Kostenlos

Podróże Guliwera

Text
Als gelesen kennzeichnen
Podróże Guliwera
Podróże Guliwera
Hörbuch
Wird gelesen Karol Kunysz
Mehr erfahren
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Rozdział piąty

Niektóre przygody Guliwera. Stracenie złoczyńcy. Guliwer pokazuje swoją zręczność w żeglarstwie.

Przyjemne miałbym w tym kraju życie, gdyby małość moja nie wystawiała mnie ciągle na przykre i śmieszne przygody, z których kilka czytelnikowi opowiem. Często brała mnie Glumdalclitch ze sobą do ogrodu dworskiego, wyjmowała z pudła, trzymała na ręce lub sadzała na ziemię, ażebym się przechadzał. Jednego dnia karzeł królowej (przed utratą jeszcze jej łaski) znajdował się razem z nami w ogrodzie i gdy mnie piastunka na ziemię puściła, zszedłem się z nim przypadkiem pod karłowatą jabłonią. Chcąc pokazać mój dowcip, nie mogłem się wstrzymać, abym mu nie przyciął, porównując go z tym drzewem (które i w języku brobdingnańskim odpowiednie ma nazwisko). Złośliwiec postanowił się zemścić za moją przymówkę i zobaczywszy mnie pod tym drzewem zatrząsł gałęzią tak mocno, że z tuzin jabłek, jak beczki bristolskie dużych, na mnie spadło. Jedno, jakem się schylił, trafiło mnie w grzbiet i obaliło na ziemię. Nie odniósłszy stąd wielkiej szkody i będąc sam do tego przyczyną, prosiłem o darowanie karłowi winy.

Innego razu piastunka moja posadziła mnie na trawniku, a sama przechadzała się ze swoją guwernantką w niejakiej odległości. Wtem powstała gwałtowna burza z takim gradobiciem, że w jednej chwili na ziemię powalony, strasznie przez grad zostałem zbity, jakby przez piłki tenisowe. Z największym trudem czołgając się na czworakach, ledwo zdołałem schronić się pod macierzanką, tak jednak okropnie byłem stłuczony, żem przez dziesięć dni nie mógł wychodzić. Zadziwiające to wcale być nie powinno, bo wszystkie rzeczy w tym kraju mają wielkość gigantyczną w stosunku do nas, tak też i grad, który dla przekonania się zmierzyłem i odważyłem, był tysiąc i osiemset razy większy niż u nas w Europie.

Piastunka moja zaniosła mnie razu jednego do ogrodu, ale dla zaoszczędzenia sobie trudu nie wzięła ze sobą pudła i posadziła mnie na bezpiecznym i spokojnym miejscu, bom często ją o to prosił, abym się mógł bez przeszkody oddać moim myślom, sama zaś oddaliła się z guwernantką i towarzyszkami. Podczas jej nieobecności mały wyżeł, należący do jednego z ogrodników, wleciał do ogrodu, zaczął się kręcić w tej stronie, w której siedziałem, a prowadzony swoim węchem przybiegł prosto do mnie, wziął w pysk, zaniósł do swego pana i położył przy nim najostrożniej na ziemię. Pies był tak wyuczony, że mi żadnej boleści ni szkody w ubiorze nie sprawił, ale ogrodnik, który dobrze mnie znał i niezmiernie lubił, mocno był moim widokiem przestraszony. Podniósł mnie więc łagodnie i pytał z największą troskliwością, jak się mam, ale ja ze strachu i przez nadzwyczajną prędkość, z jaką mnie pies niósł, nie mogłem ani słowa wymówić. W parę minut przyszedłem do siebie i ogrodnik zaniósł mnie natychmiast do mojej piastunki, która nie zastawszy mnie na zwykłym miejscu, była wielką trwogą przejęta. Gniewała się mocno na ogrodnika za niedopilnowanie psa, a bojąc się bardzo gniewu królowej, zupełnie o tym zdarzeniu zamilczała, ja zaś także przed nikim o tym wspomnieć nie chciałem w przekonaniu, że to mi wielkiego honoru zrobić nie może.

Z powodu tego przypadku postanowiła Glumdalclitch nie puszczać mnie więcej od siebie poza domem. Już dawno takiego postanowienia się lękałem, ukryłem więc przed nią wiele przygód, które mi się zdarzały. Razu jednego kot krążący po ogrodzie rzucił się na mnie i pewno by mnie porwał i uniósł, gdybym się nie obronił szpadą i nie ukrył w gęstym szpalerze. Innego razu wpadłem aż po szyję w dziurę przez kreta wykopaną; ledwo mogłem z niej wyleźć i musiałem zmyślić jakieś kłamstwo, by wytłumaczyć, dlaczego mam pobrudzoną odzież. Raz małom nogi sobie nie złamał78, gdy myśląc głęboko o drogiej ojczyźnie, potknąłem się o ślimaczą skorupę.

