Kostenlos

Dwie królowe

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

– Tak więc – żegnając go dorzucił Marsupin, który do drzwi odprowadzał – pamiętajcie że się nie znamy, a razem że macie we mnie chętnego pomocnika w tem wszystkiem, co interesowi młodej królowej służyć może.

– Mam o was powiedzieć panu Bonerowi? – zapytał Dudycz.

– Wie on już o mnie – odparł Marsupin – a jutro z listami idę… do młodego króla naprzód.

Petrek, któremu zjawienie się tego posła zdawało się dobrą dla niego wróżbą, wesoło pośpieszył do podskarbiego; tu krótko zabawiwszy, ponieważ nowe odebrał zlecenie do Hölzelinownej, powrócił zaraz na zamek, wypatrzył chwilę dogodną i spełniając co mu Boner rozkazał, oznajmił razem o przybyciu Marsupina.

Niemka wprawdzie tego lub innego posła spodziewała się, lecz wiadomość o przybyciu uradowała ją wielce. Pobiegła z nią do młodej królowej jako ze zwiastunką pomyślniejszego obrotu rzeczy.

Marsupin znanym był jej z wziętości jaką miał na dworze króla ojca, który się nim oddawna posługiwał w sprawach, największej przebiegłości i wytrwania wymagających.

Przebrany pod rozmaitemi postaciami, nieraz Włoch wędrował do Węgier, do Turcyi, do Włoch, po rozmaitych dworach, to jako kupiec, to jako uczony, to jak cudzoziemiec ciekawy.

Gdy potrzeba było coś odkopać, wyśledzić, wyszpiegować, Marsupin nie miał sobie równego. Nadzwyczaj zręcznie robił znajomości, wciskał się, podsłuchiwał, zyskiwał ludzi, i nie było przykładu aby go pochwycono.

Najczęściej dawano mu misye takie, które wcale na jaw nie wychodziły; teraźniejsza tem się od poprzedzających różniła, że Marsupin musiał oko w oko stawić się przed królową starą, przeciw której miał walczyć, zarazem starając się wywiedzieć o wszystkiem co się młodej królowej tyczyło.

Zuchwałem było nieco ze strony ojca królowej Elżbiety polecenie Marsupina na sekretarza i tłómacza Augustowi, gdy łatwo było Bonie przewidzieć w nim nieprzyjaciela.

Czy w istocie rachowano na to, że się go tu umieścić uda? niewiadomo. Marsupin może sam niebardzo w to wierzył, ale bądź co bądź zaklinał się, że go ztąd niełatwo wypędzić potrafią.

Wiadomem było, że Zygmunt August kochał się w ludziach wykształconych, znających świat, mogących utrzymać rozmowę o tem co w danej chwili zajmowało umysły. Marsupin właśnie miał wszystkie przymioty takiego dworaka umiejącego pana zabawić, zająć, rozerwać i dopomódz mu do obeznania się z tem co świat na zachodzie zaprzątało.

Znał signor Giovanni wszystkie dwory, wielu panujących, wielu uczonych, czytał nowości, mówił doskonale językami kilku, a oprócz tego był niezrównanie giętki, zręczny i w potrzebie wymowny. Ani na energii ani na chytrości mu nie zbywało. Naostatek przywiązanie jego do rodziny króla było wypróbowane.

Na dworze polskim wcale Marsupina nie znano, bo się tu nigdy nie pokazywał, ale Włosi Bonę otaczający wiedzieli o nim.

Gdy nazajutrz ubrany paradnie signor Giovanni oznajmił się Opalińskiemu, jako przybywający z listami do młodego króla Marsupin, ostrożny marszałek przyjął go nader grzecznie, lecz do pana przypuścić jakoś nie chciał i zażądał listów na swe ręce.

Marsupin z wielką uniżonością oświadczył, iż miał polecenie tylko do rąk własnych Augusta je oddać. Prosił o posłuchanie.

Marszałek, który podejrzywał coś Bonie niemiłego, pobiegł do niej.

Królowa już była nietylko zawiadomioną o przybyciu Włocha, ale wiedziała kto on był.

– O! szpiega tu na mnie wysłali – zawołała. – Ta niegodziwa Niemka (Hölzelin) nie wiem jakiemi sposobami listy i doniesienia wysyła, opisała mnie w nich. Pomocnik dla niej przybywa. Moi ludzie go znają, najniebezpieczniejsza żmija. Okupić go nie można. Syna ja uprzedzę, posłuchanie odłóżcie do jutra, a bądź co bądź, trzeba mu życie uczynić tak gorzkiem, aby się niegodziwiec wyniósł coprędzej. Ja go tu cierpieć nie będę. Za nic, za nic!

