Kostenlos

Capreä i Roma

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

VI

Cały orszak jął się przeciskać przez rynek i drogą przez Velabrum rzucił się ku wielkiemu Cyrkowi, między Palatynem a Awentynem szeroką zalegającemu przestrzeń.

Miejsce to było pamiętne od piérwszych Rzymu czasów; – tu, wśród wielkich igrzysk pierwotnych porwano Sabinki, tu podobno Tarquinius jeszcze, piérwsze rzucił podstawy wielkich ścian budowy, którą następne wieki wspaniale wzniosły dla zabawy ludu-pana.

Gmach to był mogący półtorasta tysięcy widzów pomieścić, majestatyczny na oko i rozległy, a zajmujący w sobie i garnący przy sobie całe miasto budowli igrzyskowym przemysłem zaludnionych. – Wysokie trzypiętrowe mury jego okalały przestrzeń długą na półczwarta stadyów, szeroką stóp czterysta… Na dachach jéj stały secinami białe posągi marmurowe i złociste trofea.

Od strony zachodniéj i Forum Boarium było główne wnijście, ale mnogość ludu, która na kamieniach i drewnianych ławach mieścić się miała, dla łatwiejszego wpływu i odpływu, znajdowała otworem mnóstwo bocznych wrót i wnijść licznych, któremi do przeznaczonych sobie siedzeń dostać się mogła. Dawniéj siedzenia pokryte pod galeryami, jakich w innych cyrkach nie było, dzieliły się na Curie; dziś się one mieszały wszystkie, i rozsadzano je za pieniądze, wedle chwilowego znaczenia lub rozkazów pana, szukającego sobie widzów, coby poklaskiwali ochotnie i ze znajomością rzeczy.

Na górnych stopniach mieściły się tłumy niecierpliwych niewiast.

Zewnątrz budowa Cyrku, podparta arkad szeregiem, mieściła wszystko co się do teatru cisnęło, żyjąc z niego, mieszkania zapaśników, sklepiki przekupniów farby, oleju, oręży, taberny sprzedających jadła i napoje, mensy zmieniających monety, izdebki pięknych Greczynek, łaźnie, popiny, lupanary, ganea, miejsca spoczynku dla utrudzonych, kramiki astrologów i wieszczbiarzy sprzedających przyszłość, przytułki kuglarzów i sprzedających niewolników, wszelką gawiedź i gmin wszelaki… Wszystko to mieściło się w najętych zewnętrznych cyrku budowach i przytykających do nich uliczkach. Oblegał oprócz tego gmach i rynek tłum przekupniów, chodzący i wywołujący kwiaty, wieńce, podarki, chłodniki, wino i owoce.

W pośrodku wielki plac Cyrku, otoczony dokoła murem i galeryami, daleko był jeszcze wspanialszy… Ściany jego same z prostego kamienia wzniesione, okryte były najdroższemi marmurami, bronzem, perłową macicą, obwieszane zasłonami purpurowemi na złocistych biegającemi pierścieniach.

Cała arena na ten dzień uroczysty wysypana była nie piaskiem z dala przywiezionym, ale minią i złotem; w środku przecinająca ją na dwoje wznosiła się Spina, grzbiet Cyrku i główna jego ozdoba, około któréj biegały wozy zapaśników. Był to mur także okryty marmurowemi płyty, podniesiony wysoko, na którego wierzchu biły fontanny, przezroczystą wydrążoną w nim napełniając sadzawkę.

Na murze tym, rzędem, począwszy od dwóch za Claudyusza wystawionych met pozłacanych, po końcach Spiny utkwionych, widać było wznoszące się świątyńki, ołtarze, kolumny z kosztownych marmurów o kapitelach złoconych.

Tu stał Pulvinar, świątynia bogów i tron Cezara zarazem, z którego on na igrzyska mógł z wysokości poglądać. Na samym środku Augustowski obelisk, łup z zwyciężonego Egiptu, wysoko i wyżéj nad mury otaczające podnosił głowę, złocistém i promienném ukoronowaną słońcem… Igła ta poświęconą była Bogu-Słońcu.

Razem skupione na grzbiecie wśród areny, na dwoje nim podzielonéj, w malowniczym ścisku te obeliski, świątyńki, słupy, ołtarze, wodotryski, posągi Cerery, Baccha, Prozerpiny, Kabirów, Cybelli na lwie opartéj, fontanny z siedmiu każda Delfinów splecione, stanowiły obraz pełen przepychu.

To też gdy cały orszak z Velabrum przez rynek przyległy (Forum Boarium) wszedł do Cyrku i napełnił go muzyką, śpiewami, blaskiem, wrzawą, obchodząc po kilkakroć dymiące ołtarze; gdy kapłani drugą poczęli tu spełniać ofiarę, posągi ustawiono w świątyni, a Cezar zasiadł swe miejsce i tłum rozlał się na podium i galerye; gdy strojne niewiasty wbiegły na górę, a patrycyusze, rycerstwo, plebs, wyzwoleńcy i przybysze ścisnęli się na przeznaczonych im ławach; gdy w Cyrk wstąpiło to życie gorączkowe – mało kto mógł się obronić zapałowi, z jakim niecierpliwy lud rzymski począł wołać o należny mu podatek… o krew, o bój, o śmierć…

Od Senatora na marmurowéj ławie, do niewolnika, który gdzieś szparą izby z Carceru poglądał na tę wspaniałość, – wszyscy drżeli, miotali się, ryczeli, klaskali, domagając się co prędzéj przyobiecanego widowiska. Kobiéty, wychylone, nieciérpliwe, starcy drżący, młodzież zarumieniona nadzieją, oczy mieli zwrócone na drzwi Carcerów, na miejsce nad podium, z którego białą chustą dać miano znak rozpoczęcia.

Ten okrzyk i gwar tłumów na chwilę nawet dzikiego źwierza, zapartego za żelaznemi kratami, nastraszył: zamilkły lwy i pantery, a po chwili dopiéro na ryk ludu odpowiedziały rykiem drugim, który z pod stóp widzów dając się słyszeć, wstrząsł cyrkiem całym.

Ale nie przeraził tych co krwi czekali, i tłum począł klaskać tylko na tę głośną obietnicę mordów i uciechy…

Wtém powiała chusta, ozwała się trąba i bramy Carceru otwarły szeroko, a na plac wystąpiły wozy, ustawiając się rzędem jedne przy drugich, u piérwszéj mety.

Dokoła Spiny siedem razy obiedz było potrzeba, i wyścignąwszy współzawodników, stanąć piérwszemu u mety, by wieniec otrzymać. Wozy, na których jechali sławni woźnice, leciuchne, bronzowe, o dwóch kołach, zaprzężone końmi pełnemi ognia i siły, a wrzawą i strachem pobudzonemi do biegu, wyrwały się jak błyskawica na dany znak przez Cezara. On, co sam w Cyrku na Watykańskiéj górze, codzień prawie stojąc na wozie biegał do mety, dziś widzem był tylko, ale chciwym widoku, ale pełnym namiętności jak inni, może gorętszym od drugich.

Oko jego ścigało zielonego ulubieńca i podżegało go do zwycięztwa… był to wódz nowéj partyi, która za jego panowania się zrodziła. Znani wprzód byli tylko czerwoni i biali woźnice, teraz górę nad niemi wzięli zieloni i niebiescy, a zielonych ukochał szczególniéj Cezar.

Dopóki piérwsze koła obiegały wozy, milczenie panowało głębokie na galeryach, tylko jakby oddech tłumu, jakby puls jego życia, szmer lekki to się wznosił, to uciszał… Wóz jeden kołem o metę się strzaskał, drugi wywrócił i woźnica głową o podium uderzywszy, rozbity skonał nim go wywleczono… a na arenie czerwonéj czerwieńsza tylko trochę pozostała plama.

Gdy wóz zielonego ulubieńca przybiegł raz siódmy do mety i wstrzymał się jak wryty silną zahamowany dłonią… nie krzyk, nie wrzawa, nie oklask, ale nieopisany jeden głos jakiś dziki, straszny, silny jak grzmot rozległ się po górach Rzymu. I posypały się wieńce, kwiaty, palmy, pieniądze, a kobiéty z galeryj miotały jak wściekłe chustkami i zasłonami… Cezar nawet poklasnął… ale jakoś krótko, może zazdrośnie, a z uśmiechu jego znać było, że sobie mówił w duszy:

– O! gdybyście to mnie na wozie widzieć mogli!!

Sześć razy powtórzyły się wyścigi, i sześć razy coraz zwiększając się ten sam objawiał zapał. Słońce żywo podniosło się ku górze, ale zasłona purpurowa rozciągniętą została pomiędzy Cyrkiem a niebem, cień spłynął i deszcz wonny skropił zlekka arenę, na inne przeznaczoną widowiska.

Zaledwie rozprawy po ławach i galeryach Cyrku o zaletach woźniców i koni się rozpoczęły, gdy gladyatorowie wystąpili.

Zapasy ich stanowiły jedno z najulubieńszych widowisk rzymskich, i wnet zapomniano o wozach, koniach i zwyciężcy.

Familje gladyatorów, mających walczyć dnia tego, dobrane były przez znawców, sam Cezar ich oglądał, a rzymscy panowie chodzili zawczasu lubować się ich żylastemi rękami i siłą obiecującą w Cyrku walkę okrutną, a krwi podostatkiem. Jakoż nie zawiedli oczekiwania ani Traccy zapaśnicy, ani dwumieczowi, ani siatkarze, ani Samnici, ani Andabaci. Rozpoczęło się to jakby igraszką na drewniane mieczyki i przeszło wkrótce w bój zawzięty, w którym szczególniéj odznaczył się Retiarius, Goth, pięknéj budowy ciała i siły, a zręczności niezmiernéj, trzech przeciwników splątanych siecią obaliwszy i dusząc ich w dłoniach żelaznych.

Cały tłum wołał dlań o nagrodę, o palmę, o wieniec, o wstęgi i pretor, z rozkazu Cezara, wyniósł mu gałąź zieloną, podarek pieniężny, a co droższém było nad to – wyzwolenie.

Lud poklasknął zarazem i męztwu Gotha i wspaniałości Nerona.

Tymczasem już arenę znowu oczyszczano ze złomków puklerzy, ze szczątków oręży, z rozbitych szyszaków i ciał martwych, które jak blade plamy na czerwonym leżały piasku.

Nikt jeszcze nie wychodził z Cyrku, wiedziano, że to był dopiéro początek zabawy; jedni jedli, drudzy pili na swych miejscach, wynoszono omdlałych, spychano umarłych, a nikomu ujść nie było wolno.

Neron siedział spoglądając na Akteę, która mu się ze swego miejsca uśmiechała białemi ząbkami, czarném okiem.

Teraz dla wypoczynku nastąpił nie bój ale tylko pozór wojny, świetny, błyszczący, bawiący oko i dający mu wytchnąć chwilę. Były to Trojańskie igrzyska Eneaszowych sięgające czasów.

Z wrót Carceru wysunęły się dwa orszaki młodzieży najpierwszéj w Rzymie, dzieci Senatorów, młodzieży co kiedyś pierwsze zająć mieli dostojeństwa w Rzeczypospolitéj. Książe młodzieży, Princeps juventutis ich prowadził, zbliska krwią z Cezarami połączony, Rufius Crispinus, syn Poppei, dzieciak bardziéj niż młodzieniec, ale już z twarzy mu widać dumę nadziei w przyszłości i wiarę w swą siłę.

Agryppina i Neron spójrzeli nań gdy wyjeżdżał na białym koniu, na czele Senatorskich dzieci, a w wejrzeniu Cezara można już było wyrok nań śmierci wyczytać.

Dwa zastępy, których dowódzcami byli dwaj szesnastoletni chłopcy, konno wystąpiły na plac, uzbrojone i strojne, rozpoczynając z sobą igrzysko rycerskie, w którém krew nie powinna była popłynąć. Uganiały się naprzód za sobą do koła Spiny, potém stanęli jedni, zatrzymali się drudzy i starli raz i drugi; a młody Crispinus tak dzielnie nacierał na przeciwnika, że głos tłumu wnet mu przyznał zwycięztwo, okrzykując go Księciem młodzieży.

 

Neron milczał… ale w kilka dni potém Crispinus dłonią niewidzialną pchnięty w wodę, utonął.

Pomimo odwagi i zręczności chłopaków, lud niewiele smakował w téj igraszce obrzędowéj, niegdyś dla wojennéj wprawy ustanowionéj, dziś czczéj tylko szermierce i popisie, począł wołać o bestyarzy, o zwierzęta, o ostanią należną a najpożądańszą dlań zabawę.

Dzień miał się ku zachodowi, zasłoną purpurową wiatr szeleścił nad głowami zwiastując burzę i grzmot przeciągły słychać było zdaleka… ale nie godziło się przerywać igrzyska…

Cyrk znowu zalegał tłum posługaczów.

– Silva, Pancarpe! krzyczą uradowani widzowie, widząc żołnierzy niosących drzewa i rozsadzających je wśród areny. W jednéj chwili plac cały zmienia się jakby w las zielony, dziki zastęp bestyarzów występuje wśród rzęsistych oklasków.

Są to ludzie zawczasu na śmierć skazani, ale życia nie ceniący, niewolnicy, płatny najemnik, ostatni z ostatnich, których krew nie ma wartości, i należy jak dług panu-Rzymowi – pastwa gminu. Na niektórych z nich znać niezgojone rany walk przeszłych, z których cudem wyszli cało, inni oglądają się tchórzliwie i drżąco, bo wiedzą, że życia ich nie oszczędzi nikt, że umrzeć muszą.

Mrok pada, burza się zbliża i warczy, więc co rychléj wypuścić każą ryczące z Carcerów bestye.

Oczy wszystkich zwrócone są na żelazne kraty, które nagle otwarły się z łoskotem i szczękiem, i z czarnéj otchłani, w któréj wyły zgłodniałe, wyrywa się kilkadziesiąt lwów afrykańskich.

Wyszły i stanęły rozglądając się – krzyk ludzi przeraził ich widocznie – i stoją.

Z innéj strony kilkanaście tygrysów, kocim chodem, przytulone ku ziemi, pełzną pomiędzy las świeżo zasadzony, a ślady krwi ludzkiéj poczuły na piasku i oko im się iskrzy złowrogo. Z innych zamknięć pędzą żołdacy przeznaczone do walki źwierzęta, które statki przywiozły z Azyi, z Afryki, z lasów Germanii, z kraju Partów i Scytów, z puszcz Hirkańskich i błot nadnilowych.

Od dawna tylu razem potwór dzikich nie widział Cyrk wielki, w którym już przecie za Pompejusza po pięćset lwów spędzano. Spotkały się po raz piérwszy stworzenia z krańców ziemi przeciwległych, ze stref zimnych białe jak śnieg i spalone słońcem zwrótnikowém… stoją i patrzą na siebie strwożone, nie wiedzą na co się rzucić, przeciwko sobie czy ludziom, którzy już wśród stad tych stoją.

Gną się od ciekawie pochylonych widzów ławy… każda chwila oczekiwania zda się chciwym tłumom straconą, więc tupią, krzyczą, pędzą, a źwierz i ludzie mierząc się oczyma stoją… krew jeszcze nie popłynęła…

Cezar sam niecierpliwi się, a otaczający go przypisują to odrętwienie źwierza zbliżającéj się burzy, która już nad Cyrkiem wisi… i błyska szerokiemi piorunów niedalekich wstęgami.

Jowisz przyszedł spójrzeć na Cezara igrzyska…

Naglą, jątrzą, zagrzewają – ale walka się nie rozpoczyna – lwy i ludzie podrętwieli.

– Więcéj ludzi! – krzyknął Neron powstając – spędzić z ław cyrku jeśli potrzeba, niech walczą…

Strach lica oblokł bladością; wiedzą że Cezar ani Patrycyuszów, ani Senatorskich nie oszczędza dzieci: jutro ich wyzwoleńcy i kuglarze zastąpią… Bicze bestyarzy klaskają… lew ku jednemu poskoczył i pierś mu rozdarł łapą od szyi do bioder, jakby krwawą wstęgą przepasał.

Tu tygrys obalił drugiego… i zgłodniałe bestye rzuciły się na pastwę, szarpiąc ją i wydzierając sobie i zagryzając o krew, któréj już smak poczuły.

W chwili jednéj cisza oczekiwania zmieniła się w dramat straszliwy, gnane wrzaskami pędzą źwierzęta do koła, jedne ukryć się pragnąc, drugie uganiając się za sobą i ludźmi. Wpośród ryku i wycia, jęk przeraźliwy odzywa się jak błaganie i zamilknie zduszony paszczą, która już gardło rozdarła.

Oczy nie wiedzą gdzie spocząć, tak sturamienna ta walka wśród zielonego lasu, tak wesołe i piękne łowy Cezara…

Ale wszystkich wzrok zwraca nagle postać jedna, – nie śmieją wierzyć oczom; z za drzewa wystąpiła kobiéta olbrzymiego wzrostu, młoda jeszcze, ogorzała… Barwa jéj ciała mówi, że się gdzieś rodziła u brzegów Nilu, pod pyramidami, i kąpała z młodych krokodylów stadem… Ale co za posągowe kształty! jaka piękność bazaltowego Sfinxa, co za wdzięk w postaci giętkiéj a silnéj! Nic nie ma na sobie prócz lekkiéj koło bioder przepaski kraciastéj, prócz sznura co włos jéj podtrzymuje, w ręku trzyma tylko gałęź zieloną. Niezlękniona pogląda na pełznącą ku sobie Pantherę i zdaje się oczekiwać na nią. Rzekłbyś, że się znają dawno i walczyły już z sobą gdzieś w pustyni, tak śmiało patrzy jéj w oczy niewiasta, tak bojaźliwie kołuje ku niéj źwierz dziki.

Przysiadła i podskoczyła Panthera, ale kobieta ubiegła w bok także i bestya gryzie ziemię czerwoną, kopie ją nogami pod sobą, gotując się do nowéj napaści. Z oka jéj nie spuszcza kobiéta… Cezar patrzy wychylony, ciekawy, uśmiechnięty radością.

Cyrk cały klaszcze odważnéj bestyarce…

Wtém gdy Panthera przyczołgała się bliżéj, silna zapaśnica sama skoczyła na nią, i ścisnęła ją nogami i dłońmi silnemi pochwyciła za gardło. Poczuwszy na sobie ten ciężar, porwała się mieszkanka pustyni i niesie po Cyrku kobiétę, i tarza się usiłując zrzucić ją z siebie. A bestyarka ujęła ją i splotła się z pantherą, a choć krew z biodr jéj płynie strugą purpurową obie lecą i walają się razem na piasku, padają i podnoszą…

W téj walce kobiéta wygląda jak bachantka spojona, jak szalona istota, któréj bój jest rozkoszą i szałem… usta się otwarły, śpiew dziki z nich popłynął… W uścisku coraz silniejszym wije się zgniecione źwierzę, pada, miota sił ostatkiem, nareszcie drga i kona.

