Kostenlos

Capreä i Roma

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Król Servius Tullius głębiéj jeszcze posunął część téj ciemnéj pieczary we wnętrze skały. Żadne z więzień dzisiejszych dać nie może pojęcia straszliwéj téj jamy, w jaką naówczas złodziejów i skazanych na śmierć rzucano.

Słowo to nie było próżném: więzienia bowiem nie miały wnijścia, ale w górném sklepieniu otwór tylko ciasny, przez który ciskano wewnątrz przeznaczonego na mękę zaduchy, ciemności, gnicia z trupami i konającemi. Górne więzienie Mamertyńskie jeszcze miało choć promyk dnia od izby, którą doń wchodzono i cząstkę powietrza; niższe otworem drugim takimże z niém połączone, było nocą i śmiercią.

Ze środka wschodów Gemonii, wejście było na przyciemnioną izbicę, w któréj straże i siepacze słuchały obojętnie jęków zamkniętych w ciemnicy więźniów. Za drzwiami żelaznemi, w téj komnacie, około dwóch stóp szeroki otwór stanowił wnijście do Mamertyńskiéj pieczary; lecz niczém jeszcze była owa górna z olbrzymich głazów wzniesiona stara izba, okopcona i czarna, obok Tulliańskiéj. W niéj ostatek życia nie dawno przejęczał Sejan łysy… ztąd tylko słychać było brzęk łańcuchów, konających jęki, złowrogie miotania się występnych i straszliwe rozpaczy wołania.

Żołdacy przywlekli naprzód Piotra na wschody owe, których nikt nie przeszedł bezkarnie… i doprowadziwszy do izby siepaczy, oddali w ręce Procesowi Martynianowi, dwóm stróżom więzienia, które od dawna nigdy pustką nie stało, nakazując im od Tigellina, aby Piotra w Tulliańskie zamknęli ciemnie, jako przekonanego o chrześcijaństwo i zdradę.

Więcéj naówczas nie było potrzeba nad takie spotkanie uliczne, nad rzuconą potwarz i obwinienie, aby życie postradać, lub gnić na dnie wilgotnéj pieczary.

Gdy wiedziono Piotra przez Forum, mało kto się tam znajdował, jednakże Bóg chciał by przechodziła trafem Syryjska wyzwolenica Magdalena, dziś domownica Cellii i gorliwa chrześcijanka. Z załamanemi rękoma, przerażona, pobiegła natychmiast dać wiedzieć chrześcijanom, że Apostoł odprowadzony został do Mamertyńskiego lochu.

Napróżno go pytali o jego zbrodnię i winę Processus i Martinian, słowa nie rzekł obwiniony i dał się spuścić do ciemnicy modląc, a los swój widząc wcześnie, że umrzeć był powinien.

Ztąd Martinian, który się sam z nim na sznurze spuścił, niżéj go jeszcze zrzucił, w drugą pieczarę z tą obojętnością kata, co się już ni łzów ni jęku, ni krwi nie lęka, bo codzień karmi się niemi…

W głębi ciemnicy wykutéj w skale, na któréj Capitol stoi, do któréj nigdy promyk światła nie zajrzał, i lampa niezstąpiła nawet by rozbić mrok wiekuisty – Piotr, rzucony na twardą opokę, nic dostrzedz nie mógł z początku, usłyszał tylko po chwili jakby szept cichy, i imie Chrystusowe wymowione we wnętrznościach ziemi.

Prawie razem z tym pocieszającym głosem uczuł zbliżenie się człowieka i choć oczy jego okrywała ciemność głęboka, poznał w nim towarzysza swojego Pawła. Oba Apostołowie rzucili się sobie w objęcia, niemym witając uściskiem, a siła ich zdwoiła się, gdy poczuli się razem. I ciemności prysły z przed ich powiek, i ściany rozstąpiły szeroko, gdy dłonie połączone i usta jedno brzmiące na pomoc Pana wezwały.

W cichości siedli u wilgotnych murów Tulliańskich.

W górze, nad ich głowami, ściskały się coraz nowe ofiary i jęk ich a dziwne krzyki, ryk rozpaczy, śmiechy pijane, dziko w ich uszach dźwięczały wśród spokoju jaki ich otaczał.

Od czasu do czasu przychodził siepacz uciszyć wrzawę prętem, jakby dzikiemi władał źwierzęty – a wycie i krótka chwila osłupienia znowu w jęki i płacze przechodziła. Tylko na dole, w lochu Tulliańskim cicho było i spokojnie.

A Processus i Martinian dziwili się dni pierwszych milczeniu temu, i jeden z nich codzień zstępował tam, by się przekonać, że więźniowie żyli, tak spokój ten niezwykły zadziwiał siepacza.