Nazajutrz więc dopiero Marsupin mógł listy oddać królowi Augustowi, który go przyjął, ostrzeżonym będąc, grzecznie ale zimno.

Włoch rachował, że w dłuższej rozmowie przypodobać się, ująć sobie potrafi króla – lecz Opaliński czuwał nad tem i nie dopuścił mu się rozgadywać, przypominając pilne zajęcia.

Przeciw wszystkim tym zawadom Marsupin musiał odegrywać obojętną pewność siebie, jakby się nie poznawał na tem, iż się go pozbywano.

Oznajmił Augustowi, iż miał listy do młodej pani, dodając również, iż mu zlecono je oddać do rąk jej własnych i przekonać się o tem jak N. Pani wyglądała i czy zdrowie jej na zmianie życia nie ucierpiało.

Zygmunt August odpowiedział nieoznaczoną jakąś obietnicą.

Opaliński odprawił Marsupina co żywiej, zapowiadając, że postara mu się widzenie z Elżbietą ułatwić, a o dniu i godzinie doniesie.

Przyjazd Marsupina Bonę nieco poruszył, bo w nim widziała skutek doniesień, których się obawiała. Widocznie Włocha wysłano jako szpiega, aby się przekonał w miejscu o tem, co dochodziło do Wiednia i Pragi.

Tegoż dnia rozpoczęły się narady, biegali posłańce, wszyscy doradzcy i pomocnicy królowej zwołani zostali; a ponieważ wiele na starym Zygmuncie zależało, Bona postanowiła jego na przód przygotować tak, aby Marsupinowi pozostać tu nie dał, za uwłaczający sobie poczytując ten nadzór nad młodą królową, który dowodził braku zaufania.

Chwila do działania na króla była dosyć dobrze wybraną. Zmęczony walką Zygmunt Stary znajdował się w tym stanie i usposobieniu, które pragnąc spokoju, łacno się pozorami jego łudzić dawały.

Maciejowski i inni u boku króla będący, choć wiedzieli jak się obchodzono z młodą panią, ażeby nie martwić Zygmunta, nie wszystko przed nim mówili, ukrywali wiele.

Bona wstrzymała swe wybuchy, i udawała obojętną. Stary więc spodziewał się, że zwolna wszystko się ułoży najlepiej, bez uciekania się do ostatecznych środków, bez kłótni i wrzawy.

Gotów był nawet do małych ustępstw żonie, byle go nie zmuszała do gniewu. Elżbietę widywał ciągle uśmiechniętą, z wypogodzoną twarzą, nie skarżącą się na nic… i łudził się, pochlebiał sobie, że syn przywiązać się do niej musi.

Przez parę tygodni Bona dawała królowi tak spoczywać, nie drażniąc go niczem – przychodziła dowiadywać się o zdrowie, mówić o swoich osobistych interesach, nie napomykając wcale o synu i synowej. Zygmunt ulegał łagodnie.

Wieczorem dnia tego gdy Marsupin miał posłuchanie u Augusta, postanowionem zostało, iż Bona króla o nim uprzedzić musi.

Trochę wcześniej niż zwykle ukazała się w sypialni, a z twarzy jej poznał małżonek, iż niosła coś z sobą, że nie przyszła z próżnemi rękami. Po kilku słowach obojętnych zasiadła naprzeciw męża.

– Zapewne ci już doniesiono – odezwała się – o przybyciu tego osobliwego posłańca od ojca Elżbiety?

– Nie wiem o żadnym – rzekł król.

– Przysłano z Pragi Włocha – mówiła coraz się ożywiając królowa. – Ma listy do Augusta, do was i jeśli się nie mylę do wielu innych. Chcą go tu nam posadzić jak dozorcę, jak szpiega. To rzecz dla ciebie obelżywa! więc wiary w nas nie mają? Są więc ludzie, którzy im donoszą, że Elżbiecie się dzieje krzywda?

Włoch chce się w jakikolwiek sposób wcisnąć tu i pozostać. Polecają go za tłómacza i sekretarza Augustowi, ale ani on, ani my nie potrzebujemy nikogo, mamy dosyć sług swoich.

– Włoch? któż jest ten Włoch? – odezwał się król.

– Nie znają go tu, ale ma sławę przewrotnego, niebezpiecznego, zuchwałego człowieka.

Bona wstała z krzesła.

– Nie powinieneś dopuścić, aby ci go narzucono – zawołała.

Zygmunt milczał obojętny.

– Zobaczymy – rzekł – rozsłuchamy się i rozpatrzymy.

– Włoch będzie pewnie jutro lub wkrótce dobijał się o posłuchanie – dodała Włoszka. – Jeżeli przyjmiecie, bo ks. Samuel pewnie go przyprowadzi, nie róbcież mu nadziei, żeby tu mógł pozostać.

