Buch lesen: «Przemieniona »
PRZEMIENIONA
(CZĘŚĆ PIERWSZA WAMPIRZYCH DZIENNIKÓW)
MORGAN RICE
WYBRANE RECENZJE PRZEMIENIONEJ
"PRZEMIENIONA jest idealną książką dla młodych czytelników. Morgan Rice wykonała kawał dobrej roboty, pisząc powieść daleko wychodzącą poza standardy zwykłych opowiadań o wampirach. O dświeżająca I unikalna, choć nadal posiada klasyczne elementy książek o tematyce paranormalnej, skierowanych do młodzieży. Część pierwsza z serii W
ampirzych Dzienników skupia się na historii jednej dziewczyny ... jednej niezwykłej dziewczyny! ... PRZEMIENIONĄ dobrze się czyta, wciąga wartka akcja .... Polecam każdemu, kto lubi czytać romanse paranormalne. Oceniający PG."
––The Romance Review
"PRZEMIENIONA zainteresowała mnie od samego początku i nie znudził a aż do końca... Ta historia jest niesamowitą przygodą, trzymającą w napięciu już od pierwszych stron książki. Nie ma w niej miejsca na nudę. Morgan Rice świetnie się spisała, przenosząc czytelnika w ten niezwykły świat. Sprawiła, że będziesz kibicować Caitlin w jej dążeniu, do odkrycia prawdy o sobie... Już nie mogę się doczekać kolejnej książki z serii."
––Paranormal Romance Guild
"PRZEMIENIONA to przyjemna, łatwa, nieco mroczna książka, którą szybko sięczyta...Zcałą pewnością dostarczy Ci dużo rozrywki!"
––books-forlife.blogspot.com
"Książka PRZEMIENIONA okazała się być godnym rywalem TWILIGHT i VAMPIRE DIARIES, jedną z tych książek, od których nie sposób się oderwać! Jeśli pociągają Cię książki o przygodach, miłości i wampirach, ta książka jest idealna dla Ciebie!"
––Vampirebooksite.com
"Rice udaje się wciągnąć czytelnika w akcję już od pierwszych stron, wykorzystując genialną narrację, wykraczającą daleko poza zwykłe opisy sytuacji... Dobrze napisana książka, którą bardzo szybko się czyta. Dobry początek nowej serii o wampirach, która z pewnością okaże się być hitem wśród czytelników, którzy szukają lekkiej, wciągającej lektury."
––Black Lagoon Reviews
O autorce
Morgan Rice plasuje się na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorów powieści dla młodzieży. Morgan jest autorką bestsellerowego cyklu fantasy KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA, złożonego z siedemnastu książek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, złożonej, do tej pory, z jedenastu książek; bestsellerowego cyklu thrillerów post-apokaliptycznych TRYLOGII O PRZETRWANIU, złożonego, do tej pory, z dwóch książek; oraz najnowszej serii fantasy KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY, składającej się z dwóch części (kolejne w trakcie pisania). Powieści Morgan dostępne są w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 językach.
Morgan czeka na wiadomość od Ciebie. Odwiedź jej stronę internetową www.morganricebooks.com i dołącz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpłatną książkę, darmowe prezenty, darmową aplikację do pobrania i dostęp do najnowszych informacji. Dołącz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostań z nami w kontakcie!
Książki autorstwa Morgan Rice
RZĄDY MIECZA
MARSZ PRZETRWANIA (CZĘŚĆ 1)
O KORONIE I CHWALE
NIEWOLNICA, WOJOWNICZKA, KRÓLOWA (CZĘŚĆ 1)
ZŁOCZYŃCA, WIĘŹNIARKA, KRÓLEWNA (CZĘŚĆ 2)
RYCERZ, DZIEDZIC, KSIĄŻĘ (CZĘŚĆ 3)
KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY
POWRÓT SMOKÓW (CZĘŚĆ #1)
POWRÓT WALECZNYCH (CZĘŚĆ #2)
POTĘGA HONORU (CZĘŚĆ #3)
KUŹNIA MĘSTWA (CZĘŚĆ #4)
KRÓLESTWO CIENI (CZĘŚĆ #5)
NOC ŚMIAŁKÓW (CZĘŚĆ #6)
KRĘGU CZARNOKSIĘŻNIKA
WYPRAWA BOHATERÓW (CZĘŚĆ 1)
MARSZ WŁADCÓW (CZĘŚĆ 2)
LOS SMOKÓW (CZĘŚĆ 3)
ZEW HONORU (CZĘŚĆ 4)
BLASK CHWAŁY (CZĘŚĆ 5)
SZARŻA WALECZNYCH (CZĘŚĆ 6)
RYTUAŁ MIECZY (CZĘŚĆ 7)
OFIARA BRONI (CZĘŚĆ 8)
NIEBIE ZAKLĘĆ (CZĘŚĆ 9)
MORZE TARCZ (CZĘŚĆ 10)
ŻELAZNE RZĄDY (CZĘŚĆ 11)
KRAINA OGNIA (CZĘŚĆ 12)
RZĄDY KRÓLOWYCH (CZĘŚĆ 13)
PRZYSIĘGA BRACI (CZĘŚĆ 14)
SEN ŚMIERTELNIKÓW (CZĘŚĆ 15)
POTYCZKI RECERZY (CZĘŚĆ 16)
TRYLOGIA O PRZETRWANIU
ARENA JEDEN: ŁOWCY NIEWOLNIKÓW (CZĘŚĆ 1)
ARENA DWA (CZĘŚĆ 2)
WAMPIRY, UPADŁA
PRZED ŚWITEM (CZĘŚĆ 1)
WAMPIRZE DZIENNIKI
PRZEMIENIONA (CZĘŚĆ 1)
KOCHANY (CZĘŚĆ 2)
ZDRADZONA (CZĘŚĆ 3)
PRZEZNACZONA (CZĘŚĆ 4)
POŻĄDANA (CZĘŚĆ 5
ZARĘCZONA (CZĘŚĆ 6)
ZAŚLUBIONA (CZĘŚĆ 7)
ODNALEZIONA (CZĘŚĆ 8)
WSKRZESZONA (CZĘŚĆ 9)
UPRAGNIONA (CZĘŚĆ 10)
NAZNACZONA (CZĘŚĆ 11)
OPĘTANA (CZĘŚĆ 12)
Copyright © 2011 Morgan Rice
Wszelkie prawa zastrzeżone. Poza wyjątkami dopuszczonymi na mocy amerykańskiej ustawy o prawie autorskim z 1976 roku, żadna część tej publikacji nie może być powielana, rozpowszechniana, ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez wcześniejszej zgody autora.
Ten ebook jest na licencji tylko do osobistego użytku. Ten ebook nie może być odsprzedawany lub oddawany innej osobie. Jeśli chcesz podzielić się tę książkę z inną osobą, należy zakupić dodatkowy egzemplarz dla każdego odbiorcy. Jeśli czytasz tę książkę, choć jej nie zakupiłeś, lub nie została ona zakupiona dla Ciebie, powinieneś ją zwrócić i kupić własną kopię. Dziękujemy za poszanowaniem ciężkiej pracy tego autora.
Książka jest dziełem fikcji. Wszystkie nazwy, postacie, miejsca i zdarzenia są wytworem wyobraźni autorki i są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do nazwy,właściwości rzeczywistej osoby, jest całkowicie przypadkowe I niezamierzone.
Jacket Image © iStock.com / Bliznetsov
„Czy to na lekarstwo
W takim ubraniu słabą wciągać piersią
Zimnego ranka zatrute oddechy?
Słaby jest Brutus; dlaczegóż, przez Boga,
Otej godzinie zdrowe rzuca łoże,
W burzliwej nocy osłabione ciało”
––William Shakespeare, Juliusz Cezar
SPIS TREŚCI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Rozdział Pierwszy
U Caitlin Paine pierwszy dzień w nowej szkole zawsze wywoływał niepokój. Powodów było wiele, tych poważnych, jak nawiązywanie nowych znajomości, poznawanie nowych nauczycieli i oswajanie się z nowym środowiskiem, jak i tych pozornie mniej istotnych, jak zmiana szafki szkolnej, zapach nowego miejsca, nowe dźwięki. Bardziej niż czegokolwiek innego, Caitlin nienawidziła tych wszystkich natarczywych spojrzeń. W nowym miejscu czuła, jakby wszyscy nieustannie się na nią gapili. Niczego w świecie bardziej nie pragnęła niż anonimowości, bycia niezauważalną. Zawsze wydawało się być dokładnie odwrotnie.
Caitlin nie mogła zrozumieć, czym się tak bardzo wyróżnia. Przy 165cm wzrostu nie była jakoś szczególnie wysoka, a jej brązowe włosy i brązowe oczy oraz średnia waga pozwalały jej myśleć, że była raczej przeciętna. Na pewno nie piękna, jak niektóre dziewczyny. Miała 18 lat. To być może nieco więcej niż inni, ale bez przesady.
Musiało chodzić o coś innego. Było w niej coś takiego, co sprawiało, że ludzie nie mogli oderwać od niej wzroku. W głębi duszy Caitlin wiedziała, że jest inna niż wszyscy. Tylko jeszcze nie do końca wiedziała dlaczego.
