Buch lesen: «Śmierć i pies», Seite 2
ROZDZIAŁ 2
Lacey była w trakcie wyceniania antyków, kiedy Taryn w końcu przestawiła swój ogromny samochód i odsłoniła widok na sklep Toma po drugiej stronie brukowanej ulicy. Kraciaste chorągiewki z wielkanocnym motywem zostały zamienione na wakacyjne, a wystawa makaroników Toma przedstawiała teraz tropikalną wyspę. Cytrynowe makaroniki posłużyły za piasek. Otaczało go mieniące się morze – turkusowe (o smaku waty cukrowej), jasnoniebieskie (o smaku gumy balonowej), ciemnoniebieskie (jagodowe) i granatowe (jeżynowe). Sterty czekoladowych, kawowych i orzechowych makaroników tworzyły pnie palm, których liście zostały wyrzeźbione w marcepanie. Tom był prawdziwym artystą w swoim fachu. Wystawa wzbudzała podziw i zawsze zatrzymywała tłum podekscytowanych i rozmarzonych na widok słodkości turystów.
Przez okno Lacey mogła dostrzec Toma, który był całkowicie pochłonięty teatralnym przygotowaniem uczty smaków dla swoich klientów.
Wsparła głowę o dłonie i westchnęła z rozmarzeniem. Na razie między nią a Tomem wszystko cudownie się układało. Oficjalnie „spotykali się ze sobą” – mówiąc słowami Toma, nie jej. Podczas rozmowy „definiującej ich związek” Lacey zaproponowała, że to nieadekwatne i dziecinne określenie w stosunku do dwójki dorosłych rozpoczynających romantyczną relację, jednak Tom zauważył, że ustalanie znaczenia słów i wyrażeń nie należy do jej obowiązków właścicielki sklepu. Tutaj Lacey przyznała mu rację, jednak określenia „chłopak” i „dziewczyna” były poza dyskusją. Musieli jeszcze ustalić, jak odnosić się do siebie nawzajem. Tymczasowo stanęło na „kochanie”.
Nagle Tom spojrzał na nią i pomachał do niej. Lacey podskoczyła i zaczerwieniła się na myśl, że Tom przyłapał ją, kiedy wpatrywała się w niego jak zabujana nastolatka.
Machanie Toma zamieniło się w przywoływanie i Lacey spostrzegła, która jest godzina. Dziesięć po jedenastej. Czas na herbatę! I była już dziesięć minut spóźniona na swoje drugie śniadanie.
–Chodź, Chester – powiedziała szybko, pełna ekscytacji. – Czas odwiedzić Toma.
Praktycznie wybiegła ze sklepu, jednak zatrzymała się, żeby przekręcić znak w oknie z „Otwarte” na „Wracam za 10 minut” i zamknąć drzwi. Prawie podskakując przecięła brukowaną ulicę w stronę cukierni, a rytmiczne uderzenia jej serca zsynchronizowały się z jej radosnymi krokami. Nie mogła doczekać się spotkania z Tomem.
Kiedy dotarła do drzwi cukierni, minęła ją grupka chińskich turystów, których przed chwilą zabawiał Tom. Każdy z nich trzymał w ręku wielką, brązową torbę, pełną apetycznie pachnących smakołyków. Rozmawiali wesoło i śmiali się. Lacey cierpliwie przytrzymała im drzwi, na co w podziękowaniu kiwnęli głową.
Kiedy w końcu wyszli, Lacey weszła do środka.
–Witaj, kochanie – powiedział Tom, a szeroki uśmiech rozświetlił jego przystojną, opaloną twarz. W kącikach jego błyszczących, zielonych oczu pojawiły się zmarszczki mimiczne.
–Twoi wielbiciele w końcu wyszli – zażartowała Lacey i podeszła do lady. – I to nie z pustymi rękami, delikatnie mówiąc.
–Znasz mnie – odparł Tom i uniósł brwi. – Jestem pierwszym cukiernikiem na świecie, który dorobił się fanklubu.
Wydawał się być w wyjątkowo radosnym nastroju, pomyślała Lacey, chociaż Tom raczej nie miewał złych dni. Był jedną z tych osób, które zdawały się być odporne na codzienne niepokoje i spięcia. To właśnie Lacey w nim uwielbiała. Tak bardzo różnił się od Davida, którego wytrącały z równowagi najdrobniejsze potknięcia.
Doszła do lady, a Tom wyciągnął ręce, żeby ją pocałować. Lacey na moment zapomniała o całym świecie, jednak przerwało im skomlenie Chestera, którym za długo nikt się nie zajmował.
–Wybacz, kolego – powiedział Tom. Wyszedł zza lady i dał psu przekąskę bez czekolady. – Trzymaj. Twoje ulubione.
Chester z apetytem zjadł przekąskę z ręki Toma, westchnął z zadowoleniem i zwalił się na podłogę, żeby uciąć sobie drzemkę.
–Więc czym będziemy się dzisiaj raczyć? – spytała Lacey i zajęła swoje standardowe miejsce przy ladzie.
–Kawa zbożowa – odparł Tom.
Poszedł do kuchni na tyłach cukierni.
–Tego jeszcze nie piłam – krzyknęła Lacey.
–Bez kofeiny – usłyszała głos Toma, szum wody i trzaskanie szafek. – Może zadziałać przeczyszczająco, jeśli wypijesz za dużo.
Lacey zaśmiała się.
–Dzięki za uprzedzenie – zawołała.
Odpowiedzią na jej słowa było pobrzękiwanie porcelany i odgłos gotującej się wody.
Zza drzwi wyłonił się Tom. W ręku trzymał tacę, na której stały talerze, filiżanki, cukierniczka i porcelanowy imbryk.
Położył tacę między nimi. Jak zwykle, każde naczynie było z innego kompletu – jedyną rzeczą, która je łączyła, była Wielka Brytania, jakby Tom kupił wszystkie przedmioty na garażowych wyprzedażach starszych Angielek. Na kubku Lacey znajdowała się podobizna księżnej Diany. Na talerzu był cytat z Beatrix Potter, napisany kursywą obok kultowej, pastelowej Kaczki Tekli Kałużyńskiej, w kapelusiku i z chustą wokół długiej szyi. Imbryk w kształcie słonia był tandetnie ozdobiony, a czerwono-złotym siodle można było przeczytać słowa „Cyrk Piccadilly”. Oczywiście, trąba słonia stanowiła dziobek czajnika.
Herbata się parzyła, a Tom srebrnymi szczypcami wybierał z wystawy rogaliki i układał je na kwiecistych talerzach. Przesunął talerz Lacey w jej stronę, a później słoiczek z jej ulubionym, morelowym dżemem. Nalał im po kubku zaparzonej herbaty, usiadł na swoim krześle, uniósł kubek w górę i powiedział.
–Na zdrowie.
Lacey z uśmiechem stuknęła swoim kubkiem o jego.
–Na zdrowie.
Kiedy popijali herbatę, Lacey przeżyła déjà vu. Ale nie prawdziwe déjà vu, kiedy masz wrażenie, że przeżyłeś już dokładnie ten moment, a déjà vu, które wynika z powtarzania tych samych czynności każdego dnia. Miała wrażenie, że już to zrobiła – i tak było. Robiła to wczoraj, przedwczoraj, dzień wcześniej. Lacey i Tom prowadzili własne firmy, co znaczyło, że często pracowali siedem dni w tygodniu, od rana do wieczora. Te zwyczaje, rytuały pojawiły się naturalnie. Ale chodziło o coś więcej. Tom automatycznie podał jej ulubionego, migdałowego rogalika z morelowym dżemem. Nie musiał nawet pytać, na co miała ochotę.
Lacey powinna się ucieszyć, ale zamiast tego poczuła się zaniepokojona. Bo dokładnie tak wyglądał związek jej i Davida. Uczenie się swoich zwyczajów. Robienie sobie drobnych przysług i przyjemności. Momenty, kiedy rytm ich dni i rutyny sprawiał, że czuli się tak kompatybilni. Była młoda i naiwna, myślała, że zawsze będą się tak czuć. Ale miesiąc miodowy się skończył. Rok, dwa lata po ślubie zaczęła czuć się klaustrofobicznie.
Czy to właśnie czekało jej związek z Tomem? Kolejny miesiąc miodowy, który musi się skończyć?
–I co myślisz? – zapytał Tom, a jego głos wyrwał ją z obsesyjnych myśli.
Prawie wypluła kawę.
–Nic.
Tom uniósł brew.
–Nic? Kawa zbożowa zrobiła na tobie tak małe wrażenie, że nie masz żadnej opinii na jej temat?
–Ach, kawa zbożowa! – przypomniała sobie Lacey, czerwieniąc się.
Tom wyglądał na coraz bardziej rozbawionego.
–Tak. Myślałaś, że o co pytam?
Lacey niezdarnie, z brzdękiem, odłożyła kubek z Dianą na podstawkę.
–Smaczna. Przypomina lukrecję. Osiem na dziesięć.
Tom zagwizdał.
–No, proszę. Wysoka nota. Ale nie na tyle, żeby zdetronizować herbatę Assam.
–To nie będzie łatwe zadanie.
