Buch lesen: «Wilcze gniazdo», Seite 6

Schriftart:

I wzniósłszy dłoń jednę ku górze, drugą wyciągnął przed siebie, idąc pewnym krokiem. Wtedy ocknął się Siewros i zbliżył chcąc ująć ramię dziada, lecz ten odsunął rękę i szybciej niżby na to wiek i brak wzroku pozwalał, opuścił wielkoksiążęcą komnatę.

Siewros, odtrącony, nie śmiał się ruszyć: wyniosły postawą, stanął jako stap graniczny między dawnemi pojęciami dziada, a dążącym do cywilizacyi księciem.

Gedymin zwrócił wę nagle ku niemu.

– Tyś długo u Krzyżaków zostawał?

Ocknął się młodziec i zwrócił niewielkie, lecz przebiegłe swe oczy na twarz księcia.

– Jak długo, nie umiem Waszej książęcej wysokości powiedzieć, lecz małem musiałem być chłopięciem, a skorom podrósł i stałem się szparkim, choćby do miecza gotowym, uciekłem z ich Wilczego Gniazda, boć tak swoją szkołę nazywają.

– A w tej szkole czego was uczono?

– Zapomnieć mowy i wiary ojców.

– A czyś je zapomniał?

Siewros się wstrząsnął.

– Widzicie, miłościwy książę, że choć mnie wzięli gdy jeszcze dobrze imienia ojców wymawiać nie umiałem, mowa ta była we krwi i w piersiach moich, dźwięczała mi w uszach jako szum lasów, a gdym poczuł dym chaty ojczystej, wprędce i mowa mi się znalazła.

– A czy tam oprócz tego, co z tobą przybył, i więcej lackich pacholąt?

– Oj, było ich, było, a tako jak i nam wymyślali im, nazywając wilkami, a plemię ich jak i nasze mieli w poniewierce, i oni tęsknili za swoimi i nieraz mówiliśmy sobie, że gdybyśmy wspólnie się wzięli a ogień podłożyli, toby i Wilcze Gniazdo i cały potężny zamek w gruzy się zapadł. Lecz to były tylko dziecięce igraszki, boć zamek ich silny, cały kamienny! – dodał młodzieniec z westchnieniem.

– Lecz ramię Gedymina i lackiego króla nie są dziecięcą igraszką – mruknął wielki książę jakby do siebie, a twarz jego, chmurna przed chwilą, rozpogodziła się uśmiechem, jakby jakaś myśl nagle przemknęła przez jego głowę.

– Tak, tak – mówił Gedymin do siebie, wpatrując się w twarz młodzieńca – często przez usta niedoświadczonych chłopiąt bogowie zsyłają nam radę!

Wtem z za ciężkiej, wzorzystej, snać na wrogach zdobytej opony, ukazała się jasna główka dziewczęcia, zielonym strojna wieńcem i zabrzmiał głos:

– Tew's9.

Gedymin na głos ten uśmiechnął się i zwrócił rozpogodzone oblicze. A z za opony weszło dziewczę w białej lnianej odzieży, pasem czerwono barwionym opasane. Tuż za nią szła druga, również młoda, o ciemniejszych włosach, również w lnianej odzieży, lecz bez wieńca na głowie, a zamiast czerwonego pasa, obejmowała ją w pasie wicina spleciona. W rękach niosła dzban duży i kubek, gdy tymczasem pierwsza trzymała ręcznik lniany, wzorzysto-wyszyty przy brzegu. Dalej, zaraz za niemi szły jeszcze dwie inne, niosąc dymiącą się misę jadła i kubek z wodą zdrojową.

– Tew's! – mówiła pierwsza – tak dawno już słońce wstało, czas tobie się posilić.

Gedymin dłoń położył na główce córki i z lubością wpatrzył się w to młode, świeże oblicze.

– Dobrze, Aldono, córo moja, daj posiłek, boć nam trzeba się pokrzepić… a gniew zalać.

