Kostenlos

Podróże Guliwera

Text
Als gelesen kennzeichnen
Podróże Guliwera
Podróże Guliwera
Hörbuch
Wird gelesen Karol Kunysz
Mehr erfahren
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Pytał mnie, kim są nasi wierzyciele i skąd bierzemy pieniądze, aby im zapłacić. Mocno dziwił się, że podejmujemy tak kosztowne i wyczerpujące wojny.

– Zapewne musi być – mówił – że albo jesteście narodem niespokojnym i kłótliwym, albo też macie bardzo złych sąsiadów, a wasi generałowie muszą być bogatsi od waszych królów. Co wy macie za sprawę do innych państw oprócz wysp waszych, cóż macie z nimi za interesa85 oprócz handlu i traktatów, czyż musicie myśleć o ich podboju, czyż nie dosyć jest dla was dobrze pilnować portów i brzegów swoich?

A najbardziej temu się dziwił, żeśmy utrzymywali najemne wojska wśród pokoju i wśród narodu wolnego. Mówił mi, że jeżeli nami rządzą wybrani przez nas członkowie Parlamentu, nie może pojąć, kogo się mamy obawiać i przeciw komu wojnę toczyć. Pytał się mnie, czy dom prywatnego człowieka nie lepiej bywa strzeżony przez niegoż samego, przez jego dzieci i sługi domowe aniżeli przez hultajów przypadkowo najętych, bardzo mizernie płatnych, którzy by, zarzynając nas, sto razy więcej zyskać mogli.

Śmiał się bardzo z mojej dziwacznej (jak mu się podobało nazywać) arytmetyki, gdy mu wyrachowałem, ile nas jest, a uczyniłem to porównując, wiele mamy86 sekt religijnych i politycznych.

– Czemu – powiedział – zmusza się ludzi mających przekonania przeciwne publicznemu dobru, aby je zmieniali, zamiast zmuszać ich, aby je ukrywali? Pierwsze jest tyranią, niewykonanie drugiego słabością. Nie można nikomu zabronić, aby trzymał truciznę w swoim domu, ale koniecznie należy zakazać jej publicznej sprzedaży.

Uczynił mi uwagę, że między zabawami naszej szlachty wspomniałem o grze hazardowej. Chciał wiedzieć, od którego wieku pospolicie na tę zabawę sobie pozwalają. Wiele na nią czasu tracą? Czy niekiedy przez nią majątków swoich nie trwonią? Czy ludzie podli i nikczemni nie mogą czasem przez swoją w tym rzemiośle sprawność zgromadzać wielkich bogactw, trzymać lordów naszych w niejakim rodzaju podległości, przyzwyczajać ich do złego towarzystwa, odrywać ich zupełnie od doskonalenia rozumu i staranności w interesach domowych, a przez straty, które mogą ponosić, nauczać ich, ażeby tejże samej używali bezecnej sprawności, przez którą sami zostali zrujnowani?

Dziwiła go niewypowiedzianie historia naszego ostatniego stulecia. Był to podług niego tylko okropny łańcuch sprzysiężeń, buntów, zabójstw, rzezi, rewolucji, wygnań i najszkaradniejszych skutków, które chciwość, partyjnictwo87, hipokryzja, zdrada, okrucieństwo, zajadłość, szaleństwo, nienawiść, zazdrość, żądza, złość i ambicja mogły wydać.

Podczas drugiej audiencji Jego Królewska Mość powtórzył znowu wszystko, co mu powiadałem. Porównał zapytania swoje, które mi czynił, z odpowiedziami, które mu dawałem, a potem wziąwszy mnie na ręce swoje i łagodnie głaszcząc, wyraził się w tych słowach, których nigdy nie zapomnę, równie jak i sposobu, którym je wymówił:

– Mój malutki przyjacielu, Grildrigu, uczyniłeś niezwyczajną swego kraju pochwałę. Dowiodłeś arcydobrze, że niewiedza, lenistwo i występek są właściwymi przymiotami do ubiegania się o miano prawodawcy, że prawa bywają objaśniane, tłumaczone i stosowane przez osoby, których interes i umiejętności skłaniają do zepsucia, zawikłania i omijania tych praw. Pierwotne zasady instytucji waszego rządu mogłyby jeszcze uchodzić, ale widzę, że je występki cale odmieniły. Z tego nawet, coś mi powiadał, nie widzę, żeby jedna przynajmniej cnota była potrzebna dla dostąpienia urzędu. Nie widzę, żeby ludzie zaliczani byli do szlachty przez swoje cnoty; żeby kapłani wynoszeni byli na dostojeństwa przez świątobliwość i umiejętność, żołnierze przez dobre sprawy i męstwo, sędziowie przez nieposzlakowaną poczciwość, senatorowie przez miłość ojczyzny, ministrowie przez mądrość. Lecz co do ciebie – kończył król – któryś większą część twego życia w podróżach przepędził, chcę trzymać, iż występkami swego kraju nie całkiem jesteś zarażony. Ale z tego wszystkiego, coś mi opowiadał, i z odpowiedzi, jakie z największym trudem z ciebie wydobyłem, sądzę, iż większa część współziomków twoich jest najszkodliwszym rodzajem robaków, jakiemu natura na powierzchni ziemi czołgać się pozwoliła.

