No, była to ścieżka, tylko że jakaś inna, jakby prowadziła ona do wąwozu jakiegoś, wąskiego i skalistego. Ale cóż, nie będę się wracał znowu. Droga taka czy inna, dokądś przecież prowadzić musi.
No, dobra, idę dalej, a tu przede mną jakieś światełko błysnęło.
O, myślę sobie, gdzie światło, tam i ogień, a gdzie ogień, tam i jakaś żywa istota musi być. Co prawda, droga coraz dziwniejsza, jakby w głąb skał gdzieś prowadziła, ale co tam. W końcu do światła doszedłem. Patrzę, a ja w jaskini jestem. Ognisko tu się pali, a przy ognisku smok leży zielony, brzuch sobie wygrzewa i ciekawym okiem na mnie patrzy.
– Oj, panie smoku, nie zjadaj mnie, ja tylko po ogień przyszedłem! – jęknąłem.
– Głodny nie jestem – odpowiada smok. – Tylko z nudów umieram i dlatego cię tutaj zwabiłem.
Mogę ci dać ogień, ale przedtem musisz mi jaką bajkę opowiedzieć, która mnie zadziwi. Siadaj i gadaj.
W głowie mi trzeszczy z przejęcia. I jedyna bajka, jaka mi się przypomina, to o tym smoku, co to pękł z jednego boku…
No, ale przecież tej mu nie opowiem! Po pierwsze, zna ją na pewno, bo każdy ją zna; a po drugie, to bajka smokom nieprzychylna! Jak ją usłyszy, to się wścieknie na mnie i pożre, choć niby to nie jest głodny!