Kostenlos

Kuma

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

„Boże, ty wiesz dlaczego!”.

– Czemu wzdychasz, siostro? – spytała Hemangini ze współczuciem, a potem dodała wesoło:

– Nic sobie nie rób ze mnie… Nikt mnie nie traktuje serio!

I znowu śmiech jej rozgłośnie poleciał po falach rzeki.

V

Przekonałam się, że w zawodowych zajęciach mego męża poczęły się zdarzać coraz to częstsze i dłuższe przerwy. Odmawiał teraz stale wyjazdów do chorych w dalsze strony, a unikał starannie nawet pacjentów mieszkających w pobliżu.

Dawniej przychodził do komnat w głębi domu położonych tylko w południe, w porze posiłku, i wieczór, teraz atoli, uniesiony dziwną pieczołowitością o zdrowie ciotki, składał jej ciągłe i to długie wizyty. Poznawałam, że znajduje się w jej pokoju, po tym, iż wołała rozgłośnie Hemangini, by przyszła lub by przyniosła szklankę wody. Z początku dziewczyna spełniała, czego od niej żądano, potem atoli zupełnie wypowiedziała posłuszeństwo.

Daremnie ciotka nawoływała i wabiła słodkim głosem:

– Hemo! Hemuniu! Hemangini!

Dziewczyna, uniesiona politowaniem, czepiała się mnie. Milczała pod wpływem strachu i smutku. Często przytulała się do mnie, a wówczas czułam, że drży niby ścigana łania, niewiedząca dobrze, jaki będzie jej los.

Tak stały sprawy, gdy niespodziance przybył w odwiedziny mój brat. Wiedziałam, jak bystry posiada dar obserwacji i jak bezwzględnie osądza wszystko. Obawiałam się, by mego męża nie pociągnięto do odpowiedzialności i nie wzięto pod śledztwo, toteż usiłowałam prawdziwy stan rzeczy ukryć pod maską głośnej wesołości. Zdaje się jednak, że zbytnio napięłam łuk i złudzenie jego prysło. Nie umiem już udawać.

Mąż mój począł niedwuznacznie nalegać, by dada wyjeżdżał, ciągle pytał, kiedy to nastąpi. Niecierpliwość jego wzrosła niebawem do obrażających wprost rozmiarów, toteż bratu nie pozostało nic innego, jak wracać do Kalkuty. Przed odjazdem położył mi dłoń na głowie i długo ją tam trzymał. Czułam, że drży, a kiedy mnie błogosławił, łza spłynęła z jego oczu.

Pamiętam dokładnie, że działo się to pewnego kwietniowego wieczoru. Był dzień targowy i ludzie, przybyli po sprawunki rano, wracali teraz gromadnie do domów. W powietrzu wisiała groza burzy, ostry zapach mokrej ziemi i mgłą przepojony wiatr czułam wyraźnie mimo zamkniętych okien. W pokoju mym nigdy nie świeci się lampa, gdy jestem sama, a to z obawy, że suknie mogłyby się na mnie zapalić lub zdarzyć by się mogło inne jakieś nieszczęście. Siedziałam w ciemności na podłodze sypialni i zanosiłam modły do Boga mego czarnego świata.

– O, Boże mój! – wołałam. – Ukryłeś przede mną oblicze twoje! Nie mogę cię zobaczyć! Jestem ślepa! Dzierżę ostatkiem sił wiosło serca mego, strzaskane wiosło, a ręce spływają krwią. Fale za mocno biją, nie mogę podołać burzy… Jakże długo jeszcze będziesz mnie doświadczał, o, Boże mój!

Oparłam głowę o posłanie i załkałam głośno. Nagle poczułam, że posłanie rusza się z lekka. Za chwilę przypadła do mnie Hemangini, otoczyła ramieniem mą szyję i otarła łzy. Nie wiem i nie dowiem się zapewne nigdy, czemu leżała po ciemku na moim łóżku onego wieczoru i na co tam czekała. Nie pytała o nic. Nie wyrzekła słowa. Położyła tylko chłodną dłoń na moim czole, pocałowała mnie i wyszła.

Nazajutrz rano oświadczyła Hemangini ciotce w mej obecności:

– Niechże ciocia zostaje sobie tu, jeśli chce, ja wyjeżdżam do domu w towarzystwie naszego sługi!

Ciotka odrzekła, że nie potrzebuje jechać sama, gdyż pojedzie z nią razem. Potem z uśmiechem i zalotnym grymasikiem wyjęła z pluszowego pudełka pierścionek z perłą i powiedziała:

– Patrz no, droga Hemangini, co za śliczny pierścionek przywiózł dla ciebie Abinasz.

Hemangini wyrwała jej klejnot z ręki.

– Patrz no, ciociu… – zawołała żywo – patrz no… Jak umiem celnie rzucać!

Pierścionek warknął w powietrze i spadł prosto do podwórzowej cysterny.

Ciotka wpadła w szał. Nie mogła do siebie przyjść ze złości, oburzenia i zdziwienia. Najeżyła się cała, parskała jak kot, gryzła wargi, wreszcie zwracając się do mnie, prosiła kilkakrotnie:

– Kumo! Droga Kumo! Proszę cię na wszystko… Nie mów Abinaszowi o tym dziecinnym wybryku… Proszę cię bardzo! Okropnie by się gniewał…

Zaręczyłam jej, że słowo z ust mych nie wyjdzie i nie ma się czego obawiać.

Nazajutrz, przed odjazdem do domu, Hemangini objęła mnie serdecznie i powiedziała:

– Droga moja, nie zapomnij o mnie… Nie zapomnij nigdy!

Pogładziłam ją po twarzy i odrzekłam:

– Siostro! Ślepi mają dobrą pamięć!

Przytuliłam do piersi jej głowę i ucałowałam czoło i włosy. Uczyniło się wokoło szaro i smutno, świat mój opustoszał. Wesele, piękno i młodość były tak blisko, siedziały tuż obok na gałęzi, nagle podniosły skrzydełka i uleciały niby ptaszęta.

Kiedy brakło Hemangini, wstałam i zaczęłam szukać wyciągniętymi ramionami wzdłuż i wszerz po moim pustym świecie. Zali mi zostało coś jeszcze?

W jakiś czas potem przyszedł mój mąż. Udawał, że czuje ogromną ulgę po odjeździe ciotki. Ale słowa jego były przesadne i puste. Narzekał także, że pobyt ciotki bardzo mu zaszkodził w praktyce.

Dotychczas istniała pomiędzy nami jedna tylko zapora, zapora mojego kalectwa, teraz wzniosła się nowa. Było nią świadome milczenie o Hemangini. Udawał zupełną obojętność, ale wiedziałam, że otrzymywał listy z wiadomościami o niej.

Pewnego dnia z początkiem maja służąca weszła rano do mej sypialni i spytała:

– Proszę pani! Co znaczą te przygotowania w przystani rzecznej? Gdzie pan doktor wyjeżdża?

Wiedziałam zaraz, że coś ważnego ma się stać, ale odpowiedziałam obojętnym głosem:

– Nie mogę ci tego powiedzieć!

Służąca nie śmiała pytać dalej. Westchnęła tylko i wyszła.

Późnym wieczorem przyszedł mój mąż i rzekł:

– Muszę jechać do pewnego pacjenta. Mieszka daleko. Wyruszę jutro wczesnym rankiem i będę może dwa lub trzy dni w podróży!

Podniosłam się z łóżka. Stanęłam przed nim i zawołałam głośno:

– Czemu kłamiesz?

Zaczął się jąkać:

– Jak to… Ja kłamię?

– Chcesz się żenić! – zawołałam.

Milczał. W pokoju zaległa zupełna cisza. Przemówiłam pierwsza.

– Odpowiadaj! – krzyknęłam. – Prawdaż to?

– Prawda… – powtórzył bezwiednie, jak echo.

– O, nie! – oświadczyłam stanowczo. – Nie pozwolę na to! Uratuję cię od tego wielkiego nieszczęścia, nie dopuszczę, byś popełnił ten straszny grzech! Czyż nie jestem żoną twoją? Czyż nadaremnie istnieje Bóg?

W pokoju było cicho, jakby wszystko zmieniło się w kamień.

– Cóż uczyniłam? – spytałam. – W czymże zgrzeszyłam? Czemu chcesz innej żony?

Zaczął mówić powoli:

– Powiem ci całą prawdę. Boję się ciebie. Ślepota zamknęła cię jakby w fortecy, do której nie mam przystępu. Nie jesteś już dla mnie kobietą. Jesteś straszliwa jak Bóg. Nie mogę pędzić z tobą codziennego życia. Pożądam kobiety zwyczajnej, całkiem zwyczajnej, z którą bym mógł kłócić się do woli, bawić się, żartować, kobiety, którą bym mógł porządnie wyłajać…

– Otwórz me serce i spójrz! – zawołałam. – Jestem właśnie taką zwykłą, najzwyklejszą kobietą… Tą samą dziewczyną, jaką byłam przed naszym ślubem. Pragnę wierzyć, kochać, czcić…

Nie pamiętam dobrze słów, jakich użyłam. Wiem tylko, że powiedziałam:

– Biorę Boga na świadka, że nie dopuszczę, byś dokonał haniebnego występku… Byś złamał przysięgę! Zanim się stanie zbrodnia, ja zostanę wdową albo zginie Hemangini!