Kostenlos

20 000 mil podmorskiej żeglugi

Text
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Między innymi zauważyłem pewien gatunek kiełbi cytowany przez Arystotelesa i pospolicie znany pod nazwą ślizów morskich, który szczególniej spotyka się w słonych wodach przy delcie Nilu. Obok nich hasały ryby wydające światło fosforyczne, gatunek leszczaków, które Egipcjanie zaliczali do zwierząt świętych i obrzędami religijnymi czcili ich ukazanie się w Nilu jako zapowiedź żyznego wylewu rzeki. Zanotowałem również ryby ustowate (cheiliny) długości trzech decymetrów, kościste, z przezroczystymi łuskami, których sinawa barwa nakrapiana jest czerwonymi cętkami. Ryby te żywią się głównie roślinami morskimi i to im daje smak przedziwny, dlatego cheiliny były bardzo poszukiwane przez smakoszów starożytnego Rzymu, a ich wnętrzności zaprawione mleczem muren, mózgiem pawi i języczkami czerwonaków stanowiły boską potrawę, która zachwycała Witeliusza.

Inny mieszkaniec tych mórz zwrócił moją uwagę i uprzytomnił wspomnienia starożytnych czasów. Był to trzymonaw albo podnawka, który wędruje uczepiony do brzucha rekinów. Według twierdzenia starożytnych ta rybka, uczepiwszy się spodu okrętu, mogła bieg jego wstrzymać – a jedna z nich, zatrzymując okręt Antoniusza podczas bitwy pod Akcjum, ułatwiła tym sposobem zwycięstwo Augusta. Jak to nieraz od drobnostki zależą losy narodów! Studiowałem także podziwienia godne ryby kwieciste (antie), podobne do leszczaków, a należące do rzędu cierniopłetwych, zwanych przez Malajów lutianami – ryby święte u Greków, którzy przypisywali im władzę wypędzania potworów morskich z wód, które odwiedzały. Nazwa ich znaczy kwiat i rzeczywiście usprawiedliwiały ją przeróżnymi mieniącymi się barwami, których odcienie przebiegają całą gamę koloru czerwonego, począwszy od bladoróżowego, aż do najjaskrawszego szkarłatu. Nie mogłem się dość napatrzeć na te cuda natury, gdy niespodziane zjawisko nagle zwróciło na się moje oczy.

Pośród wód ukazał się człowiek, nurek mający u pasa woreczek skórzany. Nie był to trup wydany na pastwę bałwanom – tylko człowiek żywy, który pływał zręcznie i szybko, niekiedy znikając, żeby odetchnąć na powierzchni, to znowu zanurzając się w morze.

Obróciłem się do kapitana Nemo i zawołałem głosem wzruszonym:

– Boże, rozbitek! Trzeba go ratować!

Kapitan nie odpowiedział i oparł się o szybę.

Człowiek ów zbliżył się, przytknął twarz do ściany i patrzył na nas.

Osłupiałem, spostrzegłszy, że kapitan Nemo dał mu jakiś znak. Nurek odpowiedział ręką, natychmiast powrócił na powierzchnię morza i już się nie pokazał.

– Bądź pan o niego spokojny – rzekł do mnie kapitan. – To Mikołaj z Przylądka Matapan, przezwany Rybakiem. Znany on jest na wszystkich Cykladach. Śmiały nurek! Woda jest jego żywiołem i żyje w niej więcej niż na ziemi, nieustannie pływając z jednej wyspy do drugiej, nawet do Krety.

– Znasz go więc, panie kapitanie?

– Czemuż by nie, panie Aronnax?

To powiedziawszy, kapitan Nemo poszedł do szafy stojącej przy lewej ścianie salonu. Obok szafy stał kufer obity listwami żelaznymi, na którego wieku widniała blacha miedziana z cyfrą170 „Nautilusa” i dewizą Mobilis in mobile.

Kapitan, nie zważając na moją obecność, otworzył szafę, w której była znaczna liczba sztab lanego metalu.

Były to sztaby złota. Skąd pochodził ten szacowny kruszec przedstawiający ogromne sumy? Gdzie kapitan zbierał to złoto i co zamierzał teraz z nim zrobić?

Nie rzekłem ani słowa, patrząc ciekawie. Kapitan Nemo brał sztaby jedna po drugiej, układał je metodycznie w kuferku i cały zapełnił. Oceniłem, że kuferek zawierał wtedy przeszło tysiąc kilogramów złota, to jest około pięciu milionów franków.

Kapitan szczelnie zamknął kuferek i na wieku napisał adres literami, jak mi się zdawało, nowogreckimi.

To uczyniwszy, kapitan Nemo nacisnął guzik, od którego drut łączył się z posterunkiem załogi. Ukazało się czterech ludzi i nie bez trudności wysunęli z salonu ciężki kufer, potem słyszałem, jak z pomocą bloku windowali go na linie po żelaznych schodach.

W tej chwili kapitan Nemo obrócił się do mnie:

– Mówiłeś więc, panie profesorze? – zapytał.

– Ja nic nie mówiłem, kapitanie!

– W takim razie pozwolisz mi pan życzyć mu dobrej nocy.

Powiedziawszy to, kapitan Nemo wyszedł z salonu.

Łatwo pojąć, że wróciłem do swojego pokoju wielce zaintrygowany. Daremnie usiłowałem zasnąć. Umysł mój wciąż pracował, szukając związku między ukazaniem się owego nurka i tą szkatułą pełną złota. Wkrótce z pewnego kołysania się statku poznałem, że „Nautilus” opuścił dolne warstwy morza i wypłynął na powierzchnię.

Potem słyszałem kroki na platformie. Zrozumiałem, że odczepiano łódź i spuszczano ją na morze. Łódź uderzyła o bok „Nautilusa” i po chwili wszelki szmer ucichł.

We dwie godziny później usłyszałem znów ten sam szmer i te same stąpania po platformie. Łódź wciągnięta na pokład, przymocowana została do swojej osady i „Nautilus” zanurzył się w morzu.

Tak więc owe miliony odesłane zostały według adresu. Na jaki punkt lądu? Z kim korespondował kapitan Nemo?

Nazajutrz opowiedziałem Conseilowi i Kanadyjczykowi wypadki nocy, które tak zaostrzyły moją ciekawość. Towarzysze niemniej byli zdziwieni.

– Skąd on jednak bierze te miliony? – spytał Ned Land.

Na to pytanie niepodobna było znaleźć odpowiedzi. Po śniadaniu poszedłem do salonu i zabrałem się do pracy. Do piątej popołudniu spisywałem swoje notatki. W tej chwili – mamże to przypisać osobistemu usposobieniu? – uczułem nieznośne gorąco i musiałem zrzucić z siebie bisiorowe odzienie. Gorąco niewytłumaczone, bo nie byliśmy pod wysokimi szerokościami; a zresztą „Nautilus” zanurzony nie poczułby podniesienia temperatury. Płynął w głębokości sześćdziesięciu stóp, a w takiej głębi nie mogło go dosięgnąć ciepło atmosferyczne.

Pracowałem, ale wkrótce temperatura tak się podniosła, że niepodobna już było wytrzymać.

„Chyba pożar na pokładzie?” – pomyślałem.

Chciałem opuścić salon, gdy wszedł kapitan Nemo. Zbliżył się do termometru, spojrzał z uwagą i rzekł, obracając się do mnie.

– Czterdzieści dwa stopnie.

– Czuję to na sobie, kapitanie – odpowiedziałem – i jeśli to gorąco trochę się powiększy, nie wytrzymamy dłużej.

– O! Panie profesorze, gorąco się nie powiększy, jeśli nie zechcemy.

– Więc możesz pan łagodzić je według swego upodobania?

– Nie, lecz mogę oddalić się od ogniska, które je wydaje.

– Jest więc zewnątrz statku171?

– Rozumie się. Płyniemy w prądzie wody wrzącej.

– Czy być może! – zawołałem.

– Patrz pan.

Ściany otworzyły się i dokoła „Nautilusa” ujrzałem morze najzupełniej białe. Para siarkowa w kłębach dymu mieszała się z falami, które gotowały się jak woda w kotle. Dotknąłem ręką szyby, ale zaraz musiałem cofnąć, taka była gorąca.

– Gdzież więc jesteśmy? – spytałem.

– W bliskości wyspy Santoryny, panie profesorze – odpowiedział kapitan – właśnie w samym kanale, oddzielającym Nea-Kammeni od Palea-Kammeni. Chciałem dać panu ciekawe widowisko podmorskiego wulkanu.

– A ja myślałem, że tworzenie się tych nowych wysp już się skończyło.

