Kostenlos

Gargantua i Pantagruel

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Rozdział trzydziesty czwarty. Jako przybyliśmy do wyroczni boskiej Flaszy

Przy świetle szlachetnej Latarni, prowadzącej nas raźno i wesoło, przybyliśmy na upragnioną wyspę, gdzie znajdowała się wyrocznia Flaszy. Gdyśmy wysiadali, Panurg okręcił się na pięcie, podskoczył żwawo i rzekł do Pantagruela:

– Dzisiaj tedy osiągnęliśmy to, czego szukaliśmy wśród tylu trudów i niebezpieczeństw.

Następnie skłonił się grzecznie przed naszą Latarnią. Ta zaleciła nam wszystkim być dobrej myśli i nie przestraszyć się, cokolwiek byśmy ujrzeli.

W drodze do świątyni boskiej Flaszy, należało nam przejść przez wielką winnicę, złożoną z wszelakiego rodzaju szczepów winnych, jako to: falerneński, małmazyjski, muszkat, taggia, boński, mireweński, orleański, pikardeński, arbozyjski, kuzeński, andegaweński, grawski, korsykański, wieroński, neracki i inne. Owa winnica została niegdyś posadzona przez dobrego Bachusa, i tak łaskawą dłonią, iż nieustannie dawała liście, kwiaty i owoce, jako drzewa pomarańczowe w Surenie1236. Nasza dostojna Latarnia kazała nam zjeść po trzy grona na głowę, nałożyć liści wina do trzewików i wziąć zieloną gałązkę w lewą rękę. Na końcu winnicy przeszliśmy pod starożytnym łukiem, na którym były bardzo misternie wyrzeźbione trofea pijaków, a mianowicie: w jednym ciągu długi rząd flaszek, butelek, gąsiorów, flakonów, wiader, garnców, konwi, beczułek, baryłek, bukłaków, dzbanów starożytnych wiszących na tyczkach cienistej altany; w drugim szeregu wielka ilość czosnku, cebuli, orzechów, szynek, baryłek z kawiorem, ozorów wędzonych, starych serów: i cała ta spiżarnia była wdzięcznie zapleciona liśćmi winnymi i bardzo misternie zawieszona na pniach winnej latorośli. W jeszcze innym szeregu sto rodzajów rozmaitych szklanek, pieszych, konnych, czarek, kubków, pucharów, roztruchanów, kielichów, kieliszków, jakoby cała artyleria bachiczna. Naprzeciw łuku, pod zooforami, wypisane były te dwa wiersze:

 
Jeśli wstępujesz w tę cienistą darnię,
Wraz się zaopatrz w sumienną latarnię.
 

– Pod tym względem – rzekł Panurg – jesteśmy zaopatrzeni. Bowiem, w całej krainie Latarnianej, nie ma lepszej, bardziej zgoła boskiej Latarni niż nasza.

Ten łuk kończył się w pięknej i dużej altanie, całej uczynionej z winnych latorośli, ozdobionej gronami w pięciuset rozmaitych kolorach i pięciuset rozmaitych kształtach, nie naturalnych lecz uformowanych sztuką hodowlaną: żółtych, niebieskich, brązowych, lazurowych, białych, czarnych, zielonych, fiołkowych, prążkowanych, srokatych, podłużnych, okrągłych, karbowanych, jąderkowatych, koroniastych, brodatych, kosmatych. Koniec jej zamknięty był trzema starymi latoroślami, pięknie zieleniącymi się i brzemiennymi od jagód. Tam nakazała nam najjaśniejsza Latarnia, aby każdy z nas sporządził sobie z liści tego krzaka kapelusz albański i nakrył nim całą głowę. Co też stało się bez zwłoki.

– Nigdy by – rzekł Pantagruel – nie przeszła niegdyś pod tym sklepieniem kapłanka Jowisza.

– Przyczyna tego – odparła nasza przejasna Latarnia – była mistyczna. Bowiem przechodząc pod nim, miałaby winne grona, to znaczy wino, nad głową i zdawałaby się jakoby ujarzmiona i pokonana winem: chodziło tedy o wyrażenie, że kapłani i wszelkie osoby, które oddają się i poświęcają rozważaniu rzeczy boskich winny zachowywać ducha w spokojności, poza wszelkim zamąceniem zmysłów: to zaś bardziej objawia się w pijaństwie niż w jakiejkolwiek innej namiętności.