Rozdział siódmy

Dbałość Guliwera o honor swojej ojczyzny. Czyni pożyteczną królowi propozycję, która jest odrzucona. Nieświadomość króla w polityce. Nauki narodu tego są niedostateczne i ograniczone. Ich prawa, sprawy wojenne i partie.

Przez miłość jedynie prawdy nie chciałem zataić mojej z królem rozmowy, lecz nieroztropnością byłoby z mojej strony, gdybym mu dał poznać wielkie oburzenie z powodu wyrządzonej zniewagi mojej ojczyźnie. Śmiech szyderczy byłby niezawodnie takiego postępowania skutkiem, słuchałem więc cierpliwie tych uwag tak mocno obrażających mój kraj rodzinny. Że ja byłem tego przyczyną, bardzo mnie martwiło, ale król był tak ciekawy, pytania jego były tak liczne i trafne, że nie tylko wdzięczność, ale już nawet sama grzeczność wkładała na mnie obowiązek odpowiadać mu z największą dokładnością. Dla usprawiedliwienia się z tego mogę zapewnić, że starałem się ile możności wielkiej części jego pytań zręcznie unikać i każdej rzeczy najlepszy i najpochlebniejszy dawać obrót i barwę, gdyż stronność88 szlachetna dla mojej ojczyzny, którą Dionisius z Halikarnasu dziejopisarzom tak mocno zaleca, była zawsze moim przymiotem. Nic nie opuściłem, co by mogło wady i ułomności mojej ojczyzny ukrywać, a jej cnotę i zasługi w najwdzięczniejszym świetle wystawiać. Lecz niestety usiłowania moje pomyślnym nie zostały uwieńczone skutkiem.

Trzeba atoli wybaczyć królowi, który żyjąc zupełnie odłączony od reszty świata, nie zna obyczajów i zwyczajów innych narodów. Ten niedostatek wiadomości będzie zawsze przyczyną wielu przesądów i ograniczonego sposobu myślenia, od czego my i bardziej oświecone kraje Europy jesteśmy wolni. Byłoby rzeczą śmieszną, żeby wyobrażenia o cnocie i występku jednego króla obcego, gdzieś tam daleko mieszkającego, miały być brane za prawidła i maksymy dla całej ludzkości do naśladowania.

Dla potwierdzenia tego, co mówię, i pokazania nieszczęśliwych skutków ograniczonej edukacji opiszę rzecz jedną, w która może trudno będzie uwierzyć. Dla zyskania sobie łaski królewskiej podałem mu sposób robienia prochu, od jakich trzech- lub czterechset lat wynalezionego, którego największe nawet kupy jedna iskierka zapala, iż może góry w powietrze wysadzać, z trzaskiem i hukiem od piorunowego większym. Powiedziałem mu, że wsypawszy część tego prochu w rurę mosiężną lub żelazną można ciskać kulą ołowianą lub żelazną z taką prędkością i gwałtownością, że nic nie wytrzyma jej siły; że wielkie kule przez zapalenie tego prochu z rury wypędzone i wyrzucone, łamią, wywracają i walą całe pułki i roty, kruszą najmocniejsze mury, obalają najogromniejsze wieże, zatapiają największe okręty z tysiącami majtków; że gęsto puszczane kule przecinają maszty i takielunek, rozbijają zwarte szeregi i wszystko z ziemią równają; że tenże proch wsypany w kulę żelazną, którą rzuca się jedną machiną, pali i tłucze domy, rzuca na wszystkie strony błyskawice i piorunuje wszystko, cokolwiek się nawija, a używamy tych kul żelaznych przy obleganiu miast. Powiedziałem królowi, że umiem robić ten proch cudowny, do którego pospolite tylko i tanie rzeczy wchodzą, i że mógłbym tego sekretu nauczyć poddanych Jego Królewskiej Mości, jeśliby tego żądał; że za pomocą prochu tego mógłby zburzyć najmocniejsze w królestwie swoim miasto, jeśliby się kiedy ważyło zbuntować i monarsze swemu sprzeciwić; że mu tę małą czynię przysługę na znak wdzięczności za wyświadczone mi dobrodziejstwa.

Król był przerażony opisaniem tak okropnych prochu mego skutków i zdawał się nie pojmować, w jaki sposób słaby, nędzny, podły, nikczemny, po ziemi czołgający się robak, do mnie podobny (tak raczył się wyrazić), mógł wymyślić rzecz tak straszną i mówić o niej sposobem tak poufałym, iż zdaje się, że rzeź i spustoszenie, które ten wynalazek dziki powoduje, ma jedynie za fraszkę.