– Nie i nigdy się nie skończy w okolicach wulkanicznych – odrzekł kapitan Nemo – ognie podziemne nieustannie nurtują i podważają ziemię. Już w roku dziewiętnastym naszej ery, według Kasjodora i Pliniusza, nowa wyspa, boska Theja ukazała się właśnie w miejscu, gdzie świeżo utworzyły się te wyspy. Później wpadła pod wodę jak w przepaść, wysunęła się powtórnie w roku sześćdziesiątym dziewiątym i znów zniknęła. Od owego czasu do dni naszych praca plutoniczna była zawieszona. Dopiero dnia 3 lutego 1866 roku nowa wysepka, którą nazwano Wyspą Jerzego, ukazała się śród wyziewów siarkowych przy Nea-Kammeni i tam osiadła dnia 6 tegoż miesiąca. W tydzień później, dnia 13 lutego, wypłynęła wyspa Aphroessa, zostawiając między sobą i Nea-Kammeni kanał dziesięciu metrów szerokości. Byłem na tych morzach, gdy ukazało się owo zjawisko i mogłem śledzić wszystkie jego przemiany. Wysepka Aphroessa, okrągłego kształtu, miała trzysta stóp średnicy, a trzydzieści stóp wysokości. Składała się z lawy czarnej i szklistej, pomieszanej z odłamkami feldspatowymi. Na koniec 10 marca mniejsza wysepka, nazwana Reką, ukazała się w bliskości Nea-Kammeni i od tego czasu trzy te wysepki zlepione razem tworzą jedną i tę samą wyspę.

– A kanał, na którym w tej chwili jesteśmy? – spytałem.

– W tym miejscu – odpowiedział kapitan Nemo, palcem wskazując na mapie archipelagu. – Widzisz pan, że już umieściłem na niej nowe wysepki.

– Kanał ten jednak z czasem zapełni się ziemią?

– Prawdopodobnie, panie Aronnax, gdyż od roku 1866 osiem wysepek z lawy ukazało się naprzeciw portu Świętego Mikołaja przy Palea-Kammeni. Jest to oczywiste, że w przyszłości niedalekiej Nea i Palea się połączą. Na Oceanie Spokojnym wymoczki tworzą lądy, tu zaś dokonywają tego zjawiska wulkaniczne. Patrz pan, czy widzisz, jak się ta robota dokonuje pod falami?

Powróciłem do szyby. „Nautilus” zatrzymał się w biegu. Gorąco stawało się nieznośne. Morze z białego stawało się czerwone, co przypisać należy obecności soli żelaznych. Pomimo szczelnego zamknięcia salonu, czułem nieznośną woń siarki i widziałem szkarłatne promienie, których żywość zaćmiewała blask elektryczności.

 

Byłem oblany potem, dusiłem się, myślałem już, że się ugotuję.

– Nie można dłużej zostawać w tej wrzącej wodzie – rzekłem do kapitana.

– W istocie, nie byłoby to roztropne – odpowiedział obojętnie.

Na dany rozkaz, „Nautilus” zmienił kierunek i oddalił się od ognistego pieca, w którym nie mógł bezkarnie zostawać. W kwadrans później odetchnęliśmy na powierzchni morza.

Przyszło mi wtedy na myśl, że jeśliby Ned Land wybrał te strony do wykonania naszej ucieczki, nie wyszlibyśmy żywi z tego morza płomieni.

Nazajutrz, szesnastego, opuściliśmy kotlinę, która między Rodos i Aleksandrią ma trzy tysiące metrów głębokości – i „Nautilus”, opłynąwszy Przylądek Matapan, opuścił archipelag grecki.

Przez Morze Śródziemne w czterdzieści osiem godzin

Morze Śródziemne, morze błękitne per excellentiam172, „Morze Wielkie” Hebrajczyków, „morze” Greków, mare nostrum173 Rzymian, otoczone drzewami pomarańczowymi, aloesami, kaktusami, sosnami morskimi, pachnące wonią mirtów, zamknięte wśród stromych gór, przesiąknięte przezroczystym, balsamicznym powietrzem, ale nieustannie nurtowane ogniem ziemi, jest prawdziwym polem bitwy, na którym Neptun i Pluton wydzierają sobie jeszcze panowanie nad światem. Tu właśnie, jak powiada Michelet, na brzegach i na wodach tego morza człowiek orzeźwia się w jednym z najprzyjemniejszych klimatów kuli ziemskiej.

Mimo wszystkie te zalety, tylko w przelocie widziałem ową kotlinę, której powierzchnia ma cztery miliony kilometrów kwadratowych. Nie mogłem nawet korzystać z osobistych wiadomości kapitana Nemo, gdyż zagadkowa ta istota ani razu nie ukazała się podczas całej drogi odbywanej z nadzwyczajną szybkością. Obliczyłem, że blisko sześćset mil „Nautilus” płynął pod wodą i że na całą podróż użył tylko dwie doby. Dnia 16 lutego z rana opuściliśmy wody Grecji i dnia 18 lutego o wschodzie słońca już przepłynęliśmy Cieśninę Gibraltarską.

Oczywiste było dla mnie, że to Morze Śródziemne nie podobało się kapitanowi Nemo, zapewne dlatego, że było otoczone lądami, od których uciekał. Jego fale i wichry przynosiły mu zbyt wiele wspomnień, jeśli nie zbyt wiele żalów. Nie miał już tutaj owej swobody ruchów, owej niepodległości, jaką mu dawały oceany – a jego „Nautilusowi” było za ciasno między zbliżonymi brzegami Afryki i Europy.

Toteż pędziliśmy z szybkością dwudziestu pięciu mil morskich na godzinę, czyli dwunastu mil czterokilometrowych. Zbyteczne byłoby nadmieniać, że Ned Land z wielkim żalem zrzec się musiał swoich projektów ucieczki. Opuścić „Nautilus” w takich warunkach byłoby to wyskoczyć z pospiesznego pociągu kolei żelaznej. Zresztą nasza maszyna tylko w nocy wypływała na powierzchnię, żeby odnowić zapas powietrza, i kierowała się jedynie według wskazówek busoli i szybkościomierza.

Z wnętrza też Morza Śródziemnego widziałem zaledwie to, co podróżny siedzący w wagonie pośpiesznego pociągu widzi z krajobrazów uciekających przed jego oczyma, to jest dalekie widnokręgi zamiast pierwszych planów, które migocą jak błyskawice. Wszelako Conseil i ja mogliśmy zauważyć kilka ryb śródziemnych, które niezmierną siłą płetw swoich przez pewien czas utrzymywały się na wodach „Nautilusa”. Czatując przy szybach salonu, dostrzegliśmy kilka ciekawych okazów – i dzięki naszym notatkom, możemy w krótkich słowach opowiedzieć historię naturalną ryb tego morza.

Z różnych ryb je zamieszkujących jedne dokładnie widziałem, inne zaledwie spostrzegłem, nie mówiąc o tych, które szybkość „Nautilusa” ukryła przed naszymi oczami. Niechże mi więc wolno będzie wyliczać je według tej przypadkowej klasyfikacji. Będzie to najdokładniejszym wyrazem moich dorywczych spostrzeżeń.

Pośród masy wód jaskrawo oświetlonych strugami elektrycznymi przesuwały się wężykowatym szlakiem niektóre z owych minogów metrowej długości, które są wspólne wszystkim niemal klimatom. Ryby ostroryjkowate, różnobarwne, z gatunku raj, szerokości pięciu stóp, z białym brzuchem, z szaropopielatym i cętkowanym grzbietem – płynąc, zdawały się być kaszmirowymi chustkami, które wiatr unosi. Inne raje pędziły tak szybko, że prędzej zasługiwały na nazwę orłów, którą im dali starożytni Grecy, niż na wzgardliwe przezwiska szczurów, ropuch i nietoperzy, którymi je częstują rybacy nowocześni. Niemniej szybko przebiegały żarłoczne tchórze, tak przezwane od nieprzyjemnej woni, jaką wydają, długości dwunastu stóp, będące szczególniej postrachem nurków. Lisy morskie174, ośmiu stóp długości, obdarzone nader delikatnym węchem, ukazywały się jak duże niebieskawe cienie. Dorady z rodzaju leszczaków, niektóre długości przeszło trzynastu centymetrów, występowały w stroju srebrzysto-błękitnym, otoczonym jasnymi paskami, które jaskrawo odbijały od ziemnego koloru ich płetw; ryby poświęcone Wenerze, z oczami osłoniętymi złocistą powieką. Gatunek to wielce ceniony, mieszka we wszystkich słonych i słodkich rzekach, jeziorach i oceanach, we wszelkich klimatach, znosi wszelkie temperatury, a starożytnością swego rodu sięga epok geologicznych stworzenia i zachował całą swoją piękność z owych czasów. Wspaniałe jesiotry długości dziewięciu do dziesięciu metrów, szybkobiegi, potężnym ogonem uderzały w szyby salonu, ukazując brzuch niebieskawy z brunatnymi plamkami. Podobne one są do żarłaczy, którym jednak siłą nie dorównują, i spotykają się na wszystkich morzach. Gdy się zbliży wiosna, lubią wpływać na wielkie rzeki, walczyć z prądami Wisły, Wołgi, Dunaju, Padu, Renu, Loary i Odry; żywią się śledziami, makrelami, łososiami i miętusami. Chociaż należą do chrząstkowatych, mają jednak mięso delikatne; mięso to jadane jest: świeże, suszone, marynowane i solone, a niegdyś wnoszono je triumfalnie na stół Lukullusa.

Z tych jednak przeróżnych mieszkańców Morza Śródziemnego najkorzystniej przy wypłynięciu „Nautilusa” na powierzchnię zbadać mogłem ryby należące do sześćdziesiątego trzeciego rodzaju kościstych. Były to tuńczyki o grzbiecie czarno-błękitnym, o brzuchu srebrzysto-pancernym, po bokach złotem połyskujące. Powiadają o nich, że płyną za okrętami, poszukując chłodnego cienia przed ogniem zwrotnikowego nieba; jakoż rzeczywiście biegły za „Nautilusem”, jak niegdyś towarzyszyły okrętom Lapérouse'a. Przez długie godziny współzawodniczyły szybkością z naszym statkiem. Nie mogłem dość nadziwić się tym zwierzętom prawdziwie stworzonym do szybkiego pływania; małe mają główki, ciało gładkie i wrzecionowate, u niektórych dłuższe niż na trzy metry, skrzela piersiowe obdarzone znaczną siłą a ogonowe widłowatego kształtu. Płyną zwykle trójkątem jak pewne stada ptaków, których szybkości dorównują – i z tego powodu starożytni mówili, że są obeznane z geometrią i strategią. A jednak nie umieją się wymknąć Prowansalczykom, którzy wysoko je cenią, jak niegdyś mieszkańcy Propontydy i Italii, i biedne te, a tak szacowne ryby na oślep tysiącami wpadają w sieci marsylskie.

Dla pamięci zanotuję jeszcze te ryby Morza Śródziemnego, które Conseil i ja zaledwie mogliśmy spostrzec. Były to białawe drętwy, które przepływały jak nieujęte wyziewy pary, węgorzomureny, węże od trzech do czterech metrów długości, ozdobione barwą zieloną, niebieską i żółtą, miętusy-wittinki, których wątroba uchodzi za przedziwną potrawę, tasiemce, które pływają niby delikatne włókna porostów morskich, ryby-liry lub świstacze, których pyszczek ozdobiony jest trójkątnym i zębatym brzeszczotem. Były ryby-jaskółki płynące z szybkością ptaków, których otrzymały nazwę, ryby skrzelowate z czerwoną głową, których płetwy grzbietowe ozdobione są cienkimi prążkami, kozy-ryby z gatunku śledzi, upstrzone piętnami czarnymi, szarymi, brunatnymi, niebieskimi, żółtymi i zielonymi. Są one wrażliwe na srebrny dźwięk dzwonków. Były wreszcie pyszne płaszcze, istne bażanty morskie, z żółtymi płetwami, nacętkowanymi brunatno, i na koniec gromada przedziwnych barwen czerwonych, istnych ptaków rajskich oceanu, za które Rzymianie płacili po dziesięć tysięcy sestersów od sztuki i na których śmierć patrzyli przy stole biesiadnym, z okrucieństwem śledząc zmiany ich barw od czerwonego cynobru175 aż do trupiej bladości.

A jeżeli nie mogłem zauważyć ani rogatnic, ani kolcobrzuchów, ani rybojeżów, ani koników morskich, ani kołowców, ani barwen pospolitych, ani stynek, ani gładkoustych, ani sardeli, ani innych głównych przedstawicieli rzędu bokopławków, fląder, skarpi wspólnych Atlantykowi i Śródziemnemu Morzu, wina to szalonej szybkości, z jaką „Nautilus” pędził przez te bogate wody.

Co do ssących zwierząt morskich, zdaje mi się, żem przy Adriatyku dostrzegł dwa lub trzy potfisze opatrzone płetwą grzbietową, z rodzaju wyrzucających wodę nozdrzem, pospolicie przez rybaków zwanych dmuchaczami, kilka delfinów z rodzaju kręgogłowych, właściwych Morzu Śródziemnemu i mających liczne jasne prążki na przedniej części głowy – i wreszcie kilkanaście fok, czyli cieląt morskich, trzymetrowej długości, z białym brzuchem, a czarną na grzbiecie sierścią, znanych pod nazwą mnichów i rzeczywiście mających postać dominikanów.

Conseil dostrzegł żółwia, mierzącego sześć stóp szerokości, z trzema podłużnymi i kanciastymi skorupami. Żałuję, żem nie widział tego płazu176, z opisu bowiem Conseil'a wniosłem, że to musiała być lutnia, gatunek bardzo rzadki. Co do mnie, zauważyłem tylko kilka żółwi z podłużną skorupą.

Ze zwierzokrzewów podziwiałem przez kilka sekund wspaniałe badyle pomarańczowe, które czepiały się szyb salonu. Była to cieniutka tkanka, rozrastająca się w nieskończone gałęzie, zakończone delikatną koronką tak subtelną, że najbieglejsza prządka nic podobnego uprząść by nie mogła. Na nieszczęście nie mogłem złowić tego przedziwnego okazu i zapewne nie zobaczyłbym już ani jednego zwierzokrzewu śródziemnomorskiego, gdyby pod wieczór dnia 16 lutego „Nautilus” nie był zmuszony do znacznego zmniejszenia szybkości. Okoliczności były następujące:

Przebywaliśmy podówczas drogę między Sycylią a brzegami Tunisu. Na tej przestrzeni, ściśniętej między Przylądkiem Dobrym i Cieśniną Messyńską, dno morza podnosi się prawie nagle, tworząc prawdziwy wał forteczny, nad którym warstwa wody sięga zaledwie 17 metrów, gdy z każdej jego strony głębokość wody dochodzi do 170 metrów. „Nautilus” przeto musiał manewrować bardzo ostrożnie, żeby się nie potknąć o tę podmorską rogatkę.

Pokazałem Conseil'owi na mapie Morza Śródziemnego miejsce, które zajmowała ta długa rafa podwodna.

– Z przeproszeniem mojego pana – zauważył Conseil – ta rafa jest prawdziwym międzymorzem łączącym Europę z Afryką.

– Tak, mój chłopcze, – odpowiedziałem – zamyka ona w zupełności Cieśninę Libijską; sondowania Smitha dowiodły, że dwa lądy były niegdyś połączone między Przylądkiem Boco a Przylądkiem Furina.

 

– Bardzo wierzę – rzekł Conseil.

– Powiem ci jeszcze – dodałem – że podobne rogatki istnieją między Gibraltarem a Ceutą i w czasach geologicznych zupełnie zamykały Morze Śródziemne.

– Ach! – wtrącił Conseil – gdyby jaki wybuch wulkaniczny wysunął znów te rogatki ponad fale!

– Nie jest to prawdopodobne, Conseil.

– Niech jednak mój pan pozwoli mi dokończyć; jeśli to zjawisko rzeczywiście się ukaże, będzie to niemały kłopot dla pana Lessepsa, który z takim mozołem przebija swoje międzymorze.

– Przyznaję, ale powtarzam ci, że to zjawisko się nie ukaże. Gwałtowna potęga sił podziemnych nieustannie się zmniejsza. Wulkany, tak liczne w pierwszych dniach świata, z wolna gasną; cieplik wewnętrzny słabnie, temperatura dolnych warstw kuli ziemskiej zniża się znacznie w ciągu wieków, a zniża ze szkodą naszego globu, gdyż ten cieplik to jego życie.

– Jednakże słońce…

– Słońce nie wystarcza. Czy słońce może dać cieplik trupowi?

– Prawda, że nie może.

– Owóż, mój przyjacielu, ziemia z czasem stanie się tym oziębionym trupem. Niepodobna będzie na niej mieszkać i w istocie będzie niezamieszkana jak księżyc, który od dawna stracił swoje ciepło żywotne.

– Za ileż to wieków? – spytał Conseil.

– Za kilkaset tysięcy lat, mój chłopcze.

– W takim razie – odpowiedział Conseil – będziemy jeszcze mieli dość czasu na ukończenie naszej podróży, byle tylko Ned Land nam nie bruździł.

I Conseil uspokojony zabrał się znów do studiowania głębin, których „Nautilus” dość blisko dotykał, płynąc z umiarkowaną szybkością.

Tu, na gruncie skalistym i wulkanicznym, rozwijała się cała flora żyjąca: gąbki, holoturie i cydyppy ozdobione czerwonawymi mackami i wydające blade światło fosforyczne; beroesy177 pospolicie znane pod nazwą ogórków morskich, oblane migotliwym blaskiem słonecznego widma; włosieńce dochodzące szerokości metra i zaczerwieniające morze swoją purpurą; drzewiaste euriale; nadzwyczajnej piękności paprocie na długich łodygach; znaczna liczba jadalnych jeżowców najrozmaitszych odmian i wreszcie aktynie zielone na pniu szarawym i z brunatnymi krążkami, które niknęły w oliwkowych warkoczach ich macek.

Conseil szczególniej zajął się badaniem mięczaków i stawowatych, a chociaż ich wyliczenie jest dość suche, nie chcę martwić poczciwego chłopca opuszczeniem jego osobistych spostrzeżeń.

W oddziale mięczaków wymienia liczne muszle złożone, piersiokształtne, spondyle ostrygowate zwane pospolicie oślą stopą i gromadzące się stosami jedne na drugich. A więc notuje tam muszle trójkątne, skrzydłopławki trójzębne, z żółtymi płetwami i przezroczystymi skorupami, bokoskrzelne pomarańczowe, jaja cętkowate czyli upstrzone zielonawymi cętkami. Dalej wymienia aplizje, znane pod nazwą zajęcy morskich, dolabelle, mięczaki mięsiste, umbrelki z klasy brzuchopełzów, uszka morskie, których muszla wydaje perłową masę nader poszukiwaną, petonkle, muszle złożone płomykowate, anomie, muszle skamieniałe, które mieszkańcy Langwedocji przekładają podobno nad ostrygi. Oprócz tego notuje muszle podwójne białe i tłuste, z gatunku tych, których jest wielka obfitość przy brzegach Ameryki północnej i których mnóstwo sprzedaje się w New Yorku, nagrzebyki pokrywkowe rozmaitych barw, ślimaki kamieniste kryjące się w szczelinach skał, mięczaki bardzo przyjemnego, pieprzykowatego smaku, muszle zwane sercem Wenery, owalne, dwuskorupne, wydęte u góry i kształt serca mające. Wreszcie wylicza cynlie nastrzępione bąbelkami szkarłatnymi, mięczaki mięsiste z zagiętym końcem muszli, podobne do lekkich gondoli, muszle koronowate, kariatydy z muszlą w kształcie wężownicy, szare tetydy z rodzaju miękkozwierzów, cętkowane biało i pokryte frędzlowatym płaszczykiem, solidy, podobne do małych ślimaczków mięczaki pełzające na grzbiecie, pacierzyczki z owalną muszlą płowej barwy, nadbrzeżniki, popielniki, skalniki, mieszkające w wnętrzu skał, blaszecznice, ćwieczki, pandory itd.

Co do stawowatych, Conseil w notatkach swoich bardzo słusznie podzielił je na sześć klas, z których trzy należą do świata morskiego. Są to klasy skorupiastych, śrubowatych i obrączkowatych.

Skorupiaste dzielą się na dziewięć rzędów, a pierwszy z tych rzędów obejmuje dziesięcionogie, zwierzęta, których głowa i jama piersiowa łączą się bezpośrednio, a przyrząd gębowy składa się z kilku par członków i które mają po cztery, pięć i sześć par nóg piersiowych, na których chodzą. Conseil trzyma się metody naszego mistrza, Milne Edwardsa, który dzieli dziesięcionogie na trzy sekcje: piersionogie, wielkonogie i bezogoniaste. Conseil wylicza między nimi amatie, których czoło uzbrojone jest rozwartymi różkami, niedźwiadki, które, nie wiem dlaczego, były u Greków symbolem mądrości, grzbietorękie, prawdopodobnie zabłąkane w górnych warstwach wód, pospolicie bowiem zamieszkują największe głębie, przeróżne raki morskie, langusty pospolite, których mięso, zwłaszcza samic, jest wielce cenione, świerszcze morskie, homary i różne inne dobre do jedzenia, prócz tego pustelniki, bernardynki, porcelanki itp.

Tu kończyła się praca Conseil'a. Nie miał czasu uzupełnić klasy skorupiaków zbadaniem gębonogich, dwoistonogich, jednonogich, równonogich itd., aby przytoczyć klasy mackonogich obejmujących cyklopy, lub klasy obrączkowatych, których nie omieszkałby podzielić na rurkowate i grzbietorękie. „Nautilus” jednak, przepłynąwszy górne warstwy wody Cieśniny Libijskiej, znowu z nadzwyczajną szybkością pędził po głębiach. Odtąd już bywajcie zdrowe, mięczaki, stawowate i zwierzokrzewy! Zaledwie kilka większych ryb przesunęło się jak cienie.

Podczas nocy z 16 na 17 lutego wpłynęliśmy do drugiej kotliny śródziemnej, której największe głębie wynoszą trzy tysiące metrów. „Nautilus” party swoją śrubą zagłębił się w najniższe warstwy morza.

Tu, w braku cudów przyrody, masy wód przedstawiały mym oczom wiele scen wzruszających i strasznych. W istocie przebywaliśmy wtedy część Morza Śródziemnego najpłodniejszą w nieszczęścia. Od brzegów Algierii do brzegów Prowansji ileż to okrętów się rozbiło, ile statków zniknęło pod morzem! Morze Śródziemne jest tylko jeziorem w porównaniu z niezmiernymi płaszczyznami wód Oceanu Spokojnego; jest to jednak jezioro kapryśne, ze zmiennymi falami, dziś przyjazne dla wątłej barki o trójkątnym żaglu, zdającej się unosić pomiędzy dwoma błękitami wód i nieba, jutro gniewne, napiętrzone wichrami, druzgocące najsilniejsze okręty natarczywymi bałwanami, które nieustannie w nie uderzają.

Nie dziwota też, że w tej szybkiej przejażdżce po głębokich warstwach wód widzieliśmy na dnie mnóstwo szczątków okrętów; jedne już oplecione koralami, inne odziane tylko warstwą rdzy, jak kotwice, różne żelastwa, łańcuchy, śruby, kawałki maszyn, walce potłuczone, kotły pęknięte i pudła pływające, jedne prosto, inne przewrócone.

Z tych okrętów rozbitych jedne zatonęły, starłszy się z sobą, inne, uderzając o podwodne rafy granitowe. Widziałem niektóre, co zatonęły prostopadle z masztami do góry, z linami, żaglami i innymi przyrządami zesztywniałymi w wodzie. Zdawały się stać na kotwicy w niezmiernej przystani i oczekiwać chwili odjazdu. Gdy „Nautilus” przesuwał się między nimi, zalewając je światłem elektrycznym, zdawało się, że te okręty powitają go zatknięciem bander i armatnimi strzałami! Ale nie, nic prócz milczenia i śmierci na tym polu katastrof!

Zauważyłem, że dno śródziemne było gęściej zasłane tymi nieszczęsnymi dowodami rozbić, w miarę jak „Nautilus” zbliżał się do Cieśniny Gibraltarskiej. Brzegi Afryki i Europy zwężają się tutaj, a w tej ciasnej przestrzeni starcia bywają częstsze. Widziałem tu liczne pudła żelazne, fantastyczne ruiny parowców, jedne powalone, inne stojące, podobne do olbrzymich zwierząt. Jeden z tych statków z otwartymi bokami, przygiętym kominem, osadą kół, sterem oderwanym od kadłuba i przytrzymywanym tylko żelaznym łańcuchem – przedstawiał widok prawdziwie straszny! Ileż to istot żyjących zginęło w tym rozbiciu, ile ofiar pogrążyło się w bałwanach! Czy który z marynarzy przeżył tę straszną katastrofę, żeby ją opowiedzieć światu, czy też fale morza przechowują jedynie w tajemnicy ów złowrogi wypadek? Nie wiem dlaczego, ale przyszło mi na myśl, że tym statkiem pogrzebanym pod wodami jest może „Atlas”, który z osadą, pasażerami i towarami zniknął przed dwudziestu laty i do dziś dnia nic o nim nie słychać! Ach! Jak okropną byłaby historia głębin kotliny śródziemnomorskiej, owej rozleglej trupiarni, gdzie tyle skarbów przepadło, gdzie tyle ofiar grób znalazło!

Tymczasem „Nautilus”, obojętny i szybki, pędził całą siłą śruby pośród tych rumowisk. Dnia 18 lutego około trzeciej z rana stanął przy wejściu do Cieśniny Gibraltarskiej.

Tu są dwa prądy: jeden wyższy, od dawna znany, który wody oceanu sprowadza do kotliny Morza Śródziemnego, drugi niższy a przeciwny prąd, którego bytu dowiodło dziś rozumowanie. W istocie, masa wód Morza Śródziemnego, nieustannie wzrastając przez napływ fal Atlantyku i rzek w nie wpadających, musiałaby corocznie podnosić powierzchnię tego morza, albowiem jego parowanie nie wystarcza do przywrócenia równowagi. Owóż wcale tak nie jest i naturalnie musiano przypuścić istnienie prądu niższego, który przez Cieśninę Gibraltarską przelewa do kotliny Atlantyku nadmiar wód Morza Śródziemnego.

Istotnie tak jest. „Nautilus” właśnie skorzystał z tego prądu i szybko przemknął przez ciasne przejście. Przez chwilkę mogłem patrzeć na przedziwne rumowiska świątyni Herkulesa, która, według zapewnień Pliniusza i Awienusa, zapadła się pod wodę wraz z niską wyspą, na której ją postawiono. W kilka minut później płynęliśmy już na falach Atlantyku.

170cyfra (daw.) – monogram. [przypis edytorski]
171zewnątrz statku – dziś: na zewnątrz (…). [przypis edytorski]
172per excellentiam (łac.) – w pełnym tego słowa znaczeniu. [przypis edytorski]
173mare nostrum (łac.) – nasze morze. [przypis edytorski]
174lisy morskie – inaczej kosogony; ryby zaliczane obecnie do rzędu rekinokształtnych, osiągające nawet ponad 6 metrów długości; zamieszkują morza i oceany strefy tropikalnej. [przypis edytorski]
175cynober – odcień koloru czerwonego, wpadający w pomarańczowy; nazwa pochodzi od siarczku rtęci, z którego pozyskiwano ten pigment. [przypis edytorski]
176płaz – obecnie żółwie zalicza się do gromady gadów, nie do płazów. [przypis edytorski]
177beroesy – inaczej świętognice; rodzaj żebropława, posiadającego dzwonowate ciało. [przypis edytorski]