Kostenlos

Gargantua i Pantagruel

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Rozdział trzydziesty. Jako Ksenomanes zanatomizował i opisał króla Popielca935

– Popielec – rzekł Ksenomanes – co do części wewnętrznych, ma (a przynajmniej miał za mego czasu) mózg, z wielkości, koloru, substancji i tęgości podobny do lewego jądra samca kleszcza.

 
Komórki jego są jak świderek.
Wyrostek robaczkowy w mózgu jak pałka do gry w piłkę.
Błony jak kaptur mniszy.
Lejek jak szaflik murarski.
Sklepienie jak fartuszek u mniszeczki.
Szyszynkę jak kobzę.
Sieć cudowną jak szyszak koński.
Wyrostki sutkowate jak buciory.
Błony bębenkowe jak młyny.
Kość skalistą jak miotełkę z pierza.
Kark jak kij od latarni.
Nerwy jak kuraski936.
Języczek jak długą rurkę.
Podniebienie jak poduszkę.
Ślinę jak rzepak w strąkach.
Migdały jak okulary z jednym okiem.
Istmus jak nosze do dźwigania.
Gardziel jak koszyk winozbiorców.
Żołądek jak skarbonkę.
Odźwiernicę jak widły do gnoju.
Tchawicę jak kozik.
Płuca jak kapę prałata.
Serce jak ornat.
Śródpiersie jak wiaderko.
Pleurę jak szczypce.
Arterie jak gunia bearneńska.
Diafragmę jak czapkę z klapą.
Wątrobę jak halabardę.
Żyły jak ramy u okna.
Śledzionę jak wabik na przepiórki.
Kiszki jak sieć na ryby.
Żółć jak dłutko bednarskie.
Krezkę jak rękawiczkę.
Jelito czcze jak wytrych.
Jelito ślepe jak plastron.
Jelito grube jak kufel.
Kiszkę stolcową jak puchar klasztorny.
Nerki jak nóż do ryb.
Lędźwie jak gruby łańcuch.
Moczowody jak haki do wieszania kotłów.
Żyły emulgujące jak pukawki.
Naczynia spermatyczne jak karbowane ciasteczka.
Przyjądrza jak garnek z pierzem.
Pęcherz jak kusza ręczna.
Szyjka tegoż jak serce u dzwonu.
Kałdun jak kapelusz albański.
Błonę brzuszną jak naramiennik.
Mięśnie jak miechy.
Ścięgna jak rękawiczka na krogulca.
Wiązadła jak sakiewki.
Kości jak galareta.
Szpik jak sakwę.
Chrząstki jak skorupę żółwia.
Gruczoły jak gnip937.
Duchy animalne jak potężne uderzenia pięści.
Duchy witalne jak długie szachrajstwa.
Wrzącą krew jak szczutki często ponawiane.
Urynę jak papefig.
 

Nasienie jak setkę gwoździ do desek. I opowiadała mi jego mamka, że kiedy ożenił się ze Śródpościem, spłodził jedynie mnogość adwerbiów938 lokalnych i niektóre dni postne dubeltowe.

 
Pamięć miał jak sito.
Zdrowy rozum jak buczącego trzmiela.
Imaginację jak pobrzękiwanie dzwonów.
Myśli jako lot szpaków.
Sumienie jako rój młodych czaplątek wyjętych z gniazda.
Zastanowienie jak wór na owies.
Skruchę jak ładownicę dubeltowej armaty.
Przedsiębiorczość jak balast na galarze.
Objęcie939 jak postrzępiony brewiarz.
Inteligencję jak ślimaki wypełzujące z poziomek.
Wolę jak trzy orzechy w jednej łupinie.
Pożądanie jak sześć wiązek hiszpańskiego siana.
Sąd jak chłopiec do butów.
Dyskrecję jak poduszka.
Rozum jak nogi stołowe.
 

Rozdział trzydziesty pierwszy. Anatomia Popielca co do jego części zewnętrznych

– Popielec – ciągnął dalej Ksenomanes – co do swoich części zewnętrznych był nieco lepiej ukształtowany, z tym wyjątkiem, iż posiadał siedem żeber ponad zwyczajną ich ilość u ludzi.

 
Kciuki miał jako klawisze u szpinetu.
Paznokcie jak świdry.
Nogi jak gitary.
Pięty jak maczugi.
Podeszwy jak tygle.
Nogi jak u wypchanych strachów na ptaki.
Kolana jak zydle.
Uda jak hełmy.
Biodra jak szczypce.
 

Brzuch wydęty, zapinany wedle mody starożytnej i przypasany do tułowia.

 
Pępek jak kobzę.
Wzgórek sromowy jak ciastko śmietankowe.
Członek jak papuć.
Mosznę jak butlę na ocet i oliwę.
Genitalia jak hebel.
Kremastery jak rakietę.
Międzykrocze jak piszczałkę.
Dziurę w zadku jak kryształowe zwierciadło.
Pośladki jak bronę.
Lędźwie jak garnek maślany.
Błonę brzuszną jak bilard.
Grzbiet jak kuszę.
Kręgi jak dudy dziadowskie.
Żebra jak wrzeciona.
Mostek jak baldachim.
Łopatki jak moździerz.
Pierś jak sito.
Sutki jak gwoździe.
Pachy jak szachownice.
Barki jak nosze.
Ramiona jak czepki.
Palce jak pogrzebacze klasztorne.
Przeguby jak para szczudeł.
Łokcie jak łapki na szczury.
Ręce jak zgrzebła.
Szyję jak miednicę.
Gardziel jak bukłak hipokrasu940.
 

Jabłko941 jak baryłkę przy której wiszą dwa dzyndzyki brązowe, nader piękne i harmonijne, w kształcie klepsydry.

 
Brodę jak latarnię.
Podbródek jak dynię.
Uszy jak dwie futrzane rękawice.
Nos jak spiczasty pantofel.
Nozdrza jak czepek dziecinny.
 

Brwi jak rynkę. Nad lewą brwią miał znamię kształtu i wielkości urynału942.

 
Powieki jak bałabajkę.
Oczy jak futerał na grzebień.
Nerwy optyczne jak krzesiwko.
Czoło jak kotlik.
Skronie jak polewaczki.
Policzki jak para sabotów.
Szczęki jak kubek.
Zęby jak groty.
Język jak harfę.
Gębę jak czaprak.
Twarz popstrzoną jak siodło juczne.
Głowę wydętą jak retortę szklaną.
Czaszkę jak ładownicę.
Szwy jak pierścień rybacki.
Skórę jak gunię chłopską.
Naskórek jak sito na mąkę.
Włosy jak szczotkę do butów.
Sierć943 tak jak wyżej opisano.
 

Rozdział trzydziesty drugi. Dalszy ciąg osobliwości Popielca

– Rzeczą cudowną w naturze – rzekł w dalszym ciągu Ksenomanes – jest widzieć i słyszeć obyczaje Popielca.

 
Kiedy pluje, wychodzą zeń koszyki pełne karczochów.
Kiedy nos uciera, solone węgorze.
Kiedy płacze, kaczki w szarym sosie.
Kiedy się trzęsie, wielkie pasztety z zająca.
Kiedy się poci, ślimaki na świeżym maśle.
Kiedy czka, ostrygi w skorupkach.
Kiedy kicha, beczułki pełne musztardy.
Kiedy kaszle, puszki marmolady z pigwy.
Kiedy szlocha, wiązki rzeżuchy.
Kiedy ziewa, faski gniecionego grochu.
Kiedy wzdycha, wędzone ozory cielęce.
Kiedy gwizda944, paczuszki małp zielonych.
Kiedy chrapie, wiadra świeżego bobu.
Kiedy się krzywi, nóżki wieprzowe w szmalcu.
 

Kiedy mówi, gruba siermięga owerniacka, zgoła nie ów mięciutki jedwab, z którego, wedle życzenia Paryzatis, miały być utkane słowa tych, którzy przemawiali do syna jej Cyrusa, króla Persów.

 
 
Kiedy sapał, to były skarbonki na odpusty.
Kiedy mrugał okiem, to były ciasteczka i opłatki.
Kiedy mruczał, to były koty marcowe.
Kiedy się wykrzywiał, to były połknięte kije.
Kiedy mamrotał, to była gra w proces.
Kiedy przebierał nogami, to były zawieszenia wypłaty.
Kiedy się cofał wstecz945, to były banialuki oceańskie.
Kiedy się ślinił, to były spiżarnie klasztorne,
Kiedy był zachrypnięty, to były tańce Mauretańskie.
Kiedy pierdział, to były napiętki brunatnej krowy.
Kiedy bździł, to były trzewiki korduańskie.
Kiedy się skrobał, to były nowe edykty.
Kiedy śpiewał, to był groch w strączkach.
Kiedy bejał946, to były dynie i grzyby.
Kiedy rozprawiał, to był śnieg zeszłoroczny.
Kiedy się troskał, to o łajno kolibra.
Kiedy co dawał, to bździnę św. Klary.
Kiedy śnił, to o kusiach fruwających w powietrzu i drapiących się po murze.
Kiedy marzył, to o listach zastawnych.
 

Rzecz szczególna: pracował nic nie robiąc, nic nie robił pracując. Wałkonił się śpiąc, spał wałkoniąc się; z oczami otwartymi jako zające w Szampanii, obawiając się jakiegoś napadu Kiełbasek, swych odwiecznych nieprzyjaciółek. Śmiał się kąsając, kąsał śmiejąc się. Nic nie jadł poszcząc, pościł nic nie jedząc. Pogryzał sobie w myśli, pił przez imainację947. Kąpał się ponad wysokimi dzwonnicami, suszył się w stawach i rzekach. Zarzucał sieci w powietrze i chwytał piękne raki. Polował w głębi morza i znajdywał tam ibisy, skalne kozły i giemzy. Chwytał podstępem wrony i wykłuwał im zwyczajnie948 oczy. Niczego nie bał się, prócz swego cienia i beku tłustych koźlątek. W pewne dnie zbijał bąki. Z własnej pięści robił siatkę. Na kosmatym pergaminie pisywał swym grubym kosturem przepowiednie i almanachy.

– Patrzcie hultaja – rzekł brat Jan.– Podoba mi się. Takiego szukam. Poślę mu jutro mój karteluszek.

– Oto – rzekł Pantagruel – osobliwy i poczwarny kawałek człowieka, jeśli człowiekiem godzi się go nazwać. Przywodzi mi na pamięć postać i obyczaje Poczwara i Przewrotności.

– Jakżeż ci znów wyglądali? – rzekł brat Jan. – Nigdy o nich nie słyszałem, odpuść mi panie Boże.

– Powiem wam – rzekł Pantagruel – to co czytałem o tym w starożytnych apologiach. Physis (to jest Natura) w pierwszym swym miocie wydała Piękność i Harmonię, bez obcowania cielesnego, jako że sama z siebie jest wielce żyzna i płodna. Antyphysis, która od niepamiętnych czasów jest przeciwniczką Natury natychmiast powzięła zazdrość o tak piękne i zaszczytne wydanie potomstwa; i na odwrót wydała Poczwara i Przewrotność, poczęte z obcowania jej z Tellumonem. Miały one głowę zupełnie sferyczną i krągłą jakoby balon; nie zaś łagodnie zwężoną z obu stron, jako jest kształt u ludzi. Uszy były wysoko sterczące jako uszy osła: oczy wysterczające z głowy, umieszczone na kościach podobnych do kości pięty, bez rzęs, twarde jako są oczy racze; nogi okrągłe jak poduszki, ramiona i ręce wykręcone wstecz ku łopatkom. I chodziły na głowach, w nieustannym kołowaniu, z zadkiem nad głową, a nogami ku górze. I (jako wiadomo wam, iż małpom zdają się ich małpiątka czymś najpiękniejszym na świecie) Antyphysis chwaliła je i siliła się udowodnić, że dzieci jej były piękniejsze i powabniejsze z postawy niżeli owe wydane przez Physis: mówiąc, iż mieć głowę i nogi tak sferyczne, i wędrować tym kształtem, kręcąc się w kółko, to jest właśnie najodpowiedniejszy sposób i doskonały obyczaj, mający w sobie jakąś cząstkę boskości: jako iż niebo i wszystkie rzeczy wiekuiste posiadają tę kulistą formę. Mieć nogi w powietrzu, a głowę w dole, to było naśladowaniem stwórcy wszechświata: ile że włosy są u człowieka jakoby korzenie, a nogi jako gałęzie. Bowiem i drzewa lepiej są umocowane w ziemi korzeniami, niźliby były gałęźmi.

Na tym przykładzie chciała udowodnić, iż bardziej i lepiej są jej dzieci podobne do prostego drzewa, niżeli dziatki Physis, które, jej zdaniem, były jakoby drzewo wywrócone. Co się tyczy rąk i ramion, dowodziła Antyphysis, iż bardzo właściwie są wykręcone ku łopatkom, bowiem ta część ciała nie powinna zostać bez obrony: zważywszy, iż przód był dostatecznie obwarowany przez zęby, którymi każda istota może się posługiwać nie tylko do żucia, bez pomocy rąk, ale także celem bronienia się przed rzeczami szkodliwymi. I tak, przy pomocy świadectwa i przytakiwania bezrozumnych bydląt, zjednała wszystkich szaleńców i mózgowców dla swego zdania, i była przedmiotem podziwu u wszystkich ludzi pomylonych i pozbawionych sensu i zdrowego rozsądku. Następnie urodziła ścichapęków, zakutańców, papelarów, opętańców kalwińskich, szalbierzy genewskich, wściekłych puterbejczyków, golone pały, wszarzy, kanibalów i inne monstra niekształtne i pokręcone na przekór naturze.

Rozdział trzydziesty trzeci. Jako Pantagruel ujrzał potwornego Phyzetera949 około Wyspy Dzikiej

Gdy około południa zbliżyliśmy się do Wyspy Dzikiej, Pantagruel ujrzał z daleka wielkiego i potwornego Physetera, który płynął prosto ku nam, hucząc, sapiąc, nadymając się, unosząc się nad wodą wyżej niż gniazda okrętowe i wyrzucając z paszczy przed siebie w powietrze tyle płynu, ile go toczy wielka rzeka spadająca z wysokiej góry. Pantagruel ukazał go pilotowi i Ksenomanesowi. Za radą pilota uderzono w trąby talamegi, jakoby przestrożną950 fanfarę. Na ten dźwięk, wszystkie okręty, galiony, trójmasztowce, liburny (wedle tego jak było ich morskie prawo) ustawiły się w porządku i szyku takim, jak jest Υ greckie, głoska Pythagorasa; jako widzicie, iż zachowują ją żurawie w swym locie. I był jakoby trójkąt szpiczasty: którego szpic stanowiła ona talamega, w postawie gotowej do zaciętej walki. Brat Jan rezolutnie i ochoczo wstąpił na przód okrętu z bombardierami. Panurg rozpoczął krzyczeć i lamentować bardziej niż kiedy.

– Ojojojoj – jęczał – a tośmy wpadli z deszczu pod rynnę. Uciekajmy. To musi być, niech mnie piorun trzaśnie, Lewiatan, opisany przez szlachetnego proroka Mojżesza, w żywocie świętego człowieka Hioba. Połknie nas wszystkich, wraz ludzi i okręty, jak pigułki. W jego wielkiej piekielnej paszczy zajmiemy nie więcej miejsca niżeli maleńka pigułka muszkatu w paszczy osła. Widzicie go oto? Uciekajmy, spieszmy ku lądowi. Myślę, że to jest właśnie ów potwór morski, przeznaczony niegdyś do pożarcia Andromedy. Zgubieniśmy951 wszyscy. O gdybyż tu był jaki dzielny Perseusz i pomógł nam ubić tego potwora!

– Przebiję go na wylot – odparł Pantagruel. – Bądźcie wolni od wszelkiego strachu.

– Męko Pańska – rzekł Panurg – sprawcież tedy, abyśmy byli wolni od przyczyny strachu. Kiedyż chcecie, abym się bał, jeźli nie wobec oczywistego niebezpieczeństwa?

– Jeżeli – rzekł Pantagruel – przeznaczenie twoje jest takie, jak niegdyś to przedstawiał brat Jan, powinieneś się obawiać Pyroesa, Heona, Aethona, Phlegona, słynnych koni słonecznych rzygających ogniem, które wydają płomień nozdrzami; zasię Physeterów, które wyrzucają jeno wodę uszami i pyskiem, zgoła nie należy ci się lękać. Woda z nich płynąca nie grozi ci niebezpieczeństwem śmierci. Ten żywioł raczej będzie ci ratunkiem i ochroną, aniżeli przedmiotem grozy i dokuczliwości.

– Gadaj to pan innym – rzekł Panurg – baj baju, będziesz w raju. Czyż wam nie wyłożyłem o transmutacji elementów, i o bliskim powinowactwie, jakie zachodzi pomiędzy pieczonym a gotowanym, gotowanym a pieczonym? Och, och! Oto idzie. Pędzę się ukryć. Wszystkim nam teraz dogodzi. Widzę pod bocianim gniazdem tę wiedźmę Atropos, jak się czai ze swymi nożycami świeżo wyostrzonymi, gotując się, aby nam poucinać nitki życia. Ratunku! Oto jest: o jakaś ty straszna, i poczwarna! Potopiłaś ty już sporo innych, którzy nie mogą się tym pochwalić. O Jezu! Gdybyż choć wyrzucał z siebie winko dobre, białe, świeże, lube, rozkoszne, zamiast tej wody gorzkiej, cuchnącej, to byłoby jeszcze wcale do zniesienia: to by ostatecznie można ścierpieć, za przykładem owego milorda angielskiego, którego gdy skazano952 za różne oczywiste zbrodnie i dano mu do wyboru rodzaj śmierci, prosił, aby go utopiono w beczce małmazji. Oto idzie. A kysz! A kysz! Diable! Satanas! Lewiatanie! Nie mogę patrzeć na ciebie, tak jesteś wstrętny i obmierzły. Idź precz! Marsz na termin, marsz do Pozwańców!

Rozdział trzydziesty czwarty. Jako Pantagruel zgładził potwornego Physetera

Physeter, wpłynąwszy pomiędzy szyki i trójkąt okrętów i galarów, wyrzucał wodę na najbliżej będące pełnymi beczkami, jak gdyby to były katarakty Nilu w Etiopii. Pociski, oszczepy, dziryty, lance, groty, pertyzany leciały na niego ze wszystkich stron. Brat Jan nie żałował ręki. Panurg umierał ze strachu. Artyleria grzmiała i ziała ogniem jak sto diabłów i starała mu się sumiennie zalać sadła za skórę. Ale nie na wiele to się zdało, bowiem ciężkie kule z żelaza i z brązu, wnikając w jego skórę, zdawały się topnieć w oczach, jako ołowiane dachówki na słońcu. Wówczas Pantagruel, widząc, iż nadeszła chwila próby, napręża ramiona i pokazuje, do czego jest zdolny. Powiadacie (i także jest napisane), iż ten hultaj Kommodus, cesarz rzymski, tak zręcznie strzelał z łuku, że z daleka przepuszczał strzały między paluszki podniesionych w górę rączek małych dzieci, nie kalecząc ich ani trochę. Opowiadacie nam także o łuczniku indyjskim (w czasie gdy Aleksander Wielki zawojował Indie), który tak był znamienity strzelec, iż z wielkiej odległości przepuszczał strzały przez pierścień, mimo iż były długie na trzy stopy, i żeleźce ich było tak duże i mocne iż przebijało pancerze stalowe, grube szyszaki, kute tarcze, w ogóle wszystko, w co ugodziło, choćby to było z najbardziej tęgiej, opornej, twardej i wytrzymałej materii. Powiadacie nam takoż cuda o zręczności dawnych Francuzów, którzy wszystkich przewyższali w sztuce strzelania z łuku, i którzy, polując na bestie czarne i rude, pocierali ciemiernikiem żeleźce swoich strzał, ponieważ mięso ubitej w ten sposób dziczyzny było bardziej delikatne, smaczne, zdrowe i miłe w smaku: wszelako wykrawali i usuwali samo miejsce ugodzone.

 

Opowiadacie również o Partach, którzy tyłem strzelali celniej, niż inne narody stojąc przodem. Także sławicie zręczność Scytów, których poseł niegdyś wyprawiony do Dariusza, króla Persów, złożył przed nim ptaka, żabę, mysz i pięć strzał; nie mówiąc przy tym ani słowa. Zapytany, co by oznaczały takie dary i czy polecono mu coś powiedzieć, odparł, iż nie. Zaczem stał Dariusz cały zdumiony i ogłupiały w swoim rozumieniu, aż dopiero jeden z siedmiu wodzów, którzy zabili Magów zwanych Gobriami, wyłożył mu to i wytłumaczył, mówiąc: „Przez te dary i znaki powiadają wam w milczeniu Scytowie: »Jeśli Persowie jak ptaki nie latają po powietrzu albo jak myszy nie ukryją się pod ziemią, albo nie zanurzą się w głębokości stawów i bagien jako żaby, wszyscy polegną od potęgi i od strzał Scytów«”.

Szlachetny Pantagruel był jeszcze bez porównania godniejszy podziwu w sztuce rzucania oszczepów i pocisków. Bowiem swymi straszliwymi grotami i pociskami (które iście podobne były co do długości, grubości, ciężaru i okucia do owych wielkich tramów, na których wspierają się mosty w Nancie, Somurze, Berżeraku i Paryżu) na odległość tysiąca kroków otwierał ostrygi w skorupach, nie naruszając brzegów; obcinał knot u świecy, nie gasząc jej, wykłuwał srokom oczy, odcinał podeszwę od buta, nie uszkadzając go, i obracał kartki brewiarza brata Jana, nie rozdzierając ni jednej. Takim pociskiem (których był wielki zapas na okręcie) zrazu ugodził Physetera w czoło, przebił mu na wylot obie szczęki i język, tak iż nie zdołał już otworzyć gęby i nie mógł zaczerpnąć, a potem wyrzucić wody. Za drugim ciosem wybił mu oko prawe, za trzecim lewe. I ujrzano z wielką radością Physetera ozdobionego na czole tymi trzema rogami nieco pochylonymi naprzód, w formie trójkąta równoramiennego. Dopieroż zaczął się kręcić na jedną stronę i na drugą, gibotać i obracać jak pomylony, oślepiony i bliski śmierci. Niezaspokojony tym Pantagruel posłał mu jeszcze pocisk w ogon, również ku tyłowi nachylony. Następnie jeszcze trzy rzuty w kręgi pacierzowe, w prostej linii i równej odległości od głowy i ogona, jakoby w odmierzonych odstępach. Na koniec, wsunął mu jeszcze w boki pięćdziesiąt z jednej strony, a pięćdziesiąt z drugiej. Tak iż wreszcie ciało Physetera podobne było do rusztowania statku o trzech masztach, a pociski sterczały w nim jako belki kadłuba. I bardzo było ucieszne do widzenia. Umierając Physeter przewrócił się brzuchem do góry, jako czynią zdechłe ryby: i tak przewrócony, z belkami drzewa zanurzonymi w wodzie, wydawał się podobny do skolopandra, węża mającego sto nóg, jak go opisuje starożytny mędrzec Nikander.

Rozdział trzydziesty piąty. Jako Pantagruel wylądował na Wyspie Dzikiej, starożytnej siedzibie Kiełbasek953

Wioślarze przodującego statku przyholowali Physetera związanego do lądu pobliskiej wyspy, zwanej Wyspą Dziką, aby go zanatomizować i zebrać tłuszcz z jego nerek, który zachwalano jako bardzo użyteczny i zbawienny w leczeniu niejakiej954 choroby, którą nazywali: brak pieniędzy. Pantagruel nie był ciekawy tego, bowiem już widywał na Oceanie Gallickim takie potwory, dość podobne, a nawet ogromniejsze. Zgodził się wszelako przybić do brzegu na Wyspie Dzikiej, aby się dać wysuszyć i pokrzepić niektórym ze swoich ludzi, zmoczonym i upaćkanym przez tego szpetnego Physetera. Zaczem zawinęli do małego, ustronnego portu, położonego ku południu, ocienionego pięknym, lubym i wysokim lasem, z którego wypływał rozkoszny strumień wody, słodkiej, jasnej i srebrzystej. Tam, pod pięknymi namiotami, ustawiono kotły kuchenne, nie żałując drew i ognia. Skoro się wszyscy osuszyli i przebrali, brat Jan dał hasło dzwonkiem. Na ten dźwięk, żwawo wniesiono stoły i zastawiono je potrawami.

Gdy tak Pantagruel obiadował wesoło ze swymi ludźmi, ujrzał nagle, podczas drugiego dania, sporą liczbę małych kiełbasek, które, nie mówiąc ni słowa, wdrapywały się i gramoliły na wysokie drzewo, koło zakątka, gdzie ucztowano; zaczem zapytał Ksenomanesa: „Cóż to są za zwierzęta?”, mniemając, iż to są wydry, łasice, wiewiórki albo gronostaje.

– To są Kiełbaski – odparł Ksenomanes. – Tu jest Wyspa Dzika, o której mówiłem wam dziś rano: między nimi a Popielcem, ich odwiecznym i zawziętym wrogiem, toczy się od dawna śmiertelna wojna. I mniemam, że wskutek huku kanonady, skierowanej przeciwko Physeterowi, przestraszyły się nieco, w obawie, iż to ich nieprzyjaciel pojawił się tutaj z całą siłą, aby ich zajść znienacka albo też splądrować wyspę. Nieraz to już próbował uczynić, wszelako z niewielkim powodzeniem, zważywszy czujność i baczność Kiełbasek, które (jako mówiła Dydo towarzyszom Eneasza, kuszącym się o zajęcie portu w Kartaginie bez jej wiedzy i zezwolenia), z przyczyny złośliwości nieprzyjaciela i bliskości jego ziem, ćwiczyły się w nieustannym czuwaniu i pogotowiu.

– Ej, mój przyjacielu – rzekł Pantagruel – jeżeli znasz uczciwy sposób, w jaki moglibyśmy położyć koniec tej wojnie i pogodzić ich z sobą, wskaż mi go. Przyłożę się do tego z całego serca i nie będę oszczędzał trudu, aby ułożyć i złagodzić sprzeczne warunki pomiędzy dwiema partiami.

– Na razie nie jest to możliwe – odparł Ksenomanes. – Już będzie blisko cztery lata, jak, przejeżdżając tędy i przez Wyspę Krecią, postawiłem sobie za zadanie doprowadzić do skutku pokój pomiędzy nimi, albo przynajmniej długie zawieszenie broni: i byliby odtąd dobrymi przyjaciółmi i sąsiadami, gdyby, tak jedni jak drudzy, ustąpili coś ze swego uporu w jednym punkcie. Popielec nie chciał w traktat pokojowy objąć Dzikich Kiszek ani też Kiełbasek Górskich i ich dawnych dobrych druhów i sprzymierzeńców. Kiełbaski żądały, aby wydano Fortecę Śledziową, równie jako i Zamek Słonogrodu pod ich zarząd i panowanie, i aby z nich wygnano niejakich hultai, obwiesiów, złoczyńców i rzezimieszków, którzy je dzierżyli w ręku. Tego nie dało się ułożyć i warunki zdały się niesprawiedliwe tak jednej, jak i drugiej stronie. Jakoż nie przyszło do zawarcia ugody. Odtąd wszelako pozostali mniej zawziętymi i nieubłaganymi nieprzyjaciółmi, niżeli byli w przeszłości. Ale od czasu orzeczenia soboru narodowego w Szezilu955, który ich całkowicie zmiażdżył, spaskudził i ze czci odarł, a który zarazem i Popielca ogłosił zas…nym, zaświnionym sztokfiszem, w razie gdyby wszedł z nimi w jakiekolwiek przymierze albo układy, obie strony wściekle się zawzięły, rozjątrzyły i zaparły w swym zacietrzewieniu, i nie ma na to żadnego lekarstwa. Łatwiej byłoby pogodzić koty i szczury albo psy i zające.

935Jako Ksenomanes zanatomizował i opisał króla Popielca – Rozdz. XXX i nast.: cała ta rozwlekła i dość mdła satyra wymierzona jest przeciw ascetycznym pozorom, kryjącym często pod swym płaszczem wyuzdanie i obżarstwo, i w ogóle przeciw wypaczaniu natury, jak to jaśniej się tłumaczy w dalszym ciągu z przypowieści o Physis i Antyphysis (rozdz. XXXII). Kwestia postów była za czasu Rabelais'go tematem wielce aktualnym i rozpalającym umysły. Wydaje się zbytecznym rozwodzić się w komentarzach do szczegółów tych litanii, które zapewne czytelnik z czystym sumieniem tylko przekartkuje pobieżnie. [przypis tłumacza]
936kurasek – tu: kurek, zawór. [przypis edytorski]
937gnip a. gnyp (daw.) – krzywy, krótki, ostro zakończony nóż; nóż szewski. [przypis edytorski]
938adwerbia – przysłówki. [przypis edytorski]
939objęcie – tu: pojętność; zdolność pojmowania. [przypis edytorski]
940hipokras – z łac. vinum Hippocraticum: wino Hipokratesa; podgrzane wino z dodatkiem przypraw (np. cynamonu) i osłodzone miodem, uważane za napój leczniczy oraz afrodyzjak; inaczej: pimen. [przypis edytorski]
941jabłko (łac. pomum Adami) – tu: jabłko Adama, tj. grdyka, wyniosłość krtaniowa widoczna na szyi, zwł. u mężczyzn. [przypis edytorski]
942urynał – nocnik; pojemnik na urynę, tj. mocz. [przypis edytorski]
943sierć (daw.) – dziś: sierść. [przypis edytorski]
944gwizda – dziś popr. forma: gwiżdże. [przypis edytorski]
945cofać się wstecz – pleonazm: cofanie się zawsze oznacza ruch wstecz. [przypis edytorski]
946bejać (wulg.) – wypróżniać się; srać. [przypis edytorski]
947imainacja a. imaginacja – wyobraźnia. [przypis edytorski]
948zwyczajnie – tu: zazwyczaj, najczęściej. [przypis edytorski]
949Phyzeter – wieloryb. [przypis tłumacza]
950przestrożny – dający przestrogę; ostrzegawczy. [przypis edytorski]
951zgubieniśmy – skrócone od: zgubieni [jeste]śmy. [przypis edytorski]
952owego milorda angielskiego, którego gdy skazano (…) i dano mu do wyboru rodzaj śmierci – Jerzy, książę Klarencji, utopiony na rozkaz Edwarda IV, w r. 1478. [przypis tłumacza]
953Jako Pantagruel wylądował na Wyspie Dzikiej, starożytnej siedzibie Kiełbasek – Rozdz. XXXV. Ten i następne rozdziały są aluzją do współczesnych sporów religijnych. Nie należą one z pewnością do najcelniejszych w dziele Rabelais'go. [przypis tłumacza]
954niejaki – pewien. [przypis edytorski]
955sobór narodowy w Szezilu – sobór trydencki. [przypis tłumacza]