Nie mogę istotnie powiedzieć, czy mi to przyjemność, czy zmartwienie sprawiało, że małe ptaki zupełnie mnie się nie lękały i w mojej obecności z największym spokojem uganiały za żywnością, jakby żadnego stworzenia w bliskości nie było. Jeden drozd był nawet tak zuchwały, że wyrwał mi kawałek ciasta z ręki, który mi Glumdalclitch dała na śniadanie. Jeżeli chciałem złapać którego ptaka, śmiało się do mnie obracał i dziobem groził, a potem, jakby nic się nie stało, najspokojniej koło mnie skakał, szukając robaków lub innego pożywienia. Lecz raz rzuciłem wielki kij tak zręcznie na czeczotkę, że ją obaliłem, wziąłem ją potem za szyję oburącz i pobiegłem do miejsca, gdzie moja piastunka była, ale ptak, który tylko był ogłuszony, ocucił się i tak mocno zaczął mnie bić skrzydłami, choć trzymałem go na odległość ramienia i on nie mógł mnie pazurami dosięgnąć, iż pewno musiałbym go puścić, gdyby mi służący w pomoc nie przyszedł i nie ukręcił ptakowi głowy. Nazajutrz z rozkazu królowej dostałem na obiad kawałek mojej zdobyczy. Czeczotka była nieco większa od łabędzia angielskiego.

Panny królowej często prosiły Glumdalclitch, aby ze mną przychodziła do ich pokoju, chcąc się mną bawić i piastować mnie na ręku. Często zdejmowały ze mnie wszystkie odzienie i obnażały od stóp do głowy dla tym lepszego przypatrzenia się delikatności moich członków. W tym stanie głaskały mnie i przyciskały do swoich piersi, co mi wielką nieprzyjemność sprawiało z powodu mocnego odoru ich ciała. Nie mówię o tym, aby uwłaczać tym damom, które bardzo szanuję, lecz mniemam, że proporcjonalna moja małość czyniła zapewne mój zmysł powonienia zanadto delikatnym i że te damy dla swych przyjaciół i wzajem dla siebie nie były mniej przyjemne od dam angielskich. Przy tym wszystkim odór ich naturalny nie miał tyle dla mnie nieprzyjemności, ile perfumy przez nich czasem używane, których zapach o straszne mdłości zawsze mnie przyprawiał. Przypominam sobie, że w Lillipucie dobry jeden mój przyjaciel uskarżał się jednego dnia letniego, gdy wiele się gimnastykowałem, na nieznośny odór mojego ciała, lubo na czystość więcej może uważam niż większa część mojej płci. Pochodziło to niezawodnie stąd, że jego węch był w stosunku do mnie jak mój do tego narodu. Muszę jednak wyznać, że królowa i piastunka moja miały najdelikatniejsze i najpiękniejsze ciała i pachniały jak która z moich rodaczek.

Jestem przekonany, że damy te nie miały w tym złych myśli. Postępowały ze mną bez ogródek, jak ze stworzeniem nic nierozumiejącym. Rozbierały się przy mnie, nawet koszule w mej przytomności z siebie zdejmowały, nic nie uważając na wstyd i przystojność, a ja tuż przy nich stojąc na gotowalni musiałem patrzeć na nie całe nagie, mimo chęci mojej. Mówię: mimo chęci mojej, gdyż w rzeczy samej to widzenie żadnej mi pokusy nie czyniło, żadnego upodobania. Skóra ich zdawała mi się podziurawiona, nierówna, różnych kolorów i gdzieniegdzie plamami wielkimi jak talerz popstrzona, zwisały z niej włosy jak najmocniejszy szpagat grube, że nie chcę już mówić o reszcie ich ciała. Nawet nie wstydziły się przede mną zadośćuczynić pewnej naturalnej potrzebie, przy czym napełniały co najmniej dwie trzecie naczynia jak trzy beczki wielkiego. Najprzystojniejsza z tych panienek dworskich, zalotna dziewczyna, mająca lat szesnaście najwyżej, bawiła się ze mną, sadzając mnie nagiego okrakiem na jednej ze swych sutek i inne podobne ze mną wyprawiała sztuczki, o których czytelnik wybaczy, że nie będę wspominał. Było mi to tak przykre, żem prosił Glumdalclitch, aby mnie więcej do tej panny nie nosiła.