– Do zalania gniewu jest tutaj doskonały napój, którego mnie Bogna przyrządzać nauczyła. To napój, który piją w jej kraju: a snać miłym być musi naszym bogom, bo gdym część na ogień wylała, błysnął niebieskim płomykiem, a potem jakby złotem na wszystkie strony objął polano!

To mówiąc, wzięła kubek z rąk stojącej obok niej Bogny, a ta weń nalała ciemno-żółtawego płynu. Gedymin przyjął podany napój, znów jakiś uśmiech przeszedł po jego obrosłej twarzy, a wylawszy część napoju przez ramię w płonący ogień, odwrócił się ku ognisku i spojrzał ciekawie.

– Napój to musi być dobry, bo ognia nie zalewa, ni go też zbytnio nie syci.

I przytknąwszy do ust, wypróżnił podany kubek.

– Aa! – rzeki, oddając kubek – napój miły, w piersiach po nim błogo.

I pogładził pierś włochatą na poły obnażoną, gdy stojąca obok córa z ciekawością na niego patrzyła.

– Napój lacki – szepnął do siebie Gedymin – chłodzi i orzeźwia… I tego mowa, wszystko się dziwnie składa… takich rad, zsyłanych od bogów, odrzucać nie trzeba – mruczał do siebie książę, jak to było w jego zwyczaju, gdy myśl ciężka głowę mu obsiadła.

Naraz zwrócił się do córki.

– Tego lackiego napoju daj i jemu.

To mówiąc, wskazał na stojącego w głębi Siewrosa i przypatrującego się ciekawie książęcej córze i jej dziewkom służebnym.

Na znak Aldony, Bogna przysunęła się do Siewrosa i podała mu nalany kubek. Chłopiec wziął kubek, lecz nim go poniósł do ust, wpatrzył się w młodziutką twarz dziewczęcia, które ze spuszczonym wzrokiem przed nim stanęło. Na ciemne jej włosy padł promień wiosennego słonka przez otwarte z zapory okno i dziwnym blaskiem ozłocił pogodne, choć smutne czoło Bogny.

Siewros stał z podanym kubkiem w ręku i wciąż patrzył na nią ciekawie, aż wreszcie Bogna, podniosłszy na niego spuszczone dotąd oczy, szepnęła:

– Pijcie, to nasz napój, lacki, książę wam podać kazał.

Siewros machinalnie poniósł napój do ust i wychylił go duszkiem, a oddając kubek Bognie wpatrzył się w nią znowu.

I tak samo jak książę, bezwiednym prawie ruchem pogładził się po piersiach bo napój i jemu najwidoczniej przypadł do smaku.

– No, cóż, ten lacki napój? – zapytał Gedymin, patrząc na rozjaśnioną twarz chłopca z zadowoleniem.

– Jeszczem nigdy nic takiego nie pił, coby odrazu i ochłodziło i jakąś myśl wesołą przyniosło! – rzekł w odpowiedzi Siewros.

– Lacki napój smakuje młodemu litwinowi! – zaśmiał się książę. – Idź, opowiedz, że lachy dobry mają napój, a książęca córa nauczyła się tego napoju przyprawiać – rzekł wesoło książę i zabrał się do porannego posiłku.

A Siewros odchodząc mówił do siebie:

– Napój lacki godny, jak nie znałem dotąd napoju, lecz i dziewka, co mi go podała, piękna jakby królewna. Ona laszka, lecz jam ją już spotkał. Oj, spotkał; nie pierwszy to raz obaczyłem ją chyba.

I mówiąc tak, w myśli szukał, czemu twarz Bogny tak mu wydaje się znaną.

XII10

Gdy o południu posłowie Krzyżaccy stanęli w komnacie zamku Gedyminowego, książę mial zamyślone oblicze, szarpał brodę i chmurno przed siebie spoglądał. W otoczeniu zaś księcia brakowało Tubingasa, inni jak wczoraj byli przy jego boku. Lecz jeżeli Gedymin spoglądał ponuro, na twarzy Chroniwosa znać było troskę i jakąś tajemną walkę; stał on w tem samem miejscu co wczoraj, a obok niego świeciło pustką miejsce, nie zajęte przez starego Tubingasa.

Z tych chmurnych twarzy nie dobrze snać wróżyli sobie posłowie; krótkie też było posłuchanie, w którem Gedymin rzucił w odpowiedzi, że szanuje wielce przyjaźń Wielkiego Mistrza, pochlebnym jest mu związek z potężnym zakonem, nie może jednak stanowczej dać odpowiedzi, czy się skłoni do wojny z lackim Władysławem.

– Biedneć to moje i nieliczne państwo, nie może tak od razu zbierać ludu, by napadać cudze ziemie, kiedy i swoich bronić i ład jakiś zaprowadzić w nich trzeba. Wilczeć to tylko gniazdo, ale dla tego, że wilcze, trzeba stać na jego straży, aby młode wilczęta wychowane w cudzem gnieździe zawsze węchem do swojego wracały – dodał, chytrze spoglądając na posłów.

I zawoławszy ulubionego Meszkę, jął się z nim bawić, a potem spuściwszy głowę na piersi, zamknął oczy, jakby w półśnie chciał odpoczynku poszukać. Był-li to fortel, czy spoczynek, trudno odgadnąć.

Posłowie, widząc, że innej odpowiedzi nie usłyszą, opuścili książęcą komnatę, a nim słonko zeszło z południa, przebywali most zamkowy, nie mieszkając poza nim jak dobę.

Gedymin, usłyszawszy skrzypiące wrzeciądze zsuwającego się po ich przejeździe mostu, splunął trzy razy przed siebie, odetchnął jak człowiek, któremu zdjęto ciężar z piersi i posunął się ku komnatom niewieścim.

Ujrzawszy Aldonę, siedzącą na przyzbie i stojącą przed nią Bognę, podszedł ku nim, chcąc po wszelkich trudach przy swej córze odpocząć.

Lecz książęca córa tak była zasłuchana w opowiadanie Bogny, a Bogna tak snać przejęta dźwiękiem słów wlasnych, że nie słyszały nawet ciężkich książęcych kroków.

Gedymin, słysząc podniesiony głos Bogny, stanął, chcąc dowiedzieć się, co ta lacka branka jego córze prawi.

Były to jednak dla niego niezrozumiale wyrazy, ale Aldona je rozumiała, ba, nawet sama mową Bogny się odezwała.

– To opowiedz mi, jak to u was po dziewkę przychodzą swaty?

Bogna nie zdążyła odpowiedzieć, bo Gedymin zniecierpliwiony oczekiwaniem, zawołał:

– A pójdź no tu sroczko moja, toś ty się tak z Bogną zbratała, że już nawet mową jej gadasz?

Aldona zasromała się, lękając gniewu ojca, spuściła głowę nieśmiało, spoglądając ku niemu, lecz gdy zamiast gniewu, ujrzała dobroduszny uśmiech na jego obliczu, zaczęła szczebiotać, opowiadać, co tylko słyszała od Bogny o zwyczajach lackiego kraju, i o swatach, jakie tam zwykle po dziewczęta przysyłają.

Gedymin jeszcze więcej się uśmiechnął, a ująwszy jasną kosę córki, rzekł wesoło:

– Ano, może i po ciebie jakie swaty przyślą, to dowiesz się najlepiej, jaki jest po świecie obyczaj!

I mrugnął okiem, patrząc na pokraśniała twarz córki.

– Ale nim swaty przyjdą, a kosę swoją pod czepiec schowasz, przygotuj nam wczesny posiłek: jutro, zaraz gdy gwiazdy pogasną, a świt się ocknie, trzeba nam w knieje. A i napitka Bogny naładuj w pęcherze. Dobry to napój lacki!

– A jeżeli nam szczęście przyniesie i wróżby się spełnią… Hm! hm! – mruczał już sam do siebie, krocząc dalej.

Aldona i Bogna pobiegły w głąb dworca, aby spełnić rozkaz księcia.

