Buch lesen: «Capreä i Roma», Seite 19

Schriftart:

IV

Na połowie wzniosłości Esquillinu, w Suburra, Pudencyusz w miejscu zwaném Vicus Patricius, między Viminale a Esquillinem – miał obszerne domostwo, do którego przytykały zbudowane przez niego thermy, dość w téj części miasta uczęszczane.

Łaźnie i kąpiele w tak powszechném wówczas były używaniu u wszystkich, że w nich część większą dnia spędzano. Ze skromniejszych w początku, gmachy te stały się, ze wzrastającym zbytkiem i zmiękczeniem, pełnemi przepychu budowami, mieszczącemi w sobie nie tylko kąpiele ciepłe i chłodne, ale biblioteki, ogrody, teatra, taberny, gymnazya dla zapasów, sadzawki do pływania; wykwintniejsi sybaryci całe w nich dnie spędzać mogli. Byli tacy co po kilka razy na dzień łaźni ciepłych i różnych używali kąpieli, krzepiąc ciało znużone na wpół ze śniegiem ochłodzoną wodą, zmiękczając je wonnemi pary…

Najdroższemi zapachy i olejkami wschodu namaszczano się potém, idąc na ucztę z kąpieli, a po biesiadzie znowu wracano do wody.

Thermy jednak Pudencyusza nie były przeznaczone dla rozkosznisiów rzymskich; służyły one dla uboższych szczególniéj, a choć urządzone starannie, wabiły tylko biedniejszych, którzy tu z Suburry i Esquillinu się schadzali. Byli to po większéj części wyzwoleńcy ubożsi, synowie nie dawno uwolnionych ludzi, niewolnicy nawet i lud pomniejszy różnego stanu.

Pudens te thermy i przy nich znajdujące się sklepiki wypuszczał staremu wyzwoleńcowi swojemu Lampridowi, który zarządzał niemi i grosz od swych znajomych i przywykłych gości pobierał.

Znany on był z powolności swéj i dobroci, tak, że często korzystając z nich oszukiwano go nawet, ale on sam śmiał się dobrodusznie postrzegłszy to, i umiał stratę powetować na wspanialszych i majętniejszych, od których był lubiony. Thermy te prawie nieustannie uczęszczane, gdyż w nich była i piscina chłodna i caldarium obszerne, i exedra dla spoczynku i rozmowy a niewolnicy usłużni i zręczni – mało kiedy stały pustką, dniem i nocą wchódzono do nich i wychodzono mieniając się, a w hypertach nakształt ogródków urządzonych, często gromadki ludzi rozprawiających i przechadzających się bawiły do późnéj godziny.

Łatwo ztąd wnieść jaki zgiełk i wrzawa panowały ciągle w tém miejscu.

Seneka zostawił nam w swych listach wyborny obrazek, czém było sąsiedztwo thermów w Rzymie i nic lepiéj nie odmaluje nadeń tego hałaśliwego zbiorowiska ludzi.93

– „Najrozmaitsze, pisze on, uskarżając się przed przyjacielem – otaczają mnie hałasy. Mieszkam nad samą łaźnią. Wystaw sobie najróżniejszych rodzajów głosy jakie tylko razić mogą ucho; siłacze się pasują i miotają rękami obciążonemi ołowiem; ci stękają lub stękających udają po zadanych razach, słyszę ich jęki, ile razy wstrzymany oddech wybucha, ilekroć sapną lub ciężko wzdychają; z kolei przyjdzie namaszczający jakiegoś plebejusza, radego téj rozkoszy – członki mu wyciąga, słyszę klask dłoni uderzającéj o ramiona, to na płask to wierzchem ręki, co łatwo mi rozeznać po uderzeniu. Gdy nadejdą grający w piłkę a poczną liczyć rzuty, to już koniec.

„Dodaj do tego kłótników i złapanego złodzieja, śpiewaka który się w łaźni głosem swoim zabawia, i tych co w wodę sadzawki skaczą z wysoka z pluskiem niezmiernym… Oprócz tych wszystkich, których głosy, że nie powiem inaczéj, są donośne bardzo – pomyśl jeszcze o epilatorze, który włosy wyrywa, o jego cieniuchnym piskliwym głosiku którym się odznacza, często ofiarę swą zmuszając także do krzyku; potém przypomnij roznoszących ciastka, mięsiwo, słodycze i różnego rodzaju szynkarzów, swój towar najosobliwszemi wywoływaniami starających się rozprzedać”…

„Ale ja – kończy filozof – szczęściem o te głosy dbam tyle co o szmer wody i szum fali”.

Takie to było sąsiedztwo łaźni w Rzymie, a dom Pudensa, skromny i cichy, choć stał do thermów przyparty, wysoką ścianą zupełnie był od ich zgiełku oddzielony.

Nie wystawny wcale, ani tak przepysznie jak inne przybrany, odpowiadał przecie stanowi i majątkowi patrycyusza… Miał on zwykłe rozporządzenie i cechy starego rzymskiego domostwa, i posągi bóstw nawet stały jeszcze w małym przybytku, domowym bogom poświęconym w podwórku, i ołtarz choć zastygły był przed niemi, bo się obawiano jeszcze zwracać oczów na zmianę wiary, która dopiero po cichu rozprzestrzeniać się zaczynała.

Lecz minąwszy atrium, w innych częściach domu Pudensa znać już było wpływ téj wiary, która wchodząc przyniosła z sobą obyczaj nowy.

Obrazy wszeteczne, uświęcone podaniami religijnemi, jakich wszędzie było pełno, nie spotykały się tutaj, ozdoby ścian surowszą miały postać. Na jednéj z nich, w głębi drugiego podwórca, do którego tylko domowi przypuszczani byli, świeżą ręką niewprawnego malarza nakreślony był wielki krzyż ciemny, i zwracał oczy wśród jasnych wieńców i kwiatów, geniuszów i ozdób zajmujących przyległe mury.

Nie było na nim wizerunku żadnego, bo się jeszcze ręka ludzka nie ośmieliła na nim przypiąć Chrystusa, czując za słabą na wyrażenie przedśmiertnéj jego boleści.

Podniósłszy zasłonę drzwi wiodących do téj izby, naprzeciw niéj wprost ukazywał się krzyż, a tuż przed nim prosty i niewykwintny stół drewniany, na którym spełniano ofiarę.

W chwili gdy Cellia, ze starszą swą córką Aquilą, zapukała do drzwi domu Pudensa, dosyć już osób znajdowało się w drugiém podwórku, oczekujących, jak się zdawało, na mistrza i kapłana.

W gromadce téj głębokie panowało milczenie, wcale niepodobne do zwykłéj szczebiotliwości rzymskiego ludu w innych miejscach. Byli to po większéj części ludzie ubodzy, w szatach skromnych, lub nawet choć twarz ich i ręce wydawały zamożność i wygodne życie, umyślnie odziani tak jakby niedostatni byli. Jedni z nich oczekując ofiary klęczeli i modlili się po cichu, drudzy zdawali głęboko zamyśleni, inni pół głosem rozmawiali z sobą łagodnie.

Niewiasty z dziećmi oddzielną składały gromadkę, do nich i Cellia zbliżyła się nieśmiało, gdy jéj Pudens miejsce wskazał, oczekując zdziwiona coby daléj nastąpić miało.

Staruszka wystawiała sobie, że jak innych wiar tajemnice egipskie i greckie i tu być musiały dziwne jakieś obrzędy. Nic się jednak podobnego nie zwiastowało.

Po chwili oczekiwania weszli dwaj mężowie poważni, z których jednego już widzieliśmy przybyszem sprawującego ofiarę na górze w Neapolis w domu Asprenusa… Rozstąpił się tłum i głębokie padło milczenie. Pudens zbliżył się do starca nazarejskiego i ucałowawszy kraj szaty jego, szepnął mu cóś po cichu; inni także pośpieszyli cisnąc się, witając i domagając błogosławieństwa.

Wszystkich Apostoł przyjął ojcowsko, każdemu rzekł jakieś słowo z którém odszedł pocieszony, a potém na ławie przysiadłszy, począł kazać do tego ludu, który słuchając słów jego, rozłożył się pod kolumnami przy ścianach, na posadzce i ławach kamiennych.

Większa część zgromadzonych należała nie do plemienia wybranego i już przygotowanego przez Boga do łatwiejszego pojęcia zakonu; trzeba więc było mówić do pogan, i mówić inaczéj wcale niż do tych, co znali jednego Boga. Życiem i nauką dalecy oni byli od téj prawdy, którą przyniósł Chrystus, począł więc od dziejów rodu ludzkiego i stare wyłożywszy przymierze, jął dopiero nowe zwiastować…

A gdy przyszedł do narodzenia Chrystusowego i do nauki żywotem jego zaszczepionéj, dopiéro wzniosła się mowa jego i duch nowy wstąpił przezeń w słuchaczów.

Poganie, dla których było to wcale nowém, widać było, jak stopniowo przejmowali się wyrazami jego, zdziwieni nowe oglądali światy i powoli wznosząc się do wysokości prawdy wielkiéj, wylewali łzy radości z ujrzenia światła i usłyszenia słowa pokoju.

Ten wiek zamętu wyobrażeń i pojęć, potargania zasad pierwotnych i panowania siły źwierzęcéj, wśród którego czystsze dusze cierpiały, dobrze był przygotowany samém swém rozpasaniem do usłyszenia prawdy. Zrozpaczone rzesze leciały ku niéj tłumnie.

Tak się i tu stało, a ci, do których kazał wysłaniec Boży pod cichym Pudensa dachem, wszyscy niemal zażądali chrztu i zapragnęli oświecić się w wierze, mającéj ich uzbroić przeciwko nieczystym siłom wieku.

Wśród gromadki téj Cellia, która piérwszy raz z Aquilą słyszała z ust namaszczonych wyrazy rozjaśniające jéj zadanie życia, spłakana padła na ziemię, dziękując jedynemu już uznanemu Bogu, że téj chwili dożyła. Uściskały się z córką jedném przejęte uczuciem, a matka uspokojona pojęła, że nowego opiekuna swym dzieciom zyskała w Bogu, którego poznała teraz… i ukochała.

Ci, którym jeszcze chrzest nie mógł być udzielony, odeszli późniéj do piérwszego atrium, a wierni przysposobili się by uczestniczyć w ofiarze błogosławieństwa chleba i wina, przeistaczającego się w ciało i krew zabitego na krzyżu Boga…

Tajemnica ta odbyła się z prostotą piérwszego wieku, bez wystawy i form, któremi późniéj, przetrwawszy walkę, Kościoł ją otoczył.

Starzec Apostoł przywdział szatę białą, stół przykryto, przyniesiono chleby i wino, i ze łzawą modlitwą, przy cichym wiernych udziale, odprawiono symboliczną ofiarę, przypominającą śmierć krzyżową Zbawiciela. Ten, co ją spełniał, był jednym z uczniów Chrystusa, jednym z najpierwéj powołanych, chodził z nim po Judei, każąc i nawracając, widział jego cuda, pochwyconego przez lud nie odstępował do śmierci, skonanie na krzyżu umęczonego oglądał, ciało martwe do grobu przeprowadzał, zmartwychwstałego ujrzał w bieli wracającego do swoich; a obchodząc pamiątkę téj ofiary, któréj się dobrowolnie poddał ten, co światem mógł wstrząsnąć jedném skinieniem i myślą, płakał przejęty do wnętrzności.

Dzieje ostatnich lat, które przebył u boku mistrza i Boga, z matką Jego, przychodziły mu na myśl z kolei; każde słowo Chrystusa przypominał sobie, ze drżeniem dotykając rozdartego dla świata ciała jego i krwi dlań przelanéj.

Lud strasznéj obiacie przytomny, uczucie to podzielał, msza dlań była żywą historyą męki i odkupienia, każda jéj chwila wspomnieniem, całe te dzieje nauką nowéj prawdy, miłości, poświęcenia…

Jednocząc się potém w ciało spólne synów Bożych, wierni przyjęli wszyscy razem ów chleb żywota… który ich połączył i zbratał. A gdy ostatnie słowa apostolskiéj modlitwy oznajmiły koniec obrzędu, Pudens przypadł troskliwy do mistrza i razem z innemi wprowadził go do caenaculum, gdzie stoły przygotowano do skromnego posiłku…

A była to biesiada ubogich pielgrzymów, nie konsularnych mężów ówczesnych, do których rodem i dostojeństwem Pudens należał, i siedli do niéj na łożach prostych wszyscy, okrążając Apostoła, wedle wieku, bez różnicy stanów i pochodzenia; Nazarejczycy, Rzymianie, niewolnicy, żebracy, wszystko co uwierzyło w Chrystusa i nosiło jego znamię.