Jednego razu młody panicz, kuzyn guwernantki, prosił, abym razem z Glumdalclitch był obecny przy traceniu złoczyńcy, który zamordował jego bliskiego przyjaciela. Piastunka moja, dobrego i czułego serca, z trudnością dała się do tego nakłonić, ja zaś, chociaż nie jestem lubownikiem79 podobnych widowisk, nie mogłem sobie odmówić, abym tak nadzwyczajnej rzeczy nie oglądał, i dałem się namówić. Przywiązano zbrodniarza do krzesła na szafocie i jednym cięciem miecza, na czterdzieści stóp długiego, głowę mu ucięto. Krew z arterii i wen w tak wielkiej masie i do takiej wysokości wytrysnęła, że fontanna wersalska wcale w porównanie z tym iść nie może, a głowa z tak okropnym trzaskiem na rusztowanie spadła, żem struchlał, choć byłem w odległości mili angielskiej od tego miejsca.

Królowa, która miała upodobanie słuchać przypadków, co mi się przytrafiały w podróżach, starała się mnie rozerwać wszelkimi sposobami, gdyż widziała, żem był smutny. Jednego dnia spytała mnie, czy umiem robić wiosłem i kierować żaglem i czy taka rozrywka nie służyłaby mojemu zdrowiu. Odpowiedziałem, że choć z zatrudnienia byłem chirurgiem, to jest okrętowym doktorem, jednakże odbywając niekiedy w potrzebie służbę majtka, znam się cokolwiek na tym, lecz wątpię, czy będę mógł w tym kraju żeglować, gdzie najmniejsze czółno równe jest największemu u nas wojennemu okrętowi, i czy statek na miarę mego wzrostu i sił będzie mógł długo na tutejszych rzekach pływać. Królowa Jejmość rzekła mi na to, że jeżeli zechcę, to okrętowy cieśla królewski zrobi mi malutkie czółenko, a ona sama wyszuka dla mnie miejsce, gdzie będę mógł bezpiecznie żeglować. Cieśla podług przepisów moich w przeciągu dni dziesięciu zrobił mi mały stateczek z żaglami i powrozami, mogący unieść ośmiu Europejczyków. Gdy był gotów, królowa tak się ucieszyła, że wziąwszy go w swój fartuszek zaniosła do króla; ten kazał, ażeby na próbę wsadzić go do beczułki napełnionej wodą. Niestety, nie mogłem nim tam kierować, bo brak miejsca robieniu wiosłami przeszkadzał. Królowa inny już plan ułożyła: kazała cieśli zrobić koryto z drzewa, długie na stóp sto, szerokie na pięćdziesiąt i głębokie na stóp osiem, które opatrzywszy dobrze, ażeby nie wyciekła woda, postawiono na posadzce pod ścianą jednego z przedpokojów pałacu. U spodu był korek do spuszczania wody i dwóch ludzi w pół godziny mogło je znowu napełnić. W tym to korycie żeglowałem dla mej własnej rozrywki, a dla zabawy królowej i jej dam, które wielkie ukontentowanie miały z oglądania mej sprawności i szybkości. Czasem podniosłem żagiel i tylko brałem się do steru, gdy tymczasem damy wachlarzami swymi dodawały wiatru, a gdy się zmordowały, niektórzy paziowie dmuchali, a ja popisywałem się obrotem raz z prawej, drugi raz z lewej strony statku, wedle własnej chęci. Po zakończonej żegludze Glumdalclitch odnosiła mój statek do swego pokoju i zawieszała go na gwoździu dla przesuszenia.

 

W tej rozrywce trafiło się raz, żem o mało życia nie postradał. Gdy paź włożył mój statek w koryto, jedna z kobiet służących do pomocy Glumdalclitch podniosła mnie bardzo uczynnie, chcąc wsadzić mnie na statek, ale trafunkiem80 wyśliznąłem jej się z palców i niechybnie spadłbym na posadzkę z wysokości jakich stóp czterdziestu, gdybym najszczęśliwszym w świecie przypadkiem nie zaczepił o haftkę jej stanika, która przeszyła mi koszulę i pasek u spodni. Tak wisiałem na pasku, póki Glumdalclitch nie przybiegła mi na ratunek.

Innym razem jeden ze służących, którego powinnością było co trzeci dzień napełniać świeżą wodą koryto, nie spostrzegł, że żaba z wiadra do koryta skoczyła. Ta żaba skryła się, póki nie wszedłem na statek. Wtedy, upatrzywszy sobie wygodne miejsce do odpoczynku, wlazła i tak statek przechyliła, iż musiałem go z drugiej strony przeważać, żeby się nie wywrócił. Wlazłszy na statek zaczęła skakać po nim nad moją głową, a jeden jej skok był na pół długości statku, paskudząc mi twarz i całe ciało swą brzydką flegmą. Lubo81 przejęła mnie strachem i odrazą ogromna wielkość tego zwierza, prosiłem jednak Glumdalclitch, aby mi w pomoc nie przychodziła, chcąc sam sobie z nią poradzić. Biłem ją tak długo wiosłem, aż wyskoczyła ze statku.

Największe jednak niebezpieczeństwo, na które w tym państwie byłem narażony, spowodowała małpa należąca do pewnego kuchmistrza. Jednego razu Glumdalclitch zamknęła mnie w swoim pokoju na klucz, wyszedłszy dla jakiegoś interesu czy też dla oddania komuś wizyty. Było bardzo gorąco i okna w pokoju, jako też okna i drzwi w moim pudle, były otwarte. Siedząc pogrążony w smutku przy moim stoliku, usłyszałem, że coś przez okno wlazło do pokoju i skakało tam i ówdzie. Choć nieco strwożyłem się, miałem jednak odwagę wyjrzeć przez okno i zobaczyłem bestię grymaśną, skaczącą na wszystkie strony, która na koniec, zbliżywszy się do mego pudła, przypatrywała mi się z niejakim ukontentowaniem i ciekawością, zaglądając przez drzwi i przez wszystkie okna. Skryłem się w najdalszy kąt mego pudła, ale ta bestia, patrząc po wszystkich kątach, takiej mnie nabawiła bojaźni, że nie miałem przytomności schować się pod łóżko. Po wielu grymasach i skakaniach na koniec mnie postrzegła. Włożyła przez drzwi łapę jak kot, kiedy z myszą igra, i choć uchodziłem z miejsca na miejsce, złapała mnie z tyłu za fałdy sukni (zrobionej z mocnej krajowej materii) i wyciągnęła z pudła. Wzięła mnie teraz na prawą łapę i trzymała jak mamka dziecię, kiedy mu piersi daje. Widziałem w Europie, że się ten rodzaj zwierząt tak bawi z kotkami młodymi. Gdym się wyrywał, tak mocno mnie przyciskała, że za najrozumniejszy środek osądziłem poddać się jej i zgodzić na wszystko, co by tylko czynić chciała. Mam niejaką przyczynę rozumieć, iż wzięła mnie za młodą małpeczkę, gdyż drugą łapą łagodnie mnie pod brodę głaskała.

Przerwało jej w tej zabawie stukanie do drzwi, jak gdyby kto chciał do pokoju wchodzić. Z nagła skoczyła w okno, przez które wlazła, a stamtąd po rynnach, idąc na trzech łapach, a czwartą mnie trzymając, wgramoliła się aż na dach sąsiedniego domu. W tym momencie usłyszałem żałośnie płaczącą Glumdalclitch. Biedna dziewczyna była w rozpaczy, a w całym pałacu powstało wielkie zamieszanie. Służący pobiegli szukać drabin. Wiele osób patrzyło, jak małpa na samym szczycie dachu trzyma mnie jak lalkę w łapie przedniej, a drugą daje mi jeść wtykając w usta żywność, którą wyciągała z własnej paszczy, i bijąc, kiedy jeść nie chciałem, z czego niepoczciwi służący śmieli się do rozpuku. Jakoż mieli przyczynę, bo rzecz była arcyzabawna, choć nie dla mnie. Niektórzy zaczęli rzucać kamieniami, spodziewając się małpę spędzić, ale zakazano im tak czynić z obawy, aby mnie w głowę nie trafili.

Przystawiono drabiny i wielu na dach wlazło. Natychmiast małpa, osaczona niemal ze wszystkich stron i niezdolna do wielkiej szybkości na trzech łapach, uciekła na drugie miejsce, a mnie upuściła na dachówkę. Siedziałem przez pewien czas na wysokości pięciuset łokci, największą trwogą przejęty, aby mnie wiatr nie zdmuchnął lub żebym nie spadł, dostawszy zawrotu głowy. Wtenczas jeden z lokajów mojej malutkiej pani, człowiek poczciwy, przylazł do mnie i włożywszy mnie do kieszeni swych spodni, zniósł na dół z wszelkim bezpieczeństwem.