Królowa z początku dosyć spokojna, w miarę jak mówiła, coraz się bardziej unosić zaczęła.

– Wiedziałam dobrze – rzekła – że biorąc tu wnuczkę waszą, kupimy sobie podległość i niewolę, że nam cesarz i król tchnąć nie dadzą bez swojego pozwolenia, dlategom się temu związkowi opierała.

Oto masz skutki! Listy potajemne biegają ciągle, skargi, obwinienia i król ojciec waży się nam na nasz dwór wysyłać dozorcę, który nad nami rozciągnie straż.

Poruszyła ramionami.

– Godności króla to uwłacza! – dodała.

– Uspokój się – odparł król – pomówię o tem z moją radą, a ujmy sobie wyrządzić nie dam.

– Jeżeli przyjmiesz tego Marsupina – dołożyła Bona – zaklinam, abyś się na słodkie jego słowa wziąć nie dał, ani pokorą nie pozwolił omamić. Szpieg jest… złoczyńca!

Podniosła do góry pięść ściśniętą.

Zygmunt unikając burzy, postanowił nie odpowiadać, dał się Bonie wyburzyć, wygadać i odprawił ją nic nie przyrzekłszy.

Lecz był już przygotowany.

Król nazajutrz spytał o posła przybywającego zrana biskupa Maciejowskiego, który nie przywiązując umyślnie zbytniej wagi do zjawienia się go, odpowiedział królowi, iż w istocie Włocha przysłano, lecz ten szczególniej polecony był młodemu królowi, a królowej przywiózł listy, pozdrowienia i podarki od matki.

– Nie napierał się on dotąd o posłuchanie u miłości waszej – dodał Maciejowski – lecz pewnie o nie prosić będzie. Królowa jejmość zbytnią do tego posła przywiązuje wagę i nadaje mu znaczenie.

Uspokoił się chętnie król stary, bo mu nadewszystko pokój był pożądanym.

Marsupin bardzo zręcznie w istocie zamiast napraszać się do Zygmunta, naglił na Opalińskiego, aby młodej królowej został przedstawiony, bo miał do niej listy i posłanie.

Sługa najwierniejszy Bony, Opaliński, znalazł się w położeniu bardzo trudnem, bo nie chciał zdradzić jak dalece tu wszystko od Bony zależało i było w jej rękach, nie życzył sobie aby Włoch jasno widział stosunki. Tymczasem bez starej królowej wiedzy i pozwolenia nie mógł dopuścić Marsupina. Musiał się więc uciekać do tysiącznych wybiegów – królowa młoda była nieco znużoną, drugiego dnia nabożeństwo i posłuchania zająć ją miały i t. p.

 

Marsupin kłaniał się, czekał, ale dokuczał, bo przychodził po kilka razy na dzień i nużył marszałka upartem staniem, jakby nie rozumiał, że się go pozbywano.

Opaliński pobiegł do Bony.

– Za nic w świecie nie dam mu się z nią widzieć na osobności! – krzyknęła stara. – Trzeba go pilnować.

Po dość długiej i burzliwej naradzie postanowionem zostało, iż dwie królowe, stara z młodą, nazajutrz zrana spotkać się mają i… o cudo! przechadzać razem po wirydarzyku, który był przez Bonę około zamku założony na wzór włoskich ogrodów.

Zajmował on przestrzeń niewielką, ale w nim pełno było kwiatów i wonnych roślin; ścieżki i małe labirynty, kilka kamiennych naczyń dla ozdoby, nawet wodotrysk urządzony przez jakiegoś Włocha dla królowej. Widok ztąd dosyć piękny zwabiał tu niekiedy młodą królowę.

Nie miło jej było spotykać się z Boną, która słowa się do niej nie odzywała zwykle, wybierano więc godziny takie, gdy stara pani zajętą była. Tego dnia Opaliński podjął się tak przechadzkę urządzić, zachęcić do niej, aby dwie królowe spotkały się nim Marsupin na zamku się zjawi.

Opaliński rzeczy ułożonej zawcześnie miał nadać pozór przypadku i zaprowadzić posła a okazać mu, iż dwie królowe w najlepszej w świecie zgodzie obcowały z sobą, prawie się nie rozdzielając.

Jeżeli sądził, że Włocha tem oszuka? mylił się. Bonie tylko zdawać się mogło, iż tak niezręcznemi wybiegami uniewinnić się potrafi.

Ranek czerwcowy był prześliczny, chociaż po chłodach majowych, gorąca nadeszły szybko, i dnie już były skwarne. Na Wawel wiatr z dolin od rzeki przynosił powiew orzeźwiający.

