Kostenlos

Gargantua i Pantagruel

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Rozdział czterdziesty siódmy. Jako diabeł został oszukany przez starą Papfiżynę

Chłopek wrócił do domu smutny i zamyślony. Widząc go takim, żona mniemała, iż go okradziono na targu. Ale, usłyszawszy przyczynę jego melankolii, widząc takoż sakwę napełnioną pieniądzmi, łagodnie go pocieszyła i upewniła go, iż owo drapanie niczym mu zgoła nie grozi: ma się jeno zdać na nią i polegać na tym, a ona już obmyśli dobre wyjście ze sprawy.

– W najgorszym razie – mówił kmiotek – wykpię się jednym zadraśnięciem: poddam się od pierwszego razu i ustąpię mu pola.

– Nici z tego – rzekła stara – zdaj się jeno na mnie i bądź spokojny: zostaw to już mnie. Mówiłeś mi, że to jeszcze smarkaty diabełek: już ja się z nim wnet uporam, tak że on się podda, a pole pozostanie nasze. Gdyby to był stary diabeł, ba, wtedy trzeba by się namyślać.

Dzień spotkania wypadł właśnie wtedy, kiedy przybyliśmy na wyspę. Wczesnym rankiem kmiotek wyspowiadał się sumiennie, wykomunikował jako dobry katolik i, za radą proboszcza, zanurzył się z głową w kropielnicy, tak jakeśmy go właśnie ujrzeli.

W chwili gdy nam opowiadano tę historię, stara oszukała diabła i wygrała pole, a mianowicie w taki sposób. Diabeł przybył do drzwi chłopka i, zadzwoniwszy, krzyknął:

– Dalej, chamie, dalej, pazury do roboty!

Następnie wszedł do domu wesoły i ochoczy, ale nie zastał chłopka, jeno jego żonę, siedzącą na ziemi wśród płaczu i zawodzenia.

– Co to takiego? – spytał diabeł. – Gdzież on jest? Co się z nim dzieje?

– Ha! – rzekła stara. – Gdzie on jest, ten łajdak, ten kat, ten rozbójnik? Ha! W głowie mi się mięsza, rady sobie dać nie mogę, ginę wprost od bólu, jaki cierpię przez niego.

– Jak to – rzekł diabeł – co się stało? Już ja go wam wnet oporządzę.

– Ha – rzekła stara – powiedział mi ów kat, tyran, iskacz diabelski, że ma na dziś wyzwanie, żeby się drapać z tobą o lepsze: owo, aby wypróbować swoich paznokci, drapnął mnie jeno małym palcem, o tu, pomiędzy nogami. Ha! Wierę985, szaleję z bólu, już po mnie, nigdy się z tego nie wyleczę, patrz. A teraz jeszcze poszedł do kowala, żeby mu do reszty wyostrzył i zaszpicował pazury. Zgubiony jesteś, mospanie diable, mój przyjacielu. Umykaj, radzę ci, bo on nie daje pardonu. Umykaj stąd, proszę cię.

Zaczem odsłoniła się aż do podbródka, w tym kształcie, w jakim niegdyś perskie niewiasty ukazywały się swoim synom uciekającym z pola bitwy i pokazała mu swoje cotojest.

Diabeł, widząc ogromną solutionem continuitatis986 we wszystkich wymiarach, wykrzyknął:

– Mahom, Demiurgon, Megera, Alekto, Persefono, nie złapie mnie. Umykam jak stoję. W nogi! Zostawiam mu pole.

Usłyszawszy koniec i obrót wydarzenia, wróciliśmy na okręt, nie zatrzymując się dłużej. Pantagruel wrzucił do skarbonki kościelnej osiemnaście tysięcy dukatów, ze względu na ubóstwo ludu i niedolę tej krainy.

Rozdział czterdziesty ósmy. Jako Pantagruel wylądował na wyspie Papimanów987

Opuściwszy żałosną wyspę Papfigów, żeglowaliśmy przez jeden dzień w pogodzie i weselu, kiedy oczom naszym ukazała się błogosławiona wyspa Papimanów. Zaledwie zarzuciliśmy kotwicę w porcie, zanim jeszcze zaciągnęliśmy sznury, przybyły do nas w szalupie cztery osoby rozmaicie ubrane988. Jeden był to mnich w habicie, w buciorach, obłocony i niechlujny. Drugi sokolnik z przynętą z wypchanego ptaka i rękawicą. Trzeci był to adwokat z workiem pełnym informacyj, cytacyj, wszelakich szykan, replik i odroczeń. Ostatni był hodowca wina z Orleanu, w pięknych płóciennych kamaszach, z koszykiem i gnipem989 u pasa. Natychmiast, skoro tylko przybili do naszego okrętu, zakrzyknęli wszyscy razem wielkim głosem to zapytanie:

– Czyście go widzieli, wędrowni ludzie? Czyście go widzieli?

– Kogo? – spytał Pantagruel.

– Jego – odparli.

– O kogo idzie? – spytał brat Jan. – Jak mi Bóg miły, utłukę go tym kijem. – (Myśląc, iż dopytywali się o jakiegoś rzezimieszka, mordercę albo świętokradcę).

– Jak to – rzekli – jak to! Ludzie wędrowni, wy nie znacie Jedynego?

– Panowie – rzekł Epistemon – nie rozumiemy takowego terminu. Ale wyłóżcie nam, jeśli łaska, kogo macie na myśli, a wraz990 powiemy wam prawdę, bez żadnego udania.

– To jest – odparli – Ten który jest. Czyście go nigdy nie widzieli?

– Ten który jest – odparł Pantagruel – wedle naszej teologicznej nauki, to Bóg. Takim słowem nazwał się Mojżeszowi. Zaiste, nie widzieliśmy go i nie jest widzialny oczom cielesnym.

– Nie mówimy wcale – odparli – o tym wysokim Bogu, który włada w niebiosach. Mówimy o Bogu na ziemi. Czyście go kiedy widzieli?

– Dalibóg – rzekł Karpalim – oni mają na myśli papieża.

– Owszem, owszem – odparł Panurg – owszem, widziałem ich trzech i nie mogę powiedzieć, abym utył z tego991.

– Jakże to? – rzekli. – Nasze święte dekretalia opiewają, iż może być tylko jeden żyjący.

– Rozumiem – odparł Panurg – jednego kolejno po drugim: zresztą nie widziałem więcej jak tylko jednego naraz.

– O ludzie – wykrzyknęli tamci – po trzykroć i czterykroć szczęśliwi, witajcie nam mili i stokroć więcej niźli mili goście!

Zaczem wszyscy uklękli przed nami i żądali ucałować nam nogi. Na co nie chcieliśmy przyzwolić, przedstawiając im, że gdyby przypadkiem papież zjawił się tu we własnej osobie, nie mogliby mu więcej uczynić.

– Owszem, uczynilibyśmy więcej – odparli – i to już jest między nami postanowione. Ucałowalibyśmy mu zadek bez listka992 i jajka podobnież. Bowiem ma jajka nasz ojciec święty, czytamy o tym w pięknych dekretaliach, inaczej nie byłby papieżem. Tak dalece, iż z subtelnej filozofii dekretalińskiej wypływa niezbicie ten wniosek: jest papieżem, ergo ma jajka. I gdyby jajek zabrakło na świecie, świat musiałby się obejść bez papieża.

Pantagruel zapytał tymczasem jednego majtka z ich szalupy, kto by były te osobistości. Odpowiedziano mu, iż to byli przedstawiciele czterech stanów wyspy: dodał także ów majtek, iż możemy liczyć na dobre przyjęcie i gościnę, skoro widzieliśmy papieża. Powtórzył to Panurgowi, który rzekł doń po cichu:

– Przysięgam Bogu, jest coś w tym. Ten w końcu wygrywa, kto może czekać. Nigdy nam nic dobrego nie przyszło z widoku papieża: i oto teraz, do kroćset diabłów, widzę, że coś na tym zyskamy.

Zaczem wysiedliśmy na ląd; zaś cała ludność miejscowa, mężczyźni, kobiety, małe dzieci, wyszli naprzeciw nas jakoby w procesji. Nasze cztery stany powtarzały im wielkim głosem: „Widzieli go. Widzieli go. Widzieli go”.

 

Na ten okrzyk, cały lud ukląkł przed nami, podnosząc złożone ręce ku niebu i krzycząc: „O ludzie szczęśliwi! O szczęśliwi i błogosławieni!”. I trwały te okrzyki więcej niż ćwierć godziny. Następnie przybiegł rektor szkoły ze wszystkimi swymi bakałarzami, gryzipiórkami i szkolarzami i ćwiczył ich szczodrze, tak jak jest zwyczaj ćwiczyć małe dzieci w naszym kraju, kiedy wieszają jakiegoś złoczyńcę, aby im się to wbiło w pamięć. Ale Pantagruel rozgniewał się i rzekł:

– Panowie, jeśli nie przestaniecie bić tych dzieci, wracam się.

Lud zdziwił się słysząc jego głos stentorowy, i słyszałem, jak mały jakiś garbusek o długich palcach zapytał rektora szkoły:

– Na cnotę Ekstrawagantów993! Zali994 ci, którzy ujrzą papieża, stają się tak samo wielcy, jak ten oto, co nam tu grozi? O jakżeż mi pilno, żeby go ujrzeć, abym i ja tak wyrósł i taki był duży jak on.

Takie wydawali okrzyki, czyniąc srogi zgiełk, aż wreszcie nadjechał Homenas (tak nazywają swego biskupa) na mule bez uździenicy, okrytym zielonym czaprakiem, w orszaku swoich kleryków i wikariuszów, niosących krzyże, sztandary, obrazy, baldachimy, pochodnie, kropielnice. I również chciał nam gwałtem ucałować nogi (jako papieżowi Klemensowi uczynił dobry Krystian Walfinier), powiadając, iż jeden z ich proroków, wykładacz i połykacz świętych dekretaliów, zostawił to na piśmie, iż, podobnie jak Mesjasz, tak długo i cierpliwie oczekiwany przez żydów, na końcu się zjawił, tak samo na tę wyspę przybędzie kiedyś papież. W oczekiwaniu tego radosnego dnia, gdyby przybył do nich ktoś, kto widział go w Rzymie albo indziej, winni go hojnie podejmować i oddać mu cześć a poszanowanie. Wszelako wymówiliśmy się grzecznie.

Rozdział czterdziesty dziewiąty. Jako Homenas, biskup Papimanów, ukazał nam z nieba zesłane Dekretalia

Następnie rzekł nam Homenas:

– Nasze święte Dekretalia zalecają nam wprzódziej995 odwiedzać kościoły niż szynkownie. Dlatego, nie uchylając się od tego pięknego przepisu, chodźmyż do kościoła, a potem pójdziemy ucztować.

– Zacny człowieku – rzekł brat Jan – idź przodem, a my za tobą. Wyrzekłeś słowa poczciwe i godne dobrego chrześcijanina. Dawno już oczy nasze nie oglądały kościoła. Wielce się z tego raduję w mej duszy i sądzę, że jeszcze mi to przyda na później apetytu. Miła to rzecz napotkać zacnych ludzi.

Zbliżywszy się do wrót świątyni, ujrzeliśmy grubą księgę złoconą, całą okrytą cennymi i drogimi kamieniami, rubinami, szmaragdami, diamentami i perłami, bardziej albo co najmniej równie wspaniałymi jak te, które Oktawian poświęcił Jowiszowi kapitolińskiemu. Księga wisiała w powietrzu, umocowana na dwóch grubych, złotych łańcuchach u sklepienia portalu. Przypatrywaliśmy się jej z podziwem. Pantagruel obracał nią i kręcił do woli, bowiem on jeden mógł jej z łatwością dosięgnąć ręką. I twierdził nam, iż za jej dotykiem doświadczał łagodnego swędzenia w paznokciach i cierpnięcia w ramieniu; a zarazem w umyśle gwałtownej pokusy wytłuczenia jednego albo dwóch ze strażników, gdyby nie mieli tonsury.

Zaczem rzekł nam Homenas:

– Niegdyś Mojżesz dał Żydom prawo spisane własną ręką Boga. W Delfach, na froncie świątyni Apollina, wyczytano tę sentencję, wypisaną cudownym sposobem: ΓΝΩΘΙ ΣΕΑΥΤΟΝ996. I po niejakim czasie wyczytano tam ΕΙ, również boskim sposobem wypisane i przeniesione z niebios. Obraz Cybeli dostał się z niebios na ziemię we Frygii, w polu zwanym pezymunckim. Z niebios został zesłany szlachetnym i wielce chrześcijańskim królom Francji wielki sztandar, iżby, przy jego pomocy, zwalczali niewiernych. Za panowania Numy Pompiliusza, drugiego króla Rzymian, ujrzano w Rzymie spływającą z niebios ostrą tarczę zwaną Ancilą. W Akropolis w Atenach spadła niegdyś ze sklepienia niebios statua Minerwy. Tak samo tutaj widzicie święte Dekretalia, spisane ręką Anioła Cherubina. Chociaż wy tam zamorscy ludzie niechętnie w to uwierzycie.

– Z ciężkością – odparł Panurg.

– I tutaj do nas zostały cudownie z nieba przeniesione, w podobny sposób jak u Homera, ojca wszelkiej filozofii (wyjąwszy oczywiście boskie dekretalia), rzeka Nil nazwana jest Diipetes. I ponieważ widzieliście papieża, ich ewangelistę i wiekuistego protektora, będzie wam pozwolone oglądać je i ucałować wewnątrz, jeżeli macie wolą. Ale będziecie musieli trzy dni przedtem pościć i regularnie się spowiadać, starannie łuskając i przesiewając wasze grzechy, tak bacznie, aby nie upadła na ziemię ani jedna najdrobniejsza okoliczność, jako nam to bosko opiewają boskie dekretalia, które tu oto widzicie.

– Dobry człowieku – rzekł Panurg – dekretynaliów, nie, chcę powiedzieć dekretaliów, widzieliśmy dosyć na papierze, na przeświecającym pergaminie, na welinie, pisanych ręką i drukowanych czcionkami. Nie ma potrzeby, abyście się trudzili pokazywaniem tych oto. Poprzestajemy na waszych dobrych chęciach i dziękujemy i za to.

– Co gadacie! – rzekł Homenas – Toć nie widzieliście nigdy tych, anielską ręką cudownie spisanych. Tamte, z waszego kraju, to są jeno odpisy naszych, jako to stoi w pismach jednego z naszych scholastów dekretalińskich. Przeto proszę was, nie oszczędzajcie naszego trudu. Jedno rozważcie, czy chcecie wyspowiadać się i przepościć trzy maleńkie dzionki boże.

– Na spowiedź – odparł Panurg – chętnie się godzimy. Jedynie post nie w porę nam wypada, bowiem tyle już napościliśmy się z musu na morzu, że pająki usnuły siatki około naszych zębów. Widzicie tu oto dobrego brata Jana Łomignata – (na te słowa Homenas uściskał się z nim uprzejmie) – jemu już mech wyrósł w gardzieli, jeno dla braku ćwiczenia i ruchu szczękami i żuchwami.

– To prawda – odparł brat Jan. – Już tyle się napościłem, że mi aż garb z tego wyrósł.

– Wejdźmyż tedy – rzekł Homenas – do kościoła i darujcie, jeśli teraz nie odśpiewamy wam pięknej mszy bożej. Minęła już godzina południa, po której bronią nam nasze święte dekretalia odmawiać mszę, to jest, powiadam, mszę głośną i prawdziwą. Ale kropnę wam cichą małą meszkę, tak, na sucho.

– Wolałbym – rzekł Panurg – na mokro, to jest zwilżoną jakim dobrym winkiem andegaweńskim. Jedźcie tedy, jedźcie w imię Boże, a żwawo.

– Psiakość – rzekł brat Jan – nie podoba mi się to, że mój żołądek jest jeszcze na czczo. Bowiem, gdybym był dobrze pośniadał i napoił się obyczajem klasztornym, niechajby sobie beczał potem swoje requiem aeternam997. Cierpliwości. Jedźcie, kropcie, rżnijcie, ale podkaszcie ją krótko, z obawy, aby się nie zachlastała, a także dla innych przyczyn. Bardzo was o to proszę.

Rozdział pięćdziesiąty. Jako Homenas ukazał nam arcywzór papieża

Ukończywszy mszę, Homenas wydobył ze skrzynki koło wielkiego ołtarza wielki pęk kluczy, za pomocą których, dopasowawszy je do trzydziestu dwu zamków i czternastu kłótek, otworzył okno żelazne silnie zakratowane ponad rzeczonym ołtarzem; następnie, w sposób bardzo tajemniczy, nakrył się mokrym workiem i, odsuwając zasłonę z czerwonego jedwabiu, ukazał nam obraz, wedle mego zdania dość licho namalowany, dotknął go długim kijkiem i dał wszystkim koniec kijka do ucałowania. Następnie zapytał nas:

– Co sądzicie o tym obrazie?

– To jest – odparł Pantagruel – podobizna papieża. Poznaję go po tiarze, po krymce, po płaszczu i po pantoflu.

– Dobrze mówisz – rzekł Homenas. – To jest idea owego dobrotliwego Boga na ziemi, którego przybycia oczekujemy pobożnie i którego spodziewamy się kiedyś ujrzeć w tym kraju. O, szczęśliwy i upragniony i tak oczekiwany dniu! A wy szczęśliwi i po trzykroć szczęśliwi, którym gwiazdy były tak łaskawe, iż ujrzeliście, w żywe oblicze i realnie, onego dobrego Boga na ziemi, którego sam portret oglądając, dostępujemy pełnego odpustu wszystkich naszych grzechów, które pamiętamy, a w naddatku trzecią część plus osiemnaście czterdziestych grzechów zapomnianych! Toteż oglądamy go jeno w dzień wielkich dorocznych świąt.

Na to rzekł Pantagruel, że to było dzieło z rodzaju tych, jakie czynił jeszcze nieboszczyk Dedalus998. Mimo że było dość poczwarne i licho wykonane, wszelako, pod względem odpustów, była w nim ukryta i utajona jakowaś boska energia.

– Pamiętam – rzekł brat Jan – jak raz w przytułku dziadowskim różne dziady i urwipołcie wieczerzały sobie wesoło, i jeden się chwalił, że zarobił przez dzień sześć złotych, drugi dwa soldy, trzeci siedem karolusów, a zaś gruby dziadyga chwalił się, iż zarobił trzy bite talary. „Hm – odparli mu towarzysze – bo też ty masz bożą nóżkę999”. Jak gdyby jakaś boskość była ukryta w nodze całej owrzodziałej i przegnitej.

– Kiedy – rzekł Pantagruel – będziecie mieli czynić nam takie opowiastki, miejcie staranie, aby przynieść miednicę. Mało brakuje, a dostałbym nudności. Używać świętego imienia Boga w rzeczach tak wstrętnych i plugawych! Pfuj, powiadam, pfuj! Jeśli u was, mnichów, praktykuje się takowe nadużywanie podobnych słów, zostawcież ten obyczaj dla siebie, a nie wynoście go poza klasztory.

– Wszelako – rzekł Epistemon – powiadają lekarze, że w niektórych chorobach jest niejaki udział boskości. Podobnie Neron wychwalał grzyby i, w przenośni greckiej, nazywał je „mięsem bogów”, ponieważ nimi otruł swego poprzednika Klaudiusza, cesarza rzymskiego.

– Zdaje mi się – rzekł Panurg – że ten portret nie nadaje się do naszych ostatnich papieży: bowiem widywałem ich bez mycki, jeno z hełmem na głowie, ozdobionym perską tiarą1000. I kiedy całe chrześciaństwo zażywało pokoju i ciszy, oni jedni prowadzili okrutną i krwawą wojnę.

– Ba – rzekł Homenas – toć to było przeciwko buntownikom, heretykom, zawziętym protestantom, nieposłusznym świątobliwości tego dobrego Boga na ziemi. To mu jest nie tylko dozwolone i godziwe, ale nakazane przez święte dekretalia: powinien jest wydać na miecz i ogień cesarze, króle, książęta, władce, republiki, które uchylą się na jotę od jego nakazów; obłupić ich z dóbr, wyzuć z królestw, proskrybować, obłożyć klątwą i nie tylko zgładzić ich ciała, dzieci ich i krewnych, ale także wtrącić dusze w ostatnią głąb najgorętszego kotła, jaki znajduje się w piekle.

 

– Do kroćset diabłów! – rzekł Panurg. – Tutaj, zaiste, nie mieszkają heretycy, jako był ów Mruczysław i jak ich pełno się widzi pośród Niemców i Angielczyków. Wy jesteście chrześcijanie przesiani przez siódme sito.

– Tak, zaiste – rzekł Homenas – toteż i będziemy wszyscy zbawieni. Chodźmyż przeżegnać się wodą święconą, a potem do obiadu.

Rozdział pięćdziesiąty pierwszy. Małe rozmówki podczas obiadu na cześć i chwałę dekretaliów

Owoż zważcie to sobie, pijaki, iż podczas cichej mszy Homenasa trzej kościelni, każdy trzymając wielką tacę w dłoni, przechadzali się między ludem, powtarzając głośno: „Nie zapominajcie o ludziach szczęśliwych, którzy widzieli go twarzą w twarz”. Gdyśmy wychodzili ze świątyni, przynieśli Homenasowi tace, pełne po brzegi groszy papimańskich. Homenas powiedział nam, że to będzie na bibę i że z tego podatku i kwesty połowę obróci się na dobre picie, drugą połowę na dobre jedzenie, wedle cudownej glossy ukrytej w niejakim zakątku ich świętych dekretaliów. Tak się też i stało, w pięknej traktierni dość podobnej do sławnego handelku Guillota z Amiens. Możecie wierzyć na słowo, iż jadła było tam obficie, a kolejki obchodziły gęsto.

W czasie tego obiadu zauważyłem dwie rzeczy godne pamięci: jedna, iż wszelkie mięsiwo, jakie podano, czy to była sarna, czy kapłon, czy świnia, od których roi się wprost w Papimanii1001, czy gołębie, pulardy, zajączki, koguty indyjskie lub inne, wszystko obficie było nadziane przednim farszem1002; druga, iż wszystkie dania i zakąski obnosiły dziewczęta w wieku źrałym1003 do poznania męża, piękne (ręczę wam za to), pachnące blondyneczki, słodziutkie i uprzejme: ubrane zaś były w długie, białe i luźne alby, podwójnie opasane, z gołą głową; włosy zaś miały przeplatane wstążeczkami i sznureczkami z fioletowego jedwabiu, usiane różami, goździkami, rozmarynem, kwiatem pomarańczowym i innym pachnącym kwieciem. Te, przy każdej kadencji, zachęcały nas, z wdzięcznymi misternymi ukłonami, do picia. I całe zgromadzenie spoglądało na nie radym okiem. Brat Jan patrzył ku nim spode łba, jak pies, który ściągnął sztukę drobiu. Skoro obniesiono pierwszą potrawę, dziewczęta odśpiewały melodyjnie epodos ku pochwale przenajświętszych dekretaliów. Przy drugim daniu, Homenas, wesoły i rozbawiony, zwrócił się do jednego z kredencarzy, mówiąc: „Clerice, poświeć no tutaj”. Na te słowa, jedna z dziewcząt podsunęła mu co rychlej wielki puchar najprzedniejszego wina. Ujął go w rękę i, wzdychając głęboko, rzekł do Pantagruela:

– Dostojny panie i wy, mili przyjaciele, piję do was ze szczerego serca. Bądźcie mi pozdrowieni. – Skoro wypił i oddał puchar wdzięcznej dziewuszce, westchnął ciężko i rzekł. – O boskie dekretalia, dzięki wam, jakżeż smacznym zdaje się dobre wino!

– Hm, bo też i jest wcale niezgorsze – rzekł Panurg.

– Jeszcze lepiej by było – rzekł Pantagruel – gdyby dzięki nim złe zdało się dobrym.

– O ty, seraficzna Seksto1004 – ciągnął Homenas dalej – jakżeś jest nieodzowna do zbawienia biednego rodzaju ludzkiego! O wy, cherubiczne Klementyny1005! Jakże cudownie w was jest zawarty i opisany doskonały zakon prawdziwego chrześcijanina! O, ewangeliczne Ekstrawaganty, jakżeżby bez was ginęły biedne dusze, które, przybrane w śmiertelne ciała, błądzą tam i sam po tym padole płaczu! Ach, kiedyż spłynie na śmiertelnych ów dar boski, by zaniechali wszystkich innych studiów i zatrudnień, aby jeno was czytać, was rozumieć, was chłonąć, was zażywać, praktykować, w ciało i w krew wsysać, wtłaczać w najgłębsze komory mózgów, w najtajniejszy szpik swoich kości, w najzawilsze labirynty arterii? O, wówczas, a nie wcześniej, ani nie inaczej, świat dostąpi doskonałego szczęścia!

Na te słowa podniósł się Epistemon i rzekł w głos do Panurga:

– Nie widzę tu blisko stolca, muszę przeto się oddalić. Od tych farszów rozpiera mnie kiszka stolcowa: nie mogę już utrzymać.

– O, wówczas – ciągnął dalej Homenas – nie będzie gradu, mrozu, śnieżycy i innych dopustów! Wówczas zapanuje dostatek wszystkich bogactw na ziemi! Wówczas nastanie pokój trwały, niezłomny we wszechświecie: ustaną wojny, łupiestwa, oszustwa, rabunki i zabójstwa, poza tępieniem heretyków i buntowników obmierzłych! O, cóż wówczas za radość, wesele, pogoda, rozkosz, zabawy, uciechy, delicje rodzaju ludzkiego! O ty, wielka nauko, nieoszacowana mądrości, o wy, cudowne przepisy, zaklęte w boskich rozdziałach tych wiekuistych, dekretaliów! O jakże, przeczytawszy bodaj połówkę kanonu, maleńki paragrafik, jedną adnotację z tych przenajświętszych dekretaliów, czujecie, jak w sercach waszych wzbiera żar miłości bożej; ogień miłosierdzia względem bliźniego, byleby nie był heretykiem; statecznej wzgardy dla wszelkich rzeczy przygodnych i doczesnych; ekstatycznego podniesienia ducha, zgoła do siódmego nieba; zadowolenia bezmiernego we wszystkich waszych czuciach!

985wierę (daw.) – zaiste, prawdziwie. [przypis edytorski]
986solutionem continuitatis (łac.) – forma Acc. sing. (B.lp): rozwiązanie trwałe (ciągłe); w chirurgii określenie stosowane na określenie rozcięcia tkanek. [przypis edytorski]
987Jako Pantagruel wylądował na wyspie Papimanów – Rozdz. XLVIII. Ten i następne rozdziały kierują ostrze satyry przeciw kościołowi rzymskiemu i to z niemałą śmiałością. [przypis tłumacza]
988cztery osoby rozmaicie ubrane – Cztery stany: kler, szlachta, stan urzędniczy i chłopski. [przypis tłumacza]
989gnip a. gnyp (daw.) – krzywy, krótki nóż; nóż szewski. [przypis edytorski]
990wraz (daw.) – zaraz, natychmiast. [przypis edytorski]
991widziałem ich trzech i nie mogę powiedzieć, abym utył z tego – Może aluzja do kardynała lotaryńskiego, który bywał w misjach politycznych u trzech papieży (Klemensa VII, Pawła III i Juliusza III), bez wielkiego skutku. [przypis tłumacza]
992Ucałowalibyśmy mu zadek bez listka – Patrz nota do III, 12. [przypis tłumacza]
993Ekstrawaganty – były to rozporządzenia Jana XXII (1340). [przypis tłumacza]
994zali (daw.) – czy, czyż. [przypis edytorski]
995wprzódziej (daw.) – wcześniej, najpierw. [przypis edytorski]
996γνωθι σεαυτον – „Znaj siebie samego”. [przypis tłumacza]
997requiem aeternam (łac.) – wieczne odpoczywanie. [przypis edytorski]
998dzieło z rodzaju tych, jakie czynił jeszcze nieboszczyk Dedalus – surowe, barbarzyńskie. [przypis tłumacza]
999boża nóżka – hebrajskie i greckie określenie zgangrenowanych członków. [przypis tłumacza]
1000z hełmem na głowie, ozdobionym perską tiarą (…) kiedy całe chrześcijaństwo zażywało pokoju i ciszy, oni jedni prowadzili okrutną i krwawą wojnę – Aluzja do Juliusza II. [przypis tłumacza]
1001świnia, od których roi się wprost w Papimanii – Cochons au bon Dieu, szyderczy epitet dawany kanonikom. [przypis tłumacza]
1002wszystko obficie było nadziane przednim farszem – Gra słów oparta na słowie farce: po fr. mogącym zarówno znaczyć „farsz” jak „błazeństwo”. [przypis tłumacza]
1003źrały (daw.) – dojrzały. [przypis edytorski]
1004seraficzna Seksto – Sextus decretalium liber, trzecia część księgi prawa kanonicznego. [przypis tłumacza]
1005cherubiczne Klementyny – Clementinae constitutiones, czwarta część tegoż prawa [kanonicznego; red. WL]. [przypis tłumacza]