Kostenlos

Rzym za Nerona

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

XII. Juljusz Flawjusz Kajusowi Makrowi pozdrowienie

Wszystko znowu ucichło, i wielkie owe strachy przebrzmiały, innemi wieściami karmimy się, podając je sobie do ucha; padają ofiary coraz nowe, ale i bogowie oznajmiają nadchodzącą pomstę swoją. Ulubiona córka Nerona z Popei umiera w kolebce, piorun pada na posąg cytaredy118 i topi go na nieforemną kupę żużli. Neron tymczasem podróżuje i śpiewa greckim Partenopy mieszkańcom, którzy lepiej niż Rzymianie ocenić go umieją. Rzym także igrzysk woła i zabawy. Złocą się dachy jego pałaców, budują cyrki i termy kolosalne, białym piaskiem afrykańskim wysypują areny amfiteatrów, purpurą farbują velaria, 119 okręty przywożą stada dzikich zwierząt.

Uśmiechają się już wszyscy niemal z tych, którzy jakieś niebezpieczeństwo dla państwa upatrywali w garści motłochu, co sobie nowego wymyślił boga. Nadto tych, którym dobrze z tem, co jest, aby ocalić dalej porządek i wprowadzić nowy.

Celsus nie jechał ze dworem, często więc teraz z nim spędzam dni moje i winienem mu, że nieco o Sabinie zapomniałem; trudno bowiem teraz nawet ją zobaczyć. Coraz bardziej utwierdzam się w podejrzeniu, iż w tym domu dzieje się coś, co wstyd ukrywać każe; żal mi kobiety godnej lepszego losu, która na bezpiecznej będąc drodze cnoty, tak łatwo uwieść się dała.

Napróżno teraz do drzwi jej przychodzę, znajduje się zawsze przeszkoda jakaś, niedozwalająca zbliżyć się do niej; zajęta dziecięciem, domem, wyjechała, śpi. Kochanka Afra powiada, że po całych dniach z Rutą się zamykają lub potajemnie z jakiemiś naradzają się nieznajomymi.

Mówi ona, że najkosztowniejsze klejnoty, szaty i pieniądze poszły niewiadomo gdzie. Miałażby i ona utrzymywać jakiego rozrzutnika, histrjona czy gladiatora.

Wzdryga się myśl na upodlenie takie, ale możeż być co innego? Uczciwa miłość nicby jej nie kosztowała, a cóż innego, jeżeli nie ta namiętność takich ofiar wymagać może? Gdy na chwilę dopuszczony do niej jestem, przyjmuje mnie chłodno, milcząca, jakby zawstydzona, nie tłumacząc się nawet przede mną.

Znosiłem to długo, wostatku zapragnąłem uzyskać jakąś pewność, zawsze lepszą nad dręczące mnie domysły.

Poszedłem do niej dobijając się natrętnie, nastałem, aby przyjęła; otwarły się drzwi.

– Sabino – rzekłem – oddawna przygotowuję się jako krewny i brat zapytać ciebie, co jest powodem tak znacznej zmiany w życiu twojem? Nie zaprzeczaj, żeona jest, fałsz ci nie przystoi, a ja nie jestem tak łatwowiernym i ślepym, abym się ladajaką uspokoił wymówką. Zmiana ta w tobie widoczna, przyjaciele i nieprzychylni ci widzą ją w tobie. Tajemnicę masz, którą ukrywasz.

– A gdybym ją miała? – spytała spokojnie – czy sądzisz, że byłabym ci obowiązana ją objawić?

– Zdaje mi się – zawołałem – że dawna przyjaźń nasza, więcej powiem, że miłość moja ku tobie…

– Miłość – odparła zdziwiona – miłość? jaka?

– Czyż nie widzisz, że szaleję za tobą? – rzekłem.

Sabina zarumieniła się i cofnęła.

– Juljuszu – szybko odpowiedziała – miłość ta daremną jest; ja ciebie kochać nie mogę.

– Kochasz więc innego? – zapytałem.

– Nie rozumiem, dlaczego tak wnosisz – mówiła spokojnie – mogłabym i ciebie i innego nie kochać. Szanuję cię, jestem dla ciebie siostrą, ale miłości ku tobie nie mam.

– A więc… innego kochasz…

– Źle wnioskujesz, lecz jeśli chcesz wyznania, powiem ci, wyznam, tak jest, innego kocham, wielkiego męża…

Wtem zamilkła, oczy łzawe spuszczając.