– Musiał być – rzekł – jakim złym geniuszem, nieprzyjacielem całego stworzenia ten, co ten proch wynalazł.

Oświadczył mi, że chociaż wiadomość o nowych odkryciach w kunsztach i rzemiosłach największe mu sprawia ukontentowanie, wolałby utracić pół królestwa niżeli używać tak nieszczęsnego sekretu, o którym zakazał mi pod karą śmierci kiedykolwiek wspominać.

Otóż nędzny skutek niewiedzy i ograniczonych nauk tego monarchy bez edukacji! Ten pan, ozdobiony wszystkimi przymiotami, które jednać mogą uszanowanie i miłość narodów, zaszczycony rozumem mocnym i bystrym, mądrością wielką, umiejętnością gruntowną, obdarzony przedziwnymi do królowania talentami i prawie od narodu swego jak bóstwo czczony, odrzuca przez delikatne niepotrzebne skrupuły, o których w Europie pojęcia nie mamy, najlepszą sposobność zostania absolutnym panem życia, wolności i dóbr poddanych swoich. Nie czynię ja tego z myślą poniżenia cnót i mądrości tego monarchy, który przez to w opinii angielskiego czytelnika wiele niezawodnie straci, ale mniemam, iż wada jego pochodzi tylko z prostoty, ponieważ naród ten jeszcze nie doprowadził polityki do tej sztuki, do jakiej doprowadziły ją wysokie umysły europejskie.

 

Przypominam sobie, że dnia jednego, rozmawiając z królem, powiedziałem mu przypadkiem o wielkiej liczbie tomów napisanych u nas o sztuce rządzenia, czyli polityce. Król oświadczył na to (czego nie mogłem przypuścić), iż bardzo złe myśli powziął o dowcipie naszym, i przydał, że wszelkimi skrytościami, wybiegami i intrygami w postępkach bądź monarchy, bądź jego ministrów niewypowiedzianie się brzydzi. Nie mógł pojąć, co ja rozumiem przez „sekret gabinetowy”, kiedy w grę nie wchodzi ani nieprzyjaciel, ani rywalizacja obcego narodu. Umiejętność rządzenia pojmował król bardzo ciasno, opierając ją na zdrowym rozsądku i rozumie, na sprawiedliwości i łagodności, na prędkim rozstrzyganiu spraw tak cywilnych, jako i kryminalnych, i na innych podobnych postępach, które nikomu nie są trudne i o których nie ma nawet co mówić. Na koniec odezwał się, że gdyby kto dokazał, aby dwa kłosy albo dwa źdźbła ziela rosły na tym kawałku ziemi, na którym przedtem rosło tylko jedno, więcej by miał u narodu ludzkiego zasługi i istotniejszą, by krajowi swemu uczynił przysługę aniżeli cała rzesza polityków naszych.

Nauki tego narodu są rzeczą arcybagatelną i dotyczą tylko obyczajów, historii, poezji i matematyki, ale przyznać potrzeba, że w tych czterech gatunkach wielką doskonałość osiągnęły. Ostatniej z tych czterech umiejętności używają tylko do tego, co ku pożytkowi służy, jak wydoskonalenie kunsztów mechanicznych i polepszenie rolnictwa, tak że u nas za nic by była poczytana. Co zaś do pojęć metafizycznych, abstrakcji i kategorii, żadnym sposobem nie mogłem im wytłumaczyć, co by to było.

W tym kraju nie wolno ustanawiać prawa, w którym byłoby więcej słów niż liter w abecadle, a tych jest dwadzieścia i dwie. Mało nawet jest praw takich, co by się do tej długości rozciągały. Wszystkie są wyrażone w słowach jak najjaśniejszych, jak najprostszych, a naród ten nie jest ani tak dowcipny, ani tak bystry, żeby w nich mógł znajdować rozmaite znaczenia. Nadto pisać komentarze do praw jest u nich gardłowym występkiem. Co się zaś tyczy wyroków w sprawach cywilnych lub kryminalnych, to tak mało ich wydano, że naród ten nie może się poszczycić wielką zręcznością w tej mierze.

Posiadają oni, równie jak Chińczycy, umiejętność drukowania od niepamiętnych czasów, ale biblioteki ich nie są wielkie. Królewska jest najliczniejsza, a nie składa się więcej jak z tysiąca ksiąg, ułożonych na galerii długiej na tysiąc dwieście stóp, gdzie miałem wolność czytania wszystkich książek, jakie mi się tylko podobały.

Stolarz królowej wybudował dla mnie w jednym z pokojów Glumdalclitch coś w rodzaju drewnianej machiny, wysokiej na dwadzieścia pięć stóp i przypominającej drabinę. Każdy stopień miał pięćdziesiąt stóp długości. Były to jak gdyby ruchome schody, których najniższy schodek umieszczony był w odległości dziesięciu stóp od ściany, a książkę, którą chciałem czytać, opierano o ścianę. Właziłem na najwyższy szczebel drabiny i czytałem, chodząc z lewej strony na prawą, z góry na dół i tak na powrót, mając zawsze każdy wiersz trochę poniżej oczu. W ten sposób mogłem całe dwie stronice przeczytać, po czym przewracałem kartę obiema rękami, bo papier był tęgi i twardy jak najgrubsza tektura, a karty miały osiemnaście do dwudziestu stóp długości.