Trochę ryb, owoców, chleb i wino zmieszane z wodą, stanowiły całe przyjęcie, bo umartwienie ciała od najpiérwszych czasów było zasadą, na któréj nowy rozwinąć się miał obyczaj i życie. Świat pogan szalał dogadzając fantazyom cielesnym, chrześcijanie usiłowali je zwyciężyć.

Do stołu tego zasiedli wraz z uczniami i nowonawróceni, a rozmowa, która się tu toczyła, cała była dalszym ciągiem nauki i modlitwy. A gdy Rzym tłoczył się do wielkiego cyrku na igrzyska, gdy zdala od areny dochodziły uszu biesiadujących głosy jego, podobne szumowi rozhukanego morza, to dzikim śmiechem tysiąców, to rykiem źwierząt, to okrzykiem przerażenia wstrząsające powietrze, tu w domostwie ustronném, za drewnianemi stoły, przy łamaniu chleba, rozłamywano się żywiołem braterstwa i miłości, mającym świat ów, cyrki jego, zabawy, rozpustę i wielkość zetrzeć z oblicza ziemi.

Cellia z córką milczące i zamyślone, poszły powoli do domu, a idąc matrona starała się zapamiętać słowa, wpoić w siebie zdobytą prawdę, aby jak z uczty obłamek zanieść ją młodszemu swemu dziecięciu, które jéj nie kosztowało.

V

Właśnie dnia tego Cezar dawał wielkie dla ludu swojego igrzyska, a Neron nie darmo był artystą i urządzać je umiał. Główną jego panowania pracą było lud bawić i rozwinąć w nim uczucie sztuki, które do tak wysokiego stopnia posiadał mistrz młody.

Od brzasku więc Rzym cały był w ruchu, a najoddaleńsze przedmieścia roiły się tłumami, które ciągnęły ku Cyrkowi i Forum. Z zapałem niepohamowanym cisnęły się gromady z ciemnych uliczek Suburry, z insulów Awentynu i Esquillinu, ze wszystkich Romy zakątków. Drogi od Ostyi, od Tibur, gościniec Nomentański, Latyński, droga Apijska, pełne były krytych i odsłonionych wozów, konnych, pieszych i mnogiéj ciżby przybywającéj na wielkie doroczne w cyrku igrzyska uroczyste.

Piękny dzień jesienny, jak druga wiosna, ciepły i spokojny, wypogodzone niebo, zdawały się sprzyjać Cezara zamiarom, a wieść od dawna rozpuszczona o niesłychanéj wspaniałości obrzędu, ciągnęła ciekawych i zapalonych miłośników tych zapasów, dla których oglądania rozpieszczeni nawet sybaryci o jadle, śnie i spoczynku zapominali.

Rzym się też przystroił cały w szaty odświętne na ten dzień wrześniowy; od rana posągi stojące w Forum kapłani i pobożni postroili w szaty bogate i wieńce; niektóre z nich pomalowano nawet minią i purpurą; w portykach wszędzie wisiały wieńce zieloności, sploty kwiatów, drogi usypane były liśćmi wonnemi… ołtarze okrywała poświęcona verbena…

Uroczystość rozpoczęła się zawczasu, gdyż obawiano się, by dnia nie było za mało na widowiska przez Cezara przygotowane, mające wspaniałością swą zaćmić dawne tryumfy, owacye i najpamiętniéjsze igrzyska… Lud rozpowiadał już sobie o niezmiernéj ilości dzikiego źwierza, przy obozie pretoryanów oczekującego w vivarium i stadami zapędzonego do carceresów wielkiego cyrku, o przygotowanych dlań gladyatorach i woźnicach, wcześnie napawając się rozkoszą krwi i mordu, która w owych czasach była szałem i chorobą tak niebezpieczną, że zarażenia nią najświętsi ludzie unikać musieli, tak łatwo budził się w piersi ten ogień dziki i nieugaszony.94

Świątynia Jowisza na Capitolu stała otworem, tłumy kapłanów zewsząd gromadziły się do niéj; ztąd rozpocząć się miał ów wielki pochód. Flaminy, Augurowie, kapłani, ofiarnicy, zalegali jéj wschody, sposobiąc się do uroczystości. Ryk bydła przeznaczonego na ofiarę, uwieńczonego w kwiaty i wyrywającego się z przestrachem od ołtarzów, ścisk pobożnych, śmiechy próżniaków, rozsypanych w otaczających portykach, rozpychający tłum Edylowie, mający przewodniczyć obrzędom, strojne w lektykach niewiasty, dumni wyzwoleńcy wlokący za sobą klientów stada, gmin wreszcie różnobarwny składał ciżbę hałaśliwą, po nad którą nosiła się wrzawa dziwna i niezrozumiała tysiąca zmieszanych głosów.

