wśród ciszy
Gdzie Janulka?
GLISSANDER
Cicho! Córce kniazia jest niedobrze. Za dużo wypiła tej nocy. Trzeźwią ją panny z fraucymeru, to jest: z haremu Wielkiego Mistrza. Panowie, jedyni panowie na tej ziemi – a także pewno i na przyległych planetach Marsie i Wenerze – pozwólcie, że was skojarzę oficjalnie dla dokonania ostatniego tworu, o pełnej wartości dawnych czynów naszych rycerzy i w ogóle wielkich ludzi. Kniaź Fizdejko – Wielki Mistrz Neo-Krzyżaków Reichsgraf von und zu Berchtoldingen.
FIZDEJKO
Niech Mistrz nie myśli, że jestem snobem. W moim wieku i przy mojej wiedzy o życiu i historii…
GLISSANDER
Bez wstępów, panie Fizdejko.
FIZDEJKO
Że płatny sługus pozwolił sobie…
GLISSANDER
Do rzeczy, Gienek, do rzeczy. Mistrz nie lubi żadnych kołowań.
FIZDEJKO
A więc, kochany Mistrzu, muszę się przyznać, że nic nie rozumiem. Ani co, ani po co, ani jak. Tajemnica. Jedyny niepokój, który mnie dręczy, to o Janulkę. Kocham moją córeczkę. Wszystkie dzieci spłodzone przez rodziców w późnym wieku są takie nadzwyczajne. Prawda, panie hrabio?
MISTRZ
Muszę przyznać się kniaziowi, że córka jego podbiła mnie zupełnie niesłychanym wprost wdziękiem, szczerością i inteligencją. Nad miarę mądra dziewczynka.
Fizdejko robi nieokreślony ruch.
Boi się pan, czy jej nie uwiodłem? Nie – przysięgam na ten miecz. Mam w postaci mego fraucymeru prawie idealny piorunochron czy raczej – ale mniejsza o to – dla moich żądz, przechodzących miarę człowieka w moim wieku…
v. PLASEWITZ
Mistrzu, tu leży moja córka.
MISTRZ
Ach, przepraszam. Przyzwyczaiłem się w towarzystwie księżnej Amalii nie krępować się niczym.
Podchodzi do Elzy i całuje ją w rękę bardzo długo; nagle:
Ale, ale, panie Fizdejko, czemu pan nie powiedział mi, że pańska żona jest Semitką?
FIZDEJKO
W trzecim pokoleniu, panie hrabio.
MISTRZ
Proszę bez tytułów. Mówmy sobie „ty” po prostu. To ułatwi sytuację. Lubię bardzo wymyślać. Otóż wracając do rzeczy – dość tego przeklętego gadulstwa – to, że o tym nie wiedziałem, popsuło mi masę projektów dodatkowych. Cały antysemityzm będzie musiał być puszczony w formie zamaskowanej. A zresztą Żydów nie trzeba się bać ani ich nienawidzieć, tylko zużywać ich tak, aby sami o tym nie wiedzieli, że są zużywani.
KSIĘŻNA
Trudna to sprawa, Gottfrydzie. Możesz sam być zużyty i jednocześnie przekonany, że nad sytuacją panujesz właśnie ty.
MISTRZ
Wiem sam o tym, moja Anno. Lubię się dociągać do rzeczy niewykonalnych…
FIZDEJKO
Ale Janulka, moja biedna córeczka…
MISTRZ
Wyrzyga się i przyjdzie – już powiedziałem. Serce ma zdrowe. Otóż, nie mam nic przeciw temu un tout petit brin de sang sémite20. Dwie są dobre kombinacje: prusko-polska, to znaczy ja – moja matka jest z domu księżniczka Zawratyńska – i litewsko-semicka w odpowiedniej proporcji – nie mówię o Metysach.
GLISSANDER
Eeee – widzę, że panowie nie dogadacie się nigdy. Mistrzu, proszę się streszczać.
MISTRZ
A więc, Eugeniuszu, prosto z mostu: chcesz być królem czy nie? Niestety, musimy przeżyć nasze życia do końca w formie artystycznej transformacji spółrzędnych21 albo zmieszać się z motłochem. Prawda w zwykłym znaczeniu jest tu wykluczona. O ten problem rozbiły się już wszelkie wysiłki trzysta lat temu. Ale ja – pośrednio oczywiście – w formie nowych tworów psychicznych – podam całkiem inną definicję Prawdy: Niezgodność z rzeczywistością, a przy tym deformacja tej ostatniej. Wzajemne ustępstwa tych dwóch sfer stwarzają coś, co różne jest jak związek chemiczny od swych pierwiastków, od wszystkiego, co było dotąd. Nasze koordynaty to liczby zespolone22. Coś z urojenia trzeba dodać – to trudno i darmo – to samo nie przyjdzie. Sam jestem bezsilny z wielu, wielu powodów. Brak mi pewnej prymitywności, która… A otóż i twoja ukochana latorośl.
Dwie panny z fraucymeru wprowadzają Janulkę, ubraną w białą sukienkę balową. Śnieg wali przez okno hurmami. Tumany dolatują aż do łóżka Elzy. Wicher wyje ponuro.
JANULKA
Mamo! Wódki! Zmarzłam strasznie na śniegu. Chce mi się bicia w mordę, wbijania na pal – nie wiem czego. Mistrz jest księciem z bajki.
Idzie ku matce i pije z butelki, która stoi na podłodze. Fizdejko zachwycony, rozgląda się naokoło szukając uznania.
FIZDEJKO
bijąc się po lędźwiach
Moja krew! Moja krew! Jak Boga kocham. Wszyscy Fizdejkowie byli tacy.
JANULKA
Wy nie wiecie, co to za cudowny człowiek jest Mistrz. To prawdziwy rycerz dawnych czasów. Naprawdę – historia obróciła się zadem do pyska i żre swój własny… ogon. To cud prawdziwy. Mogłabym go uwieść od razu, ale nie chcę. Ja jestem czysta dziewczynka, a on jest duch straszliwy, przeglądający się we mnie jak w magicznym zwierciadle ukazującym przedmiot ze wszystkich stron.
MISTRZ
Zaiste poznałem w sobie głębie, o które wcale siebie nie podejrzewałem. Raczej koronkowe wykończenia fundamentów mojej sztucznej jaźni. Ale o tym później.
v. PLASEWITZ
Czy przemyślałeś już to do dna, panie hrabio? Nie radzę. Jestem zwolennikiem wejrzenia bezpośredniego, czystej pojęciowej bzdury.
MISTRZ
Nie przemyślałem i nie mam zamiaru. Zbyt wiele cudownych rzeczy tu się stało. To szczęście, że poznałem córkę twoją wcześniej niż ciebie, mój Fizdejko. Tę istotną etykietę stworzył dla nas nasz nieoceniony Glissander.
Małpigiusz kłania się.
Ale niedosyt dziwności skłania mię ku światom zapomnianym przez dzisiejszą ludzkość…
Zatyka usta ręką w żelaznej rękawicy.
Co ja powiedziałem? Przy damach? O Boże, co za gafa!
Do Der Zipfla:
Also, mein lieber23 polski czarownik, możesz pan kazać wnieść swoje potwory. Raźniej nam będzie z nimi.
Der Zipfel wychodzi.
Cierpliwości. Ostrzegam, że mówić będę bezpośrednio. Ten improduktyw poetycki, biedny Małpigiusz,
wskazuje na Glissandera
ujął moją nieokiełznaną i skiełbaszoną fantazję słów w formy niewzruszone. Przy całej dowolności połączeń pojęciowych śmiem twierdzić…
Wiatr wyje głucho.
FIZDEJKO
Ach, mów już nareszcie, Gottfrydzie. Nie obiecuj, tylko mów! Bebechy mnie bolą od tego oczekiwania, a tyle jest jeszcze przed nami.
MISTRZ
Zaraz – tylko niech wniosą potwory. Etykieta musi być zachowana.
Dwóch Bojarów wnosi ogromną pakę z desek, grubo ciosanych. Za nimi zaraz dwóch innych wnosi drugą pakę. Stawiają paki po obu stronach ekranu. Za nimi ukazuje się Der Zipfel.
Może trochę światła, kniagini. Proszę zapalić lampkę.
Elza przekręca guzik. Światło zalewa scenę.
Ta nędza to jest efekt kapitalny jako tło do mojego programu. Nie myślcie, że jestem pijany. A teraz, książęta zbydlęconej Litwy, otwórzcie paki z potworami.