Styl ich jest jasny, męski i przyjemny, ale bez ozdób, bo unikają słów niepożytecznych i coraz innego odmieniania wyrazów. Przeczytałem wiele ich książek, nade wszystko moralnych i historycznych. Między innymi znalazłem jeden starożytny traktat, który leżał zawsze w pokoju Glumdalclitch, a należał do jej guwernantki, starszej i poważnej kobiety, która wiele poświęcała czasu czytaniu ksiąg moralnych oraz pobożności. Książka traktowała o słabości narodu ludzkiego i była w wielkim poważaniu u kobiet i pospólstwa. Ciekawy byłem wiedzieć, co autor w tym kraju mógł napisać w podobnej materii. Autor, podobnie jak moraliści europejscy, usiłował obszernie pokazać, jak słabym i ułomnym jest człowiek stworzeniem, niemogącym się obronić ani przed srogością powietrza, ani przed zajadłością bestii dzikich. Jak bardzo go przechodzą inne zwierzęta w sile, w szybkości, w przewidywaniu, w dowcipie. Pokazywał, że się natura w późniejszych wiekach wyrodziła i ku schyłkowi miała, że same tylko w porównaniu z przeszłością nędzne stwory wydaje. Ludzie byli pierwej daleko więksi, o czym nas historia, tradycja i znalezione olbrzymiej wielkości szkielety dostatecznie przekonują.

Nauczał, że same prawa natury wymagały, abyśmy z początku byli wzrostu potężniejszego niż teraz, gdzie najmniejszy przypadek, spadająca z góry dachówka, rzucony ręką dziecka kamień lub niepomyślny przewóz przez rzeczkę o śmierć nas może przyprawić. Z takich uwag wiele autor wyprowadzał moralnych wniosków o postępkach życia ludzkiego. Co do mnie, myślę, że ludzie wszędzie prawią nauki moralne i mają nieprzezwyciężoną skłonność żalenia się na naturę, chociaż gruntownie rzecz roztrząsnąwszy, skargi te zarówno u nich, jak i u nas są zupełnie niesłuszne.

Co do ich wojska, mówią, że Król Jegomość ma sto siedemdziesiąt sześć tysięcy piechoty, a trzydzieści dwa tysiące jazdy, jeżeli można dać taką nazwę wojsku, które składa się tylko z samych kupców i rolników, w którym komendantami są panowie i szlachta, bez żadnego żołdu i nagrody. Są oni wprawdzie doskonali w swej sztuce i arcydobrą zachowują karność, czemu nie trzeba się dziwić, ponieważ każdy rolnik ma za komendanta swego własnego pana, a każdy mieszczanin przedniejszych miasta swego obywateli, zwyczajem weneckim obranych przez tajne głosowanie.

Widziałem nieraz, jak pospolite ruszenie z Lorbrulgrudu musztrowano na wielkiej za miastem równinie, mającej dwadzieścia mil kwadratowych obszerności. Liczyło ono blisko dwadzieścia pięć tysięcy piechoty i sześć tysięcy kawalerii, lecz z przyczyny ogromu przez nich zajmowanej przestrzeni ściśle ich liczby oznaczyć nie mogłem. Kawalerzysta na koniu miał wysokość dziewięćdziesięciu stóp. Na jedno słowo komenderującego cała kawaleria wyjęła w mgnieniu oka swoje szable i machała nimi w powietrzu. Imaginacja nie może sobie nic nad to większego i bardziej uderzającego utworzyć, był to widok, jak gdyby naraz tysiące błyskawic powietrze we wszystkich kierunkach przerzynało.

Byłem ciekawy, dlaczego monarcha, którego państwo jest niedostępne, utrzymuje wojska tak wiele i w tak doskonałej karności. Dowiedziałem się o tym i z rozmów, które w tej mierze miewałem, i z czytania książek historycznych. Przez wiele wieków naród ten cierpiał chorobę, jakiej ludzkość cała podlega, kiedy panowie i szlachta dobijają się mocy, lud wolności, a król samowładztwa. Te rzeczy, chociaż mądrze przez prawa narodowe umiarkowane, były pogwałcone czasem przez który ze stanów i stawały się wtedy przyczyną niezgód, kłótni i wojen domowych. Ostatnią z nich szczęśliwie zakończył przez wzajemny układ dziad monarchy panującego.

Pospolite ruszenie naówczas w królestwie ustanowiono za dozwoleniem wszystkich stanów i służbę swoją dotąd odbywa.