Jeśli istniało cokolwiek gorszego od pierwszego dnia w szkole, to był to pierwszy dzień w szkole w połowie semestru, kiedy cała reszta szkoły już się poznała i nawiązała przyjaźnie. Dzisiaj miał być ten dzień, środek marca, najgorszy dzień w historii. Przeczuwała, że tak będzie.
Ale w swoich najdzikszych fantazjach nie pomyślała, że może być aż tak źle. Nic, co do tej pory widziała – a widziała wiele – nie mogło jej na to przygotować.
W lodowaty marcowy poranek Caitlin stała przed swoją nową, przerażająco wielką nowojorską szkołą publiczną, zachodząc w głowę, dlaczego ja? Była fatalnie ubrana, tylko w sweter i legginsy i była zupełnie nieprzygotowana na ten cały zgiełk i chaos, który tu panował. Były tu setki dzieci, wrzeszczących, piszczących i popychając się wzajemnie. Przypominało to trochę dziedziniec więzienia.
Panował ogromny zgiełk. Te dzieciaki za głośno się śmiały, za dużo przeklinały, zbyt mocno się przepychały. Można by pomyśleć, że panuje tu jedna wielka awantura, gdyby nie w oddali dostrzeżone uśmiechy i szyderczy śmiech. Oni najwyraźniej mieli zbyt dużo energii, a ona była wyczerpana, zmarznięta, niewyspana i nie do końca świadoma, co się z nią dzieje. Przymknęła na chwile oczy z nadzieją, że to wszystko po prostu zniknie.
Sięgnęła do kieszeni i wyczuła w niej coś – jej ipod. Hura. Włożyła słuchawki do uszu i nacisnęła start. Tak bardzo chciała odpłynąć w swój świat.
Nic z tego. Zerknęła w dół i zobaczyła, że bateria jest zupełnie wyładowana. Wspaniale.
Spojrzała na telefon z nadzieją, że w nim znajdzie ratunek. Niestety – brak nowych wiadomości.
Podniosła wzrok. Patrząc na morze nieznanych twarzy, czuła się bardzo samotna. Nie dlatego, że była jedyną białą dziewczyną – to jej się nawet podobało. Niektóre z jej najbliższych przyjaciółek w innych szkołach były Latynoskami, Azjatkami, Hinduskami, albo były czarne. Niektóre zaś z niej najbardziej znienawidzonych koleżanek były białe. Nie, to nie w tym tkwił problem. Czuła się osamotniona ponieważ była w wielkim mieście. Stała na betonie. Głośny dzwonek zadzwonił, wzywając do "strefy rekreacyjnej". Musiała więc przejść przez te ogromne, metalowe bramki. Poczuła się jak w klatce, metalowej klatce, otoczonej dodatkowo drutem kolczastym. Czuła się jak w więzieniu.
Spojrzała w górę na kraty w oknach i wcale nie zrobiło się jej lepiej. Nigdy wcześniej nie miała takich problemów z odnalezieniem się nowej szkole. Wszystkie te szkoły były jednak na przedmieściach. Wszędzie tam były trawy, drzewa i niebo. Tu nie było nic poza miastem. Czuła, jakby się dusiła. Ogarnęła ją panika.
Rozległ się kolejny głośny dźwięk dzwonka a ona, powłócząc nogami, udała się wraz z setkami innych dzieci w kierunku wejścia. Jakaś gruba dziewczyna wpadła na nią, wytrącając jej z ręki dziennik. Podniosła go (psując sobie przy tym fryzurę), a potem spojrzała w górę czekając na przeprosiny. O przeprosinach mogła jednak zapomnieć, dziewczyna już dawno zniknęła w tłumie. W oddali tylko słychać było jej śmiech.
Chwyciła mocno swój pamiętnik, jedną rzecz, która dawała jej tu poczucie bezpieczeństwa. Wszędzie zabierała go ze sobą. Przechowywała w nim notatki i rysunki z każdego miejsca, w którym do tej pory była. Był on swoistą mapą jej dzieciństwa.
W końcu dotarła do wejścia, ale żeby przejść do środka, musiała się zdrowo namęczyć. Przypominało to wchodzenie do pociągu w godzinach szczytu. Miała nadzieję, że kiedy wejdzie do środka, zrobi się jej wreszcie ciepło. Niestety, otwarte wciąż drzwi za jej plecami wpuszczały do pomieszczenia lodowaty wiatr, który sprawiał, że było jej jeszcze bardziej zimno. Dwóch potężnych strażników stało przy wejściu, a towarzyszyło im dwóch nowojorskich policjantów w pełnym umundurowaniu, z pistoletami widocznymi przy boku.
– RUSZAĆ SIĘ! – wrzasnął jeden z nich.
Nie mogła pojąć, dlaczego dwóch uzbrojonych policjantów musiało pilnować wejścia do liceum. Coraz bardziej ją to wszystko przerażało. Zrobiło się jej jeszcze gorzej, kiedy spojrzała przed siebie i zobaczyła, że będzie musiała przejść przez wykrywacz metali, używany dla bezpieczeństwa na lotniskach.
Czterech kolejnych uzbrojonych policjantów stało po obu stronach bramki, razem z jeszcze dwoma ochroniarzami.
– OPRÓŻNIĆ KIESZENIE! – warknął strażnik.
Caitlin patrzyła, jak inne dzieci wypełniają małe plastikowe pojemniki zawartością swoich kieszeni. Szybko zrobiła to samo, wyjmując swojego ipoda, portfel i klucze.
Alarm zawył, kiedy przechodziła przez bramkę.
– TY! – warknął strażnik – Na bok!
No świetnie.
Wszystkie dzieci gapiły się, jak strażnik zmusza ją do podniesienia ramion i przesuwa ręczny skaner w górę i w dół po jej ciele.
– Masz na sobie jakąś biżuterię?
Dotknęła swoich nadgarstków, potem dekoltu i nagle przypomniała sobie. Jej krzyż.
– Zdejmij to – warknął strażnik.
To był naszyjnik, który babcia dała jej przed śmiercią, mały, srebrny krzyżyk, z wygrawerowanym napisem w języku łacińskim, którego nigdy nie przetłumaczyła. Babcia powiedziała jej, że dostała go od swojej babci. Caitlin nie była religijna i tak naprawdę nie rozumiała, co to wszystko znaczy, ale wiedziała, że krzyż miał kilkaset lat i był bez wątpienia najcenniejszą rzeczą, jaką posiadała.
Caitlin ujęła go w dłoń, nie mając zamiaru go zdejmować.
– Wolałabym nie – odpowiedziała.
Strażnik obrzucił ją lodowatym spojrzeniem.
Nagle wybuchło zamieszanie. Rozległ się krzyk, gdy policjant chwycił wysokiego, chudego dzieciaka i pchnął go na ścianie, wyjmując mu z kieszeni mały nóż.
Strażnik ruszył mu na pomoc, a Caitlin wykorzystała dogodną chwilę by zniknąć w tłumie.
Witamy w nowojorskiej szkole publicznej, pomyślała Caitlin. Wspaniale.
Zaczęła już odliczać dni do końca szkoły.
*
To był najszerszy korytarz, jaki w życiu widziała. Wydawało jej się nieprawdopodobne, by mógł się kiedykolwiek przepełnić, a tak się właśnie stało – dzieciaki tłoczyły się tu jedno przy drugim. Musiały tu być tysiące dzieciaków, morze twarzy ciągnęło się w nieskończoność. Panował tu hałas jeszcze gorszy niż na zewnątrz, odbijał się od ścian, przytłaczał. Chciała zasłonić sobie uszy, ale miała nawet miejsca, żeby podnieść ręce. Ogarnęło ją klaustrofobicznie uczucie.
Zadzwonił dzwonek i podniosła się wrzawa.
Już późno.
Ponownie spojrzała na rozkład sal i wreszcie dostrzegła swoją klasę w oddali. Próbowała przedrzeć się przez morze ciał, ale opornie jej to szło. W końcu, po kilku próbach, zdała sobie sprawę z tego, że jedynym sposobem jest agresywne natarcie. Zaczęła przepychać się do przodu łokciami. Jedna osoba po drugiej, powoli torowała sobie drogę przez zatłoczony korytarz, aż wreszcie pchnęła ciężkie drzwi do klasy.
Była przygotowana na te wszystkie spojrzenia, którymi mieli ją obrzucić rówieśnicy, kiedy spóźniona wejdzie do sali. Wyobrażała sobie nauczyciela besztającego ją za zakłócanie spokoju. Jakże była zaskoczona, kiedy nic takiego się nie wydarzyło. Klasa, przeznaczona dla 30 osób, była wypełniona po brzegi ponad 50-tką nastolatków. Część z nich siedziała na swoich miejscach, a inni chodzili pomiędzy ławkami, krzycząc i kłócąc się ze sobą. Panował kompletny chaos.
Dzwonek wybrzmiał ponad pięć minut temu, ale nauczyciel, rozczochrany i ubrany w niedbały garnitur, nawet nie zaczął lekcji. W zasadzie to siedział z nogami na biurku, czytając gazetę, ignorując wszystkich.
Caitlin podeszła do niego i położyła swoją nową legitymację na biurku. Stała tam i czekała aż na nią spojrzy, ale ten nie przestawał czytać gazety.
W końcu wymownie chrząknęła.
– Przepraszam.
Niechętnie opuścił gazetę.
– Jestem Caitlin Paine. Jestem tu nowa. Wydaje mi się, że powinnam to panu dać.
– Jestem tu tylko w zastępstwie – odparł i wrócił do lektury, urywając rozmowę.
Stała tam skonfundowana.
– Więc... – zapytała – Nie sprawdza Pan obecności?
– Wasz nauczyciel wróci w poniedziałek – warknął – On się tym zajmie.
Przyjmując do wiadomości, że na tym rozmowa się skończyła, Caitlin zabrała swoją legitymację.
Odwróciła się i rozejrzała się po sali. Nadal panował w niej chaos. Jedyną tego zaletą było to, że pozostawała niezauważona. Nikt nie zwracał tu na nią uwagi, chyba nawet nie zauważyli jej obecności.
Z drugiej strony, przebywanie w tej zatłoczonej sali wykańczało ją nerwowo, szczególnie że nie znalazła żadnego miejsca żeby usiąść.
Zebrała się w sobie i przyciskając do siebie swój dziennik, zaczęła kroczyć powoli między ławkami, starając się lawirować pomiędzy wrzeszczącymi na siebie dzieciakami. Kiedy dotarła do końca, mogła wreszcie ogarnąć wzrokiem całą salę.
Było jedno wolne krzesło.
Stała tam, czując się jak idiotka i miała wrażenie, że inne dzieci zaczęły zauważać jej obecność. Nie wiedziała, co ma zrobić. Na pewno nie zamierza stać tam bez końca, a nauczyciel wydawał się być obojętny na to, co dzieje się w klasie. Odwróciła się i rozejrzała po sali bezradnie. Usłyszała śmiech dochodzący z kilku rzędów przed nią i była pewna, że był on skierowany w nią. Nie ubierała się tak, jak inne dzieci i nie wyglądała jak oni. Nagle poczuła, jak bardzo rzuca się w oczy i jej policzki zarumieniły się natychmiast.
W chwili, gdy zaczęła rozważać opuszczenie klasy, a może nawet szkoły, usłyszała głos.
– Tutaj.
Odwróciła się.
W ostatnim rzędzie obok okna wysoki chłopiec wstał ze swojego miejsca.
– Usiądź – powiedział – Proszę.
Klasa uspokoił się trochę, wszyscy czekali na jej reakcję.
Podeszła do niego. Starała się nie patrzyć w jego oczy – duże, błyszczące zielone oczy – ledwie mogła się przed tym powstrzymać.
Był cudowny. Miał gładką, oliwkową skórę – ciężko było stwierdzić, czy był Afroamerykaninem, Latynosem, Białym, czy może mieszanką, ale nigdy nie widziała tak gładkiej i delikatnej skóry, pokrywającej idealnie wyrzeźbioną linię szczęki. Był szczupłym chłopakiem o krótkich brązowych włosach. Było w nim coś, co sprawiało, że zupełnie nie pasował do tego miejsca. Wydawał się kruchy. Być może był artystą.
Nigdy się jeszcze nie zdarzyło, żeby jakiś chłopak zawrócił jej w głowie. Wiedziała, że jej przyjaciółki kochały się w chłopakach, ale ona nigdy tego do końca tego nie rozumiała. Aż do teraz.
– A Ty gdzie usiądziesz? – zapytała.
Próbowała kontrolować swój głos, ale nie zabrzmiało to przekonująco. Miała nadzieję, że nie poznał, jak była zdenerwowana.
Uśmiechnął się szeroko, ukazując idealne zęby.
– Ja usiądę tutaj – powiedział i stanął obok szerokiego parapetu, zaledwie kilka metrów dalej.
Spojrzała na niego, a on odwzajemnił jej spojrzenie. Próbowała odwrócić wzrok, ale nie mogła.
– Dzięki – powiedziała i od razu wściekła się na siebie.
Dzięki? To wszystko na co cię stać? Dzięki !?
– Jasne, Barack! – wrzasnął ktoś – Oddaj białej dziewczynie swoje miejsce!
Klasa wybuchła śmiechem i powróciła do swoich spraw, przestając zwracać na nich uwagę.
Caitlin widziała jak opuszcza głowę zawstydzony.
– Barack? – zapytała – Tak ci na imię?
– Nie – odpowiedział czerwieniąc się – Tak mnie tylko nazywają. Od Obamy. Myślą, że wyglądam jak on.
Spojrzała na niego uważnie i przyznała, że rzeczywiście wygląda jak on.
– To dlatego, że jestem w połowie czarny, w ¼ biały i w ¼ z Puerto Rico.
– Cóż, zdaje mi się, że to komplement – powiedziała.
– Raczej nie według nich – odpowiedział.
Obserwowała go jak siedział na parapecie, jego pewność siebie gdzieś zniknęła, oczywistym było, że był niezwykle wrażliwy. Bezbronny wręcz. On nie pasował to tej grupy. To dziwne, ale prawie czuła, że powinna go chronić.
– Jestem Caitlin – powiedziała, wyciągając rękę i patrząc mu w oczy.
Spojrzał w górę zaskoczony, a jego uśmiech powrócił.
– Jonah – odpowiedział.
Uścisnął mocno jej dłoń. Gdy poczuła jego gładką skórę na swej dłoni, dreszcz przeszedł przez jej ciało. Czuła, jakby się w niego wtapiała. Ich dotyk przeciągał się, a ona nie mogła powstrzymać uśmiechu.
*
Do przerwy śniadaniowej Caitlin zdążyła już porządnie zgłodnieć. Przez podwójne drzwi weszła do ogromnej stołówki, wypełnionej chyba tysiącem wydzierających się dzieciaków. Poczuła się jak w gimnazjum. Tyle tylko, że tutaj co dwadzieścia metrów stanął w przejściu strażnik, obserwując wszystkich uważnie.
Jak zwykle nie miała pojęcia, gdzie powinna się kierować. Włóczyła się po ogromnej hali, aż w końcu natrafiła na stos tac. Wzięła jedną i stanęła w miejscu, które uznała za koniec kolejki.
– Nie wpychaj się, suko!
Caitlin obejrzała się i zobaczyła potężną dziewczynę ze sporą nadwagą, dużo wyższą od niej samej, z bardzo groźną miną.
– Przepraszam, nie zrobiłam tego specjalnie.
– Kolejka kończy się tam! – rzucił inna dziewczyna, wskazując palcem.
W kolejce stała jeszcze co najmniej setka dzieci, co oznaczało jakieś dwadzieścia minut czekania.
Kiedy ruszyła na koniec kolejki, jakiś chłopak pchnął innego, a ten przeleciał tuż przed nią, uderzając ciężko o ziemię.
Chłopak wskoczył na leżącego i zaczął okładać pięściami jego twarz.
Na stołówce wybuchnął ryk podniecenia. Wszyscy chcieli zobaczyć walkę.
"BIJĄ SIĘ! BIJĄ SIĘ! "
Caitlin cofnęła się o kilka kroków, patrząc z przerażeniem na brutalne sceny, rozgrywające się u jej stóp.
Czterech strażników wkroczyło do akcji, rozdzielając krwawiących chłopaków. Nie śpieszyli się z tym.
Caitlin dostała wreszcie swoje jedzenie i rozejrzała się po stołówce z nadzieją na znalezienie Jonah. Nigdzie jednak nie było po nim śladu.
Szła między ławkami, mijając stół za stołem. Było tylko kilka wolnych miejsc w niezbyt dogodnych lokalizacjach, w sąsiedztwie dużych grup przyjaciół.
W końcu usiadła przy pustym stole na tyłach sali. Na drugim końcu siedział chłopak, niski, kruchy Chińczyk w szelkach, źle ubrany, z nisko spuszczoną głową i wpatrzony w swoje jedzenie.
Znowu poczuła się samotna. Spojrzała na telefon. Było kilka wiadomości na Facebooku od koleżanek ze starej szkoły. Chciały wiedzieć, jak się jej podoba w nowym miejscu. Wolała nie odpowiadać. Wydawały się być tak daleko.
Caitlin prawie nic nie zjadła, nadal miała nudności wywołane stresem pierwszego dnia w szkole. Próbowała myśleć o czymś innym. Zamknęła oczy. Pomyślała o swoim nowym mieszkaniu na piątym piętrze obskurnego budynku na 132-ej ulicy. Zrobiło się jej słabo. Odetchnęła głęboko, zmuszając się, by skupić myśli na czymś innym, czymkolwiek pozytywnym.
Jej młodszy brat. Sam ma 14 lat ale zachowuje się jakby miał 20. Sam zdawał się zapominać, że był najmłodszy w rodzinie: zawsze zachowywał się jak jej starszy brat. Miał trudne dzieciństwo, odejście ich taty i sposób w jaki matka traktowała ich oboje sprawił, że stał się twardy. Widziała jak to wszystko na niego wpływa, jak zaczyna zamykać się w sobie. Jego częste bijatyki w szkole wcale jej nie zdziwiły. Obawiała się, że będzie tylko gorzej.
Sam bardzo kochał Caitlin. A ona jego. Był jedyną w jej życiu osobą, na której mogła polegać. Wydawało się, że zachował resztki swojej delikatności specjalnie dla niej. Za wszelką cenę chciała go chronić.
– Caitlin?
Podskoczyła.
Nad nią stał Jonah, w jednej ręce trzymają tacę, w drugiej zaś futerał na skrzypce.
– Miałabyś coś przeciwko, gdybym się przysiadł?
– Tak…znaczy…oczywiście, że nie – odparła speszona.
Idiotka, pomyślała. Wyluzuj się trochę.
Na twarzy Jonah pojawił się uśmiech, po czym usiadł naprzeciwko niej. Siedział wyprostowany, z doskonałą postawą, skrzypce odłożył tuż przy swojej nodze. Ostrożnie położył na stole swoje jedzenie. W tym chłopaku było coś wyjątkowego, coś, czego nie mogła zdefiniować. Był inny niż ktokolwiek, kogo do tej pory spotkała. Był jakby z innej epoki. Zdecydowanie nie należał do tego miejsca.
– Jak Ci mija pierwszy dzień szkoły? – zapytał.
– Inaczej niż to sobie wyobrażałam.
– Doskonale Cię rozumiem – odparł.
– To skrzypce?
Wskazała na instrument przy jego nodze. Rękę trzymał na zamkniętym futerale, jakby się bał, że ktoś go zaraz ukradnie.
– Właściwie to altówka. Trochę większa od skrzypiec i brzmi zupełnie inaczej. Jej dźwięk jest łagodniejszy.
Nigdy wcześniej nie wiedziała altówki, wiec miała cichą nadzieje, że Jonah wyjmie ją z pudełka i pokaże jej. On jednak nie miał takiego zamiaru, a ona nie chciała być wścibska.
Wciąż trzymał rękę na futerale, wydawał się traktować ten instrument jak coś bardzo osobistego, prywatnego.
– Dużo ćwiczysz?
Jonah wzruszył ramionami.
– Kilka godzin dziennie – powiedział jakby od niechcenia.
– Kilka godzin!? Musisz być świetny!
– Jakoś sobie radzę, chociaż jest wielu lepszych ode mnie. Wierzę jednak, że dla mnie to przepustka do innego świata.
– Zawsze chciałam nauczyć się grać na pianinie – powiedziała Caitlin.
– Dlaczego więc tego nie robisz?
Chciała powiedzieć, nigdy nie miałam pianina, ale ugryzła się w język. Zamiast tego wzruszyła ramionami i zawstydzona spuściła wzrok.
– Nie musisz mieć pianina – powiedział Jonah.
Spojrzała na niego, zaskoczona, że czyta jej w myślach.
– Mamy tu salę prób. Pośród wszystkich beznadziejnych rzeczy w tym miejscu, to jest ta jedna dobra. Mogę cię uczyć za darmo. Musisz tylko się wpisać na listę.
Caitlin szeroko otworzyła oczy ze zdumienia.
– Mówisz poważnie?
– Lista wisi przed salą muzyczną. Poproś Panią Lennox. Powiedz jej, że jesteś moją koleżanką.
Koleżanka. Caitlin lubiła to słowo. Przepełniło ją uczucie szczęścia.
Uśmiechnęła się szeroko, na krótką chwilę ich spojrzenia spotkały się.
Znowu nie mogła oderwać wzroku od jego błyszczących, zielonych oczu. W głowie pojawiły się miliony pytań: Czy ma dziewczynę? Czemu jest dla niej taki miły? Czy mu się podoba?
Ale zamiast je zadać, znowu ugryzła się w język i zamilkła.
Ich wspólny czas powoli dobiegał końca, a ona próbowała znaleźć w myślach temat, który mogłaby poruszyć, by przedłużyć tą chwilę. Chciała znaleźć powód do następnego spotkania. Zamiast tego wpadła w panikę i zamarła.
W chwili gdy chciała już coś powiedzieć, rozległ się dzwonek.
W pomieszczeniu zawrzało, Jonah wsał od stołu i chwycił swoją altówkę.
– Jestem spóźniony – powiedział i podniósł swoją tacę.
Spojrzał na jej tacę.
– Mogę odnieść też twoją?
Opuściła wzrok, uświadamiając sobie, że kompletnie o niej zapomniała. Kiwnęła głową.
– OK – powiedział.
Jonah znowu stał się nieśmiały, nie wiedział, co powiedzieć.
– No to… do zobaczenia.
– Na razie – odpowiedziała prawie szeptem.
*
Jej pierwszy dzień w szkole dobiegł końca. Chociaż tego słonecznego marcowego popołudnia wiał silny wiatr, ona nie czuła już zimna. Nawet gwar wybiegających ze szkoły dzieci przestał jej przeszkadzać. Czuła, że żyje, że jest wolna. Reszta dnia minęła bez większych wrażeń; nie mogła sobie przypomnieć nazwiska ani jednego nowego nauczyciela.
Nie mogła przestać myśleć o Jonahu.
Zastanawiała się, czy w stołówce zrobiła z siebie idiotkę. Bełkotała coś pod nosem; nie zadała mu prawie żadnego pytania. Jedyne pytanie, na jakie wpadła, było o tą głupią altówkę. Powinna była zapytać gdzie mieszka, skąd pochodzi, gdzie zdaje do college'u.
A przede wszystkim, czy ma dziewczynę. Ktoś taki jak on musiał się z kimś spotykać. W tym momencie ładna, dobrze ubrana Latynoska mignęła jej przed oczami. Czy to mogła być jego dziewczyna?
Caitlin skręciła w 134-tą ulicę i na chwile zapomniała dokąd idzie. Po raz pierwszy przemierzała tą drogę i na chwilę zupełnie straciła orientację w terenie. Stała na rogu zagubiona. Chmura przysłoniła słońce i podniósł się silny wiatr, nagle znowu zrobiło się jej zimno.
– Hej, amiga!
Spoglądając za siebie, Caitlin uświadomiła sobie, że stoi przed obskurnym sklepem monopolowym. Czterech obleśnych facetów siedziało na plastikowych krzesłach przed wejściem, pozornie nie zwracając uwagi na zimno, szczerząc się do niej, jakby była jakimś smakowitym kąskiem.
– Podejdź tu, mała! – krzyknął któryś.
Już sobie przypomniała.
132-ga ulica. To wiele wyjaśnia.
Szybko odwróciła się na pięcie i żwawo ruszyła w dół bocznej ulicy. Kilka razy oglądała się przez ramię, chcą się upewnić, że nikt za nią nie idzie. Na szczęście, nikogo tam nie było.
Zimny, przeszywający wiatr stanowił dopełnienie podłej rzeczywistości, w której się znajdowała. Patrzyła na porzucone samochody, ściany zamazane graffiti, druty kolczaste i kraty w oknach i nagle znowu poczuła się bardzo samotna. Ogarnął ją niepokój.
Wydawało się, że od domu dzielą ją lata świetlne, choć w rzeczywistości były to zaledwie trzy przecznice. Żałowała, że nie ma przy swoim boku przyjaciela, a jeszcze lepiej, Jonaha. Zastanawiała się, jak zniesie te codzienne samotne powroty do domu. Po raz kolejny poczuła złość na swoją mamę. Jak ona mogła bez przerwy kazać jej się przenosić w te okropne miejsca? Kiedy to się wreszcie skończy?
Usłyszała dźwięk bitej szyby.
Serce Caitlin zaczęło szybciej bić, gdy kontem oka dostrzegła ruch po drugiej stronie ulicy. Szła szybko z opuszczoną głową, ale kiedy podeszła bliżej, usłyszała krzyki i drwiący śmiech. Nie mogła nie zauważyć, co się tam dzieje.
Czterech dryblasów, po 18 może 19 lat, stało nad młodym chłopakiem. Dwóch z nich unosiło go za ramiona, podczas gdy trzeci bił go po brzuchu, a czwarty okładał pięściami jego twarz. Dzieciak, może 17-letni, wysoki, chudy i bezbronny, padł na ziemię. Dwóch chłopaków podeszło i kopnęło go w twarz.
Wbrew sobie, Caitlin patrzyła na to w osłupieniu. Była przerażona. Nigdy nie widziała czegoś podobnego.
Pozostali bandyci zrobili kilka kroków wokół swojej ofiary, a potem zaczęli okładać chłopaka ciężkimi kopniakami.
Caitlin przestraszyła się, że zakopią tego dzieciaka na śmierć.
– NIE! – krzyknęła.
Kiedy wymierzyli kolejny cios, rozległ się przerażający dźwięk. Nie był to jednak dźwięk łamanych kości, a raczej pękającego drewna. Caitlin dostrzegła, jak zbiry depczą niewielki instrument muzyczny. Przyjrzała się uważniej i zrozumiała, że to kawałki altówki leżą rozrzucone po całym chodniku.
Dłonią zakryła usta w przerażeniu.
– Jonah!?
Bez chwili namysłu, Caitlin przebiegła na drugą stronę ulicy, prosto w grupę mężczyzn, którzy dopiero teraz zauważyli jej obecność. Na ich twarzach pojawiły się złowieszcze uśmiechy. Podeszła do ofiary i zrozpaczona upewniła się, że leży tam Jonah. Jego twarz była posiniaczona i cała we krwi. On sam był nieprzytomny.