Gdy na drugi dzień książę wyciągnął na łowy, wśród osad, okalających zamczysko, gwarno było i wesoło. Lud zgnębiony pobytem posłów Krzyżackich, wysypywał się teraz z chat swoich, bo widział się bezpiecznym, jeżeli nawet sam książę z zupełnym spokojem oddawał się ulubionej rozrywce. Skupiał się zaś lud ten najwięcej około świątyni Perkuna, gdzie przez drzwi otwarte widział wiecznie płonący ogień, a dym zwierzchnim otworem wydobywał się gęstemi kłębami, otaczając sinym obłokiem ogromnego wilka żelaznego, stojącego u szczytu świątyni, przez którego rozwartą paszczękę, widać było często wymykające się płomyki.

– Nie darmo bogi zesłały wolę swoją Gedyminowi we śnie – mówiono – odsunął on Krzyżaki, a jako ten wilk ziejący ogniem, kneź mieczem na nieprzyjaciół zionąć potrafi.

– Cześć Perkunowi!

– A niechaj ogień w świątyni nigdy nie zgaśnie! – wołano.

I każdy z przechodzących rzucał w otwarte drzwi pęk ziół, lub zwierzę, które stojący poza drzwiami ofiarnicy Perkunowi oddawali.

– Perkun! Perkun! – wznosiły się głosy do koła.

A były to głosy jakiegoś spokoju i lud po złożeniu objaty, spieszył do pracy około rozpoczętych chat, dworców, lub do sypania wałów około wznoszącego się Wilna, stolicy Gedyminowej, która rozciągając się w dolinie, otoczona z jednej strony górami, a z drugiej rzeką, sama już przez się poniekąd obronną była.

Przy gontynie jednak Perkuna był zakątek osamotniony, drzewami otoczony, a wysokiem ogrodzeniem z chrustu przed ciekawych wzrokiem zakryty. Do tego zacisza nietylko obcym lecz i najwierniejszemu Litwinowi wchodzić nie było wolno, miejsce to bowiem było schroniskiem dziewic, które na obsługę świątyni, na cześć bogów żywot swój oddały. Która raz przestąpiła wrota tego zakątka, już z poza nich nie wracała.

Obowiązkiem pobożnego ludu było składać u wrót dary, każdy też, a zwłaszcza niewiasty, składały je hojnie, a zaledwie słonko wzbiło się od wschodu, gdy Aldona i Bogna u wrót tych stanęły. Niosły one w dzbanach ów lacki napój, pęki ziół i wielkie chleby: była to objata za pomyślne łowy knezia, a może do niej łączyła się inna, którą skrycie Gedyminowa córa w swem sercu chowała. Zatrzymać się jednak musiały, bo właśnie przed wrotami stanął Tubingas prowadząc dziewczę młode, smagłe, chwiejące się a wystraszonym wzrokiem spoglądające do koła.

Od drugiej strony biegł szybko Siewros z Jaśkiem, na twarzach ich znać było przestrach i zdziwienie.

– Grażusa! – krzyknął Jaśko, i biegł ku stojącej u wrót dziewczynie.

– Grażusa! – powtórzył Siewros smutnie, lecz powstrzymał towarzysza, mówiąc:

– Nie obronisz jej, Tubingas oddaje ją Perkunowi.

– Grażusę Perkunowi! – powtórzył Jaśko i chciał odtrącić powstrzymujące go ramię. – Ja nie dam jej spalić! – krzyknął, wyrywając się Siewrosowi.

– Nie spalą jej! Tubingas ją na służbę Perkunowi oddaje! wola jego spełnić się musi!

– Nie dam jej, nie dam! życiem swojem ocalę! – wołał Jaśko, szarpiąc się z Siewrosem.

– Próżno, jedno z nas bogom poświęconem być winno – mówił Siewros, przytrzymując przyjaciela.

Wtem Tubingas popchuął przyprowadzoną dziewczynę za otwierające się wrota.

– Nic ją już nic ocali! – zawołał Siewros.

– Grażusa! Grażusa! – wołał na cały głos Jaśko, a snać głos ten doszedł poza wrota, bo dziewczynka obejrzała się z taką siłą, że dwie kapłanki, prowadzące ją pod ramiona, musiały stanąć na chwilę. Potem, unosząc ją prawie gwałtem, zniknęły wśród bocznych skrzydeł gontyny.

Tubingas spełniwszy swe dzieło, szedł z wyciągniętą naprzód dłonią; i on usłyszał okrzyk Jaśka, odwrócił się w stronę, skąd go okrzyk doszedł, a potem, szepcąc jakieś wyrazy, biegł z młodzieńczą żywością, aż zniknął wreszcie tom, kędy Ponary wznoszą swoje szczyty.

Aldona i Bogna, wstrzymane w swej pobożnej pielgrzymce, patrzyły wylęknione na odbywającą się scenę, a gdy krzyk Jaśka ich doleciał, odwróciły się ku niemu. Bogna, ujrzawszy tego samego młodzieńca, któremu wczoraj lacki podawała napój, żywym pokraśniała rumieńcem.

Siewros spojrzał na nią, potem wzrok przeniósł na stojącego w niemej rozpaczy Jaśka i szepnął:

– To czary, Jaśko i ta dziewa, to jedno lice, tylko ona gładsza i piękniejsza. Oh! i jak piękniejsza!

– Czy ona wasza, ta, co ją dali Perknnowi? – zagadnęła Aldona, zbliżając się do Siewrosa.

– To moja siostra! – rzekł smutno Siewros.

– I jego? – wskazała na obok stojącego w bezsilnej rozpaczy Jaśka.

– Nie, ale on ją miłował – rzekł Siewros.

– Miłował, a Perkunowi ją oddali! – powtórzyła smutnie Aldona.

– Czy i u was oddają bogom dziewki na służbę? – zapytała, zwracając się do Bogny.

– U nas Bóg jest tylko jeden, a temu zawsze się służy, gdy się jest dobrym – odrzekła Bogna.

– Gdy się jest dobrym – powtórzyła Aldona. – Ja chciałabym być bardzo dobrą – dodała.

I poniosła swoje dary, a postawiwszy u wrót schronienia dziewic, odeszła w zamyśleniu wraz z Bogną.

Jaśko z Siewrosem stali długo na miejscu, każdy zasmucony, a każdy inaczej. Jaśko wreszcie ocknął się, zacisnął pięść i pogroził nią w stronę gontyny, rzucając przekleństwo.

– Nie miota się bogom cudzym, bo tem się Najwyższego obraża! – ozwał się taż obok niego łagodny głos Bernarda. – On cię może wybrał, abyś był pośrednikiem między twoim a tutejszym ludem – mówił dalej Bernard.

I położywszy dłoń na ramieniu młodzieńca, odwiódł go w inną stronę, cichą z nim prowadząc rozmowę.

Nikt też, oprócz najbliżej przechodzących, nie zwrócił uwagi na okrzyki Jaśka; każdy głosem swoim wzywał opieki bóstwa, nic więc dziwnego, że ktoś tam głośniej zawołał, a w zamieszaniu ogólnem nie rozumiano nawet, co kto wykrzykiwał.

I wkrótce wszystko ucichło; lud, oddawszy cześć Perkunowi z początkiem dnia, dążył do pracy. Jedni biegli do owych wznoszonych przez Gedymina budowli, przy których cudzoziemcy rej wiedli, inni naprawiali i odbudowywali własne domostwa, aby nim mgły szare do długiego zimowego snu słonko ukołyszą, wznieść dach zawalony, lub przęsła podeprzeć. A każda chata potrzebowała podparcia i naprawy, bo choć nie było wielkich napadów ze strony Zakonu, w mniejszych wyprawach, czynionych na ochotnika, nie oszczędzali oni ni człeka, ni zwierza, ni drzewa, ni schronisk, które lud litewski klecił sobie z chrustu i kamienia.

XIII

Książęca stolica ponętny w owym czasie przedstawiała widok. Oprócz Greków, Włochów, Niemców sprowadzonych z odległych krajów do stawiania zamczyska, ba i całego miasta, które Gedymin chciał wznieść z kamienia, nie licząc pomagających im robotników, wiło się tam niemało wszelakiego ludu. Bo Wilno stało na drodze handlowej do bogatego Nowogrodu; przeciągali więc kupcy z Zachodu, a każdy zatrzymując się dla wypoczynku, widząc miasto wznoszące się coraz więcej, chętnie jakiś czas zostawał, aby zachwalając towar, część jego pomiędzy mieszkańcami zostawić.

Kapłani krzywo na to patrzyli, ba i starcy szemrali: ale Gedymin chętnie pozwalał, bo pragnął, ażeby lud jego przyjmował ogładę; schlebiało mu też nie mało i to, że po wszystkich stronach świata o jego stolicy ludzie rozpowiadać będą. Lecz oprócz kupców, coraz to więcej przyciągało ludzi z lackiej ziemi. Snuli się oni oddawna na dworze książęcym, często Gedymin zamykał się z nimi i długie prowadził rozmowy, a odjeżdżając do kniei, kazał czuwać Chroniwosowi i nowych lackich przybyszów do siebie w puszczę, aż nad rzekę Świętą prowadzić.

Niebawem też po wyjezdzie knezia na łowy przybył zbrojny poczet, oznajmiając, że król Polski Władysław III, co go też Łokietkiem zowią, wyprawił do wielkiego księcia Gedymina, pana wszej Litwy poselstwo, złożone z najprzedniejszych panów duchownych i świeckich, którzy tu niebawem nadciągną.

Przybyli z tą wieścią doznali jak najlepszego przyjęcia. Rozsypali się po dworach i zamczyskach litewskich, a za nimi nadciągnęli wkrótce i inni dla oznajmienia, że dostojni laccy posłowie są już tylko o kilka dni drogi od stolicy książęcej. Chroniwos, zaraz po przybyciu pierwszego pocztu, słał z wieścią do Gedymina, który wracał już właśnie ku domowi, lecz mimo obfitych łowów jakiś zły i chmurny.

Na wieść o posłach Łokietkowych rozpogodziło się oblicze knezia: zadął radośnie w myśliwską trąbę, którą chętnie się bawił, gdy był w dobrym humorze, a ujrzawszy wypędzonego z gniazda tym odgłosem olbrzymiego dzika i przedzierającego się przez gęstwinę w głąb lasu, rzucił za nim oszczepem. Zwierz kwiknął chrapliwie, przeciągle, chciał się zwrócić w stronę zkąd pocisk otrzymał, lecz zachwiał się i runął całym ciężarem, nurzając się w kałuży własnej posoki, która z rozwalonego łba obficie pociekła.

Coraz jękliwsze, bardziej razdzierające głosy wychodziły z gardzieli zwierza: las je mimo gąszczu powtarzał, zwierz podrzucał się do góry z wściekłością bezsilną. Nim nadszedł pogromca, by mu się przypatrzeć, dzik drgał już tylko w ostatniem pasowaniu się ze śmiercią, wyrzucając wraz z posoką coraz chrapliwsze lecz i coraz słabsze jęki. Gedymin z obojętnością prawdziwego zwycięzcy wyciągnął oszczep ze łba zwierzęcia, które drgnąwszy po raz ostatni, obryzgało krwią kożuch książęcy, a wyciągnąwszy się, legło już najzupełniej bezwładne.

– Ha, ha, ha! – zaśmiał się książę i oddawszy oszczep pachołkowi, aby go otarł z posoki, zawołał wesoło:

– No, taki to dobra wróżba dla litewskiego knezia, ba i dla całego ludu, w chwili wieści o lackich posłach, zwierz, co nam chciał zajść drogę, ubity. Tak my i Krzyżaków zachodzących w nasze ziemie ubijem.

– Na Perkuna, ubijem! – posypały się zewsząd głosy drużyny i wesołe okrzyki rozległy się po milczącej gęstwinie puszczy.

Pod tak dobrą wróżbą Gedymin wrócił do swego książęcego Wilna. Na zamku kazał robić przygotowania do przyjęcia posłów, nie spraszając jednak na ucztę, prócz Chroniwosa i kilku najzaufańszych a wiernych sobie Kunigasów, prawie nikogo.

Lecz nim dojechał do stolicy, posłał do starego Tubingasa: ale tego ani pachołkowie Gedymina, ani przybysze laccy, szukający z polecenia Chroniwosa gościny w schronisku starego ślepca, nie znaleźli. Były tam tylko same niewiasty, opłakujące Grażusę; dziad uprowadziwszy ją na służbę Perkunowi, dotąd nie wrócił.

Dowiedziawszy się o tem Gedymin, będący już na zamku, zmarszczył czoło, szarpnął się niecierpliwie za brodę, a nogą łaszącego się Meszkę, kopnął tak silnie, że ten aż kilkakrotnie koziołka przewrócił.

Przynoszący wieść ze schroniska Tubingasowego umknęli skwapliwie z przed oczu gniewnego pana, a Gedymin jął chodzić po wielkiej swojej komnacie, mówiąc półgłosem do siebie niecierpliwie:

– Mojeć to sprawy i mojej dziewki! nie potrzebuję rady Kunigasów, którzy mi swoją wolę narzucać chcieli… Tak, obejdę się bez tego starego ślepca, świętego ognia jemu już tylko pilnować a nie w sprawy ludu się wdawać!

I zamilkł, rzuciwszy się na ławę, okrytą skórą niedźwiedzią.

Po chwili znów mówił, lecz już z rozpogodzonem obliczem:

– Ba, gdy dziewka moja zasiądzie na lackim tronie, Lubart na księztwie Wołyńskiem, Olgierd odziedziczy po mnie Wileński zamek, Kiejstut Troki i sąsiednie na wschód ziemie, to ród Gedymina wzniesie się potęgą nad inne. Tak, tak, zapanuje i Krzyżakom pod sam bok wlezie! Oj, boć ten mały Władysław wywlecze im z gardzieli zabrane ziemie!

I zamyślił się znów, a siadłszy na ławie, jak na konin, kołysał się z jednej strony w drugą i coraz ciszej ze sobą rozmawiał.

A taki to już był jego obyczaj, że gdy miał jakie ważne sprawy na głowie, siedział sam w komnacie, a biada każdemu, ktoby tę samotność przerwać się odważył. Sam ze sobą najlepiej się nagadał, i woli swojej zadość uczynił i myśl już dojrzałą objawiał kunigasom zebranym. Rzadko też który ośmielił się przeczyć kneziowi, z którego wejrzenia padała taka stanowczość, iż wszelkie nie według jego woli słowo, daremnie nawet byłoby powtarzać. To też i teraz prócz trzasku ognia na kominie i mruczenia zwiniętych w kłębek w kącie niedźwiedzi, nikt mu biegu myśli nie przerywał.

Po chwili jednak wstał i gwizdnął głośno a przeciągle; musiało to być znane gwizdnięcie, bo niedźwiedź żaden z miejsca się nie ruszył, ale drzwi się otworzyły i wszedł czuwający w przybocznej komnacie pachołek. Niósł on wielką sobolową czapą i kaftan łosiowy, szyty barwistemi kolorami i złotem.

Prędko przywdział te ozdobne szaty Gedymin, a włożywszy ręce za pas, szedł do wielkiej komnaty, każąc Siewrosowi nieść przed sobą otrzymany od Krzyżaków miecz w pochwie czerwonej, Jaśkowi zaś kołczan zamknięty i łuk bez strzały, na znak przyjaźni i zgody z królem, którego posłów miał przyjmować.

9
  Tew’s – Ojcze. [przypis autorski]


[Закрыть]
10
  XII – w wydaniu źródłowym prawdopodobnie błędna numeracja rozdziałów – po rozdziale X następuje rozdział XII. [przypis edytorski]


[Закрыть]