Rozdział ósmy

Król i królowa jadą ku granicy. Guliwer im towarzyszy. Opisanie, jakim sposobem wyszedł z państwa tego i do Anglii się dostał.

Zawsze czułem w sercu jakąś nadzieję, że kiedyś odzyskam wolność, chociaż nie mogłem zgadnąć, jakim sposobem, ani też wymyślić planu, który mógłby się powieść. Statek, na którym się tam dostałem, pierwszy był z okrętów europejskich, o którym wiedziano, że się do ich brzegów zbliżył, a król wyraźny dał rozkaz, aby jak tylko się jaki ukaże, zaraz go na ląd wyciągnięto i z ludźmi, i z całym ładunkiem na furgonie przyprowadzono do Lorbrulgrudu.

Mocno tego pragnął, aby mi wynaleźć żonę podobnego mnie wzrostu, dla rozmnożenia rodzaju mego. Ale wolałbym umrzeć aniżeli płodzić dzieci nieszczęśliwe, przeznaczone, żeby je sadzano jak kanarki w klatkę, a może nawet osobom znacznym w królestwie sprzedawano jak małe zwierzątka. Prawda, że obchodzono się ze mną bardzo dobrze, byłem faworytem wielkiego króla i królowej, byłem pieszczochem całego dworu, ale było to na takiej stopie, że uwłaczało godności mojej natury ludzkiej. Nie mogłem także zapomnieć o mojej drogiej familii, którą u siebie w domu zostawiłem. Pragnąłem być wśród ludzi, z którymi mógłbym żyć jak z równymi sobie i przechadzać się po ulicach i polach bez bojaźni, żeby mnie kto nie roztrącił nogą albo jak żabę lub pieska nie rozdeptał. Lecz uwolnienie moje zdarzyło się prędzej, niżelim się mógł spodziewać89, a to sposobem osobliwszym, tak jak go wiernie opiszę ze wszystkimi tego cudownego zdarzenia okolicznościami.

Już się dwa lata skończyło mego mieszkania w tym kraju. Na początku trzeciego znajdowałem się z Glumdalclitch, z dworem króla i królowej w podróży do południowych granic państwa. Niesiono mnie, jak zawsze, w moim podróżnym pudle, które było wygodnym, na dwanaście stóp obszernym pokojem. Zawieszano z rozkazu mego hamak na czterech sznurach jedwabnych w czterech rogach mojego pudła, ażebym nie czuł trzęsienia, kiedy jeden ze służących wiózł mnie przed sobą na koniu, ilekroć miałem na to chętkę, a wtedy spałem sobie podczas podróży. Kazałem cieśli, by w dachu pudła mego zrobił okienko czworograniaste, abym w gorące dnie miał świeże powietrze w czasie snu, tak że kiedy chciałem, mogłem je deską zamknąć i otworzyć.

Gdyśmy stanęli na miejscu, Król Jegomość umyślił zabawić dni kilka w jednym pałacu wiejskim, blisko miasta Flanflasnic, o osiemnaście mil angielskich od brzegów morskich. Ja i Glumdalclitch mocno byliśmy utrudzeni, jam tylko trochę dostał kataru, ale biedna dziewczyna była tak słaba, że musiała zawsze siedzieć w pokoju. Zachciało mi się widzieć morze, gdyż tylko morzem uciec mogłem, gdyby się to kiedy stać miało; udałem większą słabość, niż była w rzeczy samej, i prosiłem, żeby mi pozwolono użyć powietrza nadmorskiego z jednym paziem, którego wielce sobie upodobałem i któremu czasem mnie powierzano. Nie zapomnę nigdy, z jaką trudnością na to pozwoliła Glumdalclitch, jak surowo przykazywała paziowi mieć o mnie staranie, ile łez wylała, jakby przeczuwając wypadek, który mi się miał przytrafić. Niósł mnie tedy paź w moim pudełku o jakie pół mili od pałacu, ku skałom nad brzegiem morza stojącym. Powiedziałem mu, aby mnie na ziemi postawił, i otworzywszy jedno okno zacząłem smutnym okiem poglądać na morze. Rzekłem potem paziowi, że chciałbym trochę na łóżku zasnąć, co mi może ulgę przyniesie. Paź zamknął dobrze okno, żebym się nie przeziębił, a ja, położywszy się, usnąłem. To tylko wnosić mogę, że paź, widząc, iż nie miał się czego o mnie obawiać, oddalił się od pudła dla szukania jaj ptasich, gdyż widziałem go z okna, iż czegoś między skałami nad brzegiem morza szukał, a znalazłszy podnosił i do kieszeni chował. Obudziłem się nagle na gwałtowne mego pudła wstrząśnięcie i uczułem, że było do góry ciągnione, a potem w powietrzu unoszone z niewypowiedzianą szybkością. Pierwsze wstrząśnięcie omal mnie nie zrzuciło z mego wiszącego łóżka, ale potem bardzo lekko ciągniony byłem. Krzyczałem ze wszystkich sił, ale nadaremno. Wyjrzawszy przez okno, same tylko widziałem obłoki, a nad głową słyszałem szum straszny jakby machania skrzydeł. Naówczas zacząłem poznawać, w jak niebezpiecznym znajdowałem się stanie, i domyślać się, że orzeł porwał dziobem za sznur pudła mego, chcąc je upuścić na jaką skałę, jak żółwia w skorupie, i tym sposobem stłukłszy, trupa mego wyciągnąć i pożreć, gdyż ptak ten taką ma roztropność i węch, że może z bardzo daleka postrzec swój łup, choćby nawet lepiej był ukryty aniżeli ja pod deskami, które nie były grubsze nad dwa cale.

Po niejakim czasie usłyszałem, że bicie skrzydeł znacznie się powiększyło, i poczułem, że się moje pudło w tę i w ową stronę miota jak szyld podczas wielkiego wiatru. Usłyszałem, iż niosący mnie orzeł dostał kilka gwałtownych uderzeń (bo niechybnie orzeł mnie niósł), potem nagle poczułem, żem leciał prosto na dół przez dobrą minutę, ale z taką szybkością, żem nie mógł złapać oddechu. Spadnienie90 moje zakończyło się strasznym wstrząśnieniem, które mi większy szum w uszach sprawiło niż spadające wody Niagary. Potem zostawałem w ciemnościach przez drugą minutę, na koniec pudło moje zaczęło się do góry podnosić, tak żem zobaczył światłość przez okienko górne.

 

Poznałem naówczas, iż wpadłem w morze. Moje pudło z powodu ciężaru mego ciała i rzeczy, które w nim były, oraz blach metalowych, użytych do wzmocnienia czterech rogów od góry i od dołu, zanurzało się na pięć stóp w wodzie. Zdawało mi się wtenczas i jeszcze teraz jestem tego mniemania, że orzeł, który mnie porwał, musiał zostać napadnięty przez dwa albo trzy inne orły, chcące mu wydrzeć jego połów, i upuścił mnie, aby się lepiej bronić. Blachy żelazne bardzo grube i mocne, u spodu pudła mego przykute, utrzymywały je w równowadze i zapobiegły rozbiciu. Fugi jego były mocne i ścisłe, drzwi zaś nie otwierały się na zawiasach, ale wysuwały się w górę i najmniejsze tylko ilości wody przepuszczały. Wylazłem z hamaku nie bez wielkich trudności i otworzyłem wierzchni otwór pudła dla wpuszczenia świeżego powietrza, bo mi niezmiernie było duszno.

O, jak natenczas pragnąłem, aby kochana Glumdalclitch mogła mnie poratować, od której tym nagłym przypadkiem tak bardzo zostałem oddalony. Myśląc zaś, w jakim ona smutku z powodu straty mojej i z nieukontentowania królowej zostaje, rzetelnie mówię, że pośród nieszczęśliwości91 moich niewypowiedzianie nad nią ubolewałem. Pewny jestem, iż mało komu w podróży trafiło się doznać tak opłakanego stanu, gdyż co moment oczekiwać mogłem, że pudło się moje rozleci albo je pierwszy wiatr wywróci, albo pierwszy wał92 na dno pogrąży. Dosyć, żeby się jedna szyba w oknie stłukła, już po mnie. Okna moje utrzymywały tylko pręty żelazne, którymi dla przypadków zdarzających się w podróży mocno i gęsto z zewnątrz były okute. Postrzegłem, że przez niektóre małe szpary cisnęła się woda. Starałem się pozatykać je jak najlepiej. Niestety, nie miałem dość sił do podniesienia dachu mojego pudła, co byłbym niewątpliwie zrobił, woląc raczej na wierzchu siedzieć, gdzie przynajmniej mógłbym się utrzymać parę godzin dłużej, niż pozostawać w zamknięciu jak w spodku okrętowym. Gdybym nawet przez kilka dni mógł uchodzić tym niebezpieczeństwom, jeszcze okropniejsza śmierć mnie czekała z głodu i pragnienia. Cztery godziny znajdowałem się w tym nie do wyobrażenia okropnym stanie, każdy moment uważając za ostatni mojego życia, a nawet nieraz życząc sobie tego.

Jak już opisywałem, na jednej ścianie mojego pudła były przymocowane dwie klamry dla przewleczenia skórzanego pasa, którym opasywali się moi opiekunowie, gdy brali mnie na konną przechadzkę.

W tym opłakanym stanie usłyszałem niby jakiś szum z tej strony pudła, gdzie były umieszczone owe klamry, a potem zdało mi się, jakby coś ciągnęło, bo czułem mocne przesuwanie się pudła w jednym kierunku, tak że przez to fale aż powyżej mego okna się wznosiły i zostawałem w ciemnościach. Powziąłem wtedy słabą nadzieję ratunku, choć pojąć nie mogłem, w jaki sposób się to stanie. Odśrubowałem krzesło i stanąwszy na nim, przyłożyłem wargi do szpary, która była w dachu, i zacząłem z całych sił wołać, prosząc o ratunek we wszystkich językach, którem tylko umiał93. Na koniec, przywiązawszy chustkę do kija i wystawiwszy przez okienko górne, ruszałem ją w powietrzu, ażeby w przypadku, jeśliby okręt lub inny jaki statek był blisko, mogli się domyślić żeglarze, iż się w tym pudle znajdował zamknięty człowiek.

