Kostenlos

Latawica

Text
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Tymczasem na kilka dni przed weselem, kiedy już kołacze były napieczone i barany poszły pod nóż, pojawili się we wsi, wcale na obrzęd ślubny nieproszeni goście, dwaj żandarmi, udali się specjalnie do pana młodego i udekorowawszy go dwiema bransoletami żelaznemi, powieźli do Sącza…

Pokazało się, że elegancki Sobek, w czasie swego pobytu na Węgrzech, w towarzystwie kilku innych, podobnych jemu złotych młodzieńców, zrobił wizytę jakiemuś magnatowi węgierskiemu, w porze nader niewłaściwej, bo w nocy – a w sposób także nieprzyjęty dotąd przez cywilizację, bo przez okno, i nie chcąc przez delikatność budzić właściciela, zabrał sobie od niego na pamiątkę różne kosztowności, które potem usłużni Żydkowie zamienili mu na gotówkę. Być bardzo może, iż te pieniądze skłoniły Kajtusiaka, że się zdecydował oddać córkę swą za niedoszłego kandydata do stanu nauczycielskiego – i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie kodeks i żandarmi. Stanowiło to przeszkodę ślubną, o której żandarmi jednak nie dali znać według przepisu kanonów kościelnych do parafii, ale wprost do sądu.

Co gorsza – przeszkoda ta stała się także przeszkodą do zawarcia drugiego małżeństwa, a to z przyczyny nieobecności panny młodej, gdyż Hanka, skoro jej tylko powiedziano, że Sobka wzięto do kryminału do Sącza, spakowała węzełek, w który włożyła także ów woreczek zgrzebny z banknotami, i poszła za nim. A kiedy jej się pytałem, poco tam idzie – odpowiedziała bardzo naturalnie i bez patosu:

– A dyć on teraz nie ma nikogo. Kajtusianka pewnie go ani znać będzie, skoro go takie nieszczęście spotkało. Dobrze to, że choć ja czasem z dobrem słowem pójdę do niego. Przecież sędziowie nie heretyki – to puszczą do niego. A może mu i coś pomóc będzie można; ludzie wszędzie lubią pieniądze – a ja ich nie pożałuję dla niego.

I poszła.

Żal mi było dziewczyny. Bałem się, że siebie zniszczy, a Sobka nie ocali i zmarnieje w poniewierce; cieszyłem się jednak, że będę mógł przekonać Gwiazdę, iż moja bohaterka nie była znowu z tak podłej gliny ulepioną, skoro się mogła zdobyć na takie poświęcenie. Pewny triumfu poszedłem do niej w tym zamiarze.

Tymczasem ku wielkiemu zdziwieniu, czcigodna literatka przekonała mnie, że się grubo myliłem, bo według pojęć estetycznych, co jest pięknem, jest zarazem dobrem – a że miłość Hanki do złoczyńcy nie można nazwać rzeczą dobrą bez zdeptania wszystkich praw moralności i zasad publicznego porządku, a więc nie może być i piękną.

– Wszak ona kochała, nie wiedząc, że on zbrodniarz – rzekłem, usiłując jako tako bronić mojej bohaterki; ale mi odparła z uniesieniem:

– Prawdziwa, wielka, szczytna miłość – rzekła – ma siłę przeczucia, posuniętą do jasnowidzenia. Istota z wyższem sercem odczuje zbrodniarza. Mój psina – ciągnęła dalej, całując mokre kudełki drogiej istoty – każdego złego człowieka zaraz zwietrzy i szczeka.

Widziałem z tego, że nie uda mi się namówić Gwiazdy do napisania powieściowego szkicu o mojej latawicy, a że wbrew estetycznym regułom, miałem na dnie duszy to uparte przekonanie, że w tym prostym krzemieniu, znalezionym w górach – rozumiem pod krzemieniem Latawicę, nie Gwiazdę – są błyszczące kryształki diamentowe, które warto pokazać, więc rad nierad, wziąłem sam zardzewiałe pióro z teki i skreśliłem ten szkic.