Królowa Elżbieta wyszła zaledwie z Hölzelinowną swą do wirydarzyka, gdy w drugim końcu jego ukazała się Bona z dwoma karłami swemi. Młoda pani cofnąć się chciała, lecz Opaliński przytomny podszepnął, że byłoby to za złe wziętem.

Powolnym więc krokiem, nieśmiała młoda pani poczęła się przechadzać nie odważając zbliżyć do Bony, gdy ta sama do niej podeszła. Pozdrowienie było milczące. Zamiast odezwać się do synowej, którą tylko wzrokiem trzymała przy sobie, Bona poczęła rozmawiać z Opalińskim.

Elżbieta z tym uśmiechem obowiązkowym, który z ust jej nie schodził, z gałązką lawendy w ręku stała milcząca. Niestrwożona dawała patrzeć na siebie i spoglądała spokojnie na Bonę, która tem żywszą wiodła rozmowę z marszałkiem, iż się co chwila Marsupina spodziewała.

Opaliński zawczasu tak ułożył wszystko, iż Włoch przybywszy miał tu być przez dworzanina przyprowadzonym.

Spełniło się wszystko jak było obrachowane.

Zdala ukazał się Marsupin.

Bona doskonale udała, że o nim nie wiedziała dotąd wcale i okazała nawet radość z jego przybycia. Mogło to uwieść patrzących z boku, ale nie Marsupina, który wiedział po jakim stąpał gruncie.

Z niewymowną radością, której ukryć nie umiała, ujrzała go Elżbieta, przypomniawszy zaraz sobie.

Przynosił jej żywe wspomnienie rodziców, lat szczęśliwszych, był dowodem, że tam o niej nie zapomniano.

Postawa przebiegłego Włocha, który bił czołem przed starą królową i z pokorą jej się do kolan kłaniał, Bonę więcej przestraszyła niż uwiodła. Czuła w nim nieprzyjaciela.

Nie odstąpiła ani na chwilę od synowej i nie bardzo się posłańcowi dała z nią rozmówić, sama natychmiast zwracając się ku temu, że w interesie córki Izabelli rada była Marsupinowi dać zlecenia.

– Spełnię je – odparł Włoch – chociażby listownie, gdyż na teraz, stosując się do rozkazów pana mojego, czas jakiś tu zatrzymać się będę musiał.

Bona zagryzła usta.

Marsupin odprawy zrozumieć nie chciał. Zwrócił się do Elżbiety, dając jej wiadomości o rodzeństwie, ojcu i wręczając listy jakie miał do niej.

Królowa młoda przyjęła je z radością, lecz nie rozpieczętowując za suknię włożyła.

Pytaniom nie było końca – lecz przytomność uparta Bony zmuszała Elżbietę i Włocha do ograniczenia się ogólnikami… otwarcie się rozmówić nie było podobna. Marsupin tylko wejrzeniem, oczyma dawał do zrozumienia, iż więcej przynosi, niż w tej chwili oddać może.

Nie okazał ani niesmaku, ani zakłopotania – udawał wesołego tak dobrze jak Bona.

Po krótkiej rozmowie, gdy Marsupin przekonał się, iż sam na sam z Elżbietą tym razem pozostać nie będzie mógł, nie chcąc być natrętnym, żegnał obie królowe.

Nieco opodal stała, oczekując na swą panią Hölzelinowna. Do tej starej znajomej zbliżyć się nikt nie mógł zabronić. Signor Giovanni bardzo zręcznie z tej sposobności skorzystał.

Doskonały komedyant umiał zdala wcale co innego okazywać postawą, a co innego mówić ustami. Powitanie Kätchen mogło się Bonie wydawać niewinnem, a Marsupin pewien, że głosu jego nie dosłyszą, pośpieszył kłaniając się rzucić jej:

– Nie dano mi się nawet widzieć na osobności z królową. To najlepszy dowód, że na sumieniu się nie czują czyści. Na miły Bóg, musimy choć my, panno Katarzyno, spotkać się gdzieś, abym całą prawdę tę wiedział, której już kawałki pochwytałem.

Hölzelinowna tak była przestraszona, iż nierychło mu odpowiedziała.

– Obmyśl sam środki, ja nic nie potrafię, siedzimy otoczone strażami jak w niewoli.

– Królowa się uśmiecha – dodał Marsupin podwajając fałszywe ukłony – ale jakże jej z twarzy patrzy męczeństwo!

– Twarz nie kłamie! – westchnęła Hölzelinowna. – Na Boga – dodała – nie opuszczaj nas, zostań tu, jeżeli można, bądź świadkiem tego co się dzieje. Małżeństwo wcale z sobą nie żyje. Król młody ma kochankę czy kochanki. Ta nieszczęśliwa wzgardzoną jest.

