Kostenlos

Capreä i Roma

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

XIII

W nieszczęściu szczególniéj człowiek jest łatwowiernym i zabobonnym; wierzy lada wieści, narzeka i szuka przyczyny złego we wszystkiém co się mu nastręczy. Rozpacz pogorzelców, zniszczenie, ubóstwo, głód, rozjątrzyły ich łatwo przeciwko chrześcijanom, którzy dotąd prześladowani nie byli.

Głuchy szmer groźby, jak huk zbliżającéj się fali, zwiastował niebezpieczeństwo; gromadka wszakże uczniów Chrystusa stała niewzruszona wśród przybliżającéj się nawałnicy.

A Symon Magus pracował z przyjacioły Neronowemi, przez piękną Helenę, aby codzień nienawiść powiększyć, coraz ohydniejszemi, niebezpieczniejszemi chrześcijan uczynić. Oczyma już i sercem nienawistném poszukiwano ich w tłumach. Nie mieli oni znaków zewnętrznych, któremiby się odznaczali, ale łacno wyróżnić ich było można, bo się nie ukrywali z nauką, która ich od całego odłączała świata. Nie znak krzyża, który na piersi kładli, ale uczynki ich wydawały przed pogany.

Wśród spalonego Rzymu, w domu Pudensa, którego wewnętrzne podwórce z otaczającemi je budowami ocalało, choć przyległe Thermy w gruzy upadły – wieczorem, w kilka dni po ogniu wielkim, chrześcijanie ściągnęli się obyczajem swym na modlitwę. Klęski dni ostatnich, groźba prześladowania, widok cierpienia ludzi jeszcze ją gorętszą czyniły.

Piotr podniósł ręce, błagając Syna Bożego za świat cały, a wszyscy płakać poczęli widząc łzy na oczach jego. Wtém zapukano do drzwi i Syryjska wyzwolenica wbiegła cała wylękła i blada z załamanemi rękami…

– Cezar – zawołała głosem przerywanym – rozesłał żołnierstwo po mieście; pretoryanie z liktorami plądrują wszędzie, szukając chrześcijan, biorą ich, ścigają, pędzą, więżą… i gnają ku ogrodom i pałacom Cezara… Uciekajmy! uciekajmy!

Na piérwszy odgłos lud się ścisnął w gromadę i parł, jakby chciał ku drzwiom uderzyć, blade twarze i wyciągnione ręce zwrócił ku Piotrowi, który nań patrzał poważny i niewzruszony.

– Stójcie bracia! – zawołał po chwili – bez woli Bożéj włos nie spadnie z głowy… Probuje nas Pan, chce ofiary i krwi… bez któréj świat nie może być zbawion, bo wszakże i on sam krew swą świętą za nas przelał?… Ale przetoż uciekać? Wspomnijcie na męczeństwo Stefana i Jakóba i wielu już braci naszéj! azali nie pragniecie cierpieć jak oni dla miłości Chrystusowéj? azali dla męki zaprzecie się Boga i uciekniecie dla żywota doczesnego? Kto nie mocen duchem, niech odchodzi w pokoju, ale synowie Boży silni będą i dostoją, a nie ulękną się…

Zdala za domem, na pustym placu słychać było śmiechy i naigrawania się tłuszczy i uganianie i krzyki nadchodzących siepaczów – Piotr począł się modlić i wszyscy padli na kolana… głuche milczenie zaległo atrium…

Hałas i wrzawa, które przed chwilą słyszeli, obeszły tylko domostwo, minęły drzwi i zdala niekiedy odzywając wybuchami przycichły, w dali zupełnie… wierni uczuli się ocalonemi…

Trwali tak jeszcze na cichéj rzewnéj modlitwie chwilę, aż Piotr powstał i dał im znak błogosławiąc, że rozejść się mogą.

Cicho rozbiegli się wszyscy, a Pudens wdziawszy togę, Candida z sobą namówił, by pójść w miasto, dowiedzieć co się stało… gdyż nie wierzyli słowom przestraszonéj niewiasty.

Wieczór powoli w noc się zamieniał; tłumy jakieś przez opalone i zawalone gruzem, złomami kolumn, stosami cegieł, uliczki ciągnęły ku Palatynowi; z rozmów ich łatwo miarkować było można, że się śpieszyły na jakieś niezwyczajne igrzysko.

Już zdala po sadach Cezara rozpalone widać było ognie, przy których lud od kilku dni koczował, a u wnijścia do bram zewsząd naciskający się gmin, rycerstwo, senatorowie z kolei wpuszczani wchodzili…

Z tłumów niekiedy, szczególniéj między niewolnikami, wyzwoleńcami i dwornią Cezara dawały się słyszeć okrzyki – że Neron sprawiedliwą na chrześcijan wymierzał karę.

Ogrody Palatyńskie dziwny przedstawiały obraz.