Nie postrzegłem, żeby to wszystko jaki skutek sprawiło, ale oczywiście poznałem, że pudło moje ciągnięto. W godzinę poczułem, że się otarło o coś twardego. Z początku rozumiałem, że o skałę, i mocnom się tego przeląkł94, bo kołysało mną gorzej niż dotąd, natenczas wyraźnie usłyszałem uderzenie o dach pudła, jakby z rzucenia liny pochodzące, i tarcie o kółko, które się tam znajdowało. Potem zdało mi się, jakbym powoli był podniesiony do góry, najmniej na trzy stopy wyżej, aniżeli byłem pierwej. Zacząłem chwiać kijem i chustką, wołając ratunku aż do ochrypnienia95. Zamiast odpowiedzi usłyszałem głośne okrzyki po trzykroć powtórzone, które tak wielką we mnie wznieciły radość, iż nikt jej pojąć nie może, chyba że w podobnym znajdował się przypadku. Usłyszałem, iż ktoś szedł po dachu pudła mego i przez okienko zawołał w języku angielskim:

– Jest tu kto?

– Jestem Anglikiem – powiedziałem – którego okrutny los wpędził w takie nieszczęście, jakiego nigdy jeszcze nie doznało żadne stworzenie. Na miłość Boga, uwolnij mnie od tego więzienia.

– Uspokój się – rzekł mi głos – nie masz się czego lękać, pudło twoje przywiązane jest do statku i zaraz idzie cieśla dla wyrąbania w dachu dziury, przez którą cię stamtąd wyciągniemy.

Odpowiedziałem mu, że nie ma potrzeby, a wiele czasu to zabierze. Dosyć jest, żeby kto, wziąwszy palcem za kółko, wyciągnął pudło z morza na statek, a potem je do pokoju kapitana zaniósł. Niektórzy słysząc mnie tak mówiącego myśleli, że jestem jakiś biedny wariat, drudzy się zaś z tego śmieli. Nie myślałem naówczas, że znajdowałem się między ludźmi mego wzrostu i siły. Przyszedł cieśla i prędko zrobiwszy dziurę w dachu pudła, na cztery stopy szeroką, spuścił mi drabinę, po której wlazłem na statek, będąc bardzo osłabiony.

Żeglarze, niezmiernie zadziwieni, tysiączne czynili mi zapytywania, na które nie miałem ochoty odpowiadać. Zdawało mi się, jakbym patrzał na Pigmejczyków, mając przyzwyczajone oczy do tych niezmiernej wielkości ludzi, których tylko co porzuciłem. Kapitan, pan Tomasz Wilcocks, człowiek roztropny i poczciwy, rodem z hrabstwa Shropshire, widząc, że ze słabości mógłbym upaść, wprowadził mnie do swego pokoju, dał mi zażyć kordiału, położył na swoim łóżku i radził, żebym użył spoczynku, którego wielce potrzebowałem. Nim usnąłem, powiedziałem mu, że w pudle moim miałem sprzęty szacowne, wspaniały hamak, wygodne łóżko, dwa krzesła, stół i sekretarzyk, że pudło moje jest wybite albo raczej wysłane bawełnianymi i jedwabnymi materiałami i że gdyby któremu z majtków kazał je przynieść do swego pokoju, otworzyłbym je w jego przytomności i pokazałbym mu te wszystkie sprzęty. Kapitan, słysząc, żem mu tak dzikie rzeczy prawił, osądził mnie za głupiego, ale nie chcąc mi się przeciwić96 przyobiecał, iż rozkaże uczynić, jak żądałem, i wstąpiwszy na pokład, posłał ludzi do zobaczenia pudła mego. Majtkowie, jak się później dowiedziałem, rzeczy z pudła wyjęli, obicie oberwali, meble, mocno do podłogi przyśrubowane, przez niedbałe i śpieszne oderwanie zepsuli, a wziąwszy kilka tarcic, które im się do czegoś przydały, puścili na morze pudło, które wskutek wybitych dziur wkrótce zatonęło. Mocno byłem kontent, że nie widziałem zniszczenia mojego domu, bo może bym sobie przypomniał rzeczy, o których wolałbym raz na zawsze zapomnieć.