Niewiasta otwarła ręce, legła i śmieje się zwyciężko nogą potrącając trupa.

Cyrk się trzęsie, a piorun po piorunie bijąc na górach, zdaje się męztwu przyklaskiwać z nieba…

Wtém gdy zwycięzkiéj niewieście dać może miano wywalczone życie, tygrys zaczajony wpadł z tyłu na plecy i ucisnął jéj pierś i gardło objął łapami… szarpie a pysk wpoił w czaszkę.

Białe jego zęby jak perłowym diadematem opasały czoło nieszczęśliwéj, która rzuciła się całą siłą naprzód, wydała krzyk boleści i padła na uduszoną pantherę.

Oto jedna ze scen tego dramatu, który zakrwawiał arenę. Walają się po niéj trupy i drgają rozszarpane członki bestyarzy, jęczą pokaleczeni, źwierz rycząc nasyca rozdartemi szczątki.

Ale noc zbliża się i dészcz ulewny spadł na Cyrk i widzów znużonych. Cezar dał znak – bestye pędzą znowu do Carcerów, zmiatają i zwożą trupy i kości.

Już koniec? – nie jeszcze! Niebo się może rozjaśni, bo burza wrąc i szumiąc pędzi na skrzydłach błyskawic ku morzu. Tysiące lamp i pochodni zajaśniały w galeryach i portykach…

– Naumachija! naumachija! – woła nienasycony lud jeszcze.

Do koła ze trzech stron gmach cyrku oblewa przekop wód pełen, rzeka sprowadzona z daleka, którą nazwano Eurypem.

– Wody więc! wody!…

Otwarto zastawki, z pod podium wybiegły strumienie szumiące i rwąc piasek i minię lecą do koła oblewając Spinę, która jak wyspa wśród tego stawu sama jedna na tle wód została. Razem prawie z wodami, z głębi podziemnych wysuwają się statki i łodzie złocone, z purpurowemi żaglami, dwurzędne nawy wiedzione wiosłami majtków, którzy w takt śpiewu uderzają wody i wypływają w arenę uganiając się za sobą.

Tę czarodziejską zmianę znów wrzawliwe powitały oklaski, znowu wstrząsł się Cyrk cały, a statki jak wozy obiegają w koło, spotykają się, walczą, uderzeniem wioseł odpychają, siłą wioseł zbliżają znowu…

Nareszcie Edylowie dali znak zamknięcia igrzysk. Cezar znużony potrzebuje spoczynku i wytchnienia, niebo się wyjaśniło wieczorne… tłum niech do domów powraca.

Jeszcze jeden okrzyk na cześć Boga-Cezara i sto tysięcy piersi wydały go jak jedna, a po chwili opróżniają się ławy i całe to zbiorowisko rozpierzcha się po ulicach Rzymu, po popinach, termach, tabernach i ganeach. Cicha noc księżycowa przyświeca opustoszałemu Cyrkowi… Neron pozostał tu sam ze swemi, arenę obrawszy sobie na coenaculum dzisiejsze…

VII

Cezar wśród igrzysk to się niemi bawił, to spoczywał, były nawet chwile że się usypiać zdawał… teraz przebudzony miał zasiąść do najważniejszéj czynności życia… do wieczerzy.

Uczty Tyberyuszowskie w Caprei, Caliguli w willach rozkosznych Campanii, Claudiusza na Palatynie, niczém były przy biesiadach Nerona. Imperator-Cezar-Augustus sam artysta, otoczony równie wykształconego smaku dworem… umiał je urządzać, wiedział że mu w nich nikt nie sprosta…

Mogłaż być jadalnia piękniejsza nad cyrku arenę, w noc księżycową, wśród Rzymu? Zamknięto więc drzwi i zastawiono w nim stoły. Euryppowi kazano wrócić do łożyska, nowym piaskiem posypać wilgotną ziemię i triclinia ustawić.

W mgnieniu oka posłuszna ustąpiła woda, zbiegając z hałasem na powrót do podziemnych kanałów, znikły wspaniałe nawy; niewolników zastępy oczyszczają mokrą arenę, sypie się na nią piasek biały mnogiemi okręty przywiezion z za morza… potrząsają go kwiatami, zlewają wonnościami Arabii, przypruszają pyłem złotym…

Neron dla siebie i swoich kazał tymczasem ciepłą i wonną przygotować łaźnię.

Promuscondus Cezara zaprząta się ucztą, śpieszy by był gotowym gdy pan zasiąść do niéj zechce; szeregiem od Palatynu ustawieni niewolnicy, na głowach przenoszą podając sobie stoły, naczynia i półmiski złote… Structor ustawia je misternie. Triclinia mieszczą się wygodnie na placu świeżo krwią ludzką zbroczonym, stoły i siedzenia porządkują, a chór flecistów staje przy Carcerach z jednéj strony, z drugiéj szereg dziewcząt, które w lekkich tunikach posługiwać mają biesiadnikom.

Na Spinie dymią jeszcze resztki ofiar przy ołtarzach Bogów, a tuż u stóp ich wygodnie rozkłada się rozpusta.

Rozkaz w mgnieniu oka stał się czynem: nim Cezar obmył i namaścił ciało znużone, uczta już stała gotowa, czasze błyszczące wznosiły się na stołach marmurowych i pieczętowane amfory w chłodnym leżały śniegu.

Towarzyszami téj uczty dzień zamykającéj byli sami Cezara ulubieńcy, ukochani jego artyści, Mirmillon Spiculus, ledwie z pyłu igrzyska otarty, Sporus rzezaniec do niewiasty podobny, Serenus, Doriforus, Anicetus i piękna Aktea.

Cezar nie lubi senatorskiéj powagi i surowych obliczów; woli pochlebców i zauszników, z któremi poczyna sobie jak chce. Lecz zkądże wmieszał się tu surowy Seneka? on co przeciw rozkoszy pisze jak stoik, tak kwiecisto, tak pięknie, tak rozumnie, on co wszelką gardzi słabością?

A! bo i najpiękniejsze tego wieku postacie jego chorobą są zarażone. Lucius Seneca jest istotnie mędrcem wielkim, wielkim człowieka znawcą; twarz jego namarszczona i poważna zwiastuje myślącego filozofa, uśmiech szydercę-sceptyka, pogoda czoła stoika i niczém nie dającego się zatrwożyć męża, ale ten, co pisząc o gniewie wyrzekł, że co wielkie musi mieć oblicze spokojne… inaczéj o życiu prawi, a inaczéj je wiedzie.

Gdzie mu tam walczyć z sobą, ze światem i namiętnościami ulubionego wychowańca? sąż takiéj wagi uczynki ludzkie by je warto ciężką okupywać ofiarą?… Słowo, mówi Seneca, mądrém być powinno, żywot być musi jakim go tworzy natura.

Spokojnie przewiduje on cóś, przeczuwa zbliżanie się burzy co świat przetworzy, ale mu to obojętném, ale nie chce, nie może, nie umie sam ku temu pomagać – stoi na boku i patrzy chłodno. Potrzeba mu grosza na starość, łaski Cezara do życia, władzy i wygódek, bo do nich przywyknął.

Przewiduje prawdę dla drugich… nie bierze jéj dla siebie – na tém poprzestał.

Na łożu Neronowém przysiadła Aktea, pochylona ku niemu, w szacie wpół z ramion opadłéj i uśmiecha się obejmując go ręką jedną, drugą podając czarę wina wziętą z rąk niewolnicy. Sporus stoi w głowach i smutno patrzy jakoś na pana i ulubienicę. Seneca zgłodniały, pogląda na jadło, zamyślił się, milczy; niekiedy spójrzy na ucznia badawczo i uspokojony znów odpoczywa; inni paplą po cichu, śmiejąc się, o igrzyskach, o widzach, o tych których spostrzegli w Cyrku.

– Otóż i Ennia ma już kochanka! – odzywa się jeden – broniła się długo siedząc nad wełną domową i kolebką syna, ale Lucius ją uwiódł nareszcie.

– Jakże to wiecie? – spytał drugi.

– Chwalił się dziś na Forum i pierścień zdjęty z jéj palca pokazywał.

– A Centhia już trzeciego mienia podobno – zawołał szydząc Doriforus – zastąpił Rubra Celer, Celera Sextus zastąpi.

– A Sextusa już chyba niewolnik barczysty… bo jéj nikt nie zechce, tak stara i szpetna… – szepnął inny.

Wszystkie te matrony – wmieszał się Neron powoli – nie warte przecież jednéj pięknéj Greczynki jak moja Aktea, nie prawda Serenie? Zawsze tam jeszcze u nich zostanie cóś z dawnego wstydu – trwożliwość, obawa i chłód w którym się wychowały.

Bodaj to te które z młodu do rozkoszy ułożono…

 

Cezar użył wyrazu którego tu powtórzyć nieśmiemy.

– A! a! uśmiechnął się Seneca – boć to nie rzecz matron kochać i pieścić; któż dawniéj słyszał o takich jak dziś obyczajach? Univira twarzy światu nie pokazywała i zaprawdę lepiéj to było, bo mąż ma dla siebie cały świat otwarty i może czynić co chce, a łoże Rzymianina, kolebka przyszłych pokoleń, czystemi być powinny!

Rozśmiał się w głos Doriforus.

– Lucyuszu – rzekł – a owa… do któréj ty uczęszczasz?

– Ja? – spytał filozof nieco zarumieniony.

– Myślisz że już nic nie wiemy – ozwał się Anicetus – ho! ho! nie badaj nas, bo ci powiemy więcéj niż potrzeba.

Seneca zwrócił rozmowę, śmiano się tylko po cichu.

Ktoś rzekł potém, że igrzyska musiały wiele kosztować: Lucyusz powstał gwałtownie przeciwko zbytkowi i przepychom.

– Znikła dawna obyczajów prostota! – zawołał.

– A do czego się ona zdała? – szydząc przerwał Doriforus.

– Ludzie we zbytku miękną.

– O Catonie surowy – przerwał mu Anicetus – a twojaż willa w Baii? a twojeż chłopcy, dziewczęta i sadzawki ryb pełne i naczynia murrhińskie? myślisz że o nich nie wiemy? W Rzymie tylko grasz filozofa a w Baii jesteś rozpustnikiem, jak my biedacy.

Neron poklasnął z całéj siły.

– Habet! – zawołał – habet!95 stary gaduła.

– Juściż przy pracy – tłómaczył się niezręcznie Seneca – godzi się i użyć nieco. Z twéj łaski Cezarze, mam się czém ubogo rozerwać i wypocząć wygodnie… Wymawiacie mi to, co przecie wszystkim jest wolno. Byłże innym Cicero, który Varrusa zbytki chłostał, a sam się bez nich obejść nie umiał? Człowiek jest człowiekiem!

Na chwilę jakoś zamilkli. Cezar, trzymając przy sobie piękną Akteę, poglądał na przeciągający orszak dziewcząt, których kształty, widne z pod lekkich sukni osłonek, okiem znawcy oceniał i głośno z Menecratesem o nich rozprawiał… Niektóre z nich musiały stać cierpliwie, póki ich nie obejrzano jak bydlęta, inne wyśmiane chowały twarze ze wstydu, który ich lice oblewał.

Lecz wszystko to, co dzień w dzień miał na zawołanie Cezar, co oglądał do syta, nie mogło go już rozerwać ni zabawić.

Samą swoją wielkością był znużony, potęgą swą i władzą się wyczerpywał, czegoś nowego pragnął, a nowości na świecie dlań nie było.

I powoli odepchnął Akteę, która się zsunęła posłuszna, by przysiąść w nogach triclinium, oddalił Sporusa, ziewnął, przeciągnął się, popatrzył po niebie.

– Seneco – rzekł – ty czasem miewasz dobre myśli: co robić gdy nuda uciska?

– Panie – odparł filozof patrząc mu w oczy nieśmiało – rady moje dobre dla pospolitego tłumu ludzi, co twojéj władzy i bóstwa nie mają – ale czémże być mogą dla ciebie? Ty wychodzisz z granic ludzkich… tobie Bogowie tylko poradzić mogą!

– A jednak, w pewien sposób jestem człowiekiem.

 
et humani nihil a me alienum puto
 

rzekł – cytując Terencyusza Neron i ziewając szeroko, – jestem człowiekiem czasem i biednym i najbiedniejszem z ludzi!

Seneka się uśmiechnął.

– Myśl dobra – krzyknął Cezar zrywając się i klaskając w ręce – na noc choć jedną będę pospolitym człowiekiem jak drudzy…

– Aby smak miały potrawy, potrzeba przyprawy głodu – przerwał nauczyciel – odetchniesz Cezarze w prostéj sukni… Ty zawsze myśli masz boskie!

– Pochwalasz więc?

– Któżby śmiał to zganić!

– Ciemnéj togi z kapturem? – zawołał Cezar gorąco – pójdziemy budzić Rzym uśpiony i przypatrzeć się jak usypia. Zaiste, zabawka godna Cezara!!

Wszyscy powstali na skinienie.

– Nikt nas nie pozna… dodał Neron – ani się domyślić może. – Ciekawym jak gmin żyje, nigdym się nie przypatrzył wnętrznościom Romy… więc chodźmy…

Anicetus narzucił na Cezara brunatną szatę z kapturkiem, z łożów swych na wpół pijani powstali towarzysze biesiady, i rozkaz Nerona ich wytrzeźwił.

– A ty stary Luciuszu, czy także z nami? – spytał Cezar.

– Rzekłeś panie, stary jestem i pójdę spoczywać.

– Czeka nań Lucilla – szepnął Anicetus – do niéj mu pilno…

Zarumienił się stary, raczéj domyślając niż słysząc co nań powiedziano, a Nero uśmiechnął szydersko; nie męczył go jednak więcéj, bo mu pilno było nowéj sprobować igraszki…

Wyszli wszyscy przyodziani w ulice Rzymu, otaczające Cyrk i Forum Boarium.

Miasto nie spało jeszcze, noc była jasna i nieco po burzy chłodna; zlane wodą bruki świeciły płyty szaremi; w tabernach, popinach, garkuchniach i łaźniach lud właśnie z igrzysk powracający zasiadał – gdzieindziéj tylko wlokły się gromadki opiłych, ze śpiewami i hałasy. Mało który z uboższych domów zamknięty i ciemny spoczywał we śnie, niewiele sklepików było zawartych.

Wyszedłszy z Forum przebrany Cezar na nocną wycieczkę, z wesołością żywą puścił się daléj, rad że niepoznany podchwyci życie pospolite, którego sam nie kosztował; towarzysze opowiadaniami dziwnemi dodawali mu ochoty…

Niedaleko odszedłszy, zetknęła się zaraz garstka Cezara z kupką pijanych, którzy z zuchwalstwem winu właściwém jęli obelżywemi słowy bezcześcić Nerona i jego współtowarzyszów. Było ich kilku, a wina sprobowali starego nie dolawszy wody i nie w ametystowéj spijali go czaszy. Po długim głodzie i znużeniu poprzewracało im głowy… Nikt nikomu ustąpić nie chciał, stali więc z obu stron do walki na kije, a Neronowa gromada wyszła z niéj zwycięzko, bo jeden z przeciwników w skroń uderzony został na miejscu.

Sam Cezar zadał raz tak dzielny!

Okrzyki uwielbienia i podziwu nad męztwem i siłą Nerona, który niewahał się sam walczyć po nocy z pijaną tłuszczą, nie miały końca… poszli więc za pierzchającemi z podwojonym szałem.

Na drodze nastręczył się sklep zaparty, a nikogo u drzwi zamkniętych… odbili więc drzwi i poczęli plądrować, wyrzucając precz co znaleźli, bawiąc się łupieztwem i szkodą.

Mały ten kramik miał w sobie sprzęt różny, ozdoby stołu i domu; czego więc zabrać nie było podobna, roztłuczono o ściany i bruki.

Trwała chwilę ta igraszka niewinna.

– Daléj a daléj! – zawołał Neron rozgorączkowany… – zobaczym co noc jeszcze nastręczy.

Tak od drzwi do drzwi, łamiąc rygle, za któremi często ledwie parę naczyń z oliwą lub winem znajdowali, plądrowali po ulicach otaczających Suburrę. Ale za niemi już krzyki i wrzawa coraz głośniéj słyszeć się dawały, budzili się odarci, zbierał tłum groźny i gonił. Neron, rzuciwszy łupy po drodze, kazał swoim nieść siebie i uciekać ciasnemi przechody.

Nie odetchnęli aż ścigani ciągle, kręcąc się, wijąc i błądząc, niespodzianie znaleźli się prawie u Capueńskiéj bramy, kędy już cisza panowała i sen głęboki zdawał się obejmować okolicę, któréj znaku życia nie było.

Świeciło się wszakże w ogródku za murem, którego drzwiczki uchylone stały jeszcze otworem.

– Ot tu chyba spoczniemy – rzekł Doriforus – bo nam już sił braknąć zaczyna.

– Gdzie? – zapytał Cezar…

– A! a! to miejsce sławne – odparł piérwszy uśmiechając się tajemniczo… – tobie go tylko wolno nie znać Cezarze… To Syryjska gospoda, jeszcze za czasów Augusta przez piękną Aniją wsławiona… którą i Virgili opiewał96.

– Oh! pocieszny Doriforus – rozśmiał się Nero – ależ owa tanecznica Syryjska, którą stary Alibida na swym osiołku odwiedzał, trzykroć i cztérykroć zestarzeć i umrzeć czas miała…

– Nie tak się to łatwo przebiera Syryjskich tanecznic. Cezarze… oto już trzecia czy czwarta tańcuje tam Rzymianom, pojąc ich winem i wzrokiem…

– Więc wnijdźmy!

I weszli przez drzwi wpół otwarte, bo Janitora nie było, lub może spał gdzie w swéj celi.

Znał Rzym od czasów Augusta Syryjską gospodę, do któréj na błogi, rozkoszny spoczynek biegli i jechali starzy sybaryci rzymscy, aby chłodne popijać wino, patrząc na piękne dziéwcze, co się przed nimi w lubieżnym tańcu zwijało… Noc i dzień stały drzwiczki otworem, dzień i noc w ogródku było wino na pogotowiu i usłużna do skoków dziewczyna, cień drzew, szmer wody… spoczynek niezakłócony niczém.

Cezar jeden może nigdy tu nie był jeszcze… i nie znał tanecznicy Syryjskiéj. Na rynkach i teatrach Rzymu śpiewaczki te i baletnice, pod imieniem Ambubajów często się ukazywały, ale lud tylko bawił się niemi. Anija i jéj spadkobierczynie nie należały do tych pospolitych dziewcząt: piękność i talent podnosił je wyżéj.

95habet – wyraz którego używano na oznaczenie ranionego w cyrku gladyatora. [przypis autorski]
96To Syryjska gospoda (…) przez piękną Aniją wsławiona… którą i Virgili opiewał – Virgilius. Editio Heynii. Fragmenta. [przypis autorski]