Kostenlos

Fabryka Absolutu

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Fabryka Absolutu
Fabryka Absolutu
Hörbuch
Wird gelesen Artur Ziajkiewicz
Mehr erfahren
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

6. Meas

Panowie – mówił prezes G. H. Bondy na zgromadzeniu rady zarządzającej zakładów MEAS (Metallum A. S.), które odbywało się 20 lutego – mogę wam zakomunikować, że jedna budowla nowego fabrycznego kompleksu na Wysoczanach została wczoraj przekazana do użytku. W najbliższych dniach rozpoczynamy seryjny wyrób Karburatorów, na początek 18 sztuk dziennie. W kwietniu będziemy wyrabiali 65 sztuk. Pod koniec czerwca, dwieście sztuk dziennie. Ułożyliśmy piętnaście kilometrów własnego toru, głównie dla dowozu węgla. Dwanaście kotłów parowych montujemy w tej chwili. Przystąpiliśmy do budowy nowej dzielnicy robotniczej.

– Dwanaście kotłów parowych? – zapytał niby to obojętnie dr Hubka, przywódca opozycji.

– Tak jest, tymczasem dwanaście – przyświadczył prezes Bondy.

– To bardzo dziwne – kręcił głową dr Hubka.

– Pytam was, panowie – mówił prezes Bondy – co jest dziwnego w dwunastu kotłach? Przy tak wielkim kompleksie fabrycznym…

– Istotnie – odezwały się głosy.

Dr Hubka uśmiechał się ironicznie.

– I na co tych piętnaście kilometrów toru?

– Na dowóz węgla i surowca. Liczymy się z dziennym zużyciem ośmiu wagonów węgla, gdy fabryka będzie w pełnym biegu. Nie wiem, co się panu doktorowi Hubce nie podoba w dowozie węgla.

– A to mi się nie podoba – zawołał dr Hubka i podskoczył – że cała ta rzecz jest bardzo podejrzana. Tak jest, panowie, w najwyższym stopniu podejrzana. Pan prezes Bondy zmusił nas do zbudowania fabryki Karburatorów. Zapewnił nas, że Karburator to jedyna siła pędna przyszłości. Jak wmawiał w nas, że Karburator daje tysiąc sił końskich21 z jednej szufli węgla. A teraz opowiada nam tu coś o dwunastu kotłach parowych, o całych wagonach węgla dla naszych kotłów. Powiedzcie mi, panowie, czemuż więc nie wystarczy szufla węgla jako napęd dla naszej fabryki? Na co nam kotły parowe, skoro możemy mieć motory atomowe? Jeśli, proszę panów, cały Karburator nie jest zwyczajnym szwindlem, to zupełnie nie rozumiem, dlaczego pan prezes nie organizuje naszej fabryki na napęd karburatorowy. Ja tego nie rozumiem i nikt tego nie zrozumie. Czemuż to pan prezes nie ma dość zaufania do tych swoich Karburatorów i nie zaprowadza ich w naszych zakładach? Proszę panów, bardzo to kiepska reklama dla naszych Karburatorów, skoro sam wytwórca nie chce, czy nie może ich używać! Proszę panów, zapytajcie pana prezesa Bondy'ego jakie są tego przyczyny. Co do mnie – mam zdanie jasne. Skończyłem, panowie!

Po tych słowach dr Hubka usiadł i zwycięsko smarkał w chustkę.

Członkowie rady zarządzającej milczeli zakłopotani. Zarzuty dra Hubki były aż nadto jasne. Prezes Bondy nie podnosił oczu znad swoich papierów. Nic nie drgnęło w jego twarzy.

– Noo tak – ozwał się pojednawczo stary Rosenthal – pan prezes da nam wyjaśnienie. Hmm tak, to się wyjaśni, panowie. Ja sądzę, że hmm, noo tak, tak jest, względem tego, co nam zakomunikował.

Prezes Bondy podniósł wreszcie oczy.

– Przedstawiłem wam, panowie, opinię naszych inżynierów o Karburatorze – mówił cicho. – Wszystko jest tak, jak mówiłem. Karburator nie jest szwindlem. Zbudowaliśmy ich dziesięć na próbę. Wszystkie pracują nienagannie. Tutaj mam dowody. Karburator numer pierwszy pędzi tłoki pompy na Sazawie22, pracuje idealnie już dwa tygodnie. Numer drugi, bagrownica23 na górnej Wełtawie, pracuje wspaniale. Numer trzeci jest w laboratorium doświadczalnym politechniki w Brnie. Numer czwarty uszkodzony podczas transportu. Numer piąty oświetla Hradec Kralové24. Jest to typ dziesięciokilowy. Pięciokilowy typ, numer szósty, pędzi młyn w Slanem25. Numer siódmy zainstalowany do centralnego ogrzewania bloku domów na Nowym Mieście. Właścicielem tych domów jest obecny tu fabrykant Machat. Proszę, panie Machat, niech pan sam powie.

Starszy pan tego nazwiska zbudził się jakby ze snu.