Bojarzy zaczynją odbijać paki od strony widowni. Odbiwszy z góry i po bokach, przytrzymują pokrywy, czekając na dalsze rozkazy.
JANULKA
Tego jednego obawiam się trochę.
FIZDEJKO
I ja też. Ale skoro Mistrz tak każe – to trudno. Jednak mnie nawet dziecinnych bajek nie oszczędzono na starość. Wszystko muszę przeżyć. Czy ja dziecinnieję, czy co, u diabła starego? Boję się jak małe dziecko.
MISTRZ
Nie ma żadnej obawy. Mamy przecież między nami szlachetnego Der Zipfla, Wielkiego Czarodzieja i naczelnika najpiekielniejszych w świecie seansów. Nie takie potwory on już opanował.
DER ZIPFEL
Tak jest, panie.
Do książąt:
Odwalcie pokrywy, stare niedźwiedzie, i won!!
Bojarzy odwalają pokrywy wśród zgrzytania gwoździ od dołu i z wrzaskiem piekielnego strachu uciekają, tłocząc się we drzwiach. Z pak rozlega się ptasie skrzeczenie. Wicher dmie. Śnieg wali przez okno.
KSIĘŻNA
podchodząc
Ach, co za miłe potworki! W nich jest zaklęta tajemnica naszej wspaniałej przyszłości. To są nasze talizmany, maskoty naszych zwycięskich, sztucznych konstrukcji duchowych.
MISTRZ
trochę drżącym głosem
Ja sam widzę je po raz pierwszy. Nowe państwo największej dziczy, złączonej z najwyższą kulturą, jest pewnikiem przyszłej rzeczywistości. Nie ma kultury bez dziczy jako kontrastu.
JANULKA
klęka, łamiąc ręce
Tak się boję, tak się boję!
Potwory wypełzają z pak na swoich podstawach. Ruszają się jak przesuwane flakony
MISTRZ
Jeśli ze mną będziesz się bać, moja mała, to naprawdę się obrażę. A bez ciebie nie ma nas wcale. Ty jedna łączysz nas, jak jakiś piekielny klajster, w nowy stwór sztucznej rekonstrukcji życia na wierzchołkach nowej metafizycznej potęgi.
v. PLASEWITZ
Chociaż to nic zdaje się nie znaczyć, dobrze jest powiedziane.
JANULKA
klęcząc
Tak się boję, tak się boję!
POTWÓR
bez prawej ręki; głosem skrzeczącym
Proszę nas postawić bliżej pieca. Zimno nam.
MISTRZ
do wszystkich
Ruszcie się, leniwcy! Pomóżcie potworom. Prędzej!
Fizdejko, de la Tréfouille, Księżna i Glissander pomagają Potworom przesunąć się bliżej ku piecowi. Der Zipfel podchodzi do okna na lewo i wprawia je na powrót w ramę. Z pieca, nie domkniętego przez nikogo, bucha czerwony żar tak silny, że przyćmiewa elektryczną lampę. Świecą wszystkie szpary. Podczas przechodzenia Potworów za łóżkiem Elza zaczyna jęczeć cicho: „Aa, aaa”, potem coraz głośniej, aż wreszcie zamiera w dzikim krzyku.
ELZA
A! A! A! A! Aaa! Aaaa!!!! A!!!!!!!!
v. PLASEWITZ
podchodząc do niej
No – mamy przynajmniej jednego trupa. Moja córka umarła ze strachu.
FIZDEJKO
Zaraz będzie ich więcej. Serce zamiera mi z przerażenia, mimo iż wiem, że we wszystkim tym jest jakaś sztuczka.
Piec płonie wszystkimi szparami coraz silniej
JANULKA
dziko krzyczy, zrywając się z klęczek
Zlitujcie się nade mną!!!
Mistrz podbiega i zakrywa jej usta żelazną rękawicą, i podtrzymuje drugą ręką za talię.
MISTRZ
głosem twardym
Tajemnica wkroczyła między nas. Jesteśmy objęci wieczną, niepoznawalną głębią wszechbytu na nowo – jak dawni ludzie.
v. PLASEWITZ
Więc względność wszystkiego? Dzicz jako tło potęgujące i sztuczne potwory? Deformacja życia! Teraz rozumiem. Za tę cenę zdobywacie życie? To tak jak ze sztuką: za cenę deformacji i dysonansu – Nowe Formy?
MISTRZ
Nie. To były marzenia królów Hyrkanii. Nie, stanowczo nie; dzicz jest konieczna nie jako tło, tylko jako materiał. Na dziczy wyrośnie cudowny kwiat odnowionej Tajemnicy, możliwość nowej religii, ale nie sztucznej – prawdziwej tak, jak tajemnica mego własnego istnienia. Ale na to musimy się przetransformować.
v. PLASEWITZ
A jeśli dziczy wam zabraknie?
MISTRZ
Dzicz sztuczną wytworzy socjalizm doprowadzony do ostatnich granic. To się już stało u nas, a czy prędzej, czy później stanie się i gdzie indziej.
v. PLASEWITZ
Nie obejdziecie się bez Semitów. Oni, to jest właściwie my, jesteśmy konieczną ramą każdego obrazu przyszłości.
MISTRZ
Semitów mam pod dostatkiem. Sam ich puszczam wszędzie. Wyssiemy ich jak kleszcze.
Milczenie.
POTWÓR II
Dobrze nam tu. Ciepło jest.
v. PLASEWITZ
do Potworów
Czy jesteście naprawdę znakami zaświatowych potęg?
POTWÓR I
My nie jesteśmy wcale jakimiś symbolicznymi postaciami, My jesteśmy naprawdę, żyjemy, ciepło nam jest, chcemy jeść.
MISTRZ
Tak są rzeczywiste jak Tajemnica Bytu, której nie złamie nic: ani system pojęć, ani społeczeństwo, ani…
JANULKA
wyrywając mu się
Ani ty sam, Wielki Mistrzu. Ja kocham moje potwory, moje biedne, kochane monstrumki. Ja się was wcale już nie boję. Zaraz dostaniecie jeść.
Biegnie ku nim i gładzi je po piórach. Ptasie skrzeki wydobywają się z Potworów.
FIZDEJKO
A więc za cenę jej miłości do mnie i zdrowia jej rozumu mam zdobyć rzeczywistą władzę – ja, złamany starzec na schyłku dni swoich!
MISTRZ I DER ZIPFEL
Wskazując na ekran, na którym powoli występuje obraz olbrzyjmiej głowy Fizdejki w fantastycznej koronie, rzucony przez magiczną latarnię.
Patrz tam!!!
FIZDEJKO
Latarnia magiczna! I tego mi nie oszczędzili. Dziecinnieję zupełnie. I boję się, boję okropnie, mimo iż wiem, że macie tu gdzieś ukryty reflektor.
Wstaje z klęczek.
Ale ja też muszę wreszcie zjeść kolację. Chodźmy, państwo.
MISTRZ
Ja zostanę tu z Janulką i wszczepię w jej psychiczny kościotrup jad tajemnic najgorszych. Pewna doza zła, zwykłego łotrowskiego zła, nie da się uniknąć nawet w naszych wymiarach.
Idzie na lewo ku Janulce i Potworom. Za nim idzie Der Zipfel, Fizdejko kieruje się ociężale ku drzwiom. Za nim księstwo de la Tréfouille, v. Plasewitz i Glissander. Lampa gaśnie.
FIZDEJKO
idąc
Krótkie spięcie. I to jeszcze nawet! O, jakże bać się będę dziś przy świecach!
Wychodzą. Der Zipfel stoi na tle płonącego pieca, który trochę przygasa.
MISTRZ
grzmiącym głosem
A teraz precz ze sztucznymi tajemnicami! Janulko, staniesz się w moich psychofizycznych szponach medium urzeczywistnień najgłębszej żądzy przeżycia siebie w sposób najbardziej skondensowany. Ja pęknę chyba z rozkoszy! Ty sama nie przetrzymasz tego: przejdzie przez ciebie prąd psychiki mocnej jak stado słoni.
JANULKA
Tak, tylko przyniosę jeść moim potworom.
Wybiega.
MISTRZ
odsłania przyłbicę i rzuca się na kolana przed łóżkiem, na którym leży trup Elzy; płaczliwym głosem:
Po co tu ten trup? Ja jestem zwykły dobry człowiek! Czego wy ode mnie wszyscy chcecie? Czy to ja ją zabiłem? Ja niczego nie chcę! Tylko trochę, trochę odpocząć!
Wybucha histerycznym łkaniem. Ptasi skrzek Potworów. Der Zipfel robi ruch ręką z góry na dół.
Kurtyna.