroku, toteż często zastępowano ją synonimami. [przypis edytorski]
904.lubo (daw.) – chociaż. [przypis edytorski]
905.zwietrzyć – wyczuć, wywąchać. [przypis edytorski]
906.jąć, imać (daw.) – chwycić. [przypis edytorski]
907.osada – tu: drzewce, na którym osadzone są widły. [przypis edytorski]
908.wytężyć (daw.) – wysilić. [przypis edytorski]
909.konwulsje – drgawki. [przypis edytorski]
910.zatlony (daw.) – podpalony, tlący się. [przypis edytorski]
911.hubka – materiał łatwopalny wytwarzany z huby (odmiany grzyba rosnącej na pniach drzew). [przypis edytorski]
912.przygodzić się (daw.) – przydarzyć się. [przypis edytorski]
913.bojać się – dziś popr.: bać się. [przypis edytorski]
914.ozdarł (daw.) – rozdarł. [przypis edytorski]
915.obezwać się – dziś popr.: odezwać się. [przypis edytorski]
916.paździerze – suche odpady po pozyskiwaniu włókien z lnu bądź konopii. [przypis edytorski]
917.szczypka – szczapka, kawałek drewna. [przypis edytorski]
918.wartko (daw.) – szybko. [przypis edytorski]
919.sucharze – suche badyle. [przypis edytorski]
920.powiadać (daw.) – mówić. [przypis edytorski]
921.kwarta – dawna miara objętości, zwykle ok. 1 litra. [przypis edytorski]
922.w miarę (daw.) – według miary, tyle ile potrzeba. [przypis edytorski]
923.godnie (daw.) – porządnie, solidnie. [przypis edytorski]
924.wypsnąć się – tu: wyślizgnąć się. [przypis edytorski]
925.kwarta – dawna miara objętości, zwykle ok. 1 litra. [przypis edytorski]
926.przez rozum – z rozsądku. [przypis edytorski]
927.kolczuga – zbroja z niewielkich, metalowych kółeczek. [przypis edytorski]
928.jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
929.skrom – tłuszcz zwierzęcy. [przypis edytorski]
930.żeremie – konstrukcja z gałęzi, mchu i szlamu, budowana przez bobry, w której rodzą one młode. [przypis edytorski]
931.wadzić (daw.) – przeszkadzać. [przypis edytorski]
932.św. Jerzy – męczennik z III-IV w., patron rycerzy. [przypis edytorski]
933.wojennik (daw.) – wojownik, zwł. doświadczony. [przypis edytorski]
934.wżdy (daw.) – zawsze, przecież. [przypis edytorski]
935.przydawać (daw.) – dodawać. [przypis edytorski]
936.rad (daw.) – chętnie. [przypis edytorski]
937.św. Kosma i Damian – lekarze, męczennicy rzymscy z przełomu III-IV w. [przypis edytorski]
938.św. Apolonia – męczennica, zm. 249 w Aleksandrii, wg legendy przed spaleniem na stosie wybito jej zęby. [przypis edytorski]
939.św. Liboriusz – zm. w IV w., biskup Le Mans. [przypis edytorski]
940.opat – przełożony w męskim zakonie kontemplacyjnym. [przypis edytorski]
941.głowa wygolona – tonsura, znak przynależności do stanu duchownego. [przypis edytorski]
942.kasztelan – średniowieczny urzędnik, odpowiedzialny za ściąganie podatków, obronę i sądownictwo na terenie kasztelanii, to jest jednostki administracyjnej średniego szczebla. [przypis edytorski]
943.pośrzednik – dziś popr.: pośrednik. [przypis edytorski]
944.przygodzić się (daw.) – przydarzyć się. [przypis edytorski]
945.nawojka – tu: dziewczyna. [przypis edytorski]
946.w ostatku (daw.) – w końcu. [przypis edytorski]
947.żywot (daw.) – brzuch. [przypis edytorski]
948.wedle (daw.) – obok. [przypis edytorski]
949.wartko (daw.) – szybko. [przypis edytorski]
950.szczypka – szczapka, kawałek drewna. [przypis edytorski]
951.pazdury – dziś popr.: pazury. [przypis edytorski]
952.zbyrczeć (gw.) – brzęczeć (z gwary góralskiej, za pomocą której Sienkiewicz naśladował staropolszczyznę). [przypis edytorski]
953.chycić – dziś popr.: chwycić. [przypis edytorski]
954.tkać (daw.) – wpychać. [przypis edytorski]
955.może – tu: możliwe. [przypis edytorski]
956.chorość (daw.) – choroba. [przypis edytorski]
957.jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]
958.przywieść (daw.) – przyprowadzić. [przypis edytorski]
959.Zawisza Czarny z Garbowa – (ok. 1370–1428) polski rycerz, przez pewien czas na służbie króla Węgier Zygmunta Luksemburskiego. [przypis edytorski]
960.wartki (daw.) – szybki. [przypis edytorski]
961.kasztelan – średniowieczny urzędnik, odpowiedzialny za ściąganie podatków, obronę i sądownictwo na terenie kasztelanii, to jest jednostki administracyjnej średniego szczebla. [przypis edytorski]
962.pokrętka – tu: korba. [przypis edytorski]
963.wszelako (daw.) – jednak. [przypis edytorski]
964.radzi (daw.) – chętnie. [przypis edytorski]
965.opat – przełożony w męskim zakonie kontemplacyjnym. [przypis edytorski]
966.ochwiarować – dziś popr.: ofiarować. [przypis edytorski]
967.po kądzieli – w linii żeńskiej; kądziel – pęk włókien przygotowanych do przędzenia. [przypis edytorski]
968.Zbyszków (daw.) – Zbyszkowy, należący do Zbyszka. [przypis edytorski]
969.odmówić – tu: przekonać do odejścia. [przypis edytorski]
970.źreb – dawna miara powierzchni ziemi. [przypis edytorski]
971.Wilkowi – poddani Wilka. [przypis edytorski]
972.na Boże Narodzenie – Boże Narodzenie stanowiło zwyczajowy termin, do którego obowiązywały umowy. [przypis edytorski]
973.ninie (daw.) – teraz. [przypis edytorski]
974.polowiczko – polowanie. [przypis edytorski]
975.wezwyczaić się – przyzwyczaić się. [przypis edytorski]
976.uradzić (daw.) – ustalić. [przypis edytorski]
977.ciągoty – pożądanie. [przypis edytorski]
978.zmiarkować (daw.) – zauważyć, zorientować się. [przypis edytorski]
Altersbeschränkung:
0+
Veröffentlichungsdatum auf Litres:
01 Juli 2020
Umfang:
1110 S. 1 Illustration
Rechteinhaber:
Public Domain
Download-Format:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

Mit diesem Buch lesen Leute