– Proszę…

– Pytamy, jak się sprawuje u pana centralne ogrzewanie.

– Co? Jakie ogrzewanie?

– W pańskim nowym bloku domów – nacierał łagodnie prezes Bondy.

– W jakim bloku?

– W nowych domach pana.

– W moich domach? Ja żadnych domów nie mam.

– Nonono – odezwał się Rosenthal. – Zeszłego roku budował pan przecie!

– Ja? – dziwił się Machat. – Ach tak, ma pan rację, budowałem. Ale wie pan, ja te domy rozdałem. Wie pan, rozdałem je.

Prezes Bondy spojrzał na niego bardzo uważnie.

– Komu pan je rozdał?

Machat zaczerwienił się z lekka.

– No, biednym ludziom, wie pan… Powprowadzałem tam ubogich ludzi. Ja… ja… doszedłem do przekonania… jednym słowem dałem je ubogim ludziom. Rozumie pan?

Pan Bondy nie spuszczał z niego oczu niby sędzia śledczy.

– Dlaczego rozdał pan te domy?

– Ja… ja musiałem, że tak powiem – odpowiadał Machat coraz bardziej zmieszany. – Tak mnie coś przymusiło. Musimy być świętymi, prawda?

Prezes nerwowo bębnił palcami po stole.

– A rodzina pana?

Machat zaczął się pięknie uśmiechać.

– O, my jesteśmy wszyscy tego samego zdania, wiecie panowie? Ci biedni ludzie są tacy święci. Są wśród nich chorzy. Córka moja im służy, ach tak. Wszyscy zmieniliśmy się tak bardzo!

G. H. Bondy spuścił oczy. Córka Machata. Elen, płowowłosa Elen, mająca siedemdziesiąt milionów, służy chorym! Elen, która mogła, która miała, która na poły zgodziła się zostać panią Bondy'ową! Bondy zagryzł usta. To się udało! Nie ma co mówić!

– Panie Machat – zaczął zduszonym głosem – chciałem się dowiedzieć, jak ogrzewa wasze domy ten nowy Karburator…

– O, wspaniale! Jest tak cudownie ciepło w tych wszystkich domach, jak gdyby były ogrzewane nieskończoną miłością! Wie pan – wywodził Machat ekstatycznie, ocierając oczy – kto tam wejdzie, staje się od razu innym człowiekiem. Jest tam jak w raju. Żyjemy jak w niebie, my wszyscy. O, przyjdźcie między nas!

– Widzicie więc, panowie – rzekł prezes Bondy, opanowując się z całej siły – że Karburatory pracują tak, jak wam to zapowiedziałem. Proszę, aby panowie nie stawiali mi dalszych pytań.

– My chcemy tylko wiedzieć – zawołał dr Hubka wojowniczo – dlaczego nie przystosowujemy nowej fabryki do napędu karburatorowego? Dlaczego mamy używać kosztownego węgla, skoro dla innych organizujemy atomową energię? Czy prezes Bondy zamierza przedstawić nam swoje dowody?

– Nie zamierza – oświadczył Bondy. – My będziemy palili węglem. Z powodów mnie wiadomych napęd karburatorowy nie nadaje się dla naszej fabryki. Dość, panowie! Całą sprawę uważam za kwestię zaufania do mnie.

– Gdybyście wiedzieli – ozwał się Machat – jak cudownie żyje się człowiekowi w stanie świętości! Szczerze wam radzę, panowie: rozdajcie wszystko, co macie! Stańcie się ubogimi i świętymi. Pozbądźcie się mamony i wzywajcie Jedynego Boga!

– No – uspokajał go Rosenthal. – Pan, panie Machat, jest bardzo miłym i dobrym człowiekiem, noo tak. Bardzo porządnym. A panu prezesowi to ja ufam. Tak, panie Bondy. Wie pan co, niech mi pan pośle jeden karburator do mego centralnego ogrzewania! Wiecie, panowie, ja rzecz wypróbuję. Co wy na to? Co tu dużo gadać! A więc, panie Bondy?

– Jesteśmy wszyscy braćmi wobec Boga – wywodził dalej promieniejący Machat. – Drodzy panowie, oddajmy fabrykę ubogim. Składam wniosek, abyśmy zakłady MEAS przemienili w gminę religijną Pokornych Serc. Będziemy jądrem, z którego wyrośnie Drzewo Boże, dobrze? Będziemy Królestwem Bożym na ziemi.

– Proszę o głos! – krzyczał dr Hubka.

– No więc, pan Bondy – napierał stary Rosenthal. – Widzi pan, stoję przy panu. Niechże mi pan pożyczy jeden z tych Karburatorów! Panie Bondy!

 

– Albowiem sam Bóg zstępuje na ziemię – mówił podniecony Machat. – Słuchajcie Jego wezwania: bądźcie świętymi i prostymi, otwórzcie serca swoje nieskończoności. Bądźcie absolutni w swej miłości. Wiecie, kochani panowie…

– Proszę o głos – krzyczał ochrypły dr Hubka.

