Kostenlos

Podróże Guliwera

Text
Als gelesen kennzeichnen
Podróże Guliwera
Podróże Guliwera
Hörbuch
Wird gelesen Karol Kunysz
Mehr erfahren
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Kobiety na tej wyspie są arcyżywe, za nic mają swoich mężów, a bardzo lubią cudzoziemców, których zawsze znaczna liczba przybywa na dwór z kontynentu dla załatwiania interesów własnych jako też różnych korporacji z miast stałego lądu. Lapucjanie nie poważają ich wcale, bo nie posiadają żadnych znamienitych zdolności umysłowych. Zwyczaj jest także, że damy znamienitsze obierają sobie gachów między cudzoziemcami, a co gorsza, że się z nimi bawią bez żadnej przeszkody, z wszelkim bezpieczeństwem, bo ich mężowie tak są zacieczeni112 w swoich myślach geometrycznych, że się drudzy pieszczą z ich żonami w ich przytomności, a oni tego nie postrzegają, jeżeli tylko mają przed sobą papier i instrument w ręku, a budziciel z pęcherzem przypadkiem się oddali.

Kobiety i panny bardzo są niekontente, że na tej wyspie jak na wygnaniu zostają, chociaż to jest miejsce najrozkoszniejsze na świecie i choć żyją tam w bogactwach i wspaniałości. Mogą wszędy, gdzie tylko chcą, bywać na wyspie, ale rade by z duszy włóczyć się po świecie, bywać w mieście stołecznym, dokąd nie wolno im iść bez królewskiego pozwolenia, które niełatwo otrzymują, ponieważ nieraz doświadczyli mężowie, że trudno je stamtąd wyciągnąć. Słyszałem, iż jedna wielka pani ode dworu poszedłszy za pierwszego ministra, człowieka urodziwego i w całym królestwie najbogatszego, który ją pasjami kochał i w najwspanialszym pałacu na wyspie trzymał, gdy się dostała do Lagado pod pozorem ratowania swego zdrowia, zostawała tam skrycie przez wiele miesięcy, aż król posłał jej szukać. Znaleziono ją w stanie opłakanym w jednej lichej karczmie. Pozastawiała wszystkie swoje suknie na utrzymywanie jednego brzydkiego i starego lokaja, który ją bił co dzień. Wzięto ją od niego mimo jej chęci. I chociaż mąż przyjął ją ze wszelką dobrocią, nie wyrzucał jej tego postępku, owszem, wszelkimi ją ujmował grzecznościami, jednakowoż znowu wkrótce uciekła, zabrawszy wszystkie swoje klejnoty, i poszła szukać zacnego swego gacha; od tego czasu żadnej już o niej wiadomości nie było. Może czytelnik weźmie to za historię europejską albo za angielską, ale ja go proszę, żeby zważył, iż dziwactwa kobiece nie są ograniczone do jednego tylko kraju albo klimatu, ale wszędy są też same.

Po jakimś miesiącu znaczne zrobiłem postępy w języku krajowym i mogłem odpowiadać na pytania króla, kiedy przypuszczony zostałem do audiencji. Jego Królewska Mość nie był wcale ciekaw, poznać praw, historii, form rządów, religii i obyczajów tych krajów, które widziałem; wszystkie jego pytania ograniczały się do matematyki. Moich odpowiedzi słuchał z największą obojętnością i wzgardą, chociaż budziciele ciągle go uderzali cepami.

Rozdział trzeci

Fenomen przez nowszą filozofię i astronomię rozwiązany. Lapucjanie są wielcy astronomowie. Jakim sposobem król poskramia bunty.

