Kostenlos

Wyprawa Bohaterów

Text
Aus der Reihe: Kręgu Czarnoksiężnika #1
Als gelesen kennzeichnen
Wyprawa Bohaterów
Wyprawa Bohaterów
Kostenloses Hörbuch
Wird gelesen Piotr Bajtlik
Mehr erfahren
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Próbował przyśpieszyć, aby szybciej zejść na dół, lecz gdzieniegdzie mgła była już tak gęsta, że niczego przed sobą nie widział. Jednocześnie nogi zaczęły mu nagle ciążyć, a niebo pociemniało gwałtownie jak od jakiegoś zaklęcia. Czuł, że ogarnia go wyczerpanie. Nie mógł już zrobić ani kroku dalej. Zwinął się w kłębek na ziemi dokładnie tam, gdzie stał, a mgła otuliła go ze wszystkich stron. Próbował otworzyć oczy, poruszyć się choć trochę, ale nie mógł. W chwilę później spał już kamiennym snem.

*

Thor stał na szczycie góry i przyglądał się całemu królestwu Kręgu. Widział przed sobą Królewski Dwór, zamek, obronne mury, ogrody, drzewa i pagórki wznoszące się aż po horyzont. Wszystko było w rozkwicie, w pełni lata. Pola obfitowały w kolorowe kwiaty, drzewa w sadach – w owoce. Słyszał muzykę i odgłosy świętowania.

W miarę jak się obracał, powoli ogarniając wzrokiem cały krajobraz, trawa zaczęła czernieć; owoce opadały z drzew, a same drzewa kurczyły się i obracały w pył; kwiaty wysychały na wiór. Patrzył ze zgrozą, jak także domy jeden po drugim kruszyły się i rozpadały, aż w końcu całe królestwo obróciło się w wymarłe pustkowie, pełne gruzu i kamieni.

Opuścił wzrok i zobaczył nagle potężnego białogrzbietnika pełzającego mu u nóg. Podczas gdy stał bezradnie, nie mogąc się poruszyć, wąż owijał mu się coraz wyżej wokół nóg, a potem bioder i ramion. Thor czuł, że zaczyna się dusić, że wąż wyciska z niego oddech, owijając mu się coraz ciaśniej wokół ciała. Patrzył, jak gad wpatruje mu się w oczy z odległości zaledwie kilku cali, jak syczy, niemal dotykając długim językiem jego policzka. W końcu wąż otworzył szeroko paszczę, odsłaniając ogromne kły, rzucił się na chopca i połknął mu głowę.

Thor wrzasnął, a w chwilę później znalazł się samotnie na królewskim zamku. Zamek był całkowicie opustoszały. Także w sali tronowej miejsce, na którym wcześniej stał tron, było puste. Miecz Przeznaczenia spoczywał nietknięty na ziemi. Wszystkie okna były wybite, a pod nimi na kamiennej posadzce leżały sterty witrażowego szkła. W oddali usłyszał muzykę, więc odwrócił się i ruszył w kierunku, z którego dobiegała. Po drodze mijał kolejne puste komnaty. Wreszcie dotarł do wielkich, podwójnych wrót, wysokich na sto stóp, i otworzył je, wkładając w to wszystkie siły.

Stał na progu królewskiej sali biesiadnej. Przed sobą zobaczył dwa długie stoły ustawione wzdłuż sali. Uginały się od przeróżnego jadła, jednak nigdzie nie było widać ucztujących. Na krańcu sali spostrzegł tylko jednego człowieka. Król MacGill siedział na tronie i wpatrywał się prosto w Thora. Wydawało się, że siedzi strasznie daleko.

Thor poczuł, że musi do niego dotrzeć. Ruszył ku niemu przez długą salę przejściem między biesiadnymi stołami. W miarę jak je mijał, z każdym jego krokiem jadło na stołach psuło się i gniło, potem czerniało i natychmiast pokrywały je muchy. Owady bzyczały, rojąc się wokół Thora i resztek jedzenia.

Thor przyspieszył kroku. Był coraz bliżej króla, dzieliło ich już może dziesięć kroków. Nagle z bocznej komnaty wyszedł jakiś sługa, który niósł w ręku wielki złoty kielich. Była to czara ze szczerego złota, ozdobiona rzędami rubinów i szafirów. Widząc, że król na niego nie patrzy, sługa ukradkiem wsypał czy też wlał coś do niej, a Thor zrozumiał: była to trucizna.

Sługa podszedł do króla i wręczył mu czarę, a MacGill ujął ją oburącz.

– Nie! – wrzasnął Thor i rzucił się naprzód, aby wytrącić kielich z rąk króla.

Nie zdążył jednak. MacGill wychylił czarę kilkoma dużymi haustami. Gdy kończył, czerwone wino ciekło mu po policzkach aż na pierś.

Król podniósł wzrok na chłopca. W tej samej chwili szeroko otworzył oczy i chwycił się za gardło. Zaczął się krztusić, a po chwili zgiął się wpół i spadł z tronu. Runął bokiem na twardą kamienną posadzkę. Korona spadła mu z głowy i potoczyła się ze szczękiem po podłodze.

Leżał tak w bezruchu, z otwartymi oczami, martwy.

Spod sklepienia sali sfrunął Estofeles i usiadł na głowie MacGilla. Wpatrując się w Thora krzyknął przeraźliwie dźwiękiem tak ostrym, że chłopca przebiegł dreszcz.

– Nie! – wrzasnął jeszcze raz.

*

Obudził się z krzykiem.

Oddychał ciężko, zlany zimnym potem. Nie wiedział, gdzie jest. Uniósł się odrobinę i rozejrzał dookoła. Nadal leżał na ziemi, na górze Argona. Nie do wiary, ale najwyraźniej zasnął tak jak stał. Po mgle nie było ani śladu. Podniósł wzrok i zobaczył, że świta już następny dzień. Krwistoczerwone słońce właśnie wyłaniało się zza horyzontu, rozświetlając okolicę. U jego boku Krohn miauknął, wskoczył mu na kolana i polizał go po twarzy.

Thor objął lamparta, próbując złapać oddech i zorientować się, czy to jawa, czy sen. Zajęło mu dłuższą chwilę, zanim się upewnił, że już nie śni. Jego koszmar sprzed chwili był tak rzeczywisty.

Usłyszał pisk, obrócił głowę i ujrzał przed sobą Estofelesa. Sokół siedział na skale tuż obok niego. Wpatrywał się chłopcu w oczy, wydając jeden krzyk za drugim. Od tego dźwięku Thor poczuł ciarki na plecach. Ten sam krzyk słyszał w swoim śnie. Olśniła go myśl, która wstrząsnęła nim do głębi: ten sen był wiadomością.

Ktoś zamierzał otruć króla.

Thor zerwał się na równe nogi i w pierwszych promieniach poranka popędził w dół, kierując się do Królewskiego Dworu. Musiał jakoś dotrzeć do króla. Musiał go ostrzec. Może król uzna, że Thor oszalał, ale nie było innej rady: chłopiec wiedział, że musi zrobić wszystko, co w jego mocy, aby ocalić mu życie.

*

Thor przebiegł po zwodzonym moście i skierował się do zewnętrznej bramy zamku. Na szczęście obaj strażnicy rozpoznali, że jest legionistą, i przepuścili go bez zatrzymywania. Thor nie ustawał w biegu, a przy jego nodze pędził Krohn.

Chłopiec puścił się jak strzała przez dziedziniec, minął fontanny i dobiegł do wewnętrznych bram zamku. Tu czterech stojących na warcie strażników zagrodziło mu drogę. Thor zatrzymał się, z trudem łapiąc oddech.

– Dokąd to, chłopcze? – spytał jeden z nich.

– Nie rozumiecie, musicie mnie wpuścić – wydyszał. – Muszę zobaczyć się z królem.

Strażnicy spojrzeli po sobie z niedowierzaniem.

– Jestem Thorgrin, z Królewskiego Legionu – dodał chłopiec. – Musicie mnie przepuścić.

– Znam go – powiedział jeden ze strażników. – To jeden z naszych.

Ale ich dowódca wystąpił do przodu.

– Jaką to sprawę masz do króla? – zapytał z naciskiem.

Thor wciąż jeszcze nie złapał oddechu.

– Bardzo pilną. Muszę natychmiast się z nim widzieć.

– Cóż, najwyraźniej się ciebie nie spodziewał, bo jesteś w błędzie; króla tu nie ma. Wraz ze swą świtą opuścił zamek kilka godzin temu. Wróci dopiero wieczorem, na królewską ucztę.

– Ucztę? – spytał Thor, a serce zaczęło walić mu jak oszalałe. Przypomniał sobie stoły biesiadne ze swojego koszmaru i poczuł, jakby jakimś cudem jego sen stawał się rzeczywistością.

– Owszem, ucztę. Jeśli jesteś z Legionu, z pewnością tam trafisz. Teraz jednak króla tu nie ma i nijak się z nim nie zobaczysz. Wróć wieczorem, z całą resztą.

– Ale muszę przekazać mu wiadomość! – upierał się Thor. – Jeszcze przed ucztą!

– Jeśli chcesz, możesz zostawić ją u mnie. Ale nie będę mógł dostarczyć mu jej wcześniej niż ty sam.

Thor nie miał zamiaru powierzać takiej wiadomości strażnikowi; zdawał sobie sprawę, że uznałby ją za szaleństwo. Musi przekazać ją królowi sam, wieczorem, zanim uczta się zacznie. Modlił się tylko, żeby nie było za późno.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Thor wrócił biegiem do koszar Legionu; na szczęście zdążył tam przed rozpoczęciem ćwiczeń. Dyszał ciężko, kiedy w końcu wpadł z Krohnem u boku do środka, wprost na innych chłopców. Dopiero się budzili i wychodzili przed barak, gotowi do przyjęcia zadań na nadchodzący dzień. Stał wśród nich, z trudem łapiąc oddech, strapiony jak nigdy w życiu. Nie miał pojęcia, jak uda mu się przetrzymać cały dzień ćwiczeń. Wiedział, że nie będzie mógł się doczekać wieczornej uczty, kiedy w końcu uda mu się ostrzec króla. Był pewien, że sen został mu zesłany po to, aby mógł przekazać ostrzeżenie. Na jego barkach spoczął los królestwa.

Podbiegł do Reece’a i O’Connora, zmierzających w kierunku treningowego placu, i ustawił się za nimi w formacji.

– Gdzie byłeś całą noc? – spytał Reece.

Thor nie wiedział, co mu odpowiedzieć – sam nie był do końca pewien, gdzie spędził noc. Co miał niby powiedzieć? Że zasnął pod gołym niebem na ziemi, na górze Argona? To brzmiało głupio nawet w jego głowie.

– Nie wiem – odparł, nie wiedząc, ile może im zdradzić.

– Jak to nie wiesz? – spytał O’Connor.

– Zgubiłem się – odpowiedział Thor.

– Zgubiłeś?

– No cóż, twoje szczęście, że wróciłeś w porę – powiedział Reece.

– Gdybyś się spóźnił na przydział zadań, nie przyjęliby cię z powrotem do Legionu – dodał Elden, podchodząc do niego i klepiąc go w ramię muskularną ręką. – Dobrze cię widzieć. Wczoraj nam cię brakowało.

Thor nadal nie mógł się nadziwić, jak inaczej traktował go Elden od czasu ich wyprawy na drugą stronę Kanionu.

– Jak ci poszło z moją siostrą? – spytał ściszonym głosem Reece.

Thor się zaczerwienił; znów nie wiedział, co ma odpowiedzieć.

– Widziałeś się z nią? – ponaglił go Reece.

– Tak – zaczął Thor. – Spędziliśmy cudowne chwile. Ale musieliśmy się dość nagle rozstać.

– No cóż – ciągnął Reece, kiedy wszyscy ustawiali się ramię przy ramieniu przed Kolkiem i pozostałymi żołnierzami. – Jeszcze dziś znów ją zobaczysz. Załóż najlepsze ubranie. Wieczorem królewska uczta.

Thora znów ścisnęło w żołądku. Przypomniał mu się sen i poczuł się tak, jakby przeznaczenie grało mu na nosie, on sam zaś był skazany na bezradne oglądanie kolejnych zdarzeń.

 

– CISZA! – wrzasnął Kolk i zaczął chodzić w tę i z powrotem przed szeregami chłopców.

Thor wyprężył się tak jak inni; wszyscy zamilkli.

Kolk przechadzał się wzdłuż formacji, lustrując chłopców wzrokiem.

– Wczoraj mogliście popróżnować. Dzisiaj wracamy do ćwiczeń. Zapoznacie się dzisiaj z wielowiekową sztuką kopania szańców.

Chłopcy wydali z siebie zbiorowy jęk.

– CISZA! – krzyknął dowódca.

Chłopcy ucichli.

– Kopanie szańców to praca ciężka – ciągnął Kolk – ale zarazem ważna. Któregoś dnia będziecie siedzieć głęboko w jakiejś dziczy i ochraniać nasze królestwo, nie mogąc liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Mróz będzie taki, że stracicie czucie w palcach u nóg. W mroku nocy zrobicie wszystko, byleby się rozgrzać. Może też się zdarzyć, że walcząc w bitwie, będziecie musieli poszukać schronienia przed strzałami wroga. Są tysiące powodów, dla których szaniec może okazać się wam potrzebny. Więcej: szaniec może zostać waszym najlepszym przyjacielem.

Kolk odchrząknął i kontynuował swoją przemowę.

– Dziś będziecie kopać tak długo, aż ręce poczerwienieją wam od odcisków, aż plecy zaczną wam pękać z bólu, aż nie będziecie w stanie zrobić nic więcej. Wówczas, kiedy nadejdzie dzień bitwy, kopanie szańca wyda wam się pestką. ZA MNĄ! – wrzasnął.

Wśród chłopców rozległ się kolejny jęk zawodu. Ustawili się w dwuszeregu i podążyli przez plac za dowódcą.

– Wspaniale – powiedział Elden. – Kopanie rowów. Akurat tak chciałem spędzić ten dzień.

– Mogłoby być gorzej – powiedział O’Connor. – Mogłoby padać.

Wszyscy zadarli głowy w niebo. Thor zauważył nad sobą groźnie wyglądające chmury.

– Może jeszcze będzie – powiedział Reece. – Nie zapesz.

– THOR! – zawołał czyjś głos.

Chłopiec obejrzał się i zobaczył nieopodal Kolka, który przyglądał mu się gniewnie. Podbiegł do niego, zastanawiając się, co zrobił nie tak.

– Tak, panie generale.

– Wezwał cię twój rycerz – powiedział szorstko Kolk. – Zgłoś się u Ereca na zamku. Twoje szczęście: masz dziś wolne od obowiązków w Legionie. W zamian będziesz usługiwać swemu rycerzowi, jak przystało na dobrego giermka. Nie myśl jednak, że ominęło cię kopanie. Kiedy wrócisz tu jutro, będziesz kopać szańce sam. A teraz odmaszerować! – wrzasnął.

Thor wykonał w tył zwrot i poczuł na sobie zazdrosne spojrzenia reszty legionistów. Przebiegł przez plac i ruszył w stronę zamku. Co takiego może chcieć od niego Erec? I czy to ma coś wspólnego z królem?

*

Biegnąc przez Królewski Dwór, Thor skręcił w drogę, którą nigdy wcześniej nie chodził, a która prowadziła do koszar Srebrnych. Wyglądały znacznie okazalej w porównaniu z koszarami Legionu. Baraki były dwa razy większe, zdobione miedzią, a ścieżki między nimi wyłożone nowym kamieniem. Aby się dostać do środka, Thor musiał przejść przez wielką, zwieńczoną łukiem bramę, przy której wartę trzymało aż dziesięciu żołnierzy. Dalej ścieżka rozszerzała się i ciągnęła w poprzek wielkiego placu, dochodząc w końcu do kamiennych budowli otoczonych ogrodzeniem, przy którym na warcie stało kolejnych kilkunastu rycerzy. Widok był imponujący, nawet z tej odległości.

Thor puścił się szybko ścieżką, wyraźnie widoczny na opustoszałym placu. Rycerze mieli czas przygotować się na jego nadejście; wystąpili do przodu i skrzyżowali włócznie, choć wzrok kierowali wprost przed siebie, pozornie go ignorując.

– W jakiej sprawie? – zapytał jeden z nich.

– Melduję się na służbę – odpowiedział Thor. – Jestem giermkiem Ereca.

Rycerze popatrzyli po sobie nieufnie, ale inny rycerz wystąpił przed nich i skinął głową. Cofnęli się i podnieśli włócznie, a brama zaczęła się otwierać, unosząc żelazne kolce powoli, z głośnym skrzypieniem. Była olbrzymia, gruba przynajmniej na dwie stopy, i Thor pomyślał, że to miejsce ma chyba lepsze umocnienia niż sam królewski zamek.

– Drugi budynek na prawo – krzyknął rycerz. – Znajdziesz go w stajniach.

Thor skręcił i pobiegł przez dziedziniec. Minął grupę kamiennych budynków, zachwycając się widokiem. Wszystko tu błyszczało, utrzymane w idealnym stanie i nieskazitelnej czystości. Całe miejsce tchnęło siłą i potęgą.

Odnalazł budynek i aż go olśniło: uwiązane przed stajnią w równym szeregu stały dziesiątki największych i najpiękniejszych wierzchowców, jakie miał okazję widzieć, a większość z nich miała na sobie lśniącą zbroję. Wszystko tutaj było większe, okazalsze. Przez podwórzec we wszystkie strony kłusowali od bram do bram prawdziwi rycerze, wyposażeni w najróżniejszą broń. Panował tu ciągły ruch i wyczuwało się bitewny nastrój, ale nie ducha ćwiczeń, a prawdziwej wojny, walki na śmierć i życie.

Thor wszedł do stajni przez niewielkie łukowe wejście, a potem pospieszył ciemnym kamiennym korytarzem, mijając kolejne boksy w poszukiwaniu Ereca. Dotarł do końca budynku, ale rycerza nigdzie nie było.

– Szukasz Ereca? – zapytał go jakiś strażnik.

Thor skinął głową.

– Tak, Wasza Miłość. Jestem jego giermkiem.

– Spóźniłeś się. Jest już na zewnątrz i szykuje konia. Ruszaj szybko.

Pobiegł korytarzem z powrotem i wypadł na otwartą przestrzeń. Erec stał przy wielkim, dziarskim ogierze, błyszczącym karym z plamą bieli na nosie. Koń prychnął, widząc Thora, i Erec odwrócił się w stronę chłopca.

– Wybaczcie, panie mój – powiedział Thor, dysząc ciężko. – Przybiegłem najszybciej, jak mogłem. Nie chciałem się spóźnić.

– Jesteś w samą porę – powiedział Erec z łaskawym uśmiechem. – Thorze, poznaj Lannina – dodał, wskazując swego konia.

Jakby w odpowiedzi na słowa rycerza Lannin prychnął i zatańczył w miejscu. Thor podszedł bliżej, wyciągnął rękę i pogłaskał go po nosie, a ogier zarżał cicho.

– To mój koń podróżny. Przekonasz się z czasem, że rycerz o pewnej pozycji posiada wiele koni. Jednego do potykania się na kopie, drugiego na czas bitwy, jeszcze innego na długą, samotną podróż. Z tym ostatnim nawiązuje się największą przyjaźń. Widzę, że cię lubi. To dobrze.

Lannin pochylił łeb i wetknął pysk w dłoń chłopca. Thor był pod wrażeniem majestatu tego zwierzęcia i mądrości, jaką dostrzegał w jego oczach. Dziwaczne to było uczucie, jakby koń wszystko rozumiał.

Jedno ze słów rycerza zaskoczyło Thora.

– Czy wspomnieliście coś o podróży, panie mój? – zapytał ze zdziwieniem.

Erec przestał naciągać popręg, odwrócił się i spojrzał na niego.

– Dzisiaj jest dzień moich urodzin. Zaczynam dwudziesty piąty rok życia. To wyjątkowy dzień. Wiesz coś o Dniu Wyboru?

Thor potrząsnął przecząco głową.

– Prawie nic, panie mój. Słyszałem tylko to i owo.

– My, rycerze Kręgu, musimy zawsze dbać o przedłużenie rodu – zaczął Erec. – Przed rozpoczęciem dwudziestego piątego roku życia musimy wybrać sobie oblubienicę. Jeśli to się nie zdarzy, po tym czasie prawo nakazuje nam ją znaleźć. Mamy rok na to, aby poszukać narzeczonej i ją sprowadzić. Jeśli wrócimy bez niej, tracimy swobodę wyboru i to król wybiera nam żonę. Tak więc dzisiaj – zakończył – muszę wyruszyć w podróż na poszukiwanie mej ukochanej.

Thor patrzył na rycerza osłupiały.

– Wyjeżdżacie, panie mój? – wyjąkał z niedowierzanem. – Na cały rok?

Poczuł, jakby walił mu się cały świat. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo polubił Ereca; pod pewnymi względami rycerz stał mu się bliski jak ojciec – z całą pewnością bliższy niż ten prawdziwy. Wspomniał, ile razy Erec narażał się dla niego, jak ocalił mu życie, i serce ścisnęło mu się z żalu na myśl o jego wyjeździe.

– Ale w takim razie czyim będę giermkiem? – zapytał. – I dokąd pojedziecie?

Erec zaśmiał się beztrosko.

– Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? – powiedział. – Nie przejmuj się. Zostałeś przydzielony innemu rycerzowi. Będziesz służył mu jako giermek do mojego powrotu. To Kendrick, najstarszy syn króla.

Serce chłopca zabiło mocniej na te słowa. Do Kendricka był również wielce przywiązany; to przecież on pierwszy się za nim wstawił i zapewnił mu miejsce w Legionie.

– Co się zaś tyczy długości mojej podróży – kontynuował Erec – sam jeszcze nie wiem. Planuję udać się na południe, w stronę królestwa, z którego pochodzę, i tam rozejrzeć się za narzeczoną. Jeśli nie znajdę żadnej w obrębie Kręgu, możliwe, że przekroczę morze i poszukam jakiejś w moim własnym królestwie.

– W waszym własnym królestwie, panie? – zapytał Thor. Zdał sobie sprawę, jak mało tak naprawdę wie o Erecu czy o tym, skąd rycerz pochodzi. Zawsze po prostu przypuszczał, że rycerz jest z którejś prowincji Kręgu.

Erec uśmiechnął się.

– Tak, to daleko stąd, za morzem. Ale na tę opowieść przyjdzie pora kiedy indziej. Czeka mnie daleka droga i długa podróż i muszę się do niej przygotować. Pomóż mi więc teraz, bo czasu mam niewiele. Przygotuj mego konia i zaopatrz we wszelkiego rodzaju broń.

Thor rzucił się do pracy, aż mu się w głowie zakręciło. Pobiegł do konnej zbrojowni i znalazł wyróżniającą się wśród pozostałych srebrno–czarną zbroję Lannina. Najpierw przyniósł kolczugę, którą ułożył równomiernie na grzbiecie postawnego rumaka, a potem naczółek, pancerz z cienkiego metalu nakładany na koński łeb.

Lannin rżał, kiedy Thor nakładał na niego zbroję, jakby był temu rad. Było widać, że to szlachetny wierzchowiec, urodzony wojownik, który w zbroi czuje się równie dobrze jak jego rycerz.

Thor pobiegł po złote ostrogi rycerza i pomógł mu założyć je na buty, kiedy Erec dosiadł konia.

– Której broni będziecie potrzebować, panie? – spytał Thor.

Erec spojrzał na niego; z dołu wydał mu się ogromny.

– Ciężko przewidzieć, jakie przyjdzie mi stoczyć bitwy w nadchodzącym roku. Będę jednak musiał polować i móc się obronić. Potrzebny mi więc rzecz jasna długi miecz. A także krótki miecz, łuk z kołczanem pełnym strzał, krótka włócznia, buzdygan, sztylet i tarcza. To powinno wystarczyć.

– Tak jest, panie – odpowiedział Thor.

Pobiegł do stojaka z bronią Ereca, który znajdował się w stajni przy boksie Lannina. Przyjrzał się zgromadzonym tam przedmiotom, a było z czego wybierać. Ostrożnie, jedna po drugiej, zaczął wyjmować broń, którą opisał mu Erec, przynosić ją i podawać rycerzowi lub własnoręcznie przytraczać mu ją do siodła.

Rycerz szykował się do drogi, naciągając skórzane rękawice, ale Thor nie mógł znieść myśli o jego odjeździe.

– Wasza Miłość, czuję, że moim obowiązkiem jest towarzyszyć wam w tej podróży – powiedział. – Jestem wszak waszym giermkiem.

Erek pokręcił głową.

– W tę podróż muszę wyruszyć sam.

– Czy mogę przynajmniej towarzyszyć wam do pierwszej strażnicy? – nalegał Thor. – Jeśli kierujecie się na południe, to będziecie jechać drogami, które dobrze znam. Sam jestem z południa.

Erec spojrzał na niego w zadumie.

– Jeśli chcesz towarzyszyć mi do pierwszej strażnicy, nie widzę przeszkód. Ale to będzie dzień solidnej jazdy, więc trzeba nam ruszać od razu. Weź konia mojego giermka, stoi na tyłach stajni. Gniady z rudą grzywą.

Thor pobiegł do stajni, znalazł konia, a kiedy go już dosiadł, Krohn wysunął łepek zza jego koszuli, spojrzał mu w twarz i miauknął.

– Wszystko w porządku, Krohnie – uspokoił go Thor.

Pochylił się naprzód, ubódł konia piętami i wypadł ze stajni. Erec ledwo zaczekał, aż Thor go dogoni, gdy puścił Lannina galopem i Thor musiał podążyć za nim najszybciej jak potrafił.

Razem opuścili Królewski Dwór, przejeżdżając przez bramę, którą otworzyli przed nimi strażnicy, usuwając się z drogi. Kilkunastu rycerzy Srebrnych oczekiwało za bramą w szeregu, obserwując otoczenie. Kiedy Erec ich mijał, unieśli pięści w geście pożegnania. Thora rozpierała duma, że może jechać u boku rycerza jako jego giermek, i był przejęty tym, że towarzyszy Erecowi, nawet jeśli tylko do pierwszej przeprawy.

O wielu rzeczach nie powiedział jeszcze Erecowi, chciał mu jeszcze tyle pytań zadać, za tyle rzeczy podziękować. Ale nie było czasu. Przecinając równiny, galopowali na południe królewskim traktem w promieniach późnoporannych słońc, a krajobraz wokół nich zmieniał się nieustannie. Gdy mijali jakieś wzgórze, Thor dostrzegł w oddali swoich towarzyszy z Legionu, męczących się przy kopaniu szańców, i ucieszył się, że nie ma go dzisiaj wśród nich. Któryś chłopiec wyprostował się i pozdrowił go uniesieniem pięści. W ostrym świetle słońc trudno było dostrzec, kto to, ale Thor był pewien, że to Reece go pozdrawia. Uniósł więc swoją pięść w tym samym geście i pojechał dalej.

 

Porządnie utwardzone drogi ustąpiły wkrótce miejsca zaniedbanym wiejskim drożynom, węższym i bardziej wyboistym, a te w końcu zmieniły się w dobrze wydeptane ścieżki wiodące na przełaj przez pola i lasy. Thor wiedział, jak niebezpieczne dla zwykłych ludzi było jeżdżenie takimi ścieżkami samopas – szczególnie nocą, gdy wszędzie czaili się rabusie i rzezimieszki – ale teraz nic sobie z tego nie robił, zwłaszcza że miał Ereca za kompana. Gdyby ktoś ich teraz napadł, należałoby się martwić raczej o życie napastnika. Swoją drogą, ktoś taki musiałby być niespełna rozumu, żeby próbować zatrzymać jednego ze Srebrnych.

Jechali cały dzień prawie bez przerwy i chłopcu nie chciało się wierzyć, jak wytrzymały jest Erec. Choć Thor był już wyczerpany i nie mógł złapać oddechu, nie dawał tego po sobie poznać w obawie, że wyjdzie na słabeusza.

Minęli główne rozstaje, które Thor natychmiast rozpoznał. Wiedział, że gdyby skręcili w prawo, dotarliby do jego wioski. Przez chwilę zatęsknił za domem, jakąś częścią duszy zapragnął skręcić w tamtą stronę, by znów zobaczyć ojca i wioskę. Zaciekawiło go, co ojciec właśnie robi, kto pilnuje jego owiec, jak bardzo musiał się rozgniewać, kiedy Thor nie wrócił do domu. Chłopcu niespecjalnie na nim zależało; po prostu zatęsknił przez chwilę za czymś znajomym. W gruncie rzeczy jednak czuł ulgę, że udało mu się stąd wyrwać; już nigdy nie chciał tu wracać.

Galopowali coraz dalej na południe, na tereny, których Thor nie znał. Słyszał o południowej strażnicy, jednak nigdy nie miał powodu tam się zapuszczać. Pilnowała ona jednego z trzech głównych rozstajów, które prowadziły na południowe krańce Kręgu. Byli teraz już o dobre pół dnia drogi od Królewskiego Dworu i cienie na ziemi zaczęły wydłużać się od słońc chylących się ku zachodowi. Thor był cały spocony, brakowało mu tchu i zastanawiał się z coraz większą trwogą, czy zdąży wrócić do zamku na królewską ucztę. Czy popełnił błąd, towarzysząc Erecowi aż tak daleko?

Ominęli kolejny na swej drodze pagórek i w końcu dostrzegł na horyzoncie nieomylną sylwetkę pierwszej strażnicy. Była to wielka, wąska wieża, z której zwisały skierowane w cztery strony świata królewskie sztandary. Za blankami stali pełniący wartę Srebrni. Na widok Ereca rycerz na szczycie wieży zadął w trąbkę i wielka krata w bramie strażnicy uniosła się powoli.

Byli od niej już nie dalej niż kilkaset jardów i Erec spowolnił swego konia do stępa. Thorowi ścisnęło się serce na myśl, że to jego ostatnie chwile u boku Ereca do nie wiadomo kiedy. Kto wie, czy rycerz w ogóle wróci? Rok to dużo czasu, przez rok wszystko może się zdarzyć. Thor cieszył się, że miał przynajmniej okazję towarzyszyć mu aż do tego miejsca. Czuł, że wypełnił poniekąd swój obowiązek.

Jechali teraz obok siebie, łeb w łeb i ramię w ramię. Oddychając ciężko, podobnie jak ich konie, zbliżali się do wieży.

– Wiele miesięcy może minąć, zanim zobaczę cię ponownie – powiedział Erec. – Kiedy wrócę, towarzyszyć mi będzie moja narzeczona. Wiele rzeczy może ulec zmianie, jednak pamiętaj, bez względu na wszystko, zawsze będziesz moim giermkiem.

Rycerz wziął głęboki oddech.

– Ponieważ się rozstajemy, chcę, abyś kilka rzeczy zapamiętał. Rycerz to stal, która nie hartuje się w siłe, lecz w roztropności. Sama odwaga nie czyni rycerza. Czynią go wspólnie odwaga, honor i mądrość. Staraj się nieustannie doskonalić swego ducha i umysł. Rycerskość nie oznacza bezczynności, lecz działanie. Musisz nad nią pracować, stawać się lepszym w każdej chwili każdego dnia.

Erec przerwał na chwilę, po czym ciągnął dalej:

– Nauczysz się przez ten czas posługiwać najróżniejszą bronią, zdobędziesz rozmaite umiejętności. Ale pamiętaj: nasza walka ma jeszcze jeden wymiar. Wymiar czarnoksiężnika. Poszukaj Argona. Naucz się, jak rozwijać swe ukryte moce. Wyczułem je w tobie. Masz wielkie możliwości i żadnego powodu do wstydu. Rozumiesz?

– Tak, Wasza Miłość – odparł chłopiec, przepełniony wdzięcznością do Ereca za jego mądre słowa i zrozumienie.

– Wziąłem cię pod swoje skrzydła nie bez powodu. Nie jesteś taki jak inni. Twoim przeznaczeniem jest coś wielkiego, może nawet większego niż moim. Ale na razie pozostaje ono niespełnione. Nie możesz uważać go za rzecz oczywistą. Musisz nad nim pracować. Aby zostać wielkim wojownikiem, nie wystarczy być zręcznym i nieustraszonym. Trzeba mieć w sobie ducha wojownika i nieść go ze sobą wszędzie w sercu i umyśle. Trzeba być gotowym oddać życie za innych. Prawy rycerz nie poszukuje bogactw, honoru, sławy ani chwały. Podejmuje za to zadanie najtrudniejsze ze wszystkich: stawania się kimś lepszym. Codziennie staraj się być kimś lepszym. Nie tylko od innych, ale od siebie samego. Stawaj w obronie mniejszych i słabszych od siebie. Broń tych, którzy nie potrafią obronić się sami. Takie zadania nie są przeznaczeniem lekkoduchów; to przeznaczenie bohaterów. [/To nie jest droga dla lekkoduchów, tylko wyprawa godna bohaterów].

Thorowi niemal kręciło się w głowie od tego, jak chłonął i rozważał słowa rycerza. Był mu niezmiernie wdzięczny i nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć. Miał wrażenie, że minie wiele miesięcy, zanim dotrze do niego pełne znaczenie tych słów.

Dotarli do bramy pierwszej strażnicy i kilku Srebrnych wyjechało Erecowi na powitanie. Podjechali do niego z serdecznymi uśmiechami, a kiedy wszyscy zsiedli z koni, zaczęli poklepywać go po plecach jak starego przyjaciela.

Thor zeskoczył na ziemię, chwycił wodze Lannina i poprowadził go do stajennego stojącego przy bramie, aby ten napoił go, nakarmił i wytarł do sucha. Erec odwrócił się i spojrzał na Thora po raz ostatni.

Ich pożegnanie trwało tak krótko, a chłopiec chciał mu powiedzieć tyle rzeczy. Chciał mu podziękować. Ale chciał także opowiedzieć o złej wróżbie, o swoim śnie, o swoich obawach dotyczących króla. Miał nadzieję, że Erec zrozumiałby to wszystko – ale nie potrafił się do tego zmusić. Ereca otoczyli już inni rycerze i Thor się przejął, że teraz wszyscy mogą uznać go za szaleńca. Stał więc tak, nie mogąc wykrztusić ani słowa, kiedy Erec po raz ostatni podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu.

– Strzeż króla – powiedział stanowczo.

Na te słowa Thora przeszedł dreszcz, jakby rycerz odczytał jego myśli.

Erec odwrócił się, przekroczył bramę z innymi rycerzami, a żelazne kolce zaczęły powoli opuszczać się za nim na ziemię.

W końcu znikł Thorowi z oczu, a chłopca ogarnęło złe przeczucie. Mógł minąć cały rok, zanim zobaczy rycerza ponownie.

Dosiadł swego konia, chwycił wodze i pogonił wierzchowca mocnym kopnięciem. Było już popołudnie, a miał przed sobą dobre pół dnia jazdy, by zdążyć na ucztę. Słyszał wciąż ostatnie słowa Ereca, które rozbrzmiewały mu w głowie jak echo.

Strzeż króla.

Strzeż króla.