– Zaprawdę, mówili sobie dozorcy – jacyś to dziwni są ludzie, albo nie ludźmi być muszą – ani głód, ani postrach śmierci, ani ciemności straszne, ani męczarnie, które drugich o rozpacz przyprawiają, nie zamąciły ich pokoju… Są tak jakby byli u siebie, jakby z przyjacioły biesiadowali, a nocą słychać tylko szmer jakiś powolny i mowę ich cichą, jakby szelest spadającéj wody… w jakimś dziwnym języku modlitwę.

Zaprawdę, jeśli to są, jak mówią, chrześcijanie, to siła w nich niezmierna i Bóg jakiś być musi z niemi.

I rzucali im chleb spleśniały, spuszczali dzban z zatęchłą wodą Tybrową, a nigdy żaden nie usłyszał prośby ani żebrania o litość.

– Nawet o śmierć nie proszą – mówili sobie – nawet umrzeć a oszczędzić sobie męczarni nie chcą – i cóż to są za ludzie?

A byli ci dozorcowie żołnierze prości, starzy gladyatorowie niegdyś, których życie ubogie strzegło od ostatecznego zepsucia; i w duszach ich obudził się niepokój jakiś a ciekawość. Wszyscy stróże i żołnierze strzegący więzienia, zarówno z niemi wydziwić się nie mogli stałości dwóch męczenników.

A po upływie pewnego czasu zdarzyło się, że Martinian piérwszy spuścił się nocą z lampą do Tulliuszowego więzienia, aby na oczy swe widzieć jak znosili cierpienie mężowie nieznani.

I ujrzał ich siedzących obu przy murze, jakby pośrodku uczty, w pokoju wielkim odmawiających modlitwy z uśmiechem… aż stanął i zdumiał się.

Następnego dnia, gdy opowiedział towarzyszowi jak owi starcy cierpieli cudownie niewolę, poszedł i Processus z kolei i drudzy żołdacy za nim, nie mogąc się napatrzeć stałości ich, i poglądając na nią ciekawiéj niżeli na tryumf Cezara.

Aż z litości jęli im nosić jadło i napój i wyzywać ich do rozmowy, a Paweł i Piotr poczęli odpowiadać im z kolei, nie tracąc zręczności ku nawróceniu…

I w ciszy tych lochów, wśród więzów i ciemności, szło daléj dzieło Chrystusowe… a gdy Rzym wielki i świetny bawił się z Cezarem w Cyrkach, ucztował po willach, śpiewał i rozkoszował – tu o głodzie i w nędzy, ubodzy ludzie, gmin pierwszy wszędzie przypuszczony do żłobu Jezusowego, jako najukochańsze dziecię, – dzielił z Apostołami niewolę ku odkupieniu.

Tymczasem wieść o uwięzieniu Apostołów rozeszła się w mgnieniu oka po mieście i chrześcijanie zaboleli wszyscy, przerażeni stratą wodza, którą przeczuli.

Linus i Klet i Pudens i inni słudzy młodego Kościoła, bez ustanku krążyli po Forum, podchodząc ku Gemonijom, od ścian więzienia usiłując dowiedzieć się coś, posłyszeć, myśląc, że ratunek jeszcze był możliwy.

Bojaźliwsi kryli się w katakumbach świeżo wyżłobionych, obawiając nowego prześladowania które głośno zapowiadał Symon Magus.

Tylko zaprzątnieniu tych dni, na przemiany okrucieństwy i szałem przeplatanych, winni byli Apostołowie, że się ich niewola przeciągnęła i prawie zapomnieni zostali.

A czas ten nie był dla nich stracony, gdyż Processus i Martinian i za ich przykładem co było żołnierza – przejęci duchem Chrystusowym, przerażeni, podbici, co dzień i co godzina silniejąc w nawróceniu rozpoczętém, skłaniali się już do chrztu przyjęcia.

Tak i w ciemnicy zapartéj owi rybacy dusz jeszcze swój połów powiększali.

Niepoliczone dni biegły tak powoli w wiezieniu, a gdy stróżowie ujęci stali się sługami, po całych dniach trwali u otworu więziennego i kładli się ucha nadstawując nad próżnią ciemną, aby chwytać słowo wiary, które z kolei Piotr i Paweł niezmordowani im słali.

Oba oni zapomnieli już o śmierci, a nowych przysparzając uczniów byli szczęśliwi.

Aż dnia jednego przybiegł przerażony Martinian późno w nocy, oznajmując że nazajutrz Piotra w więzach do Cyrku przywieść kazano, i płakał mówiąc to, bo był jeszcze chrztu nie odebrał, a lękał się by śmierć Apostoła nie pozbawiła go przyjęcia do grona dzieci Chrystusowych.

Było to w głębi Tulliańskiego lochu, gdzie Processus i Martinian stali już nie jako stróże więzienni, ale jako towarzysze litości i zapału pełni, jako słudzy Apostołów. Maleńka lampka po raz piérwszy oświecała wnętrze wilgotną rosą ociekłe, a u góry przez otwór widać było w cieniu przyglądających się twarze żołnierzy, których serca już wiara zniewalała.

Wstał naówczas Piotr potrząsając więzy swoje, i jął do téj rzeszy kazać… do leżących u nóg jego stróżów i do słuchających go z góry pretoryanów, ucząc ich a modląc się za nich razem, aby uprosić im zesłanie siły, któraby utrzymała wśród prób srogich, na jakie narażeni być musieli.

Radość z tego cudu Bożego, który straże obracał w więzniów dzielących z niemi męczarnie – łzy Apostołom wyciskała z oczów. A że nie było na podoręczu wody, którąby Piotr mógł pokropić gromadkę nawróconą i obmyć z grzechu, jął się modlić starzec, aby mu Bóg jak Mojżeszowi dla spragnionego ludu dał źródło wytrysnąć ze skały.

I skończywszy długą modlitwę, schylił się, łza z oczów jego padła na kamień, i ze łzy téj świętéj strumień czysty popłynął na czarne kamienie.

Woda to była Piotrowego serca, któréj do dziś wieki wyczerpać nie mogły.

Naówczas u cudownego źródła począł się ten wielki a prosty obrzęd chrztu, przetwarzający ludzi i czyniący z nich istoty nowe, obrzęd który obmywał z grzechu i dawał moc stania się synami Bożemi synom ziemi.

Pokropieni naprzód powstali Processus i Martinian, z pogan przyobleczeni w szatę białą, a za niemi zeszło w głąb po odrodzenie czterdziestu i siedmiu ze straży i żołnierstwa, – do chrztu u podziemnéj krynicy.

I trwali wszyscy na modlitwie aż do dnia białego.

Wstał dzień nareszcie i wrzawa głucha słyszeć się dała od strony Cyrku.

XVI

Po wielkim pożarze, w którym znaczna część gmachu Cyrkowego zgorzała, z nową wspaniałością i przepychem a pośpiechem największym odbudowano Arenę nową, plac na którym Cezar codziennie prawie uganiał się z wozami lub przypatrywał zapasom gladyatorów. Okopcone murów szczęty oblókł na nowo marmur i bronzy, drewniane stopnie zastąpiły wschody i ławy kamienne, nad głowami widzów powiewało znowu purpurowe velarium, a plac posypano piaskiem, który Nil do białości wypłukał. Nim Rzym potrafił się dźwignąć z gruzów, Cyrk już był gotowy, i już w nim Neron wspanialsze niż dawniéj sprawiał igrzyska.

 

Dnia tego właśnie lud na widowisko nadzwyczajne zwołano; nowy Ikar miał się w obec tłumów skrzydłami unieść w powietrze.

Był nim Symon Magus, który w oczach tysiąców chciał dać Cezarowi dowód swéj umiejętności i potęgi. Dla cudu tego, niewidzianego dotąd jeszcze, wywleczono Apostoła z więzienia aby był świadkiem zwycięztwa i apotheozy nieprzyjaciela.

A gdy go wiedziono okutego łańcuchami ciężkiemi od Gemonii ku Cyrkowi, otoczonego siepaczami, stąpającego spokojnie jakby szedł na tryumf nie na upokorzenie – lud wszelaki cisnął się by go ujrzeć, i jedni z obelgami i wstrętem, drudzy z mało tajoném poszanowaniem i czcią go witali.

Z tłumu, mnóstwo niewiast i mężów przystępowało doń ukradkiem, ze łzami na oczach, i całowali szatę zbrukaną długą niewolą; inni padali cicho na ziemię, zlewając łzami ślady stóp jego.

Cyrk pełen już był ludzi zniecierpliwionych i oszalałych; na ławach górnych kobiety drżały domagając się poczęcia krwawéj zabawy, a ryk zwierząt w Carcerze za każdą razą wywoływał oklaski i wrzawę namiętną.

I płonęły im oczy zabiegając krwią, i pieniły się usta od wrzasku, a piersi dyszały jakby wyglądali stanowczéj, wiekami oczekiwanéj chwili życia.

Nareszcie ukazał się Cezar, wprowadzony na Spinę Cyrku przez cały dwór swój, orszaki młodzieży i rozpasanych Augustanów; obok niego zasiadła Poppea; do koła wieńcem obiegli ich zwykli rozpusty i szałów wspólnicy, błaznowie, zausznicy, faworyci chwilowi, rzezańcy spanoszeni i wyzwoleńcy dumni wczorajszą dopiero swobodą. Neron, jak zwykle twarz miał bladą, wzrok obłąkany i dziki, ale dziś obietnica nieznanego dotąd nikomu widowiska utrzymywała go w gorączkowym niepokoju. Znać było, że pragnął czegoś niesłychanego, że nie wierzył cudowi i gotów był zawód doznany srogą odpłacić karą…

Wszystkich oczy zwracały się na płaski dach, pokrywający stronę Cyrku od wnijścia z Forum Boarium, bo z niego Magus miał wzlecieć w powietrze… ale dotąd oczekiwany starzec nie ukazywał się jeszcze.

Z rozkazu Cezara, straże przywiodły tu Piotra i okutego więźnia postawiły przed Neronem na widoku, by zewsząd szyderstwa tłumu ścigać mogły pokonanego.

I wzrok niewiast i tłumu zwrócił się na chwilę ku męczennikowi, a choć teatr chrześcijan w sobie nie zawierał, wiele serc użaliło się losu nieznanego człowieka, sądząc że starzec przeznaczony był na pożarcie dzikim źwierzętom… Inni przypatrywali mu się obojętnie, wnioskując tylko czy długo opierać się potrafi, a szydzili z Edylów, którzy tak bezsilnego zapaśnika wyznaczyli na igrzysko.

Na dachu wreszcie, białą odziany szatą, ukazał się Symon, i stanął szukając naprzód oczyma przeciwnika, aż znalazł go i z góry wpił weń źrenice…

Oczy Apostoła i czarownika spotkały się… a Piotr nie zmrużył powiek i owszem, zdala, zmierzył śmiało wzrokiem zuchwalca.

I widać było na twarzy Maga jakby niepewność i pomięszanie. Wtém tłum naprzód, potém Cezar, który dzielił jego uczucia, okazywać zaczęli znaki niecierpliwości wielkiéj – Symon pobladł.

U bark jego stérczały dwa niezmierne skrzydła jasne, w które wdziawszy ręce i spójrzawszy na Piotra raz jeszcze, począł robić niemi; biała szata rozwiała się szeroko, a po chwili Magus, wśród niesłychanego oklasku, który zatrząsł Cyrkiem całym, powoli wznosić się począł nad dach na którym stał… stopy jego już nie tykały pokrycia, dźwignął się nad otaczające balasy złociste.

Skrzydła podnosiły go w powietrze coraz wyżéj a wyżéj, ale lot jego był ciężki, nieśmiały, wysilony.

Wzrok Piotra ścigał go wytężony i jasny. Magus począł coraz żywiéj poruszać skrzydłami, wzleciał ku środkowi areny, po nad samą Spinę, zbliżając się ku siedzeniu Cezara…

Twarze, ręce, oczy, piersi wszystkich patrzących podniosły się za nim i w ciszy śledziły dziwny lot jego… nikt odetchnąć nie śmiał.

Wtém Piotr rękami, na których ciężyły kajdany, zdala uczynił znak przerzynając powietrze na krzyż i Symon w tejże chwili zwinął się, głową ku ziemi zwrócony, opuścił ręce i padł z krzykiem przerażenia, jak kamień z procy ciśnięty.

Upadek jego był tak szybki i niespodziany, że nim go dojrzano prawie, już rozbity zaległ arenę, a krew z podruzgotanego ciała czerwonym tryskiem oblała jasne szaty Cezara i Poppei.

Zdumienie dziwne, milczące trwało chwilę… lud ożył zaraz, i szemrać i krzyczeć i szydzić wnet począł okrutnie… a niewolnicy już biegli szczątki trupa nieforemne wlec precz z zakrwawionéj areny.

W tłumie różne były domysły, tłómaczenia, wnioski; sam Cezar upadek nagły i śmierć Symona przypisał temu znakowi, który okuty człowiek uczynił w powietrzu.

I uląkł się téj potęgi tak wielkiéj, tak dlań niepojętéj, któréj spętać żelazem nie było można, i szepnął coś wskazując aby Piotra odprowadzono nazad do więzienia.

– Chrześcijanie… wszędzie ci chrześcijanie! – szeptał w duchu – jak się od nich uchronić? Rzym i wiara podkopane przez nich… cóż za siła jest z niemi?

Nie było wieku zabobonniejszego nad ten wiek niewiary: lękano się wszystkiego, cześć oddawano coraz nowym Bogom, i lud a Cezar sądzili że z jednemi bóstwy siłą drugich walczyć było można, oprzeć się losowi wykrętem, omamić samo fatum, ofiarą lub kłamstwem od przeznaczenia wykupić.

Uczniowie też Symona, przyjaciele jego na dworze Cezara o śmierć tę obwiniali Piotra, i Neron zajadł się gniewem o nią, bo na Magu budował nadzieję odkrycia skarbów Didony, których potrzebował nienasycony na swe uczty, gmachy i dzieła mające go unieśmiertelnić. Gotowało się więc nowe na chrześcijan prześladowanie.

Nazajutrz, rozesłani szpiegowie Tigellinusowi, biegli po Suburrze, w przedmieściach, po tuguryach Rzymu szukając pastwy dla zemsty. A że w przedostatniéj chwili znowu ośmieleni nieco przestali się prawie ukrywać chrześcijanie i publicznie z oznakami swéj wiary niemal okazywali, opierając czci posągów i składaniu ofiar przed niemi, odróżniając skromnością szat, obejściem braterskiém z niewolnikami i wszelkiego pochodzenia ludźmi – łatwo było denuncyatorom wskazać ich zbory, mieszkania, nawet godzinę w któréj gromadnie odbywali modlitwy.

W wielu domostwach schwytano ich wśród Agapów wieczornych, w chwili gdy pożywali skromną cenę, poczynając ją od poświęconego chleba i wina.

Wszędzie gdzie się krzyż znalazł na ścianie, a śpiew i modlitwa niezwykła zabrzmiały, straże pędziły zagarnionych razem kapłanów, dyakonów, dyakonessy, lud, kobiety, dzieci ledwie chrzczone i gnały gromadami do więzień otwartych.

Ci tylko, którzy się byli schronili w podziemnych swych cmentarzach lub rozpierzchnęli pojedynczo po willach i ogrodach, uszli téj pogoni, która dzień i noc trwała całą.

Neron chciał mieć wielkie igrzysko z samych chrześcijańskich ofiar złożone, a śmiał się dziko mówiąc, że ci co siłę mają tak wielką, pewnie dobrze walczyć potrafią.

Ta napaść niespodziana nie zatrwożyła chrześcijan, nie rozpędziła ich i nie podzieliła; od piérwszéj owéj próby krwi w Neronowych ogrodach, duch ich potężnie się dźwignął widokiem siły i męztwa z jakiém konały w płomieniach ofiary kłamstwa Cezara. Nie obawiano się cierpieć, wyglądano męczarni jako środka, który miał sprowadzić łaskę, dać moc nową i pozyskać uczniów Chrystusowi.

A gdy przyszedł ten dzień ścigania i zaboru, ujrzano idących chrześcijan po ulicach w szatach białych i wieńcach na głowie, śpiewających hymny tak spokojnie i wesoło, jakby ich wiedziono na ucztę…

Tłum patrzał z niemém podziwieniem.

Wśród ścisku tego znajomi i nieznajomi, spotykając się jak bracia kładli sobie ręce na ramiona i całowali się, witając a zagrzewając wzajemnie do wytrwania.

A wśród tego orszaku, tak wesoło dążącego na śmierć były niewiasty słabe, były niedorosłe dzieci i starcy zgrzybiali, i tacy co rzucali rodzinę. Ale wówczas nie było sieroctwa, bo wszyscy jedną stanowili Chrystusową gromadkę, ojcami byli sobie i bracią, wszystkich serca jeden wielki święty węzeł spajał.

Gdy z różnych stron grodu poczęto tak spędzać pochwytanych i wydanych uczniów Chrystusa, a tłumy ich niezmierne w wielką zbiły się massę, mógł Neron i słudzy jego ulęknąć się, wejrzawszy jak wielka była owa ciżba i z jak różnego stanu ludzi złożona.

Obok niewolników stali tam patrycyusze, obok wyzwoleńców pretoryanie i sami słudzy Neronowi i barbarzyńcy i Rzymianie i gmin piętnowany żelazem i kobiety okryte szatami dostatku.

Poganie zadrżeli, widząc taką moc ludzi, którzy ani prosili miłosierdzia, ani rozpaczali, nie zdawali się lękać śmierci, nie drżeli na widok przemocy, a pędzeni śpiewali, modlili się i kazali.

Widok też ten był nasieniem nawrócenia dla wielu, bo już takiego męztwa, takiego pokoju nikt nie miał w sercu jak oni. W złych tylko budziły się zazdrość i zemsta.

Zarzucano publicznie schwytanym najdziwniéj wymyślane zbrodnie, poczwarne rozwiązłości, nieposłuszeństwo prawom, pogardę bogów, spisek przeciwko całemu społeczeństwu, którego szkarad dzielić nie chcieli.

I wiedzionych ku więzieniom miejskim lud obrzucał błotem i kamieniami, wołając i domagając się prędkiego nasycenia swéj zemsty.

Przypisywano wszystkie klęski ówczesne, trzęsienia ziemi, burze, mór i głody, które niszczyły prowincye rzymskie, bogom obrażonym chrześcijańskiemi zabobony, wołano by ich krwią występnych przebłagać, by ofiarą tą odwrócić większe jeszcze plagi.

W tym tłumie schwytanych, byli i ci wszyscy których postacie już się przesunęły przed nami. Jeden dom Pudensa i Cellii ocalał cudem jakimś wśród prześladowania, jakby dla tego aby pobożne niewiast ręce, mogły zebrać i zachować szczątki krwawe przyszłych męczenników. W obu tych domach czekano tylko siepaczy i gotowano się na śmierć, ale trwoga nie przerwała modlitwy, ani podniosła wywróconych ołtarzów. Może ród starca i jego siostry, może ich życie ustronne i ciche ocaliły na ten raz od śmierci.

Ale insulę, w któréj przebywali Candidus i Natalis u starego Heliosa, jedną z najpiérwszych otoczyli wysłani żołnierze. Gmina żydowska, między którą najwięcéj było chrześcijan, dla pogan nieodróżniających ich od Hebreów, najpiérwszéj wystawioną została na prześladowanie: szukano w niéj Nazarejczyków. W chwili, kiedy starzec siadał do skromnego stołu z Judą-Candidem, Natalisem i pięcią towarzyszami, niedawno nawróconymi, nagle drzwi łamać zaczęto gwałtownie i pretoryanie z setnikiem ukazali się w atrium.

Helios wstał uczuwszy przychodzącą godzinę.

– Do Gemonij ich wlec! – wrzeszczało żołdactwo – na śmierć Nazarejczyków!… na krzyże Żydów i Chrześcijan plugawych!

Nikt się nie bronił; nikt nie rzekł słowa, tylko staruszka zgrzybiała, żona Heliosa, omdlała i padła, ale ją mąż otrzeźwił dodając ducha.

– Życie nasze krótkie – rzekł do przebudzającéj się z krzykiem – dajmy je na świadectwo prawdzie.

Candidus i Natalis sami dobrowolnie podali ręce aby je sznurami skrępowano.

W téj chwili znajdowała się właśnie Marya, Syryjska niewiasta, w domu Heliosowym i choć łatwo jéj było wynijść i powrócić do domu Cellii, bo nikt na niewolnicę niezważał, dobrowolnie zatrzymała się wołając:

– I ja chrześcijanką jestem!

Żołnierze zdumieli się, Setnik zwiesił głowę na piersi, nie wiedząc co począć, i milcząc dał znak tylko aby ich zagarnąć wszystkich.

Wywleczono ową garść, dopytując gdzieby więcéj chrześcijan znaleźć można, ale na katowania i bicia nie odpowiedzieli jeno śpiewem i modlitwą.

– Pytacie o chrześcijan! – zakrzyknął wreszcie uderzony w głowę stary Helios, dumnie czoło podnosząc – wszędzie są! pełno ich po pałacach i podziemiach, po wsiach i miastach, po świecie całym… są wśród was samych… otaczają matkobójcę… i wkrótce o pogan spytać przyjdzie – kędy są?

A zwróciwszy się ku swoim, począł śpiewać pieśń Dawidową.

Nie byłoby starczyło więzień w Rzymie na spędzonych zewsząd chrześcijan, których Mamertyńskie i Tulliuszowe objąć nie mogły, ale niemi zawalono wschody Gemonij i przedsionki, i porozdawano ich gromadami pomiędzy patrycyusze i rycerstwo. Nie było bowiem naówczas domu, któryby nie miał więzienia podziemnego dla niewolników przestępnych; pod każdém prawie domostwem, kuty w skale lub z kamieni ogromnych sklepiony, z otworem u góry jak studnia, musiał być loch w którym jęczeli, często lata całe, zbrodniarze równo i niewinni.

Do tych to więzień w koło Forum zepchnięto nieszczęśliwych, a straże zdumione, słysząc w nocy śpiew wychodzący z ciemnic, który jak tryumfalna pieśń z głębin ziemi się rozlegał – trwogą jakąś zabobonną czuły się przejęte.

I noc ta nie w jedném z podziemiów połączyła siepaczów z ofiarami, a gdy dzień nastąpił, widziano ze zdumieniem pretoryanów, żołnierzy, dzikie straże germańskie i dackie, rzucające oręż i domagające się chrztu i męczeństwa… głosy wielkiemi.

Neron zadrżał zadumany i przelękły… nie pojmował tego pragnienia śmierci.

 

Jak dzień znowu był Cyrk pełen, a ze zwierzyńców od gościńca Tiburtyńskiego i obozu straży, wieziono w klatkach dzikiego źwierza, ryczące lwy i zgłodniałe panthery. Z więzień wydobywano skazanych, a wśród nich szli już odziani w zbroje nowi chrześcijanie z żołnierzy i straże więzienne i ludzie co wczoraj urągali się Chrystusowi.

Do nich z tłumów przybywali nawróceni jedném wejrzeniem i jękiem, jednym uśmiechem i pogodą czoła.

Z więzienia Mamertyńskiego także wywleczono Pawła i Piotra, skutych obu, a gdy przyszło się rozstawać, Processus i Martinianius, rzuciwszy klucze ciemnicy i oręże swoje, a z niemi pół sotni żołnierzy, wybiegli przez wschody Gemonij, wołając, by ich także na śmierć prowadzono.

Trwoga rozszerzyła się po Rzymie całym, jak w dzień owego pożaru lub w godzinę odkrycia Pisonowego spisku; chrześcijan tłum tak był wielki, tak się co chwila pomnażał, iż już niewiedziano co poczynać z niemi; nie było dosyć źwierząt by ich pożarły, ani dość katów by ich pozabijali.

W ulicach co krok zdumiewały sceny rozrzewniające i dziwne, około których stawała gawiedź wzruszona, nie mogąc pojąć ich z razu.

Tu ojciec wyrywał się z objęć żony i dzieci by iść z hufcem skazanych, tam matka rzucała sieroty i biegła napróżno wstrzymywana chcąc się połączyć ze współwyznawcami. Dzieci ocalone przez krewnych, leciały doganiając tłumy, klękały przed żołnierzami i modliły się o więzy, wołając że już są mężami i potrafią cierpieć bez jęku.

Piérwszy raz Forum wśród téj wrzawy rozległo się wielką pieśnią chrześcijańską, jakby tryumfu zwiastunką.

Zdało się, że co chwila zmieni się to widzenie straszne w jakieś zwycięztwo niespodziane…

Wpośród gromad tych… dwaj starcy Apostołowie stali nieruchomi, żegnając się wzrokiem i błogosławiąc światu i miastu…

Aż z Palatynu przybiegli gońce wołający do Cyrku i wszystek ten tłum zaczęto pędzić do Oppidum, gdzie zwykle stawały wozy, do Carcerów, w głąb areny, nie mogąc mu nastarczyć miejsca.

Cyrk ławy i stopnie puściejsze były niż zwykle; jakieś uczucie nieopisane trwogi, obawa strasznego jakiegoś cudu, przerażały nawet najchciwszych tych krwawych igrzysk; – dwór tylko Nerona, nierządnice, rzezańcy, gachowie, ulubieńcy i bledzi po wczorajszéj uczcie nocnéj młodzi pana towarzysze, zalegali podium i część górnych siedzeń do koła.

Naówczas, na znak chustą dany rozpoczęło się to krwawe igrzysko, którego żadne pióro opisać nie jest w stanie.

Miało się ono jeszcze sto razy powtórzyć, nim krzyż nad Rzymem podniósł się i rozpromienił.

Z hymnami tryumfu szły białe orszaki na męczeństwo, i padały jak kwiaty, które burza z łodyg otrząsa, na ziemię okrwawioną.

Wychodząc z ciemnicy, dwaj Apostołowie jeszcze raz dali sobie pocałunek bratni, i Paweł poszedł pod miecz kata poddać głowę, a Piotr zawisł przybity do krzyża, zawieszony w dół głową, konając w cichém zachwyceniu.

Za niemi wiedziono Candida i Natalisa i Heliosa starca, każąc im walczyć z dzikiemi źwierzęty. Ale ani bicz oprawców, ani wrzaski pijanéj tłuszczy nie zmusiły ich do walki, do próby ocalenia życia, które już raz byli oddali na ofiarę. Klęcząc czekali by źwierz ich rozszarpał… i skonali wstrzymując jęki.

Helios wyzionął ducha, nietknięty nawet przez lwa który ku niemu był puszczony, – nawiedzony śmiercią bez męczarni; Natalis padł uduszony od panthery, Candid rozszarpany przez tygrysa…

Igrzysko to wreszcie naprzykrzyło się samym oprawcom, nie było w niém walki i boju którego pragnęli…

Posłano kapłanów i żołnierzy, aby namawiać do ofiarowania Bogom przed dymiącemi ołtarzami na Spinie u nóg Cezara; ale nikt prawie, oprócz kilku zesłabłych i spodlonych, nie dał się namówić na odstępstwo.

Niektórzy już idąc ku Pulvinarowi, nagle zakrywszy oczy z krzykiem nazad rzucali się w arenę, i wstydząc chwili słabości, padali sami pod dzikiego źwierza pazury.

W końcu stała się rzeź bezbronnych ohydna i sromotna… Kazano uprzątać arenę i wezwać gladyatorów, by zapłaconém szermierstwem trochę lud osłupiały orzeźwić.

Noc wreszcie nadchodząca i godzina łaźni zamknęła to widowisko… które po sobie zostawiło wspomnienie dziwne w sercach najtwardszych.