Marsupin obawiał się mówić więcej, pokłonił jeszcze i za murem zniknął, nim dwie królowe, które już się zbliżały, nadeszły, bo stara chciała przeszkodzić podejrzanej rozmowie.

Pierwsze te kroki Włocha wśród dworu dotąd mu prawie obcego, były ostrożne i baczne – pochlebiał sobie może, iż bez jawnego występowania przeciwko starej królowej potrafi się obejść.

Bona też w początku sądziła, że łatwo go ztąd wygna.

Obić rachuby zawiodły.

Marsupin dowiadując się coraz lepiej o stanie rzeczy, o pożyciu małżeńskiem, o zabiegach królowej matki, przekonał się, że wystąpienie otwarte będzie nieuniknionem.

Większa część faktów biła w oczy, wszyscy o nich byli uwiadomieni. Wojna stała się nieuniknioną.

Po posłuchaniu w ogrodzie signor Giovanni naprzód zameldował się z poszanowaniem do starego króla. Boner lub Maciejowski mieli go tu wprowadzić.

Ale podskarbi przed posłuchaniem wziął do siebie Włocha.

– Przed królem starym nie występuj z zażaleniami – rzekł – nie wytaczaj sprawy. Na nic się to nie przyda. Zygmunt nasz zgryzie się, oburzy, a nie uczyni nic. Działać musisz w inny sposób. Nie taj się z tem, że król ojciec za córkę pomści się na królowej Izabelli. Jednym tym postrachem możesz Bonę zmiękczyć i zmusić do zmiany postępowania. Wy i my zresztą, wszyscy będziemy pracowali nad tem, ażeby młodego króla wraz z żoną albo na Mazowsze lub do Litwy wyprawić. Zdala od Bony, od kochanki, jaką tu ma, pozna lepiej Elżbietę i przywiąże się do niej. Króla starego nie drażnij, a wojny nie wypowiadaj zawcześnie.

– Mnie się zdaje – rozśmiał się Marsupin – że Bona zbyt jest przebiegłą, aby już jej nie czuła w powietrzu, a mnie z oczu nie wyczytała, iż się oszukać nie dam.

– Jeżeli król stary was przyjmie – dodał Boner – pokłoniwszy mu się, choćbyście nie chcieli, musicie prosić o posłuchanie u królowej matki, aby jej nie obrazić.

Skłonił się Marsupin.

– Nie ulęknę się tego – dodał. – Wiedziałem wyjeżdżając z Pragi, co wziąłem na ramiona. Pobyt mój tutaj słodkim nie będzie.

Następnego dnia król Zygmunt przyjmował Marsupina, ale było to posłuchanie czysto urzędowe, grzeczne, zimne, na którem nie mówiono o niczem. Dowiadywał się stary o zdrowie króla, o rodzinę, pytał o nowiny dworu cesarskiego, rozmawiał o rzeczach obojętnych.

Nie dotknięto nic drażliwego, a Włoch po sobie nie okazał nawet jaką miał troskę na sercu.

Gdy tegoż dnia wieczorem Bona rozgorączkowana wpadła do męża, domagając się bez ogródki wypędzenia Włocha, zowiąc go szpiegiem i zdrajcą – król Zygmunt przyjął to niechętnie, kwaśno i rzucił jej w oczy, że się ludziom okłamywać dawała.

– Włoszysko jakieś pokorne, o złem nie myśli – rzekł – i co go masz zniechęcać, lepiej pozyskać się staraj dla Izabelli. Niech powróciwszy popiera jej sprawę u króla Ferdynanda.

Napróżno usiłowała Bona króla nawrócić na swe obawy – Zygmunt słuchać nie chciał.

Marsupin siedział uparcie i ani myślał się ruszać z Krakowa; wypędzić go nie było podobna, a pobyt ten do najwyższego stopnia gniewał i niecierpliwił królowę.

Mówiła tylko o nim, nie myślała tylko o środkach pozbycia się.

– On tu wszystkie kłamstwa i potwarze pozbiera i będą nam niemi wykalać oczy.

Szpiegi nasadzone chodziły krok w krok za Włochem; donoszono, że przesiadywał to u Bonerów, to u Decyuszów, to u biskupa Samuela, to u Andrzeja z Górki.

Kilka razy spróbował przebojem do królowej Elżbiety się wcisnąć – Opaliński mu drzwi zamknął. Znajdował zawsze mniej więcej słuszną wymówkę, dla której teraz się z królową widzieć nie było można.

Marsupin dopytywał kiedy mu to będzie dozwolonem.

Marszałek ubolewał, że czasu nie mógł oznaczyć. Z jednej strony opór, z drugiej naleganie nie ustawały z równą wytrzymałością.

– Mam czas – mówił kłaniając się Marsupin – będę czekał aż się z królową rozmówić mi będzie wolno. Nie wyjadę przecie inaczej.

