Kostenlos

Latawica

Text
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

– Ja was obsługiwać będę, dobrze? Bratowa nie dogodziłaby wam jak ja, bo to leniwa i harna13 niewiasta. Ona więcej myśli o stroju, niż o robocie. I naco ma ona zarabiać, kiedy ona i tak gazdzina, jej nie potrzeba tego. No, jakoż zrobicie?

– Zobaczę! – odrzekłem niechętnie, i by się pozbyć natrętnej dziewczyny, udałem, że się zabieram do spoczynku.

– A może wam co potrzeba? może wody, może po co do karczmy skoczyć? Ja wszystko zrobię, ja wiem, że wy nie pożałujecie za to krajcarów, bo wy dobry pan.

– Jak będzie mi co potrzeba, to powiem – odrzekłem już na dobre zniecierpliwiony, i chcąc ją skłonić do prędszego wyjścia, zdmuchnąłem świecę.

– Wy już spać będziecie? – No, to miejcie dobrą noc.

Cicho skrzypnęły drzwi, co mnie przekonało, że wyszła nareszcie. Choć spać mi się nie chciało, jednak nie myślałem zaświecać powtórnie, by góralka nie narzucała mi się ze swemi obsługami. Otworzyłem tylko okienko i usiadłem przy niem.

Noc była ciepła, gwiaździsta. Dunajec szemrał i szumiał za brzozowym gajem, psy szczekały we wsi i głos trąby stróża nocnego odzywał się czasami. Giewont czernił się na tle nieba, jak śpiący sęp olbrzymi z rozpiętemi skrzydłami – ożywcze powietrze zalatywało od rzeki. Połykałem je spragniony; dla płuc zakurzonych pyłem miejskim, była to prawdziwa kąpiel. To też rozkoszowałem się nią i do późnej nocy siedziałem rozmyślając i marząc. Czasami dolatywały mnie rozmowy z drugiej strony sieni, a szczególniej wesołe chichotanie Tereski, które nie było mi nieprzyjemnem. Śmiech ten dodawał słonecznych myśli do moich dumań, koło północy jednak, śmiechy i rozmowy ustały, drzwi w sieni skrzypnęły i na pole ktoś wyszedł z chaty.

– Idziesz już, Sobku, szczęśliwa ci droga – odezwał się kobiecy głos z pod ściany.

– Kto tu? – spytał góral ostro.

– To ja, Hanka – nie poznałeś mnie?

Dziwna rzecz, i ja jej głosu nie poznałem, bo był taki jakiś miękki, jakby go w jedwabie poowijał.

– A, to ty? Czekasz tu na mnie, jak diabeł na ludzką duszę. Boisz się o swoje pieniądze? Nie bój się, oddam ci, oddam.

– Ja się tam nie boję, bo wiem, że oddasz. Tylkom chciała dobrego słowa od ciebie. Bo ty się nawet nie przywitał jeszcze. A przecież to rok, jakeśmy się nie widzieli.

W głosie latawicy było tyle rzewności i głębokiego smutku, który nieśmiało skarżył się, że mi słuchającemu, wilgotno robiło się w oczach i coś szmerało po sercu. Góral jednak innego musiał być usposobienia, bo szorstko odparł:

– No, i cóż z tego? Jakby mi się przyszło z każdym witać, toby człekowi gęby i nóg nie starczyło.

– Przecie my to niby krewniacy przez Tereskę.

– E, co mi to za krewieństwo – odrzekł wzgardliwie i zabierał się do odejścia.

Dziewczyna go zatrzymała nowem pytaniem.

– Sobek, czy to prawda, żeś przywiózł grube pieniądze?

– A tobie kto to powiedział? – spytał groźnie i z pewnym niepokojem góral, przystępując do Hanki z taką miną groźną, że się aż cofnęła:

– Ludzie we wsi gadają.

– Jacy ludzie? od kogo słyszałaś?

– Młynarz mi mówił.

– A, on! U niego język jak pytel, nic nie strzyma jeno wypapleć musi. Co za grube pieniądze – hm! A skądżeby ja wziął grubych pieniędzy? Zarobiłem trochę na węgierskiej stronie – to i cóż? Czy to grzech mieć pieniądze? Czy ja to już zawsze mam być goły?

– Ja ci nie zajrzę14 twoich pieniędzy. Mnie to radość wielka, że tobie się dobrze powiodło. Może to moje pieniądze takie były zręczne.

– A! to ci o to idzie. Chciałaś się dowiedzieć, czy ci będę mógł oddać, ty chytra niewiasto. Tobie tylko o pieniądze idzie. Nie bój się, jutro dostaniesz wszystko.

Odszedł znowu kilka kroków. Hanka milczała – naraz odezwała się:

– Sobek!

– No co?

A gdy dziewczyna wahała się jakoś i ociągała, dodał niecierpliwy:

– No, gadaj, co masz gadać, bo ja nie sowa, abym po nocy marudził. Mnie trza spać.

– Sobek! – odezwała się dziewczyna, cedząc słowo po słowie, jakby je ważyła i z trudem dobywała z siebie – to ty może teraz o żeniaczce pomyślisz, hę?

– Jak mi się będzie podobało, to się ożenię. A tobie co do tego?

– Ale nie ożenisz się, tylko z babą, co ma pięć sta papierków, prawda?

– To się wie. Ja dziadówki nie chcę.

– Tu niekażdy gazda mógłby dać takie wiano za córką. Jędrzej z Leśniczówki mógłby, ale jego Kaśka już zamówiona mielnikowi do Orawy.

– Albo to Zakopane świat cały, nie będzie tu, to znajdę gdzie indziej.

– A jakby się tu znalazła taka?

– No, która?

– Ja już wiem taką, co ma; ale trzeba, żebyś czekał do św. Michała, to ci nagodzę taką.

– Widzicie, to ja nie wiedział, co z ciebie taka swacha – rozśmiał się rubasznie.

– Ba! ty dużo nie wiesz jeszcze o mnie. No, zaczekasz?

– To się da widzieć.

– No, daj słowo, że będziesz czekał.

– Słowa nijakiego nie daję. Kota w worku nie chcę kupować. Jak zobaczę pieniądze i dziewuchę, to pogadamy. A teraz mi nie bałamuć głowy, bo już nocka późna. Dobranoc.

I odszedł góral, pogwizdując. Hanka stała jeszcze długo pod chatą i podparłszy ręką głowę, dumała.

Innemi oczami patrzałem teraz na tę dziewczynę, bo choć nie rozumiałem wiele z jej rozmowy z Sobkiem, ani mogłem się domyślić, do czego zmierzały jej pytania, jednak w tonie głosu jej było coś, co mnie przekonywało, że opinja, jaką ludzie wyrobili sobie o jej charakterze, niecałkiem była sprawiedliwa. Coś także dźwięczało w jej głosie, co zdradzało serce. Przynajmniej mnie się tak zdawało, że ta dziewczyna więcej warta, niż jej opinja. Niezadługo miałem sposobność przekonać się, że domysły moje były słuszne.

Było to jakoś w tydzień po moim przyjeździe. Miałem zrobić dwudniową wycieczkę do Morskiego Oka i zapowiedziałem to moim gospodarzom. Ale wycieczka z powodu grymaszenia kilku osób nie przyszła do skutku; zrobiliśmy tylko mały spacer do Małej Łąki i wieczorem już wracałem do domu. Na drodze powiedziano mi, że mój gospodarz gra na weselu w karczmie, a żona jego jest tam także. Wstąpiłem do nich po klucz od chałupy, ale mi powiedzieli, że chałupa niezamknięta, bo Hanka została przy dzieciach. Zabawiwszy więc niedługo w karczmie, poszedłem do domu.

Gdym już był blisko, może na odległość dwustu kroków, spostrzegłem ze zdziwieniem światło w okienkach mojej izby. Wnet przyszły mi na myśl ostrzeżenia górali i niekorzystna ich opinja o uczciwości mieszkańców Chranczówki; a lubo jak Bijas wszystko prawie miałem przy sobie i na sobie, a ta reszta, com zostawił w domu, licząc w to i manuskrypty, niewieleby wzbogaciła złodzieja, to jednak zawsze wizyta takiego nieproszonego gościa w porze spóźnionej niebardzo miłe na mnie zrobiła wrażenie. Dobyłem moją rewolwerzynę i odciągnąwszy kurek, szedłem ku domowi. Ciekawość i pewna trwożliwość, która mi się czuć dawała pomimo posiadania rewolweru, przyśpieszały tętno. Na palcach, bez szmeru prawie, zbliżyłem się pod samo okno i zajrzałem do wnętrza izby.

Jakież było zdziwienie moje, gdy zobaczyłem Hankę, siedzącą na otwartej skrzyni i trzymającą w rękach paczkę banknotów, które chciwie przeglądała i liczyła. Tak była mocno tem zajęta, że choć wszedłem do izby, nie słyszała. Dopiero kiedy stanąłem tuż przy niej, wrzasnęła przeraźliwie przestraszona i trzymając oburącz papiery, przytuliła się z niemi do skrzyni.

– Nie bój się, niemądra, to ja – rzekłem, uspakajając ją.

Obejrzała się i poznawszy mnie, podniosła się; była jednak blada jak ściana i drżała jeszcze.

– O! dla Boga – odezwała się zdyszanym, urywanym głosem – toście mnie strachu nabawili. A wy skąd się tu wzięli? Mieliście nie wrócić aż jutro.

Mówiąc to, pchała banknoty do worka i usiłowała je ukryć przede mną.

– Nie spodziewałaś mnie się i przeglądałaś swoje skarby?

– Jakie skarby? Ja o żadnych skarbach nie wiem – mówiła z głupią miną.

– Daj pokój, Hanka, nie udawaj. Widziałem przez okno. Nie bój się, ja cię nie wydam, ani ci skarbów twoich nie zabiorę.

– No, dyć ja wiem, co wy uczciwy człowiek.

– Więc tedy prawda, co ludzie mówią – rzekłem siadając – że ty masz pieniądze?

– Ta zebrałam trochę, bo człowiek nie doje, nie dośpi, narobi się, nalata – to przecież zawsze kapnie od ludzi jaki krajcar.

– Musiało często kapać, skoroś już tyle zebrała?

– Alboż wiecie wiele? – spytała, patrząc mi niespokojnie w oczy.

– Nie wiem; ale mi się zdaje, że będziesz miała kilkaset. Prawda?

– Ba, kiedy jeszcze nie mam tyle, wiele mi potrzeba – rzekła z westchnieniem i zamyśliła się. – Potrzeba mi pięć stów – a do tego jeszcze daleko – dodała smutnie.

– A tobie naco potrzeba tyle pieniędzy?

– O, to moja rzecz. Jak będę miała tyle, to mi już nic nie będzie brakowało do szczęścia.

– Będziesz mogła wtedy wydać się za Sobka?

Zaczerwieniła się tak, że twarz jej śniada wyglądała jak rozpalone żelazo, i wypatrzyła się na mnie osłupiałym wzrokiem.

– A wy skąd wiecie? To wy chyba czarownik – rzekła z przestrachem. – Ja tego nikomu nie powiedziała, nawet księdzu przy spowiedzi, – skąd wy wiecie o tem?

– To moja rzecz; dość, że wiem.

13harny (gw.) – hardy. [przypis autorski]
14zajrzeć (starop.) – zazdrościć. [przypis autorski]