Buch lesen: «Lalka», Seite 36

Schriftart:

Znowu napadł go kaszel. Odpoczął i nagle spytał Wokulskiego zmienionym głosem:

– Wierzy pan w życie przyszłe?

– Dlaczego?…

– Bo widzi pan, ta wiara chroni człowieka od rozpaczy. Ja na przykład rozumiem, że ani sam nie będę już tak szczęśliwy, jakbym mógł być kiedyś, ani jej nie dam zupełnego szczęścia. Jedyną zaś pociechę mam w tej myśli, że spotkamy się na innym, lepszym świecie, gdzie oboje będziemy młodzi. Przecież ona – dodał zadumany – będzie i tam należała do mnie, gdyż Pismo Święte uczy: „Co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie…”787 Pan może nie wierzy w to, tak jak i Ochocki; niech pan jednak przyzna, że… czasem… wierzy pan i wcale nie dałby pan słowa, że tak nie będzie?…

Zegar za ścianą wybił północ, baron zerwał się wylękniony i pożegnał Wokulskiego. W kilka minut później jego zanoszący się kaszel było słychać w drugim końcu oficyny.

Wokulski otworzył okno. Przy kuchni piały ogromnymi głosami koguty kałakuckie788, w parku kwilił puszczyk; na niebie urwała się jedna gwiazda i spadła gdzieś za drzewami. Baron wciąż kaszlał.

„Czy wszyscy zakochani są tak ślepi jak on? – myślał Wokulski. – Bo dla mnie, i chyba dla każdego tutaj, jest jasne, że ta panna wcale go nie kocha. Może nawet kocha Starskiego…

Nie rozumiem jeszcze sytuacji – ciągnął dalej – ale najprawdopodobniej jest tak: panna idzie za mąż dla pieniędzy, a Starski swymi teoriami umacnia ją w tym zamiarze. A może i on podkochuje się w niej?… Niepodobna. Prędzej już się nią znudził i gwałtem namawia do zamążpójścia. Chociaż… Nie, to byłaby potworna kombinacja. Tylko kobiety publiczne mają kochanków, którzy prowadzą nimi handel. Co za głupie przypuszczenie!… Starski może istotnie być jej przyjacielem i radzić to, w co sam wierzy. On przecież mówi otwarcie, że sam ożeni się tylko z bogatą kobietą. Zasada taka dobra jak każda inna, powiedziałby Ochocki. Słusznie prezesowa mówiła kiedyś, że dzisiejsze pokolenie ma mocne głowy i zimne serca. Nasz przykład zniechęcił ich do sentymentalizmu, więc wierzą w potęgę pieniędzy, co zresztą dowodzi rozsądku. Nie, ten Starski sprytny człowiek; może trochę hulaka, próżniak, ale sprytu mu nie brak. Ciekawym tylko, za co tak na nim używa pani Wąsowska?… Zapewne ma do niego słabość, a że ma i pieniądze, więc w rezultacie pobiorą się. Zresztą – co mnie to obchodzi?…

Ciekawym, dlaczego prezesowa nic dziś nie wspominała o pannie Izabeli? No, już ja pytać się nie będę… Od razu wzięliby nas na języki…”

Zasnął i marzyło mu się, że jest baronem zakochanym i chorym, a Starski odegrywa przy nim rolę przyjaciela domu.

Ocknął się i roześmiał.

„Już to wyleczyłoby mnie od razu!” – szepnął.

Ranek znowu zeszedł mu na łapaniu ryb z panną Felicją i Ochockim. Gdy zaś o pierwszej wszyscy zebrali się na śniadanie, pani Wąsowska odezwała się:

– Babcia pozwoli nam osiodłać dwa konie: mnie i panu Wokulskiemu, prawda? – A potem zwróciwszy się do Wokulskiego dodała:

– Za pół godziny jedziemy. Od tej chwili zaczyna pan służbę przy mnie.

– Państwo tylko we dwoje pojadą? – spytała zapłoniona panna Felicja.

– Czy i ty miałabyś chęć jechać z panem Julianem?

– Tylko proszę… bez żadnych dysponowań moją osobą – zaprotestował Ochocki.

– Felicja zostanie ze mną – wtrąciła prezesowa.

Pannie Felicji krew i łzy napłynęły do oczu. Spojrzała na Wokulskiego naprzód z gniewem, potem ze wzgardą, a nareszcie wybiegła z pokoju pod pozorem znalezienia chustki. Gdy wróciła, wyglądała jak Maria Stuart789 przebaczająca swoim oprawcom i miała czerwony nosek.

Punkt o drugiej przyprowadzono dwa piękne wierzchowce. Wokulski stanął przy swoim, a w parę minut ukazała się pani Wąsowska. Miała obcisłą amazonkę, kształty Junony790, kasztanowate włosy zebrane w jeden węzeł. Końcem nogi oparła się na ręku stangreta i jak sprężyna rzuciła się na siodło. Szpicrózga drżała w jej ręce.

Wokulski tymczasem spokojnie dopasowywał strzemiona.

