KRANZ
O, mein Herr Jehowa!! Zabił się! I pan pleciesz mi tu jakieś bzdury, i nie mówisz nic o tym. Przecież to jest katastrofa. Gdzież znajdziemy takiego drugiego następcę i męża dla Janulki?
FIZDEJKO
Nie potrzeba następcy, skoro nie ma króla. Zostałem nadleśnym w dobrach Gottfryda, których zapomniał mi nawet przed śmiercią zapisać. Jestem zrujnowany doszczętnie.
KRANZ
To jest szaleństwo, panie Fizdejko. Ja panu podwyższę pensję. Teraz, kiedy wszystko wre i kipi jak w garnku, kiedy ja na wpół już się ugotowałem w tym warze, pan się cofa!
FIZDEJKO
Zostań pan sam królem, panie Kranz. Joël I W-Braku-Kogoś-Lepszego. Doskonale brzmi ten tytuł.
KRANZ
A wiesz pan co – to świetna myśl. Płaziewicz – co sądzicie o tym?
FIZDEJKO
Ja żartowałem: mój następca rodzi się w tej chwili w jakiejś chałupie. Tak mówił Mistrz. Zbydlęcone społeczeństwo jest tym samym co pierwotne – potrzebuje władzy, która by wyszła z łona samego bydlęctwa, a nie nas: hiperkulturalnych manekinów o nadbudowach psychicznych.
v. PLASEWITZ
A ja myślę, że nie. Może ty byś, Gienku, nie wybrnął, ale nie zapominaj o tym, że Kranz jest Żydem. My, Semici, mamy takie pokłady możliwości, że w tym cyklu wytrzymamy jeszcze w ciągłości. Kranz to jest świetna intuicyjna myśl.
FIZDEJKO
Nie mam przekonania, że dynastia Kranzów długo będzie trwała.
KRANZ
Miałem depesze. We Francji – zbydlęcenie, w Anglii – zbydlęcenie, w Ameryce też. Cały świat ruszył z kopyta w nową erę. W Norwegii jest już coś w naszym rodzaju. A propos: może mi pan da Janulkę za żonę, panie Fizdejko?
FIZDEJKO
Jeśli zechce – i owszem. Niech sobie pokróluje troszeczkę. Tylko jedna rzecz jest przykra, że was wyrżną bardzo prędko. Elza, słyszysz?
ELZA
Ja się zgadzam z rozkoszą. Niech się Semici ze sobą łączą. Czystość rasy jest naszą największą siłą.
KRANZ
Dziękuję. A gdzie Janulka?
FIZDEJKO
Zaraz wróci z grzybobrania. Mam już dosyć tych dyskusji i problemów. Jestem naprawdę zmęczony. Zasypiam.
Siada i zasypia. Zza krzaków wychodzi Księżna w szlafroczku z Janulką, ubraną w różową sukienkę.
JANULKA
Aha – więc przeczucie mnie nie myliło. Mistrz pękł ostatecznie. Panie, świeć jego duszy.
KRANZ
Panno Janulko, ojciec zgadza się – wychodzi pani za mnie za mąż. Od pięciu minut jestem królem Litwy i Białorusi.
JANULKA
Ani myślę – ja mam już po szyję tych wszystkich królestw i sztucznych jaźni. Jestem zwykła, półdziewicza, ładna panienka o mieszanej krwi. Wczorajszy wieczór dał mi poznać całą jałowość waszych wysiłków. Ojciec zrezygnował – Mistrz także, chociaż w inny sposób. Ja chcę wyjść za mąż normalnie, za skromnego młodzieńca i mieć zdrowe, bydlęce dzieci. Chcę być członkinią bydlęcego społeczeństwa. Ja też jestem zmęczona.
KRANZ
A, do diabła! Taka piękna panienka mi się wymyka. Ale to nic. Główna rzecz jest władza. Za mądry jestem trochę na króla, ale jak zacznę pić, to może zgłupieję jak i Fizdejko.
Wchodzi de la Tréfouille, ubrany jak w akcie I. Głowę ma obwiązaną chustką ze śladami krwi.
DE LA TRÉFOUILLE
Wracam do kraju i zostanę też królem. Podobno Francja zbydlęciała także.
KSIĘŻNA
Ja z tobą, Alfredzie. Mnie się też coś należy.
DE LA TRÉFOUILLE
O nie! Ty, Amalio, jesteś moją kochanką z fazy przejściowej. Oświadczam to publicznie: jeszcze żaden z de la Tréfouille’ów nie popełnił takiego mezaliansu. Panno Janulko, proszę panią o rękę i obiecuję królestwo zbydlęconej Francji.
JANULKA
O nie, mój książę: właśnie odmówiłam tego samego – cha, cha! – panu Kranzowi, który został królem Litwy. Eksperyment się nie udał. Mistrz leży martwy, a papa śpi jak suseł.
DE LA TRÉFOUILLE
W takim razie, Amalio…
KSIĘŻNA
waląc mu w łeb z browninga
Za późno, Alfredzie. W twojej rodzinie musiało być wiele mezaliansów – takich, o których nie wiesz. Nie cierpię istotnego chamstwa pod maską fałszywej wytworności. Ale Kranz kocha się we mnie od dawna i teraz nie śmie mi tylko tego wyznać. Prawda, mój drogi Joëlu?
De la Tréfouille umiera.
KRANZ
Tak – przyznaję się od razu. Ze względów dynastycznych wolałbym pannę Fizdejko, ale kocham tylko panią. Jesteś królową, Amalio. Chodźmy. Muszę zająć się teraz kwestią rybołówstwa i hodowli bydła – ale prawdziwego, nie ludzkiego. A od szóstej wieczór jestem twój. Gdzie jest korona?
ELZA
wydobywając koronę spod kołdry
Tutaj, mój dobry Joëlu. Schowałam ją na wszelki wypadek. Żałuję tylko, żeś nie został moim zięciem.
Kranz bierze koronę i wkłada ją na swoją czapkę pilota. Wchodzi Der Zipfel.
KRANZ
Płaziewicz, wydacie dziś manifest z moim programem. Der Zipfel, potrzebuję dziś wszystkich bojarów. Żeby mi byli żywi i zdrowi. To jest zalążek mojej armii.
DER ZIPFEL
Rozkaz, Wasza Królewska Mość.
Wybiega za mur i zaraz wraca.
KRANZ
Teraz ja wam pokażę, czym są Żydzi na właściwych miejscach. Geniusz bez miejsca jest zerem. No – Amalio, idziemy.
Wychodzą z Księżną i v. Plasewitzem za mur mijając się z wracającym Der Zipflem. Chasydzi wychodzą także, mówiąc chórem
CHASYDZI
Hamałab, abgach, Zaruzabel. Na koniec mamy Mesjasza!
Exit.
DER ZIPFEL
No – kwestia żydowska jest na razie rozwiązana. Za minutę będzie zaćmienie słońca. Nieznane ciemne ciało niebieskie przemyka obok nas z niepojętą szybkością.
JANULKA
Ach, co mnie obchodzą Żydzi i wszystkie zaćmienia. Sama jestem zaćmioną Żydówką. Nie mam już na horyzoncie nikogo zwykłego. Tak dosyć mam tych nadzwyczajnych ludzi, że aż mnie mglić zaczyna. Tak bym chciała mieć zwyczajnego różowego bubka za męża: bezmyślną, przyjemną kukiełkę, czystą i dobrze ubraną. Czy pan nie może zbudzić Mistrza, panie Der Zipfel? Tyle trupów już pan odnawiał do życia. Chciałabym pomówić z nim o przyszłości.
DER ZIPFEL
Nie, Janulko: nad samobójcami nie mam żadnej władzy. Ale zwróć no uwagę na tego lewego potworka. Popatrz, co się z nim dzieje.
Słońce nagle gaśnie. Na scenie jest prawie zupełnie ciemno. Lewy Potwór podnosi się i nagle zrzuca całą maskę i suknię. Okazuje się, że jest to zwykły, przystojny bubek, taki zupełnie, o jakim marzyła Janulka. Ubrany jest w szary strój marynarkowy i półbuciki z getrami. Podchodzi do Janulki.
II POTWÓR-BUBEK
Janulko, kocham cię.
JANULKA
Ja ciebie także.
Zarzuca mu ręce na szyję.
II POTWÓR-BUBEK
Nie będziemy nic o tym mówić, bo i my, i wszyscy inni znają to ze wszystkich sztuk realistycznych: francuskich, niemieckich, holenderskich, polskich, a nawet litewskich i rumuńskich – a także z powieści.
JANULKA
Ach – po cóż o tym mówić? To samo przez się się rozumie. Tylko że ja nie mam serca: kocham rozumowo. Wielki Mistrz wygryzł mi serce swoją dialektyką.
II POTWÓR-BUBEK
A ja nie mam mózgu. Byłem tylko potworem: opierzonym beznogiem.
JANULKA
zaciekawiona
Naprawdę? A tamten drugi, czy też jest bubek taki jak ty?
Bubek milczy zmieszany. Ciemności nabierają koloru buroczerwonawego.
DER ZIPFEL
Nie radzę próbować demaskowania go, można się przestraszyć.
JANULKA
A ja spróbuję.
Idą oboje z Bubkiem do I Potwora.
DER ZIPFEL
macając puls śpiącego Fizdejki
Trup.
Podchodzi do Elzy i też bada jej puls.
Także trup. Niezdrowe powietrze jest w tym zamku. Ja także jestem trup.
JANULKA
która stoi przed I Potworem nie śmiejąc go dotknąć
A więc jestem zupełna sierota.
II POTWÓR-BUBEK
Ja ci zastąpię wszystko.
DER ZIPFEL
No – dotknij go, moje dziecko. Raz w życiu zetknij się z ostatnią tajemnicą. Potem możesz zbydlęcieć do szczętu.
Janulka dotyka Potwora I, który momentalnie znika, tzn. zapada się w zapadnię.
JANULKA
To straszne! Boję się okropnie pierwszy raz w życiu. Więcej boję się siebie niż tego wszystkiego. Jednak jest coś niepojętego. Ale ty nie znikniesz, mój śliczny bubeczku?
II POTWÓR-BUBEK
Nigdy, nigdy. Jestem twój na wieki.
Wielki Mistrz nagle przewraca się z boku na bok i mówi w tonie modlitewnym, bełkocząc z początku niewyraźnie.
MISTRZ
Bihułbałambobambłagohamba – jadę w nieskończoność granicznych myśli równych prawie zeru. Zawojowuję nowe tereny tajemnic i kolonizuję je moimi myślami. Najgorsza jest karna kolonia myśli niewypowiedzianych. Przekraczam przełęcz sensu i bezsensu! Już jestem tam, gdzie nikogo nikt dosięgnąć nie może, ani ja sam siebie w sobie. I Bóg, złamany samotny starzec, z sercem rozdartym straszliwym niesmakiem nieudanego dzieła, sprasza wybranych na ostatni bal – bal wzajemnego przebaczenia. Tam widzę nas wszystkich i wielu, wielu innych. Dobijcie mnie! Ja nie chcę trwać w wieczności. Ja przebaczam Bogu potworność tego pomysłu, ale innego Istnienia nawet On sam stworzyć nie mógł.
JANULKA
Uciekajmy stąd! Tu straszno!
Uciekają z Bubkiem w krzaki.
DER ZIPFEL
strasznym głosem
Trupy!! Wstać!!!!
Elza, Fizdejko i de la Tréfouille zrywają się. Elza wyskakuje z łóżka. Nagły blask słońca rozjaśnia scenę.
ELZA
jakby zbudzona ze snu
Co to?!!
FIZDEJKO
Gdzie jestem?!! Jakieś nieznane miejsce z dawnych wcieleń!!
Roztrzaskuje fajkę o poręcz fotela. Karabin ma cały czas na ramieniu. Mistrz pełznie ku nim poprzez kupę leżącej na ziemi swojej zbroi.
MISTRZ
pełznąc jak snący rak
Dobijcie mnie… Męczy mnie ta wizja ostatniego balu… Nie mam już sił na towarzystwo Boga… Jest za dobry, za grzeczny, a we wszystkim kryje się pogarda. Nie chcę już rozmów fundamentalnych. Tak cieszyłem się niebytem i znowu coś jest, choć nie poznaję już siebie. A z przyzwyczajenia mówię o sobie: ja, ja, ja, ja…
Jęczy prawie
Zabijcie drugą jaźń. Czyż byłaby nieśmiertelna? Och – co za męka! Dobijcie mnie! Litości!!
DER ZIPFEL
Wal, Fizdejko, z obu luf w tego pełzającego gada. Dobij go, jak naddeptanego żuka. Niech się nie męczy już.
Fizdejko szybko zdejmuje winchestera z ramienia, mierzy krótko i strzela z obu luf w pełzającego Mistrza. Mistrz kamienieje w wyciągniętej pozycji.
DER ZIPFEL
Zdaje się, że przeholowałem! Duch zabił ducha z rzeczywistego winchestera!! Tylko czy to nie jest mój sen czasem – to wszystko razem?
FIZDEJKO
No dobrze, ale przecież ze mną dzieje się to samo…
DE LA TRÉFOUILLE
I ze mną też.
ELZA
A ja? Czyście o mnie zapomnieli? Jedyna kobieta między wami śni to samo co wy.
DER ZIPFEL
z zachwytem
W nieskończoności wszelkich możliwości możliwym jest i taki przypadek: spotkania się czterech identycznych snów. To nazywają czasem cudem.
Zza muru wypada hurma Bojarów z toporami. Na ich czele Glissander we fraku. Za nimi cztery panny z fraucymeru Mistrza, które klękają po obu stronach jego trupa. Rozpoczyna się potworna rzeź pięciorga poprzednich osób.
DER ZIPFEL
To już nie jest cud! To po prostu oszalał sam ośrodek wszystkich przypadków świata!!! Aaa!!!!
Pada pod uderzeniem siekiery. Krew bluzga (pękają baloniki z wodą zabarwioną fuksyną, które wszyscy mieli pod ubraniami). Wszyscy padają. Podczas tego zza krzaków ukazuje się Joël Kranz, w purpurowym płaszczu i w koronie na głowie, w towarzystwie Amalii, ubranej tak samo. Patrzą z uśmiechem na rzeź.
Kurtyna.
27 VI 1923