Podobnie i was nie przyjęłaby w świątyni boska Flasza, gdybyście przeszli pod tym sklepieniem, chyba że Bakbuk, szlachetna kapłanka, ujrzy, iż wasze trzewiki pełne są liści wina: co jest czynem zupełnie i na wskroś przeciwnym pierwszemu i oznaką oczywistą, iż wino macie we wzgardzie i panujecie nad nim, i depcecie je.

– Ja tam – rzekł brat Jan – nie jestem żaden uczony mędrzec, nad czym ubolewam; ale czytałem w brewiarzu, iż w Apokalipsie pokazała się, cudownym iście objawieniem, kobieta mająca księżyc pod nogami: to, jak mi wytłumaczył imć Bigot, miało oznaczać, iż nie była obyczaju i przyrody innych, które, przeciwnie, mają księżyc w głowach, a tym samym mózg zawżdy lunatyczny. Dlatego też łatwo przychodzi mi uwierzyć w to, co mi tu powiadasz, Latarenko, duszyczko.

Rozdział trzydziesty piąty. Jako zstąpiliśmy na ziemię, aby wejść do świątyni Flaszy i jako Szynion1237 jest pierwszym miastem w świecie

Zaczem zstąpiliśmy na ziemię przez sklepienie obrzucone tynkiem, na którym, na zewnątrz, było malowidło przedstawiające taniec kobiet i satyrów w towarzystwie Sylena na ośle i śmiejącego się do rozpuku. Tedy rzekłem do Pantagruela:

– To wejście przywodzi mi na pamięć piwnicę malowaną, znajdującą się w pierwszym mieście na świecie: bowiem tam są podobne malowidła i równie wdzięczne jak tutaj.

– Gdzież to? – zapytał Pantagruel. – Któreż jest to pierwsze miasto, o którym mówisz?

– Szynion – rzekłem – albo inaczej Kainon w Turenii.

– Wiem – odparł Pantagruel – gdzie jest Szynion i malowana piwnica także; wysączyłem tam nieraz szklaneczkę chłodnego winka i nie powątpiewam o tym, że Szynion jest to starożytne miasto. Już herb jego zaświadcza o tym, w którym jest powiedziano:

 
Kainon, Kainon, Kainon,
Któż sławę wyśpiewa twą,
Siedzisz na starym kamieniu,
Nad rzeką Wieną, w drzew cieniu.
 

Ale w jaki sposób ma być pierwszym miastem świata? Gdzie to masz napisane? Skąd wziąłeś to przypuszczenie?

– Stoi – rzekłem – napisano w Piśmie, że Kain był pierwszym budownikiem miast: prawdopodobne tedy jest, iż pierwsze, od swego imienia, nazwał Kainon, jak później, naśladując go, wszyscy inni fundatorzy i założyciele miast nadawali im własne imiona: Atene (to jest po grecku Minerwa) Atenom; Aleksander Aleksandrii; Konstantyn Konstantynopolowi; Pompejusz miastu Pompejopolis w Cylicji; Adrian Adrianopolowi; Kana miastu Kanaan; Saba Sabejom; Assur Assyrii, takoż Ptolomais, Cezarea, Tyberium, Herodium w Judei.

Gdyśmy się bawili takimi pogwarki1238, wyszedł wielki Gąsior (nasza Latarnia nazywała go filozofem), marszałek dworu boskiej Flaszy, otoczony strażą świątyni, a były to same francuskie butelki. Ten, widząc nas uzbrojonych w tyrsy i uwieńczonych winogradem, a także poznając naszą świetną Latarnię, pozwolił nam wejść bezpiecznie i nakazał, aby nas zawiedziono prosto do księżniczki Bakbuk, damy dworu pani Flaszy i kapłanki wszystkich misteriów. Tak się też stało.