– Dokończ – rzekłem.

– Kocham tego, z którym żaden się człowiek równać nie może.

Stanąłem jak piorunem rażony, łatwo się było domyśleć, Kajusie drogi. Któż to inny być może, jeśli nie Cezar, jeśli nie ta poczwara, Neron… Spuściłem głowę i badać ją przestałem.

Była tak bezwstydnie spokojną mówiąc to, tak dziwnie i cynicznie patrzała mi w oczy, iż mnie obrzydzenie porwało.

Widząc, jak cierpię, zdawała się litować nade mną. – Juljuszu kochany – rzekła – gdybyś ty poznał tego, którego umiłowałam, kochałbyś go jak ja! jak ja, wszystkobyś mu poświęcił.

Zerwałem się oburzony. – Nie mów więcej – zawołałem – słuchać nie chcę, aby się nie rumienić za ciebie.

– A i czemuż ci wszystkiego powiedzieć i wyznać nie mogę – odparła powoli – ale nie, godzina nie wybiła, tajemnica pozostać musi pomiędzy mną a tobą. Dowiesz się jej kiedyś, wytłumaczysz mnie, uniewinnisz.

Milczałem. Zwróciła rozmowę na inne przedmioty:

– Co robisz? czem się zajmujesz? – spytała.

– Staram się o tobie i miłości mojej zapomnieć, odpowiedziałem – a że była silną, muszę też na nią gwałtownych lekarstw używać. Nie pytaj mnie o życie moje, próżnuję, zabawiam się, głupieję.

– Złą obraliście sobie drogę do wytrzeźwienia się z tej namiętności, którą nie wiem jak obudzić w was mogłam – powiedziała pocichu. – Sądziłam, że z gorączki leczyć się należy nie winem, co ją powiększa, ale wodą, co ją gasi, więc z szałów podobnych nie rozrywkami ale chłodną rozwagą. Wyście tak dawniej zdrowo sądzili o tem społeczeństwie zepsutem, a dziś jużeście się w nie wcielili! Czemu w nauce i myśleniu nie szukacie otrzeźwienia?

– Nauka czczą jest – rzekłem.

– Nie każda – odpowiedziała.

Patrzyłem na nią w ciągu rozmowy i podziwiałem; ta kobieta, która przyznała się przed chwilą, iż ją trawi miłość ku mężowi, jakiemu żaden w świecie człowiek nie zrównał, tak była spokojną, tak chłodną, jakby się wszelkiej namiętności pozbyła.

W jej rysach znalazłem także zmianę: schudła i zbladła, ale mi się zdała piękniejszą niż kiedykolwiek, a twarz jej promieniała, jak oblicze Apollina, którego w słońcu malują.

Ażeby od niej oczy oderwać, spojrzałem po ścianach; uderzyła mnie dotąd niedostrzeżona zmiana w domu. Mąż Sabiny był miłośnikiem malarstwa; nie dosyć, że bardzo biegłym mistrzom powierzył był przyozdobienie ulubionego swego domu na Palatynie, ale z Grecji sprowadzał obrazy, które w ściany powprawiano. Pamiętałem dobrze ich przedmioty, zdziwiłem się więc niepomału, widząc, że ta celna domu ozdoba zniknęła.

Postrzegłszy, żem na to zwrócił uwagę, Sabina zarumieniła się.

– Cóż to jest? – zapytałem – nie widzę waszych obrazów, ani Ledy greckiej, ani Psychy i Amora, ani Tezeusza i Andromedy, ani innych, cóż się z niemi stało? Gdzież ów sławny Satyr wasz i Bachantka?

– Nie mogłam na nie patrzeć – odpowiedziała mi niecierpliwie – widzisz, że są zastąpione innemi.

W istocie, na miejscu ich spostrzegłem bardzo mierne, a raczej liche i pośpieszne roboty; winobranie, Orfeusza, grającego na lirze i dzikiemi otoczonego zwierzęty, scenę jakąś pasterską, na której wyobrażony byłmłodzieniec niosący owieczkę na ramionach. Wszystko to razem nie warte było jednego Satyra i Bachantki.

– Szkoda – rzekłem – były to malowania Tymanta i innych sławnych mistrzów, piękne i drogo opłacone, warto je było oszczędzić.

Nic mi na to nie odpowiedziała.