– Cicho! – zawołał prezes Bondy, blady i z płomieniem w oczach, powstał w całej okazałości cetnarowego26 mężczyzny. – Proszę panów, jeśli wam się nie podoba fabryka Karburatorów, przejmę ją na własny rachunek. Wyliczę się z wami, co do grosza, z dotychczasowych wydatków. Składam swój urząd, panowie. Polecam się.

Dr Hubka podskoczył jak oparzony.

– Ale ja, proszę panów, ja protestuję! My protestujemy! My nie sprzedamy wyrobu Karburatorów! Nie, panowie, nie pozbędziemy się tak znakomitego artykułu handlowego! Nie pozwolimy nikomu wodzić się za nos, nabijać w butelkę i wyzbywać tak świetnego interesu. Pozwólcie panowie, że…

Prezes Bondy zadzwonił.

– Przyjaciele – rzekł zasępiony – dajmy spokój sporom. Zdaje się, że nasz przyjaciel Machat jest troszkę, tego ten… chory. Co do Karburatorów, to zaręczam dywidendę stupięćdziesięcioprocentową. Wnoszę zakończenie debat.

Dr Hubka dorwał się do słowa:

– Proponuję, panowie, aby każdy z członków rady zarządzającej otrzymał jeden Karburator, że tak powiem, do wypróbowania.

Prezes Bondy zmierzył spojrzeniem wszystkich zebranych. W jego twarzy coś drgnęło, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale wzruszył jedynie ramionami i wycedził przez zęby:

– Dobrze.

7. Goon

– Jak stoimy w Londynie? – Akcje MEAS wczoraj 1470. Onegdaj 720.

– Dobrze.

– Inżynier Marek został mianowany członkiem honorowym siedemdziesięciu towarzystw naukowych. Nagrodę Nobla dostanie z pewnością.

– Dobrze.

– Masa zamówień z Niemiec. Przeszło pięć tysięcy Karburatorów.

– Aha.

– Z Japonii dziewięćset zamówień.

– Patrzyjcież27!

– W Czechach zainteresowanie mierne. Trzy nowe zapytania.

– Hm. Należało tego oczekiwać. Och te nędzne, małe stosunki!

– Rząd rosyjski zamówił od razu 200 sztuk.

– Dobrze, ogółem?

– Trzynaście tysięcy zamówień.

– Doskonale. Jak jest z budowaniem?

– Oddział samochodów atomowych jest pod strzechą. Sekcja samolotów atomowych w ciągu tygodnia rozpocznie pracę. Kładziemy podwaliny pod oddział atomowych lokomotyw. Jedno skrzydło oddziału motorów okrętowych już pracuje.

– Zaraz. Wprowadźcie nazwy: atomobil, atomotor, atomotywa, rozumiecie? Jak daleko jest Krolmus z atomowymi działami?

– Już buduje model w Pilźnie. Nasz atomowy cyclecar dojeżdża w tej chwili na brukselskim autodromie trzydziesty tysiąc kilometrów. Robi 270 kilometrów na godzinę. Na półkilowe atomotorki mamy, w ostatnich dwóch dniach, siedemdziesiąt tysięcy zamówień.

– Mówił pan przed chwilą, że ogółem trzynaście tysięcy.

– Trzynaście tysięcy leżących atomowych kotłów. Osiem tysięcy ogrzewających armatur do centralnego ogrzewania. Niemal dziesięć tysięcy atomobilów. Sześćset dwadzieścia atomowych samolotów. Nasz samolot A7 doleciał z Pragi do Melbourn w Australii bez zatrzymywania się. Pasażerowie wszyscy zdrowi. Oto depesza.

Prezes Bondy wyprostował się:

– No, drogi kolego, wszystko idzie wspaniale!

– W oddziale maszyn rolniczych pięć tysięcy zamówień. W oddziale małych motorów do napędu dwadzieścia dwa tysiące. Sto pięćdziesiąt atomowych czerpaków. Trzy atomowe prasy. Dwanaście atomowych pieców hutniczych. Siedemdziesiąt pięć atomowych stacji radiotelegraficznych. Sto dziesięć atomowych lokomotyw, wszystkie do Rosji. Założyliśmy generalne agentury w czterdziestu wielkich miastach. Amerykański Steel-Trust, berlińska AEG, włoski Fiat, Mannesman, Greuzot i szwedzkie stalownie proponują fuzję. Koncern Kruppa kupuje nasze akcje po każdej cenie.

– Nowa emisja?

– Pokryta trzydziestopięciokrotnie. Gazety prorokują dwustuprocentową superdywidendę. Zresztą gazety nie piszą o niczym innym tylko o naszej sprawie: socjalna polityka, sport, technika, wiedza, wszystko to nic wobec Karburatora. Niemiecki korespondent posłał nam siedem ton wycinków, francuski cztery cetnary28, angielski jeden wagon. Naukowa literatura specjalna, jaka ma się tego roku ukazać o motorze atomowym, będzie miała, według przewidywań, około sześćdziesięciu ton. Angielsko-japońska wojna została zlikwidowana wobec braku zainteresowania nią publiczności. W samej Anglii jest dziewięćset tysięcy górników bez pracy. W zagłębiu belgijskim było powstanie: około czterech tysięcy zabitych. Przeszło połowa kopalń całego świata wstrzymała eksploatację. „Nafta” w Pensylwanii podpaliła swoje przepełnione składy. Pożar trwa.

– Pożar trwa – powtórzył sobie prezes Bondy w rozmarzeniu. – Pożar trwa. Dobry Boże, to znaczy, że wygraliśmy wielką stawkę!

– Prezes Związku Kopalń się zastrzelił. Giełda po prostu szaleje. W Berlinie stoimy dzisiaj ponad 8000. Rada ministrów zasiada w permanencji; chcą ogłosić stan oblężenia. Panie prezesie, to nie jest wynalazek, to jest przewrót!

Prezes Bondy i generalny dyrektor MEAS spoglądali po sobie w milczeniu. Ani jeden, ani drugi nie był poetą, ale w tej chwili dusze ich śpiewały.

Dyrektor przysunął krzesło nieco bliżej i rzekł półgłosem:

– Panie prezesie, Rosenthal zwariował.

– Rosenthal? – zawołał G. H. Bondy.

Dyrektor przyświadczył z ponurą miną.

– Zrobił się z niego ortodoksyjny żyd. Uprawia talmudystyczną mistykę i kabałę. Dał dziesięć milionów na syjonizm. Onegdaj strasznie pokłócił się z doktorem Hubką. Bo, wie pan, Hubka przystał do Braci Czeskich.

– Nawet Hubka?

– Niestety. Sądzę, że do naszego zarządu zawlókł tę zarazę stary Machat. Pan nie był na ostatnim zebraniu, panie prezesie. Po prostu zgroza, co się działo! Wszyscy rozprawiali o religii aż do samego rana. Hubka złożył wniosek oddania naszych zakładów robotnikom. Na szczęście zapomnieli o głosowaniu nad tym wnioskiem. Byli wszyscy jak postrzeleni.

Prezes Bondy gryzł palce.

– Powiedzcie, dyrektorze, co mam z nimi zrobić?

– Hm. Zupełnie nic. To taka jakaś nerwica naszych czasów. Nawet w gazetach bywa tu i ówdzie coś w tym guście. Ale nie ma na to miejsca, bo całe gazety pełne są Karburatorów. Ogromna masa przypadków religiomanii. Jakaś epidemia psychiczna, czy co? Onegdaj widziałem doktora Hubkę. Stał przed bankiem Żivno i wygłaszał kazanie do tłumu. Wzywał ludzi, aby oświecili sumienia swoje i prostowali Drogi Pańskie. Okropnie mętna gadanina. Robił nawet cuda. Forst jest taki sam. Rosenthal zidiociał zupełnie. Miller, Homola i Kolator złożyli wniosek dobrowolnego ubóstwa. Rady zarządu zwoływać już nie możemy. Dom wariatów, a nie rada zarządu, panie prezesie. Musi pan cały ten kram sam wziąć w ręce.

– Ależ to straszne, dyrektorze! – westchnął G. H. Bondy.

– Straszne. Czy słyszał pan o Banku Cukrowników? Tam wszyscy urzędnicy dostali ataku od razu. Pootwierali okna i rozdawali pieniądze wszystkim, co chcieli brać. Na dziedzińcu palili nawet – całe stosy banknotów.

– W Banku Cukrowników… Czy tam nie mają przypadkiem naszego Karburatora?

– Oczywiście, mają. Do centralnego ogrzewania. Bank Cukrowników pierwszy zaprowadził centralne ogrzewanie karburatorowe. Teraz policja Bank zamknęła. Bo nawet prokurenci i dyrektorzy dostali ataku.

– Panie dyrektorze, zakazuję dostarczania Karburatorów bankom.

– Czemuż to?

– Zakazuję i basta! Niech używają węgla!

– Trochę za późno. Wszystkie banki już instalują nasze ogrzewanie. W tej chwili zaprowadzamy je w sejmie i we wszystkich ministerstwach. Centralny Karburator na Sztwanicy29 jest gotów i będzie oświetlał całą Pragę. Jest to pięćdziesięciokilowy kolos, wspaniały motor. Pojutrze o szóstej wieczorem zostanie uroczyście puszczony w ruch w obecności głowy państwa, starosty miasta, miejskiej rady i przedstawicieli MEAS. Musi pan tam być. Pan przede wszystkim.

– Broń mnie Boże! – zawołał pan Bondy przerażony. – Nie, nie, broń mnie Boże! Ja tam nie pójdę!

– Musi pan, panie prezesie. Nie możemy posłać tam Rosenthala albo Hubki. Przecie to są wściekłe wariaty. Wygadywaliby straszne rzeczy. Chodzi o honor naszych zakładów. Starosta miasta ma przygotowaną mowę ku uczczeniu naszego dzieła. Przyjdą przedstawiciele obcych państw i zagranicznej prasy. Ogromna uroczystość. Jak tylko na ulicach rozbłysną światła, orkiestry wojskowe zagrają na placach intrady i fanfary, będzie śpiewał Hlahol30, Krzyżowski31, chór robotniczy i nauczycielski, będą fajerwerki i sto jeden wystrzałów z armat, oświetlenie Zamku i Bóg wie, co tam jeszcze. Panie prezesie, pan musi być obecny!

G. H. Bondy powstał udręczony.

– Boże, Boże mój – szeptał – jeśli możesz… odejmij ode mnie ten kielich…

– Przyjdzie pan? – nastawał nieustępliwy dyrektor.

– Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił – westchnął G. H. Bondy.

8. Na bagrownicy

Koło Sztiechowic32 stała bagrownica ME 28, znieruchomiała w wieczornym zmierzchu. Paternosterowa33 draga34 już dawno przestała wynosić chłodny piasek z dna Wełtawy. Wieczór był ciepły i bezwietrzny, pachnący skoszonymi trawami i wydechem lasu. Północny zachód jeszcze trochę płonął słodkim pomarańczowym blaskiem. Tu i ówdzie błysnęła fala boskim poblaskiem odbijającym niebiosa. Zajaśniała, zaszumiała i rozlała się w fosforyzującej gładzi wodnej.

 

Od Sztiechowic zbliżało się do bagrownicy czółno. Płynęło wolno, zmagając się z bystrym prądem, czarne na jaśniejącej rzece niby duży robak wodny.

– Ktoś jedzie do nas – ozwał się spokojnie bagrownik Kuzenda, siedzący na burcie bagrownicy.

– Dwóch – rzekł po chwili maszynista Brych.

– Ja już wiem, kto jedzie – rzekł pan Kuzenda.

– Kochankowie ze Sztiechowic – rzekł pan Brych.

– Muszę ugotować dla nich kawy – zadecydował pan Kuzenda i poszedł na dół.

– No więc, dzieci! – wołał Brych w kierunku czółna. – W lewo! W lewo! No, kobieto, podaj mi rękę, o tak! I siup na górę!

– Ja i Pepek – mówiła dziewczyna, stojąc już na pokładzie – my… myśmy chcieli…

– Dobry wieczór – witał się młody robociarz, stając tuż za nią. – Gdzież to pan Kuzenda?

– Pan Kuzenda gotuje kawę – rzekł maszynista. – Siadajcie, o, patrzcie, ktoś do nas płynie. To wy, piekarzu?

– To ja – ozwał się głos. – Dobry wieczór, panie Brych. Wiozę do was pocztowca i pana gajowego.

– No to chodźcie na górę, bracia – rzekł pan Brych. – Gdy pan Kuzenda ugotuje kawę, zaczniemy. Kto przyjdzie jeszcze?

– Ja – odpowiedział głos z boku bagrownicy. – Pan Hudec chciałby was także posłuchać.

– Witam pana, panie Hudec – mówił maszynista, pochylając się na dół. – Chodźcie na górę, tu jest drabinka. Poczekajcie, panie Hudec, zaraz wam podam rękę, bo pan tu jeszcze nie był.

– Panie Brych – wołali z brzegu jacyś trzej ludzie – niech pan pośle po nas czółno. Dobrze? Chcielibyśmy dostać się do was.

– Zajedźcie po nich, wy tam na dole! – rzekł pan Brych. – Niech się każdemu dostanie Słowa Bożego! Siadajcie, bracia, i ty, siostro. Nie ma u nas brudu od czasu jak opalamy maszynę Karburatorem. Brat Kuzenda przyniesie wam kawy, a potem zaczniemy. Witam was, młodzieńcy. Pójdźcie na górę!

Potem pan Brych stanął nad otworem wiodącym po drabinie na dół i zawołał w głąb bagrownicy.

– Halo, Kuzenda! Dziesięciu na pokładzie.

– Dobrze! – odpowiadał z głębi głuchy głos. – Już niosę kawę.

– Więc siadajcie – zwrócił się gorliwy głos Brycha do przybyłych. – Panie Hudec, my tu mamy tylko kawę; myślę, że to pana nie obrazi.

– Skądże! – zastrzegał się pan Hudec. – Chciałem tylko widzieć waszą – wasz – wasze posiedzenie.

– Nasze nabożeństwo – łagodnie poprawił go pan Brych. – Wie pan, my tu wszyscy jesteśmy braćmi. Trza panu wiedzieć, panie Hudec, że ja byłem alkoholik, a Kuzenda robił politykę, ale spłynęła na nas łaska. A ci bracia i siostry – mówił wskazując wokół – jeżdżą do nas co wieczór, aby się modlić o podobny dar ducha. Na przykład ten piekarz miał duszności, a Kuzenda go uzdrowił. No, powiedzcie, piekarzu, jak to było.

– Kuzenda wkładał na mnie ręce – mówił piekarz z cichym uniesieniem – i nagle rozlało mi się w piersi takie ciepło. Wie pan, coś we mnie jakby stuknęło, a ja zacząłem oddychać, jakbym latał po niebie.

– Zaraz, mój piekarzu – poprawił go Brych. – Kuzenda nie wkładał na was rąk. Przecie nie wiedział, że robi cud. Tylko zrobił ręką taki znak, a wyście potem powiedzieli, że możecie oddychać. Tak to było.

– My byliśmy obecni przy tym – opowiadała dziewczyna ze Sztiechowic. – Pan piekarz miał taki blask dokoła głowy. A mnie pan Kuzenda zażegnał potem suchoty35. Prawda, Pepku?

Młodzieniec ze Sztiechowic rzekł:

– To najczystsza prawda, panie Hudec. Ale dziwniejsze jest to, co się stało ze mną. Ja nie byłem porządnym człowiekiem, panie Hudec. Siedziałem też już w kryminale, wie pan, za kradzież i jeszcze za coś. Pan Brych mógłby panu dużo powiedzieć o mnie.

– E, co tam! – machnął Brych ręką. – Brakło panu tylko łaski. Ale tutaj, na tym miejscu, dzieją się dziwne rzeczy, panie Hudec. Może i sam pan to poczuje. Brat Kuzenda umie to powiedzieć, ponieważ dawniej bywał na wiecach. Patrzcie, już idzie.

Wszyscy odwrócili się ku otworowi, który prowadził z pokładu do maszynowni. Z otworu wynurzyła się brodata twarz z wymuszonym, zakłopotanym uśmiechem kogoś, kto jest od tyłu popychany i udaje, że nic o tym nie wie. Kuzendę widać było aż po pas. W obu rękach niósł duży kawał blachy, a na nim garnuszki i puszki od konserw. Uśmiechał się niewyraźnie i wznosił się stale. Już ukazały się jego stopy, a pan Kuzenda wznosił się wciąż jeszcze coraz wyżej i wyżej ze swoimi garnuszkami. Dopiero o jakieś pół metra nad otworem zatrzymał się, niezgrabnie szukając stopami oparcia dla nóg. Wisiał swobodnie w powietrzu i widać było jak się wysila, aby nogami dotrzeć do ziemi. Pan Hudec był jakby omamiony.

– Co się panu stało, panie Kuzenda? – zapytał wystraszony.

– Nic, nic – zagadywał Kuzenda i odpychał się nogami od powietrza.

Pan Hudec przypomniał sobie, że nad jego dziecinnym łóżeczkiem wisiał kiedyś obrazek Wniebowstąpienia Pańskiego i że na tym obrazku Chrystus z apostołami zupełnie tak samo wisieli w powietrzu i wiosłowali nogami, tylko że nie mieli takiego zakłopotanego wyrazu twarzy. Nagle Kuzenda poruszył się ku przodowi i płynął, płynął skroś wieczorowe powietrze nad pokładem, jak gdyby był unoszony łagodnym wiewem. Chwilami podnosił stopę, jakby chciał uczynić krok naprzód i najwyraźniej obawiał się o swoje garnuszki.

– Proszę was, weźcie tę kawę – rzekł natarczywie.

Maszynista Brych podniósł obie ręce i przyjął blachę razem z garnuszkami. Wówczas Kuzenda zwiesił nogi, skrzyżował ręce na piersi i wisiał w powietrzu bez ruchu z głową nieco przechyloną na bok.

– Witam was, bracia – rzekł. – Nie bójcie się, że latam. To tylko taki znak. Panienko, proszę wziąć ten garnuszek z kwiatami.

Maszynista Brych rozdawał garnuszki i blaszanki. Nikt nie odważył się przemówić. Tacy, co tu jeszcze nie byli, przyglądali się uważnie lewitacji Kuzendy. Starsi goście powoli siorbali kawę i, między jednym a drugim duszkiem, jakby się modlili.

– Czy już wypiliście? – zapytał po chwili Kuzenda, szeroko otwierając wyblakłe, zachwycone oczy. – No, to ja zacznę. – Odchrząknął, przemyślał chwilę i zaczął. – W imię Ojca! Bracia i siostro, zebraliśmy się na nabożeństwo na tej tu bagrownicy, gdzie dzieją się objawienia łaski. Nie potrzebujemy odsyłać precz niedowiarków i szyderców, jak to robią spirytyści. Pan Hudec przyszedł jako niedowiarek, a pan gajowy cieszył się, że będzie jakaś bujda. Witam jednego i drugiego. Ale żebyście wiedzieli, że was znam przez tę łaskę oświecającą, więc ci powiem, panie gajowy, że jesteś chlajus i że wypędzasz z lasu biedaków, a pyskujesz nawet wtedy, gdy nie trza. Nie rób tego. A wy, panie Hudec, jesteście złodziej nie lada, no już wy wiecie, co mam na myśli, i złośnik aż strach. Wiara was naprawi i zbawi.

Na pokładzie panowała głęboka cisza. Pan Hudec zawzięcie patrzył w ziemię. Gajowy szlochał, pociągał nosem i roztrzęsioną ręką macał się po kieszeni.

– Ja wiem, panie gajowy, że chciałby pan zakurzyć – rzekł Kuzenda tkliwie. – Pal pan na zdrowie. Tu jesteś jak w domu.

– Rybeczki – szepnęła dziewczyna i wskazywała na powierzchnię Wełtawy. – Patrz, Pepek, i te karpie przyszły słuchać.

– To nie karpie – ozwał się łaski pełen Kuzenda. – To szewcy, czyli okunie. A wy, panie Hudec, nie rozpaczajcie nad swymi grzechami. Spojrzyjcie na mnie: mnie nic nie obchodziło, tylko ta polityka. A ja wam powiem, że i to jest grzech. A wy, gajowy, nie beczcie. Nie chciałem was urazić aż tak znowu. Kto raz pozna łaskę, widzi wszystko na wylot. No gadaj, Brychu, że widzisz każdego na wylot aż do głębi duszy?

– Widzę – rzekł pan Brych. – Ten pan pocztowiec myśli sobie akurat, że mógłbyś poratować także jego córeczkę. Ona ma skrofuły36, prawda, panie pocztowiec? Już on jej pomoże, pan Kuzenda, gdy ją tu przyprowadzicie.

– Mówią mądrale, że zabobony – mówił Kuzenda. – Bracia kochani, gdyby mnie ktoś był dawniej mówił o cudach i o Bogu, to byłbym się zdrowo uśmiał. Taki byłem zepsuty. Kiedy dostaliśmy na naszej bagrownicy tę nową maszynę, co idzie bez opalania, skończyła się dla nas wszelka taka brudna robota. A tak, panie Hudec, to był pierwszy cud, który się tu stał, że ten Karburator robi wszystko sam, jakby miał rozum. Nawet nasza bagrownica płynie sama z siebie tam, gdzie jest potrzebna do rycia dna, sama zacznie robotę i sama ją kończy. Więc my obaj, niby ja i Brych, nie potrzebujemy niczego tknąć. Niech mi kto powie, czy to nie jest cud. Więc gdyśmy taką rzecz widzieli, no nie, panie Brych, zaczęliśmy rozmyślać, aż nam w głowie pojaśniało. To jest boska bagrownica, to jest żelazny kościół, a my tu jesteśmy tylko niby księża. Ponieważ Pan Bóg objawiał się w źródełkach albo też jak to u dawnych Greków w dębach, a czasem nawet w niewiastach, czemu nie miałby się objawiać na bagrownicy? Dlaczego miałby się brzydzić maszyną? Maszyna jest czasem czyściejsza niż zakonnica, a nasz Brych ma wszystko wyczyszczone na glanc niby w kredensie. Ale to tylko tak mimochodem. I żebyście wiedzieli, że Bóg nie jest taki nieskończony, jak mówią katolicy. Ma od końca do końca jakie sześćset metrów i u końców jest już słabawy. Najmocniejszy jest tu na bagrownicy. Tutaj robi cuda, ale na brzegu robi już tylko natchnienia i nawrócenia, a w Sztiechowicach, przy dobrym wietrze, czuć go już tylko jako taki święty zapach. Wiosłowali tu wioślarze z „Błyskawicy” i „C. V. K.” i na wszystkich spadła łaska. Taką siłę ma nasz Bóg. A czego ten Bóg od nas chce, to można odczuć tylko tu w środku – nauczał Kuzenda uderzając się mocno w serce. – Ja wiem, że nie cierpi on polityki i pieniędzy, rozumu i pychy, i wywyższania siebie. Wiem, że strasznie lubi ludzi i zwierzęta, że bardzo Mu przyjemnie, gdy tu przychodzicie i że popiera dobre uczynki. Ogromny z Niego demokrata, kochani bracia. Nas obu, to jest Brycha i mnie, pali w kieszeni każdy grosz, dopóki nie kupimy za niego kawy dla wszystkich. Onegdaj, przy niedzieli, było tu kilkaset ludzi i siedzieli na obu brzegach, a kawa nam się rozmnożyła, tak, że starczyło jej dla wszystkich. I to jakiej kawy! Ale to są, drodzy bracia, tylko znaki. Największym cudem jest to, że On tak może zmieniać nasze uczucia. To jest tak strasznie przyjemne, aż mróz ci przebiega po ciele. Czasem bywa ci tak, jakbyś od samej miłości i szczęścia musiał umrzeć, jakbyś był za jedno z tą wodą pod nami i ze wszystkimi zwierzątkami, i z ziemią, i z kamieniami, albo jak gdybyś leżał w takich ogromnych objęciach. No, tego nikt nie potrafi powiedzieć, jak ci bywa, człowieku. Wszystko dokoła śpiewa i gędzie37, rozumiesz nagle każdy z tych niemych języków, wodę i wiatr, wszystko widzisz, jak się jedno z drugim wiąże, a także z tobą, wszystko raptem widzisz lepiej, niż gdybyś czytał wydrukowane. Czasem to przyjdzie do ciebie niby napad choroby, aż ci się piana pokaże u gęby, ale innym razem wszystko idzie pomalutku i przelezie was ta siła aż do ostatniej żyłki. Bracia i siostro, nic się nie bójcie. Teraz płyną do nas dwaj żandarmi, żeby rozwiązać nasze zgromadzenie, iżeśmy go nie zameldowali. Ufajcie bagrownicowemu Bogu i czekajcie spokojnie.

Było już ciemno, ale cały pokład bagrownicy i twarze obecnych fosforyzowały tkliwym blaskiem. Pod bagrownicą zaszumiały wiosła i zatrzymała się łódka.

– Hola! – zawołał męski głos. – Czy jest tam pan Kuzenda?

– Jest tutaj! – odpowiedział Kuzenda głosem cherubina. – Pójdźcie do nas, bracia żandarmi. Ja wiem, że mnie oskarżył karczmarz ze Sztiechowic.

Dwaj żandarmi weszli na pokład.

– Który z was jest Kuzendą? – pytał się wachmistrz.

– Ja jestem Kuzenda – odpowiedział zapytany, wznosząc się wyżej. – Proszę, panie wachmistrzu, pójdźcie na górę.

Obaj żandarmi wznieśli się nagle i płynęli w powietrzu ku Kuzendzie. Nogi ich rozpaczliwie szukały jakiego oparcia, ich ręce chwytały się miękkiego powietrza. Słychać było ich zduszony i szybki oddech.

– Nie bójcie się, żandarmi – rzekł Kuzenda – i módlcie się razem ze mną: Boże Ojcze, któryś się wcielił w ten statek.

– Boże Ojcze, któryś się wcielił w ten statek – powtarzał wachmistrz głosem zduszonym.

– Boże Ojcze, któryś się wcielił w ten statek – wołał głośno pan Hudec, rzucając się na kolana, a chór głosów na pokładzie przyłączył się do jego wołania.

21siła końska (daw.) – tu: koń parowy a. koń mechaniczny, jednostka mocy, powstała z potrzeby porównania mocy nowo tworzonych w XIX w. maszyn do mocy koni pociągowych: maszyna o mocy 1 konia parowego, działająca całą dobę, miała zastąpić 3 konie, pracujące po 8 godzin każdy. Dlatego 1 koń mechaniczny stanowi równowartość 75 kgfm/s (kilogramometrów na sekundę), czyli ok. 735,5 W (Wat). [przypis edytorski]
22Sazawa – rzeka w Czechach, prawy dopływ Wełtawy. [przypis edytorski]
23bagrownica – pogłębiarka. [przypis edytorski]
24Hradec Kralové – miasto we wschodniej części Czech, jeden z dwóch głównych ośrodków okręgu kraj wchodnioczeski. W tym mieście autor Fabryki Absolutu uczęszczał do gimnazjum. [przypis edytorski]
25Slaný – miasto w Czechach, położone ok. 30 km na płn.-zach. od Pragi. [przypis edytorski]
26cetnarowy – ważący około cetnara, tj. 50–60 kg. Według dalszych informacji z powieści, Bondy był raczej otyły, więc można w tym miejscu spodziewać się raczej określenia stukilowy. W oryginale czeskim w tym miejscu: centový (povstal v celé mohutnosti centového muže). [przypis edytorski]
27patrzyjcież – dziś raczej: patrzcie (2 os. lm. tr.rozkaz.); na końcu wyrazu dodana została partykuła wzmacniająca -ż. [przypis edytorski]
28cetnar – daw. jednostka masy, ok. 50–60 kg. [przypis edytorski]
29Sztwanica, czes. Ostrov Štvanice – wyspa na Wełtawie w Pradze. [przypis edytorski]
30Hlahol, właśc. Hlahol pražský – chór mieszany założony w Pradze w 1861 r. i istniejący nadal w XXI w. [przypis edytorski]
31Krzyżowski – w wersji czeskiej: Křížkovský; tu mowa o istniejącym w latach 20. XX w. w Pradze towarzystwie śpiewaczym, którego patronem był XIX-wieczny czeski kompozytor Pavel Křížkovský (1820–1885). [przypis edytorski]
32Sztiechowice, czes. Štěchovice – miasteczko w Czechach nad Wełtawą, ok. 30 km na południe od centrum Pragi. [przypis edytorski]
33paternosterowa – odnoszący się do łac. Pater noster, pierwszych słów modlitwy Ojcze nasz. [przypis edytorski]
34draga – pogłębiarka. [przypis edytorski]
35suchoty (daw.) – gruźlica płuc. [przypis edytorski]
36skrofuły – gruźlica węzłów chłonnych, nazywana też dawniej chorobą królewską, ponieważ wierzono, że dotyk króla może ją wyleczyć. [przypis edytorski]
37gędzić a. gąść (daw.) – w dawnej polszczyźnie: muzykować, grać. [przypis edytorski]