– Prędzej, panie, prędzej! – wołała ściągając lejce koniowi, który kręcił się wokoło i przysiadał na zadzie. – Za bramą ruszamy galopem… Avanti, Savoya!791

Nareszcie Wokulski siadł na konia, pani Wąsowska niecierpliwie uderzyła swego szpicrózgą i wyjechali za folwark.

Droga ciągnęła się aleją lipową, mającą z wiorstę długości. Po obu stronach leżało szare pole, a na nim tu i owdzie widać było sterty pszenicy, duże jak chaty. Niebo czyste, słońce wesołe, z daleka dolatywał jęk młocarni.

Kilka minut jechali kłusem. Potem pani Wąsowska położyła rękojeść szpicrózgi na ustach, pochyliła się i poleciała galopem. Welon kapelusza chwiał się za nią jak popielate skrzydło.

– Avanti! avanti!

Znowu biegli kilka minut. Nagle pani osadziła konia na miejscu, była zarumieniona i zadyszana.

– Dosyć – rzekła – teraz pojedziemy wolno.

Uniosła się na siodle i uważnie patrzyła w stronę błękitnego lasu, który było widać daleko na wschodzie. Aleja skończyła się; jechali polem, na którym zieleniły się grusze i szarzały sterty.

– Powiedz mi pan – rzekła – czy to wielka przyjemność dorabiać się majątku?

– Nie – odparł Wokulski po chwilowym namyśle.

– Ale wydawać przyjemnie?

– Nie wiem.

– Nie wiesz pan? A jednak cuda opowiadają o pańskim majątku. Mówią, że masz pan ze sześćdziesiąt tysięcy rocznie…

– Dziś mam znacznie więcej, ale wydaję bardzo mało.

– Ileż?

– Z dziesięć tysięcy.

– Szkoda. Ja w roku zeszłym postanowiłam wydać masę pieniędzy. Plenipotent i kasjer zapewniają mnie, że wydałam dwadzieścia siedem tysięcy… Szalałam, no – i nie spłoszyłam nudów… Dziś, myślę sobie, zapytam pana: jakie robi wrażenie sześćdziesiąt tysięcy wydanych w ciągu roku? ale pan tyle nie wydajesz. Szkoda. Wiesz pan co?… Wydaj kiedy sześćdziesiąt… no – sto tysięcy na rok i powiedz mi pan: czy to robi sensację i jaką? Dobrze?…

– Z góry mogę pani powiedzieć, że nie robi.

– Nie?… Więc na cóż są pieniądze?… Jeżeli sto tysięcy rubli rocznie nie daje szczęścia, cóż go da?…

– Można je mieć przy tysiącu rubli. Szczęście każdy nosi w sobie.

– Ale je skądsiś bierze do siebie.

– Nie, pani.

– I to mówi pan, taki człowiek niezwykły?

– Gdybym nawet był niezwykłym, to tylko przez cierpienia, nie przez szczęście. A tym mniej nie przez wydatki.

Pod lasem ukazał się tuman kurzu. Pani Wąsowska chwilę popatrzyła, potem nagle zacięła konia i skręciła na prawo, w pole, bez drogi.

– Avanti!avanti!

Jechali z dziesięć minut, a teraz Wokulski zatrzymał konia. Stał na wzgórzu, nad łąką tak piękną jak marzenie. Co w niej było pięknym, czy zieloność trawy, czy kręty bieg rzeczułki, czy drzewa pochylające się nad nią, czy pogodne niebo? Wokulski nie wiedział.

Ale pani Wąsowska nie zachwycała się. Pędziła z góry na złamanie karku, jakby chcąc zaimponować swemu towarzyszowi odwagą.

Gdy Wokulski powoli zjechał z góry, zwróciła do niego konia i zawołała niecierpliwie:

– Ach, panie, czy pan zawsze taki nudny? Przecież nie po to wzięłam pana na spacer, ażeby ziewać. Proszę mnie bawić, tylko zaraz…

– Zaraz?… Dobrze. Pan Starski jest to bardzo zajmujący człowiek.

Pochyliła się na siodło, jakby padając w tył, i przeciągle spojrzała Wokulskiemu w oczy.

– Ach – zawołała ze śmiechem – nie spodziewałam się usłyszeć tak banalnego frazesu od pana… Pan Starski zajmujący… Dla kogo?… Chyba dla takich… takich… łabędzic jak panna Ewelina, bo na przykład już dla mnie przestał nim być…

– Jednakże…

– Nie ma jednakże. Był nim kiedyś, kiedym miała zamiar stać się męczennicą małżeństwa. Na szczęście, mój mąż znalazł się tak uprzejmie, że prędko umarł, a pan Starski jest tak nieskomplikowany, że nawet przy moim zasobie doświadczenia poznałam się na nim w tydzień. Ma zawsze taki sam zarost à la arcyksiążę Rudolf792 i ten sam sposób uwodzenia kobiet. Jego spojrzenia, półsłówka, tajemniczość znam tak dobrze jak krój jego żakietu. Zawsze tak samo unika panien bez posagu, jest cynicznym z mężatkami, a wzdychającym przy pannach, które mają wyjść za mąż. Mój Boże, ilu ja podobnych spotkałam w życiu!… Dziś trzeba mi czegoś nowego…

– W takim razie pan Ochocki…

– O tak, Ochocki jest zajmujący, a mógłby nawet być niebezpieczny, ale – na to ja musiałabym drugi raz się urodzić. To człowiek nie z tego świata, do którego ja należę sercem i duszą… Ach, jaki on naiwny, a jaki wspaniały! Wierzy w idealną miłość, z którą zamknąłby się w swoim laboratorium i był pewnym, że go nigdy nie zdradzi… Nie, on nie dla mnie…

– Cóż znowu z tym siodłem! – zawołała nagle. – Mój panie, popręg mi się odpiął… proszę zobaczyć…

Wokulski zeskoczył z konia.

– Zsiądzie pani? – zapytał.

– Ani myślę. Niech pan tak obejrzy.

Zaszedł z prawej strony – popręg był mocno przypasany.

– Ależ nie tam… O tu… Tu coś psuje się, około strzemienia.

Zawahał się, lecz odsunął jej amazonkę i włożył rękę pod siodło. Nagle krew uderzyła mu do głowy: wdówka w taki sposób ruszyła nogą, że jej kolano dotknęło twarzy Wokulskiego.

– No i cóż… No i cóż?… – pytała niecierpliwie.

– Nic – odparł. – Popręg jest mocny…

– Pocałowałeś mnie pan w nogę!… – krzyknęła.

– Nie.

Wtedy trzasnęła konia szpicrózgą i poleciała cwałem, szepcąc:

„Głupiec czy kamień!…”

Wokulski powoli siadł na konia. Niewysłowiony żal ścisnął mu serce, gdy pomyślał:

„Czy i panna Izabela jeździ konno?… I kto też jej poprawia siodło?…”

Kiedy dojechał do pani Wąsowskiej, wybuchnęła śmiechem:

– Cha! cha! cha!… Jesteś pan nieoceniony!… – A potem zaczęła mówić niskim, metalowym głosem: – Na karcie mojej historii zapisał się piękny dzień – odegrałam rolę Putyfarowej i znalazłam Józefa793… Cha! cha! cha!… Jedna tylko rzecz napełnia mnie obawą: że pan nawet nie potrafisz ocenić, jak ja umiem zawracać głowy. W takiej chwili stu innych na pańskim miejscu powiedziałoby, że żyć beze mnie nie mogą, że zabrałam im spokój, i tam dalej… A ten odpowiada krótko: nie!… Za to jedno: „nie” powinieneś pan dostać w królestwie niebieskim krzesło pomiędzy niewiniątkami. Takie wysokie krzesełko z poręczą z przodu… Cha! cha! cha!…

Tarzała się na siodle ze śmiechu.

– I co by pani z tego przyszło, gdybym odpowiedział jak inni?

– Miałabym jeden triumf więcej.

– A z tego co pani przyjdzie?

– Zapełniam sobie pustkę życia. Z dziesięciu tych, którzy mi się oświadczają, wybieram jednego, który wydaje mi się najciekawszym, bawię się nim, marzę o nim…

– A potem?

– Robię przegląd następnej dziesiątki i wybieram nowego.

– I tak często?

– Choćby co miesiąc. Co pan chce – dodała wzruszając ramionami – to miłość wieku pary i elektryczności.

– A tak. Nawet przypomina kolej żelazną.

– Leci jak burza i sypie iskry?…

– Nie. Jeździ prędko i bierze pasażerów, ilu się da.

– O, panie Wokulski!…

– Nie chciałem obrazić pani; sformułowałem tylko to, com słyszał.

Pani Wąsowska przygryzła usta.

Jechali jakiś czas milcząc.

Po chwili znowu zabrała głos pani Wąsowska.

– Już określiłam sobie pana: pan jesteś pedant. Co wieczór, nie wiem o której, ale zapewne przed dziesiątą, robisz pan rachunki, potem idziesz spać, ale przed spaniem mówisz pacierz, głośno powtarzając: Nie pożądaj żony bliźniego twego. Czy tak?…

– Niech pani mówi dalej.

– Nie będę nic mówić, bo mnie już i rozmowa z panem męczy. Ach, ten świat daje nam same zawody!… Kiedy kładziemy pierwszą suknię z trenem, kiedy idziemy na pierwszy bal, kiedy pierwszy raz kochamy – zdaje się nam, że otóż jest coś nowego… Lecz po chwili przekonywamy się, że to już było albo że to jest – nic…

Pamiętam, w roku zeszłym, w Krymie, jechaliśmy w kilka osób bardzo dziką drogą, po której kiedyś snuli się rozbójnicy. I właśnie, gdy rozmawiamy o tym, wysuwa się spoza skały dwu Tatarów… Chwała Bogu! myślę, ci zechcą nas zabić, bo miny mieli okropne, choć bardzo przystojni ludzie. A oni, wie pan, z jaką wystąpili propozycją?… Ażeby kupić od nich winogron!… Panie! Oni nam sprzedawali winogrona, kiedy ja myślałam o bandytach. Chciałam ich wybić ze złości, naprawdę. Otóż – pan dzisiaj przypomniał mi tych Tatarów… Prezesowa przez kilka tygodni tłomaczyła mi, że pan jesteś oryginalny człowiek, zupełnie różny od innych, a tymczasem widzę, że pan jesteś najzwyklejszy pedant. Czy tak?

– Tak.

– Widzi pan, jak ja się znam na ludziach. Może byśmy jeszcze pojechali galopem. Albo – nie, już mi się nie chce, jestem zmęczona. Ach… gdybym choć raz w życiu spotkała prawdziwie nowego człowieka…

– A z tego co by pani przyszło?

– Miałby jakiś nowy sposób postępowania, mówiłby mi nowe rzeczy, czasami rozgniewałby mnie do łez, potem sam śmiertelnie obraziłby się na mnie, a potem – naturalnie musiałby przepraszać. O, ten zakochałby się we mnie do szaleństwa! Wpiłabym mu się tak w serce i pamięć, że nawet w grobie nie zapomniałby o mnie… No, taką miłość rozumiem.

– A pani co by mu dała w zamian? – spytał Wokulski, któremu robiło się coraz ciężej i smutniej.

– Czy ja wiem? Może i ja zdecydowałabym się na jakie szaleństwo…

– Teraz ja powiem, co by ten nowy człowiek dostał od pani – mówił Wokulski czując, że zbiera w nim gorycz. – Naprzód, dostałby długą listę wielbicieli dawniejszych, następnie, drugą listę wielbicieli, którzy nastąpią po nim, a w czasie antraktu miałby możność sprawdzania… czy na koniu dobrze leży siodło…

– To nikczemne, co pan powiedziałeś! – krzyknęła pani Wąsowska ściskając szpicrózgę.

– Tylko powtórzenie tego, co słyszałem od pani. Jeżeli jednak mówię za śmiało, na tak krótką znajomość…

– Owszem, słucham… Może pańskie impertynencje będą ciekawsze niżeli ta chłodna grzeczność, którą od dawna umiem na pamięć. Naturalnie, taki człowiek jak pan gardzi takimi kobietami jak ja… No, śmiało…

– Za pozwoleniem. Przede wszystkim nie używajmy zbyt silnych wyrazów, które wcale nie odpowiadają spacerowej sytuacji. Między nami nie ma mowy o uczuciach, tylko o poglądach. Otóż, moim zdaniem, w poglądzie pani na miłość istnieją nie dające się pogodzić kontrasty.

– Proszę? – zdziwiła się wdówka. – To, co pan nazywasz kontrastami, ja najdoskonalej godzę w życiu.

– Mówi pani o częstej zmianie kochanków…

– Jeżeli łaska, nazwijmy ich wielbicielami.

– A następnie, chce pani znaleźć jakiegoś nowego i nietuzinkowego człowieka, który by nawet w grobie nie zapomniał o pani. Otóż, o ile ja znam ludzką naturę, jest to cel nie do osiągnięcia. Ani pani z rozrzutnej w swoich względach nie stanie się oszczędną, ani człowiek nietuzinkowy nie zechce zająć miejsca pośród kilku tuzinów…

– Może o tym nie wiedzieć – przerwała wdówka.

– Ach, więc mamy i mistyfikację, dla udania się której potrzeba, ażeby bohater pani był ślepy i głupi. Ale choćby takim był wybrany, czy sama pani miałaby odwagę zwodzić człowieka, który by aż tak panią kochał?…

– Dobrze, więc powiedziałabym mu wszystko kończąc w ten sposób: pamiętaj, że Chrystus przebaczył Magdalenie, od której przecie ja jestem mniej grzeszna, no i przynajmniej mam równie piękne włosy…

– I to by mu wystarczyło?

– Ja sądzę.

– A gdyby mu nie wystarczyło?

– Zostawiłabym go w spokoju i odeszłabym.

– Ale pierwej wpiłaby mu się pani w serce i w pamięć tak, ażeby o pani nawet w grobie nie zapomniał!… – wybuchnął Wokulski. – Piękny świat, ten wasz świat… I miłe są te kobiety, przy których, kiedy im człowiek w najlepszej wierze oddaje własną duszę, jeszcze musi spoglądać na zegarek, ażeby nie spotkał swoich poprzedników i nie przeszkadzał następcom. Pani, nawet ciasto, ażeby wyrosło, potrzebuje dłuższego czasu; czy więc podobna wielkie uczucie wyhodować w takim pośpiechu, na takim jarmarku?…

Niech pani skwituje z wielkich uczuć, to pozbawia snu i odbiera apetyt. Po co kiedyś zatruwać życie jakiemuś człowiekowi, którego zapewne dziś jeszcze pani nie zna? Po co sobie samej mącić dobry humor? Lepiej trwać przy programie prędkich i częstych zwycięstw, które innym nie szkodzą, a pani jakoś zapełniają życie.

– Już pan skończył, panie Wokulski?

– Chyba że tak…

– Więc teraz ja panu powiem. Wszyscy jesteście podli…

– Znowu silny wyraz.

– Pańskie były silniejsze. Wszyscy jesteście nędznicy. Kiedy kobieta, w pewnej epoce życia, marzy o idealnej miłości, wyśmiewacie jej złudzenia i domagacie się kokieterii, bez której panna jest dla was nudna, a mężatka głupia. A dopiero gdy dzięki zbiorowym usiłowaniom pozwoli prawić sobie banalne oświadczyny, patrzeć słodko w oczy, ściskać za ręce, wówczas z ciemnego kąta wyłazi jakiś oryginalny egzemplarz w kapturze Piotra z Amiens794 i uroczyście wyklina kobietę stworzoną na obraz i podobieństwo Adamowych synów. „Tobie już nie wolno kochać, ty już nie będziesz nigdy prawdziwie kochana, bo miałaś nieszczęście znaleźć się wśród jarmarku, boś straciła złudzenia!” A któż ją z nich okradł, jeżeli nie pańscy rodzeni bracia?… I cóż to za świat, który naprzód obdziera z ideałów, a potem skazuje obdartego?…

Pani Wąsowska wydobyła chustkę z kieszeni i poczęła ją gryźć… Na rzęsach błysnęła jej łza i spadła na końską grzywę.

– Jedź pan już sobie – zawołała – jesteś pan drażniąco płytki. Jedź pan… jedź i przyszlij mi Starskiego; jego bezczelność jest zabawniejsza od pana księżowskiej powagi…

Wokulski ukłonił się i pojechał naprzód. Był zgryziony i zakłopotany.

– Gdzie pan jedziesz?… nie tędy… Ach, prawda, gotów pan jesteś zbłądzić, a później mówić wszystkim przy obiedzie, żem cię sprowadziła z prostej drogi. Proszę za mną…

Jadąc o kilka kroków za panią Wąsowska, Wokulski rozmyślał:

„Więc to taki świat? Jedne w nim sprzedają się ludziom prawie zgrzybiałym, a inne traktują ludzkie serca jak polędwicę. Dziwna to jednak kobieta z tej pani!… bo złą nie jest, ma nawet szlachetne porywy…”

W pół godziny wjechali znowu na wzgórza, z których widać było dwór prezesowej. Pani Wąsowska nagle zawróciła konia i bystro patrząc na Wokulskiego spytała:

– Między nami pokój czy wojna?…

– Czy mogę być szczerym?

– Proszę.

– Mam dla pani głęboką wdzięczność. W jednej godzinie dowiedziałem się od pani więcej aniżeli przez całe życie.

– Ode mnie?… Zdaje się panu. Mam w sobie parę kropli krwi węgierskiej, więc kiedy wsiądę na konia, szaleję i plotę niedorzeczności. Notabene795 – nie cofam nic z tego, com powiedziała, ale mylisz się pan, jeżeli sądzisz, żeś mnie już poznał. A teraz pocałuj mnie pan w rękę; jesteś pan rzeczywiście interesujący.

Wyciągnęła rękę, którą Wokulski ucałował, szeroko otwierając oczy ze zdziwienia.

VI. Pod jednym dachem

W tej samej porze, kiedy Wokulski z panią Wąsowską kłócił się albo galopował po łące, z majątku hrabiny do Zasławka dojeżdżała panna Izabela. Wczoraj otrzymała od prezesowej list, wyprawiony przez umyślnego posłańca, a dziś na wyraźne żądanie swej ciotki wyjechała, lubo niechętnie. Była pewna, że w Zasławku już znajduje się mocno protegowany przez prezesowę Wokulski; taka więc nagła podróż wydała jej się niewłaściwą.

„Choćbym nawet musiała kiedyś wyjść za niego – mówiła sobie – to jeszcze nie mam racji śpieszyć na powitanie.”

Ale ponieważ rzeczy spakowano, powóz zajechał, a nawet z przedniego siedzenia wyglądała już jej pokojówka, więc panna Izabela zdecydowała się na wyjazd.

Pożegnanie jej z rodziną było pełne znaczenia. Pan Łęcki, ciągle rozstrojony, przecierał oczy, a hrabina wsunąwszy jej w rękę aksamitny woreczek z pieniędzmi pocałowała ją w czoło i rzekła:

– Nie radzę ani odradzam. Masz rozum, wiesz, jakie jest położenie, więc sama musisz coś postanowić i przyjąć konsekwencje.

Co postanowić?… jakie przyjąć konsekwencje?… o tym nie wspomniała hrabina.

Tegoroczny pobyt na wsi głęboko zmodyfikował niektóre poglądy panny Izabeli; nie sprawiło tego jednak świeże powietrze ani piękne krajobrazy, ale wypadki i możność spokojnego zastanowienia się nad nimi.

Przyjechała tu na wyraźne żądanie ciotki, dla Starskiego, o którym powszechnie mówiono, że odziedziczy majątek po prezesowej. Tymczasem prezesowa przypatrzywszy się swemu ciotecznemu wnukowi oświadczyła, że co najwyżej zapisze mu tysiąc rubli dożywotniej renty, która zapewne bardzo mu się przyda na starość. Cały zaś majątek postanowiła zapisać na podrzutków i ich nieszczęśliwe matki.

Od tej chwili Starski w oczach hrabiny stracił wszelką wartość. Stracił ją i u panny Izabeli oświadczywszy pewnego razu, że nigdy nie ożeniłby się z „gołą panną”; raczej z Chinką albo z Japonką, byle miała kilkadziesiąt tysięcy rubli rocznie.

– Za mniejszy dochód nie warto ryzykować przyszłości – powiedział.

Ponieważ tak powiedział, więc panna Izabela przestała go traktować jako poważnego epuzera. Ale ponieważ mówiąc to, z cicha westchnął i spojrzał na nią przelotnie, więc panna Izabela pomyślała, że piękny Kazio musi mieć jakąś sercową tajemnicę i że szukając bogatej żony robi ofiarę. Dla kogo?… Może dla niej… Biedny chłopiec, ale trudno. Kiedyś może znajdzie się sposób osłodzenia jego cierpień, lecz dziś należy go trzymać z daleka. Co przychodziło tym łatwiej, że Starski począł gwałtownie zalecać się do bogatej pani Wąsowskiej i krążyć z daleka koło panny Eweliny Janockiej, zapewne dla zatarcia do reszty śladów, że kiedyś kochał się w pannie Izabeli.

„Biedny chłopiec, ale trudno. Życie ma swoje obowiązki, które trzeba spełnić, choć są ciężkie.”

W taki sposób Starski, może najstosowniejszy dla panny Izabeli epuzer, wykreślony został z listy jej konkurentów. Nie mógł żenić się z panną ubogą, musiał szukać żony bogatej; były to dwie nieprzebyte między nimi przepaście.

Drugi jej konkurent, baron, wykreślił się sam, zaręczywszy się z panną Eweliną. Panna Izabela czuła wstręt do barona, dopóki starał się o jej względy; lecz gdy ją tak nagle opuścił, prawie że się zatrwożyła. Jak to, więc na świecie są kobiety, dla których można wyrzec się jej?!… Jak to, więc może nadejść chwila, w której pannę Izabelę opuszczą nawet tak podeszłego wieku wielbiciele?…

Zdawało jej się, że ziemia drży jej pod nogami, i pod wpływem nieokreślonych obaw, jakie ją wówczas ogarnęły, panna Izabela odezwała się do prezesowej o Wokulskim dosyć życzliwie. Kto wie nawet, czy nie powiedziała tych słów:

– Co się też dzieje z panem Wokulskim? Bardzo żałuję, że może mieć żal do mnie. Nieraz wyrzucam sobie, że nie postępowałam z nim tak, jak zasługiwał.

Spuściła oczy i zarumieniła się w ten sposób, że prezesowej wydało się koniecznym zaprosić Wokulskiego na wieś.

„Niech się sobie przypatrzą na świeżym powietrzu – myślała staruszka – a będzie, co Bóg da. On brylant między mężczyznami, ona także dobre dziecko, więc może się porozumieją. Bo że on ma do niej słabość, to prawie bym się założyła.”

W kilka dni panna Izabela ochłonąwszy z nieprzyjemnych wrażeń poczęła żałować swojej wzmianki o Wokulskim przed prezesową.

„Jeszcze gotów pomyśleć, że wyszłabym za niego…” – rzekła do siebie.

Tymczasem prezesowa zwierzyła się przed bawiącą u niej panią Wąsowską, że przyjedzie do Zasławka Wokulski, bardzo bogaty wdowiec, człowiek ze wszech miar niepospolity, którego chciałaby ożenić i który kto wie, czy nie kocha się w pannie Izabeli…

Pani Wąsowska bardzo obojętnie słuchała o majątku, o wdowieństwie i o matrymonialnych kwalifikacjach Wokulskiego. Lecz gdy prezesowa nazwała go człowiekiem niepospolitym, zaciekawiła się; dowiedziawszy się zaś, że może kochać pannę Izabelę, rzuciła się jak rumak szlachetnej krwi, niebacznie dotknięty ostrogą.

Pani Wąsowską była najlepszą kobietą, nie myślała powtórnie wychodzić za mąż, a tym mniej odbierać innym paniom konkurentów. Dopóki jednak żyła na świecie, nie mogła pozwolić na to, ażeby jaki mężczyzna mógł kochać się w jakiejś innej kobiecie, nie w niej. Żenić się dla interesu ma prawo; pani Wąsowska gotowa mu była nawet pomagać, ale uwielbiać – można było tylko ją. Nie dlatego nawet, ażeby uważała się za najpiękniejszą, ale że… taką już miała słabość.

Dowiedziawszy się, że panna Izabela dziś przyjeżdża, pani Wąsowska gwałtem zabrała na spacer Wokulskiego. Gdy zaś na gościńcu pod lasem zobaczyła tuman kurzu, wzniecony przez powóz jej rywalki, skręciła na łąkę i tam zrobiła wielką scenę z siodłem, która jej się nie udała.

Tymczasem panna Izabela dojechała do dworu. Całe towarzystwo przyjęło ją na ganku witając prawie tymi samymi wyrazami:

– Wiesz – szepnęła jej prezesowa – przyjechał Wokulski.

– Tylko pani nam brakło – zawołał baron – ażeby Zasławek był podobny do raju. Bo już mamy tu bardzo przyjemnego towarzysza i znakomitego gościa…

Panna Felcia Janocka wzięła na bok pannę Izabelę i ze łzami w głosie poczęła jej opowiadać:

– Wiesz, przyjechał tu pan Wokulski… Ach, gdybyś wiedziała, co to za człowiek!… Ale wolę ci nic nie mówić, bo i ty jeszcze pomyślisz, że jestem nim zajęta… No i wyobraź sobie: pani Wąsowska kazała mu jechać ze sobą na spacer, sam na sam… Gdybyś wiedziała, jak się biedak rumienił!… A ja za nią. Bo i ja chodziłam z nim na ryby, ale tylko tu, do sadzawki, i jeszcze był z nami pan Julian. Ale żebym miała tylko z nim jechać konno?… Za nic w świecie!… wolałabym umrzeć…

Uwolniwszy się od witających panna Izabela poszła do przeznaczonego dla niej pokoju.

„Drażni mnie ten Wokulski!… – szepnęła.

W gruncie rzeczy nie było to rozdrażnienie, ale coś innego. Jadąc tu panna Izabela czuła niechęć do prezesowej za jej gwałtowne zaprosiny, do ciotki, że jej kazała natychmiast jechać, a nade wszystko do Wokulskiego.

„Więc naprawdę – mówiła sobie – chcą mnie oddać temu parweniuszowi796?… A, zobaczy, jak na tym wyjdzie!…”

Była pewna, że pierwszym człowiekiem, który ją powita, będzie Wokulski, i postanowiła traktować go z najwyższą pogardą.

Tymczasem Wokulski nie tylko nie wybiegł na jej spotkanie, ale – pojechał na spacer z panią Wąsowską.

To w przykry sposób dotknęło pannę Izabelę i pomyślała:

„Zawsze kokietka z niej, choć już ma lat trzydzieści!…”

Gdy baron nazwał Wokulskiego znakomitym gościem, panna Izabela uczuła jakby dumę, ale było to bardzo przelotne uczucie. Gdy zaś panna Felicja w niedwuznaczny sposób zdradziła się, że jest o Wokulskiego zazdrosną, pannę Izabelę ogarnął jakby niepokój, ale tylko na chwilę.

„Naiwna jest ta Felcia” – rzekła do siebie.

Krótko mówiąc: przez całą drogę planowana wzgarda dla Wokulskiego całkiem zniknęła wobec mieszaniny takich uczuć, jak lekki gniew, lekkie zadowolenie i lekka obawa. W tej chwili Wokulski przedstawiał się pannie Izabeli inaczej niż dotychczas. Nie był to już jakiś tam kupiec galanteryjny, ale człowiek, który wracał z Paryża, miał ogromny majątek i stosunki, którym zachwycał się baron, którego kokietowała Wąsowska…

Ledwie panna Izabela miała czas przebrać się, do pokoju jej weszła prezesowa.

– Moja Belu – rzekła staruszka ucałowawszy ją jeszcze raz – dlaczegóż to Joasia nie chce przyjechać do mnie?

– Papo jest niezdrów, więc nie chce go opuszczać.

– Proszę cię… proszę cię, tylko tego mi nie mów. Nie przyjedzie, bo nie chce spotkać się z Wokulskim, oto cały sekret… – mówiła nieco wzruszona prezesowa. – On dla niej wtedy dobry, kiedy sypie pieniądze na jej ochronę… Powiem ci, Belu, że twoja ciotka nigdy już nie będzie mieć rozumu…

W pannie Izabeli odezwały się dawne gorycze.

– Może ciocia nie uważa za stosowne okazywać tylu względów kupcowi – rzekła rumieniąc się.

– Kupiec!… kupiec!… – wybuchnęła prezesowa. – Wokulscy są tak dobrą szlachtą jak Starscy, a nawet Zasławscy… A co się tyczy kupiectwa… Moja Belu, Wokulski nie sprzedawał tego, co dziadek twojej ciotki… Możesz jej to powiedzieć przy okazji. Wolę uczciwego kupca aniżeli dziesięciu austriackich hrabiów797. Znam ja dobrze wartość ich tytułów.

– Przyzna pani jednak, że urodzenie…

Prezesowa roześmiała się ironicznie.

– Wierz mi, Belu, że urodzenie jest najmniejszą zasługą tych, którzy się rodzą. A co do czystości krwi… Ach, Boże! wielkie to szczęście, że nie bardzo zajmujemy się sprawdzaniem tych rzeczy. Powiadam ci, że o czyimś urodzeniu nie warto rozmawiać z ludźmi starymi jak ja. Tacy bowiem zwykle pamiętają dziadów i ojców i nieraz dziwią się: dlaczego wnuk jest podobny do kamerdynera, a nie do ojca. No, wiele się tłomaczy zapatrzeniem.

– Pani jednak bardzo lubi pana Wokulskiego – szepnęła panna Izabela.

– Tak jest, bardzo! – zawołała z mocą staruszka. – Kochałam jego stryja, przez całe życie byłam nieszczęśliwa dlatego tylko, że oderwano mnie od niego, i to z tych samych pobudek, dla których twoja ciotka usiłuje dziś lekceważyć Wokulskiego. Ale on nie da sobą pomiatać, o nie!… – mówiła prezesowa. – Kto z takiej nędzy potrafił wydobyć się, kto bez cienia zarzutu zrobił majątek, wykształcił się tak jak on, ten może nie dbać o opinie salonów. Wiesz chyba, jaką on dziś gra rolę i po co jeździł do Paryża… Otóż zapewniam cię, że nie on do salonów, ale salony do niego przyjdą, a pierwszą będzie twoja ciotka, jeżeli zdarzy się interes. Ja znam salony lepiej niż ty, moje dziecko, i wierz mi, że one bardzo prędko znajdą się w przedpokoju Wokulskiego. To nie taki próżniak jak Starski ani marzyciel jak książę, ani półgłówek jak Krzeszowski… To człowiek czynu… Szczęśliwą będzie kobieta, którą on wybierze za żonę… Na nieszczęście, nasze panny mają więcej wymagań aniżeli doświadczenia i serca. Choć nie wszystkie… No, ale przepraszam cię, jeżeli wypowiedziałam ostrzejszy wyraz. Zaraz będzie obiad.

Po tych słowach prezesowa wyszła zostawiając pannę Izabelę pogrążoną w głębokim namyśle.

„Z pewnością mógłby zastąpić barona, o jeszcze i jak… – mówiła w sobie panna Izabela. – Tamto człowiek zużyty i śmieszny, tego przynajmniej szanują ludzie. Kazia Wąsowska zna się na tym, toteż wzięła go na spacer… Ha, zobaczymy, czy pan Wokulski potrafi być wiernym… Ładna wierność jeździć z inną kobietą na spacery!… To bardzo po rycersku…”

Prawie w tej chwili Wokulski wracał z panią Wąsowską z przejażdżki i na folwarcznym dziedzińcu zobaczył powóz, od którego odprzęgano konie. Tknęło go jakieś nieokreślone przeczucie, ale nie śmiał pytać; nawet udał, że nie patrzy na powóz.

Przed pałacem oddał konia chłopcu, a innemu chłopcu kazał przynieść wody do swego pokoju. I właśnie kiedy miał zapytać: kto przyjechał? coś ścisnęło go za gardło i nie mógł słowa przemówić.

„Co za głupstwo! – myślał. – Choćby nawet i ona, więc cóż z tego?… Jest taką samą kobietą jak pani Wąsowska, panna Felicja, panna Ewelina… A ja znowu nie jestem takim jak baron…”

Ale tak mówiąc czuł, że ona dla niego jest inną niż inne kobiety i że gdyby zażądała, złożyłby u jej nóg majątek, nawet życie.

„Głupstwo! głupstwo!… – szepnął chodząc po pokoju. – Jest tu przecie jej wielbiciel, pan Starski, z którym umawiali się, że wesoło przepędzą wakacje… Pamiętam te spojrzenia, ach…”

Gniew w nim zakipiał.

„Zobaczymy, panno Izabelo: kim ty jesteś i co jesteś warta? Teraz ja będę twoim sędzią…” – pomyślał.

787.„Co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie” – słowa Chrystusa do apostołów (Mt 18:18). [przypis redakcyjny]
788.koguty kałakuckie – odmiana kogutów rasy indyjskiej; nazwa pochodzi od miasta Kalkuty. [przypis redakcyjny]
789.Maria Stuart (1542–1587) – królowa szkocka i pretendentka do korony angielskiej, dwadzieścia lat więziona przez królową angielską Elżbietę i z jej rozkazu ścięta; przed śmiercią przebaczyła katom. [przypis redakcyjny]
790.Junona – najbardziej czczona bogini rzymska, władczyni niebios, siostra i żona Jowisza. Rzeźba starożytna przedstawiała ją jako pełną majestatu kobietę. [przypis redakcyjny]
791.Avanti, Savoya!… (wł.) – Naprzód, Sabaudio!… [przypis redakcyjny]
792.Arcyksiążę Rudolf (1858–1889) – syn cesarza Franciszka Józefa I, ówczesny austriacki następca tronu. [przypis redakcyjny]
793.odegrałam rolę Putyfarowej i znalazłam Józefa – aluzja do biblijnej opowieści o Józefie kuszonym w Egipcie przez żonę dostojnika dworskiego Putyfara, u którego Józef był niewolnikiem. [przypis redakcyjny]
794.Piotr z Amiens (1050–1115) – asceta średniowieczny, jeden z organizatorów wypraw krzyżowych. [przypis redakcyjny]
795.Notabene (łac. nota bene) – zapamiętaj dobrze, zauważ. [przypis redakcyjny]
796.parweniusz – dorobkiewicz, który dostał się do wyższej klasy i nieumiejętnie naśladuje osoby z tej klasy. [przypis edytorski]
797.austriaccy hrabiowie – z końcem XVIII w. i w początkach XIX w. rząd austriacki łatwo nadawał tytuły arystokratyczne za odpowiednią opłatą. Wówczas to wiele zamożnej szlachty galicyjskiej nabyło tytuły hrabiowskie. [przypis redakcyjny]
Altersbeschränkung:
0+
Veröffentlichungsdatum auf Litres:
01 Juli 2020
Umfang:
1100 S. 1 Illustration
Rechteinhaber:
Public Domain
Download-Format:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip