Wojtuś pociągnął braciszka, rzucili się strzałą przez sień, drzwi tylko do izdebki zaskrzypiały… Dym pchał się otwartemi na oścież drzwiami, ale z izby nie ustępował. Wszędzie go było pełno.
– Niech będzie pochwalony!… – rozległo się w sieni.
– Na wieki wieków!… – wypadło od nalepy. Błażejowa przetarła lepiej oczy, nachylając się, by dojrzeć, kto tam taki…
Na progu zarysowała się ciemno, jak we mgle, chuda postać.
– A, to ty, Jagnieś!… Pójdź-że dalej, ale tu dym…
– A tam mróz, sto razy gorszy od dymu… – odpowiedziała zgrzytliwie i przypadła do nóg gospodyni. – O, moja gosposiczko!…
– Nie schylaj się, nie… Skądże idziesz?
– Pytajcie się, kaj idę… bo sama nie wiem. U ludzi wilija, a u mnie zawdy póst…
– No, siądźno, siądź, nie narzekaj – mówiła łagodnie gospodyni. – Zostaniesz na wiliję u nas. Nie dużo nas, to się zmieścisz…
– O, moja gosposiczko!… – drugi raz przypadła do nóg Błażejowej. Nie miała słów podzięki. Ona, biedna komornica, raz będzie na „porządnej wilji”, w cieple, przy pełnych miskach… Zdumiona nieoczekiwanem szczęściem, siadła nieśmiało na ławie.
– Cóż ta u ludzi słychać? – spytała po małej chwili gospodyni.
Jagnieszka nie odpowiadała, rozbierając w myśli zaprosiny, nie dowierzając jeszcze… Gospodyni powtórzyła zapytanie.
– U ludzi? u ludzi, pytacie?… Jak zwyczajnie na wilję – każdy ciągnie do chałupy i znosi, co może… Jasiek z Brzegu kupił worek mąki od żyda…
– Czy mu już brakło ziarna?
– Co mieli, to zjedli na jadwencie. Ho! nie każdy to ma swoje, nie każdy…
– No i pomyślijcie, kaj ta do przednowku, a już kupują…
– La biednych cały rok przednowek.
– Dyć tak, nie inaczej… – zadumała się gospodyni, patrząc z założonemi rękami w trzaskający ogień. Myślała o przyszłości, o dzieciach swoich… „Dziś jeszcze mają… ale potem, za jakiś czas… czy się obejdą na wiliję o swojem? Czy ich bieda nie zmusi kupować – i za co?…”
– Rusza się… rusza!… – wołał wesoło mały Józuś, który już wpadł z izdebki i wskazywał rozwartemi palcami na niecki. Jagnieszka podniosła się z ławy.