A gdy przyszły ciemności, z domków na Suburra, z Katakumb, z willi, z domu Pudensa, z Aventynu i Caeliuszowéj góry, zstąpiły w cichości niewiast pobożnych gromadki, z lampami szatą pookrywanemi, i skierowały się ku Cyrkowi, ku górom poblizkim, kędy ciała męczenników wywleczone zostały; – wśród ciszy nocnéj poczęły swe dzieło miłosierdzia. W stosach ciał zżółkłych i prochem cyrku skalanych, wśród szczątków podartych na szmaty i do niepoznania zdruzgotanych, – klęcząc jęły one zbierać krew świętą i napawać nią chusty, napełniać naczynia; okrywać ciała, przenosić uświęcone reszty aby je osobnym uczcić pogrzebem.

I jako mrowie wystąpili ludzie nowi, którzy wzięli na barki skarb drogi, i siecią ścieżek tajemnych unieśli do podziemnych cmentarzy, aby je złożyć w ołtarzach lub powierzyć ziemi.

Te trupów tysiące chroniąc od zniszczenia i splugawienia, ukrywano w cysterny domowe, w lochy skryte i każde z tych miejsc, w których złożono zwłoki męczennika, stało się późniéj świątynią i ołtarzem…

A gdy znowu zatlał brzask dnia, kapłani nowi odprawiali ofiarę ze łzami, otoczeni zwłokami tych z któremi wczoraj dzielili chleb ofiarny; i z prochów poległych wzrósł nowy zastęp rycerzy do boju gotowych.

Bój rozpoczynał się dopiero… ale ofiara, pokora i miłość miały go cudowném zamknąć zwycięztwem… słabszego, pokonaniem na wieki i potępieniem siły bezrozumnéj.

Wśród mnogich stron, któremi jaśnieje idea chrześcijańska – jedną z najświetniejszych jest to zwalczenie potęgi cielesnéj siłą ducha.

XVII. Epilog

Dziejów tych pierwocin chrześcijańskiéj wiary nie będziemy dłużéj malować, pióro i pędzel nie wystarczyłyby zadaniu; jedno słowo i rys najprostszy nad najwyszukańsze obrazy silniéj tu mówią, gdzie wszystko jest cudem. Wiara nowa rozkwita w latach następnych męczeństwy, krzewi się i rozplenia prześladowaniem samém, aż wreszcie potęga cielesna, siły państwa całego, które zwyciężyło narody i podbijało kraje, w walce olbrzymiéj, długiéj i upartéj, ustępują przed mocą ofiary i niewidzialném działaniem ducha.

Zwyciężają zwyciężeni, krzyż dźwiga się nad rozpadającém Państwem Rzymskiém.

My skończmy ten szereg obrazów rozpierzchłych, ostatnią sceną śmierci okrutnika, którego imie pozostało w dziejach najwyższym typem obłąkania i szału, jaki wyuzdana władza i rozpasane namiętności wyrodzić mogą.

Wkrótce po opisanych wypadkach, zabita kopnięciem nogi przez potworę, zmarła Poppea, wróciło znów panowanie wyzwolenicy Aktei i dawnych ulubienic Cezara; igrzyska następowały jedne po drugich, lud wystarczyć im nie mógł. Widziano wśród tych długich widowisk mdlejące niewiasty, umierających ludzi, których trupy na ławach podiów leżały, a nikt ich tknąć nie śmiał do nocy, bo nikomu drgnąć ni ruszyć się, gdy Cezar się bawił, nie było wolno. Okrucieństwa też mnożyły się i goniły bez przerwy, wywierając na najbliższych, najmożniejszych, najdroższych Rzymowi a najstraszniejszych przez to dla Nerona.

Aż nareszcie wyczerpała się podłość ludzi, cierpliwość ofiar, i głuche wieści krążyć poczęły o spiskach, knowaniach o sprzysiężeniach i buntach, tak, że zausznicy Neronowi musieli go namawiać, aby z igrzysk i tryumfów, po które wycieczki czynił na prowincyą, co najrychléj do Rzymu powracał.

Powrót ten do stolicy, którym chciał zawsze głodne nowości pospólstwo nasycić i rozerwać, był komedyą tryumfu, jakby po zwycięztwach nad nieprzyjaciołami ojczyzny odniesionych.

Wywleczono z Palatynu tryumfalny wóz Augusta, rozbito stare mury Pomoerium i przez wyłom w nich wjechał poeta i śpiewak Cezar do Rzymu, obwieszany koronami i laury, wśród orszaku niosącego napisy świadczące, w ilu miastach, na ilu teatrach Cezar zdobył korony. – Na wozie jechał sam tryumfator, w purpurowéj szacie, w chlamydzie złotemi sypanéj gwiazdami, w koronie olympijskiéj na czole, z pythyjską w dłoni. Za nim siedział muzyk Diodor, niby więzień, podbitego kraju władzca; daléj szły orszaki augustanów, wyuczonych klaskaczy, senatorowie i plebs wołając: