Kostenlos

Orso

Text
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Wskutek tej myśli pewnego wieczoru rozpłakał się ogromnie, zaczął całować małe ręce Jenny i od tej pory pokochał ją bardzo. Odtąd, gdy w czasie wieczornych przedstawień dziewczynka jeździła na koniu, on był zawsze na arenie i wodził za nią troskliwymi oczyma. Podstawiając jej obręcze, pozaklejane bibułą, uśmiechał się do niej, a gdy przy towarzyszeniu nuty „Ach, śmierć bliska!” nosił ją ku wielkiemu przerażeniu widzów na szczycie drąga, to i sam był przerażony. Wiedział dobrze wówczas, że gdyby ona spadła, to już by nie było nikogo w cyrku z „dobrej książki”, nie spuszczał też z niej oczu, a ta jego ostrożność i jakby trwożliwość ruchów dodawała grozy widowisku. Potem, gdy wywołani burzą oklasków wbiegali razem na arenę, wysuwał ją zawsze naprzód, aby na nią największe brawa spadły, i mruczał z radości. Z nią też jedną umiał rozmawiać ten mruk i przed nią tylko otwierał się. Nienawidził on cyrku i pana Hirscha, który był zupełnie inny jak ludzie „dobrej książki”. Coś ciągnęło go zawsze na kraniec widnokręgu, na bory i stepy. Gdy wędrownej trupie w ciągłych włóczęgach zdarzyło się przebywać okolice niezaludnione, odzywały się w nim takie instynkta45, jakie odzywają się w chowanym wilku, który pierwszy raz bór zobaczy. Skłonność tę może nie tylko po matce odziedziczył, bo i ojciec jego biały był zapewne jakim wnicznikiem, błądzącym po stepach. Z tych swoich pragnień zwierzał się małej Jenny, a zarazem opowiadał jej, jak to się żyje na pustyni. Po większej części to odgadywał, a trochę wiedział o tym od stepowych strzelców, którzy od czasu do czasu przychodzili do cyrku, już to dostarczając dzikich zwierząt panu Hirschowi, już aby się pokusić o owe sto dolarów, które dyrektor za zwalczenie Orsa wyznaczył.

Mala Jenny słuchała zwykle tych odgadywań i indyjskich widzeń, otwierając szeroko swe niebieskie oczy lub zamyślając się. O, bo Orso sam nigdy nie wybierał się na pustynię. Ona była zawsze z nim i tak im było dobrze, że aż strach. Co dzień widzieli coś nowego, mieli całe swoje gospodarstwo, wypadało więc nad wszystkim się zastanowić.

Siedzą więc oto teraz oboje w paśmie światła i rozmawiają, zamiast robić próbę nowych skoków. Koń stoi na arenie i nudzi się. Mała Jenny, przytulona do ramienia Orsa, utkwiła zamyślone oczy w przestrzeń i nóżkami kiwa zawzięcie, i rozważa w swojej małej główce, jak to będzie na pustyni, a czasem rzuca pytania, żeby się jeszcze lepiej dowiedzieć, jak to będzie.

– A gdzie tam mieszkać? – pyta, podnosząc oczy na towarzysza.

– Tam jest pełno dębów. Bierze się siekierę i buduje się dom.

– Well46 – mówi Jenny – a nim dom stanie?

– Tam zawsze ciepło. Grizzly-Killer mówił, że tam bardzo ciepło.

Jenny poczyna47 kiwać jeszcze mocniej nóżkami na znak, że jeśli tam ciepło, to jej o nic więcej nie chodzi; ale po chwili zastanawia się znowu. Ma ona w cyrku ulubionego psa, który nazywa się pan pies, i kota, zwanego pan kot, chciałaby więc i względem nich coś postanowić.

– A pan pies i pan kot pójdą z nami?

– Pójdą – odpowiada Orso i mruczy z radości.

– Weźmiemy z sobą i „dobrą książkę”?

– Weźmiemy – mówi Orso i mruczy jeszcze głośniej.

– Well – szczebioce dziewczynka. – Pan kot będzie nam łapał ptaszki, a pan pies będzie szczekał, jeśli zechce do nas przyjść kto brzydki; a ty będziesz mężem, ja twoją żoną, a one będą nasze dzieci.

Orso taki już jest uszczęśliwiony, że nie może nawet mruczeć, więc Jenny prawi48 dalej:

– I pana Hirscha nie będzie, i cyrku nie będzie, i nie będziemy nic nigdy robić, o tyle!… Ale nie! – dodaje po chwili – „dobra książka” mówi, że trzeba pracować, więc czasem przeskoczę sobie przez jaką obręcz, przez dwie obręcze, przez trzy obręcze, przez cztery obręcze!

Jenny nie wyobraża sobie widocznie pracy pod inną postacią jak skakanie przez obręcze!

Po chwili pyta znowu:

– Orso, i ja naprawdę będę zawsze z tobą?

– Tak jest, Dży: ja ciebie bardzo kocham.

Twarz jego rozjaśnia się, gdy to mówi, i staje się prawie ładna.

A jednak on sam nie wie, jak kocha tę małą jasnowłosą główkę.

Oto jak brytan swoją panią. Zresztą na całym świecie ją tylko jedną. Swoją drogą, wygląda przy niej jak smok, ale co mu to szkodzi? Nic a nic.

– Dży – mówi po chwili – posłuchaj, co ci powiem.

Jenny, która przed chwilą podniosła się, chcąc spojrzeć na konia, przyklękła teraz przed Orsem i aby nic nie stracić z jego słów, opiera łokcie na jego kolanach, następnie położywszy brodę na obie dłonie, poczyna słuchać z zadartą główką.

W tej chwili jednak, na nieszczęście dzieci, wchodzi do cyrku artysta na bacie, a wchodzi w jak najgorszym humorze, albowiem próba ze lwem zupełnie się nie udała.

Wyłysiały ze starości zwierz, który rad by, żeby mu już raz dali święty spokój, żadną miarą nie chciał rzucać się na artystę – pod razami bata chował się tylko w głąb klatki. Dyrektor myślał z rozpaczą, że jeśli to lojalne usposobienie nie opuści lwa do wieczora, to „koncert na bacie” może się nie udać, bo bić lwa, który się odwraca, nie jest większą sztuką, niż zacząć jeść raka od ogona.

Humor dyrektora jeszcze się pogorszył, gdy Murzyn sprzedający bilety na paradyz49, doniósł mu, że Cahuilowie widocznie już przepili pieniądze wzięte za winobranie, albowiem zgłasza się ich wprawdzie do kasy wielu, ale zamiast pieniędzy ofiarowują za bilety swoje derki znaczone US50 albo też żony, zwłaszcza stare. Brak pieniędzy u Cahuillów był niemałą stratą dla artysty na bacie. Liczył on bowiem na crowded house51, a bez paradyzu nie może być crowded house, dlatego dyrektor życzył sobie w tej chwili, aby wszyscy Indianie mieli tylko jeden grzbiet i aby on mógł dać koncert na tym grzbiecie wobec całego Anaheimu. W tym usposobieniu wchodzi do cyrku, a widząc konia, nie robiącego nic i stojącego ze znudzoną miną pod parapetem, ma ochotę przewrócić kozła z gniewu. Gdzież mogą być Orso i Jenny? Zakrywszy ręką czoło, aby mu oczu nie zaślepiało światło wdzierające się przez płótno, dyrektor wpatruje się w głąb i wkrótce dostrzega w świetlanym pasemku Orsa i Jenny, klęczącą przed nim, z łokciami wspartymi na jego kolanach. Ujrzawszy takie widowisko, puszcza koniec bata na ziemię.

– Orso!

Piorun, który by uderzył w grupę dwojga dzieci, nie mógłby wywołać większego w nich przerażenia. Orso zrywa się na równe nogi i poczyna zstępować wycięciem między ławkami na dół, tym pośpiesznym ruchem zwierzęcia, idącego do nogi na głos pana; za nim postępuje mała Jenny z oczyma szeroko otwartymi z przerażenia, chwytając się po drodze ławek.

Orso, wylazłszy na arenę, zatrzymuje się przy parapecie, chmurny i milczący. Szare światło, padające z góry, oświeca teraz wyraźnie jego herkulesowy tułów, osadzony na krótkich nogach.

– Bliżej! – woła ochrypłym głosem dyrektor, gdy tymczasem koniec jego rozpuszczonego bata porusza się po piasku złowrogim ruchem, jakim porusza się ogon tygrysa czyhającego z zasadzki.

Orso postępuje kilka kroków i przez jakiś czas obaj patrzą sobie w oczy. Dyrektor ma zupełnie minę pogromcy, który wszedłszy do klatki ma zamiar ćwiczyć niebezpieczne zwierzę, ale zarazem śledzi je.

Wściekłość bierze w nim jednak górę nad ostrożnością. Jego cienkie nogi, ubrane w łosiowe spodnie i wysokie masztalerskie buty, podskakują pod nim z gniewu. Może zresztą nie samo tylko próżnowanie dzieci wzbudza w nim gniew. W górze między ławkami Jenny patrzy na obydwóch, jakby patrzyła sarna na dwa rysie.

 

– Hoodlumie52!… łapaczu psów, psie nieznany! – szepce dyrektor.

Bat z szybkością błyskawicy opisał krąg, zaświstał, zasyczał i uderzył. Orso zaskowyczał z cicha i rzucił się krok naprzód, ale drugie uderzenie wstrzymało go od razu, po czym trzecie, czwarte, dziesiąte. Koncert rozpoczął się, choć widzów jeszcze nie było. Wzniesiona ręka wielkiego artysty nie poruszała się prawie wcale, dłoń tylko kręciła się, jakby część jakiej maszyny osadzona na śrubie, a każdy jej skręt odzywał się klaśnięciem na skórze Orsa. Zdawało się, że bat, a raczej jadowity jego koniec, wypełnił całą przestrzeń między atletą a dyrektorem, który, podbudzając się sam stopniowo, wpadł w prawdziwe uniesienie artystyczne. Mistrz improwizował po prostu. Trzaskawka, migocąc w powietrzu, dwa razy już wypisała krwawe ślady na szyi atlety, które wieczorem miał pokryć puder.

Orso zamilkł w końcu. Za każdym jednak uderzeniem posuwał się krok naprzód – dyrektor krok w tył. W ten sposób obeszli całą arenę. I znowu dyrektor wycofywał się z areny, zupełnie jak pogromca z klatki, a wreszcie znikł u wejścia do stajen… zupełnie jak pogromca.

Na odchodnym jednak wzrok jego padł na Jenny.

– Na koń! – wykrzyknął. – Rachunek na później.

45instynkta – dziś: instynkty. [przypis edytorski]
46well (ang.) – dobrze; cóż. [przypis edytorski]
47poczynać (daw.) – zaczynać. [przypis edytorski]
48prawić (daw.) – mówić. [przypis edytorski]
49paradyz (daw.; z fr. paradis: raj) – najwyżej usytuowane i najtańsze miejsca w teatrze a. cyrku; również: galeria, jaskółka. [przypis edytorski]
50US – skrót od United States: Stany Zjednoczone; sprzęt znaczony w ten sposób stanowi mienie państwowe, np. własność armii itp. [przypis edytorski]
51crowded house (ang.) – dosł. zatłoczony dom; przen. tłumy na widowni. [przypis edytorski]
52hoodlum (slang. amer.) – łazik, włóczęga, osoba żyjąca na cudzy koszt, awanturnik; dziś: bandzior, gangster. [przypis edytorski]