Kostenlos

Gargantua i Pantagruel

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Rozdział trzydziesty. Jak Epistemon, który miał uciętą głowę, ozdrowiał dzięki sztuce Panurga i jakie przyniósł wieści o diabłach i potępieńcach

Dokonawszy tego pogromu olbrzymiego, Pantagruel cofnął się w miejsce, gdzie stały gąsiory z winem i przywołał Panurga i innych. Zebrali się wkoło niego, zdrowi i cali, z wyjątkiem Eustenesa, któremu jeden z olbrzymów podrapał nieco twarz, gdy on sam go zarzynał, i Epistemona, który nie zjawił się wcale. Z czego Pantagruel popadł w taką żałość, iż chciał zabić sam siebie; ale Panurg rzekł:

– Ej, panie miły, zaczekaj jeszcze trochę, poszukamy go między zmarłymi i przekonamy się, jak rzeczy stoją.

Owo gdy go tak szukali, znaleźli go ze wszystkim nieżywego, w rękach bowiem trzymał swoją głowę ociekającą od krwi. Wówczas Eustenes zakrzyknął:

– Ha, niegodziwa śmierci, tak nam wydzierać najdoskonalszego z ludzi!

Na ten głos podniósł się Pantagruel w nieopisanej boleści. I rzekł do Panurga:

– Och, przyjacielu, twoja wróżba z dwóch szklanek i drzewca była zbyt omylna!

Ale Panurg rzekł:

– Dzieci, nie płaczcie próżno, jest jeszcze ciepły: wrócę go wam zdrowym i całym jak wprzódy.

To mówiąc, wziął głowę i trzymał ją ciepło w swoim rozporku, aby się nie ostudziła od wiatru. Eustenes i Karpalim zanieśli ciało na miejsce, gdzie wprzódy ucztowali, nie w nadziei, aby kiedykolwiek mógł być uleczony, ale iżby Pantagruel go widział. Wszelako Panurg pokrzepiał ich, mówiąc:

– Jeśli go nie uzdrowię, niechaj sam głowę stracę – (szalony iście zakład) – ostawcież te płacze i pomóżcie mi.

Zaczem oczyścił bardzo starannie szyję białym winem, tak samo głowę i przyprószył ją proszkiem dwułajna, który miał zawsze przy sobie w pudełku; potem namaścił ją miodem jakoby maścią: i złożył je dokładnie, żyłę do żyły, nerw do nerwu, kręg do kręgu, aby nie miał przekrzywionej szyi, takich bowiem ludzi śmiertelnie nienawidził. To uczyniwszy, umocował ją dookoła piętnastoma lub szesnastoma szpilkami, aby nie spadła na nowo; następnie zaś pomazał odrobiną maści, którą nazywał zmartwychwstalinową.

Natychmiast zaczął Epistemon oddychać, potem otworzył oczy, potem ziewnął, potem kichnął, a wreszcie pierdnął sobie potężnie, po gospodarsku. Zaś Panurg rzekł:

– Teraz jest już uratowany najpewniej.

I dał mu się napić szklankę białego sikoniu i przegryźć cukrowanym sucharem. W ten sposób Epistemon został cudowną sztuką ocalony, jeno chrypkę miał przez trzy tygodnie i kaszel suchy, z którego nie może się dotąd uleczyć, chyba pociągając sumiennie.

Rozpoczął im tedy opowiadać, jako to widział diabłów, rozmawiał poufale z Lucyperem i hulał sobie szeroko po piekle i Polach Elizejskich. I przekonywał wszystkich, że diabły to wcale niezgorsze kompany. Co się tyczy potępionych, to bardzo żałował, że go Panurg tak rychło wrócił do życia:

– Miałem – powiadał – osobliwą rozrywkę w przyglądaniu się im.

– Jakże to? – rzekł Pantagruel.

– Nie obchodzą się z nimi – rzekł Epistemon – tak źle, jak wy tu myślicie; jeno stan ich ulega bardzo szczególnej odmianie434.

Widziałem tam Aleksandra Wielkiego, jak naprawiał stare portki i w ten sposób zarabiał na życie;

 
Kserkses był roznosicielem musztardy;
Romulus przekupniem soli;
Numa gwoździarzem;
Tarkwiniusz harlekinem;
Pizon pastuchem;
Sylla rybakiem;
Cyrus poganiaczem krów;
Temistokles szklarzem;
Epaminondas przekupniem zwierciadeł;
Brutus i Kasjusz pachołkami w mennicy;
Demostenes hodowcą wina;
Cyceron kominiarzem;
Fabiusz zaklinaczem szczurów;
Artakserkses powroźnikiem;
Eneasz młynarzem;
Achilles parszywcem;
Agamemnon liżygarnkiem;
Ulisses kosiarzem;
Nestor domokrążcą;
Dariusz dozorcą wychodków;
Ankus Marcjusz smolarczykiem;
Kamillus łataczem obuwia;
Marcellus łuskaczem grochu;
Druzus pomywaczem;
Scypion Afrykański wołał po ulicach: „drożdże, drożdże świeże!”;
Hazdrubal czyścił latarnie;
Hannibal był kaflarzem;
Priam sprzedawał stare szmaty;
Lancelot znad Jeziora obdzierał zdechłe szkapy ze skóry.
 

Wszyscy rycerze Okrągłego Stołu są tam biednymi urwipołciami, harującymi przy wiosłach przy przeprawie Kocytu, Flegetonu, Styksu, Acheronu i Lety, jako są przewoźnicy w Lyonie i gondolierzy w Wenecji, i muszą być na zawołanie, kiedy panom diabłom przyjdzie ochota pobaraszkować sobie na wodzie. Ale za każdy przewóz dostają jeno szczutka w nos, a wieczorem parę kawałków czerstwego chleba.

Było tam i dwunastu parów Francji, ale nie widziałem, żeby coś robili; jeno zarabiają na życie w ten sposób, iż pozwalają się bić po gębie, po karku, po tebinkach435 i walić pięścią między oczy.

 
Trajan był rybakiem żab;
Antonin lokajem;
Kommodus dudziarzem;
Pertinaks strącał z drzew orzechy;
Lukullus obracał rożen;
Justynian kupczył fatałaszkami;
Hektor pitrasił sosy;
Parys był nędznym łachmaniarzem;
Achilles wiązał słomę;
Kambyzes był mulnikiem;
Artakserkses pomywaczem garnków;
 

Neron był gęślarzem, a Zawalidroga jego pachołkiem; ale płatał mu mnóstwo psot i dawał mu jeno czerstwy chleb i skwaśniałe wino, zasię tam mu odjadał i odpijał co najlepsze;

 
Juliusz Cezar i Pompejusz byli posługaczami na okrętach;
Walentyn i Orson usługiwali w łaźni piekielnej i drapali skórę kąpiącym;
Giglan i Gowel pasali świnie;
Gotfryd z Wielkim Zębem wyrabiał krzesiwka;
Gotfryd z Billonu przykrawał habity;
Baldwin był kościelnym;
Don Pietro z Kastylii zbieraczem odpadków;
Morgant piwowarem;
Hujon z Bordeaux pobijaczem beczułek;
Pyrrus popychadłem kuchennym;
Antiochus wymiataczem kominów;
Romulus łataczem papuci;
Oktawian drapaczem papieru;
Nerwa odźwiernym;
 

Papież Juliusz sprzedawał kołacze po ulicach; ale już nie miał swojej wielkiej, koźlej brody;

 
Jan z Paryża napuszczał łojem buty;
Artus z Bretanii chędożył stare czapki;
Papież Bonifacy ósmy popłukiwał garnki;
Papież Mikołaj trzeci wydmuchiwał butelki;
Papież Aleksander łapał szczury;
Papież Sykstus smarował maścią francowatych.
 

– Jak to – spytał Pantagruel – to tam są i francowaci?

– Ba! i jak – rzekł Epistemon – jeszczem436 nigdy tylu nie widział; więcej niż sto milionów. Bądźcie bowiem przekonani, że ci, co nie złapali francy na tym świecie, dostaną jej na tamtym.

– Święci niebiescy – rzekł Panurg – to ja już się nie boję; ukąpałem się w niej po samą szyję i każdy kawałeczek ciała mam ubezpieczony.

 
– Ożier Duński szorował tam pancerze;
Król Tigranes pokrywał dachy;
Galienus Restauratus łowił krety;
Czterech synów Ammona wyrywało zęby;
Papież Kalikst był golarzem wstydliwych części;
Papież Urban urwipołciem;
Meluzyna była pomywaczką;
Matabruna praczusią;
Kleopatra handlarką cebuli;
Helena stręczycielką dziewek;
Semiramis iskaczką wszów;
Dydona sprzedawała grzyby;
Pentezylea rzeżuchę;
Lukrecja była posługaczką szpitalną;
Hortensja prząśniczką;
Liwia grynszpaniarką437.
 

W ten sposób ci, którzy byli wielkimi panami na tym świecie, zarabiają na tamtym na liche i plugawe życie. Przeciwnie, filozofowie i owi, którzy byli na tym świecie w niedostatku, tam z kolei zostają wielkimi panami. Widziałem Diogenesa, który przewalał się we wspaniałościach, we wspaniałej szacie purpurowej, z berłem w prawicy; i ciosał kołki na łbie Aleksandrowi Wielkiemu, kiedy mu nie wyłatał na czas pludrów; i okładał go kijem, co wlezie. Widziałem Epikteta438, przybranego wdzięcznie francuską modą, w pięknej altance z mnóstwem urodnych dziewuszek. I dopieroż weselił się, popijał, tańczył i hulał szeroko, a wpodle niego leżało mnóstwo pozłocistych dukatów! Nad altanką zasię wypisane były jako godło te wiersze:

 
 
Tańczyć, skakać i figlować,
Popijać trunek wystały,
Jasne dukaty rachować,
Ot, praca na dzionek cały.
 

Skoro mnie ujrzał, zaprosił mnie bardzo uprzejmie, abym się z nim napił, co przyjąłem chętnie; i pociągnęliśmy teologalnie. Podczas tego przyszedł Cyrus prosić go w imię Merkurego o jaki grosik, aby mógł sobie kupić nieco cebuli na wieczerzę: „Nic z tego, nic z tego – rzekł Epiktet – ja groszy nie rozdaję. Trzymaj, nicponiu, masz oto talara, a żebyś go nie przełajdaczył”. Dopieroż Cyrus był rad z takiej gratki! Ale inni hultaje króle, które tam były, jak Aleksander, Dariusz i inni, okradli go w nocy. Widziałem Patelina, skarbnika Radamantowego, targującego kołaczyki które obnosił papież Juliusz; i pytał, po ile tuzin: „Trzy szelągi”, rzekł papież. „Chciałeś powiedzieć trzy kije – rzekł Patelin. – Dawaj tu, obwiesiu, dawaj i biegaj po nowe”. I biedny papież musiał odejść z płaczem i kiedy stanął przed swoim panem, piekarzem, skarżył się, że mu zabrano kołacze. Wówczas piekarz wsypał mu taką porcję, że darmo by się trudził, kto by chciał z jego skóry zrobić kobzę.

Widziałem mistrza Jana Miera, który odgrywał papieża i wszystkim tym biednym królom i papieżom kazał całować sobie nogi, pusząc się jak paw, i rozdawał błogosławieństwa, mówiąc: „Kupujcie odpusty, łajdaki, kupujcie, tanio są do nabycia. Rozgrzeszam was od chleba i zupy i daję wam dyspensę od tego, byście kiedy byli coś warci”. I przywołał dwóch błaznów, Kajtusia i Trybuleta, i rzekł: „Panowie kardynałowie, sporządźcie dla nich bulle, każdemu kijem po tebinkach”. Co zostało bezzwłocznie wykonane.

Widziałem mistrza Franciszka Villona439, który spytał Kserksesa: „Po czemu porcja musztardy?”. „Po denarze”, rzekł Kserkses. Na co Villon: „Niech cię febra ściśnie, hultaju! Niewarta więcej niż grosz; cóż ty nam tu będziesz podbijał ceny żywności!”. Zaczem wyszczał mu się do faski, jak czynią musztardnicy paryscy.

Widziałem wolnego strzelca z Banioletu, który był inkwizytorem heretyków. Ten spostrzegł Wyrwidęba, jak siusiał na ścianę, na której był wymalowany ogień św. Antoniego. Oskarżył go jako heretyka i byłby go kazał spalić żywcem, gdyby nie Morgant, który za jego proficiat440 i inne drobne przywileje dał mu dziesięć beczek piwa.

– A teraz – rzekł Pantagruel – zachowaj nam te piękne opowiastki na inny raz. Jeno powiedz, jak tam sobie poczynają z lichwiarzami?

– Widziałem i tych – rzekł Epistemon – zajęci są nieustannie szukaniem zardzewiałych szpilek i starych gwoździ po rynsztokach, jako wiadomo, że te hultaje czynią i na tym świecie. Ale centnar tego żelaziwa wart tam jest ledwie kromkę chleba, a jeszcze i o to czasem trudno: dlatego biedne niebożęta nieraz więcej niż trzy tygodnie nie mają w ustach ani ździebełka i pracują dzień i noc, czekając, aż przyjdzie jarmark; ale tak już są zachłanni i przeklęci od natury, że nie baczą na ten trud i niedolę, byle z końcem roku mogli uciułać jaki lichy grosik.

– Owo – rzekł Pantagruel – pofolgujmy sobie teraz trochę i pijmy, proszę was, dzieci: zarobiliście na to, aby popić bodaj cały miesiąc.

Zaczem otworzyli cały szereg gąsiorów i z zapasów obozowych zgotowali grzeczną biesiadę. Ale biedny król Anarch nie dzielił tej wesołości. Ozwał się tedy Panurg:

– Do jakiegoż rzemiosła damy tego tu obecnego, pana króla, iżby już był wyćwiczony w swej sztuce, kiedy dostanie się do wszystkich diabłów?

– Zaiste – rzekł Pantagruel – pięknie to z twojej strony, żeś o tym pomyślał: uczyń z niego, co zechcesz, daruję ci go.

– Bardzo dziękuję – rzekł Panurg – prezent nie do pogardzenia i z miłych rąk tym bardziej miły.

Rozdział trzydziesty pierwszy. Jako Pantagruel wszedł do miasta Amaurotów i jako Panurg wyswatał króla Anarcha i zrobił go roznosicielem tatarskiego sosu

Po tym wspaniałym zwycięstwie Pantagruel posłał Karpalima do miasta Amaurotów, aby rzekł i oznajmił, iż król Anarch pojmany, a wszyscy nieprzyjaciele pobici. Gdy ta wieść się rozeszła, wyszli naprzeciw niemu wszyscy mieszkańcy w pięknym ordynku i z wielką pompą tryumfalną. I w boskim weselu wwiedli Pantagruela do miasta, gdzie rozniecono po wszystkich placach wspaniałe fajerwerki i zastawiono po ulicach okrągłe stoły, zaopatrzone w mnóstwo jadła i napoju. I tak szeroko się bawiono, iż zdawać się mogło, że wróciły na ziemię czasy Saturna.

Zasię Pantagruel, zgromadziwszy cały senat, rzekł tak:

– Panowie, kuć żelazo trzeba, póki jest gorące; dlatego też nim zaczniemy razem hulać i popuszczać pasa, pragnę, byśmy ruszyli na podbój całego królestwa Dipsodów. Tedy ci, którzy chcą iść ze mną, niech się gotują na jutro, zaraz po kubku porannym, z pierwszym bowiem brzaskiem ruszam w drogę. Nie iżbym potrzebował więcej ludzi dla pomocy w wyprawie, rozumiem bowiem, że sprawa jest już ze wszystkim dokonana; ale widzę, iż to miasto tak jest nabite od ludzi, że nie ma się gdzie obrócić na ulicy: zatem zawiodę ich jako kolonistów do ziemi Dipsodów i dam im cały kraj, który jest piękny, zdrowy, urodzajny i luby ponad inne ziemie, jako wiadome jest to wielu z was, którzyście441 tam już bywali. Zatem kto z was zechce ruszyć ze mną, niech będzie gotów jak powiedziałem.

Ta rada i obwieszczenie rozeszło się po mieście; i nazajutrz znalazło się na placu przed zamkiem luda osiemnaścieset pięćdziesiąt i sześć tysięcy, i jedenaście, nie licząc niewiast i małych dzieci. I tak ruszyli prosto do ziemi Dipsodów, i w tak pięknym ordynku, iż podobni byli dzieciom Izraela, kiedy wędrowali z Egiptu, aby przebyć Morze Czerwone.

Ale nim będziemy towarzyszyli temu przedsięwzięciu, pragnę opowiedzieć, jak Panurg postąpił ze swym jeńcem, Anarchem. Przypomniał sobie to, co opowiadał Epistemon, jak obchodzono się z królami i możnymi tego świata na Polach Elizejskich i jako zarabiają na życie niskimi i podłymi rzemiosły442.

Dlatego jednego dnia ubrał króla w lichą płócienną katanę wystrzępioną jak kornecik albański i w piękne marynarskie pludry, bez trzewików, bowiem, jak mówił, zaszkodziłyby mu na oczy, i dodał mu zieloną czapeczkę zdobną kapłonim piórem; to jest, mylę się: o ile mi się zdaje, miała dwa pióra i piękny żółty i zielony pasek; twierdząc, iż te barwy są dlań bardzo sposobne, jako że ma żółto w pludrach, a zielono w głowie.

W takim stroju przywiódł go przed Pantagruela, mówiąc:

– Znacie tego gnojka?

– Ani trochę – rzekł Pantagruel.

– To jest jegomość pan król trzy razy wypiekany. Chcę go wykierować na człowieka; te szelmy króle są jak młode wołki; nic nie umieją robić do rzeczy, jeno nękać biednych poddanych i trapić cały świat wojnami dla swej nieprawej i szpetnej uciechy. Chcę go włożyć do jakiego rzemiosła: zrobię zeń roznoścę tatarskiego sosu. Dalej, spróbuj no krzyczeć: „So-o-o-su, tatarskiego so-o-o-su!”.

I biedny królina musiał się wydzierać, co mu tchu starczyło.

– Za nisko – rzekł Panurg i pociągnął go za ucho, mówiąc. – Wyciągaj no wyżej: fa, sol, re, ut. Taak! Tam do licha! Masz dobre gardło i naprawdę to gratka dla ciebie, że już nie jesteś królem.

A Pantagruel wszystkim się cieszył. Śmiem bowiem w istocie powiedzieć, że był to najlepszy człeczyna, jakiego kiedykolwiek z tej tu ziemskiej gliny ulepiono.

I tak wyszedł Anarch na tęgiego wykrzykiwacza tatarskiego sosu. W dwa dni potem Panurg ożenił go ze starą zapalaczką latarni i sam mu wyprawił wesele, na którym była piękna barania głowa, smaczne kiełbaski z musztardą i nadobne flaki z czosnkiem; tych posłał pięć szaflików Pantagruelowi, który je zjadł wszystkie, tak mu przypadły do smaku; zaś do picia był smakowity jabłecznik i tegoroczne winko. A na muzykę do tańca wynajął ślepca, który dmuchał w dłonie wraz ze swą starą. Po obiedzie zawiódł ich do pałacu i przedstawił ich Pantagruelowi, i rzekł, pokazując oblubienicę:

– Nie ma obawy, by trzeszczała.

– Czemu? – spytał Pantagruel.

– Temu, że jest dobrze nadłupana.

– Cóż to za przenośnia? – zapytał Pantagruel.

– Nie wiesz pan – rzekł Panurg – że kiedy się piecze kasztany na ogniu, to, jeśli są całe, tak trzeszczą, że coś okropnego. Otóż, aby zapobiec, by tak nie pierdziały, nadłupuje się je. Owo ta oblubienica jest dobrze nadłupana od dołu, zatem nie będzie pierdziała.

Pantagruel dał im izdebkę od podwórca i moździerz kamienny, aby w nim tarli swoje sosy. I tam żyli przykładnie jak dobre stadło i był zeń najtęższy wykrzykiwacz sosów, jaki kiedykolwiek istniał w krainie Utopii. Ale mówiono mi później, że żona bije go nieraz na kwaśne jabłko, a biedny niezdara nie umie się obronić, taki zeń kawał gamonia.

Rozdział trzydziesty drugi. Jako Pantagruel pokrył językiem całą armię i co autor ujrzał u niego w gębie

Skoro Pantagruel z całą swą zgrają wkroczył do ziemi Dipsodów, mieszkańcy byli bardzo radzi i natychmiast mu się poddali. Jakoż z własnej woli i chęci przynieśli mu klucze wszystkich miast, przez które przejeżdżał: z wyjątkiem Almyrodów, którzy chcieli się opierać i dali odpowiedź heroldom, że się nie poddadzą, chyba pod korzystnymi warunkami.

– Co? – rzekł Pantagruel. – Cóż oni chcą jeszcze lepszego niż dzbanek do jednej ręki, a szklankę do drugiej? Dalejże zrobić z nimi porządek!

Zaczem wszyscy ustawili się w ordynku jakoby do szturmu. Ale po drodze, gdy przechodzili przez wielką wieś, złapał ich ulewny deszcz; zaczem jęli się otrząsać i ściskać jeden koło drugiego. Co widząc, Pantagruel kazał im powiedzieć przez rotmistrza, aby się nie lękali, widzi bowiem dobrze ponad chmurami, że to tylko mały deszczyk; zresztą niechaj się ustawią w porządku, a on ich osłoni. I ustawili się w pięknym szyku, blisko ściśnięci. Zaś Pantagruel wyciągnął język jeno do połowy i przykrył ich jak kokosz kurczęta.

Tymczasem ja, który wam tu opowiadam takie dziwne historie, ukryłem się pod liściem łopianu, który był nie mniejszy niż łuk Monstrydzkiego Mostu; ale kiedy ich ujrzałem tak osłoniętych, zbliżyłem się, aby też korzystać z tego schronienia. To mi się nie udało, zbyt wielu bowiem ich było, a, jak mówi przysłowie; nie staje sukna poza krawędź łokcia. Zaczem, jak tam umiałem, wdrapałem się nań na wierzch i wędrowałem z dobre dwie mile po jego języku, aż wreszcie wszedłem do gęby. Ale, o bogowie i boginie! cóż tam ujrzałem? Niechże mnie Jowisz porazi swoim piorunem o trzech grotach, jeśli kłamię! Wędrowałem tak po tym wnętrzu, jako się chodzi po kościele św. Zofii w Konstantynopolu i ujrzałem skały tak wielkie jak góry Duńczyków (mniemam, iż to były jego zęby) i wielkie łąki, i srogie lasy, wielkie i potężne miasta, nie mniejsze od Lyonu albo Połtiru.

 

Pierwszy, któregom spotkał, był to dobry człeczyna, który sadził kapustę. Zaczem cale443 zdumiony spytałem go:

– Mój przyjacielu, cóż ty tu robisz?

– Sadzę kapustę – odrzekł.

– Jakże to? Gdzie? – spytałem.

– Ha, panie, nie każdy może mieć jajka tak ciężkie jak moździerze i nie wszyscy możemy być bogaczami. Zarabiam sobie, jak mogę, na życie i noszę towar sprzedawać na targ do miasta, które leży tam w tyle.

– Jezusie! – rzekłem. – Toć tu jest jaki nowy świat?

– Hm – rzekł – nie żaden wcale nowy; ale powiadają, że gdzieś poza tym światem jest jakiś inny nowy, gdzie mają słońce i księżyc, i pełno innych pięknych rzeczy: ale ten tu jest dawniejszy.

– Dobrze tedy, mój przyjacielu – rzekłem – a jakąż nazwę ma to miasto, gdzie nosisz na sprzedaż kapustę?

– Nazywa się Aspharaga, mieszkają w nim chrześcijanie, godni ludzie: będą ci radzi.

Pokrótce namyśliłem się tam iść.

Po drodze spotkałem chłopaka, który zastawiał sieci na gołębie. Tedy spytałem:

– Mój przyjacielu, skąd wam się tu biorą te gołębie?

– Panie – odparł – przychodzą z tamtego świata.

Pomyślałem tedy, iż kiedy Pantagruel ziewał, gołębie całymi stadami wlatywały mu do gęby, biorąc ją snać444 za gołębnik. Potem wszedłem do miasta, które zdało mi się piękne, warowne i okazałe, ale przy wejściu odźwierni zagadnęli mnie o paszport; czemu zdziwiłem się mocno i spytałem:

– Panowie, czy tu jest niebezpieczeństwo zarazy?

– O, panie – rzekli – umierają tu tyle, że wózki ledwie mogą nastarczyć ze zbieraniem trupów.

– Na Boga, co wy mi powiadacie! I gdzież to?

Na co rzekli, iż dzieje się to w Laryngii i Faryngii, dwóch znacznych miastach, tak wielkich jak Rouen i Nantes, bogatych i wielce handlowych. Zaś przyczyną zarazy był cuchnący i skażony wyziew, który wydziela się od niedawna z czeluści; z czego pomarło od tygodnia więcej niż dwadzieścia i pięćset sześćdziesiąt tysięcy, i szesnaście osób.

Owo myślę i kalkuluję, i doszedłem, że to był cuchnący oddech, który dobył się z żołądka Pantagruelowego wówczas, gdy zjadł tyle grzanek z czosnkiem, jako rzekliśmy poprzednio.

Ruszywszy stamtąd, przeszedłem między skały (były to jego zęby) i dokazałem tyle, iż wdrapałem się na jeden i tam zobaczyłem najpiękniejszą okolicę pod słońcem, piękne place do gry w piłkę, galerie, błonia, mnogo winnic i niezliczoną ilość domków wiejskich, zbudowanych modą italską, w najrozkoszniejszych polach i ogrodach. I bawiłem tam cztery miesiące i nigdy mi się tak dobrze nie działo jak wówczas.

Następnie zeszedłem po zębach przednich, aby dojść do szczęki; ale po drodze, w wielkim lesie, który ciągnie się ku uszom, złupili mnie bandyci; następnie trafiłem schodząc na miasteczko, zapomniałem, jak je zowią, gdzie hulałem sobie suciej niż kiedykolwiek i zarobiłem nieco pieniędzy na życie. A wiecie jak? Spaniem: tam bowiem najmują ludzi na dniówkę do spania i zarabiają tak pięć do sześciu soldów dziennie; ci, którzy tęgo chrapią zarabiają półósma. I opowiedziałem tamecznym senatorom, jako mnie obłupiono w dolinie; na co rzekli, iż w istocie ludzie mieszkający poza zębami są z natury wielkie nicponie i opryszki: z czego poznałem, że jak my mamy okolice z tej i z tamtej strony gór, tak oni mają z tej i z tamtej strony zębów. Ale z tej strony jest dużo przyzwoiciej i żyje się o wiele lepiej.

I oto przyszło mi na myśl, że to jednak szczera prawda, co powiadają, że połowa świata nie wie, jak żyje druga połowa. Nikt bowiem jeszcze nie opisał tego kraju, gdzie jest więcej niż dwadzieścia pięć zamieszkałych królestw, nie licząc miejsc pustynnych i szerokiej odnogi morskiej; napisałem też o tym wielkie dzieło zatytułowane Historia Gardzielców: tak ich nazwałem, ponieważ zamieszkują w gardzieli mego pana Pantagruela. Wreszcie zapragnąłem wrócić i przeszedłszy przez brodę, wskoczyłem mu na ramiona, stamtąd zaś zsunąłem się na ziemię i upadłem przed nim. Skoro mnie spostrzegł, zapytał:

– Skąd idziesz, Alkofrybasie?

Odparłem mu:

– Z pańskiej gardzieli, panie.

– I odkądże tam bawisz? – rzekł.

– Od czasu – rzekłem – kiedyście, panie, ruszali na Almirodów.

– To już więcej niż pół roku – rzekł. – I czym żyłeś? Co jadłeś? Co piłeś?

Odparłem:

– Panie, to samo, co ty: z najsmaczniejszych kąsków, które przechodziły przez pańską gardziel, brałem dziesięcinę.

– Dobrze – rzekł – ale gdzieżeś bejał?

– W pańskie gardło, panie – odparłem.

– Ha, ha, miły z ciebie kompan – rzekł. – A myśmy tymczasem, z pomocą Bożą, zdobyli całe królestwo Dipsodów: daję ci kasztelanię Kapuścianą.

– Serdecznie dzięki, panie – rzekłem – więcej mi świadczysz łaski, niż ja mam zasług wobec ciebie.

434stan ich ulega bardzo szczególnej odmianie (…) na liche i plugawe życie – Niektórzy komentatorowie dopatrywali się w tym niewinnym ględzeniu zmartwychwstałego Epistemona „krwawej satyry”, „dantejskich obrazów” etc. Istotnie trzeba dużo dobrej woli i wyobraźni, aby się tego wszystkiego dopatrzyć w błahym ustępie w rozwlekły sposób rozprowadzającym jedną i tę samą myśl, samą przez się dość chudą. [przypis tłumacza]
435tebinki (daw.; pot.) – pośladki. [przypis edytorski]
436jeszczem (…) nie widział – konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: jeszcze nie widziałem. [przypis edytorski]
437grynszpaniarka – prawdopodobnie: osoba czyszcząca naczynia i przyrządy miedziane z osadu (grynszpan: hydroksyoctan miedzi powstający na powierzchni w wyniku korozji miedzi). [przypis edytorski]
438Epiktet – znany filozof, stoik, za czasu Domicjana i Trajana. [przypis tłumacza]
439Villon – wielokrotnie z pietyzmem cytowany przez Rabelais'go wielki poeta francuski z XV w. [przypis tłumacza]
440proficiat (z łac. proficio, proficere) – tu: przewagi, osiągnięcia. [przypis edytorski]
441którzyście tam (…) bywali – konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: którzy tam bywaliście. [przypis edytorski]
442rzemiosły (daw. forma) – dziś popr. N.lm: rzemiosłami. [przypis edytorski]
443cale (daw.) – tu: całkowicie; zupełnie. [przypis edytorski]
444snać (daw.) – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]