Kostenlos

Kroniki włoskie

Text
Autor:
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Brat Antoni z Pawii, kapucyn, tak zeznawał:

– Po mszy, podczas której księżna przyjęła pobożnie świętą komunię i podczas gdyśmy ją krzepili słowy, hrabia d'Aliffe, brat księżnej pani, wszedł do pokoju ze sznurem i z leszczynowym prętem, grubym na palec, a może na pół łokcia długim. Zakrył oczy księżnej chustką, którą ona z zupełnym spokojem zasunęła bardziej na oczy, aby go nie widzieć. Hrabia założył jej sznur na szyję; ale ponieważ niedobrze przylegał, zdjął go i oddalił się o kilka kroków; księżna słysząc, że odchodzi, zdjęła chusteczkę z oczu i rzekła:

– I co? Cóż się dzieje?

Hrabia odpowiedział:

– Sznur nie przylegał dobrze, pójdę po inny, abyś się nie męczyła.

To mówiąc wyszedł; niebawem wrócił do pokoju z innym sznurem, zakrył jej na nowo chusteczką oczy, założył sznur na szyję, wsunął pręt w pętlę i zakręciwszy udusił ją. Przez cały czas księżna zachowywała się tak jak przy zwyczajnej rozmowie.

Brat Antoni z Salazar, drugi kapucyn, kończy zeznanie w te słowa:

– Chciałem wyjść z pokoju przez skrupuł sumienia, aby nie patrzyć na jej śmierć; ale księżna rzekła: „Nie odchodź stąd, na miłosierdzie nieba”.

Tu mnich przytacza okoliczności śmierci, ściśle tak, jak je tu podaliśmy. Dodaje:

– Umarła jak dobra chrześcijanka, powtarzając często: „Wierzę, wierzę”.

Dwaj mnisi, którzy widocznie otrzymali od swoich przełożonych upoważnienie, powtarzają w zeznaniach, że księżna wciąż upewniała o swej zupełnej niewinności we wszystkich rozmowach z nimi, przy każdej spowiedzi, a zwłaszcza na spowiedzi przed mszą, przy której przyjęła świętą komunię. Jeśli była winna, wrodzona duma musiała ją wtrącić do piekła.

W czasie konfrontacji brata Antoniego z Pawii, kapucyna, z D. Leonardem del Cardine braciszek rzekł:

– Towarzysz mój zwrócił uwagę hrabiego, że godziłoby się zaczekać, aż księżna zlegnie65; jest w szóstym miesiącu ciąży – dodał – nie trzeba gubić duszy młodego nieszczęśnika, którego nosi w łonie, trzeba go móc ochrzcić.

Na co hrabia d'Aliffe odpowiedział:

– Wiesz, że mam jechać do Rzymu, nie chcę się tam jawić z tą maską na twarzy (z tą zniewagą nie pomszczoną).

Ledwie księżna wyzionęła ducha, dwaj kapucyni nalegali, aby bezzwłocznie otworzono ciało dla ochrzczenia dziecka, ale hrabia ani D. Leonard nie dali ucha ich prośbom.

Nazajutrz księżnę pogrzebano w miejscowym kościele z niejaką uroczystością (czytałem protokół). Wydarzenie to, o którym wieść rozeszła się niebawem, nie zrobiło zbytniego wrażenia, spodziewano się go od dawna; niejednokrotnie już głoszono o tej śmierci w Gallese i Rzymie. Zresztą mord poza obrębem miasta i w chwili wakansu stolicy apostolskiej nie miał w sobie nic nadzwyczajnego. Konklawe, które nastąpiło po śmierci Pawła IV, było bardzo burzliwe i trwało nie mniej niż cztery miesiące.

26 grudnia 1559 roku biedny kardynał Carlo Carafa musiał przyczynić się do wyboru kardynała popieranego przez Hiszpanię, tym samym niezdolnego odmówić żadnych kroków, których Filip II zażądałby przeciw temuż kardynałowi Carafa. Nowo obrany papież przybrał miano Piusa IV.

Gdyby kardynał nie był na wygnaniu w chwili śmierci stryja, byłby się stał panem wyboru lub bodaj mógłby zapobiec wyborowi wroga.

Wkrótce potem uwięziono kardynała, zarówno jak księcia; najwidoczniej Filip II wydał wyrok na nich. Mieli odpowiadać na czternaście punktów oskarżenia. Przesłuchano wszystkich, którzy mogli oświetlić tych czternaście punktów. Proces ten, bardzo ściśle przeprowadzony, tworzy dwa tomy in folio, które przeczytałem z zajęciem, ponieważ spotyka się tam na każdej stronicy rysy obyczajowe, których historycy nie uznali za godne majestatu historii. Znalazłem tam malownicze szczegóły tyczące usiłowań morderstwa, skierowanych przez partię hiszpańską przeciw kardynałowi Carafa, wówczas wszechwładnemu ministrowi.

Zresztą jego i brata skazano za zbrodnie, które nie były zbrodniami dla nikogo innego, na przykład za to, że uśmiercili kochanka niewiernej żony i samą żonę. W kilka lat później książę Orsini zaślubił siostrę wielkiego księcia Toskanii, posądził ją o niewierność i kazał ją otruć w samejże Toskanii za zgodą wielkiego księcia, jej brata, i nigdy nie poczytano mu tego za zbrodnię. Wiele księżniczek z domu Medyceuszów zginęło w ten sposób.

Kiedy ukończono proces dwóch Carafa, sporządzono długi wyciąg, który na kilka zawodów rozpatrywano na radzie kardynałów. Aż nadto jasne jest, iż z chwilą gdy raz postanowiono skarać śmiercią mord, który był pomstą za cudzołóstwo – występek, którym trybunały nie zaprzątały się nigdy – kardynał winien był, iż naglił brata do zbrodni, jak książę winien był, że ją kazał wykonać.

3 marca 1561 roku papież Pius IV zwołał konsystorz, który trwał osiem godzin i z końcem którego wydał wyrok na obu Carafa w tych słowach: „Prout in schedula” (niech się stanie wedle żądania).

Następnej nocy prokurator posłał do więzienia św. Anioła bargella, iżby wykonał wyrok na dwóch braciach, Karolu, kardynale Carafa, i Janie, księciu Palliano; i tak się stało. Najpierw zajęto się księciem. Przeniesiono go z Zamku św. Anioła do więzienia Tordinone, gdzie wszystko było przygotowane; tam księciu, hrabiemu d'Aliffe i D. Leonardowi del Cardine ucięto głowy.

Książę zniósł tę straszliwą chwilę nie tylko jak szlachcic wysokiego rodu, ale jak chrześcijanin gotowy ścierpieć wszystko dla miłości Boga. Przemawiał pięknymi słowy do towarzyszy, aby ich umocnić w chwili śmierci, następnie napisał do syna66.

Bargello wrócil do Zamku św. Anioła, aby oznajmić śmierć kardynałowi Carafa, dając mu jedynie godzinę na przygotowanie się. Kardynał okazał wielkość duszy wyższą jeszcze od brata, ile że wyrzekł mniej słów: słowa są zawsze szukaniem siły poza sobą samym. Kiedy mu oznajmiono straszliwą wieść, usłyszano tylko, iż wymówił szeptem te słowa:

– Więc śmierć! O papieżu Piusie! O królu Filipie!

Wyspowiadał się; odmówił siedem psalmów pokutnych, po czym usiadł na krześle i rzekł do kata:

– Rób swoje.

Kat udusił go sznurem jedwabnym; sznur pękł, trzeba było zaczynać drugi raz. Kardynał spojrzał na kata, nie racząc wyrzec słowa.

Dopisano później:

W niewiele lat potem papież Pius V kazał przejrzeć proces i unieważnił go; kardynała i jego brata wrócono do czci, a generalnego prokuratora, który najbardziej przyczynił się do ich śmierci, powieszono. Pius V nakazał zniszczenie aktów procesu; wszystkie kopie istniejące w bibliotekach spalono, zabroniono przechowywać je pod klątwą; ale papież zapomniał o tym, że ma kopię procesu we własnej bibliotece. Jakoż wedle tej kopii sporządzono wszystkie odpisy, które dziś istnieją.

Vanina vanini albo szczegóły ostatniej Vendita 67 karbonariuszy odkrytej w państwie papieskim

Było to pewnego wieczoru na wiosnę roku 182… Cały Rzym był poruszony: książę de B., słynny bankier, wydawał bal w swoim nowym pałacu na Placu Weneckim. Wszystko, co sztuka włoska, co zbytek Paryża i Londynu mogą wydać najwspanialszego, zgromadzono dla upiększenia tego pałacu. Tłok był ogromny. Jasnowłose i skromne piękności arystokratycznej Anglii ubiegały się o zaszczyt obecności na tym balu; przybywały tłumnie. Najpiękniejsze kobiety rzymskie walczyły z nimi o palmę piękności. Młoda dziewczyna, w której blask oczu i heban włosów zdradzały rzymiankę, weszła prowadzona przez ojca; wszystkie spojrzenia biegły za nią. Szczególna duma widniała w każdym jej ruchu.

Wchodząc, cudzoziemcy olśnieni byli wspaniałością tego balu. „Festyn żadnego z królów Europy – mówili – ani się nie umył do tego.”

Królowie nie mieszkają w cudach architektury rzymskiej; obowiązani są zapraszać wielkie damy swego dworu, książę de B. prosi tylko ładne kobiety. Tego wieczora miał szczęśliwą rękę w swoich zaproszeniach; mężczyźni byli olśnieni. Wśród tych niepospolitych kobiet trzeba było wybierać, która jest najpiękniejsza; wybór był jakiś czas nie rozstrzygnięty, ale w końcu obwołano królową balu księżniczkę Vaninę Vanini, ową młodą dziewczynę o czarnych włosach i płomiennym oku. Natychmiast cudzoziemcy i młodzi rzymianie, opuszczając inne salony, napłynęli ciżbą tam, gdzie ona była.