Prawie równo ze wschodem słońca (gdyż przygotowania odbyły się nocą jeszcze), drogą od Palatynu ukazał się orszak Cezara, niesionego przez niewolników w złocistych szatach, z rozpuszczonemi włosami, w wieńcach na głowie, z laskami w ręku…

Poprzedzali go liktorowie, urzędnicy dworu, faworyci, a tuż za nim postępowały bogate nosze Agryppiny, Seneki, Burrhusa, Serenusa, Ottona, Seneciona i ulubieńców Cezara.

Neron wystąpić miał w tym dniu jako najwyższy kapłan, Pontifex maximus, gdyż wszystkie dostojeństwa i godności w jednéj się skupiały dłoni; – czekano nań u drzwi Capitolińskiéj świątyni. Odziany téż był nie w szaty codzienne, ale w strój kapłana, w przepyszną z cieniuchnéj purpury tyryjskiéj złotem tkaną togę i Tutulus na głowie złocisty.

Cezar młody był jeszcze, ale twarz jego, mimo sił i zdrowia niezużytych niesłychaną rozpustą i żywotem szalonym, zdradzała już znużenie i wyczerpanie, zwiastujące dzikie wymysły, do jakich go one doprowadzić miały, by spowszedniałe zapełnić godziny…

Wzrostu średniego, oblicze miał blade i wejrzenie dzikie; na twarzy jego białéj, szyi i rękach odsłonionych, gdzie niegdzie widne były plamy żółte, jakby centki na skórze dzikiego źwierzęcia. Z pod czapki wywijał się włos rudy; barwy krwawéj, jak broda, która w dwa przedzielona kosmyki, rzadka i przejrzysta, osłaniała mu część policzków. Rysy jego oblicza zresztą były dość piękne i regularne, ale jakby rażone obłąkaniem jakiémś i niespokojem spalone, – oko osłupiałe i błędne, usta zaciśnięte szydersko i dumnie, gruba szyja, wydęty brzuch, cieńkie przy tém nogi, a ręce żylaste i silne, nie harmonizowały z sobą, jakąś dziwaczną składając całość.

Strój jego wyjątkowo był wspaniały, lecz nie zawsze takiém odznaczał się staraniem, bo nieraz ludowi pokazywał się w szacie zbrukanéj, bez togi, z głową chustą jakąś związaną.

Lektyka Agryppiny, w któréj matka Cezara leżała z udaną i dobrze odegraną obojętnością, w szatach rzymskiéj matrony, zwracała także oczy tłumu, który usiłował wyczytać na twarzy wdowy Claudyusza tajemnicę pałacowych dziejów, różnie po cichu tłómaczoną.

Agryppina była jeszcze tak piękną i świeżą, a twarz jéj marmurowa tak zamkniętą i niezbadaną i pociągającą urokiem, że oczy, co się raz na nią zwróciły, oderwać się od niéj nie mogły.

Daléj a daléj po za nią i jéj kobiét orszakiem, niesiona w złocistéj lektyce na ramionach czarnych swych niewolników, jak Wenus po fali płynęła wśród rozstępującego się jéj tłumu piękna wyzwolenica Aktea… kochanka Cezara, typ siły, zdrowia i swobody, na któréj jasném czole żadnéj nie było można myśli przeczytać, prócz dziecięcego roztrzepania i zalotności dziewczęcéj.

Lecz możnaż opisać tłum, który towarzyszył Cezarowi? ten orszak niezmierny dworu, sług i ulubieńców wszelkiego rodzaju, tych skoczków i gladyatorów, których on podniósł ku sobie, z filozofami i wojakami na równi zmieszanych… Senatorów obok rzezańców, flecistów obok starych żołnierzy, nierządnic i matron poważnych, dzieci i starców dziś przeznaczonych do towarzystwa, jutro może na śmierć bez winy.