Ledwiem się nie udusił82 paskudztwem, którym mi małpa zapchała gębę, ale moja kochana guwernantka wydłubała je z mych ust małą igłą, wtedy napadły mnie womity, co mi wielką ulgę sprawiło. Byłem tak słaby i połamany od ściskania tej bestii, że przez piętnaście dni musiałem w łóżku leżeć. Król i cały dwór przysyłali co dzień pytać się o moje zdrowie, a królowa przychodziła sama razy kilka nawiedzać mnie w tej chorobie. Małpę zabito i wyszedł od tego czasu rozkaz, żeby takiego zwierzęcia nie chowano blisko pałacu. Kiedy przyszedłszy do zdrowia, udałem się do króla dla podziękowania mu za jego dobroć, bardzo żartował z mego przypadku. Pytał się, co myślałem, znajdując się w łapach małpy, jaki smak miały potrawy, którymi mię karmiła, i czy świeże powietrze, którego użyłem na dachu, nie zaostrzyło mego apetytu; mocno pragnął wiedzieć, co bym uczynił w podobnym wypadku w moim kraju. Powiedziałem Jego Królewskiej Mości, że nie ma w Europie małp oprócz tych, które nam przywożą z krajów obcych i które są tak małe, że uporałbym się z tuzinem tych zwierząt, gdyby ośmieliły się mnie napaść. Co się zaś tyczy tej straszliwej bestii, z którą miałem do czynienia (była w rzeczy samej tak wielka jak słoń), to gdybym z wielkiego strachu nie zapomniał wziąć się do broni, gdy wsuwała łapę do mego pokoju (przy tych słowach dumną przyjąłem postawę i uchwyciłem za rękojeść szpady), zadałbym jej tak bolesną ranę, że prędzej by jeszcze łapę wyjęła, niżeli włożyła. Wymówiłem te słowa jak człowiek czuły i dbający o swój honor. Mimo to wszyscy śmiać się zaczęli i nawet obecność króla nie mogła ich od tego wstrzymać. Przyszła mi natenczas uwaga nad głupotą człowieka, co usiłuje sam sobie chwałę czynić przed takimi, z którymi żadnego porównania mieć nie może. Często widziałem w Anglii, że marny chudopachołek, nie mogący poszczycić się urodzeniem wysokim, postawą, dowcipem czy rozsądkiem, waży się z największymi w królestwie osobami używać tonu poufałego.

Dostarczałem co dzień dworowi pobudek do śmiechu, a Glumdalclitch, choć mnie serdecznie kochała, była jednak tak swawolną dziewczyną, że zawsze opowiadała królowej, kiedy uczyniłem jakie głupstwo, chcąc jej tym przyjemność sprawić. Razu jednego piastunka moja, cokolwiek słaba, pojechała z guwernantką i ze mną na spacer za miasto dla użycia świeżego powietrza. W godzinę ujechaliśmy ze trzydzieści mil. Wysiedliśmy z karety przy ścieżce polnej i Glumdalclitch postawiła na ziemi moje pudło podróżne. Zachciało mi się przejść piechotą. Idąc, natrafiłem na ścieżce na kupę krowiego gnoju, a chcąc się popisać moją zręcznością przed damami, chciałem ją przeskoczyć i wpadłem w sam środek, tak żem się aż po kolana uwalał. Z największą trudnością potrafiłem się wydostać i służący musiał mnie obetrzeć chustką z tej brzydkiej nieczystości. Moja piastunka musiała mnie z powrotem do pudła wsadzić, bom był szkaradnie brudny. Zaraz królowa o tym przypadku wiedziała, lokaje go po całym dworze roztrzęśli, tak że przez kilka dni wszyscy się moim kosztem bawili.

Rozdział szósty

Różne wynalazki Guliwera dla przypodobania się królowej i królowi. Pokazuje on swoją umiejętność w muzyce. Król wypytuje go o stan Europy, o czym mu Guliwer opowiada. Uwagi króla w tym przedmiocie.

Miałem zwyczaj, wstawszy z rana, raz lub dwa razy na tydzień chodzić do króla i znajdowałem się często, gdy go cyrulik golił. Z początku drżałem na ten widok, ponieważ brzytwa była dwa razy większa od kosy. Król Jegomość podług zwyczaju krajowego dwa razy się tylko w tygodniu golił. Jednego dnia poprosiłem cyrulika o trochę piany, z której wyciągnąłem ze czterdzieści czy pięćdziesiąt najgrubszych włosów z brody królewskiej. Wziąwszy kawałek drewna, porobiłem w nim szpilką dziurki w równej od siebie odległości i powbijawszy w nie włosy bardzo kunsztownie, zaostrzywszy ich końce nożem, zrobiłem grzebień, którym wybornie mogłem się czesać. Wielką miałem z tego wygodę, ponieważ mój się połamał i już go nie można było używać, a w całym kraju nie mógłbym znaleźć rzemieślnika dostatecznie delikatnego w ręku, który by mi potrafił go zrobić.

Pamiętam o jednej rozrywce, która mi wypełniła wiele wolnych chwil. Prosiłem jednej z pokojowych, aby mi nazbierała włosów, które spadały z głowy królowej, kiedy ją czesano, i aby mi je dała. Nazbierałem ich dosyć i naradziwszy się ze stolarzem, który miał rozkaz robić dla mnie wszystkie roboty, które bym mu kazał, rozpowiedziałem mu, żeby zrobił dwa krzesła tej samej wielkości jak te, co były w mym pudle, i żeby porobił dziurki subtelnym szydłem w miejscach, gdzie miało być oparcie i siedzenie. Gdy już nogi, poręcze, wspora z tyłu i wszystko do złożenia krzeseł było gotowe, zrobiłem siedzenia i oparcia z włosów królowej, przewlekając je przez dziurki i przeplatając, tak że krzesła moje były podobne do krzeseł plecionych z trzcin, jakich pospolicie używamy w Anglii. Miałem honor dać je w podarunku królowej, która umieściła je w swojej szafce i jako największą osobliwość pokazywała ku wielkiemu wszystkich podziwowi.

Jednego dnia chciała, abym usiadł na jednym z tych krzeseł, ale wymówiłem się, oświadczając, że wolałbym tysiąc razy śmierć ponieść, niżeli tak nieszlachetną część mego ciała na wspaniałych włosach Jej Królewskiej Mości umieścić. A jako miałem wielką sposobność do robót ręcznych, zrobiłem raz z tych włosów sakiewkę na dwa łokcie długą z imieniem królewskim złotymi literami tkanym, którą za pozwoleniem królowej darowałem mojej Glumdalclitch. Była ona jednak za mała dla większych monet, toteż piastunka moja kładła do niej tylko różne bawidełka, mające tyle powabu dla młodych dziewcząt.

Król, mając wielkie upodobanie w muzyce, częste miewał koncerty, na których znajdowałem się, postawiony w pudle moim, lecz huk był tak wielki, iż ledwie mogłem poznawać melodie. Upewniam, że wszystkie trąby i kotły wojska królewskiego, umieszczone tuż przy uszach, nie narobiłyby takiego hałasu jak ta muzyka. Kazałem więc pudło moje stawiać w kącie, jak najdalej od orkiestry, zamykałem drzwi i firankami okna zasuwałem. Takim sposobem muzykę ich nie znajdowałem nieprzyjemną.

Nauczyłem się w młodości mojej grać na klawicymbale. Glumdalclitch miała jeden w swym pokoju, na którym dwa razy na tydzień przychodził ją uczyć metr jeden. Nazywam ten instrument klawicymbałem, bo podobnie wyglądał i podobnie na nim grano. Pewnego dnia przyszła mi ochota zabawienia króla i królowej zagraniem na tym instrumencie jednej arii angielskiej. Ale zdało się to być rzeczą arcytrudną, ponieważ klawicymbał był przynajmniej na sześćdziesiąt stóp długi, a klawisze na stopę szerokie, tak dalece, że rozciągnąwszy obydwie ręce nie mogłem dosięgnąć więcej nad pięć klawiszów, a nadto dla dobycia głosu trzeba mi było całą pięścią w klawisze uderzać, co bardzo by mnie zmęczyło i skutku żadnego nie dało. Oto sposób, którego użyłem: zrobiłem dwa kije z jednego końca grubsze i żeby nie czyniły trzasku i nie niszczyły klawiszy, poobwijałem grube końce w skórki mysie. Kazałem przy klawicymbale umieścić ławę o cztery stopy niższą od klawiatury, na którą wlazłszy, zacząłem, jak tylko sobie w myśli wystawić można, prędko biegać i tam i sam po klawiszach bić kijami z całej siły. Tym sposobem potrafiłem wygrać jeden taniec angielski z wielkim królestwa Ichmościów ukontentowaniem. Ale przyznać muszę, że nigdy jeszcze nie zbiegałem się tak jak wtenczas. Nie mogłem jednak nawet wtedy więcej jak szesnastu klawiszów dosięgnąć, a zatem basu i dyszkantu razem grać nie potrafiłem, przez co gra moja wiele na przyjemności traciła.

 

Król, który, jak powiedziałem, miał wielki rozum, często kazał mnie przynosić w moim pudle i stawiać na stole w swoim pokoju. Wtenczas rozkazywał mi, żebym wyniósłszy jedno krzesło z pudła siadał na jego pulpicie, tak żeby twarz moja była równo z twarzą jego. W takich posiedzeniach miewałem z nim różne rozmowy. Raz ośmieliłem się powiedzieć, że pogarda, w której Jego Królewska Mość ma Europę i resztę świata, nie odpowiada wcale tak jasnemu rozumowi. Mądrość nie zależy od wielkości ciała i w kraju naszym mieliśmy możność stwierdzić, że osoby wielkiego wzrostu pospolicie nie bywają najdowcipniejsze, że między zwierzętami pszczoły i mrówki mają zaszczyt największego dowcipu, sprawności i roztropności i że na koniec, choć tak mało osobę moją poważa, mógłbym mu może, mimo mojej małości, wielkie uczynić przysługi. Król słuchał mnie uważnie i zaczął innym poglądać83 na mnie okiem.

Wtedy rozkazał, abym mu dokładne o rządzie Angli uczynił sprawozdanie, bo jakkolwiek monarchowie cenią najbardziej maksymy i obyczaje własnego kraju (co wnosi z moich opowiadań o innych monarchach), on rad by się dowiedzieć, czyby nie było czego w kraju moim, co by mógł naśladować. Wystaw sobie w myśli, mój kochany czytelniku, jak gorąco naówczas pragnąłem mieć dowcip i wymowę Demostenesa i Cycerona, aby godnie opisać Anglię, ojczyznę moją i wysokie jej przymioty oraz szczęśliwość odmalować.

Zacząłem od opowiadania, że nasze stany są złożone z dwóch wysp zawierających trzy potężne królestwa pod jednym monarchą, nie licząc osad, które w Ameryce mamy. Rozwiodłem się mocno nad urodzajem naszej ziemi i nad umiarkowaniem powietrza. Opisałem potem ustanowienie naszego Parlamentu, złożonego po części ze znakomitego ciała, nazwanego Izbą Lordów, osób krwi najszlachetniejszej, dawnych dziedziców i panów najpiękniejszych majętności w kraju. Opowiadałem, jak im najtroskliwszą dają edukację, tak w naukach, jak w sztuce wojennej, aby mogli być urodzonymi króla i królestwa konsyliarzami, prawodawcami państwa, członkami Najwyższej Izby Sprawiedliwości, od której nie ma apelacji, i gorliwymi obrońcami monarchy i ojczyzny przez swoje męstwo, postępki i wierność; że ci panowie są ozdobą i bezpieczeństwem królestwa, godnymi następcami swoich sławnych przodków, których dostojeństwa były nagrodą znakomitej cnoty i których potomstwa odrodnego nie widziano. Razem z nimi zasiada w tej Izbie wielu mężów świętych, tytułowanych biskupami, których szczególniejszą powinnością jest czuwać nad religią i tymi, co ją opowiadają, że na to wysokie dostojeństwo król i najmędrsi jego doradcy wybierają spośród duchowieństwa ludzi najświątobliwszych i najuczeńszych i że ci biskupi są duchownymi ojcami kleru i narodu.

Przydałem, że drugą część tego Parlamentu stanowi zacne zgromadzenie, nazwane Izbą Gmin, złożone z osób szlachetnych, „wolnym” głosem przez sam lud obranych dla ich rozumu, przymiotów i miłości ojczyzny, ażeby wyobrażali mądrość całego narodu. Powiedziałem, że te dwa ciała czynią najzacniejsze w Europie zgromadzenie, któremu wraz z królem prawodawstwo jest poruczone.

Potem opisałem nasze sądy, gdzie zasiadają mędrcy wielebni, rzetelni prawa tłumacze, którzy wyrokami swymi zaspokajają prywatnych osób kłótnie, którzy karzą zbrodnie, a niewinności bronią. Nie zaniedbałem powiedzieć o mądrej ekonomice naszych dochodów, o waleczności i doskonałej dyscyplinie naszych wojsk lądowych i morskich. Wymieniłem liczbę ludu, podając, ile milionów liczy każda sekta religijna i partia polityczna. Nie opuściłem ani naszych zabaw, ani widowisk publicznych, ani żadnych szczegółów, które mogły czynić zaszczyt ojczyźnie mojej. Zakończyłem krótkim opisaniem wypadków i zdarzeń w ciągu ostatnich stu lat w Anglii.

Ta rozmowa ciągnęła się przez pięć audiencji, a każda audiencja trwała po kilka godzin. Król Jegomość słuchał wszystkiego z wielką pilnością, notując w krótkości, co mówiłem, i pytania, które mi zadawać myślał. Gdy zakończyłem moje długie mowy, Król Jegomość na szóstej audiencji, przejrzawszy, co sobie z nich zapisał, miał wiele wątpliwości, pytań i zarzutów względem każdego artykułu. Spytał mnie naprzód, jaką otrzymuje edukację młodzież szlacheckiego urodzenia dla wykształcenia ciała i duszy i czym się najwięcej zajmuje w latach do nauki najzdatniejszych. Co się robi, by zapełnić wakujące miejsce w Izbie Lordów, kiedy zgaśnie jaki dom szlachetny, co musi czasem się przytrafiać? Jakie przymioty potrzebne są tym, których na nowych wynoszą lordów? Czy widzimisię monarchy albo suma wręczona damie jakiej lub pierwszemu ministrowi, albo też chęć wzmocnienia partii, dobru publicznemu nieprzyjaznej, nie bywają pobudką do takich promocji? Jaką znajomość praw krajowych posiadają lordowie i w jaki sposób stają się zdolni do ostatecznego rozsądzania praw swych współobywateli? Czy od chciwość, stronniczości i potrzeb są wolni, tak że przekupstwo lub inne niegodne względy nie mają mieć do nich dostępu? Czy ci święci biskupi, o których mówiłem, do godności swojej zawsze przychodzą przez umiejętności teologiczne i pobożność? Czy nie czynią czasem podłości? Albo czy nie wchodzą w intrygi, będąc jeszcze prostymi kapłanami? Czy nigdy taki święty lord nie był zaprzedany jakiemuś możnemu panu, za którego staraniem przyszedł do biskupstwa? I czyli w takowym razie nie idzie potem zawsze ślepo za zdaniem swego dobrodzieja na zgromadzeniach Izby Lordów?

Chciał wiedzieć, jak lud obiera tych, których do Izby Gmin wysyła dla wyobrażenia mądrości narodu; czy kto nieznany, lecz z pełnym workiem złota nie może za pomocą przekupstwa zyskać większości głosów i zostać przeniesiony nad panów i najzacniejszą w okolicy szlachtę? Dlaczego z taką gwałtownością ubiegają się o to, aby być obranymi na zgromadzenie Parlamentu, gdy to obranie wielkie za sobą pociąga troski i wydatki, a żadnego nie przynosi zysku, często pociągając za sobą zubożenie całego rodu? Ponieważ twierdziłem, że brak wynagrodzenia dla członków Parlamentu jest próbą najwyższej cnoty i ducha obywatelskiego, Król Jegomość wątpił, by to zawsze szczere było. Pytał, czy te osoby są zupełnie bezinteresowne i czynią to jedynie z wielkiej miłości ojczyzny, czy też spodziewają się koszta swoje odebrać z lichwą od słabego i złego monarchy i przedajnych ministrów, poświęcając im dobro publiczne? Król Jegomość tyle mi pytań nad tym przedmiotem zadawał, tyle zarzutów czynił, iż roztropność nie pozwala mi ich wszystkich powtarzać.

Co do sądów, chciał także, ażebym mu niektóre dawał objaśnienia, co z wielką dokładnością uczynić mogłem, bo sam zostałem niegdyś prawie zniszczony przez długie prowadzenie sprawy, mimo że ją w końcu ze zwrotem kosztów wygrałem. Spytał mnie, jak wiele pospolicie potrzeba czasu dla wyjaśnienia, co jest słuszne, a co niesłuszne. Czy prawowanie nie kosztuje wiele? Czy adwokaci mają wolność bronienia spraw oczywiście niesprawiedliwych? Czy religia lub polityka odgrywają jaką rolę w wymiarze sprawiedliwości? Czy adwokaci znają gruntownie ogólne pierwsze zasady sprawiedliwości, czy też poprzestają na wiadomości praw od mniemania tylko ludzkiego ustanowionych i miejscowych zwyczajów kraju swego? Czy adwokaci i sędziowie mają moc ustanawiania tych praw, które tłumaczą i wykładają, jak się im zda i podoba? Czy ci prawnicy nigdy nie występują jako obrońcy i oskarżyciele tego samego przestępstwa i nie cytują swoich poprzednich opinii, tłumacząc je coraz inaczej? Czy stan ten jest bogaty, czy ubogi? Czy za obronę lub konsultację biorą zapłatę i czy mogą być wybierani do Izby Gmin?

Potem zaczął mówić o sprawowaniu ekonomiki i powiedział mi, że zdaniem jego pomyliłem się w tym artykule, ponieważ podałem, że podatki przynoszą tylko pięć lub sześć milionów na rok, a tymczasem rozchód nierównie sięga dalej i dwukrotnie przewyższa dochody. Bardzo dokładnie sobie zanotował przedtem to, co mówiłem w tym względzie, mniemając, że się z naszej ekonomiki czegoś nauczyć może.

– Nie mogę pojąć – mówił – jak królestwo śmie czynić większe wydatki nad intraty84 i zjadać dobra swoje jak jaki prywatny człowiek.

78małom (…) nie złamał – mało nie złamałem (konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika). [przypis edytorski]
79lubownik (daw.) – miłośnik. [przypis edytorski]
80trafunkiem – przypadkiem. [przypis edytorski]
81lubo (daw.) – choć, chociaż. [przypis edytorski]
82ledwiem się nie udusił – ledwie się nie udusiłem (konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika). [przypis edytorski]
83poglądać – dziś: spoglądać a. patrzeć. [przypis edytorski]
84intrata – dochód. [przypis edytorski]