Kostenlos

Z chłopa król

Text
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Kot nie miał innego sposobu, bo prostaczek był i wymyślić nic nowego nie umiał, tylko tak samo sobie postąpić z rybami, jak na zamku z myszami. Stanął więc, by czatować na ryby i dusić je bez miłosierdzia.

Tysiącami trupów leżało na brzegu; morderstwo było okrutne, ryby się przestraszyły. Zwołały więc i one sejm wielki, ale daleko inny niż u myszy. Zasiadły ogromne jesiotry, łososie, szczupaki i różne ich matadory, w jednej chwili uradziwszy poselstwo do kota. Drobne rybki musiały słuchać, i ani myślały się przeciwić, boć im nawet głosu nie dano.

Kot już czekał na brzegu. Jesiotr stary począł do niego mowę, ale tej on ani chciał słuchać.

– Śmierć wam wszystkim – zamiauczał – jeśli mi pierścienia nie dostaniecie. Róbcie co chcecie, inaczej pokoju nie będzie! Natychmiast ryby wielkie, którym się nie chciało samym w błocie i szlamie brukać na dnie wykomenderowały dziesięć tysięcy maleńkich, aby pierścienia szukały i tegoż dnia uboga płotka go przyniosła… Stary jesiotr go jej odebrał i popłynął do kota.

Radość była wielka, ale na tem nie koniec. Pierścień wprawdzie mieli, a dostać się z nim do środka wieży nie było sposobu. Nie było do niej żadnego wnijścia, żadnej dziury, żadnego okna i tylko wierzch miała otwarty, którędy powietrze wchodziło. Kot więc ofiarował się drapać na mur do pana… Pies został pod wieżą, siadł na skale i pilnował.

Lezie tedy kot, lezie, trzyma się pazurami kamieni, dobrał się do połowy wieży, a tu go siły opuściły… i… buch… na ziemię. Ale że kot zawsze na nogi pada, więc mało co się utrząsł. – Pies zawarczał:

– Musisz się dostać na górę, a nie to cię zagryzę, próbuj drugi raz.

Ledwie wytchnąwszy, kot po raz wtóry począł wędrówkę po murze i spadł znowu, a pies go za kark pochwycił i o mało nie zdusił.

– Polezę raz jeszcze, jęknął kot, tylko daj mi odetchnąć.

Za trzecim razem kot już tak pazurami się chwytał i wybierał dobrze kamienie, że się do wierzchołka dostał.

Gaweł właśnie siedział tam na ławce kamiennej i tęsknie na morze patrzał, gdy swojego poczciwego kota zobaczył, który bezsilnie padł u nóg jego, a razem i złoty pierścień się potoczył…

Pochwycił go Gaweł uradowany, biedne stworzenie razem na ręce biorąc, bo kot już ledwie dyszał…

Ponieważ go tam na wieży o suchym chlebie i wodzie trzymano, król Gaweł głodny był i zmizerowany, więc potarł pierścień, żądając gospody, dla siebie, psa i kota…

I w tejże chwili znaleźli się wszyscy za stołem w tej samej izbie, w której Gaweł już raz bywał, gdy od rodziców wyszedł… Nie tylko odpocząć, zjeść i napić się potrzebował, a towarzyszów nakarmić, ale i o tem pomyśleć co dalej robić. Do królowej, która go tak niegodziwie zdradziła powracać nie bardzo chciał, chociaż ją kochał. – Wszelako pięknego królestwa żal mu było, a nadewszystko ubogich, żebraków, kalek i wszystkich biedaków, którym mógł być pomocą i opieką.

Wyspawszy się i najadłszy, nimby coś postanowił Gaweł, zażądał on sobie przejść się trochę, między zielonością i drzewami, których nie widział dawno, – znów więc na tę samą wybrał się drogę co w pierwszej podróży i trafił do tej samej wioski.

Dziwna rzecz, tak jak pierwszym razem, znalazł się tłum ogromny w rynku, przestraszony i lamentujący.

– Poczciwi ludzie, co się tu u was znowu dzieje – zapytał – biedę jakąś widzę macie?

– Och! bieda, bieda! – odpowiedział mu wójt, – a już nas teraz nikt ratować z niej nie przyjdzie. Królowa i królestwo padnie ofiarą. Niewiadomo co się z królem Gawłem stało, który panem był rozumnym i silnym. Teraz, gdy go niema, niepoczciwy Bimbas dowiedział się o tem, ciągnie na stolicę i zawojuje nas, a zawojawszy każe swoim językiem gadać, do swoich modlić się bogów i zażąda, abyśmy wszyscy skórę z siebie pozdzierali a powkładali tę, którą on nam narzuci. A to jest najstraszniejsza rzecz, jaka naród biedny spotkać może.

Gaweł słuchał i dumał. Do królowej żal miał wielki, to prawda, ale czyż za to królestwo jego pokutować miało?…

Potarł więc pierścień, żądając sto tysięcy wojska i trzech wojewodów. W mgnieniu oka wojewodowie nadbiegli, wojsko stanęło, Gaweł na koniu siedział i ciągnął pod stolicę na odsiecz!…

Gdy się tu wojsko jego pokazało, a Bimbas je zobaczył, nie czekając bitwy, począł uciekać… Bito więc ich w pogoni na kapustę siekąc, a i sam niepoczciwy Bimbas padł na placu.

Królowa z zamku patrzała i mdlała ze strachu. Wprawdzie nieprzyjaciel został odparty, ale Gaweł, mąż jej będzie chciał się na niej pomścić za zdradę… Przebłagać go, nie widziała sposobu… Zwycięzki pan wchodził już do swej stolicy…

Marmuszka zamknęła się w izbie, i padłszy na ziemię, losu strasznego jaki ją spotkać musiał czekała, będąc pewna, że król ją teraz na tę samą pustą wyspę zeszle, aby tam w wieży siedziała. – Ale Gaweł nadto poczciw i dobry był, ażeby się miał mścić srogo… Otworzono wrota, panowie i starszyzna plackiem padła pod nogi panu, udając niezmierną radość z jego powrotu…

Gaweł nic nie mówiąc, wprost do żony prowadzić się kazał. Stanął we drzwiach.

– A co? królowo Marmuszko, – rzekł, a tom ja znów zjawił się w porę. Nieprawdaż? Na wieży mi się strasznie nudziło, Pan Bóg pomógł, przyjaciele poratowali… Musimy tedy znowu żyć razem, bo co się sobie raz ślubowało, to się rozerwać nie może…

Mógłbym się ja mścić, ale nie chcę. Podła to rzecz…

Bez kary jednak słusznej nie ujdziesz, królowo moja.

Tu Marmuszka głowę podniosła słuchając.