Przewodniczyli długim pochodu szeregom Edylowie miejscy i patrycyuszowscy, w swych togach, poprzedzani Liktorami, ubrani w pasy złocone i pierścienie obrzędowe na rękach. Za nimi kapłani nieśli najwyżéj podniesiony złocony posąg Fortuny skrzydlatéj (Fortuna alata), przodkujący innym; potém posągi Jowisza, Minerwy, Neptuna, Cerery, Apollina, Diany i ubóstwionych Cezarów… których grono zamykał wizerunek Nerona, złoty i najstrojniéj przyodziany.

Niektóre z tych posągów wieziono na pokrytych oponami jasnemi, obwieszonych kwiatami wozach bronzowych, u których białych koni szli podtrzymując przestraszone wrzawą zwierzęta, strojni woźnice. Do innych zaprzężone były jelenie z wyzłoconemi rogami, wielbłądy, których łby ciekawe wznosiły się wysoko, i z okutemi pyski lwy afrykańskie, i pantery i słonie ogromne. Posąg Nerona ciągnęli ludzie do pasa obnażeni, poprzepasywani zielonością i złotem.

Ta część orszaku świetna była i wspaniała, a dziki źwierz, ujarzmiony i pokornie wprzężony w wozy bogów Romy, opiewał zwycięztwo siły… Białe i czerwone statuy, wozy sadzone perłową macicą i drogiemi kamieńmi, całe poobwieszane oponami, dzicz ta łańcuchy i wstęgami ujęta, przerażona, posłuszna, a krwawą niekiedy błyskająca źrenicą, w krótkich sukniach kapłani i niewolnicy… składały obraz wielkiéj wspaniałości i powagi…

Tuż za pasmem wozów, w sukniach obcisłych, z krótkiemi włosy, sieroty rzymskie, dzieci nie mające ojców ni matek, a zostające pod opieką Cezara i Rzeczypospolitéj, wiodły konie przeznaczone do igrzysk w Cyrku. Piękne te stworzenia, z okiem błyszczącém i grzywą rozwianą, podkute blachami złotemi, wyrywały się na dźwięk muzyki i na okrzyki tłumu, podnosiły na chwilę, nogami bijąc po nad głowami efebów, póki silna ich dłoń do pokoju i posłuszeństwa ich nie zmusiła, i znowu drżące, przelękłe, z przytulonemi szły daléj uszami.

Za niemi postępowały dzieci Patrycyuszów, od maluczkich dwónastoletnich chłopców, do szesnastoletnich młodzieńców, szeregiem idąc jednako ubrane i przystrojone… Były to przyszłe Rzeczypospolitéj nadzieje, ale baczniejsze oko dostrzedz mogło, że im brakło surowego przykładu ojców i matek, że najemne wykołysały je ręce, a niewolnicy i Grecy płatni wychowali je pieszczotami i wczesnemi pochlebstwy. W bladych ich twarzach, w urągających się ustach, nie było powagi, ni dziwactwa, ni uczucia trwogi dziecinnéj. Część ich jechała konno, inni szli pieszo poprzedzając Edylów, Cenzorów i miejskich urzędników z Liktorami, ze dworem swym zwykłym, postępujących powoli, w wieńcach i togach.

Daléj szli synowie Senatorów i rycerzy, pieszo i konno, a tuż następowały wozy wyścigowe, lekkie, kunsztowne, na których stojący woźnice w barwach swych właściwych, znani i ulubieni ludowi zręcznie zażywali koni, hamując ich żywość, uśmiechając się na oznaki współczucia i szepty uwielbienia, które im towarzyszyły.

Sam Cezar im tego zazdrościł… choć tak namiętnie kochał zielonych!!

W tłumie już się niemal zakładano zawczasu, że zieloni mety dościgną…

Za wozami postępowały familije gladyatorów z najrozmaitszemi swemi do zapasów przybory…

A był to zastęp ludzi, jakich dziś już nie widać, z głębi lasów dzikich, z wnętrzności gór i dolin, z krain odległych ściągnięty, na uciechę ludu rzymskiego – potężnych ramion i pleców, rąk żylastych, twarzy srogich, na których tygrysi zapał boju i pragnienia krwi odmalowane było.