Po chwili grozy Lacey zrozumiała, że Tom nie czytał w jej myślach i wróciła do śniadania. Delektowała się domowym dżemem i przepysznym migdałowo-maślanym ciastem. Ale nawet mimo pysznego jedzenia natarczywie wracało do niej wspomnienie rozmowy z Davidem. To był pierwszy raz, kiedy słyszała jego głos, odkąd wybiegł z ich mieszkania na Upper East Side z krzykiem „Mój prawnik się z tobą skontaktuje”. Ten głos przypomniał jej, że jeszcze miesiąc temu była względnie szczęśliwą mężatką, ze stabilną i dobrze płatną pracą i rodziną, w mieście, w którym się wychowała. Nieświadomie wyparła z siebie całe to życie, życie w Nowym Jorku. Ten mechanizm obronny rozwinęła już jako dziecko, kiedy jej ojciec zniknął bez żadnego ostrzeżenia. Jednak głos Davida wystarczył, żeby cała jej przeszłość znowu nabrała realności.
–Powinniśmy pojechać na wakacje – powiedział nagle Tom.
Tym razem Lacey o mało nie wypluła jedzenia, ale Tom tego nie zauważył – mówił dalej.
–Kiedy wrócę z mojego kursu robienia focacci, powinniśmy wyskoczyć za miasto. Oboje tyle pracujemy, zasłużyliśmy na to. Możemy pojechać do Devon, mojego miasta rodzinnego. Pokażę ci moje ulubione miejsca i moje stare kryjówki.
Jeśli Tom zaproponowałby to wczoraj, przed jej rozmową z Davidem, Lacey nie musiałaby zastanawiać się nad tym dłużej niż sekundę. Ale nagle wspólne planowanie przyszłości ze swoim nowym wybrankiem – nawet tej nie dalszej niż dwa tygodnie – wydało się jej kiepskim pomysłem. Oczywiście, Tom nie miał powodów, żeby wątpić w sukces ich związku. Ale Lacey dopiero co sfinalizowała swój rozwód. Pojawiła się w jego dosyć poukładanym świecie w momencie, kiedy dosłownie wszystko w jej życiu uległo zmianie – jej praca, jej dom, jej kraj i jej status w związku! Dopiero co opiekowała się Frankim, swoim siostrzeńcem, kiedy jej siostra wybierała się na kolejną skazaną na porażkę randkę. Teraz przeganiała owce ze swojego ogródka. Krzyki Saski, swojej szefowej w firmie projektującej wnętrza w Nowym Jorku, zamieniła na wyprawy do Londynu w poszukiwaniu antyków ze swoją odzianą w sweterek towarzyszką i dwoma psami pasterskimi. Potrzebowała chwili, żeby ochłonąć i zastanowić się, czego chce.
–Zobaczę, ile będę miała pracy w sklepie – odpowiedziała niezobowiązująco. – Aukcja zabiera mi więcej czasu, niż myślałam.
–Jasne – odpowiedział Tom, który najwyraźniej nie zauważył wzburzenia Lacey. Czytanie między wierszami nie należało do jego mocnych stron i była to kolejna rzecz, którą Lacey w nim lubiła. Lubił stawiać sprawy jasno. W przeciwieństwie do jej matki i siostry, które rozkładały wszystkie jej słowa na czynniki pierwsze, Tom zawsze mówił to, co miał na myśli i tego oczekiwał od innych.
W tym momencie zadzwonił dzwonek w drzwiach cukierni. Wzrok Toma powędrował nad ramię Lacey, a ona obserwowała pojawiający się na jego twarzy grymas. Spojrzał z powrotem na nią.
–Świetnie – powiedział pod nosem. – Zastanawiałem się, kiedy przyjdzie moja pora na tę dwójkę. Wybacz na chwilę.
Wstał i wyszedł zza lady. Lacey zaciekawiło, kto mógł wywołać taką żywiołową reakcję u Toma – Toma, który zawsze był towarzyski i przyjacielski. Obróciła się na krześle.
Klienci, którzy weszli do cukierni, mężczyzna i kobieta, wyglądali, jakby uciekli z planu filmu o głębokim południu Stanów Zjednoczonych. Mężczyzna miał na sobie pastelowy, niebieski garnitur i kowbojski kapelusz. Kobieta – znacznie młodsza, zauważyła cierpko Lacey, co najwyraźniej było preferencją mężczyzn w średnim wieku – miała na sobie wściekle różowy, dwuczęściowy kostium, tak jasny, że zaczął przyprawiać Lacey o ból głowy i który gryzł się z jej jasnymi blond włosami à la Dolly Parton.
–Przyszliśmy na degustację – warknął mężczyzna. Był Amerykaninem, a jego gwałtowność wydała się zupełnie nie na miejscu w małej, słodkiej cukierni Toma.
Boże, mam nadzieję, że nie brzmię tak samo – pomyślała Lacey z lekkim zażenowaniem.
–Oczywiście – odpowiedział Tom z uprzejmością, a jego brytyjski styl bycia wydał się jeszcze bardziej uwydatniony. – Czego chcielibyście spróbować? Mam ciasta i…
–Fuj, Buck, tylko nie to – powiedziała kobieta do mężczyzny i szarpnęła go za ramię, wokół którego była owinięta. – Wiesz, że mam wzdęcia po pszenicy. Poproś o coś innego.
Lacey mimowolnie uniosła brwi w górę. Czy ta kobieta naprawdę nie mogła sama zadać pytania?
–Macie czekoladę? – zapytał, a raczej zażądał Buck prostackim tonem.
–Mamy – odparł Tom, odporny na gburowatość mężczyzny i nieporadność wiszącej na jego ramieniu kobiety.
Zaprowadził ich do odpowiedniej wystawy i ruchem ręki zaprezentował czekoladki. Buck chwycił jedną swoimi tłustymi rękami i wepchnął ją do ust.
Niemal natychmiast wypluł ją z powrotem. Kleista, w połowie przeżuta masa wylądowała na ziemi.
Chester, który do tej pory siedział spokojnie u stóp Lacey, zerwał się z podłogi i rzucił się w kierunku czekolady.
–Chester. Nie – zatrzymała go Lacey ostrym tonem, którego zawsze słuchał. – To trucizna.
Owczarek spojrzał najpierw na nią, a potem z żalem na czekoladę, ale w końcu wrócił na swoje miejsce u stóp Lacey z miną skarconego dziecka.
–Fuj, Buck, tu jest pies – skarżyła się blondynka. – Jakie to niehigieniczne.
–Higiena to jego najmniejszy problem – zadrwił Back i spojrzał na Toma, który wyglądał na zmieszanego. – Twoja czekolada smakuje ohydnie!
–Amerykańska i angielska czekolada są inne – powiedziała Lacey, czując, że musi stanąć w obronie Toma.
–Co pani nie powie – odparł Buck. – To na nic nie smakuje! I królowa je coś takiego? Przydałoby się tu coś porządnego ze Stanów.
Tom jakimś cudem nie tracił spokoju, jednak Lacey czuła, że gotuje się w środku.
Kiedy prostacki mężczyzna i jego tandetna żona w końcu wyszli ze sklepu, Tom wziął chusteczkę i zaczął wycierać wyplutą czekoladę.
–Zero kultury osobistej – powiedziała Lacey z niedowierzaniem, kiedy Tom sprzątał.
–Zatrzymali się w pensjonacie U Carol – wyjaśnił, wycierając kafelki na kolanach. – Powiedziała, że są tragiczni. Mężczyzna, Buck, odsyła każde danie do kuchni. Po tym, jak zjadł połowę, muszę zaznaczyć. Jego żona twierdzi, że dostaje wysypki od szamponów i mydła, ale kiedy Carol przynosi jej coś nowego, dziwnym trafem nie potrafi ich znaleźć – wstał z ziemi i potrząsnął głową. – Wszystkim dają się we znaki.
–Hm – Lacey wsadziła ostatni kawałek rogalika do ust. – W takim razie mam szczęście. Raczej nie interesują ich antyki.
Tom zastukał w ladę.
–Lepiej odpukaj, Lacey. Nie wywołuj wilka z lasu.
Lacey już chciała powiedzieć, że nie wierzy w przesądy, ale przypomniał jej się starszy mężczyzna i figurka baleriny. Postanowiła nie kusić losu i zastukała w drewniany blat.
–Okej, odpukuję. A teraz czas na mnie. Dalej mam mnóstwo rzeczy do wycenienia na jutrzejszą aukcję.
Lacey podniosła wzrok na dźwięk dzwonka do drzwi. Do środka wtoczyła się gromadka dzieci. Wyglądały odświętnie, a na głowach miały czapeczki. Jedna z nich, pulchna blondynka w stroju księżniczki z balonem w ręku, oznajmiła wszem wobec:
–Dziś są moje urodziny!
Lacey odwróciła się do Toma z lekko ironicznym uśmiechem.
–Wygląda na to, że masz ręce pełne roboty.
Tom zastygł w bezruchu, a na jego twarzy malowało się przerażenie.
Lacey zeskoczyła z krzesła, delikatnie pocałowała Toma i zostawiła go sam na sam z bandą głodnych ośmiolatek.
*
Lacey wróciła do sklepu i zaczęła wyceniać ostatnie marynistyczne antyki na jutrzejszą aukcję.
Najbardziej nie mogła doczekać się licytacji sekstantu, który znalazła w zupełnie niepozornym miejscu, w miejscowym second-handzie. Weszła do niego, żeby kupić stare konsole do gier, które zobaczyła na wystawie – jej siostrzeniec, Frankie, który nie wstawał sprzed komputera, padłby z wrażenia – i wtedy go zauważyła. Sekstant z początku XIX wieku, w podwójnej ramie, wykonany z mahoniu i hebanu! Wepchnięty na półkę między kubki z nadrukiem i obrzydliwie słodkie misie pluszowe.
Lacey nie mogła uwierzyć własnym oczom. W końcu dopiero zaczęła swoją przygodę z antykami. Znalezienie takiego okazu graniczyło z cudem. Jednak kiedy w pośpiechu zaczęła badać przedmiot, na jego spodzie znalazła inskrypcję „Bate, Poultry, London”, co potwierdziło, że trzymała w rękach oryginalnego, niesamowicie rzadkiego Roberta Brettella Bate’a!
Lacey natychmiast zadzwoniła do Percy’ego, do jednej osoby na świecie, która mogła zrozumieć jej ekscytację. I tak właśnie się stało. Mężczyzna brzmiał, jakby Święta przyszły szybciej w tym roku.
–Co zamierzasz z nim zrobić? – zapytał. – Musisz zorganizować aukcję. Takiego okazu nie wystawia się na eBay’u. Zasługuje na odrobinę zamieszania.
Lacey zdziwiła się lekko, że ktoś w wieku Percy’ego wie, czym jest eBay, jednak jej umysł zatrzymał się słowie „aukcja”. Czy to właśnie powinna zrobić? Urządzić aukcję tak szybko po ostatniej? Podczas swojej pierwszej aukcji miała do sprzedania całe wyposażenie wielkiej, wiktoriańskiej posiadłości. Teraz miała jeden cenny przedmiot. Poza tym sklep z używanymi rzeczami należał do fundacji. Lacey czuła, że kupienie sekstantu za taki bezcen byłoby niemoralne.
–Wiem – powiedziała nagle Lacey. – Użyję sekstantu, żeby zwabić na aukcję jak najwięcej ludzi. A cały przychód z jego sprzedaży mogę przekazać na fundację.
W ten sposób rozwiąże dwa problemy jednocześnie: wyrzuty sumienia za kupienie cennego przedmiotu w niskiej cenie od organizacji charytatywnej oraz co z takim przedmiotem zrobić.
Lacey mogła przejść do działania. Kupiła sekstant (i konsolę, którą w emocjach odłożyła i o której prawie zapomniała), zdecydowała się na motyw marynistyczny i zajęła się organizacją i reklamą aukcji.
Odgłos dzwonka wyrwał ją z zamyślenia. Kiedy spojrzała w górę, przed jej oczami stanęła siwa, odziana w sweterek sąsiadka, Gina, która wmaszerowała do środka z Budyką, jej psem pasterskim.
–Co tutaj robisz? – zapytała Lacey. – Myślałam, że spotykamy się na lunch.
–Dokładnie! – odparła Gina i ruchem ręki wskazała na duży, mosiężno-żelazny zegar na ścianie.
To był pierwszy raz, kiedy przyjaciółki postanowiły zamknąć sklep na godzinę, żeby pójść na wspólny lunch. „Postanowiły” to pewnej nocy, kiedy Gina raczyła Lacey kieliszkami wina i namawiała ją do tego, aż Lacey uległa. Prawie wszyscy mieszkańcy i turyści na czas lunchu chowali się w restauracjach i kafejkach, zamiast przeglądać półki sklepów z antykami, a zamknięcie na godzinę nie powinno znacząco wpłynąć na jej dochody. Jednak odkąd Lacey dowiedziała się, że dzisiejszy poniedziałek jest wolny od pracy, zaczęła mieć wątpliwości.
–Może to nie był najlepszy pomysł – powiedziała.
Gina położyła ręce na biodrach.
–A to dlaczego? Jaką wymówkę wymyśliłaś tym razem?
–Wiesz, nie zdawałam sobie sprawy, że dzisiaj jest święto. Ruch jest zdecydowanie większy niż zazwyczaj.
–Ruch w sklepie czy na ulicy? – zapytała Gina. – Za dziesięć minut wszyscy ci ludzie usiądą w pubach i restauracjach, a my powinnyśmy pójść w ich ślady! Proszę, Lacey. Rozmawiałyśmy o tym. Nikt nie kupuje antyków w czasie lunchu!
–A co z Europejczykami? – zapytała Lacey. – Wiesz, że tam je się później. Skoro kolację jedzą o dziewiątej czy dziesiątej, o której jedzą obiad? Raczej nie o pierwszej!
Gina chwyciła ją za ramiona.
–Masz rację. Ale o pierwszej idą na sjestę. Jeśli są tu turyści z Europy, przez następną godzinę będą drzemać w hotelu. Lub, tłumacząc na twój język, nie będą kupować antyków!
–Okej, dobrze. Więc Europejczycy idą na drzemkę. Ale co, jeśli zmienili strefy czasowe, ich zegar biologiczny jeszcze nie zaskoczył, więc nie są jeszcze głodni, tylko mają ochotę kupić jakieś antyki?
Gina skrzyżowała ręce.
–Lacey – powiedziała z matczyną troską. – Potrzebujesz przerwy. Wykończysz się, jeśli od świtu do nocy będziesz siedzieć w tych czterech ścianach, nieważne, jak pięknie będą udekorowane.
Lacey przygryzła wargę. Odłożyła sekstant na blat i skierowała się w stronę drzwi.
–Masz rację. Godzina wolnego przecież mi nie zaszkodzi.
To były słowa, których Lacey wkrótce miała pożałować.
ROZDZIAŁ 3
-W końcu idziemy do nowej herbaciarni – stwierdziła entuzjastycznie Gina, kiedy razem z Lacey przechadzały się po bulwarze. Ich psy z radością biegały wzdłuż morza i ochoczo machały ogonami.
–Dlaczego? – zapytała Lacey. – Co w niej takiego wyjątkowego?
–Nic takiego – odparła Gina. Zaczęła mówić szeptem. – Ale słyszałam, że nowy właściciel był zawodowym zapaśnikiem. Muszę go poznać.
Lacey nie mogła się powstrzymać. Odchyliła głowę do tyłu i zaśmiała się na głos. Plotka wydała jej się zupełnie absurdalna. Ale w końcu jeszcze niedawno całe Wilfordshire myślało, że Lacey była morderczynią.
–Może póki co potraktujmy te plotki z przymrużeniem oka? – zaproponowała Ginie.
Jej przyjaciółka odpowiedziała krótkim „pff” i obie kobiety zaczęły chichotać.
Przy ciepłej pogodzie plaża wyglądała naprawdę malowniczo. Było za chłodno na opalanie się czy pływanie, ale znacznie więcej ludzi przechadzało się wzdłuż brzegu, a przed lodziarniami ustawiały się kolejki. Przyjaciółki szły, rozmawiając o wszystkim. Lacey streściła Ginie jej wcześniejszą rozmowę z Davidem i wzruszającą historię mężczyzny i jego baleriny. Doszły do herbaciarni.
Znajdowała się na miejscu dawnej wypożyczalni sprzętu wodnego, tuż nad brzegiem morza. Poprzedni właściciele zamienili stary barak w nieco obskurną kafejkę – Gina nazywała ją „garkuchnią”. Jednak nowy właściciel przeprowadził gruntowny remont. Wyczyścił ceglany mur i pozbył się odchodów mew, które pewnie były tam od lat 50-tych. Na zewnątrz stała tablica, na której ktoś wykaligrafował w kursywie napis „organiczna kawa”. W miejscu starych, drewnianych drzwi znajdowała się błyszcząca szyba.
Gina i Lacey podeszły bliżej. Szklane drzwi automatycznie się otwarły, zapraszając je do środka. Przyjaciółki wymieniły spojrzenie i przestąpiły przez próg.
Przywitał je ostry zapach świeżo mielonej kawy, a następnie zapach drewna, mokrej ziemi i metalu. Nie było śladu po białych kafelkach, różowych, skórzanych kanapach i podłodze z linoleum. Zamiast tego wyłoniły się ceglane ściany, a stare podłogi pokrywał ciemny lakier. Rustykalny styl miejsca został zachowany. Stoły i krzesła najprawdopodobniej zrobione były z desek starych łódek – to one musiały pachnieć drewnem. Z wysokiego sufitu zwisało kilka ozdobnych żarówek, których przewody zakrywała miedziana osłona – stąd zapach metalu. Z kolei zapach mokrej ziemi pochodził od kaktusów, które wypełniały całą pustą przestrzeń kawiarni.
Gina złapała Lacey za ramię i zdegustowana wyszeptała:
–O nie. Tu jest… modnie!
Lacey, podczas jednej z wypraw w poszukiwaniu antyków do Londynu, dowiedziała się, że „modnie” niekoniecznie musi być komplementem i często może oznaczać coś pozerskiego, nadętego i nieszczerego.
–Mi się podoba – odpowiedziała. – Świetnie zaprojektowane wnętrze. Nawet Saskia by się zgodziła.
–Uważaj. Nie chcesz się nadziać – dodała Gina i wymownym ruchem ominęła dużego i groźnie wyglądającego kaktusa.
Lacey prychnęła i podeszła do baru, który lśnił na brązowo. Stał na nim stary ekspres do kawy, który musiał pełnić funkcję dekoracyjną. I mimo tego, co powiedziała Gina, za barem nie było mężczyzny, który wyglądałby na zapaśnika, a kobieta o zmierzwionych, farbowanych blond włosach, w białej bluzce na ramiączkach, która podkreślała jej opaleniznę i pokaźny biceps.
Gina spojrzała na Lacey i wskazała na jej mięśnie z miną, która mówiła „a nie mówiłam”.
–Czego się napijecie? – zapytała kobieta z najsilniejszym australijskim akcentem, jaki Lacey kiedykolwiek słyszała.
Zanim Lacey miała szansę poprosić o swoje latte, Gina szturchnęła ją w żebra.
–Tak jak ty! – oznajmiła Gina. – Amerykanka!
Lacey mimowolnie się zaśmiała.
–Nie masz racji, Gina.
–Jestem z Australii – kobieta łagodnie poprawiła Ginę.
–Z Australii? – zapytała Gina z zakłopotaniem. – Dla mnie brzmisz dokładnie jak Lacey.
Wzrok blondynki w momencie przeskoczył na Lacey.
–Lacey? – powtórzyła, jakby już słyszała jej imię. – Lacey to ty?
–Ee… Tak… – wybełkotała Lacey ze zdziwieniem. Dlaczego kobieta znała jej imię?
–Masz sklep z antykami, prawda? – dodała kobieta. Odłożyła na blat mały notatnik, który miała w rękach, a ołówek włożyła za ucho. Wyciągnęła dłoń w kierunku Lacey.
Z rosnącym zdezorientowaniem Lacey pokiwała głową i podała jej dłoń. Kobieta mocno ją uścisnęła. Lacey zastanowiła się przez chwilę, czy w plotkach o zapasach nie było ziarna prawdy.
–Przepraszam, ale skąd to wszystko wiesz? – zapytała Lacey, kiedy kobieta energicznie potrząsała jej ręką z szerokim uśmiechem na twarzy.
–Wiem, bo każdy, kto zorientuje się, że nie jestem stąd, zaczyna mi o tobie opowiadać! Że też sama się tu przeprowadziłaś. I też zaczęłaś własny biznes. Chyba wszyscy w Wilfordshire obstawiają, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami.
Dalej trzymała rękę Lacey i kiedy Lacey mówiła, jej głos drżał od wibracji.
–Więc sama przeprowadziłaś się do Anglii?
Kobieta w końcu wypuściła jej dłoń.
–Tak. Rozwiodłam się z mężem, ale to ciągle było za mało. Czułam, że muszę wynieść się na drugą stronę globu.
Lacey zaśmiała się.
–U mnie to samo. Cóż, u mnie podobnie. Może Nowy Jork nie jest tak daleko, ale w Wilfordshire czasem można mieć takie wrażenie.
Gina odchrząknęła.
–Mogę prosić o cappuccino i tosta z tuńczykiem?
Kobieta wyglądała, jakby właśnie przypomniała sobie o istnieniu Giny.
–Och, przepraszam. Trochę się zakręciłam – podała rękę Ginie. – Jestem Brooke.
Gina nawet na nią nie spojrzała. Od niechcenia uścisnęła jej dłoń. Lacey widziała, że Ginę trawi zazdrość i nie mogła powstrzymać uśmiechu.
–Gina, moja towarzyszka broni – powiedziała Lacey. – Pracuje ze mną w sklepie, pomaga w polowaniach na antyki, zajmuje się moim psem, stara się wpoić mi podstawy ogrodnictwa i generalnie tylko dzięki niej jeszcze tutaj nie zwariowałam.
Grymas zazdrości na twarzy Giny przerodził się w zawstydzony uśmiech.
Brooke uśmiechnęła się.
–Mam nadzieję, że też znajdę swoją Ginę – zażartowała. – Bardzo miło was poznać.
Wyciągnęła ołówek zza ucha, a jej blond włosy ze świstem wróciły na swoje miejsce.
–Czyli jedno cappuccino i tost z tuńczykiem – powtórzyła i zapisała zamówienie. – A dla ciebie? – spojrzała pytająco na Lacey.
–Latte – powiedziała Lacey, zerkając na menu. Szybko przejrzała całą kartę. Była spora i pełna apetycznych dań, ale tak naprawdę większość z nich była kanapkami z wyszukanymi nazwami. Tost z tuńczykiem, którego zamówiła Gina, w menu można było znaleźć pod nazwą „tost z tuńczykiem paskowanym, wędzonym cheddarem i nutą dębu”. – Ee, dla mnie bagietka z puree z awokado.
Brooke zapisała zamówienie.
–A dla waszych futrzaków? – dodała i wskazała ołówkiem na Budykę i Chestera, którzy za plecami Giny i Lacey krążyli wokół siebie, wąchając się nawzajem z ekscytacją. – Miska wody i smakołyki dla psów?
–Idealnie – powiedziała Lacey. Życzliwość Brooke jej zaimponowała.
Mogłaby prowadzić hotel, pomyślała Lacey. Może zajmowała się czymś podobnym w Australii? A może po prostu była miła. W każdym razie zrobiła na Lacey bardzo dobre wrażenie. Możliwe, że mieszkańcy Wilfordshire mieli rację i naprawdę się zaprzyjaźnią. Lacey nie miałaby nic przeciwko temu!
Razem z Giną poszły wybrać stolik. A wybór był szeroki: od drzwi przerobionych na stół, przez krzesła z pni drzew aż do zakamarka zrobionego z łódek rybackich, które wypełnione były poduszkami. Wybrały bezpieczną opcję – drewniany stolik ogrodowy.
–Wydaje się taka sympatyczna – powiedziała Lacey i zajęła miejsce przy stole.
Gina wzruszyła ramionami i opadła na ławkę naprzeciwko.
–Hm. Może być.
Na jej twarz powrócił grymas zazdrości.
–Wiesz, że ciebie lubię najbardziej – powiedziała Lacey.
–Póki co. Poczekaj, aż zaczniecie z Brooke rozmawiać o trudach życia za granicą.
–Mogę mieć więcej niż jedną przyjaciółkę.
–Wiem. Ale ciekawe, z kim chętniej będziesz spędzać czas? Z właścicielką modnej knajpy w twoim wieku czy z kobietą w wieku twojej matki, która zawsze śmierdzi owcami?
Lacey zaśmiała się, ale bez cienia złośliwości. Sięgnęła przez stół, żeby uścisnąć dłoń Giny.
–Nie kłamałam, kiedy mówiłam, że bez ciebie bym zwariowała. Naprawdę, po całej sprawie z Iris, z policją i z Taryn, która chciała pozbyć się mnie z miasta… Bez ciebie postradałabym zmysły. Jesteś świetną przyjaciółką i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie zamierzam o tobie zapomnieć, bo jakaś zapaśniczka z obsesją na punkcie kaktusów przyjechała do miasta, okej?
–Zapaśniczka z obsesją na punkcie kaktusów? – powtórzyła Brooke, która właśnie pojawiła się z tacą z kawą i kanapkami. – Jest szansa, że mówicie o mnie?
Lacey poczuła, jak czerwienią się jej policzki. Plotkowanie o ludziach nie było w jej stylu. Chciała tylko poprawić humor Ginie.
–Ha! Lacey, twoja twarz! – krzyknęła Brook i poklepała ją po plecach. – Nie przejmuj się. Ja nie zamierzam. Jestem dumna z mojej przeszłości.
–Masz na myśli…
–Tak – powiedziała Brooke z uśmiechem – to prawda. Chociaż to naprawdę nic takiego. Ludzie trochę przesadzają. Uprawiałam zapasy w szkole, potem na studiach i przez rok zawodowo. Może tutaj, w małym, angielskim miasteczku, wydaje się to bardziej egzotyczne.
Lacey zrobiło się naprawdę głupio. Oczywiście, nie można całkowicie ufać plotkom przekazywanym z ust do ust w małym miasteczku. Kariera Brooke jako zapaśniczki była dla niej czymś tak samo normalnym, jak dla Lacey to, że pracowała w firmie projektującej wnętrza w Nowym Jorku – normalne dla niej, egzotyczne dla innych.
–A co do obsesji na punkcie kaktusów… – powiedziała Brook i puściła oczko do Lacey.
Położyła jedzenie i kawy na stole, postawiła miski dla psów na ziemi i zostawiła Lacey i Ginę.
Mimo skomplikowanych opisów w menu jedzenie było naprawdę pyszne. Awokado było idealne, dojrzałe na tyle, by rozpływało się w ustach, ale nie miało papkowatej konsystencji. Chleb był świeży, pełnoziarnisty, idealnie opieczony. Był tak dobry, jak chleb Toma – co było szczytem uznania Lacey! A kawa była prawdziwą wisienką na torcie. Ostatnio Lacey przerzuciła się na herbatę, którą ciągle ktoś jej proponował. Do tej pory żadna kawiarnia w mieście nie spełniała jej wymagań, ale kawa od Brooke smakowała, jakby właśnie przypłynęła z Kolumbii! Na pewno to u niej będzie kupowała swoją poranną kawę. Oczywiście, w te dni, kiedy zaczyna pracę o rozsądnej godzinie, a nie o bladym świcie, kiedy normalni ludzie smacznie śpią.
Lacey była w połowie lunchu, kiedy automatyczne drzwi rozsunęły się, a do środka wmaszerował Buck i jego głupiutka żona. Lacey jęknęła.
–Te, laska – powiedział Buck, pstryknął palcami na Brooke i opadł na krzesło. – Potrzebujemy kawy. I dla mnie stek i frytki – rozkazująco wskazał na blat stołu, po czym spojrzał na żonę. – Daisy? Co dla ciebie?
Kobieta stała niepewnie przy drzwiach na swoich wysokich szpilkach i wyglądała, jakby bała się otaczających ją kaktusów.
–Dla mnie coś, co ma jak najmniej kalorii – wymamrotała.
–Dla niej sałatka – Buck warknął do Brooke – i nie przesadź z dressingiem.
Brooke rzuciła Lacey i Ginie wymowne spojrzenie, po czym zajęła się przygotowaniem zamówienia dla niegrzecznych klientów.
Lacey schowała twarz w dłoniach. Czuła się zażenowana zachowaniem pary. Miała nadzieję, że mieszkańcy Wilfordshire nie pomyślą, że tak zachowują się Amerykanie. Buck i Daisy zdecydowanie psuli opinię o Stanach.