Patrzałem długo na owego pasterza niosącego owieczkę; dziwnym mi się wydawał.

– Cóż to jest? – spytałem – ja tego nie rozumiem.

– Nie wiem dobrze – rzekła – malarz wyobraził zapewne obyczaje prostoty pełne wieśniaków.

Dawny ołtarz także, stojący przy impluvium120, zmieniony został na jakiś nowy, na którym wyryte były gałęzie palmowe i ryby; uderzyło mnie to równie.

– Wszystko więc u siebie zmieniacie – rzekłem – bo i to widzę jest nowe…

– Tak! – odpowiedziała mi krótko.

W ramach nad drzwiami była, pamiętam, bardzo wdzięczna Hebe z Jowiszem; teraz znalazłem na jej miejscu wyobrażoną ucztę jakąś, złożoną z kilku osób siedzących za stołem i dzielących się chlebem.

– Żeście też lepszego nie wybrali artysty – rzekłem, wpatrując się – lub któryby zrozumialsze rzeczy malował; żaden Grek ani Rzymianin nie odgadnie, co na nich wyrazić chciano. Wszak ci to nie uczta bogów?

Milczała, odwracając głowę. Postrzegłem dopiero, że i stare penaty poznikały.

W istocie jest w tem wszystkiem zagadka, której rozwiązanie przechodzi moje siły.

W ogródku posągi Apollina i Junony, Hermes i Priapus także zdjęci zostali. Co znaczy ta jakaś dla sztuki nienawiść, nie pojmuję – nawet już pytać nie śmiałem.

U wyjścia, gdym się smutny oddalał, wstrzymała mnie.

– Juljuszu – rzekła – gdy się kocha kobietę czystą i poczciwą miłością, nie posądza się jej o złe, stara się w sercu uchować niepokalaną. Widzę na czole twem gniew, smutek, żal, urazę do mnie. Nie bądź nazbyt pochopnym w sądzie, wierz mi i czekaj: nie jestem tak przewrotną, jak ci się zdaje; dowiesz się kiedyś o tem.

Łzę miała w oku, dziwna kobieta! Wyszedłem zasmucony, oszalały, serce mi się tak ściskało, żem zmuszony był szukać roztargnienia. Wynalazłem Celsusa, pojechaliśmy Apijską drogą za Rzym, koni naszych próbować.

Zabierało się już na zmrok, gdyśmy w Kapeńskiej bramie wstrzymani zostali zwykłym tu ściskiem wozów i ludzi. Mimowolnie nabok okiem rzuciłem i postrzegłem dwie niewiasty. Zasłona jednej uchyliła się, po jasnych włosach poznałem Rutę. Gdyby nie ona, druga co z nią szła razem, wcaleby mi w oczy nie wpadła, tak była osłonioną i w płaszcz obwiniętą; poznałem w niej po wzniosłej postawie, chodzie i ruchu Sabinę. Oczom moim wierzyć nie chciałem, ale wątpić nie było można: przebrana, zakapturzona szła z tą przeklętą niewolnicą – kędy? mógłżem odgadnąć?.. Gdyby nie Celsus, rzuciłbym był wóz i ścigał ją pieszo; ale zwierzać mu się nie chcąc, musiałem na wozie pozostać. Tymczasem niewiasty przeklęte znikły wśród ścisku. Za wrotami już ich nigdzie postrzec nie mogłem. Struło mi to przejażdżkę, i dałem się chętnie Celsusowi wyprzedzić.

 

Powiedz mi, powiedz Kajusie miły, do czego dojść może kobieta, gdy nią szalona owładnie namiętność! Sabina, Sabina, która stopą nigdy nie tknęła ziemi, chyba w ogrodzie na wysadzanej kamieniami uliczce, której lithostrotum121 mogłoby najwykwintniejsze atrium przyozdabiać – Sabina, którą w złocistej lektyce sześciu niewolników nosiło zasłonioną od słońca i wiatru powiewu – Sabina pieszo, zmięszana z gminem, w brunatnym płaszczu, śpiesząca o zmroku na umówioną gdzieś schadzkę. Wszystkiemum teraz wierzyć gotów, co o kobietach piszą i opowiadają najpoczwarniejszego. Głupim był, żem ją nazbyt szanował; byłaby moją, gdybym w porę miał odwagę…

Powróciliśmy z tej nieszczęsnej przejażdżki, aby u mnie z Celsusem wieczerzać, gdy i Leljusza oznajmiono – choroba także go w Rzymie wstrzymała. Nienawidzę go, bo mi się zdaje, że od pierwszych jego odwiedzin, nieszczęście się moje poczęło, musiałem wszakże powitać gościnnie.