Stały wśród nich ocalone gmachy pałacu Cezarów, których część tylko od płomieni obronić mogli niewolnicy; ulice i przejścia między niemi tysiącami zgromadzony lud zalegał, opowiadając sobie, jak Cezar wyszukał wreszcie winowajców, których napróżno dotąd, ofiary czyniąc bogom podziemnym i księgi Sybillińskie wertując, szukano u ołtarzów milczących Junony na Capitolu.

Między rozkosznemi gajami laurów i cyprysów i strojnemi peristylami, które bluszcz i wino oplatały, pozapalane widać było stosy oświecające wielką przestrzeń, poprzerzynaną sadzawkami, strojną w bijące wodotryski i posągi…

Straże pretoryanów pilnowały kupami tu spędzonych chrześcijan, bladych, ale spokojnie na modlitwie oczekujących męczeństwa…

Kapłani pogańscy tymczasem błagalne przed ołtarzami bóstw składali ofiary, a lud niecierpliwy wrzeszczał o krzyże dla winowajców.

Wtém zgiełk ów i wrzawa uciszyły się – Cezara na rękach wyniesiono z pałaców jego; jechał na karkach Germanów pleczystych, w stroju woźnicy, w barwie zielonych, z wieńcem na skroni i biczem w ręku.

W Cyrku bowiem już nań wozy czekały. Tłum zobaczywszy pana zamilkł, a potém jednym głosem zemsty i gniewu począł wołać o śmierć chrześcijan.

– Tak! śmierć podpalaczom!… Niech giną od ognia, jak ogniem święty gród Romula zniszczyli! – zakrzyknął Cezar – niech ich rzucą na pastwę źwierza dzikiego… bo nie warci źwierząt drapieżnych.

Ludu mój rzymski, daję wam ich na zemstę słuszną, na przebłaganie gniewu obrażonych bogów…

Cezar rad był, że mógł trochę się z deklamacya popisać, ale kaszel wątły głos przytłumił, zwrócił bladą znów twarz do siepaczów, potém do gladyatorów i mirmillonów zgrai towarzyszących mu, i szepnął: – Do Cyrku?

W chwili jednéj oprawcy, czyhający tylko na skinienie, z rykiem dzikich źwierząt rzucili się na bezbronnych chrześcijan.

Była to piérwsza krew niewinnych przelana w Rzymie; piérwsze nasienie rzucone na tę ziemię płodną – ale z jak straszliwém okrucieństwem rozbestwione zgraje wpadły na ofiarę swoją, tego żaden język nie wypowie.

Dziejopis téj epoki (Tacyt), który chrześcijan miał za winnych i godnych kary, z powodu ich obrzędów, sam pisze, że sposób, w jaki się nad niemi pastwiono – szyderstwo, jakie mu towarzyszyło, wzbudzały litość w najtwardszych sercach.

Ogrody Cezara zmieniły się w plac wymyślnego męczeństwa i niesłychanych okrucieństw.

Szał tłuszczy krwi chciwéj dochodził do wściekłości, a spokój męczenników, znoszących go z majestatem stoickim, zwiększał jeszcze zapamiętałość jątrząc i drażniąc tych, którzy jęków i boleści pragnęli.

Ciała obnażone starców, niewiast, mężów i dzieci oblewano smołą i zażegano jak pochodnie, a przy blasku tych ogni puszczano psy na odzianych skórami dzikich źwierząt chrześcijan, którzy z rękami podniesionemi do góry, modlili się za swych oprawców. Indziéj zatapiano ich w naczynia płonące, w których wrzała smoła roztopiona; wieszano na drzewach, krzyżowano u słupów… a wśród téj krwawéj igraszki, nie słychać było tylko krzyki katów, bo lud Boży konał po cichu dla Chrystusa…

I w téj pierwszéj wielkiéj próbie nie było ktoby upadł i zaparł się prawdy… poganie zdumieni, znużeni, przelękli, stali w osłupieniu.

Zdala, wśród dworu Cezara stał Symon Magus, okiem chciwém szukając w tłumach Piotra… ale go tam nie było.

– Nie wszyscy tu są jeszcze – mówił do otaczających – daleko więcéj Rzym kryje ich w sobie i głównego sprawcy nie pochwyciliście jeszcze… ukrył się lub uszedł…

Walka nie skończona! odżyją z tych stosów… Patrzcie jako są silni… cóż im daje tę moc? czary ich? Azali może człowiek wycierpieć tyle i konać z takim spokojem, gdyby nie był wspomożon potęgą nam nieznaną?

Przelękły i blady, wymówił te słowa, które już były w myśli wszystkich, patrząc na dziécię piętnastoletnie, które z uśmiechem na ustach, z rozpuszczonym po piasku włosem, z rozdartą piersią, konało, jakby w niebiańskim zachwycie.

Tuż obok trup jego matki dogorywał u słupa nagięty jeszcze ku dziecięciu…

Gasły wreszcie te pochodnie żywe, które dzień otwartego boju pogaństwa z Chrystusem oświeciły, konali na krzyżach ostatni… wywlekano trupy hakami, i tłum milczący, nie napasłszy zemsty, przejęty i zdumiony, stał niepokojąc się łatwém zwycięztwem.

Z Cyrku w tryumfie niesiono Cezara, obwieszanego palmami i wieńcami.

Z ciekawością okrutną młody rozpustnik kazał się nieść między szczątki męczenników, na plac krwawych zapasów, dopytując ludu swojego czy rad był i czy się nasycił… ale twarze gminu posępne były i zamyślone… wszyscy czuli, że rozpoczęto bój z siłą nadziemską.

Cezar długo pił rozkosz tego widoku i zapach ciał zgorzałych nozdrzami chwytał rozdętemi, wpatrując się w poszarpane zwłoki, w niedopalone szczęty trupów.

– Zwyciężeni – rzekł wreszcie z uśmiechem…

– Nie jeszsze – odparł Symon Magus – nie Cezarze! to mało! Spytaj jak śmierć ponieśli.

Neron zdumiony obejrzał się na siepaczy.

– Jeszcze nigdy nie widziano takiéj śmierci – odezwał się któś z tłumu – w nich siła jakaś czarów nieznanych: nie było jęków, ani miotania się i rozpaczy, nie zdawali się cierpieć nawet… Marli i konali jak człek usypia po uczcie… nie jeden uśmiechem witał śmierć i rzucał się na nią radośnie – nikt jéj nie uląkł…

– Jakaż w nich siła? – zapytał Neron.

– Ten, który ją sprawia i wlewa w te tłumy, silen jest nad innych – odezwał się Symon – jego nie pochwycono…

A póki on wzięt nie będzie, chrześcijanie nie są zwyciężeni i być nie mogą… Ja ci go Cezarze wyszukam i przywiodę…

Ale słów jego nie słuchał już roztargniony pan, który znużony wyścigami, kazał się nieść do łaźni i znikł z ogrodów Palatynu, które powoli ciemność nocy okryła…

XIV

Wybuch ten straszliwy, który tysiące ludzi życie kosztował, nietylko nie powstrzymał szerzenia się wiary, ale urok jéj i siłę powiększył.

Na placu męczeństwa, w tłumach, mnóstwo ludu nawróconego zostało siłą, która nań od stosów spłynęła… uczuli kędy jest prawica Boża, co człeka nad ziemskie podnosi męczarnie; zmienił się tylko obyczaj i swoboda z jaką wprzódy wyznawcy żyli i obrzędy swe odprawiali; musiano z imieniem i wiarą ukrywać się, szukać schronienia i słabszych od nowego prześladowania zasłaniać.

 

Do koła przedmieść Rzymu, nad Via Appia, po ogrodach i willach otaczających Pomoerium, pełno było od najdawniejszych czasów wykutych w ziemi pieczar i ciemnych podziemiów, z których kamień i piasek brano do budowania gmachów. W te pieczary i jamy puste zrzucano czasem ciała zmarłych niewolników, którym pożałowano stosu… inne stały próżne…

Tu teraz, w głębiny opuszczone, wilgotne i niezdrowe, po wielkim pożarze Neronowym począł się lud chronić ubogi, wśród którego najwięcéj było chrześcijan; – tu, po wielkiém męczeństwie, gdy noc skryła przed oczyma siepaczów resztki krwiożerczéj biesiady, pilnujący w tłumach chrześcijanie, niepoznani – unieśli piérwsze ciała i kości męczenników swoich, nie mając gdzie ich zachować.

Potrzeba ukrycia tych ciał, uświęconych piérwszą za Chrystusa ofiarą, zagnała ich do Katakumb naówczas pustych jeszcze i nieznanych nikomu prócz fossorów, co z nich kamień i piasek wozili do miasta; – ztąd zrodziła się myśl owego podziemnego żywota, który jest jedną z kart najwspanialszych w piérwszych chrześcijaństwa wiekach.

I gdy na Palatynie Cezar co najśpieszniéj wznosił swój Dom Złoty, biedni wyznawcy Chrystusowi, wśród cieniów podziemi ryli się coraz głębiéj, szukając schronienia w ciemnościach od prześladowania i ucisku.

Katakumby poczęły się w jednym dniu z pałacem Cezara, ale go przetrwać miały, bo je budowała wiara, gdy tamten pycha wznosiła…

Dom ten Złoty Nerona, był jednym z najcudniejszych gmachów, jakie kiedy wzniosła ręka ludzka; Severus i Celer, dwaj architekci i ogrodnicy, pod których rozkazy oddano niewolników tysiące, przedsięwzięli to dzieło, mające zdumieć świat i zgasić wszystko co oglądały oczy człowieka. Od jeziora Avernu chciano wykopać kanał żeglowny do ujścia Tybru, przez puste pola i góry wyniosłe, aby wody dostarczyć ogrodom – ale ta praca olbrzymia ledwie poczęta, nigdy dokonaną nie była. Z Tybru tylko i błot Pontyńskich potworzono stawy wśród zajętéj na ogrody przestrzeni, poosadzano je drzewami, a wśród gajów umyślnie szerokie pola puste i zielone zostawiono łąki, strojąc je w kwiaty rozliczne, wodotryski i posągi… Rozszerzony plac otaczający pałace, obejmował w sobie wszystko cokolwiek gdzieindziéj tworzy natura sama, sypane sztuką góry, przywożone zdala skały, kopane jeziora, sadzone lasy, a wśród nich wille, portyki, grody, oblane wodami rzek nowych i marmurami okutych sadzawek.

Wpośród tych dziwów, jakby czarami dźwigniętych na pogorzeliskach, stanął pałac nowy, przenoszący wysokością swą świątynie i wieże Rzymu starego… a opierający się o górę Esquillinu.

W przedsieniach jego125 arcydzieło Zenodora126, stał u wnijścia posąg Cezara-Boga, na sto dziesięć stóp wysoki i cały złocony.

Portyki miały po trzy rzędy kolumn z najdroższych marmurów; błyszczał tu i biały góry Hymettu i Pentelicki i Frygijski czerwonemi poprzerzynany żyłami, i żółty z Kóryntu, i Thessalijski zielony, i wyłamany z gór Caristus i Scyros i Lesbijski i Sigejski, i drogi ów czarny Lucullowym zwany, którego piérwszy w Rzymie użył Lucullus… Głowy kolumn zdobił bronz i złoto, a długość tych dróg krytych, obsadzonych słupy różnobarwnemi, milę przechodziła. Ściany całe okryto blachami złocistemi, nasadzono drogim kamieniem i perłami.

Ogromne sale górne na zimę, chłodne a ciemne podziemia, skryte w sklepieniach, rozciągały się do koła jezior przezroczystych, wprowadzonych wewnątrz obejmujących je gmachów. Stropy tych sal, z desek słoniowych z otworami złocistemi, w czasie biesiady, na łoża ucztujących dozwalały rękom niewidomym sypać kwiaty i zlewać rosę wonną.

W pośrodku była krągła z kopułą komnata, któréj strop zasklepiony misternie, dzień i noc jak świat się obracał…

Do thermów Cezara wody sprowadzono z morza i źródeł Albuli…

Ale tego wszystkiego mało dlań jeszcze było, a Severus i Celer za całą nagrodę otrzymali wzgardliwy uśmiech i słowo:

– Przecież już teraz mieszkam po ludzku!

Gdy tysiące rąk dźwigało marmury, dniem i nocą, na to dzieło przepychu, w ciszy, przy modlitwie, motyka fossorów kopała pod Rzymem grób na męczenników ciała, domy modlitwy i przytułek, mający ochronić od mogącego co dzień wybuchnąć prześladowania.

I tam ubodzy Chrystusowi słudzy starali się przystroić przybytek, w którym codzień straszliwa powtarzała się ofiara, i tam, po drobnym kamyczku, znoszono litostroty na posadzki, maluczkie okruchy na mozajkowe sklepienia; dźwigano szczątki marmuru ze spalonego Rzymu… ale tylko na ołtarze Boga… do trumien błogosławionych Jego, do kaplic, w których klęczała modlitwa… Słońce patrzało na jasne dachy domu Cezara, noc wiekuista otaczała Katakomby wyrastające powoli – ale słońce i zburzenie tych gmachów widzieć miało i ich gruzy pokryte rdzą i pleśnią, a z podziemi wyszedł krzyż co światu i Rzymowi panuje.

XV

Dwa lata upłynęły od wielkiéj Rzymu pożogi, a chociaż prześladowanie chrześcijan nie miało już tego charakteru jaki mu Neron nadał w początku, broniąc siebie i zwracając winę swą potwarzą na niewinnych, trwało ono przecie nie tylko w Rzymie, ale w państwie całém, gdyż poszukiwać ich, tępić i karać wszędzie rozkazano.

Liczby jednak nowych wyznawców nie zmniejszyło to wcale, owszem, zaledwie padli jedni, na ich miejsce rodzili się nowi nawróceni i zapełniali próżnie, a powołani byli ze wszystkich stanów, wieku i płci.

Przez dwa te lata, Neron szedł daléj drogą, którą już wcześnie przewidzieć było można, niepohamowany niczém i upojony swą władzą. Rzym nowy powstawał z popiołów, piękniejszy może niż przedtém, cały z kamienia Alby i Galii… na błota Ostii wywieziono stary gruz i zwaliska… Ale szalonéj rozrzutności zbytnika nie starczyło już wycieńczonego skarbu, wydartych przemyślnemi sposoby kontrybucyj i konfiskat; szukano wszelkich możliwych środków pomnożenia dochodów, nakładając coraz nowe i uciążliwsze podatki na Azyę i Grecyę, odzierając świątynie, topiąc posągi.

Acratus i Carinas, wyzwoleńcy Neronowi, wysłani po kraju na łupieże, niepowstrzymani niczém, szarpali ostatki; kraj cały wycieńczony; przelękły, z niebios już tylko wyglądał ratunku, a niebo same zsyłało klęski; – wiatr flotę rozbił w Mizenie, burze i pioruny niszczyły wioski, głuche wieści chodziły o potężném sprzysiężeniu się na Cezara, do którego wszystkich stanów ludzie wpływali, nawet dawny ulubieniec Nerona, Senecyon.

Zdrada, słabość czy chęć przywłaszczanie sobie jakiegoś w władzy udziału, podbudziły Milichusa do wydania spiskowych, którzy już wszystko do spełnienia swych zamiarów przygotowane mieli.

Spełzło na niczém to co Rzym oswobodzić mogło rychléj od Neronowego ucisku, a Epicharis, kobieta, wyzwolenica, dała, w męczarniach okrutnych któremi z niéj imiona winowajców dobyć chciano, przykład męztwa i siły ducha niezłomnéj.

Odwaga jéj w obliczu śmierci świetniéj odbija jeszcze przy słabości i bojaźliwości innych. Lucana, Senecyona, Quinctianusa, którzy śpieszyli wydać najbliższych, sądząc że tém mizerne uratują życie.

Neron, dowiedziawszy się o liczbie spiskowych, przeraził się nią i otoczył strażami nietylko niedostępne pałace, ale Rzym cały, mury jego, morskie i Tybrowe brzegi.

Pretoryanie, niewolnicy jego, germańskie żołdactwo dzikie, przebiegało nieustannie ulice, wille, ogrody, łapiąc i chwytając kogo tylko podejrzanym sądzono, pędząc tłumy mniemanych winowajców, ściągając pogan i chrześcijan zarazem… Dość było widzieć, znać, spotkać się, zbliżyć do jednego z obwinionych, aby samemu winnym zostać…

Tigellinus, ulubieniec i zausznik Neronowy, Fenius i inni jego przyboczni, dawali dowody gorliwości, znęcając się nad niewinnymi. Pison i przyjaciele jego stracili odwagę i nieśmieli już odezwać się ani do żołnierzy, ani do ludu, który lada wymowne wystąpienie na rostrach pociągnąć mogło – woleli umrzeć.

Pisona charakteryzuje Tacyt, mówiąc o nim, że przyjaciół dobrał sobie w rozpustnikach, a żonę nierządnicę.

W spisek ten wreszcie i Seneka, który na ustroniu w Campanii Rzymskiéj, zdala od dworu zamieszkał, aby być zapomnianym, – wmięszany został. Oddawna już, mimo najuroczystszych zapewnień i dowodów czułości Cezar pragnął się pozbyć nauczyciela, który choć nieśmiało i rzadko, odzywał się jednak z przestrogą, upamiętaniem. Imie Seneki zostało wspomniane w zeznaniach Natalisa, stosunki jakieś łączyły go z Pisonem.

Powracający z nad brzegów morza, z willi swéj Seneca, z żoną Pauliną i dwoma przyjaciołmi znajdował się o cztéry mile od Rzymu, gdy niespodzianie, wśród wieczerzy, żołnierze z Trybunem wysłani, otoczyli dom jego, i wszedł poseł zwiastun śmierci.

Starzec nie zmięszał się wcale, co godzina spodziewanym wyrokiem.

Zarzucają Senece słusznie słabość charakteru w życiu, mowę z czynami niezgodną, pragnienie bogactw, zepsucie… przy śmierci jednak dowiódł, że miał dość jeszcze siły rzymskiéj i chrześcijańskiego hartu duszy, by się nie ulęknąć zgonu.

Na zapytanie o stosunki z Pisonem filozof mężnie ale chłodno odpowiedział, tłómaczeniem jasném i wyraźném, przypominając Neronowi, że często sam prawdę od niego słyszał, i że nic w świecie do kłamstwa zniewolić go nie może.

Gdy mu odpowiedź tę starego nauczyciela przyniesiono, Neron siedział właśnie z Poppeą i Tigellinem, radą swą zwyczajną, i spytał tylko: – Czy Seneca myśli umierać?

Trybun odparł, że wcale nie zdaje się przygotowywać do tego.

– Jedźże i powiedz mu aby umarł! – zawołał Neron.

Rozkaz ten tak się wydał zimno okrutnym i srogim, że Trybun sam go już zanieść nieśmiał starcowi; wysłał z nim jednego ze swych Setników (Centurionów), aby Senece wolę Cezara objawił.

Usłyszawszy wyrok ucznia, Seneca zażądał aby mu testament uczynić było wolno. Centurion surowy nie dopuścił go uczynić, domagając się śmierci.

– Przyjaciele – rzekł Seneca obracając do towarzyszów – widzicie że niepodobieństwem mi nawet zawdzięczyć przyjaźń waszą. Cóż wam zostawię? chyba obraz życia mojego i śmierci, jedyne i najdroższe dobro jakie posiadam. Nie zapomnijcie o umarłym – dodał – przyjaźń stała cześć wam przyniesie!

Łzy stanęły na oczach przyjaciół, a Seneca począł to poważnie, to łagodnie gromić ich, opamiętywać i pocieszać.

– Gdzież filozofija wasza? – zapytał – gdzie rozum, który od lat tylu powinien był nauczyć przeciw wszystkim uzbrajać się wypadkom? Nie znacież Nerona i jego okrucieństw? – dodał – zabójca własnéj matki i brata, mógłże starego nauczyciela oszczędzić?

Po tych słowach Seneca powstawszy, uściskał żonę i począł z kolei dodawać jéj męztwa, widząc jak we łzach tonęła, zaklinając by powstrzymała boleść i w cnotliwego życia obrazie pociechy po jego stracie szukała.

Ale Paulina przerwała mu żywo:

– Ja z tobą chcę umrzeć! ja umrę z tobą! Żołnierzu – rzekła odwracając się do Setnika – dopomóż słabéj kobiécie.

Seneca opierał się temu z razu, lecz myśl, że biédna a słaba niewiasta wystawioną być może na obelgi, zmieniła jego postanowienie.

– Więc umrzyjmy razem – rzekł ściskając ją – powiedziałem co cię do życia zachęcić mogło – wolisz umierać, nie będę ci téj zaprzeczał cnoty. Choćbyśmy oboje z równém skonali męztwem, zasługa twoja zawsze moją przewyższy.

Jedném żelazem natychmiast oboje sobie żyły otworzyli; krew młódszéj Pauliny trysnęła strumieniem, przestrach czy starość wstrzymały ją w żyłach Seneki, który napróżno dla przyśpieszenia zgonu i skrócenia męczarni popodcinał sobie ręce i nogi. Starzec cierpiał okropnie, a lękał się by widok tych okropnych męczarni nie osłabił męztwa w żonie, przycisnął usta do jéj czoła i polecił, by ją do drugiéj przeniesiono izby.

Cały dwór, niewolnicy, wyzwoleńcy i domownicy Seneki zgromadzili się dokoła niego, chcąc pana pożegnać… Płacz stłumiony rozlegał się w mieszkaniu przed chwilą spokojném…

 

Do końca pisarz dbały o swą sławę, Seneka, który już tabliczek i stylu w drżących rękach utrzymać nie mógł, kazał ostatnie swéj myśli wyrazy wyzwoleńcowi spisywać.

Ale śmierć oczekiwana nie przychodziła, umrzeć nie mógł, krew upływała powoli, silne jeszcze życie wracało z pamięcią i cierpieniem.

Statius Annacus, przyjaciel i lekarz Seneki, stał przy nim i płakał.

Przyjacielu stary – rzekł filozof – pomóż mi jeszcze raz ostatni i przynieś truciznę.

W domach rzymskich musiała zawsze być ona na podorędziu, bo nikt się bez niéj nie obszedł; Seneka miał napój, który dawano skazanym na śmierć w Atenach – była-li to cykuta, którą pił Sokrates? nie wiem.

Statius posłuszny, poszedł i przyniósł truciznę, a Seneka natychmiast ją wypił.

Ale w zastygłém już ciele i ona działać nie chciała – życie trwało… śmierć była nieubłaganą… żelaza się obawiał…

Niewolnikom więc dawszy się wieść pod ręce, brocząc zgęstniałą krwią posadzki, przeszedł starzec do przygotowanéj dlań łaźni gorącéj.

Drżącą dłonią zaczerpnął z niéj kilka kropel wody i rzucił na cisnących się za nim niewolników.

– Libacyę tę – rzekł gasnącym już głosem – poświęcam Jowiszowi wyzwolicielowi (Jovi Liberatori).

To były słowa jego ostatnie; zanurzył się w wyziewach pary i skonał.

Dziwić się można téj śmierci, tak spokojnej, tak pogańsko-pięknéj, obok życia, które jéj nie odpowiada; lecz podobno dwóch ludzi w Senece widzieć potrzeba.

Nie ulega wątpliwości, że wpływ chrześcijański zmienił go pod koniec życia.

Tą tajemnicą tłómaczy się wiele ustępów pism jego i zgon tak mężny. Z razu poganin, widzi on w śmierci nicość i ustanie wszelakiego życia127; późniéj ogłasza nieśmiertelność i żywot drugi, który mu tylko nauka chrześcijańska wskazać mogła128. – Nauka ta i wiara sięgały już w tym czasie otaczających Nerona, pleniła się na jego dworze, wciskała między pretoryanów, i niéma wątpliwości, że ów Seneca, którego Tertulian zowie często naszym129, a Ś. Hieronim wprost naszym Senecą130 mieni, wziął z niéj najpiękniejsze swe myśli i natchnienia. – Nie zmienił on wiary do końca, ale samo zetknięcie z prawdą uczyniło go większym, mężniejszym, silniejszym w obec śmierci.

Nic jaśniejszego nad tę zmianę w życiu człowieka, który nagle opuszcza dwór, wyrzeka się władzy, szuka spokoju, i w pismach już swoich naucza tego, co chrześcijanie dopiéro z wiarą objawioną do Rzymu przynieśli. Śmierć więc tę filozofa, jak wiele ułomków z pism jego, do końca przerabianych i poprawianych, można poczytać za dowód wpływu, jaki nauka Chrystusa miała już wówczas na potężniejsze umysły i mniéj zepsute serca, na tych nawet, co ją całkowicie przyjąć się wahali.

Obydwa Apostołowie naówczas zgromadzali około siebie nie tylko powiększającą się coraz gminę chrześcijańską, ale pogan prawdy pragnących, a Paweł z ogniem wymowy niepokonanym wlókł za sobą tych nawet, którzy już wszelką filozofiją i szkołą gardzili.

Prześladowania chrześcijan nie były tak srogie i częste jak w początku, po pożarze Rzymu; wszakże liczni z nich, po spisku Pisona, do więzienia wrzuceni zostali. Symon Magus, wciąż ścigający Piotra, znalazł nareszcie ślad jego, a trwożna gromadka, otaczająca Apostoła, dowiedziawszy się o tém, pobiegła mu zaraz zwiastować niebezpieczeństwo, błagając, by od niechybnéj chronił się śmierci…

Nocą, gwałtem prawie zmuszano Piotra by z Rzymu uchodził, choć się opierał, bo czuł, że tu był umrzeć powinien…

Ale ze łzami, na klęczkach prosili go uczniowie, Piotr wreszcie zmiękł i zezwolił.

Ciemno już było, gdy z domu Pudensa, po ostatniéj modlitwie, wśród łez i łkania odprawionéj, z pośrodka cisnących się, by wziąść jeszcze raz błogosławieństwo i ucałować szaty jego – Apostoł wyszedł smutny, przeprowadzany sercami i oczyma w drogę, którą mu sam Bóg miał oznaczyć.

Rzym usypiał lub biesiadował, gdy Piotr przechodził ulice jego, w części nowemi już ustawione domostwy, częściami jeszcze puste; gdzieniegdzie z budowli otwartych, światła lamp zawieszonych nad mensami przekupniów, słabych jasności pasem uliczki przerzynały; cicho było, a w dali tylko słychać się dawało powolne koni i mułów stąpanie, śpiew przerywany i ciężkie drzwi przymknięcie.

Im bardziéj oddalał się od środka miasta ku Appijskiéj zmierzając drodze, tém coraz stawało się ciszéj, bezludniéj; wiosenna noc gwiazdzista, ale czarna, rozciągała swe niebo wypogodzone, ciemne, głębokie nad Rzymem w spoczynku.

I uszedł był już część drogi, zapuszczając się pomiędzy wille i ogrody, gdy nagle jasność potężna olśniła go… cofnął się jakby piorunem rażony…

W pośrodku gościńca, naprzeciw siebie ujrzał stojącego Zbawiciela, w takiéj postaci jasnéj, w jakiéj się niegdyś ukazał im przemieniony na górze, cały obleczon światłem. Białe miał szaty, a suknię podróżną, i iść się zdawał ku uśpionemu grodowi.

Piotr wylękły przykląkł przed Panem, wołając:

– Panie! dokąd idziesz? (Domine! quo vadis?)

– Idę do Rzymu – dał mu się słyszeć głos – aby się dać drugi raz ukrzyżować!

I znikła światłość, a Piotr znowu obleczony nocą dokoła, pozostał wryty, na kolanach, z modlitwą na ustach i łzami na oczach. To ukazanie się Zbawiciela wyznaczało mu drogę, którą był pójść powinien – ale od miejsca w którém go ujrzał, oderwać się nie mógł.

I dzień wschodzący zastał go jeszcze w prochu na klęczkach, ze łzami na gorącéj modlitwie.

A gdy się rozwidniać poczęło, na kamieniu przed sobą ujrzał Apostoł, jakby dla potwierdzenia i znaku widomego zjawienia się Chrystusowego, wyryte stopy Pana zwrócone ku Rzymowi.

– Nie ty, Panie, ale ja pójdę umrzeć na krzyżu! – zawołał Piotr i ucałowawszy kamień, podniósł się rzeźko i szedł nazad Appijską drogą ku Forum.

A nie myślał wcale jako idzie i dokąd, chcąc tylko cierpieć za prawdę, umrzeć za nią; ani się obawiał grożącego niebezpieczeństwa, ani go szukał.

Dzień był jasny, gdy mijając Palatyn i wchodząc na Via Sacra, gdzie kapłani właśnie stroili posągi obmywali ołtarze ofiarne przed wizerunkiem bogów, – spotkał przed portykiem wracającego z nocnéj wyprawy jakiejś Symona Maga.

Biesiadował on z Heleną razem, Cezarem, Bassusem i Vatiniusem u Tigellina, a Neronowi właśnie był nabił głowę Bassus tém, że skarby, które uciekająca z Tyru Dido131 zakopała w pustyń afrykańskich pieczarach, mogły być łatwo znalezione i odkryte. Symona użyć chciano, by je swoją sztuką ukazał.

Cesellius Bassus rodem Kartagińczyk, dziwak, marzyciel czy oszust132, przybył umyślnie do Rzymu z wieścią o tych skarbach, których jakąś część odkrył niby przypadkiem blizko swoich posiadłości, ale na nic więcéj trafić nie mógł. Miały tam być jaskinie pełne pieniędzy, sztaby złota leżące stosami, złote kolumny od wieków pyłem i ziemią przysute. Czary Symona mogły im łatwo ów skarb Didony ukazać.

Vatinius, który szedł z niemi razem, był wcale charakterystyczną, wiek swój dobrze malującą postacią. Niegdyś szewczuk odarty, winien był swą wziętość i zbliżenie się do Nerona rozpasanéj gębie, która nie szczędziła nikogo, śmiechom na zawołanie i upodleniu, które znosił wesoło. Garbaty, krzywy133, śmiesznéj postaci, z głową śpiczastą, naprzód wzięty był na dwór, by w czasie uczt swawolnemi zabawiać żartami. Rzucano nań pestkami, oblewano wodą, smalono włosy, lagrem smarowano policzki – znosił wszystko, sam z siebie i z drugich szydząc ze śmiechem satyra; ale powoli tych uczt stał się konieczną przyprawą. Bez Vatiniusa nie było wesela ni wieczerzy, ni ochoty, Neron go potrzebował i oglądał się za nim – Vatinius potrafił z tego korzystać.

W chwili upojenia przychodził z prośbami, za żart płacono mu sestercyami; potém donosić zaczął i część swoją z mienia obwinionych pobierać; wreszcie z Tigellinem razem stał się niezbędnym posługaczem Nerona. A że go nic w spełnianiu woli pana, ni litość, ni sumienie, ni wstyd nie wstrzymywały… Cezar polubić go musiał.

W takich to dwóch ludzi towarzystwie powracał Symon Magus portykiem, gdy Piotra napotkał, a ujrzawszy go, wnet zawołał na Vatiniusa, aby swoim ludziom imać kazał przechodnia, jako spiskowego i chrześcijanina.

Piotr zawołany stanął, ani się odezwał, ani bronił.

– Mam cię nareszcie! – rzekł Magus ścinając usta – dasz mi swą władzę, lub życie.

– Władza ta nie jest moją, ale Bożą – odparł starzec spokojnie.

– A raczéj nie masz jéj, choć udawałeś, żeś ją posiadł! – zaśmiał się Symon – moja jest większą – dla czego mi się nie obronisz?

– Bóg sam obroni gdy zechce…

– Do więzienia! – krzyknął Vatinius – do więzienia… chrześcijanin jest, nie zapiera się…

– Obaczemy twe cuda!

– Ujrzycie, ale cuda Boże! – odparł Piotr.

I w tejże chwili dwóch siepaczów schwyciło go, wiążąc mu ręce i zabierając się wlec go ku Mamertyńskim lochom.

Było to jedno z najstraszliwszych więzień Rzymskich, położone nie daleko wschodów, Gemoniae zwanych, od Capitolu wiodących.

Podanie mówiło, że loch ten wykuty został z rozkazu króla Ancusa Marciusa po nad Forum, aby postrach rzucał na miasto.

125W przedsieniach jego (…) stał u wnijścia posąg Cezara-Boga, na sto dziesięć stóp wysoki – Swetoniusz [Żywot Nerona 31, gdzie podano wysokość 120 stóp]. [przypis autorski]
126arcydzieło Zenodora – Pliniusz [Historia naturalna, XXXIV, 45]. [przypis autorski]
127widzi on w śmierci nicość i ustanie wszelakiego życia – De Consolatione 19. [Seneka napisał trzy teksty de consolatione (o pocieszeniu): do Marcji, do matki Helwii oraz do Polibiusza; tu chodzi o De consolatione ad Marciam (O pocieszeniu do Marcji)]. [przypis autorski]
128późniéj ogłasza nieśmiertelność i żywot drugi – tamże… [O pocieszeniu do Marcji 24]. [przypis autorski]
129Seneca, którego Tertulian zowie „często naszym” – saepe noster Seneca, Tertulian [O duszy (De anima) XX, 1, cytując Seneki O dobrodziejstwach]. [przypis autorski]
130Ś. Hieronim wprost „naszym Senecą” mieni – noster Seneca, S. Hieronymus [Hieronim ze Strydonu, Przeciw Jowinianowi (Adversus Iovinianum) I, 49]. [przypis autorski]
131Neronowi właśnie był nabił głowę Bassus tém, że skarby, które uciekająca z Tyru Dido zakopała w pustyń afrykańskich pieczarach, mogły być łatwo znalezione… – Swetoniusz, Żywot Nerona 31. [Swetoniusz pisze o „rycerzu rzymskim”, imię i obszerniejsze informacje podaje Tacyt]. [przypis autorski]
132Cesellius Bassus rodem Kartagińczyk… – Tacyt [Roczniki] XVI, 1. [przypis autorski]
133Vatinius (…) Niegdyś szewczuk odarty (…) krzywy – Tacyt [Roczniki] XV, 34. [przypis autorski]