Ojciec jej, książę Hasdrubal Vanini, życzył sobie, aby najpierw przetańczyła z kilkoma panującymi niemieckimi. Następnie przyjęła zaproszenie paru Anglików, bardzo pięknych i bardzo dobrze urodzonych; sztywne ich miny znudziły ją. Zdawało się, że więcej znajduje przyjemności w dręczeniu młodego Livia Savelli, który wyglądał na wielce zakochanego. Był to najświetniejszy młodzieniec w Rzymie i co więcej, on też był księciem; ale gdyby mu dano do przeczytania powieść, rzuciłby książkę po dwudziestej stronicy, powiadając, że go od czytania głowa boli. W oczach Vaniny była to wada.

 

Około północy rozeszła się po sali balowej wiadomość, która sprawiła pewne wrażenie. Młody karbonariusz68 zamknięty w Zamku św. Anioła umknął tegoż wieczora w przebraniu; przez wybryk romantycznego zuchwalstwa, mijając ostatnie warty, natarł na żołnierzy ze sztyletem; ale sam odniósł ranę, zbiry goniły go śladami krwi i była nadzieja, że go pochwycą.

Podczas gdy opowiadano tę historyjkę, Livio Savelli, olśniony wdziękiem i powodzeniem Vaniny, z którą właśnie przetańczył, szepnął, odprowadzając ją na miejsce, oszalały niemal z miłości:

– Powiedz, pani, kogo byłabyś zdolna pokochać?

– Tego młodego karbonariusza, który uciekł – odpowiedziała mu Vanina. – Ten przynajmniej zrobił coś więcej niż to, że raczył się urodzić.

Książę Hasdrubal zbliżył się do córki. Jest to bogaty człowiek; od dwudziestu lat nie policzył się ze swoim intendentem, który mu pożycza jego własne dochody na bardzo wysoki procent. Kto by go spotkał na ulicy, wziąłby go za starego aktora; nie zauważyłby, że książę ma na palcach kilka olbrzymich pierścieni zdobnych dużymi diamentami. Dwaj jego synowie wstąpili do jezuitów, a potem zmarli w obłąkaniu. Zapomniał ich; ale gryzie się tym, że jego jedyna córka, Vanina, nie chce iść za mąż. Ma już dziewiętnaście lat, a odrzuca najświetniejsze partie. Jaka przyczyna? Ta sama, która skłoniła Sullę do abdykacji, wzgarda dla Rzymian.

Nazajutrz po balu Vanina zauważyła, że ojciec jej, człowiek najbardziej niedbały pod słońcem, który w życiu nie zadał sobie tego trudu, aby użyć klucza, zamyka starannie drzwiczki od schodków wiodących na trzecie piętro pałacu. Okna wychodzą tam na terasę obsadzoną pomarańczami. Vanina odbyła kilka wizyt na mieście; za powrotem główna brama była zastawiona przygotowaniami do iluminacji, powóz wjechał tedy przez tylne podwórze. Vanina podniosła oczy i ujrzała ze zdziwieniem, że jedno okno w apartamencie, który ojciec zamknął tak troskliwie, jest otwarte. Uwolniła się od swej damy, weszła na poddasze i póty szukała, aż znalazła zakratowane okienko wychodzące na terasę strojną pomarańczami. Owo otwarte okno, które zauważyła, było tuż. Bez wątpienia w pokoju ktoś mieszkał; ale kto? Nazajutrz Vanina zdołała się wystarać o klucz od drzwiczek wychodzących na terasę z pomarańczami.

Podeszła na palcach do okna, które było jeszcze otwarte. Żaluzje pozwalały jej zostać nie spostrzeżoną. W pokoju było łóżko, ktoś leżał w tym łóżku. Pierwszym jej odruchem było cofnąć się; ale spostrzegła suknię kobiecą rzuconą na krzesło. Przyglądając się bliżej osobie spoczywającej na łóżku ujrzała, że jest to blondynka, jak się zdawało, bardzo młoda. Nie wątpiła już, że to kobieta. Suknia rzucona na krzesło była zakrwawiona; była też krew na damskich trzewikach stojących na stole. Nieznajoma poruszyła się; Vanina spostrzegła, że jest ranna. Szeroka opaska płócienna splamiona krwią okrywała jej pierś; opaska ta była umocowana jedynie za pomocą wstążek: to nie ręka chirurga założyła ją. Vanina zauważyła, że co dzień koło czwartej ojciec zamyka się w swoich pokojach, a potem zachodzi do nieznajomej; niebawem wraca i siada do powozu, aby udać się do hrabiny Vitteleschi. Skoro tylko odjechał, Vanina biegła na terasę, skąd mogła widzieć nieznajomą. Owa młoda kobieta, tak bardzo nieszczęśliwa, żywo przemawiała do jej wyobraźni; Vanina siliła się odgadnąć jej dzieje. Zakrwawiona suknia, rzucona na krzesło, nosiła ślady jak gdyby pchnięć sztyletu; Vanina mogła policzyć jej dziury. Jednego dnia ujrzała nieznajomą wyraźnie: błękitne jej oczy tonęły w niebie, zdawała się pogrążona w modlitwie. Niebawem łzy napełniły jej piękne oczy; młoda księżniczka ledwie mogła się wstrzymać, aby do niej nie zagadać. Nazajutrz Vanina odważyła się ukryć na terasie przed przybyciem ojca. Ujrzała don Hasdrubala, jak wchodził do nieznajomej; niósł koszyk, a w nim zapasy. Książę miał minę niespokojną, mówił niewiele. Szeptał tak cicho, że mimo iż okno było otwarte, Vanina nie mogła dosłyszeć, co mówi. Wkrótce wyszedł.

– Musi ta biedna kobieta mieć bardzo groźnych wrogów – pomyślała Vanina – skoro ojciec, z natury tak beztroski, nie śmie się zwierzyć nikomu i zadaje sobie trud wspinania się co dzień na poddasze.

Pewnego wieczora, kiedy Vanina wysuwała ostrożnie głowę ku oknu nieznajomej, spotkała jej oczy; wszystko się wydało. Vanina padła na kolana i krzyknęla:

– Kocham panią i chcę ci być pomocna!

Nieznajoma dała znak, aby weszła.

– Jakże winnam panią przepraszać! – wykrzyknęła Vanina – moja głupia ciekawość musi się pani wydać niedelikatna! Przysięgam ci tajemnicę i jeśli zażądasz, nie wrócę tu nigdy.

– Któż mógłby nie czuć się szczęśliwy, oglądając panią! – rzekła nieznajoma. – Czy mieszkasz w tym pałacu?

– Oczywiście! – odparła Vanina. – Ale widzę, że pani mnie nie zna: jestem Vanina, córka don Hasdrubala.

Nieznajoma objęła ją zdumionym spojrzeniem, zaczerwieniła się mocno, po czym dodała:

– Racz pani użyczyć mi nadziei, że będziesz mnie odwiedzała co dzień; ale chciałabym, aby książę nie wiedział nic o tych odwiedzinach.

Serce biło Vaninie jak młotem; zachowanie się nieznajomej uderzyło ją swą szlachetnością. Biedna kobieta musiała się z pewnością narazić jakiemuś potężnemu człowiekowi; może w przystępie zazdrości zabiła kochanka? Vanina nie dopuszczała myśli, aby jej niedole mogły mieć jakąś pospolitą przyczynę. Nieznajoma odpowiedziała, że ją zraniono w ramię; rana sięgała aż do piersi i dokuczała jej mocno. Często miała usta pełne krwi.

– I nie ma tu chirurga! – wykrzyknęła Vanina.

– Wiadomo pani, że w Rzymie – odparła nieznajoma – chirurg winien jest policji wierny raport z każdej rany, którą ma w leczeniu. Książę raczy sam opatrywać moje rany tą bielizną.

Nieznajoma z doskonałym wdziękiem unikała wszelkiego roztkliwiania się nad swoim wypadkiem; Vanina szalała już za nią. Jedno tylko zdziwiło młodą księżniczkę, a mianowicie, iż w trakcie rozmowy, niewątpliwie bardzo poważnej, nieznajoma z trudem zdołała powściągnąć nagłą ochotę do śmiechu.

– Byłabym szczęśliwa – rzekła Vanina – gdybym mogła znać twoje imię.

– Zowią mnie Klementyna.

– A więc, droga Klementyno, jutro o piątej przyjdę cię odwiedzić.

Nazajutrz Vanina znalazła nową przyjaciółkę w bardzo złym stanie.

– Sprowadzę ci chirurga – rzekła Vanina, ściskając ją.

– Raczej wolałabym umrzeć – odparła nieznajoma. – Czyż mogłabym narazić moich dobroczyńców?

– Chirurg pana Savelli-Catanzara, gubernatora Rzymu, jest synem jednego z naszych służących – odparła żywo Vanina. – Jest nam oddany, a dzięki swojej pozycji nie lęka się nikogo. Ojciec mój nie docenia jego wierności; poślę po niego.

– Nie chcę chirurga! – wykrzyknęła nieznajoma z gwałtownością, która zdumiała Vaninę. – Przychodź do mnie, a jeśli Bóg zechce mnie powołać do siebie, umrę szczęśliwa w twoich ramionach.

Nazajutrz stan nieznajomej pogorszył się.

– Jeśli mnie kochasz – rzekła Vanina na rozstaniu – zgodzisz się przyjąć chirurga.

– Jeżeli się zgodzę, szczęście moje pierzchnie.

– Poślę po niego – odparła Vanina.

Nic nie mówiąc, nieznajoma zatrzymała ją; ujęła rękę młodej dziewczyny i okryła ją pocałunkami. Nastało długie milczenie, nieznajoma miała łzy w oczach. Wreszcie puściła rękę Vaniny i rzekła z wyrazem takim, jak gdyby szła na śmierć:

– Mam pani coś wyznać. Przedwczoraj skłamałam, mówiąc, że się nazywam Klementyna: jestem nieszczęśliwy carbonaro.

Vanina, zdumiona, cofnęła się z krzesłem i zaraz wstała.

– Czuję – ciągnął karbonariusz – że to wyznanie doprowadzi mnie do utraty jedynego skarbu, który trzyma mnie przy życiu, ale byłoby niegodne oszukiwać panią. Nazywam się Pietro Missirilli, mam dziewiętnaście lat; ojciec mój jest biednym chirurgiem w St. Angelo in Vado; ja jestem karbonariuszem. Odkryto naszą schadzkę; powleczono mnie w kajdanach z Romanii do Rzymu. Wtrącono do kaźni, gdzie lampka płonęła dniem i nocą, spędziłem tam trzynaście miesięcy. Litościwa dusza zapragnęła mnie ocalić. Przebrano mnie za kobietę. Kiedy wychodziłem z więzienia i mijałem straże przy ostatniej bramie, usłyszałem, jak jeden z żołdaków przeklina karbonariuszy; dałem mu policzek. Zaręczam pani, to nie była czcza fanfaronada, ale roztargnienie. – Ścigany w nocy przez ulice po tym niebacznym kroku, zraniony bagnetem, tracąc już siły, wpadam do jakiegoś domu przez otwartą bramę. Słyszę kroki żołnierzy – tuż za sobą, skaczę w ogród, padam o kilka kroków od kobiety, która się przechadza.

– Hrabina Vitteleschi, przyjaciółka mego ojca! – rzekła Vanina.

– Jak to, powiedziała to pani? – wykrzyknął Missirilli. – Tyle wiem, że ta dama, której nazwisko nigdy nie powinno wyjść z moich ust, ocaliła mi życie. W chwili gdy żołnierze wpadli do domu, aby mnie pochwycić, ojciec pani uprowadził mnie w swoim powozie. Czuję się bardzo źle; od kilku dni to pchnięcie bagnetem nie daje mi oddychać. Umrę, i umrę w rozpaczy, skoro tym samym przestanę panią widywać.

Vanina słuchała niecierpliwie i szybko wyszła. Missirilli nie znalazł w tych pięknych oczach żadnego współczucia, jedynie wyraz obrażonej dumy.

W nocy zjawił się chirurg; był sam. Missirilli był w rozpaczy, lękał się, że już nie ujrzy Vaniny. Próbował pytać chirurga, ale ten puścił mu krew i nie odpowiedział nic. Toż samo milczenie następnych dni. Oczy Pietra nie opuszczały terasy, którą Vanina zwykła była wchodzić; był bardzo nieszczęśliwy. Jednego dnia, koło północy, zdawało mu się, że widzi jakiś cień na terasie; czy to była Vanina?

Co noc Vanina przychodziła i przyciskala twarz do szyby w oknach młodego carbonaro. „Jeśli doń przemówię – powiadała sobie – jestem zgubiona! Nie, nigdy już nie powinnam go ujrzeć!”

Powziąwszy to postanowienie, przypomniała sobie mimo woli sympatię, jaką zapłonęła do tego młodzieńca, kiedy tak niedorzecznie brała go za kobietę. Po tak lubej zażyłości trzeba go zapomnieć! W chwili rozsądku Vanina była przerażona zmianami, jakie zaszły w jej pojęciach. Od czasu jak Missirilli wymienił swoje nazwisko, wszystko to, o czym zwykła myśleć, pokryło się jak gdyby mgłą, jawiło się już tylko w dali.

Tydzień nie upłynął, kiedy Vanina, blada i drżąca, weszła z chirurgiem do pokoju młodego carbonaro. Przyszła powiedzieć mu, że trzeba skłonić księcia, aby przysłał w swoje miejsce służącego. Nie została ani dziesięciu sekund; ale przez litość za kilka dni znów wróciła z chirurgiem. Jednego wieczora, mimo iż Missirilli czuł się o wiele lepiej i Vanina nie miała już powodu do obaw o jego życie, ośmieliła się przyjść sama. Na jej widok Missirilli omal nie oszalał ze szczęścia, ale starał się ukryć swą miłość; przede wszystkim chciał ocalić godność mężczyzny. Vaninę, która weszła ze spłonionym czołem, lękając się wyznań miłosnych, zbiła z tropu szlachetna i pełna oddania, ale wolna od roztkliwień przyjaźń, z jaką ją przyjął. Odeszła, a on nie starał się jej zatrzymać.

Kiedy wróciła w kilka dni później, toż samo zachowanie się, te same zapewnienia głębokiego szacunku i wiekuistej wdzięczności. Vanina nie tylko nie potrzebowała hamować uniesień młodego carbonaro, ale zaczęła się lękać, że ona jedna kocha. Ta tak dumna dotąd młoda dziewczyna gorzko czuła bezmiar swego szaleństwa. Udawała wesołość, nawet chłód, przychodziła rzadziej, ale nie mogła się przemóc, aby nie odwiedzać młodego chorego.

Missirilli, płonąc miłością, ale pomny swego niskiego urodzenia i swej godności, postanowił dać folgę uczuciom aż wtedy, gdy Vanina wytrwa tydzień bez widzenia go. Duma młodej księżniczki broniła się piędź po piędzi. „Ba! – powiedziała sobie wreszcie – jeżeli przychodzę do niego, to dla siebie, aby sobie sprawić przyjemność. Nigdy nie wyznam mu sympatii, jaką we mnie budzi.” Przesiadywała długo u Missirillego, który rozmawiał z nią tak, jak by to czynił wobec dwudziestu osób. Jednego wieczora, po dniu, przez który nienawidziła go i przyrzekała sobie być dlań jeszcze surowsza i chłodniejsza niż zwykle, powiedziała mu, że go kocha. Niebawem została jego kochanką.

Było to szaleństwo, ale trzeba wyznać, że Vanina czuła się zupełnie szczęśliwa. Missirilli nie myślał już o rzekomych obowiązkach godności, kochał tak, jak się kocha pierwszy raz w dziewiętnastym roku życia i we Włoszech. Miał wszystkie skrupuły najtkliwszej miłości; tak dalece, iż wyznał tej dumnej księżniczce podstęp, do którego się uciekł, aby obudzić jej miłość. Zdumiony był nadmiarem swego szczęścia. Cztery miesiące spłynęły bardzo szybko. Jednego dnia chirurg oznajmił, iż wraca wolność choremu. „Co mam począć? – pomyślał Missirilli. – Zostać ukryty u jednej z najpiękniejszych osób w Rzymie? A podli tyrani, którzy mnie trzymali trzynaście miesięcy w więzieniu bez słońca, będą pewni, że mnie złamali! Italio, jesteś naprawdę nieszczęśliwa, jeśli twoi synowie opuszczają cię tak łatwo!”

 

Vanina nie wątpiła, że największym szczęściem Pietra byłoby zostać na zawsze przy niej; zdawał się u szczytu marzeń; ale jedno powiedzenie generała Bonaparte rozlegało się ironicznie w duszy młodzieńca i dawało ton całemu jego stosunkowi do kobiet. Kiedy w roku 1796 generał Bonaparte opuszczał Brescję, ławnicy, którzy go odprowadzali do bram miasta, wspomnieli mu, iż mieszkańcy Brescji najbardziej kochają wolność w całych Włoszech. „Tak – odparł – lubią o tym opowiadać swoim kochankom.”

Missirilli oświadczył Vaninie dość nieswoim głosem:

– Skoro zapadnie noc, muszę wyjść z tego domu.

– Pamiętaj wrócić do pałacu przed świtem; będę czekała na ciebie.

– O świcie będę wiele mil za Rzymem.

– Wybornie – rzekła zimno Vanina – i dokąd się udasz?

– Do Romanii, zemścić się.

– Ponieważ jestem bogata – ciągnęła Vanina najspokojniej w świecie – mam nadzieję, że przyjmiesz ode mnie broń i pieniądze?

Missirilli popatrzył na nią bystro długą chwilę, po czym rzucił się w jej ramiona, mówiąc:

– Duszo mego życia, zapominam przy tobie o wszystkim, nawet o swoim obowiązku. Ale im twoje serce jest szlachetniejsze, tym bardziej powinnaś mnie zrozumieć.

Vanina płakała długo, w końcu postanowiono, że Pietro opuści Rzym aż pojutrze.

– Pietro – powiedziała doń nazajutrz – mówiłeś mi nieraz, że człowiek znany, na przykład książę rzymski, rozporządzający znacznymi sumami, mógłby oddać wielkie usługi sprawie wolności, gdyby Austria kiedy wplątała się gdzieś daleko w wielką wojnę.

– Z pewnością – odparł Pietro zdumiony.

– Posłuchaj zatem: jesteś dzielny człowiek, brak ci jedynie wysokiej pozycji; ofiaruję ci swoją rękę i dwieście tysięcy funtów renty. Podejmuję się uzyskać pozwolenie ojca.

Pietro rzucił się do jej stóp; Vanina jaśniała radością.

– Kocham cię bez pamięci – rzekł – ale jestem biednym sługą ojczyzny; im Włochy są nieszczęśliwsze, tym bardziej powinienem im zostać wierny. Aby uzyskać zezwolenie don Hasdrubala, trzeba lata całe odgrywać nader smutną rolę. Vanino, odmawiam.

Missirilli chciał spalić mosty tym słowem; czuł, że niebawem zbraknie mu odwagi.

– Moim nieszczęściem jest – wykrzyknął – że cię kocham bardziej niż życie, że opuścić Rzym jest dla mnie najstraszliwszą męką! Och, czemuż Włochy nie są wolne od barbarzyńców! Z jaką rozkoszą popłynąłbym z tobą do Ameryki.

Vanina zlodowaciała. Ta odmowa jej ręki dotknęła jej dumę; ale niebawem rzuciła się w ramiona Missirillego.

– Nigdy nie wydałeś mi się godniejszy kochania! – wykrzyknęła. – Tak, mój chirurgu wiejski, jestem twoją na zawsze. Jesteś wielki człowiek, jak nasi dawni Rzymianie!

Wszelka myśl o przyszłości, wszelki mizerny głos rozsądku pierzchły; była to chwila doskonałej miłości. Skoro znów mogli zebrać myśli, Vanina rzekła:

– Przybędę do Romanii tuż za tobą i każę sobie przepisać kąpiele w Poretta. Zatrzymam się w zamku, który mamy w San Nicolo, niedaleko Forli…

– Tam spędzę życie z tobą! – wykrzyknął Missirilli.

– Ważyć się na wszystko, oto mój dzisiejszy los – odparła Vanina z westchnieniem. – Zgubię się dla ciebie, ale mniejsza… Czy będziesz mógł kochać dziewczynę zniesławioną?

– Czyż nie jesteś żoną moją – rzekł Missirilli – i to żoną ubóstwianą na wieki? Potrafię cię kochać i bronić.

Vanina musiała iść do gości. Zaledwie Missirilli został sam, własne postępowanie wydało mu się barbarzyństwem.

„Co to jest ojczyzna? – powiadał sobie. – To nie jest istota, której bylibyśmy winni wdzięczność za dobrodziejstwo, która byłaby nieszczęśliwa i mogła nas przeklinać, jeśli jej chybimy. Ojczyzna i wolność to tak jak mój płaszcz; to rzecz, która mi jest pożyteczna, którą trzeba mi kupić, to prawda, o ile jej nie dostałem w spadku po ojcu; ale ostatecznie kocham ojczyznę i wolność, ponieważ te dwie rzeczy są mi użyteczne. Jeżeli nie mam z nimi co począć, jeżeli są dla mnie niby płaszcz w sierpniu, po co je kupować, i to za olbrzymią cenę? Vanina jest tak piękna, ma wyjątkowy urok! Będą jej nadskakiwali, zapomni o mnie. Gdzież jest kobieta, która by miała w życiu tylko jednego kochanka? Te książątka rzymskie, których mam za nic jako obywateli, mają tyle przewag nade mną! Muszą być bardzo mili. Och, jeśli odjadę, ona zapomni o mnie i stracę ją na zawsze!”

W nocy Vanina zaszła do niego; przyznał się jej do niepewności, w której tonął, oraz do roztrząsań, jakim pod wpływem miłości poddał wielkie słowo ojczyzna. Vanina czuła się bardzo szczęśliwa. „Gdyby musiał koniecznie wybierać między ojczyzną a mną – powiadała sobie – dałby pierwszeństwo mnie.”

Zegar na sąsiedniej wieży wybił trzecią; nadchodziła chwila ostatecznego pożegnania. Pietro wyrwał się z objęć kochanki. Już schodził na dół, kiedy Vanina, wstrzymując łzy, rzekła z uśmiechem:

– Gdybyś znalazł opiekę u biednej wieśniaczki, czy nie uczyniłbyś nic, aby się odwdzięczyć? Przyszłość jest niepewna, puszczasz się w drogę pośród swoich wrogów; daruj mi trzy dni przez wdzięczność, tak jakbym była biedną kobietą, aby mi zapłacić za opiekę.

Missirilli został. Wreszcie opuścił Rzym. Dzięki paszportowi kupionemu w zagranicznej ambasadzie dostał się do swoich. Była to wielka radość; myśleli, że nie żyje. Przyjaciele chcieli uczcić jego powrót sprzątnięciem jednego lub dwóch karabinierów (nazwa, jaką noszą żandarmi w państwie papieskim).

– Nie zabijajmy bez koniecznej potrzeby Włocha, który umie władać bronią – rzekł Missirilli. – Ojczyzna nasza nie jest wyspą jak szczęśliwa Anglia; brak żołnierzy nie pozwala nam się oprzeć interwencji królów Europy.

Wkrótce potem Missirilli, tropiony przez karabinierów, zabił ich dwóch z pistoletów, które mu dała Vanina. Nałożono cenę na jego głowę.

Vanina nie zjawiała się w Romanii; Missirilli sądził, że zapomniała o nim. Był to cios dla jego miłości własnej; zaczął wiele rozmyślać nad różnicą stanu, która go dzieli od kochanki. W chwili roztkliwienia i żalu za minionym szczęściem powziął myśl, aby wrócić do Rzymu i zobaczyć, co robi Vanina. Ta szalona myśl miała już przeważyć wszystko, co uważał za swój obowiązek, kiedy pewnego wieczora dzwon na górskim kościółku wydzwonił Anioł Pański w jakiś osobliwy sposób, tak jakby dzwonnik zapomniał się. Był to znak dla wendity karbonariuszy, do której Missirilli wstąpił, przybywszy do Romanii. Tej samej nocy wszyscy znaleźli się w pewnej pustelni w lesie. Dwaj pustelnicy, uśpieni przy pomocy opium, nie mieli najmniejszej świadomości celu, na jaki posłużył ich domek. Missirilli, który przybył tam bardzo smutny, dowiedział się, że naczelnika wendity schwytano i że jego, zaledwie dwudziestoletniego młokosa, miano wybrać naczelnikiem wendity, która liczyła mężczyzn więcej niż pięćdziesięcioletnich, spiskujących od czasu wyprawy Murata w 181569. Dostępując tego nieoczekiwanego zaszczytu, Pietro uczuł, że serce mu bije. Skoro został sam, postanowił nie myśleć już o młodej rzymiance, która o nim zapomniała, i poświęcić wszystkie swoje myśli powinności „oswobodzenia Włoch od barbarzyńców”70.

W dwa dni później Missirilli wyczytał w raporcie przyjazdów i odjazdów, jaki mu składano jako naczelnikowi wendity, że księżniczka Vanina przybyła do zamku swego w San Nicolo. Wiadomość ta wniosła więcej zamętu niż radości w jego duszę. Próżno upewniał sam siebie o swej miłości do ojczyzny, przemagając się, aby nie pognać tegoż wieczora do zamku w San Nicolo; myśl o Vaninie, której się sprzeniewierzał, nie dała mu spełniać należycie obowiązków. Ujrzał ją nazajutrz; kochała go jak w Rzymie. Ojciec, który chciał ją wydać za mąż, opóźnił jej wyjazd. Przywiozła dwa tysiące cekinów. Ta nieoczekiwana pomoc wzmocniła powagę Missirilla w jego nowej roli. Zamówiono sztylety na Korfu; przekupiono przybocznego sekretarza legata, mającego ścigać karbonariuszy. W ten sposób zdobyto listę księży pełniących funkcje szpiegów rządowych.

W owej opoce dobiegła końca organizacja jednego z najmniej nierozsądnych spisków, o jakie pokuszono się w nieszczęsnej ltalii. Nie będę tu wchodził w szczegóły, powiem tylko, że gdyby zamiar ten uwieńczyło powodzenie, Missirilli miałby prawo do sporej części chwały. Za jego sprawą kilka tysięcy spiskowców byłoby powstało na dany sygnał, czekając pod bronią przybycia wodzów. Stanowcza chwila zbliżała się, kiedy, jak zawsze się zdarza, uwięzienie wodzów udaremniło spisek.

Ledwie przybywszy do Romanii, Vanina nabyła przeświadczenia, że miłość ojczyzny kazałaby jej kochankowi zapomnieć o wszelkiej innej miłości. Duma zakipiała w młodej rzymiance. Na próżno usiłowała być rozsądną; popadła w melancholię: spostrzegła się, iż przeklina wolność. Jednego dnia, kiedy przybyła do Forli, aby się widzieć z Missirillim, nie mogła opanować męki, którą dotąd duma jej zawsze umiała zawładnąć.

– Doprawdy – rzekła – ty mnie kochasz po małżeńsku; to mi wcale nie wystarcza.

Rozpłakała się; ale to ze wstydu, że się zniżyła do wyrzutów. Missirilli uspokajał ją z widocznym roztargnieniem. W tej chwili Vanina powzięła myśl, aby go opuścić i wrócić do Rzymu. Znajdowała okrutną radość w tym, aby się ukarać za słabość, która przez nią przemówiła. Po krótkim milczeniu postanowienie jej dojrzało; uważała się za niegodną swego kochanka, gdyby go nie opuściła. Cieszyła się bolesnym zdumieniem, kiedy jej będzie na próżno szukał dokoła siebie. To znowuż myśl, że nie może uzyskać miłości człowieka, dla którego uczyniła tyle szaleństw, roztkliwiła ją głęboko. Przerwała milczenie i robiła, co tylko mogła, aby zeń wydrzeć czulsze słowo. On mówił jej z roztargnioną twarzą rzeczy bardzo serdeczne; ale jakimś innym, o ileż głębszym akcentem brzmiał jego głos, gdy wykrzyknął z bólem, mówiąc o swoich zamiarach:

65zlec (daw.) – odbyć poród, urodzić dziecko. [przypis edytorski]
66Książę […] napisał do syna – Pan Sismondi, uczony, pogmatwał całą tę historię. Patrz artykuł „Carafa” w Biografii Michauda; wydaje mu się, że to hrabiemu Montorio ścięto głowę w dniu śmierci kardynała. Hrabia był ojcem kardynała i księcia Palliano. Uczony historyk wziął ojca za syna. [przypis autorski]
67Vendita – komórka organizacyjna karbonariuszy. [przypis redakcyjny]
68karbonariusz – spiskowiec w XIX-wiecznych Włoszech, członek tajnego stowarzyszenia wrogiego monarchii absolutnej. [przypis edytorski]
69od czasu wyprawy Murata w 1815 – Joachim Murat, król Neapolu, po upadku Napoleona dwukrotnie bez powodzenia usiłował odzyskać władzę i został rozstrzelany. [przypis redakcyjny]
70oswobodzenia Włoch od barbarzyńców – „Liberar l'Italia de' barbari” (wł.), wyrażenie Petrarki z 1350 r., powtórzone później przez Juliusza II, Makiawela i hrabiego Alfieri. [przypis autorski]