Spałem przez kilka godzin, ale wyobrażenie kraju, który porzuciłem, i niebezpieczeństwo, w którym zostawałem, nieustanną we mnie sprawowały niespokojność, wszelako obudziwszy się, poczułem się pokrzepiony na siłach. Była natenczas ósma godzina wieczór i kapitan kazał mi niezwłocznie dać wieczerzę, rozumiejąc, żem przez długi czas pościł. Postępował ze mną bardzo ludzko, zwracając mi uwagę, abym nie pozierał97 tak dziwnie i nie mówił od rzeczy. Gdyśmy zostali sami, prosił mnie, ażebym mu opisał moje podróże i jakim przypadkiem wyrzucony zostałem na morze w tej olbrzymiej skrzyni drewnianej. Powiedział mi, że około południa, gdy patrzył przez lornetę, postrzegł bardzo z daleka coś do statku podobnego i chciał doścignąć dla kupienia sucharów, ponieważ już mu się zapasy wyczerpywały; że zbliżywszy się, poznał swój błąd i posłał łódź dla zobaczenia, co by to było; że ludzie jego powrócili mocno zastraszeni, przysięgając, że widzieli dom pływający, że się z tego ich głupstwa mocno roześmiał i sam wsiadł do łodzi, kazawszy majtkom wziąć ze sobą linę mocną; że ponieważ czas był cichy, objechawszy naokoło to wielkie pudło, spostrzegł okno, a potem klamry w jednej ze ścian, że natenczas kazał swoim ludziom przywiązać do nich linę i ciągnąć skrzynię (jak on to nazywał). Potem kazał te liny przywiązać do kółka na dachu dla podniesienia skrzyni do góry, lecz wszyscy jego majtkowie nie mogli jej wyżej nad trzy stopy podźwignąć. Widział mój kij i chustkę na wierzch wystawione i wtenczas poznał, iż wewnątrz jacyś nieszczęśliwi muszą być zamknięci. Spytałem go, czy on albo kto z jego ludzi w momencie, gdy mnie postrzeżono, nie widział ptaków jakich osobliwszej wielkości. Na to mi odpowiedział, iż gdy rozmawiał o tym przypadku z majtkami, wtenczas gdy spałem, jeden powiedział mu, że widział kilka orłów odlatujących ku północy, ale nie zdawało mu się, żeby były większe jak zwyczajne, co, zdaniem moim, trzeba przypisać wielkiej wysokości, na której się znajdowały, a tak nie mógł zgadnąć, dlaczegom się o to pytał.

Spytałem się potem tegoż kapitana, jak daleko, sądzi, jesteśmy oddaleni od lądu. Odpowiedział, iż podług najdokładniejszej kalkulacji blisko o sto mil. Upewniłem go, że się bez wątpienia prawie o połowę pomylił, bo nie więcej jak dwie upłynęły godziny, kiedy po opuszczeniu lądu wpadłem w morze. Kapitan zaczął znowu myśleć, że mi się mózg pomieszał, i radził, ażebym poszedł do łóżka w kajucie, którą dla mnie kazał przygotować. Zapewniałem go, żem się należycie wieczerzą jego posilił, żem kontent był z jego kompanii i że miałem rozum i zmysły tak doskonale zdrowe jak nigdy. Natenczas użył tonu poważnego i prosił mnie, abym mu otwarcie powiedział, czy nie mam pomieszania w duszy mojej i zgryzot sumienia po jakichś wielkich zbrodniach, za które na rozkaz władzy zostałem ukarany rzuceniem w tym pudle na morze, jak czasem w niektórych krajach bywają złoczyńcy puszczani na łaskę fal, w statku bez żagli i bez żywności; że choć niekontent był z przyjęcia na swój statek takiego zbrodniarza, wszelako upewniał mnie słowem honoru, że w pierwszym porcie, do którego zawinie, wysadzi mnie na ląd z wszelkim bezpieczeństwem. Przydał, że podejrzenia jego bardzo powiększyły niektóre mowy nierozsądne, które miałem z majtkami i z nim samym o moim pudle, czyli mieszkaniu, tudzież oczy obłąkane i dziwaczne zachowanie podczas wieczerzy.

85interesa – dziś popr. forma M. i B.lm: interesy. [przypis edytorski]
86wiele mamy (daw.) – ile mamy. [przypis edytorski]
87partyjnictwo – dziś: partyjniactwo. [przypis edytorski]
88stronność – dziś: stronniczość. [przypis edytorski]
89niżelim się mógł spodziewać – niżeli mogłem się spodziewać (konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika). [przypis edytorski]
90spadnienie – dziś: spadnięcie; upadek. [przypis edytorski]
91nieszczęśliwość – dziś: nieszczęście. [przypis edytorski]
92wał (daw.) – fala; por. nawałnica itp. [przypis edytorski]
93którem (…) umiał – które umiałem (konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika). [przypis edytorski]
94mocnom się (…) przeląkł – mocno się przeląkłem (konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika). [przypis edytorski]
95ochrypnienie – dziś: ochrypnięcie. [przypis edytorski]
96przeciwić się – dziś: sprzeciwiać się. [przypis edytorski]
97pozierać – dziś: spoglądać, spozierać. [przypis edytorski]