Buch lesen: «Gargantua i Pantagruel», Seite 55

Schriftart:

Rozdział ósmy. Jako, z wielkimi trudnościami, pokazano nam Papagosa

Trzeci dzień upłynął na takich samych festynach i bankietach, jak dwa poprzednie. W tym dniu Pantagruel zażądał usilnie oglądać Papagosa; ale Odźwiernik odpowiedział, że ów ptak nie daje się tak łatwo oglądać.

– Jak to – rzekł Pantagruel – czyż on ma hełm Plutona na głowie, pierścień Gygesa na pazurach albo kameleona na łonie, iż może się czynić niewidzialnym światu1118?

– Nie – odparł Odźwiernik – ale z natury jest nieco trudno przystępny. Dałem wszelako rozporządzenie, abyście go mogli widzieć, jeżeli to możebne.

Rzekłszy te słowa, zostawił nas przy stole nad przekąskami.

Wróciwszy w kwadrans potem, oświadczył nam, że Papagos jest w tejże chwili widzialny: i powiódł nas chyłkiem i w milczeniu prosto do klatki, w której siedział przycupnięty, w towarzystwie dwóch małych Kardynangów1119 i sześciu grubych i tłustych Biskopsów. Panurg przyglądał się ciekawie jego kształtom, ruchom, zachowaniu. Następnie krzyknął głośno:

– Niechże licho porwie tę bestię! Wygląda jak dudek.

– Mów cicho – rzekł Odźwiernik – na miłość boską, on ma uszy, jak to bystro zauważył Michał de Matiscones.

– Toć ma czubek, wyraźnie – rzekł Panurg.

– Gdyby przypadkiem usłyszał wasze bluźnierstwo, zgubieni jesteście, dobrzy ludzie. Widzicie w jego klatce miskę1120? Z niej wypadają pioruny, grzmoty, błyskawice, diabły i burze, które was w jednej chwili zagrzebią sto stóp pod ziemią.

– Lepiej by było – rzekł brat Jan – popić i zabawić się jeszcze.

Panurg przyglądał się dalej uporczywie Papagosowi i jego kompanii, kiedy spostrzegł nad jego klatką sowę; zaczem zakrzyknął:

– Na miłosierdzie boskie! Wpadliśmy, popadliśmy, przepadliśmy. Patrzcie na tę sowę, zginęliśmy z kretesem, ani ręka boska nas nie ocali.

– Mów ciszej, przez Boga – rzekł Odźwiernik – to nie sowa: to samiec, to szlachetny kanclerz.

– Prosimy – rzekł Pantagruel – spraw, aby Papagos zaśpiewał nieco, iżbyśmy usłyszeli jego głos.

– On nie śpiewa – odparł Odźwiernik – jeno tylko w swoje dni i o swoich godzinach.

– To u mnie inaczej – rzekł Panurg – zawsze jest moja godzina. Chodźmy tedy pić.

– Teraz – rzekł Odźwiernik – mówisz, jak się przynależy: tak mówiąc, nigdy nie zostaniesz heretykiem. Chodźmy, to i moje zdanie.

Wracając do beczułek, ujrzeliśmy starego Biskopsa z zieloną głową, który siedział przykucnięty w towarzystwie Szuflagana1121 i trzech Onokrotalów1122, wesołych ptaszków, i chrapał w cieniu zarośli. Koło niego siedziała ładna przeoryszka, śpiewająca radośnie, co było tak lube do słuchania, iż pragnęlibyśmy, aby wszystkie nasze członki zamieniły się w uszy, by nic nie stracić z jej śpiewu i żadnej innej nie czuć dystrakcji1123. Panurg rzekł:

– Ta piękna przeoryszka zdziera sobie gardło od śpiewania, a ten gruby, szpetny Biskops chrapie tymczasem. Zaraz ja go nauczę śpiewać, do kroć diabłów!

Zaczem zadzwonił w dzwon wiszący nad klatką; ale im mocniejszy hałas czynił, tym mocniej chrapał ów Biskops i ani myślał śpiewać.

– Na Boga – rzekł Panurg – czekaj, stara baryło, nauczę ja cię śpiewać na inny sposób.

Zaczem wziął wielki kamień, chcąc wyciąć go w słabiznę. Ale Odźwiernik zakrzyknął ze zgrozą:

– Dobry człowieku, bij, wal, zabijaj i morduj wszystkich królów i książąt świata; tęp ich zdradą, trucizną lub inaczej, ile ci się spodoba; wybieraj z gniazd anioły niebieskie: za wszystko dostaniesz odpust u Papagosa. Ale tych świętych ptaków nie tykaj, jeżeli ci miłe życie, mienie, bezpieczeństwo tak twoje, jak twoich krewnych i przyjaciół, żywych i umarłych: jeszcze tych, którzy się po nich porodzą, dosięgnie pomsta i nieszczęście. Spójrz dobrze na tę miskę.

– Tedy – rzekł Panurg – lepiej jest iść popić i weselić się.

– Na świętego Zada, dobrze to powiada – rzekł brat Jan – patrząc na te diabelskie ptaki, bluźnimy jeno Bogu; zasię wypróżniając butelki i garnki, chwalimy jego święte Imię. Chodźmyż tedy popić. O, piękne słowo!

Trzeciego dnia, po sumiennym przepiciu (jako się rozumie), pozwolił nam Odźwiernik odjechać. Daliśmy mu w podarku mały praski nożyk, który mu większą sprawił radość, niż niegdyś Artakserksesowi szklanka wody podana przez wieśniaka. I podziękował bardzo grzecznie, posłał nam na okręty obfitość wszelakiego prowiantu, życzył dobrej podróży, pomyślności dla naszych osób i spełnienia zamiarów i kazał nam przyrzec i przysiąc na Jowisza Piotra1124, iż, wracając, zatrzymamy się w jego krainie. W końcu rzekł nam:

– Przyjaciele, zakonotujcie1125 sobie, iż na świecie jest o wiele więcej d…p niż ludzi i zawsze o tym pamiętajcie.

Rozdział dziewiąty. Jako wylądowaliśmy na Wyspie Żeleźców

Skorośmy sobie do syta naładowali żołądki, zaczął dąć pomyślny wiatr, jak na zawołanie; zaczem rozwinęliśmy żagle i w niespełna dwa dni przybyliśmy do wyspy Żeleźców, opuszczonej i wcale niezamieszkałej. Ujrzeliśmy tam wielką ilość drzew, na których rosły siekiery, noże, świdry, dłuta, szydła, piły, nożyce, szczypce, obcęgi, tasaki, i gwoździe. Na innych drzewach widzieliśmy puginały, sztylety, mieczyki, szable, kordelasy, rapiery, szpady, oszczepy i noże. Kto czegoś chciał, potrzebował jeno potrząsnąć drzewem: zaraz spadały jak śliwki; co więcej, spadając na ziemię, natrafiały na rodzaj ziela, które nazywa się pochwicą i wsuwały się w nie jak w pochwę. Gdy spadały, trzeba się było dobrze mieć na baczności, aby nie spadły na głowę, na nogi albo inne części ciała: bowiem spadały ostrzem, prosto jak gdyby do pochwy i byłyby zabiły człowieka na miejscu. Pod tymi rozmaitymi drzewami ujrzałem rodzaj krzewów rosnących w kształcie drzewca pik, lanc, oszczepów, halabard, toporów, spis i berdyszów: i rosły tak ku górze, aż wreszcie, dotknąwszy drzewa, natrafiały na żeleźce i groty, każde wedle swego gatunku i kalibru. Drzewa, rosnące ponad nimi, już je przygotowały w miarę ich zbliżania się i rośnięcia, jako wy gotujecie sukienki dla małych dzieci, kiedy je macie wyzwolić z pieluszek. Co więcej, powiem wam, iżbyście na przyszłość szanowali opinię Platona, Anaksagorasa i Demokryta (myślicie może, że to byli lada jacy filozofowie?), drzewa te zdawały się nam jakoby zwierzęta ziemskie, nie w tym różne od bydląt, iżby nie miały skóry, tłuszczu, mięsa, żył, arterii, wiązadeł, nerwów, chrząstek, gruczołów, kości, szpiku, humorów, macicy, mózgu i innych ważnych członków, bowiem mają je, jak to bystro wykazał Teofrast; ale w tym, że mają głowę, to jest pień, u dołu, i włosy, to jest korzenie, w ziemi; zasię nogi, to jest gałęzie, ku górze: jakoby człowiek stanął na rękach.

I jako wy, druhy francowate, w waszych nogach scyjatycznych i waszych łopatkach z daleka przeczuwacie nadchodzenie deszczu i wiatrów, pogody, i wszelkiej odmiany czasu: tak samo one, swoimi korzeniami, gałęźmi, sokami, szpikiem, przeczuwają rodzaj drzewa rosnący pod nimi i przygotowują dlań odpowiedni grot i żeleźce. Prawda jest, że wszystko na świecie (z wyjątkiem Boga) podlega niekiedy myłkom1126. Natura sama nie jest od nich wolna, kiedy wydaje rzeczy potworne i niekształtne zwierzęta. Podobnie u tych drzew, zauważyłem czasem omyłkę: bowiem raz pika, rosnąca wysoko w górę pod te drzewa żelazonośne, dotknąwszy gałęzi, zamiast żelaziwa natrafiła na miotłę: dobryś, przyda się i to, do czyszczenia kominów. Drzewce przygotowane na oszczep trafiło na nożyce; i to dobre: przyda się do zdejmowania gąsienic w ogrodzie. Rękojeść halabardy nadziała się na żeleźce kosy i zdawała się hermafrodytą; wszystko jedno: przyda się jakiemu kosiarzowi. Ładna to jest rzecz wierzyć w Pana Boga! Kiedyśmy wracali do okrętu, ujrzałem za nie wiem jakim tam krzakiem, nie wiem jakich ludzi, robiących nie wiem co i nie wiem jak, ostrzących nie wiem jakie żelastwo, które wydostali nie wiem skąd i nie wiem w jaki sposób.

Rozdział dziesiąty. Jako Pantagruel przybył do wyspy Kosterów

Opuściwszy wyspę Żeleźców, jechaliśmy dalej drogą; dnia następnego przybyliśmy do wyspy Kosterów: w której to wyspie ziemia jest tak chuda, iż kości, to znaczy skały, przebijają jej skórę: piaszczysta, jałowa, niezdrowa i przykra dla oczu. Tam pokazał nam pilot dwie małe skały graniaste, jakoby wyciosane w formie sześcianu, które, ze swego białego wejrzenia1127, zdały mi się jakoby z alabastru albo też pokryte śniegiem; ale pilot wytłumaczył nam, iż to są kostki. I powiadał, że jest w nich sześciopiętrowe mieszkanie dwudziestu diabłów hazardu, tak poważanych w naszym kraju. Z tych największe i sparzone1128 nazywał senes, najmniejsze ambo, inne, średnie quinterno, quaterno, terno, podwójne ambo, inne nazywał sześć i pięć, sześć i cztery, sześć i trzy, sześć i dwa, sześć i as, pięć i cztery, pięć i trzy, i tak dalej, po porządku. Wówczas zauważyłem, iż mało jest graczy na świecie, którzy by nie byli wyznawcami diabła: bowiem kiedy, rzucając kości na stół, pobożnie wykrzykują: „Senes, przyjacielu”, to znaczy wielki diabeł; „Ambo, mój aniołku”, to znaczy mały diabeł; „cztery i dwa, moje dzieci”; i dalej tak samo, wzywają wówczas diabłów po imieniu i nazwisku. I nie tylko wzywają, ale mienią się ich przyjaciółmi i kumami. Prawda jest, że te diabły nie zawsze przychodzą na wezwanie w tejże chwili; ale w tym można je wytłumaczyć. Widocznie były właśnie gdzie indziej, wedle daty i pierwszeństwa wzywających. Nie można tedy na tej podstawie twierdzić, aby nie miały uszów i rozumu; mają je, za to wam ręczę, i to wcale nie lada jakie.

Następnie rzekł nam, iż skały te spowodowały więcej katastrof morskich i więcej ludzi przyprawiły o rozbicie, o utratę życia i mienia, niżeli wszystkie Syrty, Charybdy, Syreny, Scylle, Strofady1129 i otchłanie całego morza. Uwierzyłem temu łatwo, przypominając sobie, iż niegdyś, u mędrców egipskich, Neptun oznaczony był pierwszym sześcianem w literach hieroglificznych, tak jak Apollo przez asa, Diana przez dwa, Minerwa przez siedem, etc. Również powiedział nam, iż tam znajduje się flaszeczka świętego Graala, przedmiot iście boski i niewielu ludziom znany. Panurg, pięknie uprosiwszy syndyków tego miejsca, osiągnął tyle, iż nam go pokazano. Odbyło się to z większymi ceremoniami i uroczystością trzy razy większą, niż we Florencji pokazują Pandekta Justyniana1130 albo chustę Weroniki w Rzymie. Nigdy nie widziałem tylu chorągwi, pochodni, łuczywa, obrusów i innych figlów. W końcu, po tylu ceremoniach, pokazało się, iż to była głowa upieczonego królika. Więcej nic nie ujrzeliśmy ciekawego, oprócz Dobrej Miny, żony Złej Gry, i prócz skorupy dwóch jajek, niegdyś złożonych i wysiedzianych przez Ledę, z których urodzili się Kastor i Polluks, bracia pięknej Heleny. Syndykowie dali nam po kawałku, za skromną zapłatą. Odjeżdżając, zakupiliśmy skrzynię kapeluszy i czapek rogatych1131; lękam się, że na ich sprzedaży niewiele zarobimy. I mniemam, że jeszcze mniej zyskają na ich użytku ci, którzy je kupią.

Rozdział jedenasty. Jako przebyliśmy Kaźnię, zamieszkałą przez Pazdura, arcyksięcia Spaśnych Kotów1132

W kilka dni potem, parę razy znalazłszy się blisko rozbicia, minęliśmy Wyspę Potępienia, która jest takoż całkiem opuszczona; minęliśmy również Kaźnię, gdzie Pantagruel nie chciał wysiadać, i dobrego miał nosa, bowiem zostaliśmy tam uwięzieni i bez ceremonii przytrzymani, na rozkaz Pazdura, arcyksięcia Spaśnych Kotów1133 za to, iż ktoś z naszego orszaku chciał sprzedać jakiemuś sierżantowi kapelusze rogate z owej Wyspy Kosterskiej. Spaśne Koty są to bestie bardzo groźne i niebezpieczne: zjadają małe dzieci i pasą się na płytach marmuru. Pomyślcie sobie, pijaki, czy nie musiały się im spłaszczyć nosy od kataru. Mają sierć nie wychodzącą ze skóry, ale ukrytą na wewnątrz. Wszystkie bez wyjątku noszą, jako symbol i godło, otwartą sakwę; ale nie wszyscy na ten sam sposób: bowiem jedni mają ją umocowaną na szyi jak szarfę, drudzy na zadku, inni na brzuchu, inni na boku, a wszystko wedle osobliwych tajemnic i racyj. Mają także pazury, tak mocne, długie i wyostrzone, iż nic się im nie wymknie, z chwilą gdy raz dostało się w ich łapy. Jako nakrycia głowy używają jedni czapeczek o czterech rogach albo rozporkach; inni czapek wywijanych, inni kształtem moździerzy, i innych. Gdyśmy wchodzili do ich jaskini, rzekł nam stary dziaduś1134, żebrak, któremu daliśmy półzłotek:

– Dobrzy ludzie, niechaj wam Bóg pozwoli, abyście rychło zdrowi i cali stąd wyszli! Przypatrzcie się dobrze minom tych dzielnych filarów łupieżczej sprawiedliwości. I bądźcie pewni, że, jeżeli będziecie jeszcze żyli przez sześć olimpiad i wiek dwóch psów, ujrzycie te Koty Spaśne panami całej Europy i bezpiecznymi właścicielami wszelakiego dobra i wszelakich posiadłości w całym świecie; jeżeli, przez karę boską, w rękach ich następców nie zmarnieje wnet mienie i dochody przez nich nieprawo nabyte; usłyszcie to ode mnie, uczciwego żebraka. W nich żywie jakoby jakaś szósta essencja1135, za pomocą której zagarniają wszystko, pożerają wszystko i plugawią wszystko. Palą, ćwiertują, ścinają głowy, dręczą, więżą, rujnują i podkopują wszystko, bez różnicy między złem a dobrem. Bowiem u nich występek nazywa się cnotą; złość przezwana jest dobrocią; zdrada ma imię wierności; złodziejstwo jest hojnością; łupiestwo jest ich godłem i, praktykowane przez nich, uznane jest za dobre przez wszystkich ludzi, z wyjątkiem heretyków; bowiem wszystko czynią mocą najwyższej i nieopartej powagi. Jako znak mej przepowiedni, uważajcie, że tam żłoby umocowane są ponad drabinką: przypomnicie sobie o tym kiedyś. I jeśli kiedykolwiek spadnie na świat zaraza, głód albo wojna, trzęsienie ziemi, kataklizmy, pożary lub inne nieszczęścia, nie przypisujcie ich ani nie odnoście do złośliwej koniunktury planet, do nadużyć kurii rzymskiej, do tyranii królów i książąt świeckich, do szalbierstwa bigotów, heretyków, fałszywych proroków; do niegodziwości lichwiarzy, fałszerzy monet, obrzynaczy dukatów; ani do nieuctwa, bezwstydu, lekkomyślności lekarzy, chirurgów, aptekarzy; ani do przewrotności kobiet cudzołożnych, trucicielek, dzieciobójczyń: jeno przypisujcie to straszliwej, niewypowiedzianej, niesłychanej, niedoścignionej niegodziwości, panoszącej się i działającej nieustannie w pracowniach tych Kotów Spaśnych. Która to niegodziwość nie jest wiadoma światu, podobnie jak kabała żydowinów, i dlatego nie jest potępiona, dosięgnięta i ukarana, jakby się godziło. Ale, jeśli kiedy będzie wydobyta na wierzch i objawiona oczom ludu, nie ma i nie było tak wymownego mówcy, który by sztuką swoją powstrzymał jego pomstę, ani prawa tak srogiego i drakońskiego, które by powściągnęło ją obawą kary; ani urzędnika tak potężnego, który by siłą przeszkodził, aby tych wszystkich Kotów nie spalono okrutnie żywcem w ich norze. Ich własne dzieci, Spaśne Kociaki, i inni krewni nabraliby do nich wstrętu i odrazy. Dlatego, podobnie jak Hanibalowi ojciec jego Amilkar, pod uroczystym i pobożnym zaklęciem nakazał tępić Rzymian, póki tchu mu stanie, tak samo ja mam nakazane od nieboszczyka mego ojca, aby tutaj trwać, czekając, aż piorun z nieba nie uderzy w to domostwo, i w popiół ich nie obróci, jako innych Tytanów, bezbożników i wrogów Niebios, skoro ludzie tak się zatwardzili w sercach, iż całego zła, które od nich wycierpieli, cierpią i jeszcze cierpieć będą, nie czują, nie pamiętają, nie przewidują albo też, czując je, nie śmieją i nie chcą albo nie mogą ich wytępić.

– To ładne rzeczy – rzekł Panurg – oho, nie, nie; ja tam, dalibóg, nie idę; wracajmy. Wracajmy, powiadam, w imię Boże:

 
Ten dziad szlachetny bardziej mnie zaskoczył,
Niż gdybym w zimie piorun z nieba zoczył.
 

Gdyśmy chcieli wrócić, znaleźliśmy drzwi zamknięte. Powiedziano nam, iż tam z łatwością się wchodzi, jak do Awerno; wszelako z wychodzeniem są trudności, i że nie wydostaniemy się stamtąd w żaden sposób, bez paszportu i pozwolenia zwierzchności. Najgorsze było, kiedy przebyliśmy kraty. Bowiem zaprowadzono nas, celem uzyskania paszportu i zezwolenia, przed potwora najbardziej wstrętnego, jaki kiedykolwiek był opisany. Nazywano go Pazdurem. Nie umiałbym go trafniej przyrównać niż do Chimery albo do Sfinksa, lub Cerbera, albo do wizerunku Ozyrysa, tak jak go przedstawiają Egipcjanie, z trzema głowami zespolonymi razem: a mianowicie ryczącego lwa, węszącego psa i ziejącego wilka, owinięte postacią smoka, gryzącego się we własny ogon i obwiedzione jarzącymi promieniami. Ręce miał pełne krwi, pazury jak u harpii, pysk kształtu dzioba kruczego, zęby starego odyńca, oczy błyszczące jakoby paszcza piekieł. Zaś cały okryty był moździerzami, w których tkwiły tłuczki, tak iż wystawały jeno pazury. Za siedzenie, jemu i wszystkim jego pomocnikom, służyła długa drabina, całkiem nowa, ponad którą na hakach zawieszone były piękne i obszerne żłoby, jak to był przepowiedział ów żebrak. Nad miejscem głównego siedziska umieszczony był wizerunek starej baby trzymającej w prawej ręce pochwę od sierpu, w lewej wagę i mającej okulary na nosie. Szale wagi były uczynione z dwóch torb aksamitnych: jedna pełna lichej monety i zwisająca w dół, druga pusta i długa, wznosząca się w górę, ponad języczek wagi. Widzi mi się, że to był obraz sprawiedliwości Pazdurowej, bardzo odbiegającej od instytucji starożytnych Tebańczyków, którzy, po śmierci swoich Dikastów i sędziów, wznosili ich posągi w złocie, srebrze, marmurze, wedle zasługi każdego, a wszystkie bez rąk. Skoro nas zaprowadzono przed jego oblicze, wówczas jacyś dziwaczni ludzie, wszyscy ubrani w worki i sakwy pełne strzępów wszelakiego pisma, kazali nam usiąść na zydelku. Panurg rzekł:

– Hej, łapserdaki, mili przyjaciele, ręczę wam, iż czuję się aż nadto dobrze stojący: zresztą ten zydelek jest za niski dla człowieka, który ma nowe pludry a kusy kaftan.

– Siadać! – odrzekli. – I żebyśmy ci drugi raz nie musieli powtarzać. A teraz baczność: bowiem, jeżeli nie będziecie odpowiadali jak należy, ziemia roztworzy się, aby was pochłonąć żywcem.

Rozdział dwunasty. Jako Wielki Pazdur zadał nam zagadkę1136

Skorośmy usiedli, Pazdur, uzasadowiony w pośrodku swoich Spaśnych Kotów, rzekł nam gniewnym i ochrypłym głosem: „Hm, Hm, hm”. („Pić, pić, pić”, mruknął Panurg między zębami).

 
Dzieweczka młoda, poczęła przykładnie
Dziecię murzyńskie bez pomocy męża,
Potem bez bólu zrodziła je snadnie,
Mimo iż wyszło na świat kształtem węża,
W zbytnim pośpiechu i bardzo nagannie,
Wygryzłszy dziurę w boku owej pannie.
Odtąd się włóczy szlaki wszelakiemi,
Lecąc powietrzem i wędrując drogą,
Tak iż filozof zadziwił się srogo,
Który je trzymał za szczery płód ziemi.
 

– Owo tedy1137 – rzekł Pazdur – odpowiedz mi na tę zagadkę i rozwiąż mi zaraz, owo tedy, co to jest takiego?

– Owo przez Boga – odparłem – gdybym miał sfinksa w moim domu, owo przez Boga, jako go miał Werres, jeden z poprzedników Waszej Dostojności, owo przez Boga, mógłbym rozwiązać tę zagadkę, owo przez Boga. To pewna, iż mnie nie było przy tym i że jestem, owo przez Boga, niewinny tego wydarzenia.

– Owo tedy – rzekł Pazdur – na Styks, skoro nie chcesz więcej mówić, owo tedy, pokażę ci, owo tedy, iż lepiej by ci było popaść w łapy Lucypera, owo tedy, i wszystkich diabłów, owo tedy, niżeli w nasze szpony, owo tedy. Widzisz je dobrze? Owo tedy, gamoniu, powołujesz się na swoją niewinność, owo tedy, jak gdyby cię to mogło uwolnić od naszych pazurów? Owo tedy, nasze prawa są jakoby sieci pająków: owo tedy, zwykłe muszki i małe motylki się w nie łapią; zasię, owo tedy, duże bąki, hultaje, zrywają je, owo tedy, i wydostają się, nie pytając, owo tedy. Podobnie i my nie polujemy na wielkich złoczyńców i tyranów, owo tedy; zanadto są ciężcy do strawienia, owo tedy; tylko by nam kłopotu narobili, owo tedy. Wy natomiast, miłe niewiniątka, owo tedy, ładnie tu bekniecie z waszą niewinnością: sam stary diabeł, owo tedy, zaśpiewa nad wami mszę, owo tedy.

Brat Jan, zniecierpliwiony stękaniem Pazdura, rzekł doń:

– Hola, mości diable w spódnicy, jakże chcesz, aby odpowiedział na to, o czym nic nie wie? Czy nie wystarczy ci prawda?

– Owo tedy – rzekł Pazdur – jeszcze za mego panowania nie zdarzyło się, owo tedy, aby ktoś odzywał się tu, nie będąc wprzód zapytany, owo tedy. Któż to rozpętał tego wściekłego opętańca?

– Łżesz jak pies – rzekł brat Jan – nie poruszając wargami.

– Owo tedy, kiedy na ciebie przyjdzie kolej odpowiadać, owo tedy, zaśpiewasz ty cienko, owo tedy.

– Łżesz – odparł brat Jan – w milczeniu.

– Czy ty myślisz, że jesteś tu w gaju Akademosa, owo tedy, razem z owymi próżniaczymi łowcami i poszukiwaczami prawdy? Owo tedy, my tu mamy inne rzeczy do roboty, owo tedy: tutaj się zeznaje, mówię, owo tedy, kategorycznie, to czego się nie wie. Owo tedy, wyznaje się, że się uczyniło, owo tedy, to czego nie uczyniło się nigdy. Owo tedy, przysięga się, iż się wie to, o czym się nigdy nie słyszało. Owo tedy, zuchwalców obłaskawia się tu jak baranki. Owo tedy, skubie się tu gąski bez krzyków i pisków, owo tedy. Odzywasz mi się bez upoważnienia, owo tedy? Widzę to dobrze, owo tedy; wnet cię tu febra ściśnie, owo tedy, wnet ci tu diabli wyprawią wesele, owo tedy!

– Ha! Diabli – krzyknął brat Jan – arcydiabli, protodiabli, pantodiabli, tedy chcesz tu żenić mnichów? Ho, ho, ho, czekaj, bratku, czekaj, dostałem cię, ty heretyku.

1118.on ma (…) kameleona na łonie, iż może się czynić niewidzialnym światu – Pliniusz podaje, iż lewa noga kameleona, spalona w piecu wraz z rośliną tegoż samego imienia i utarta na maść, czyni posiadacza jej niewidzialnym. [przypis tłumacza]
1119.w towarzystwie dwóch małych Kardynangów – Aluzja do „nepotów” papieskich, którzy zostawali kardynałami czasem w wieku piętnastu lub szesnastu lat. [przypis tłumacza]
1120.miskę (…) Z niej wypadają pioruny, grzmoty, błyskawice, diabły i burze, które was w jednej chwili zagrzebią sto stóp pod ziemią – Dzwon ekskomunikacyjny, w który dzwoniono, ilekroć papież rzucał na kogo klątwę. [przypis tłumacza]
1121.Szuflagan – sufragan. [przypis tłumacza]
1122.Onokrotale – zamiast: protonotari. [przypis tłumacza]
1123.dystrakcja – tu: rozproszenie (uwagi). [przypis edytorski]
1124.przysiąc na Jowisza Piotra – tj. papieża. [przypis tłumacza]
1125.zakonotować – zapamiętać. [przypis edytorski]
1126.myłka (daw.) – pomyłka, błąd. [przypis edytorski]
1127.wejrzenie – tu: widok, wygląd. [przypis edytorski]
1128.sparzony – tu: dobrany w pary. [przypis edytorski]
1129.Strofady – wyspy zamieszkałe przez harpie, na Morzu Jońskim. [przypis tłumacza]
1130.we Florencji pokazują Pandekta Justyniana – We Florencji znajduje się najstarszy manuskrypt Pandektów. [przypis tłumacza]
1131.zakupiliśmy skrzynię kapeluszy i czapek rogatych – kapelusze i czapeczki duchowne. [przypis tłumacza]
1132.Jako przebyliśmy Kaźnię, zamieszkałą przez Pazdura, arcyksięcia Spaśnych Kotów – Rozdz. XI. Ten i następne rozdziały zawierają krwawą inwektywę przeciw ówczesnemu wymiarowi sprawiedliwości, zwłaszcza Wielkiej Izbie (la Tournelle) i Izbie ognistej (Chambre ardente). [przypis tłumacza]
1133.Spaśne koty – w oryg. właściwie raczej „futrem okryte”, są to rajcy i prezydenci trybunałów, odziani w płaszcze podbite gronostajem. [przypis tłumacza]
1134.Gdyśmy wchodzili do ich jaskini, rzekł nam stary dziaduś – Więzienie zwane Conciergerie [tj. „odźwiernia” a. „stróżówka”; red. WL]. [przypis tłumacza]
1135.jakoby jakaś szósta essencja – Ukuty superlatyw od Kwintessencji. [przypis tłumacza]
1136.Jako Wielki Pazdur zadał nam zagadkę – Rozdz. XII-ty. Aluzja do procedury trybunału inkwizycyjnego, wedle której oskarżony musiał odgadnąć miano swej zbrodni i oskarżyciela. [przypis tłumacza]
1137.owo tedy – Nieustannie powtarzane przysłowie Pazdura brzmi w oryginale or ça i zawiera w swym dwuznaczniku niepodobną do przetłumaczenia aluzję do przekupstwa trybunału (or: złoto). [przypis tłumacza]