Gdy się to działo, dnia jednego nadbiegł zatrważający goniec z listami od królowej Izabelli. Błagała ona matkę, aby korzystając ze stosunków z królem Ferdynandem, starała się opiekę jego i pomoc uzyskać dla wdowy i sieroty.

Ze wszystkich dzieci swych Bona może najczulej kochała Izabellę, najgoręcej się losem jej zajmowała. Cała miłość macierzyńska na jaką się zdobyć mogła, przelewać się zdawała na to jedno swe dziecię, bo syn pieszczony był tylko dopóki go sobie podbić chciała i spodziewała się.

Odebrawszy listy Bona pół dnia łamała ręce, nie wiedząc co czynić. Jedno z dwojga: potrzeba było albo zmienić postępowanie z Elżbietą, lub poświęcić Izabellę.

Ale oddać Zygmunta Augusta, którego słabość znała, żonie, znaczyło abdykować zawczasu!

Miłość dla dziecka, przeważył interes własny.

Królowa musiała chwilowo choć spróbować dwie nieprzejednane sprawy pogodzić z sobą.

Do późnej nocy trwały narady z Gamratem.

Arcybiskup, nie ten już co był niegdyś (mówiła o nim Bona), smutny ciągle, ostygły, nie biorący nic do serca, skarżący się na zdrowie coraz gorsze – potakiwał nie radził.

Był jednak za tem, aby starać się pozyskać Marsupina.

– Mówią, iż ma ucho i wiarę u króla swego – dodał – choć człek mały, lekceważyć go nie można.

– Ale wiem, że się kupić nie da! – wykrzyknęła królowa – a gdy to niemożliwe, to zdradzi!

Właśnie gdy się toczyły te narady, Włoch poszedł za skazówką Bonera i królowę Bonę o posłuchanie prosił.

Oświadczył mu marszałek, iż chętnie przyjęty zostanie.

Królowa pragnęła wystąpić dosyć wspaniale, kazała się przystroić służbie, karłom, fraucymerowi. Sama wdziała najpiękniejsze klejnoty, komnatę obrała najokazalej przyozdobioną. Synowi naostatek poleciła, aby był przy niej czasu posłuchania.

Występowała z całą dumą królewską w majestacie.

Marsupin odziany czarno, z łańcuchem od cesarza, na którym był wizerunek złoty Karola V, przyszedł z tą pokorą i uniżonością przesadzoną, niezmierną, która Bonę gniewała, bo niemal w niej widzieć było można szyderstwo.

Zmierzyli się oczyma nieprzyjaciele. Bona nie dopuściła w rozmowie ani dotknąć nic drażliwego, żadnych żalów, żadnych wymagań. Natomiast rozpoczęła o córce i o królu, którego sobie dla niej zjednać chciała.

Włoch przyrzekał, ale razem usiłował przypomnieć królowę Elżbietę – lecz Bona ani słuchać nie chciała. Powtarzała jedno.

Zdawało się to jakby postawionym warunkiem targu i Marsupin w początku tak to zrozumiał. Chciał ze swej strony też położyć za warunek inne obejście się z młodą królową. Bona nie rozumiała.

– Możecie zapewnić króla, że my nad powierzoną nam córką jego, czuwamy jak nad własnem dziecięciem. Zdrowie jej niedobre, aleśmy temu nie winni, taką do nas przybyła.

I jak najprędzej, natychmiast zagaiła o królowej Izabelli, prosząc Marsupina, aby sprawę jej popierał.

Włoch w końcu przyrzekając donieść co mu polecono, dodał, że nie był upoważnionym do mięszania w sprawy, do których innych pośredników użyćby należało.

Całe to posłuchanie upłynęło na szermierce słów próżnej, bo ani Bona sobie mogła pochlebiać że pozyska Marsupina, ani on że ją rozbroi.

Zamiast zbliżenia, rozmowa pozostawiła po sobie gorzkie wspomnienia.

Gdy po wyjściu Włocha królowa się znalazła sama z arcybiskupem, zawołała gniewna.

– O! król Ferdynand umiał dobrze wybrać posła! Zaprawdę życzyłabym sobie mieć takiego sługę, ale pozbyć się go jako szpiega, jako najniebezpieczniejszego intryganta… konieczna!

 

Nie będziemy mieli pokoju, dopóki on tu pozostanie. Precz z nim! precz z nim! Co to za wejrzenie bazyliszka! co za uśmiech, jaka podła pokora i udanie, a szyderstwo drga mu na ustach.

Wieczorem u króla Bona ciągle mówiła tylko o Marsupinie – nie schodził jej z ust, aż Zygmunt musiał kazać milczeć.

– Dajże mi pokój z tym Włochem, robisz z niego większego niż on jest. U stracha wielkie oczy.

Po wszystkich tych audyencyach skończyło się na tem, iż Opaliński zakazał Włocha puszczać na zamek.

Jeżeli Marsupinowi udało się oszukać straże i wśliznąć się między dworzan królewskich, którzy mu tak sprzyjali, że go nietylko chętnie przyjmowali, ale gotowi mu byli pomagać, czujna Bona natychmiast zapobiegała przez kogoś ze swoich, aby dalej nad przedpokoje się nie dostał.

Widząc go tak zbiedzonym, biskup Samuel i hetman sądzili, że mu utrzymać się w Krakowie o własnym koszcie dłużej będzie trudno; chciał więc biskup łożyć nań, a inni się do tego przyczynić – ale signor Giovanni odmówił. Znajdował, że to dla pana jego uwłaczającemby było, gdyby sługa królewski cudzej potrzebował pomocy.

Ile biedny, zabiegliwy Włoch wycierpiał, co się nabiegał, jakich środków używać musiał, aby się rozwiedzić o wszystkiem i choć próbować módz docisnąć gdzie go nie puszczano, opisać trudno.

Niezmordowanym był w tej pracy, do której go i rzeczywista miłość dla młodej królowej zagrzewała.

Bona wiedząc o wszystkiem, powzięła ku niemu nienawiść nieubłaganą. Zaczęła od tego, iż staremu królowi codzień tem głowę nabijała, iż żywił na dworze nieprzyjaciela, szpiega, potwarcę, donosiciela i że dla godności swej pozbyć się był go obowiązanym.

Z początku król zbywał to milczeniem, w końcu znudzony, słysząc ciągle powtarzające się żale, dał się im uwieść i sam na Marsupina przed ks. Maciejowskim narzekać zaczął.

Nie przyjmował już Włocha, a król młody, bojąc się matki, ani go też chciał widzieć.

Młoda królowa, choć najmocniej życzyła spotkać się z nim, tak ją trzymano, otaczano, zamykano a Włocha odpędzano, że jej nawet zdaleka nie widywał, chyba w kościele, gdy w loży mszy świętej słuchała.

Wszystek jego stosunek ograniczał się do tego, że przez Dudycza posyłał listy i przez niego je odbierał. Był więc doskonale uwiadomionym, co się działo na dworze młodych państwa: że August zupełnie żonę zaniedbywał, i że ją Bona jak niewolnicę strzegła, sługi jej mieniając, liczbę ich zmniejszając, w wielu rzeczach skąpiąc i odmawiając wygód nawet do których była przywykłą.

Czas jakiś wytrwawszy na tem stanowisku poleconego Augustowi za tłómacza i sekretarza – Marsupin, widząc że najmniejszej przyjęcia nie miał nadziei – zrzucił w końcu maskę i głośno mówił, że był posłem króla Ferdynanda, przeznaczonym do pozostawania przy osobie królowej Elżbiety.

Bona i o tem słyszeć nie chciała.

– Tłómaczów mamy dosyć, Elżbiety dwór pełen, nikogo ona nie potrzebuje, na donosicielach nie zbywa. Marsupin musi iść precz.

Tego znowu Włoch zrozumieć nie chciał i nie mógł. Starano go się pozbyć, on ani się myślał ruszać. Mieszkał u Montelupich. Napadano na nich aby mu wymówili gospodę, czego oni uczynić nie chcieli. Wiele osób, z obawy prześladowania Bony, unikało go, ale przystęp do tych, do których miał listy polecające, do Bonera, Maciejowskiego, Decyusza, Górki, hetmana, został mu wolny. Tym nikt zabronić nie mógł go przyjmować – a Bony łask wcale się nie starali pozyskać.

Dudycz, który wiele miał do stracenia i obawiał się, unikał z nim otwartych stosunków, ale po nocy chodził do niego i pomagał mu. Tak samo Boner się nim gorliwie zajmował.

Wszystko to na niewiele się przydać mu mogło, gdy do nikogo już przystępu nie miał. Opaliński szczególniej trzymał go na oku i przez swoich śledził kroki, a do zamku nie dopuszczał.

Marsupin począł tedy coraz się jawniej dobijać, jako sługa i wysłaniec króla, tego czego mu odmawiano. Odzywał się bez ogródki z tem, iż na nowe listy czeka, a choćby rok tu miał siedzieć nadaremnie, odpędzić się nie da.

Donoszono Bonie iż ciągle to powtarzał, że na Węgrzech królowej Izabelli oddadzą to co tu Elżbieta cierpiała. Nie taił się i z tem, że do cesarza pisał nalegając, aby księztwa włoskie Bonie odebrał, a komu innemu je nadał.