Rozdział trzydziesty szósty. Jako zeszliśmy na dół po tetradycznych schodach i jako Panurg zażył wielkiego przestrachu

Następnie zeszliśmy marmurowymi schodami pod ziemię, gdzie była galeryjka; skręciwszy na lewo, zeszliśmy jeszcze po dwóch kondygnacjach i tam była również galeryjka; następnie w bok jeszcze trzy, również galeryjka, i po czterech również. Tam zapytał Panurg:

– Czy to tu?

– Cztery kondygnacje – rzekła nasza wspaniała Latarnia – czyście liczyli?

– Jeden – odparł Pantagruel – dwa, trzy, cztery.

– Wiele to razem? – spytała.

– Dziewięć – odparł Pantagruel.

– Przez tę samą tetradę pitagorejską pomnóżcie to, co wypadło.

– To byłoby dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści.

– Ile to czyni razem? – rzekła.

– Sto – odparł Pantagruel.

– Dodajcie sześcian pierwszy, to jest osiem; na końcu tej fatalistycznej cyfry znajdziemy bramę świątyni. I zważcie dobrze, iż to jest prawdziwa psychogonia Platona, tak sławiona przez Akademików, a tak mało rozumiana: której połowa składa się z jedności dwóch pierwszych pełnych cyfr, dwóch kwadratów i dwóch sześcianów.

Przy schodzeniu po tych numerycznych stopniach przede wszystkim były nam potrzebne nogi, bowiem bez nich nie mogliśmy zejść, chyba jeno tocząc się, jako beczki do piwnicy; po wtóre nasza przesławna Latarnia: bowiem przy tym schodzeniu żadnego innego światła nie było widać, nie więcej, niż gdybyśmy byli w dziurze św. Patryka w Hibernii albo w grocie Trofoniusza w Beocji. Skorośmy przebyli około siedemdziesięciu i ośmiu schodów, wykrzyknął Panurg, zwracając się do błyszczącej Latarni:

– Damo czarodziejska, proszę ze strwożonym sercem, wróćmy z powrotem. Klnę się na rogi Lucypera, umieram ze strachu. Godzę się już wytrwać do śmierci w bezżeństwie. Zadałaś sobie, o pani, wiele trudów i fatygi dla mnie; Bóg ci to odda w dzień wielkiej wypłaty; i ja też nie okażę się niewdzięcznym, skoro wydostaniemy się z tej jaskini Troglodytów. Wracajmy, jeśli łaska. Podejrzewam mocno, że tu jest Tenarus1239, przez który schodzi się do piekła: zdaje mi się, że słyszałem szczekanie Cerbera. Słuchajcie: to on albo mi w uszach dzwoni. Nie mam do niego żadnego nabożeństwa, bowiem nie ma gorszego bólu zębów na świecie, jak kiedy psy człowieka trzymają za łydkę. Jeśli tu jest jaskinia Trofoniusza, Lemury i Chochliki zjedzą nas żywcem, jako niegdyś zjedli jednego z halabardników Demetriusza, w braku innych ochłapów. Jesteś tu, bracie Janie? Proszę cię, moja baryło, trzymaj się blisko mnie, umieram ze strachu. Masz swój kordelas? Do tego nie mam żadnej broni, ani zaczepnej, ani odpornej. Wracajmy.

 

– Jestem już, jestem – rzekł brat Jan – jestem, nie lękaj się; trzymam cię za kołnierz; osiemnastu diabłów nie wydrze mi cię z rąk, mimo że jestem bez broni. Broni nigdy w potrzebie nie braknie, kiedy tęgie serce wspomagane jest tęgim ramieniem. Gdy trzeba, raczej broń z nieba zleci, jako na polach krańskich1240 koło Rowu Mariusza w Prowancji, niegdyś leciały kamienie (jeszcze tam leżą) na pomoc Herkulesowi, gdy nie miał czym walczyć przeciwko dwom dzieciom Neptuna. Ale co to! Gdzież my idziemy? Do kręgu małych dziateczek (na miły Bóg, ofajdają nas wszystkich z kretesem!) albo też do piekła, do wszystkich diabłów? Do kroćset! Już ja im dobrze wygarbuję skórę, teraz, kiedy mam liście winne w trzewikach. O jakżeż ja się wezmę ochoczo do tej młocki! Gdzie to jest? Gdzie oni są? Boję się tylko ich rogów. Ale idea rogów, jakie Panurg będzie nosił po ożenieniu, ubezpieczy mnie od nich w zupełności. Widzę go już, jakoby proroczym duchem, jako nowego Akteona, rogala, rogalika, rogaleńka.

– Pilnuj się, bracie – rzekł Panurg – gdy będą żenili mnichów, abyś snać1241 nie zaślubił ciężkiej cholery. Bowiem, niechaj tak nie wyjdę zdrów i cały z tej czeluści, jeśli ci jej nie wyobracam sumiennie, jeno po to, aby cię ukoronować: poza tym oddaję ci ją na wiekuistą własność, bowiem mało dbam o jej towarzystwo. Przypominam sobie, że ten poczciwy Pazdur chciał ci ją dać za żonę; ale nazwałeś go heretykiem.

Tutaj przerwała rozmowę nasza jaśnie oświecona Latarnia, zwracając uwagę, iż w tym miejscu należało milczeć i powściągnąć języki, nie mówiąc ani słowa; po czym objaśniła nas stanowczo, iż skoro raz wymościliśmy trzewiki liśćmi wina, nie ma mowy o tym, abyśmy mogli wrócić do domu bez uzyskania odpowiedzi boskiej Flaszy.

– Marsz tedy naprzód – rzekł Panurg – walmy śmiało, poprzez trzysta tysięcy kroćset diabłów. Raz kozie śmierć. Oszczędzałem się z moim żywotem na walną bitwę. Odwagi mam aż zanadto: prawda jest, iż serce mi dygoce; ale to z zimna, z tego piwnicznego powietrza. To nie ze strachu, nie; ani z febry. Walmy, palmy, grzmijmy, bździjmy: imię moje jest Wilhelm bez trwogi.

Rozdział trzydziesty siódmy. Jako bramy świątyni otworzyły się nam cudownie same z siebie

Na końcu schodów napotkaliśmy wrota ze szlachetnego jaspisu, ukształtowane i zbudowane ściśle wedle doryckiej sztuki i kształtu, na których czele napisana była w głoskach jońskich ze szczerego złota ta sentencja: ’Εν οίνω αλήθεια, to znaczy: w winie prawda. Oba skrzydła były ze spiżu, modą koryncką, masywne, ozdobione pięknymi kwiatuszkami, wyrzeźbionymi i emaliowanymi wdzięcznie, wedle prawideł rzeźbiarstwa. Były one razem złączone i zamknięte dokładnie, wzdłuż kantu, bez zamku, bez klamki, bez żadnego skobla: jeno wisiał u nich diament indyjski, wielkości egipskiego bobu, oprawny na dwie strony w złoto odryzowane w figurę sześciokątna, określoną prostymi liniami. Po każdej stronie ku ścianie wisiała wiązka czosnku.

Tu rzekła szlachetna Latarnia, abyśmy chcieli ją usprawiedliwić, jeśli nie poprowadzi nas już dalej. Teraz trzeba nam jeno być posłusznymi zleceniom kapłanki Bakbuk: bowiem jej, latarni, nie wolno jest wejść do wnętrza, dla pewnych przyczyn, które lepiej jest zamilczeć uszom ludzi śmiertelnych, niż je wyjawiać. Ale na wszelki wypadek kazała być dobrej i przytomnej myśli, nie bać się i nie lękać niczego, i zaufać jej co do szczęśliwego powrotu. Następnie pociągnęła za diament wiszący u spojenia obu podwoi i rzuciła go na prawo w srebrną miseczkę, umyślnie tam pomieszczoną; pociągnęła także w rogu każdego skrzydła drzwi za sznurek z karmazynowego jedwabiu, na półtora łokcia długi, na którym wisiał czosnek; przywiązała go do dwóch złotych kółek, umyślnie dla tego celu wiszących po bokach i oddaliła się.

Natychmiast otworzyły się podwoje, mimo że nikt ich nie dotykał, i otwierając wydały nie ostry szelest, nie zgrzyt straszliwy, jako czynią zazwyczaj drzwi spiżowe, ciężkie i chropowate, ale łagodny i wdzięczny szmerek rozbrzmiewający pod sklepieniem świątyni. Pantagruel zrozumiał przyczynę tego zjawiska, widząc pod dolną krawędzią jednej i drugiej połowy drzwi mały cylinder, który przymocowany był do podwoi. Ten, w miarę jak zbliżały się do ściany, obracając się na osi z twardego kamienia ofitu, pięknie wygładzonego i równo wyszlifowanego przez tarcie, wydawał ten słodki i harmonijny szelest.

Dziw mi był wielki patrzeć, jak oba skrzydła, każde dla siebie, bez niczyjego nacisku, tak się roztworzyły: aby zrozumieć ten cudowny sposób, skoro tylko weszliśmy do wnętrza, rzuciłem wzrok pomiędzy drzwi a mur, żądny poznania, jaką siłą i za pomocą jakiego instrumentu były tak spojone, i podejrzewając, iż nasza miła Latarnia przyłożyła do ich miejsca spojenia ziele ethiopis, za pomocą którego otwiera się wszystkie rzeczy zamknięte. Ale ujrzałem, iż w miejscu, gdzie oba skrzydła się zamykały, brzegi ich były ostre jak ostrze najcieńszej stali, osadzone na spiżu korynckim.

Ujrzałem dalej dwie płyty z indyjskiego magnesu, grube i szerokie na pół dłoni, koloru niebieskawego, dobrze gładkie i wypolerowane; te wmurowane były całą grubością w mur świątyni w miejscu, w którym drzwi, będąc całkowicie otwarte, stykały się z murem.

Zatem nie dla czego innego, jeno mocą chciwości i gwałtowności magnesu, tajemnym i cudownym zjawiskiem natury, ostrza stali podlegały temu ruchowi. W ten sposób drzwi otwierały się powoli i rozchylały: nie zawsze wszelako, ale tylko skoro zdjęto ów diament, za pomocą którego sąsiedztwa stal zwolniona była od pociągu, który ma z natury swej względem magnesu i także, gdy się zdjęło dwie garści czosnku, który nasza luba Latarenka odciągnęła i zawiesiła za pomocą karmazynowego sznurka; bowiem owo ziele poraża magnes i zbawia go własności przyciągającej.

Na jednej z owych tablic, po prawej, znajdował się w starożytnych literach łacińskich misternie wyryty wiersz jambiczny:

 
Ducunt volentem fata, nolentem trahunt.
 

„Losy wiodą tego, który się im poddaje, ciągną tego, który się opiera”. A zaś po lewej, ujrzałem wielkimi głoskami wdzięcznie wyrytą tę sentencję:

 
Wszystkie rzeczy zmierzają do swego celu.
 

Rozdział trzydziesty ósmy. Jako posadzka świątyni ozdobiona była przepięknymi godłami

Przeczytawszy te napisy, jąłem się podziwiać wspaniałą świątynię i poglądałem na niesłychaną strukturę bruku, której nie można było przyrównać z jaką badź słusznością do żadnego dzieła, teraz czy kiedykolwiek istniejącego pod firmamentem; nawet do owej świątyni Fortuny w Preneste, za czasu Sylli, ani też posadzki Greków zwanej Asarotum, dzieła Sozystrata w Pergamie. Bowiem była owa posadzka roboty mozaikowej, w formie małych kwadracików: a wszystkie z kosztownych i polerownych kamieni, każdy w swoim naturalnym kolorze. Jedne były z jaspisu czerwonego, popstrzonego uciesznie rozmaitymi plamkami, drugie z ofitu; inne z porfiru; inne z kociego oczka, zakrapianego iskierkami złotymi, drobniutkimi jak atomy; inne z agatu sfalowanego małymi płomykami zmięszanymi bezładnie, koloru mlecznego; inne z chalcedonu bardzo drogiego; inne z jaspisu zielonego, z żyłkami czerwonymi i zielonymi; a wszystkie były rozgraniczone diagonalnymi liniami.

W portyku mozaika układała się w emblemat z małych kamyków, z których każdy posiadał swój przyrodzony kolor, dostosowany do rysunku figur. A był ów deseń taki, jakby kto po owej posadzce rozsypał garść winnych liści, nie troszcząc się o uważne rozmieszczenie: bowiem w jednym miejscu zdawały się rozsypane gęściej, a w drugim rzadziej: i było to listowie na ogół bardzo wspaniałe, jeno miejscami ukazywały się w półcieniu gąsienice pnące się tu i ówdzie po gronach; w innym małe jaszczurki biegnące wzdłuż łodygi; tu grona zdawały się na wpół, a ówdzie całkiem źrałe1242: a razem były pomyślane i ukształtowane tak zmyślnie i misternie przez architektę, że łacno mogłyby oszukać wróble i inne ptaszki, jako malowidło Zeuksisa Herakleotyńskiego. W każdym razie, co się nas tyczy, udało się im zwieść nas zupełnie, bowiem w miejscach, gdzie architekt usiał wina gęsto, szliśmy wielkimi krokami, jakoby bojąc się zaplątać nogi, tak jak się czyni w miejscu nierównym i kamienistym. Następnie obróciłem oczy na sklepienie świątyni i na ściany całe inkrustowane marmurem i porfirem, robotą mozaikową, z cudownymi godłami, umieszczonymi szeregiem dokoła. Między tymi godłami, zaraz z początku po lewej stronie przy wejściu, przedstawiona była z nadzwyczajną sztuką bitwa, którą Bachus wygrał przeciwko Indyjczykom, a to jak następuje:

Rozdział trzydziesty dziewiąty. Jako w ozdobach mozaikowych świątyni wyobrażona była zwycięska bitwa Bachusa przeciw Indyjczykom1243

Na początku były przedstawione rozmaite miasta, wsie, zamki, fortece, pola i lasy, całe gorejące ogniem. Również były przedstawione niewiasty szalejące i rozwiązłe, z wściekłością rozszarpujące żywcem na sztuki cielęta, barany i jagnięta i karmiące się ich mięsiwem. Przez to było wyrażone, iż Bachus, wkraczając do Indyj, pustoszył wszystko ogniem i żelazem.

Mimo to Indyjczycy szacowali go tak nisko, że nie raczyli wyjść naprzeciw niemu, mając pewne wiadomości od swoich szpiegów, że w obozie jego nie było żadnych wojowników, jeno tylko stary człowieczek, zniewieściały, ciągle pijany, w otoczeniu młodych ludzi, całkowicie obnażonych, zebranych z wsiów i lasów, ciągle tańczących i skaczących, mających rogi i ogony, jako mają młode kozły; z nimi wielka ilość kobiet pijanych. Zaczem postanowili przepuścić ich, nie stawiając zbrojnie czoła: jako iż hańbą, a nie zaszczytem, dyshonorem i szpetotą, a nie zaś czcią i sławą okryłoby ich zwycięstwo nad takimi ludźmi. Wśród tego lekceważenia, Bachus coraz to bardziej opanowywał kraj i niszczył wszystko ogniem (jako że ogień i piorun są to przyrodzone bronie Bachusa i gdy się rodził, Jowisz powitał go piorunem, a matka jego Semele i dom jego rodzinny spłonął od ognia), a także i krwią, bowiem z natury swojej wyrabia on krew w czasie pokoju, a wyciska ją w czasie wojny. Świadectwem są pola wyspy Samos, zwane Panema, co znaczy całe zakrwawione, na których Bachus doścignął Amazonki uciekające z okolic Efezu i wszystkie je zagładził za pomocą otwarcia żył, tak iż całe pole było zalane i napojone krwią. Z czego (lepiej niż z tego, co pisze Arystoteles w swoich Problemach), możecie zrozumieć, to co niegdyś powiadano w pospolitym przysłowiu: „W czasie wojny nie jada się i nie sadzi mięty”. I słusznie, bowiem w czasie wojny zwyczajnie rozdziela się razy bez umiarkowania: zaś jeżeli człowiek zraniony robił tego samego dnia koło mięty albo też jadł ją, niepodobna mu jest (albo przynajmniej trudno) zatamować krew. Następnie było w tym emblemacie wyobrażone, jak Bachus kroczył do bitwy: stał na cudownym wozie, ciągnionym przez trzy pary lampartów sprzężonych razem; twarz jego była podobna twarzy małego dziecka, dla zaświadczenia, iż pijacy nigdy się nie starzeją; czerwony był jak cherubin, bez śladu zarostu na brodzie. Na głowie spiczaste rogi; nad nimi piękny wieniec spleciony z winnego liścia i gron, z czerwono-karmazynową mitrą; obuty zaś był w złote trzewiki.

 

W orszaku jego nie było ani jednego mężczyzny; cała straż i całe wojsko składało się z Bassaryd, Ewantek, Euhiad, Edonid, Trieteryd, Oggijek, Mimalonek, Menad, Thiad i Bachantek, kobiet opętanych, wściekłych, rozszalałych, opasanych smokami i żywymi wężami zamiast pasków, z włosami fruwającymi w powietrzu, z naczółkami z winnych gron; ubrane były w skóry kóz i jeleni, w rękach dzierżyły siekierki, tyrsy, oszczepy, halabardy w formie szyszek sosny i małe lekkie tarcze, dźwięczące i brzęczące, kiedy się było ich dotknąć, by i najlżej, którymi posługiwały się w razie potrzeby jako bębenkami i tympanami.

Liczba ich wynosiła siedemdziesiąt dziewięć tysięcy dwieście dwadzieścia siedem. Przednią straż prowadził Sylenus, człowiek, który posiadł zupełne zaufanie Bachusa, i którego cnotę, wspaniałą odwagę i roztropność poznał w różnych okolicznościach. Był to mały staruszek, trzęsący się, zgarbiony, tłusty i brzuchaty. Uszy miał wielkie i sterczące, nos ostry i zakrzywiony, brwi duże i krzaczaste; jechał na ośle samcu; w garści trzymał kij, którym się podpierał, a którym także umiał krzepko walczyć, jeśli przypadkiem przyszło mu stanąć nogami na ziemię: ubrany był w żółtą suknię kobiecego kroju. Orszak jego składał się z młodych pachołków, rogatych jak koty, a drapieżnych jak lwy, całkowicie nagich, ciągle śpiewających i tańczących hulaszcze tańce nazwane kordaksy; wołano ich Tityrami i Satyrami. Liczba ich wynosiła osiemdziesiąt pięć tysięcy sto trzydzieści i trzy.

Tylną straż prowadził Pan, człowiek straszliwy i poczwarny. Bowiem, z dolnych części ciała, podobny był do capa, uda miał kosmate, na głowie rogi sterczące prosto ku niebu. Twarz miał czerwoną i rozpłomienioną, i bardzo długą brodę. Był to człowiek śmiały, odważny, rezolut i łatwy do pogniewania. W lewej ręce trzymał flet, w prawej kij zakrzywiony; orszak jego był podobnież złożony z Satyrów, Hemipanów, Egipanów, Argipanów, Sylwanów, Faunów, Fatuów, Lemurów, Larów, Błędnych Ogników i Chochlików w liczbie siedemdziesięciu ośmiu tysięcy stu czternastu. A wspólne wszystkim hasło wojenne brzmiało: Evohe.

1236drzewa pomarańczowe w Surenie – W Surenes, w parku królewskim, mieściły się najwspanialsze oranżerie. [przypis tłumacza]
1237Szynion – Chinon, rodzinne miasteczko R., któremu wielokrotnie poświęca w swym dziele pełne umiłowania wspomnienie. [przypis tłumacza]
1238takimi pogwarki – dziś popr. forma N.lm: (…) pogwarkami. [przypis edytorski]
1239Tenarus – Pasmo gór i miasto w Lakonii, w którego okolicy, wedle mniemania starożytnych, mieściło się zejście do piekieł. [przypis tłumacza]
1240pola krańskie – Kamienista równina w Prowansji. [przypis tłumacza]
1241snać (daw.) – może, podobno, przecież, widocznie, najwyraźniej, zapewne; także: sna a. snadź. [przypis edytorski]
1242źrały (daw.) – dojrzały. [przypis edytorski]
1243Jako w ozdobach mozaikowych świątyni wyobrażona była zwycięska bitwa Bachusa przeciw Indyjczykom – Rozdz. XXXIX. Ten i następny rozdział są w znacznej części tłumaczeniem z pierwszej części Dionizosa Lukiana. [przypis tłumacza]