Leljusz wprost przybywał z łaźni, gdzie go znać w elaoethesium122 dobrze namaszczono, bo do zbytkuwoniał zdaleka; miał jakąś postawę naigrawającą się, zwycięską.

Natychmiast sam począł mówić o Sabinie i przesadnemi wychwalać ją wyrazy; jam już milczał.

Bezwątpienia, jeśli nie sam Cezar, on to jest tym mężem, z którym żaden inny w świecie porównać się nie może; inaczej dla czegóżby tak uparcie mówił o niej i tak ją ciągle zachwalał? Niewiasty lubią tych zniewieściałych dzieciuchów, tak jak czasem bezbrodych miłują rzezańców.

Ale cóż to mnie ma obchodzić? Mogę przecie najpiękniejszą w Rzymie zwabić kobietę, gdy skrzynię otworzę.

– Słuchaj, Leljuszu – rzekłem gniewny – poprzestań szyderstwa. Sabina obchodzi mnie dziś tyle co Rutilja lub Licyska, nie lubię postrzałów zboku, mów wyraźnie co ci się mówić podoba.

– Powiem więc na Herkulesa – rzekł szydersko – śmieją się z ciebie, żeś Sabinę mając pod bokiem, obcując z nią codziennie, nie potrafił jej sobie pozyskać. – Dziwi mnie to i śmieszy, Juljuszu… Dziś ktoś inny jest szczęśliwszym!

Tu puściwszy strzałę, zamilkł.

– Nie moglibyście powiedzieć mi jego imienia? – zapytałem.

– Co wam po niem, skoro ono waszem nie jest? mścić się przecie nie myślicie? – odrzekł – jest tyle pięknych kobiet w Rzymie!

Dla okazania, żem w istocie nie wiele dbał o Sabinę, posłałem po tancerki, po skoczków, po flecistę, kazałem, udając głupią wesołość, dobyć starego Falerna…

Tancerki były wyborne z najpiękniejszych ambubajów, ale jakże mi się wydały nie miłości ale litości godnemi! jak ta wrzawa i śpiewy przykro raziły mi uszy! Czekałem z niecierpliwością końca, odprawiłem wszystkich znudzony i zmęczony. Jeszcze dni kilka, któż wie, może do legji pośpieszę, w Rzymie wytrzymać nie podobna.

XIII. Juljusz Flawjusz Kajusowi Makrowi zdrowia

Jeśli ci się listy moje sprzykrzyły jednostajnością, nie winienem; żądasz ich, karmię cię tem, czem sam żyję.

Znowu czasu nieco upłynęło, a moja namiętność dla Sabiny trwa niezmiennie, pędzi mnie ona coraz dalej w dziwactwa, których granicy przewidzieć nie mogę. Dokąd zabrnę, nie wiem. Od chwili, gdym ją i Rutę postrzegł w Kapeńskiej bramie, nie miałem pokoju, pragnąłem nareszcie rozwiązać tę ciemną zagadkę. Posłałem Afra, aby być uwiadomionym za dobry okup przez niewolnicę syryjską, o której godzinie one z domu wychodzić zwykły. Umyśliłem przebrany i zaczajony oczekiwać na nie w bramie i dalej pójść, śledząc ich kroki. Przydała mi się wasza lacernula. Niewolnica zaręczyła, że wychodzą codziennie nad wieczór; postanowiłem wreszcie choćby stracić i kilka wieczorów, gdyby tego była potrzeba.

Zasiadłem więc okryty twoim płaszczem galijskim na straży o zmroku, ukryty za murem, oka nie spuszczając z gościńca. Zmierzchało się, gdym po opisie ich szat, po postaciach poznał dwie przekradające się ostrożnie pod murami niewiasty. One to były. Ruta szła przodem, Sabina za nią, dwóch jakichś ludzi, jakby na straży, postępowało w oddaleniu.

Niepostrzeżony dałem się im wyminąć, a potem powoli, ze sromem na czole, jak latrunculus123 sunąłem się wślad nieszczęśliwej kobiety.

Wyszły na Apijską drogę; widziałem je obie przed sobą, aż do domu Gemellusa. Tu skręciły ku drzwiom i wcisnęły się do wnętrza…

Wstrzymałem się naprzeciw, nie spuszczając oka z domu, do którego mnóstwo osób różnego rodzaju wsuwało się nieustannie…

Miałyżby tam obchodzić jakie tajemne obrzędy jednej z tych bogiń, które sobie rozwiązłość za opiekunki obrała?

– Nie, odpycham przypuszczenie samo, to być nie może! Od drzwi przeciwległej popiny, u której mulnicy i podróżni do Rzymu przybywający zwykle dla przeodziania się stają, patrzyłem długo, alem wychodzących niewiast dostrzec nie mógł. – Noc była czarna, snuło się ludzi dosyć.

Któż jest ten Gemellus? Posłałem nazajutrz na zwiady; w Rzymie, jak wiesz, na usłużnych ludziach nie zbywa. Ledwieś wyrzekł życzenie, jeśli masz je czem opłacić, stu ci się posługaczów natychmiast do spełnienia go nastręcza. Wybrałem Afra, bo mi najmniej się wydaje niebezpiecznym, i milczeć będzie, gdy każę. Poszedł i z niczem prawie powrócił.

Gemellus, stary już, jest synem wyzwoleńca Augustowego, człowiekiem spokojnym i zamożnym, żyjącym na ustroni i w ciszy. Godzą się na to wszyscy, że obyczajów czystych i żywota być ma prawego. W domu swym ma tylko córkę i zięcia oddawna schorzałego, opuszczonego przez lekarzów. Gdybym na swe oczy nie widział, że do tego domu weszła Sabina, sądziłbym, że się omylono, śledząc ją, lub że to nie była ona. Afer zaręcza, że dom Gemellusa w sąsiedztwie za najspokojniejszy uchodzi, uczt w nim nigdy niema, a młodzież doń nie uczęszcza. Gemellus ma być uczonym, oddanym filozofji stoickiej mężem, mówią, że przyjaźń go łączy z Seneką. – Czy nie w tem szukać potrzeba klucza zagadki?

Seneka pięknie pisze, ale czyny jego nie zawsze słowom odpowiadają; wiadomo, że usiłuje Cezara odwieść od okrucieństw i pod swą znowu zagarnąć władzę. Mogło mu na myśl przyjść dać mu kochankę poważną jak Sabina… gdy Popeę powoli obrzydzać sobie zaczyna… Może dom Gemellusa wyznaczono na schadzki z tą nową Egerją, a podróż do Partenopy kłamstwem jest dla pokrycia stosunków tajemnych. Ale nie!

Gubię się, błąkam w niedorzecznych domysłach, pojąć tego wszystkiego nie umiem… Gardzę nią, lituję się, nienawidzę i kocham zarazem, chcę zapomnieć a zajmuję się mimowoli.

Wybierałem się już do Galji, do ciebie, muły były pojuczone… nie mam siły. Nie pora jeszcze, muszę jaśniej w tem przejrzeć.

Czekaj na mnie jednak, Kajusie drogi, zostaw gościnne skórami wysłane łoże pod namiotem, może tam wpadnę odpocząć – Vale.

XIV. Sabina Marcja Zenonowi Ateńczykowi zdrowia

List twój spokojny, pobłażający, serdeczny, zachęca mnie, bym ci dalsze mojego nawrócenia opowiadała dzieje. Zdaje mi się z niego, jak gdybyś przyznawał nauce, którą poślubiłam, to boskie jej pochodzenie, jakiego nosi piętno. Musi ona być istotnie boską, bo szerzy się przeciwko wszelkim zwykłym prawom i warunkom, jakich inne potrzebowały do wzrostu; zyskuje prostaczków i mędrców. Wśród świata wyżywionego najwykwintniejszą filozofją i nawykłego do najzręczniejszych sofizmatów124, zwycięsko postępuje, prostotą swą i wielkością burząc, co napotka. Żywe słowo i czyn torują jej drogę, mało pisze i mało ma ludzi, coby pisać byli zdolni, lecz gdy natchnieni mówią, czujesz, iż w nich mieszka ten duch, który Sokratesowym demonem za Sokratesa czasów zwano.

Duch to jest z niebios, który człowiekowi daje więcej niż Herkulesową siłę.

Słuchaj, Zenonie mój, i bądź równie pobłażającym, jak byłeś dotąd, na wszystko, co posłyszysz. Zdaje się, że zgromadzenia w domu Gemellusa i Pudensa musiały być postrzeżone, schwytano kilku chrześcijan z poduszczenia kapłanów i zaczęto ścigać innych, na których padły podejrzenia. Musieliśmy więc, unikając za wczesnych ofiar, przenieść się z obrzędami i całem życiem religijnem do arenariów.

Ponad Apijską drogą, w okolicach Watykanu i w wielu innych miejscach na kończynach miasta, odwieczne istniały wydrążenia podziemne, z których na budowę Rzymu kamień, piasek i glinę dobywano. Nieraz one bywały schronieniem zbiegłych niewolników i złoczyńców, często nieszczęśliwych ubogich, co innego nie mieli dachu. W początkach samych prześladowania, dla samego swobodniejszego odprawiania ofiary i liczniejszego zgromadzania się bez niebezpieczeństwa, obrali chrześcijanie arenaria.

Krótko to jednak trwało, ale one posłużyły za wzór do podziemnych krypt, w których odtąd zwykli się zbierać chrześcijanie, grzebać ciała swych zmarłych i swobodniej naradzać się uczyć, spoczywać. Słyszałam już o tych jaskiniach, bo Rzym wie o nich cały, chociaż ze wstrętem o nich mówi, z obawą się zbliża i omija raczej niż nachodzi. Wnijścia są skryte, odległe… rozrzucone… Dziś to grobowe państwo śmierci jest światem naszym, tuśmy tylko wolni… Tu leżą zwłoki męczenników zebrane pobożną dłonią niewiast, tu spoczywają zmarli nasi, tu może będzie kolebka nowego świata, i stąd wynijdzie słońce, które go oświeci.

Pojmujesz, że w baśniach ludu to tulenie się w ciemności i jaskinie musiało dać powód do obwiniania i szkarady; nie szczędzą nam też ich nieprzyjaciele.

Trudnobym ci opisać potrafiła wrażenie doznane, gdym po raz pierwszy zstąpiła w otchłanie, jak Orfeusz bajeczny, idący do piekieł po Eurydykę. I my tu po Eurydykę, duszę naszą, schodzimy, aby wyrwać ją piekłu…

Niedawno poznałam Pomponię Grecinę, matronę rzymską, jak ja nawróconą, z której ogrodu tajemne wnijście okryte bluszczem i winną latoroślą prowadzi do katakumb. Ona mnie razem z Rutą wwiodła w ten nieznany kraj ciemności i grobów…

Wszystkie miałyśmy lampy w ręku… Naprzód spuszczałyśmy się po wąskich wschodkach kamiennych, potem zstąpiłyśmy na wilgotną ziemię do galerji nieforemnie w ziemi wykutej i nią doszłyśmy do cmentarza… Ciała chrześcijan nie są palone, ale starym rzymskim i greckim obyczajem składane w ziemi. Nie zamykają ich w kosztowne sarkofagi, bo ciało znikome powinno się stać prochem, nim do nowego życia powróci… Jak w columbariach125 naszych urny, tu w wyżłobieniach z obu stron galerji leżą ciała spowite całunami, a przy nich dla rodziny, aby się modlić mogła, dla wiernych, aby przypomnieć ich zdołali, napisy na tablicach z marmuru, cegły, często na glinie tylko.

 

Tu są kościoły nasze… ale ich cele szczupłe i nieozdobne; nie mamy ani posągów, ani marmurów, ani bronzów, ani kości słoniowej i konch perłowych, ani nic, coby przepych znikomy przypominało… Ofiara odbywa się na grobowcu męczennika lub kapłana, na prostym sarkofagu z kamienia w małej izbie grobowej. Innych tu wyobrażeń nie znajdzie nad te, które symbole nowej wiary wyrażają. Ubóstwo i prostota panują wszędzie; kapłan nie wdziewa szat kosztownych, a kielich ofiarny z prostego szkła lub niedrogiego jest kruszcu. Lecz gdybyś widział tych ludzi i słyszał ich modlitwy, pieśni, nauki!!… Jaki spokój na tych wypogodzonych twarzach, jaka pogarda cierpienia i niebezpieczeństwa, jaka miłość wszystkich ku wszystkim.

To społeczeństwo, które ugniata nas stopami swemi, po głowach chodząc naszych i urągając nam, jakże licho i nędznie wydaje się przy ubogim gminie sług Chrystusa…

Mimo licznego zgromadzenia, które przepełniło wszystkie krypty, bo w nich na kilku miejscach odprawiały się ofiary, cisza była głęboka, wielka, majestatyczna… ujrzałam tylko podniesione do góry dłonie modlących się i oczy ku niebu, które czarne osłaniało sklepienie. U wnijścia celi stali kapłani i starsi, po jednej stronie niewiasty, po drugiej mężczyźni, dalej bez różnicy stanu, ale wedle wieku tylko, sędziwi, młodsi i dziatki…

Pewnie cię dojdą jakieś o ofiarach i ucztach chrześcijańskich bałamutne opowiadania, nie wierzcie im… proste to są ofiary, błogosławiony chleb, poświęcone wino, które kapłan kilku słowy wyrzeczonemi, siłą mu nadaną przez następcę Syna Bożego zmienia na krew i ciało Jego, na pamiątkę krwi Jego przelanej za ludzi, ciała umęczonego za nich… Tym chlebem i winem dzielą się wszyscy przytomni na znak braterstwa w Chrystusie, ale oczyściwszy dusze żalem za przestępstwa swoje…

Oto są agapy126 nasze, oto te uczty rozpustne, o których tyle mówią… moczymy usta w kielichu i pożywamy drobny złomek chleba…

Wobec tej uczty równi są wszyscy, byleby czystemi byli. Nikt do ołtarza przystąpić nie może skalany nienawiścią i zbrodnią.

Gdym tu po raz pierwszy poklękła, przypuszczoną będąc do wspólnego stołu, łzy mi biegły po twarzy… z jednej strony klęczała Pomponja, senatorskiego rodu matrona, z drugiej Egipcjanka niewolnica, dalej żydówka i syryjska dziewczyna, i Ruta, i znowu córki Pudensa, na których twarzach szlachetne ich pochodzenie starożytne widocznem było na pierwszy rzut oka.

Wspaniały to był obrząd tych ludzi po raz pierwszy, jak świat jest światem, zrównanych…

Gdyby nowa wiara nasza nic więcej nad to nie przyniosła światu, jużby zaiste złamała barbarzyńskie tysiącowieczne zapory, co rodzajowi ludzkiemu tamowały swobodne jego rozkwitnienie. Gdyby skruszyła tylko łańcuchy niewoli, jużby się objawiła boską posłannicą. Gdyby zamiast prawa siły dała prawo miłości tylko, jużby niem musiała zwyciężyć.

Lecz przebacz mi, że mówię do ciebie, jak gdybyś już do nas należał. Czemuż tak nie jest?

Nic mniej podobnego do siebie nad te dwa światy, stary, szalejący na ziemi, nowy, modlący się pod nią… Człowiek, rodzina, społeczność zupełnie inaczej się tworzą w chrześcijańskim świecie. Tam panuje niewola, tu swoboda, którą tylko hamuje prawo miłości – nie czyń drugiemu, co tobie nie miło. Tam tysiące jest praw dla stanów, dla ludzi, dla położeń, dla narodów – tu jedno. Tam wyjątki są dla uprzywilejowanych, tu niema ich dla nikogo, ani swobodniejszym jest najwyższy kapłan nasz od najmizerniejszego prostaczka. Co grzechem jest dla niewolnika, grzechem dla najważniejszego; najzupełniejsza równość moralna panuje między nami. Nie wyobrażaj jednak sobie barbarzyńskiej zwierzęcej społeczności i stada ludzi – mamy i my zwierzchników, przedniejszych, szlachetniejszych, ale patrycjat nasz daje rozum, cnota i miłość. Dobijać się go potrzeba czynem, nie obleka nim ani ludu okrzyk, ani dekret Cezara, ale męczeństwo, stałość, zasługa, wyższość rzeczywista.

Z pośrodka tego tłumu w chwili natchnienia wynijdzie głos z ust, na których żelazo rozpieczone niedawno upadlające kładło piętno; ozwie się niewolnik nieznany, a słowo wielkie czyni go przewodnikiem drugich: czyn miłości jedna szacunek, powagę, posłuszeństwo…

Wielu z między nas rozdało swe mienie pomiędzy ubogich, sami zapragnąwszy ubóstwa jako probierza cnoty i wytrwałości; inni codziennie się dzielą tem, co posiadają – z bracią. Jakże słodkie są te imiona siostry i brata, jak wiele znaczące… jaki one spokój wlewają w duszę!

Po ofierze i podziale chleba, siedzący za ołtarzem na kamiennym krześle kapłan wstał, czując w sobie ducha, który mówić mu kazał… Żałuję, że ci słów jego powtórzyć nie potrafię, aleśmy wszyscy przejęci byli niemi i poruszeni do łez. Proroczo oznajmił nam zbliżanie się godziny wielkiej próby i męczeństwa, a zarazem kary na zatwardziałych w nieprawościach Rzymian i Nerona… Zdawał się widzieć oczyma duszy zapalone stosy, krwią zlane cyrki, wznoszące się krzyże, pobroczone miecze i trupami płynące rzeki… Ale to, co innychby przerażało, chrześcjan unosiło i rozżarzało, czuli się przeznaczonymi do utwierdzenia wiary, która inaczej, jak w boleściach na świat przyjść nie mogła… Łzy mięszały się z wykrzykami radości, niektórzy całowali groby pierwszych męczenników, jakby się z nimi połączyć pragnęli co rychlej… inni ściskali krewnych, jakby przeczuwając pożegnanie, i mówili im: – Do widzenia się w niebie!

Serce mi biło, Pomponja płakała, a gdy skończył się obrząd, i wierni różnemi drogami rozchodzić się zaczęli, gdy i my powoli wydobyłyśmy się na światło dzienne, ta godzina modlitwy i ofiary w podziemiach wydała mi się jak sen, jak widzenie dziwne, i wrzawa bliskiego gościńca płynącego życiem powszedniem Rzymu napawała mnie wstrętliwie… Patrzałam, słuchałam z obrzydzeniem i zgrozą.

Spoczęłam w domu Pomponji, lecz musiałyśmy rozejść się rychło, ona już bowiem posądzoną jest o chrześcjaństwo i wydaną przez którąś ze swych niewolnic. Lada chwila więc mimo wysokiego jej rodu przyjść może oskarżenie, niewola, kara, której srogości za czasów Nerona nikt zmierzyć nie potrafi. Jego dzikość jak pobłażanie nigdy się przewidzieć nie mogą. Niewidzieliżeśmy go plującemu w oczy mu prawie cynikowi127 Izydorowi przebaczającego obelgę, a karzącego ludzi, co mu nigdy nic nie uczynili złego, jak Torkwatus Silanus, który pokrewieństwo swe z Augustem życiem musiał opłacić.

Poszłyśmy z Rutą do domu, a od tej pory niema dnia, żebym przez Pomponji winnicę lub inne jakie wnijście w naszych kryptach nie bywała. Tu nam jest najlepiej, tuśmy sami, i oko donosiciela nie wyszpieguje łez i modlitwy.

Otóż nasze cubicula128, nasze biesiadne sale, nasze rozkoszne uczty… I my jak owi Grecy stawiamy obok kościotrupy, lecz nie na to, aby nam carpe diem129 powiadały w tem rozumieniu co uczniom Arystypa, lecz, aby znikomość życia przypominały co chwila.

Żegnaj mi, mistrzu mój! Gdybyś był duszy mej nie przygotował nauką swą do przyjęcia światła, nigdyby się ona dlań nie otwarła. – Szczęście moje tobie jestem winna…

118Cytareda – lutnista, tu – Neron. [przypis redakcyjny]
119Velarium – zasłona w amfiteatrze (od słońca). [przypis redakcyjny]
120impluvium – zagłębienie, gdzie spływała woda z compluvium. [przypis redakcyjny]
121lithostrotum – mozaika układana z płyt kamiennych jak u nas w kościołach. [przypis redakcyjny]
122elaoethesium – izba łaziebna, w której goście kąpielowi nacierali się oliwą. [przypis redakcyjny]
123latrunculus – rozbójnik, zbój, rabuś. [przypis redakcyjny]
124Sofizmat – argument przekonywujący z pozoru, ale fałszywy w zasadzie. [przypis redakcyjny]
125Columbaria – gołębniki, tu – grobowce w kształcie gołębników. [przypis redakcyjny]
126Agapy – uczty pierwszych chrześcijan, uczty przyjacielskie. [przypis redakcyjny]
127Cynik – wyznawca zasad szkoły filozoficznej greckiej, zwanej cynicką. [przypis redakcyjny]
128Cubiculum – pokój sypialny. [przypis redakcyjny]
129carpe diem – używaj dnia. Cytata z Horacego pieśń XI ks. I. [przypis redakcyjny]