Choć na pozór niby gardziła Bona temi pogróżkami, jednakże niepokój one obudzały. Lecz ustąpić dla nich, duma nie pozwalała.

Całą więc siecią intryg opasano Marsupina, próbując czy nie ma słabostki jakiej za którąby go pochwycić można. Na pieniądze, na wdzięki kobiet, na inne takie przynęty, Włoch się okazał zupełnie obojętnym. Miłość własna i przywiązanie do rodziny panującej dawały mu siłę i wytrwanie.

Krzątał się nieustannie, mówił głośno i otwarcie, a że każde jego słowo szpiegowie na zamek odnosili, Bona wiedziała iż szerzył pogłoski o jej prześladowaniu synowej i zniechęcał ku niej ludzi.

Nie pozostawało nic, tylko jakimkolwiek kosztem pozbyć się Marsupina! Bądź co bądź! Niełatwo jednak było to dokonać.

Włoch naigrawać się zdawał z pogróżek, coraz żarliwiej zabiegając i dając się czuć wszędzie. Na zamek już mu się nawet pokazywać nie godziło.

Nieustraszony we wszystkiem, Włoch miał jedną słabą stronę: jak inni współcześni wierzył on w czary i obawiał się ich.

Był przekonanym, że władza Bony nad starym małżonkiem, nad synem i nad wielu jej zaprzedanemi nie inne miała źródło tylko – czary!

Wiedziano, że się często naradzała ze swym doktorem, astrologiem, Włochem, który ciągle w tyglach smażył, a królowa do niego nawet późno w nocy z mniszką Maryną chadzała. Czyniono ją więc czarownicą, która napojami, pierścieniami, podarkami ludzi w moc swą zaprzęgała.

Marsupin za żadne skarby świata nicby był od niej nie przyjął; ostrzegał innych, aby zetknięcia się z niebezpieczną czarownicą unikali.

Na mieście pospolity lud dość był skłonnym w to uwierzyć. Widziano króla ulegającego jej z dziecinnem posłuszeństwem, syna którego na sznurku jako chciała prowadziła – Gamrata posłusznego ślepo, Kmitę dotąd nawet dającego się jej powodować, Opalińskiego naostatek, który jak ostatni ze sług czynił co kazała.

Chociaż cały czar Bony stanowiła silna jej wola i środki bardzo proste jakiemi sobie zyskiwała ludzi, było w istocie coś zdumiewającego w tej kobiecie cudzoziemce, samej jednej tu, słabej na pozór, której wszystko ulegać musiało.

Marsupin lękał się o życie nawet, bo od czarów do trucizny krok był tylko, a włoskim obyczajem, wiedział że i w ten sposób się pozbywano zawadzającego wroga. Trwoga ogarniała go jeszcze niemal większa o młodą królowę, dla której obawiał się także trucizny, jeśli nie w pokarmach i napojach, to bodaj w perfumowanych rękawiczkach, w tem co naówczas noszono na sobie.

Uspokajało go to jedno, że Elżbieta dotąd, z powodu choroby starego króla, jadała sama, osobno – a choć mąż, który powinien był jej towarzyszyć, rzadko się pokazywał, ale podczaszowie i krajczy pokarmy próbowali podając.

Zalecał Hölzelinownie, aby na stół miała baczne oko, a podarków żadnych od starej królowej przyjmować nie dopuszczała.

Sama zresztą poczciwa piastunka, widząc się nieprzyjaciółmi otoczoną, czuwała dzień i noc nad swem dzieckiem ukochanem, nie mogąc wyjść z podziwienia nad tą siłą ducha z jaką męczennica znosiła wszystko, nieprzyjaciołom nawet nie dając się ucieszyć wyrazem boleści… bo cudnie udawała wesołą i spokojną.

– Anioł jest! – wołała stara Kätchen – a nie wiem czy kiedy kobieta to zniosła co ona, z takiem bohaterstwem. Klękać przed panią moją!

*

Wśród tej walki, którą Marsupin wiódł z zażartością swego włoskiego temperamentu, niespodziany zwrot nadać jej miały, na pozór żadnego z nią związku nie mające wypadki.

W drewnianem starem domostwie na Okolu, była od wieków już gospoda bednarska. Zamożnemu cechowi temu z dawnaby było przystało wybrać sobie inną pokaźniejszą, bo budynek był na pół w ziemię zapadły, popodpierany z tyłu, a dach na nim wysoki i ciężki pogarbił się i powypaczał, lecz stary obyczaj trzymał tu towarzystwo. Nie chciało one przez jakąś obawę niemal przesądną, przez przywiązanie do pamiątek, opuszczać tych progów, które nogi pokoleń wielu powyżłabiały.

Weitere Bücher von diesem Autor