Tu szli Secutores, w hełmy uzbrojeni, krótkie mieczyki i tarcze, do pół nadzy; za nimi Thraces z trackim orężem, małą tarczą pokrytą skórą, dwiema włóczniami krótkiemi i hełmy bronzowemi; potém Retiarii z siatkami w rękach do uplątania przeciwnika, odziani lekko, z włóczniami o trzech żelezcach (fuscina tridens), mający walczyć z Secutorami, i Mirmillonowie z szyszakami, na których wierzchu sterczał wizerunek ryby, zbrojni w tarcze (pelta) i krzywe mieczyki, i Laquearii z powrozami na ramionach do zarzucania pętli na szyję przeciwnika, i Andabatii, walczący z zawiązanemi oczyma…

Każdą z tych familij wiódł naczelnik najgłośniéj walką wsławiony, a na czele Mirmillonów postępował Spiculus, znany ulubieniec Nerona, zbogacony jego łaską, wysoko podnosząc głowę straszliwą wyrazem rozbestwienia.Za gladyatorami cisnęła się gromada młodzieży i chłopiąt, wedle wieku poustawianych, w sukniach fioletowych, w pasach złocistych, z wieńcami i włóczniami w ręku. Starsi z nich tylko błyszczące hełmy mieli na głowie.

Po nich szła muzyka, grająca na fletach, trąbach i tympanach, w któréj takt skacząc biegł tłum ludzi poprzebieranych za Sylenów i Satyrów, okryty skórami dzikich źwierząt, z długiemi splotami kwiatów w ręku, wśród tańca to je po nad głowy podrzucając, to zniżając do stóp obszytych szerścią koźlą. Ten chór Sylenów, jakby oszalały wśród poważnego pochodu, sam jeden zdawał się naprzód czuć w sobie zapał, który miał wkrótce owładnąć tysiące.

Długi szereg kapłanów otwierali naprzód Camilli, chłopcy posługacze ołtarzów, w krótkich szatach, z namaszczonemi włosy, które przytrzymywały przepaski czerwone i białe, z narzuconemi na ramiona szarfami lekkiemi. Niektórzy z nich nieśli naczynia ofiarne.

Po nich następowali AruspicesAugurowie w sukniach krótkich, spiętych na ramieniu, w płaszczach purpurowych, z laskami (lituus) w rękach, i kapłani, niosący trójnogi, kadzielnice, patery, noże i sierpy i wieńce, Epulonowie, Sabieni… Wpośród nich teraz ciągniony na wozie świętym Thensie, całym od złota, rubinów i topazów, pereł i purpury, jechał Cezar-Pontifex, z głową opartą na ręku, na któréj widać było bransoletę ową z wężową skórą, co z obrazkiem tajemniczym bogini Syryjskiéj za talizman mu służyła.

Wóz jego otaczali Flaminowie Jowisza, Marsa i Romula, w togach ognistych, w purpurze, w czapkach śpiczastych, z zasłonionemi twarzami, Augurowie w swych krótkich laenach, na ręku spiętych i powłóczystych płaszczach… piętnastu mężów niosących księgi Sybilińskie i biało odziane a zakwefione Westalki, którym przewodniczyła poważna Maxima.

Wpośród nich, osłonione, niewidzialne dla tłumu, zakryte… wieziono Palladium Rzymu, tajemniczą świętość jego opiekuńczą, do któréj przywiązane były losy państwa i grodu.

Wóz, który ten skarb obejmował, tak otaczały sześć dziewic wybranych, że lud napróżno dostrzedz go usiłował… ale serca wszystkich Rzymian zadrgały, gdy przechodził.

I szły jeszcze za nim obrazy bogów opiekunów, skarby świątyń, przenośne ołtarze, aż pochód zamknęły dwór Nerona, Senatorowie, matron lektyki, rycerstwo konne i gmin, który się tłoczył i wywracał usiłując bliżéj docisnąć.

Blask wschodzącego słońca padł na ten wspaniały orszak zalegający Forum, na wschody świątyni Jowisza Capitolińskiego, malowniczo ubrane w tłumnie ściśnione gromady, i oświecił zarazem na galeryi portyku jednego z otaczających domów, wśród ścisku ciekawych twarzy, górujące dwa piękne męzkie oblicza, z jakimś smutkiem i powagą poglądające na tę pełną przepychu uroczystość.

Dom ten, przez właściciela najęty na widownię, przepełniony był ciekawemi, cisnącemi się do okien, galeryi, portyku, wieszającemi po dachach i pergulach. Dwaj mężowie opłacili jak inni za wnijście, by się ztąd swobodniéj przypatrzeć pochodowi, który już z Forum ku Cyrkowi się kierował; przed ich oczyma przesunęło się z kolei wszystko, od posągów Cezarów, do Westalek Palladium.

Jednym z tych widzów był Pudens… drugim nieznany mężczyzna, w ciemnéj todze i zaniedbaném ubraniu, łysy, zestarzały, kaszlący, sparty na kiju i tak smutny, jak gdyby nie na przepych Romy, ale na zgubę jéj poglądał.

Odosobnieni nieco, dwaj mężowie ci patrzali z razu w milczeniu, aż wreszcie Pudens odwrócił się i spójrzawszy na towarzysza – odezwał:

– Co ci się zda? silny jest jeszcze Rzym i wielki? nie rychło pożyje go prawda i obali, bo fałsz urosł w potęgę i tysiące rąk bronić go będzie… żyjąc z niego.

– Rzym – odparł starzec zgrzybiały – wygląda jak chory, którego stroją na ucztę przedśmiertną i otaczają wrzawą, by przychodzącego nie posłyszał zgonu.

W tém wszystkiém są szczątki dawnéj Romy, ale już niéma jéj ducha. Widzisz te matrony, na których łonie czystem, w których dłoniach niepokalanych spoczywała cześć Rzymu i przyszłość jego?

Dziś to nierządnice Cezara, to lupanar jego ulubieńców, to Messaliny i Julije… Widzisz jak z pod zasłon uśmiechają się do wyzwoleńców i niewolników, jak oczyma lubieżnemi ścigają gladyatorów… te, co się dawniéj odkryte za próg domu wynijść wahały. Widzisz te dzieci, przyszłą nadzieję Rzeczypospolitéj, już skalane rozpustą nim smak jéj poczuć mogły, już w pieluchach zbezczescone, już pochlebstwy zmiękczone i zepsute przez niewolników… Wśród tych sześciu Westalek, co ognia świętego strzegą, idzie Rubria, którą Cezar zniesławił, wśród Camillów są jego biesiad towarzysze, wśród rycerzy kochankowie jego… Spójrzyjże na Senatorów, ledwie o swéj sile idących, tak ich wczorajsza biesiada i womity zwyciężyły, na owe rycerstwo pamiętające tylko o groszu, który lichwą zdobywa; na kapłanów uśmiechających się z obrzędów, które sprawiają nie wierząc w ich siłę, na wszystek ten tłum, co otacza świątynię bez powagi, i boi się więcéj Cezara niż Boga… patrz, myśl… a nie zdziwisz się gdy ci powiem, że to są wysiłki konającego świata, który się musi przebudzić po pijanéj biesiadzie.

– A! – rzekł Pudens – jednak tłum wielki i zapał wielki i siła tam jeszcze potężna… my wśród nich garścią tylko, ofiarą, jak te bydlęta, które na rzeź prowadzą.

– Garścią! nie! – zawołał starzec uśmiechając się – wszystko co cierpi jest z nami, a któż tu szczęśliw i spokojny? Spójrzyj jeszcze na te tłumy niewolników, na gmin niezliczony, na tych co dziś padną ofiarą lub jutro są na nią przeznaczeni, na tych co tęsknią i płaczą i giną i jęczą… a dopatrzysz się nowego świata.

Gdy tak rozmawiali, tęskno z góry poglądając na pełne zgiełku Forum, piérwsza ofiara spełnioną została w świątyni, krew popłynęła marmurowemi ścieki, i niecierpliwy Cezar dał natychmiast znak pochodu ku Cyrkowi.

93.Seneka zostawił nam w swych listach wyborny obrazek (…) Najrozmaitsze, pisze on (…) otaczają mnie hałasy… – Seneka, Epistolae 56. [przypis autorski]
94.rozkoszą krwi i mordu, która w owych czasach była (…) chorobą tak niebezpieczną, że zarażenia nią najświętsi ludzie unikać musieli… – zob. Confession. S. Augustyna [Wyznania Augustyna z Hippony]. [przypis autorski]
Altersbeschränkung:
0+
Veröffentlichungsdatum auf Litres:
01 Juli 2020
Umfang:
450 S. 1 Illustration
Rechteinhaber:
Public Domain
Download-Format:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip