Kostenlos

Gargantua i Pantagruel

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Rozdział czterdziesty. Jako emblematycznym kształtem przedstawiony był szturm i atak wymierzony przez dobrego Bachusa przeciw Indyjczykom

Następnie przedstawiony był szturm i atak przypuszczony przez dobrego Bachusa przeciwko Indyjczykom. Tam zauważyłem, iż Sylenus, wódz przedniej straży, pocił się ciężkimi kroplami i dręczył dotkliwie swego osła; osieł toż samo otwierał straszliwie paszczę, sapał, wierzgał, cwałował w przeraźliwy sposób, jak gdyby szerszeń przypiął mu się do do zadka.

Satyry, rotmistrze, sierżanci wojsk, chorążowie, kaprale, wraz z trębaczami grającymi pobudkę, uganiali jak wściekli koło wojska, skacząc jak kozły, wierzgając, pokrzykując, popierdując na kuraż, zagrzewając wiarę do ognistej walki. Cały hufiec na obrazie krzyczał Evohe. Menady pierwsze nacierały na Indian z okropnym krzykiem i przeraźliwym dźwiękiem tarcz i bębenków: całe niebo huczało od nich, jako to wyrażała Emblematura. Tedy nie szafujcie już tak nadmiernie podziwem dla sztuki Apellesa, Arystydesa Tebańczyka i innych, którzy wymalowali grzmoty, błyskawice, pioruny, wiatry, słowa, obyczaje i duchy. Następnie było przedstawione wojsko Indyjczyków, jak gdyby uwiadomione, iż Bachus szerzy spustoszenie w ich kraju. Na czele kroczą słonie, z wieżami na grzbietach, dźwigając niezliczoną mnogość wojowników; ale cała armia była już w rozsypce i zwracała się przeciwko nim. Przeciw nim obróciły się też i kroczyły słonie, spłoszone wściekłym hałasem Bachantek i wprawione przez nie w paniczny strach odbierający zmysły. Tam byście dopiero ujrzeli Sylena, jak spina krzepko piętami osła i wywija kijem jak stary rębajło; zasię jego osieł ugania za słoniami, z otwartą gębą, jak gdyby rycząc przeraźliwie, i tym dzielnym ryczeniem (z podobną skwapliwością, z jaką niegdyś obudził nimfę Lotis w czas pełnych Bachanaliów, kiedy Priapus pełen priapismu chciał ją we śnie spriapizować bez priaproszenia) dając hasło do ataku.

Tam ujrzeliśmy Pana, jak podskakuje na swoich pokręconych nogach dokoła Menad, fletnią pasterską zagrzewając je do ochoczej walki. Tam ujrzelibyście potem młodego satyra, jak wiedzie pojmanych w niewolę siedemnastu królów; Bachantkę, jak ciągnie czterdziestu dwóch rotmistrzów, opasanych jej wężami; małego Fauna, jak wiezie dwanaście sztandarów zdobytych na nieprzyjaciołach, i poczciwego Bachusa przejeżdżającego się spokojnie wśród obozu, śmiejącego się, figlującego i przepijającego obficie do każdego. W końcu, wyobrażony był, w figurze emblematycznej, trofej zwycięstwa i triumf dobrego Bachusa.

Wóz triumfalny był cały okryty liściem winogradu, uszczkniętym i zerwanym na górze Meros, a to dla rzadkości, która podnosi wartość każdej rzeczy, a zwłaszcza tej rośliny w Indiach. W tym naśladował go później Aleksander Wielki w triumfie swoim nad Indiami i wóz jego był zaprzężony w zaprzęg dwóch słoni. W czym później naśladował go Pompejusz Wielki w Rzymie, w onym triumfie afrykańskim. Na wozie stał szlachetny Bachus, pijący ze dzbana. W czym później naśladował go Kajus Marius, po zwycięstwie nad Cymbrami, które odniósł pod Akwizgranem w Prowancji. Całe wojsko było przystrojone winem, tyrsy, tarcze i bębenki również były nim przykryte. Nawet osieł Sylena miał czaprak przybrany winogradem.

Po bokach wozu postępowali królowie indyjscy, pojmani i uwiązani na grubych łańcuchach ze złota; cała brygada kroczyła w boskim triumfie, wśród niewypowiedzianej radości i wesela, niosąc nieprzeliczone trofeje i posągi, i łupy zdobyte na nieprzyjaciołach, wśród radosnych pieśni wojennych, piosnek uciesznych i grzmiących dytyrambów. Na końcu był wyobrażony kraj Egiptu, z Nilem i jego krokodylami, cerkopitekami, ibisami, małpami, trochilami, ichneumonami, hipopotamami i innymi bestiami tam przemieszkującymi. Zasię Bachus kroczył pośród nich, ciągniony przez dwa woły, z których jeden miał na sobie napisane: Apis, a drugi Oziris, ponieważ w Egipcie, przed przybyciem Bachusa, nie znano wołu ani krowy.

Rozdział czterdziesty pierwszy. Jako świątynia była oświetlona cudowną lampą

Zanim przystąpię do opisywania Pani Flaszy, opiszę wam cudowny kształt lampy, od której rozchodziło się światło po całej świątyni tak obfite, że, mimo iż była pod ziemią, widno w niej było tak, jako my widzimy w pełne południe, gdy słońce jasno i pogodnie przyświeca na ziemi. W środku sklepienia umocowany był pierścień z litego złota, wielkości dobrej pięści, u którego wisiały trzy łańcuchy, nieco cieńsze, bardzo misternie wykonane, które, na dwie i pół stóp od sufitu, trzymały w powietrzu trójkątną płytę ze szczerego złota, okrągłą, tak dużą, iż średnica jej przekraczała dwie stopy i pół piędzi. W niej były cztery zagłębienia albo otwory, a w każdym z nich tkwiła umocowana próżna kula, wydrążona z wewnątrz, otwarta od spodu, niby mała lampa mająca w obwodzie dwie piędzi. I wszystkie były uczynione z kamienia bardzo kosztownego; jedna z ametystu, druga z karbunkułu libijskiego, trzecia z opalu, czwarta z antracytu. Każda była pełna spirytusu, pięć razy destylowanego za pomocą alambiku wężowego; a był ten spirytus niezniszczalny, jako ta oliwa, którą niegdyś napełnił Kalimach złotą lampę Pallady w Akropolis w Atenach. Knot w niej płonący uczyniony był częścią z lnu azbestowego (jako był niegdyś w świątyni Jowisza w Amnonii i widział go tam Kleombot, filozof bardzo bystry) częścią z lnu kasparyjskiego, które to gatunki lnu ogień raczej odświeża niż strawia.

Pod tą lampą, mniej więcej na dwie i pół stopy, trzy łańcuchy zamykały się z pierwotnej swojej postaci w trzy pętle, które znowuż zahaczały się o dużą lampę okrągłą, z kryształu najczystszej wody, mającą półtora łokcia średnicy. Od spodu była otwarta na jakie dwie piędzi: w tym otworze było umieszczone w środku naczynie, podobnież kryształowe, w formie ogórka albo jakoby urynału, i opuszczone było aż do dna wielkiej lampy, z taką ilością owego spirytusu, iż płomień lnu azbestowego przypadał właśnie w sam środek wielkiej lampy. W ten sposób zdawało się, iż cała jej powierzchnia sferyczna płonie i żarzy się, bowiem ogień płonął wewnątrz i w centralnym punkcie.

I trudno było poglądać na nią bystrze i ustawicznym wzrokiem, tak jak nie można patrzeć w kulę słoneczną; bowiem była z materiału tak cudownej przezroczystości, i roboty tak przejrzystej i subtelnej. Takoż z przyczyny refleksów rozmaito-kolorowych (które są właściwe kosztownym kamieniom) czterech lamp, umieszczonych ponad ową wielką, niższą, tak iż blask tych czterech rozlewał się chwiejny i drżący po całej świątyni. Co więcej, skoro to światło zetknęło się z gładkością marmuru, którym było wyłożone całe wnętrze świątyni, ukazały się wszystkie kolory, jakie widzimy w tęczy niebieskiej, kiedy jasne słońce zetknie się z dżdżystymi chmurami.

Wymysł zaiste był cudowny, ale, jak mi się zdaje, bardziej jeszcze cudowne było to, iż, naokoło kręgu tej kryształowej lampy, rzeźbiarz, robotą kataglificzną, wyrzeźbił żywą i ucieszną bitwę małych dzieci, cale1244 nagich, usadowionych na drewniane koniki, z lancami zakończonymi wiatraczkiem, i z tarczami misternie uczynionymi z gron winnych; a wszystko oplecione było winnym listowiem. Ruchy i miny dziecięce tak zmyślnie były przez sztukę wyrażone, iż natura sama nie mogłaby lepiej. I zdawały się nie wyryte w kruszcu, ale raczej wypukło wyrobione albo przynajmniej zdały się wystawać zeń groteskowo, dzięki różnorodnemu i uciesznemu światłu, jakie, ukryte wewnątrz, dobywało się przez tę rzeźbę.

Rozdział czterdziesty drugi. Jako kapłanka Bakbuk ukazała nam w świątyni fantastyczną fontannę

Gdyśmy tak w ekstazie patrzyli na tę świątynię i pamiętną lampę, podeszła ku nam czcigodna kapłanka Bakbuk ze swym orszakiem, z twarzą wesołą i śmiejącą; i widząc nas przystrojonych tak jako wprzódy pisałem, wprowadziła bez trudności w pośredni krąg świątyni, gdzie, pod ową opisaną lampą, mieściła się piękna fantastyczna fontanna, kosztowna tak co do materiału, jak co do wykonania, bardziej rzadka i cudowna niż owa, o której śnił niegdyś Dedalus. Krawędzie, czara i podstawa były z bardzo czystego i przeźroczego alabastru, wysokości trzech piędzi (może trochę więcej), w formie siedmiokątu, równo podzielonego od zewnątrz, z mnóstwem stylobatów, bruzdek i żłobkowań doryckich dokoła. Wewnątrz była dokładnie okrągła. Na punkcie pośrednim każdego kąta, na brzegu, usadowiona była brzuszkowata kolumna w formie cyklu z kości słoniowej albo z alabastru (nowocześni architekci nazywają je portri); i było ich wszystkich siedem, odpowiednio do siedmiu kątów. Wysokość ich, od podstawy aż do architrawów, wynosiła siedem piędzi (może trochę mniej), wedle dokładnego i wybornego wymiaru średnicy, przechodzącej przez środek koła i kręgu wewnętrznego.

I były rozmieszczone w taki sposób, iż skoro się rzuciło wzrok zza której, aby popatrzeć na inne przeciwległe, zawsze piramidalny stożek naszej linii wzrokowej kończył się w rzeczonym środku, i tam spotykał się z trójkątem równoramiennym, którego dwie linie dzieliły równo kolumnę (tę którą chcieliśmy zmierzyć). A gdy przechodził z jednej strony na drugą, dwie kolumny przeciwstawione pierwszej spotykały się z jej linią podstawową i zasadniczą. Jeśli od tej przeciągnęło się linię urojoną aż do centrum i przepołowiło ją, otrzymało się ściśle odstępy między siedmiu kolumnami.

Pierwsza kolumna, to jest ta, która podpadała naszemu wzrokowi u wejścia świątyni, była z szafiru lazurowego i koloru nieba.

Druga z hiacyntu, ubarwionego z natury kolorem onego kwiatu, w który została przemieniona burząca się krew Ajaksa.

 

Trzecia z diamentu złowróżbnego, błyszczącego i lśniącego jak piorun.

Czwarta z męskiego rubinu, wpadającego w kolor ametystu, tak iż ogień i blask jego mienił się między purpurą a fioletem.

Piąta ze szmaragdu, a był on więcej niż pięćset razy wspanialszy niż ów Serapisa w labiryncie egipskim, bardziej świetny i błyszczący niż owe, które w miejsce oczu wprawiono lwu marmurowemu leżącemu koło grobowca króla Hermiasza.

Szósta z agatu, bardziej radosnego i rozmaitego w rozmieszczeniu plamek i kolorów niźli ów, który był tak drogi Pyrrhusowi, królowi Epirotów.

Siódma z selenitu przeźroczego, białego jak beryl, lśniącego jak miód Hymetu: i wewnątrz błyszczał księżyc, w takiej postaci i ruchu, jak jest na niebie, to w pełni, to na nowiu, przyrastający i ubywający.

Które kamienie poświęcili starożytni Chaldejczycy i magowie siedmiu planetom nieba. Aby tę rzecz uzmysłowić i tępszej mózgownicy, wyobrażony był na pierwszej kolumnie z szafiru (i wznosił się ponad kapitelem w linii centrycznej i prostopadłej, wyrobiony w kosztownym ołowiu elutyńskim) obraz Saturna dzierżącego swą kosę, mającego u nóg złotego żurawia, sztucznie ozdobionego emalią, wedle rozmaitości barw właściwych temu ptakowi saturneńskiemu.

Na drugiej kolumnie z hiacyntu, po lewej, znajdował się Jowisz, wyrobiony w jowiszowej cynie, mając na piersi orła emaliowanego wedle swoich przyrodzonych kolorów.

Na trzeciej Febus, w obryzowanym złocie, z białym kogutem w ręce prawej.

Na czwartej, w korynckim spiżu, Mars: u nóg jego lew.

Na piątej Wenera w miedzi, z podobnej materii jak ta, z której Arystonides uczynił posąg Athamasa, w owej czerwieniącej się białości wyrażając wstyd jego na widok syna Learcha, zmarłego wskutek upadku i leżącego u jego stóp. U nóg jej był gołąb.

Na szóstej Merkury, wyrobiony w stężałej, plastycznej i trwałej rtęci, zaś u jego nóg bocian.

Na siódmej Luna w srebrze; u nóg jej chart.

Wysokość tych posągów wynosiła mniej więcej trzecią część kolumn służących im za podstawę; a tak były zmyślnie wyobrażone, wedle wykreślenia matematyków, iż kanon Polikteta, o którego dziele powiadano, iż samą sztukę uczynił swą uczennicą, zaledwie byłby się mógł z nimi równać.

Podstawy kolumn, kapitele, architrawy, zoofory i karnisze uczynione były robotą frygijską, masywne, ze złota bardziej czystego i delikatnego, niżli je toczy Leede koło Montpelier, Ganges w Indiach, Pad we Włoszech, Hebrus we Francji, Tag w Hiszpanii, Paktol w Lidii. Pomiędzy kolumnami rozpięte były łuki z takiegoż samego kamienia co one, aż do najbliższej, po porządku: to znaczy z szafiru ku hiacyntowej, z hiacyntu ku diamentowej i tak kolejno. Ponad łukami i kapitelami kolumn, po stronie wewnętrznej, wznosiło się sklepienie jako dach nad fontanną. Zaczynało się ono w figurze siedmiobocznej, a zamykało łagodnie w sferycznej: a było z kryształu tak czystego, tak przeźroczystego i oszlifowanego, jednolitego i nieskazitelnego we wszystkich częściach, bez żyłek, bez chmurek, bez zmącenia, bez włoska, iż Ksenokrates w życiu swoim nie widział nawet w przybliżeniu czegoś podobnego. Na obwodzie sklepienia było wyrobionych, po porządku i bardzo misternie, wszystkich dwanaście znaków zodiaku, dwanaście miesięcy w roku z ich własnościami, dwa solstycja, dwa ekwinoksy, linia ekliptyczna, z niektórymi co znaczniejszymi gwiazdami stałymi, około antarktycznego bieguna i indziej; tak doskonale wykonane, iż można je było wziąć za dzieło króla Necepsa albo Petozysisa, starożytnego matematyka.

Na szczycie tego sklepienia, odpowiadającym środkowi fontanny, znajdowały się trzy wielkie perły kształtu gruszy, całkiem jednakie, w postaci jakoby doskonałej łzy: wszystkie razem związane w kształt lilii, tak dużej, iż całość większa była od dłoni. Z kielicha tejże wychodził karbunkuł tak wielki, jak jajo strusia, wycięty w formie heptagonalnej (jest to liczba umiłowana przez naturę), tak przedziwny i wspaniały, iż, podniósłszy oczy, aby go podziwiać, omal nie postradaliśmy wzroku. Bowiem ani światło słońca, ani też błyskawica, nie są bardziej silne i błyszczące niż to, co nam się ukazało: tak, iż prawdziwy znawca i biegły sędzia snadnie1245 byłby odkrył w tej fontannie i w tych lampach powyżej opisanych więcej bogactw i osobliwości niż ich zawiera cała Azja, Afryka i Europa razem. I z łatwością przyszłoby im zaćmić pantarbę Jarchasa, magika indyjskiego, tak jak jasny blask południowego słońca zaćmiewa gwiazdy.

Niechże teraz spróbuje Kleopatra, królowa Egiptu, chełpić się swymi dwoma perłami wiszącymi u uszu, z których jednę, w obliczu Antoniusza triumwira, rozpuściła za pomocą octu w wodzie i połknęła: a była ta perła szacowana na sto sestercyj.

Niechże przyjdzie Lullia Paulina nadymać się swoją suknią, całą usianą szmaragdami i perłami na przemian, która suknia ściągała na się podziw całego ludu miasta Rzymu. A wszakże o mieście tym powiedziano, iż jest ono magazynem i spichlerzem zwycięskich złodziei i łupieżców całego świata.

Fontanna ta wytryskała przez trzy rurki i kanały, uczynione z przepięknych pereł. Napatrzywszy się temu, skierowaliśmy wzrok w inną stronę, kiedy Bakbuk nakazała nam się przysłuchać wypływowi wody: wówczas usłyszeliśmy dźwięk cudownie harmonijny, mimo iż przerywany i stłumiony, jakoby pochodzący z oddali i spod ziemi. W czym wszelako wydawał się jeszcze bardziej luby, niż gdyby był całkowicie wyraźny i słyszany z bliska. Owo tak samo, jak oczy nasze udelektowały się widokiem tych opisanych rzeczy, tak samo przyszła kolej używania i na uszy, przy nasłuchiwaniu tej wybornej harmonii.

Zaczem rzekła nam Bakbuk:

– Wasi filozofowie przeczą, aby mógł istnieć ruch z samej mocy figur: posłuchajcie oto i patrzcie na rzecz zgoła przeciwną. Przez samą spiralną figurę, którą widzicie wykreśloną tu wewnątrz, i także za pomocą pięciorakiej zastawki ruchomej na każdym zakręcie (takich samych, jakie są w żyle czczej, w miejscu, gdzie wpada do prawej komórki serca) wypływa ta święta fontanna, i z niej powstaje owa harmonia tak wyborna, która przenika aż do morza waszego świata.

Rozdział czterdziesty trzeci. Jako woda fontanny miała smaki wszelakich win, wedle pomyślenia pijących

Następnie rozkazała, aby przyniesiono puchary, kubki i szklanki ze złota, srebra, kryształu, porcelany; i zaproszono nas wdzięcznie, abyśmy się napili likworu tryskającego z owej fontanny: co uczyniliśmy chętnie.

Bowiem, aby wam prawdę wyznać, nie jesteśmy zgoła obyczaju stada cieląt, które, tak jako wróble jedzą dopiero wówczas, gdy się ich trzepie po ogonie, tak i one podobnie nie piją ani nie jedzą chyba że się je porządnie zdzieli drągiem. Nigdy nie zawiedliśmy nikogo, kto nas grzecznie zapraszał do picia. Następnie zagadnęła nas Bakbuk, pytając, co myślimy o tym napoju. Odpowiedzieliśmy jej, iż zdał się nam świeżą i czystą wodą źródlaną, przejrzystą i srebrną, bardziej niż Argyrondes w Eolii, Peneus w Tesalii, Aksius w Migdonii, Cydnus w Cylicji, które widząc Aleksander Macedoński tak piękne, czyste i chłodne w pełnym lecie, zapałał żądzą ukąpania się w nich, nie bacząc na szkodę, jaka mogła dlań wyniknąć z tej przelotnej rozkoszy.

– Ha! – rzekła. – Oto co znaczy nie mieć poczucia, nie rozumieć znaków, jakimi mówią do nas muskuły języka, kiedy napój spływa po nim, aby zejść, nie do płuc arterią nieparzystą, jako było mniemaniem dobrego Platona, Plutarcha, Makroba i innych, ale do żołądka drogą przełyku. Ludzie wędrowni, żali1246 wy macie gardziele skórzane, brukowane i emaliowane, jako miał niegdyś Pityllus, zwany Teutesem, iżeście zaraz nie rozpoznali smaku ani słodyczy tego boskiego likworu? Przynieście tutaj – rzekła do swoich panien – moje zgrzebełka, te co wiecie, a to iżbym im wyszorowała, przeskrobała i oczyściła podniebienie.

Zaczem wniesiono piękne, tłuste i radosne szynki, piękne, tłuste i ucieszne ozory wołowe, wędliny piękne i smaczne serdelki, botargi, kawiory, dobre i smaczne kiełbasy z dziczyzny i inne podobne szczotki na podniebienie. Za rozkazem wróżki jedliśmy, aż dopókiśmy nie uznali1247, że żołądki mamy dobrze oczyszczone i że pragnienie dokucza nam dość uporczywie; zaczem rzekła nam:

– Niegdyś pewien hetman żydowski, uczony i dzielny, prowadząc lud swój przez pustynię o okrutnym głodzie, wyprosił z niebios mannę, która, siłą wyobraźni, miała dla nich smak taki, jaki przedtem miały prawdziwe potrawy. Tak samo i tutaj, pijąc ten likwor czarodziejski, uczujecie smak takiego wina, jakie sobie zamyślicie. Owóż zamyślajcie i pijcie.

Co też uczyniliśmy. I zaraz wykrzyknął Panurg, mówiąc:

– Dalibóg, toć to jest wino bomskie, najlepsze, jakie kiedy piłem, albo niech mnie porwie dziewięćdziesiąt sześć diabłów! O dałby Bóg, abym miał szyję długą na trzy łokcie, jako pragnął Filomenus, albo jako żuraw, jak sobie życzył Melancjusz, iżbym mógł dłużej go smakować.

– Słowo latarnika – rzekł brat Jan – toć to wino grawskie, lekkie i wesołe. Na Boga, dobra pani, nauczcie mnie sposobu, w jaki je sporządzacie.

– Mnie – rzekł Pantagruel – wydaje się, iż to jest wino mirweńskie, bowiem przed napiciem się tak sobie zamyśliłem. Ma jeno tę wadę, że jest zimne; ale to zimniejsze niż lód, niż woda z Nonakris1248 i Derce1249, bardziej niż źródło Konthoporii w Koryncie, które mroziło na lód żołądek i organy trawienia tych, którzy je pili.

– Pijcie – rzekła Bakbuk – raz, dwa i trzy razy. Później możecie odmienić wasze zamyślenie: zawsze znajdziecie smak i napój taki, jaki zamyślicie. I odtąd wierzcie, iż dla Boga nic nie jest niepodobnym.

– Nigdy – odparłem – nie utrzymywaliśmy nic takiego; i wyznajemy go być wszechmogącym.

Rozdział czterdziesty czwarty. Jako Bakbuk przystroiła Panurga dla wysłuchania wyroczni Flaszy

Po tych słowach i po ponownych libacjach, spytała Bakbuk:

– Który z was jest, który pragnie usłyszeć wyrocznię boskiej Flaszy?

– Ja – odparł Panurg – wasz uniżony i misterny lejek.

– Mój przyjacielu – rzekła – jednę rzecz tylko mogę ci zalecić: a mianowicie, abyś, stanąwszy przed wyrocznią, słuchał jej jeno jednym uchem.

– Jako czyni urynał – wtrącił brat Jan.

Następnie przybrała go w uroczysty płaszcz, przystroiła głowę w piękny i biały czepek, wdziała na ręce miast rękawiczek dwa staroświeckie i znoszone saczki od pludrów, opasała go trzema dudami związanymi razem, ukąpała mu twarz po trzykroć we wspomnianym źródle, wreszcie rzuciła mu na twarz garść mąki, włożyła trzy pióra kogucie na prawą stronę hipokratycznego worka, kazała obejść dziewięć razy dokoła fontanny, potem ładnie trzy razy podskoczyć, siedem razy zadkiem uderzyć o ziemię, ciągle wymawiając jakieś zaklęcia w języku etruskim i mamrocząc coś raz po razu1250 z księgi rytualnej, którą tuż za nią nosiła jedna z kapłanek.

 

Jednym słowem, myślę, iż żaden Numa Pompiliusz, drugi król Rzymian, ani Cerytowie1251 z Tuscji, ani ów święty hetman żydowski nie ustanowili niegdyś tylu ceremonij, ile ich widziałem przy tej oto okazji; ani też wieszczbiarze memfityczni Apisa w Egipcie, ani Eubejczykowie w państwie Ramzesa w Ramnuzie, ani kapłani Jowisza w Amonie, ani w Feronii, nie przestrzegali dawnych przepisów tak religijnie, jako tam widziałem.

Tak przystroiwszy Panurga, wieszczka odłączyła go od naszej kompanii, i, ująwszy za prawą rękę, wywiodła złotymi wrotami poza obręb świątyni, do okrągłej kaplicy, uczynionej z przeźroczystych kamieni fengitu: przez których powłokę twardą a przejrzystą, bez okna i wszelkiego otworu, przenikało światło słoneczne, padające przez wyłom w skale, w której mieściła się wielka świątynia. I światło przechodziło do wnętrza tak łatwo i tak obficie, iż zdawałoby się, że początek swój ma we wnątrzu, a nie zaś przychodzi z zewnątrz. Dzieło to było niemniej wspaniałe, niż niegdyś owa sławna świątynia w Rawennie1252 albo owa na wyspie Chemnis w Egipcie: a nie można też pominąć milczeniem, iż budowa tej kaplicy była wymierzona tak symetrycznie, iż średnica obwodu równa była wysokości sklepienia.

W środku znajdowała się fontanna ze szlachetnego alabastru, kształtu siedmiobocznego, bardzo osobliwie wykonana i ozdobiona, pełna wody tak przejrzystej, jakoby była jeno najczystszym pierwiastkiem. W niej, na wpół zanurzona, stała święta Flasza, uczyniona cała w czystym i przepięknym krysztale, owalna z kształtu, z tą jeno osobliwością, iż brzegi ujścia bardziej nieco były rozwarte niż bywa zwyczajnie w tej formie.

1244cale (daw.) – zupełnie, całkowicie. [przypis edytorski]
1245snadnie (daw.) – łatwo. [przypis edytorski]
1246żali a. zali (daw.) – czy. [przypis edytorski]
1247dopókiśmy nie uznali – przykład konstrukcji z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: dopóki nie uznaliśmy. [przypis edytorski]
1248Nonakris – źródło w Arkadii. [przypis tłumacza]
1249Derce – źródło w Beocji. [przypis tłumacza]
1250raz po razu (daw.) – dziś: raz po raz. [przypis edytorski]
1251Cerytowie – Mieszkańcy staroetruskiego miasta Cere. [przypis tłumacza]
1252świątynia w Rawennie – Słynna katedra, zbudowana przez cesarza Teodoryka na szczątkach świątyni Heraklesa. [przypis tłumacza]