Prosiłem Jego Królewską Mość o pozwolenie obejrzenia osobliwości wyspy jego. Pozwolił i dał jednego z dworzan, aby był mi przewodnikiem. Chciałem najbardziej wiedzieć, jaki to sekret naturalny czy też przez dowcip ludzki wynaleziony był zasadą poruszania się wyspy w różne strony, o czym czytelnikowi memu dokładne i filozoficzne zdam sprawozdanie. Wyspa latająca jest zupełnie okrągła. Jej średnica wynosi cztery tysiące czterysta osiemnaście prętów, to jest około czterech i pół mili, a zatem zawiera w sobie prawie dziesięć tysięcy morgów. Głębokości ma prętów sto pięćdziesiąt. Grunt tej wyspy, czyli spód, jaki się wydaje patrzącym z dołu, ma kształt szerokiego diamentu, płasko i równo szlifowanego, wznoszącego się ku górze na wysokość stu prętów. Powyżej niego znajduje się wiele kruszców podług zwyczajnego porządku ułożonych, a na samym wierzchu jest ziemia urodzajna grubości na stóp dziesięć lub dwanaście. Pochyłość części okólnych ku środkowi wyspy jest naturalną przyczyną, że wszystkie spadające deszcze i rosy ściekają małymi strumykami ku środkowi w cztery wielkie doły, po pół mili okręgu mające, a o dwieście kroków od samego środka wyspy odległe. Woda zbierająca się w nich waporuje przez upały słońca, co zapobiega wylewom. Nadto, jako jest w mocy monarchy wznieść się wyspą swoją ponad chmury, gdy chce, może przeszkodzić padaniu deszczów i rosy, zwłaszcza że obłoki nie mogą, podług mniemania wszystkich naturalistów, wznieść się wyżej nad dwie mile od ziemi; przynajmniej w tym kraju takie zrobiono postrzeżenia. W samym środku wyspy jest dziura o średnicy prawie dwudziestu pięciu prętów, przez którą astronomowie spuszczają się do obszernej jaskini, z tej przyczyny Flandona Gagnole, czyli Jaskinią Astronomów zwanej. Znajduje się ona na głębokości pięćdziesięciu prętów. W tej jaskini pali się nieustannie dwadzieścia lamp, których płomienie, odbijając się od diamentu, wielkim wszystkie strony napełniają światłem. Miejsce to ozdobione jest sekstantami, kwadrantami, teleskopami, astrolabiami i innymi astronomicznymi instrumentami, ale największą osobliwością, od której los całej wyspy zależy, jest niezmiernej wielkości magnesowy kamień w kształcie czółenka tkackiego zrobiony. Długości ma prętów trzy, a grubości, gdzie jest największa, ma półtora pręta. Ten magnes osadzony jest na osi diamentowej, przechodzącej przez jego środek w tak ścisłej równowadze, że najsłabsza ręka może go bardzo łatwo obracać. Otacza go cylinder diamentowy na cztery stopy głęboki i na tyleż gruby, we środku wydrążony, mający średnicy prętów sześć, położony horyzontalnie na ośmiu słupach diamentowych, każdy o trzech prętach wysokości. W środku tego cylindra są duże dziury czopowe, głębokie na dwanaście cali, w które wchodzą końce osi i obracają się jak potrzeba.

Żadna siła nie zdoła tej maszyny poruszyć, gdyż cylinder i słupy, na których leży, są jedną częścią z diamentem, który stanowi grunt całej wyspy. Przez ten oto magnes wyspa idzie do góry na dół i jak tylko potrzeba, z jednego miejsca na drugie. Względem bowiem tej części ziemi, na której monarcha panuje, magnes ma jedną stronę, która zawiera w sobie moc przyciągania, drugą, która zawiera moc odpychania. Jeśli magnes obrócić prosto ku ziemi stroną przyciągającą, wyspa spuszcza się na dół, gdy obrócić stroną odpychającą ku tejże ziemi, wyspa idzie do góry, gdy zaś kamień obrócą ukośno, wyspa idzie ukośno, ponieważ w tym magnesie moc sprawuje swój skutek linią równoległą do swego położenia. Przez ukośne położenie magnesu wyspa porusza się do różnych części państwa monarchy tego.

Dla jaśniejszego wyobrażenia sobie tego, niech A–B będzie linią przez cały kraj Balnibarbi prowadzoną, C–D magnesem, którego przyciągający koniec jest w C, odpychający – w D. Skoro magnes ustawiony jest w kierunku C–D, odpychającym końcem na dół, natenczas wyspa porusza się do D. Znajdując się w D, magnesowi dają kierunek, ażeby przyciągający koniec był w E, i wyspa udaje się tamże. Jeżeli magnes jest w linii E-F z odpychającym końcem w dół, wyspa podnosi się do F, a obróciwszy koniec przyciągający do G wyspa porusza się do G i od G do H, jeżeli odpychający koniec na dół się obraca. Tym sposobem odmieniając położenie magnesu można w kierunku ukośnym spuszczać i podnosić wyspę (ukośność położenia jest nieznaczna) i do wszystkich części państwa transportować113.

Trzeba wiedzieć, że ta wyspa nie może się za obręb królestwa położonego pod nią wydalić ani wyżej podnosić nad cztery mile. Astronomowie, którzy mnóstwo książek o tym magnesie pisali, objaśniają to takim sposobem: siła magnesowa rozciąga się tylko na cztery mile, minerał zaś, działający na magnes i leżący w łonie ziemi i w morzu nie dalej jak trzy mile od brzegu, nie znajduje się na całej ziemi, ale tylko w tym państwie, dlatego było bardzo łatwą rzeczą podbić każdy kraj w obrębie magnesu leżący.

Jeżeli magnes w równoległej z horyzontem znajduje się linii, natenczas wyspa staje, jeden koniec ciągnie na dół, drugi odpycha, więc siły znoszą się i żadne nie może nastąpić poruszenie.

Kamienia magnesowego pilnują niektórzy astronomowie i kierują nim podług rozkazów królewskich. Największą część życia swego przepędzają na obserwacji nieba i mają teleskopy nierównie lepsze od naszych. Lubo ich teleskopy tylko na trzy stopy są długie, powiększają jednak więcej niżeli nasze, sto stóp długości mające, i daleko wyraziściej pokazują gwiazdy. Przez to zrobili odkrycia daleko ważniejsze niżeli nasi europejscy astronomowie. Odkryli dziesięć tysięcy gwiazd nieruchomych, gdy tymczasem my znamy zaledwie trzecią część tej liczby. Odkryli dwa trabanty Marsa, z których bliższy odległy jest od swej planety o trzy jego średnice, a dalszy o pięć średnic. Pierwszy obraca się w przeciągu dziesięciu, drugi w przeciągu dwudziestu jeden i pół godziny koło Marsa, tak że kwadraty ich periodycznych obrotów mają się do siebie jak sześciany ich odległości od Marsa, z czego wnosić trzeba, że podlegają tym samym prawom ciężkości jak inne ciała niebieskie. Są oni także szczęśliwi, że postrzegli komet różnych dziewięćdziesiąt trzy i pokalkulowali ich obrót z dokładnością zazdrości godną. Jeżeli to jest prawda, a utrzymują to z największą pewnością, należałoby sobie życzyć, aby ich postrzeżenia podane zostały do wiadomości publicznej, przez co teoria o kometach, która wielce jest niedostateczna i ułomna, do równej by doszła doskonałości jak inne części astronomii.

 

Król byłby najbardziej absolutnym na świecie monarchą, gdyby do poddania się zupełnie swojej woli mógł ministrów nakłonić, ale ci mają swoje dobra na ziemi i uważając, że królów łaska jest niestała, strzegą się szkodzić sobie samym, uciskając wolność swoich ziomków. Jeżeli które miasto zbuntuje się, podzieli się na walczące stronnictwa polityczne lub nie chce płacić podatków, król ma dwa sposoby poskromienia. Pierwszym i bardziej umiarkowanym jest zatrzymanie wyspy nad miastem zbuntowanym i jego okolicą, przez co kraj pozbawiony zostaje słońca i rosy, co mieszkańców o głód i chorobę przyprawia. Jeżeli zbrodnia mieszkańców na surowszą zasługuje karę, król każe ze swej wyspy rzucać na nich kamienie wielkie, przed którymi muszą kryć się w lochach i piwnicach, a domy ich zostają potłuczone i zburzone. Jeżeli trwają w swojej zaciętości i rokoszu114, naówczas król używa ostatniego środka: każe spuścić na nich z góry wyspę i tym sposobem całe miasto i wszyscy mieszkańcy zgruchotani zostają. Wszelako rzadko kiedy król chwyta się tego strasznego środka, którego nie śmieją doradzać ministrowie z obawy, że takowy gwałtowny postępek podałby ich w nienawiść narodu i szkodziłby im samym, którzy mają dobra na ziemi. Wyspa bowiem do samego króla należy.

Jest jeszcze ważniejsza przyczyna, dla której królowie tego państwa rzadko kiedy chcą używać tego ostatniego ukarania, wyjąwszy tylko przypadek nieuchronnej potrzeby. Jeżeli miasto zbuntowane stało przy jakich wysokich skałach (gdyż w tym kraju wiele jest skał przy wielkich miasta, które umyślnie między skałami budowano dla uchronienia się przed gniewem królów) albo gdyby miało wiele wież i piramid kamiennych, wyspa królewska, mimo że na jednym diamencie sto prętów grubości położona, przez swoje spadnienie115 mogłaby się skruszyć albo pęknąć od ognia i rozbijanych domów, jak to się często naszym kominom zdarza, chociaż są z żelaza i kamieni zrobione. Lud zna to wszystko i wie, jak daleko może posunąć swój opór, kiedy wolność i majątek są zagrożone. A tak, choć Jego Królewska Mość w największym jest gniewie, każe powoli spuszczać wyspę swoją, pod pozorem, jak mówi, żeby nie ucisnąć ludu swego, w gruncie jednak boi się, żeby o wieże wyspa się jego nie roztrąciła. W takowym przypadku filozofowie sądzą, że magnes nie mógłby jej więcej utrzymywać i musiałaby upaść.

Głównym prawem państwa wzbronione jest królowi i jego dwóm starszym synom opuszczać wyspę, niemniej i królowej, jak długo jeszcze dzieci rodzić może.

Rozdział czwarty

Guliwer opuszcza wyspę Laputę i zstępuje do kraju Balnibarbów. Jego przybycie do stołecznego miasta. Opisanie tegoż miasta i okolicy. Jeden wielki pan przyjmuje z dobrocią Guliwera. Rozmowa Guliwera z tym panem.

Chociaż nie mogę powiedzieć, że się ze mną źle na tej wyspie obchodzono, przy tym wszystkim zdawało mi się, żem nieco był zaniedbany i wzgardzony. Monarcha i naród byli tylko ciekawi matematyki i muzyki, a ja w tym gatunku umiejętności daleko byłem po nich i prawdę mówiąc, słuszną mieli przyczynę niewiele dbać o mnie. Z drugiej strony, zobaczywszy na tej wyspie wszystkie ciekawości, miałem wielką chęć wyjścia z niej, przykrząc sobie niewypowiedzianie żyć między tymi obywatelami powietrznymi.

To prawda, że oni celują w umiejętnościach, które ja wielce szanuję i jakiekolwiek ich mam początki, ale tak są zanurzeni w swoich myślach, że nigdy mi się nie przytrafiło znajdować się w towarzystwie tak smutnym. Bawiłem się jedynie z ich żonami, z rzemieślnikami, z budzicielami i z paziami królewskimi, co jeszcze bardziej powiększyło ich ku mnie wzgardę. Lecz w rzeczy samej mogłemże116 postępować inaczej? Z tymi tylko mogłem obcować, byli to jedyni, od których można było dostać rozsądną odpowiedź.

Przez pilne uczenie się dosięgnąłem swej doskonałości w języku krajowym, lecz nudziło mnie zostawać dłużej w miejscu, gdzie tak mało się mną zajmowano. Postanowiłem więc opuścić je przy pierwszej sposobności.

Znajdował się na dworze pan jeden wielki, krewny królewski, i przez to jedynie szanowany, bo ogólnie miano go za człowieka nieumiejętnego i głupiego. Wielkie krajowi wyświadczył usługi, miał znakomite zdolności wrodzone, był bardzo wykształcony, poczciwy i kochający swój honor, ale wcale nie miał ucha do muzyki i bardzo fałszywe brał klawisze. W dodatku najłatwiejszych wzorów matematycznych nigdy nie mógł pojąć. Ten pan okazał mi tysiączne dowody dobroci. Często mnie odwiedzał, chcąc dowiedzieć się o interesach Europy i nauczyć się obyczajów, zwyczajów, praw, umiejętności różnych narodów, między którymi bawiłem. Słuchał mnie zawsze z wielką pilnością i bardzo piękne na to wszystko, co mu opowiadałem, dawał uwagi. Dwóch budzicieli trzymał tylko dla zwyczaju, ale ich nigdy nie zatrudniał, prócz na dworze i na wizytach ceremonialnych, a gdyśmy byli sam na sam, zawsze kazał im wychodzić.

Prosiłem pana tego, żeby się wstawił za mną do Króla Jegomości o pozwolenie opuszczenia wyspy, na co zezwolił z wielkim żalem, jak mi sam przez dobroć swoją wyznał. Wiele mi też bardzo korzystnych robił propozycji, których nie przyjąłem, oświadczając mu za jego łaskawe serce najżyczliwszą wdzięczność.

Szesnastego lutego pożegnałem króla, który dał mi prezent wartości dwustu funtów szterlingów, mój protektor równie tyle mi podarował, wraz z listem polecającym do jednego pana, swego przyjaciela mieszkającego w Lagado, stolicy Balnibarbów. Natenczas, gdy wyspa zatrzymała się nad jedną górą, o dwie mile odległą, spuściłem się z ostatniego wyspy ganku tymże samym sposobem, jakim mnie na nią wciągniono117.

Ziemia pozostająca pod panowaniem króla Wyspy Latającej nazywa się Balnibarbi, a stolica jej, jak powiedziałem, zowie się Lagado. Naprzód uczułem wielkie ukontentowanie, żem się nie znajdował na powietrzu, ale na ziemi, szedłem do miasta bez wszelkiej bojaźni i niespokojności, będąc odziany jak tamtejsi mieszkańcy i umiejąc dosyć język krajowy. Znalazłem zaraz mieszkanie osoby, której byłem zalecony, oddałem list od owego wielkiego pana i bardzo dobrze byłem przyjęty. Był to jeden z najznaczniejszych obywateli Balnibarbów, a nazywał się Munodi. Dał mi u siebie pokój piękny, gdzie przez całe moje w tym kraju bawienie mieszkałem ze wszelkimi wygodami.

Nazajutrz rano po moim przybyciu Munodi wziął mnie do swojej karety, abym się przypatrzył miastu, które wielkie jest jak połowa Londynu, choć domy są dziwnie budowane i po większej części się walą. Lud, w łachmanach, chodzi po ulicach krokiem szybkim, z twarzą dziką i oczami wytrzeszczonymi. Przejechawszy przez jedną bramę miejską, wyjechaliśmy w pole o mil trzy, gdzie zobaczyłem wielką liczbę rolników uprawiających ziemię różnymi narzędziami, ale nie mogłem się domyślić, co oni robili, ponieważ nigdzie nie widziałem ani zbóż, ani trawy, choć grunt zdawał się wyborny. Prosiłem mego przewodnika, żeby mnie chciał objaśnić, czym tyle głów i rąk w mieście i na polu się trudni, kiedy nie widać żadnego ich roboty skutku. Nigdzie bowiem nie widziałem ani ziemi tak źle uprawnej, ani domów w tak złym stanie i tak wniwecz obróconych, ani ludu tak ubogiego i nędznego.

Pan Munodi przez wiele lat był gubernatorem w Lagado, lecz przez podstępy ministrów został złożony z urzędu z powodu niezdatności. Z tym wszystkim poważał go król jako człowieka mającego chęci dobre, choć mocno ograniczonego. Gdy tak śmiało przyganiałem krajowi i mieszkańcom, on mi na to odpowiedział, że zbyt krótko bawiłem między nimi, abym mógł o nich sądzić, i że różne na świecie narody różne obyczaje mają. Przytaczał mi i inne podobne przyczyny. Lecz gdyśmy wrócili do niego, spytał się, co sądziłem o jego pałacu, jakie w nim znajdowałem nieporządki i co upatrywałem nagannego w odzieniu i postępkach jego domowników. Łatwo mógł takie mi czynić pytanie, bo u niego wszędy było wspaniale, porządnie i czysto. Odpowiedziałem, że jego wielkość, roztropność i bogactwa uchroniły go od tych wszystkich przywar, które innych czyniły nędzarzami i głupimi. Rzekł mi na to, że jeś1ibym chciał pojechać z nim do jego dóbr, od miasta o dwadzieścia mil odległych, miałby więcej czasu o tym ze mną pomówić. Zgodziłem się na wszystko, co by mu tylko odpowiadało. Zatem wyjechaliśmy nazajutrz rano.

W podróży opowiadał mi o różnych sposobach zasiewania gruntu, wszelako wyjąwszy niektóre miejsca, nie widziałem w całym kraju ani nadziei żniwa, ani znaku uprawy roli. Ale jeszcze dalej po trzech godzinach podróży widok się całkiem odmienił. Mieszkania kmiece118 były jedne od drugich nieco oddalone i bardzo dobrze pobudowane. Pola ogrodzone, z winnicami i łąkami, nie pamiętam, żebym kiedy co milszego widział. Ten pan, uważając, że nic nie mówiłem, westchnąwszy, rzekł do mnie:

– Moje to zaczynają się dobra, ale mimo tego lud wyśmiewa mnie i wzgardza, że niedobrze się rządzę, że zły przykład daję, choć tylko starzy, uparci i słabi w moje idą ślady.

Przybyliśmy na koniec do jego zamku, znalazłem go przedziwnej wspaniałości i podług najlepszych zasad starej architektury budowany. Fontanny, ogrody, ścieżki, aleje, laski – wszystko rozsądnie i gustownie urządzone. Każdą rzecz wychwalałem, na co Munodi zdawał się nie dawać baczności. Dopiero po wieczerzy, kiedy zostało nas tylko dwóch, rzekł do mnie tonem arcysmutnym:

– Nie wiem, czy nie przyjdzie mi wkrótce poobalać te domy na wsi i w mieście, a pobudować inne podług mody, i czy nie będę musiał gospodarstwa swego popsuć, żeby go przekształcić podług teraźniejszego gustu, wydawszy podobne rozkazy moim dzierżawcom, bo inaczej będę uznany za ambitnego, nieroztropnego dziwaka i nieuka, a może też narażę się na większą niełaskę króla. Przestałbyś się dziwować – przydał – skoro ci opowiem rzeczy, o których u dworu dowiedzieć się nie mogłeś, bo ludzie mieszkający na górze tak są zatopieni w swoich spekulacjach, że nie myślą wcale, co się tu na dole dzieje.

Mówił mi potem tak:

– Przed czterdziestu laty niektóre osoby, czy dla interesów jakich, czy dla rozrywki, udały się do Laputy i po pięciu miesiącach powróciły, liznąwszy nieco matematyki i tak przejąwszy się lekkomyślnym duchem, którego nachwytały się w tym powietrznym kraju, że za powrotem swoim zaczęły wszystko ganić, co się działo w kraju ziemnym, i ułożyły projekt postawienia umiejętności i rzemiosł na inakszym119 stopniu doskonałości. W końcu otrzymali oni przywilej na założenie akademii wynalazców, to jest ludzi systematycznych, i ta nowość tak się w krótkim czasie rozszerzyła, że we wszystkich wielkich miastach znajduje się jedna takowa akademia. Profesorowie w tych akademiach powynajdywali nowe sposoby rolnictwa i budowli, nowe narzędzia do wszystkich rzemiosł i manufaktur, którymi by jeden człowiek mógł tyle zrobić co dziesięciu; pałac ma być zbudowany w jednym tygodniu z materiałów tak mocnych, iżby trwał wieczyście, nie potrzebując żadnej reperacji; wszystkie owoce ziemne powinny się rodzić w każdej porze roku sto razy większe niż teraz i inne podobnie zbawienne projekta. Szkoda, że żaden z tych projektów dotychczas nie został udoskonalony, że w krótkim czasie wszystkie wsie opustoszały, że po większej części domy się walą i że lud wszystek umiera z zimna, pragnienia i głodu. Nic to ich nie odstrasza, owszem, z jeszcze większą gorliwością biegają za swymi planami, do czego ich na przemiany raz nadzieja, drugi raz rozpacz podżega. Co do mnie – przydał – nie będąc człowiekiem zdolnym do przedsięwzięcia rzeczy osobliwszych, postępuję sposobem dawnym, żyję w domach od przodków moich pobudowanych i nic nie wznawiając, czynię, co oni czynili. Niektóre znaczne osoby poszły za moim przykładem, ale popadły w pogardę i stały się nawet znienawidzone, jako nieprzyjaciele kunsztów, nieuki i źli obywatele, przenoszący własną wygodę i lenistwo nad dobro publiczne. Lecz nie chcę długim opowiadaniem uprzedzać ukontentowania, jakie mieć możesz, oglądając Akademię Systematyków, do której koniecznie pójść musisz. Chciałbym tylko, abyś się przypatrzył temu obalonemu budynkowi, co go widzisz pod górą, stąd o trzy mile. Miałem młyn wodny, o pół mili odległy, na jednej wielkiej rzece, który i na potrzeby domowe, i dla wielu dzierżawców wystarczał. Lat temu siedem Towarzystwo Wynalazców przyszło do mnie, ażebym ten młyn obalił, a na miejsce jego postawił inny, pod samą górą, na której wierzchu można by zrobić sadzawkę, a do niej łatwo pompami sprowadzać wodę, że wiatry i powietrze, poruszając wodę na wierzchołku góry, przyśpieszyłyby jej przepływanie, a spadając z takiej wysokości połowa wody rzecznej, co na dawny młyn wychodziła, na nowy dostatecznie wystarczy. Nie byłem wtedy dobrze widziany u dworu i z namowy wielu moich przyjaciół chwyciłem się ich rady. Lecz po dwuletniej pracy robota nie udała się, majstrowie uciekli. Stu ludzi pracowało i dzieło nie udało się wcale, projektanci oddalili się wcześniej, kpiąc i zwalając całą winę na mnie. Jeszcze wielu innych przywiedli do podobnych przedsięwzięć z równymi obietnicami i z równą bezskutecznością.

 

Po kilku dniach chciałem widzieć Akademię Systematyków, a że pan Munodi nie był dobrze widziany w Akademii, zarekomendował mnie jednemu ze swoich przyjaciół, aby mnie tam zaprowadził. Był tak łaskaw, że przedstawił mnie jako człowieka, co wszelkie nowości ma w podziwieniu, co ma ducha ciekawego i łatwowiernego. W rzeczy samej byłem w młodości chętny do projektów i systemów, więc daleko od prawdy nie odbiegał.

112zacieczony – pogrążony. [przypis edytorski]
113Dla jaśniejszego wyobrażenia sobie tego, niech A–B będzie linią (…) transportować – fragment ten odnosi się do rysunku umieszczonego w źródle; na obrazku odcinek A–B jest linią przecinającą całą wyspę, odcinek C–D wyznacza końce podłużnego magnesu, zaś punkty E, F, G, H umieszczone są nad linią wyznaczaną przez A–B w pewnych odstępach od siebie i kolejno bliżej lub dalej od tej linii. [przypis edytorski]
114rokosz – bunt. [przypis edytorski]
115spadnienie – dziś: spadnięcie; upadek. [przypis edytorski]
116mogłemże – konstrukcja z partykułą -że; znaczenie: czy mogłem. [przypis edytorski]
117wciągniono – dziś popr.: wciągnięto. [przypis edytorski]
118kmiecy – chłopski. [przypis edytorski]
119inakszy (daw.) – inny. [przypis edytorski]