Kostenlos

Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej

Text
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Sierżant rachuby Vaniek chodził zdenerwowany po wagonie i gderał:

– Gdybym ja był dowódcą kompanii! Widzielibyście, jaki porządek panowałby u mnie. O każdym szeregowcu musiałbym wiedzieć wszyściutko. Szarże musiałyby mi dwa razy dziennie podawać stan liczebny. Ale co robić z takimi szarżami! A już najgorszy ten plutonowy Zyka. Ciągle trzymają się go żarty, przy każdej sposobności opowiada anegdoty, ale jak mu melduję, że Kolarzik z jego plutonu został odkomenderowany do taborów, to tak, jakbym mówił do słupa: na drugi dzień raportuje mi ten sam stan liczebny, jakby o żadnym Kolarziku nigdy mowy nie było i jakby Kolarzik jeszcze ciągle siedział w naszej kompanii i w jego plutonie. A jeśli to tak ma być dzień w dzień, a potem jeszcze mi powiedzą, że jestem fujara… To w taki sposób pan oberlejtnant nie zyska dużo przyjaciół. Rechnungsfeldfebel kompanii to nie żaden frajter, którym każdy sobie może podetrzeć…

Baloun, który z rozwartymi ustami przysłuchiwał się temu monologowi, sam wymówił teraz za Vańka to piękne słowo, którego tamten nie dopowiedział chcąc widocznie w ten sposób przyłączyć się do rozmowy.

– A wy stulcie pysk – rzekł rozsierdzony Vaniek.

– Słuchaj no, bratku Balounie – odezwał się Szwejk – tobie kazał pan oberlejtnant powiedzieć, żebyś mu się postarał o bułkę, jak przyjedziemy do Pesztu, i żebyś mu ją zaniósł do sztabowego wagonu razem z pasztetem, co jest zawinięty w staniol i znajduje się w kuferku.

Olbrzym Baloun z gestem rozpaczy opuścił swoje długie ramiona jak wielki szympans, grzbiet wygiął w pałąk i trwał w tej pozycji dość długo.

– Nie mam – rzekł cichym beznadziejnym głosem spoglądając na brudną podłogę wagonu. – Nie mam – powtarzał urywając sylaby – ja myślałem… Przed odjazdem rozwinąłem ten pasztet… Powąchałem go… Czy nie zepsuty… Spróbowałem kawałek! – zawołał z wyrazem takiej szczerej rozpaczy, że wszyscy zrozumieli od razu, co się stało.

– Zeżarłeś go, bratku, razem ze staniolem – rzekł Vaniek przystając przed Balounem, rad, że nie potrzebuje dalej bronić się przed zarzutem, iż jest fujarą, jak go pan porucznik nazwał, bo przyczyna chwiejności stanu liczebnego ma podstawy nieco głębsze i ugruntowana jest na innych fujarach, i że rozmowa zeszła od razu na temat Balouna i nowego tragicznego wydarzenia. Vaniek zamierzał właśnie wygłosić jakiś jędrny morał pod adresem Balouna, gdy do rozmowy wtrącił się kucharz-okultysta Jurajda; zamknąwszy swoją ulubioną książkę, tłumaczenie staroindyjskich sutr Pragnâ-Paramitâ, zwrócił się do zmiażdżonego Balouna, który coraz bardziej uginał się pod brzemieniem swego przeznaczenia.

– Wy, Balounie – rzekł – powinniście czuwać nad sobą samym, bo inaczej stracicie zaufanie do siebie i do swego losu. Nie powinniście przypisywać sobie tego, co jest zasługą innych. Ilekroć staniecie wobec takiego problematu jak ten, który pożarliście, musicie zawsze zadać sobie pytanie: w jakim stosunku do mojej osoby pozostaje pasztet z wątroby?

Szwejk uznał za stosowne uzupełnić tę uwagę przykładem z życia:

– Sam mi mówiłeś, mój Balounie, nie tak dawno jeszcze, że u ciebie w domu będą bili wieprze i jak tylko staniemy na miejscu i będziesz znał numer poczty polowej, zaraz ci poślą kawał szynki. A teraz wyobraź sobie, że tę szynkę posłaliby pocztą polową do nas do kompanii marszowej, a ja i pan feldfebel ukrajalibyśmy sobie po kawałku. Smakowałoby nam, więc jeszcze po kawałku, aż z tą szynką stałoby się to, co z pewnym moim znajomym listonoszem, niejakim Kozłem. Był chory na gruźlicę kości, więc naprzód amputowali mu nogę po kostkę, potem po kolano, potem po biodro. Gdyby nie to, że w porę umarł, to byliby go po kawałku poobcinali, jak się temperuje połamany ołówek. Więc wyobraź sobie, Balounie, że zeżarlibyśmy ci tę szynkę tak samo, jak ty zeżarłeś panu oberlejtnantowi jego pasztet…

Olbrzym Baloun spojrzał na wszystkich okiem smutnym.

– Tylko dzięki mojemu wstawiennictwu i zasłudze mojej zostaliście służącym pana oberlejtnanta – rzekł sierżant rachuby Vaniek. – Chcieli was przenieść do sanitariatu, żebyście zbierali rannych na polu bitwy. Pod Duklą nasi sanitariusze kilka razy z rzędu szli po rannego podchorążego, który leżał przed zasiekami z drutu kolczastego ranny w brzuch i ani jeden z nich nie wrócił: wszyscy poginęli od ran w głowę. Dopiero czwartej parze udało się, ale zanim zanieśli go na miejsce opatrunkowe, umarł.

Baloun nie mógł się dłużej opanować i załkał.

– Że też się nie wstydzisz! Taki z ciebie żołnierz? – ofuknął go Szwejk.

– Kiedy ja nie mam najmniejszego talentu do wojaczki – zaczął narzekać biedny Baloun. – Ja naprawdę jestem wiecznie głodny, nigdy nie nażarty, ponieważ zostałem wyrwany ze spokojnego życia. Cały nasz ród jest taki. Nieboszczyk mój ojciec zakładał się w Protivinie w karczmie, że na jedno posiedzenie zje pięćdziesiąt serdelków i dwa bochenki chleba, i zakład wygrał. Ja też się razu pewnego założyłem i zjadłem cztery gęsi i dwie misy knedli z kapustą. W domu na przykład przypomniałem sobie nieraz po obiedzie, że warto by jeszcze czego pojeść, więc idę do komory, urzynam kawał mięsa, posyłam sobie po piwo i wcinam dwa kilo wędzonki. Miałem w domu starego parobka Vomelę, a ten parobek napominał mnie zawsze, żebym znowu tak bardzo nosa nie zadzierał i nie obżerał się tak gwałtownie, bo pamięta jeszcze, co mu jego dziadek opowiadał o takim jednym obżartuchu. Przyszła jakaś wojna, nic się nie rodziło przez długich osiem lat, więc ludzie piekli chleb ze słomy i z resztek lnianego siemienia, a już było wielkie święto, gdy do mleka mogli wkruszyć trochę twarogu, bo chleba nie było. I ten gospodarz umarł jakoś w tydzień po wybuchu tej wielkiej nędzy, bo jego żołądek nie był przyzwyczajony do spożywania takiej nędznej strawy.

Baloun podniósł swoje smutne oczy ku niebu.

– A ja myślę, że chociaż Pan Bóg ludzi pokarze, to jednak ich nie opuści.

– Oczywiście, Pan Bóg obżartuchów stworzył, więc Pan Bóg będzie się o nich kłopotał – zauważył Szwejk. – Już raz dostałeś słupka, a teraz wart jesteś, żeby cię posłali na pierwszą linię. Kiedy ja byłem pucybutem u pana oberlejtnanta, to mógł mi we wszystkim zaufać i nawet przez myśl mu nigdy nie przeszło, abym ja mógł jemu coś zeżreć. Gdy się fasowało coś takiego specjalnego, to zawsze mi mówił: „Weź to sobie, Szwejku” – albo: „Na co mi tam tyle tego! Dajcie kawałeczek, a z resztą róbcie sobie, co wam się podoba”. Gdy jeszcze byliśmy w Pradze, a on posłał mnie do restauracji po obiad, to za swoje ostatnie pieniądze dokupywałem drugą porcję, żeby się pan oberlejtnant najadł i źle o mnie nie myślał. Ale kiedyś wykrył te moje podstępy. Kazał sobie zawsze przynosić z restauracji jadłospis i wybierał, co mu się podobało. Więc pewnego dnia wybrał sobie nadziewanego gołąbka. Dali mi połówkę, a ja sobie pomyślałem, że pan oberlejtnant będzie mnie podejrzewał, iż drugą połowę zeżarłem, więc dokupiłem drugą porcję za swoje i przyniosłem mu tyle, że pan oberlejtnant Szeba, któremu chciało się jeść i który przyszedł akurat przed obiadem do nas w goście, też się najadł. Ale po obiedzie powiada: „Tylko mi nie gadaj, że to jedna porcja. Na całym świecie nie dostaniesz à la carte całego nadziewanego gołąbka. Jeśli zdobędę dzisiaj pieniądze, to poślę sobie do tej twojej restauracji po obiad. Powiedz mi szczerze, że to porcja podwójna”. Pan oberlejtnant wezwał mnie, żebym potwierdził, że dał mi pieniądze tylko na jedną porcję, bo nie wiedział, że oberlejtnant Szeba do niego przyjdzie. Odpowiedziałem, że dał mi pieniądze na zwyczajny obiad. „No widzisz – powiada mój oberlejtnant – a bywa jeszcze lepiej. Niedawno przyniósł mi Szwejk dwa gęsie uda na obiad. Wyobraź sobie tylko: rosół z makaronem, sztuka mięsa z sosem sardelowym, dwa gęsie uda, kapusty pod sam sufit i jeszcze naleśniki”.

– Mmmm, jakie dobre żarcie! – mlaskał Baloun językiem.

Szwejk zaś mówił dalej:

– Ale to był kamień obrazy. Pan oberlejtnant Szeba dnia następnego posłał rzeczywiście po obiad do naszej restauracji, a jego służący przyniósł mu ździebko pilawu z kury, dobre dwie łyżeczki, nie więcej. A pan oberlejtnant Szeba rzucił się na niewinnego człowieka, że połowę zeżarł. Ten mu na to, że niewinny. A pan oberlejtnant Szeba buch go w pysk i każe mu, żeby sobie za przykład brał mnie. Jakie to ja, powiada, noszę porcje panu oberlejtnantowi Lukaszowi. Więc ten niewinny a spoliczkowany żołnierz rozpytał się o wszystko w restauracji zaraz nazajutrz, opowiedział swemu panu, jak się rzeczy mają, a tamten powtórzył mojemu oberlejtnantowi. Siedzę ja raz wieczorem z gazetą w garści i odczytuję sobie wiadomości z placu boju, podawane przez sztaby nieprzyjacielskie, a tu wchodzi mój oberlejtnant blady i prosto do mnie, żebym mu powiedział, ile zapłaciłem tych podwójnych porcji w restauracji, bo on już wszystko wie, i zapieranie na nic się nie zda. Że jestem idiota, to już wie dawno powiada, ale że mógłbym być takim cymbałem, tego nie przypuszczał. Narobiłem mu, powiada, takiego wstydu, że ma ochotę zastrzelić naprzód mnie, a potem siebie. „Panie oberlejtnant – rzekłem do niego – kiedy mnie pan przyjmował, to zaraz pierwszego dnia powiedział mi pan, że każdy pucybut jest złodziej i podły drab. Więc gdy w tej restauracji dawali takie malutkie porcje, to byłby pan mógł myśleć, że ja naprawdę jestem jednym z takich złodziei i podłych drabów i że pożeram pańskie obiady…”

– Mój Boże miłosierny – wyszeptał Baloun, pochylił się nad kufereczkiem porucznika Lukasza i odszedł z nim na bok.

– Potem oberlejtnant Lukasz – mówił dalej Szwejk – zaczął szukać po wszystkich kieszeniach, a ponieważ nic nie znajdował, wyjął z kamizelki srebrny zegarek i dał mi go. Był bardzo wzruszony i rzekł: „Gdy dostanę gażę, Szwejku, to mi spiszecie, wiele wydaliście na te podwójne porcje… A ten zegarek zatrzymajcie osobno. Ale na drugi raz nie bałwańcie się”. Ale potem przyszła na nas obu taka wielka bieda, że ten srebrny zegarek musiałem zanieść do lombardu…

 

– Co wy tam robicie, Balounie? – zapytał sierżant rachuby Vaniek.

Zamiast odpowiedzi Baloun się zakaszlał. Otworzył sobie mianowicie kuferek oberlejtnanta Lukasza i pożerał jego ostatnią bułkę…

*

Przez stację przejechał pociąg wojskowy bez zatrzymania się. Od jednego końca do drugiego naładowany był deutschmeistrami, których wysyłano na serbski front. Jeszcze widać nie wytrzeźwieli ze swego zapału, który ogarnął ich w chwili żegnania się z Wiedniem, więc od samego Wiednia ryczeli bezustannie:

 
Prinz Eugenius, der edle Ritter,
Wollt’ dem Kaiser wiedrum kriegen,
Stadt und Festung Belegrad.
Er liess schlagen einen Brucken,
Dass man kunnt’ hinüberrucken.
Mit der Armee wohl für die Stadt.
 

Jakiś kapral z wojowniczo podkręconym wąsem wychylał się z wagonu, wsparty na ramionach szeregowców, którzy bujali nogami spuszczonymi z wagonu, wybijał takt i śpiewał na całe gardło:

 
Als der Brucken war geschlagen,
Dass man kunnt’ mit Stuck und Wagen
Frei passier’n den Donaufluss.
Bei Semlin schlug man das Lager.
Alle Serben zu verjagen…
 

Raptem stracił równowagę, wyleciał z wagonu i nadział się brzuchem na dźwignię zwrotnicy, na której zawisnął bezwładnie, podczas gdy pociąg pędził dalej, a w dalszych wagonach żołnierze śpiewali inną pieśń:

 
Graf Radetzky, edler Degen,
schwur’s des Kaisers Feind zu fegen
aus der falschen Lombardei.
In Verona Langes hoffen,
als mehr Truppen eingetroffen,
fühlt und rührt der Held sich frei…
 

Nadziany na tępej zwrotnicy wojowniczy kapral był już trupem i niebawem stał nad jego zwłokami na straży jakiś młodziutki żołnierzyk z bagnetem. Był to żołnierz komendy stacyjnej i obowiązki swoje traktował z wielką powagą. Stał przy zwrotnicy wyprostowany jak świeca, a minę miał taką triumfującą, jakby to on nadział kaprala na zwrotnicę.

Ponieważ był to Madziar, więc przez cały tor ryczał po madziarsku na wszystkich żołnierzy eszelonu 91 pułku, którzy szli popatrzeć na trupa:

– Nem szabat! Nem szabat! Komision militär, nem szabat!

– Już po nim! – rzekł dobry wojak Szwejk, który znajdował się także wśród ciekawych – a dobre i to, że skoro już ma kawał żelaza w brzuchu, przynajmniej wszystkim będzie wiadomo, gdzie zostanie pochowany. Jest to tuż koło stacji, więc nie trzeba będzie szukać jego grobu gdzieś po dalekich pobojowiskach.

Nadział się akuratnie – rzekł jeszcze Szwejk tonem znawcy obchodząc zwłoki kaprala ze wszystkich stron. – Kiszki ma w spodniach.

– Nem szabat, nem szabat! – krzyczał młodziutki węgierski żołnierzyk. – Komision militär Bahnhof, nem szabat!

Za Szwejkiem odezwał się surowy głos:

– Co wy tu robicie?

Przed nim stał kadet Biegler. Szwejk zasalutował.

– Posłusznie melduję, że przyglądam się nieboszczykowi, panie kadecie.

– A co za agitację tu prowadzicie? Co wy tu macie do roboty?

– Posłusznie melduję, panie kadecie – z dostojnym spokojem odpowiadał Szwejk – że żadnej agitacji tu nie prowadziłem.

Kilku żołnierzy stojących za kadetem roześmiało się, a na czoło wystąpił sierżant rachuby Vaniek.

– Panie kadet – rzekł sierżant – pan oberlejtnant wysłał tutaj ordynansa Szwejka, żeby zobaczył, co się tu stało. Byłem teraz koło wagonu sztabowego i ordynans batalionu Matuszicz szuka pana z rozkazu dowództwa batalionu. Ma pan natychmiast iść do kapitana Sagnera.

Wszyscy rozchodzili się do swoich wagonów, gdy rozległ się sygnał wzywający do wsiadania. Vaniek, idąc ze Szwejkiem, rzekł do niego:

– Gdy się czasem zbierze gdzieś trochę ludzi, to schowajcie swoje rozumy dla siebie. Moglibyście się czasem narazić na grube nieprzyjemności. Ten kapral był od deutschmeisterów, więc mogłoby wyglądać na to, że się z tego nieszczęścia cieszycie. Ten Biegler to straszny czechożerca…

– Przecież ja nic takiego nie powiedziałem – odpowiedział Szwejk tonem wyłączającym wszelkie wątpliwości. – Tyle tylko powiedziałem, że się ten kapral nadział akuratnie i miał kiszki w spodniach… Przecież on mógł…

– No, mój Szwejku, dajmy już spokój temu gadaniu – sierżant Vaniek splunął.

– To wszystko jedno – zauważył jeszcze Szwejk – czy kiszki mają mu wyleźć z brzucha dla najjaśniejszego pana, czy tak oto. I tak już spełnił swój obowiązek… Bo przecież on mógł…

– Patrzcie no, Szwejku – przerwał mu Vaniek – jak się obładował ordynans batalionu Matuszicz i jakie dobre rzeczy taszczy do wagonu sztabowego. Aż dziw, że się nie przewrócił na torach.

Tymczasem między kapitanem Sagnerem a uczynnym kadetem Bieglerem doszło do bardzo ostrej rozmowy.

– Bardzo się dziwię, panie kadecie Biegler – mówił kapitan Sagner – dlaczego pan nie zameldował mi natychmiast, że się nie fasuje tych 15 deka salami. Dopiero ja sam musiałem wyjść z wagonu i przekonać się, dlaczego to żołnierze wracają z magazynu z pustymi rękoma. A panowie oficerowie zachowują się tak, jakby rozkaz nie był wcale rozkazem. Powiedziałem przecie: do magazynu kompania za kompanią plutonami. To znaczy, że jeśli w magazynie nie dostało się nic, to wracać stamtąd trzeba także plutonami. Panu, kadecie Biegler, nakazałem pilnować porządku, ale pan wszystko puścił kantem. Byłeś pan kontent, że nie potrzebujesz się trudzić liczeniem porcji salami. Natomiast, jak widziałem z okna wagonu, poszedł pan popatrzeć na nadzianego deutschmeistra. A kiedy następnie kazałem pana zawołać, to nie miał pan w swojej kadeckiej fantazji nic pilniejszego do zrobienia, jak tylko ględzić o tym, że poszedł się pan przekonać, czy tam koło tego nadzianego żołnierza nie prowadzi się jakiej agitacji…

– Posłusznie melduję, że ordynans 11 kompanii, Szwejk…

– Daj mi pan spokój ze Szwejkiem! – krzyknął kapitan Sagner. – Nie myśl pan, panie kadet Biegler, że będzie tu pan intrygował przeciwko porucznikowi Lukaszowi. Myśmy tam Szwejka posłali… Patrzy pan na mnie, jakby się panu wydawało, że się pana czepiam… Zresztą, owszem, czepiam się pana, kadecie Biegler… Kiedy pan nie umie uszanować swego przełożonego, usiłuje go blamować, to ja panu urządzę taką wojnę, że nigdy nie zapomni pan o stacji Rabie.... Żeby to się tak chełpić swoimi teoretycznymi wiadomościami… Poczekaj pan, jak będziesz na froncie… Jak ja panu każę pójść z patrolem oficerskim na zasieki z drutu… Pański raport? Nawet raportu nie złożył mi pan po powrocie… Nawet teoretycznie, panie Biegler…

– Posłusznie melduję, panie kapitanie, że zamiast po 15 deka węgierskiego salami szeregowcy otrzymali po dwie pocztówki. Proszę, panie kapitanie…

Kadet Biegler podał dowódcy batalionu dwie z tych pocztówek, jakie wydawał zarząd wojennego archiwum w Wiedniu, gdzie naczelnikiem był generał piechoty Vojnovich. Na jednej stronie była karykatura żołnierza rosyjskiego, mużyka z długą brodą, w uścisku kościotrupa. Pod karykaturą był tekst:

„Der Tag, an dem das perfide Russland krepieren wird, wird ein Tag der Erlösung fur ganze unsere Monarchie sein”.

Druga pocztówka pochodziła z Rzeszy Niemieckiej. Był to prezent złożony żołnierzom węgierskim przez Niemców.

U góry był napis: „Viribus unitis”, a pod tym napisem widać było szubienicę z wiszącym na niej sir Edwardem Greyem. A na dole pod nim stali dwaj żołnierze, austriacki i niemiecki, uśmiechali się wesoło i salutowali.

Pod obrazkiem był wierszyk zaczerpnięty z książki Greinza Żelazny kułak. Był to jeden z tych dowcipów, jakie fabrykowano przeciw nieprzyjaciołom Austrii. O wierszach Greinza pisma niemieckie pisały, że są to chlaśnięcia biczem zawierające prawdziwy, nieokiełznany humor i niedościgniony dowcip.

Tekst pod obrazkiem brzmiał tak:

Grey
 
Na szubienicy, dosyć wysoko,
Niech się pobuja Edward Grey.
Najwyższy już po temu czas,
Ale pouczyć trzeba was,
Że żaden dąb się na to nie zgodzi,
By na nim zawisł ten Judasz-złodziej,
Więc wisi na drzewie osiki
Z francuskiej republiki.
 

Kapitan Sagner nie doczytał jeszcze tego wierszyka zawierającego „nieokiełznany humor i niedościgniony dowcip”, gdy do wagonu sztabowego wpadł ordynans batalionu Matuszicz.

Został przez kapitana Sagnera wysłany do centrali telegraficznej dowództwa stacji, czy nie ma tam czasem jakich nowych dyspozycji, i przyniósł telegram z brygady. Nie trzeba było sięgać po żaden klucz szyfrowy. Telegram brzmiał jasno i zgoła nietajemmiczo:

„Rasch abkochen, damn Vermarsch nach Sokal”.

Kapitan Sagner zamyślił się i pokręcił głową.

– Posłusznie melduję – rzekł Matuszicz – że dowódca stacji prosi pana na rozmowę. U niego jest jeszcze jeden telegram.

Doszło następnie do bardzo poufnej rozmowy między dowódcą stacji a kapitanem Sagnerem.

– Pierwsza depesza musiała zostać wręczona, chociaż treść jej była zgoła niespodziewana dla oddziału znajdującego się na stacji Raba: „Szybko skończyć gotowanie i marsz na Sokal”. Adres był nieszyfrowany do marszbatalionu 91 pułku z odpisem dla marszbatalionu 75 pułku, który był jeszcze daleko. Podpis był właściwy: „Dowódca brygady Ritter von Herbert”.

– W wielkiej tajemnicy, panie kapitanie – tajemniczo mówił komendant stacji – komunikuję panu tajny telegram waszej dywizji. Dowódca waszej brygady oszalał. Został wywieziony do Wiednia, gdy rozesłał z brygady kilka tuzinów podobnych depesz na wszystkie strony. W Budapeszcie na pewno otrzyma pan nową depeszę. Oczywiście, że wszystkie jego depesze trzeba unieważnić, ale co do tego nie otrzymaliśmy jaszcze żadnej wskazówki. Mam, jak już powiedziałem, jedynie rozkaz z dywizji, żeby na telegramy nieszyfrowane nie zwracać uwagi. Muszę je doręczać, ponieważ pod tym względem nie otrzymałem od swoich władz odpowiednich rozkazów. Za pośrednictwem swoich władz informowałem się w dowództwie korpusu i za to oddany zostałem pod śledztwo… Jestem oficerem czynnej służby w korpusie inżynierii – dodał – pracowałem przy budowie naszej strategicznej kolei w Galicji.

Panie kapitanie – rzekł po chwili – nam, starym żołnierzom, najlepiej służyć na froncie! Dzisiaj w Ministerstwie Wojny pęta się tych cywilów, inżynierów kolejowych, więcej niż psów… Tyle że mają egzamin jednorocznych ochotników… Zresztą pan za kwadrans jedzie dalej. Pamiętam dobrze, że w szkole wojskowej w Pradze pomagałem panu przy gimnastyce jako jeden ze starszego rocznika. Obaj mieliśmy kiedyś areszt, bo pan się też bił z Niemcami w swej klasie4. Był tam też i Lukasz. Obaj byliście najlepszymi towarzyszami. Jak tylko dostaliśmy depeszę ze spisem oficerów przejeżdżającego batalionu, zaraz sobie wszystko przypomniałem. Ładnych parę lat minęło od tamtych czasów… Kadet Lukasz był mi wtedy bardzo sympatyczny…

Cała ta rozmowa wywarła na kapitanie Sagnerze wrażenie bardzo przykre. Oczywiście, doskonale poznał oficera, który z nim rozmawiał, a który w szkole wojskowej prowadził opozycję przeciwko wszystkiemu, co austriackie, chociaż późniejsze karierowiczostwo kazało im wszystkim o tej ich opozycji zapomnieć. Najbardziej niemiła była wzmianka o poruczniku Lukaszu, który zawsze i wszędzie był spychany na bok, gdy chodziło o Sagnera.

– Porucznik Lukasz – rzekł z naciskiem – jest bardzo dobrym oficerem. Kiedy odchodzi pociąg?

– Za sześć minut – odpowiedział wojskowy komendant stacji spojrzawszy na zegarek.

– Idę – rzekł Sagner.

– I nic mi nie powiecie, kolego?

– No to na zdar5 – odpowiedział Sagner i wyszedł przed gmach dowództwa stacji.

*

Gdy przed odejściem pociągu kapitan Sagner powrócił do wagonu sztabowego, znalazł wszystkich oficerów na swoich miejscach. Grali w karty, we „frische viere”. Tylko kadet Biegler nie grał.

 

Przerzucał kartki różnych zaczętych przez siebie rękopisów, opisujących bitwy, bo chciał się wyróżnić nie tylko na polu walki, ale także jako wspaniały pisarz, opisujący zdarzenia wojskowe. Posiadacz dziwnego herbu „bocianiego skrzydła z ogonem ryby” pragnął stać się fenomenem śród pisarzy wojskowych. Jego próby literackie zaczynały się wielce obiecującymi nagłówkami, w których odbijał się militaryzm owych czasów, ale były to zaledwie notatki, tak że na ćwiartkach papieru znajdowały się na razie dopiero nagłówki prac, które miały powstać później:

„Charakterystyka żołnierzy wielkiej wojny”. – „Kto rozpoczął wojnę?” – „Polityka austriacko-węgierska a wybuch wojny światowej”. – „Notatki z wojny”. – „Austro-Węgry a wojna światowa”. – „Doświadczenia wojny”. – „Odczyt popularny o wybuchu wojny”. – „Uwagi wojenno-polityczne”. – „Sławny dzień Austro-Węgier”. – „Imperializm słowiański a wojna światowa”. – „Dokumenty z wojny”. – „Dokumenty do dziejów wojny światowej”. – „Dziennik wojny światowej”. – „Kronika wojny światowej”. – „Pierwsza wojna światowa”. – „Nasza dynastia w wojnie światowej”. – „Narody monarchii austro-węgierskiej w wojnie światowej”. – „Walka o panowanie nad światem”. – „Moje doświadczenia z wojny światowej”. – „Mój udział w kampanii wojennej”. – „Jak walczą wrogowie Austro-Węgier”. – „Kto zwycięży?” – „Nasi oficerowie i nasi żołnierze”. – „Znakomite czyny moich żołnierzy”. – „Z czasów wielkiej wojny”. – „O zapale walecznym”. – „Księga bohaterów austro-węgierskich”. – „Żelazna brygada”. – „Zbiór moich listów z frontu”. – „Bohaterowie naszego marszbatalionu”. – „Książka podręczna dla żołnierzy frontu”. – „Dni walki i zwycięstwa”. – „Co widziałem i czego doznałem na froncie”. – „W rowach strzeleckich”. – „Oficer opowiada…” – „Z synami Austro-Węgier naprzód!” – „Aeroplany nieprzyjacielskie a nasza piechota”. – „Po bitwie”. – „Nasza artyleria: wierni synowie ojczyzny”. – „Choćby się całe piekło sprzysięgło przeciw nam…” – „Wojna obronna i wojna zaczepna”. – „Krew i żelazo”. – „Zwycięstwo lub śmierć”. – „Nasi bohaterowie w niewoli”.

Gdy kapitan podszedł do kadeta Bieglera i przeczytał te nagłówki, zapytał, na co zastały one napisane i jak należy je rozumieć.

Biegler odpowiedział mu w istnym natchnieniu, że każdy z tych nagłówków to tytuł książki, która zostanie napisana. Ile nagłówków, tyle książek.

– Pragnę, panie kapitanie, żeby po mnie została pamiątka, gdy polegnę w walce. Wzorem dla mnie jest profesor niemiecki, Udo Kraft. Urodził się w roku 1870, teraz gdy wybuchła wojna, zgłosił się na ochotnika i poległ dnia 22 sierpnia 1914 roku pod Anloy. Przed śmiercią wydał książkę: Jak przygotować się na śmierć za cesarza6.

Kapitan Sagner podprowadził kadeta Bieglera ku oknu.

– Niech pan pokaże, co pan ma jeszcze, kadecie Biegler. Ogromnie interesuje mnie pańska działalność – z ironią mówił kapitan Sagner. – Co to za zeszyt, który schował pan pod bluzą?

– To nic osobliwego, panie kapitanie – z dziecięcym rumieńcem odpowiedział kadet Biegler. – Służę panu.

Na zeszycie podanym kapitanowi był napis:

„Schematy wielkich i sławnych bitew, stoczonych przez wojska austro-węgierskie, na podstawie studiów historycznych ułożone przez c. i k. oficera Adolfa Bieglera.

Uwagami i objaśnieniami zaopatrzył c. i k. oficer Adolf Biegler”.

Schematy te były straszliwie proste.

Od bitwy pod Nörlingen z 6 września r. 1634, poprzez bitwę pod Zentą z 11 września 1697, pod Caldiero z 31 września 1805, pod Aspern z 22 maja 1809, bitwę narodów pod Lipskiem w roku 1813, Santa Lucia w maju 1848, aż po bitwę pod Trutnovem 27 czerwca 1866 i zdobycie Sarajewa 19 sierpnia 1878 – wszystkie schemaciki były jednakowe.

W każdym z nich kadet Biegler narysował pewną ilość kwadracików, przy czym po jednej stronie były puste, po drugiej posiatkowane. Posiatkowane ukazywały, gdzie się ma rzekomo znajdować nieprzyjaciel. Po obu stronach było lewe skrzydło, centrum i prawe skrzydło. Następnie w tyle stały rezerwy i strzałki zwrócone tu i tam. Bitwa pod Nördlingen tak samo jak zdobywanie Sarajewa podobna była do rozstawienia graczy footbalowych na jakimkolwiek boisku, przy czym strzałki mogły bardzo dobrze oznaczać kierunek kopniętej piłki.

Taka też myśl przyszła do głowy kapitanowi Sagnerowi. Dlatego zapytał:

– Panie kadecie, pan grywa w piłkę nożną?

Biegler zarumienił się jeszcze bardziej i nerwowo zamrugał oczami. Przez chwilę, zdawało się, że zaraz wybuchnie płaczem.

Kapitan Sagner z uśmiechem odwracał kartki zeszytu i zatrzymał się nad schematem bitwy pod Trutnovem podczas wojny austriacko-pruskiej. Kadet Biegler dopisał przy tym schemacie uwagę:

„Bitwa pod Trutnovem nie powinna była zostać stoczona, ponieważ pagórkowata okolica uniemożliwiała rozwinięcie dywizji generała Mazzucheli, zagrożonej przez potężne kolumny pruskie, znajdujące się na wyżynach otaczających lewe skrzydło naszej dywizji”.

– A więc, zdaniem pańskim – rzekł z uśmiechem kapitan Sagner, oddając Bieglerowi zeszyt – bitwa pod Trutnovem mogła była zostać stoczona jedynie w tym wypadku, gdyby Trutnov leżał śród równin. Jesteś pan Benedek budziejowicki. Bardzo to pięknie z pańskiej strony, kadecie Biegler, że w czasie tak krótkiego przebywania w wojsku starał się pan przeniknąć wszystkie tajniki strategii, tylko że te usiłowania pańskie wypadły tak samo, jak to się zdarza chłopcom, gdy się bawią w wojsko i nadają sobie tytuły generałów. Sam pan się tak szybko awansował na oficera, aż miło patrzeć. C. i k. oficer Adolf Biegler! Zanim dojdziemy do Pesztu, będzie pan marszałkiem polnym. Onegdaj siedział pan u swego tatusia i ważył pan skóry krowie, a dzisiaj k. u. k. Leutnant Adolf Biegler!… Człowieku, przecie panu jeszcze daleko do oficera! Kadet to nie oficer. Wisisz pan w powietrzu między podoficerami a podchorążymi. Jest pan akurat takim samym oficerem jak frajter, który w knajpie każe się nazywać sierżantem sztabowym.

Słuchaj no, Lukasz – zwrócił się do porucznika – skoro masz w swojej kompanii kadeta Bieglera, to go ćwicz, a zdrowo. Popisuje się jako oficer, więc niech sobie na ten tytuł zasłuży w bitwie. Jak będzie ogień huraganowy, a my będziemy atakowali, to niech ze swoim plutonem idzie przecinać zasieki z drutu kolczastego der gute Junge. A propos, każe ci się kłaniać Zykan, jest komendantem stacji w Rabie.

Kadet Biegler widząc, że rozmowa z nim jest skończona, zasalutował i zaczerwieniony przeszedł przez cały wagon, aż zaszył się wreszcie w jego końcu.

Jak lunatyk otworzył drzwi klozetu i spoglądając na niemiecko-madziarski napis: „Używanie klozetu dozwolone jedynie podczas jazdy pociągu”, załkał i rozpłakał się na dobre. Potem rozpiął spodnie.... Potem siedział ocierając łzy. Potem użył zeszytu z napisem: „Schematy wielkich i sławnych bitew stoczonych przez wojska austro-węgierskie, ułożone przez c. i k. oficera Adolfa Bieglera”. Pohańbiony zeszyt zniknął w otworze klozetu i spadając na tor, obijał się jeszcze przez chwilę między szynami pod pędzącym pociągiem wojskowym.

Kadet Biegler obmył sobie w umywalni klozetu zaczerwienione oczy i wyszedłszy na korytarzyk postanowił być mocnym, cholernie mocnym. Już od rana bolała go głowa i brzuch.

Przechodził obok końcowego przedziału, gdzie ordynans batalionu Matuszicz ze służącym dowódcy batalionu Batzerem grali w zechcyka.

Zajrzał do wewnątrz przez uchylone drzwi i zakaszlał. Gracze spojrzeli na niego i grali dalej.

– Co to, nie wiecie, jak zagrać? – zapytał Biegler.

– Nie mogłem – odpowiedział służący kapitana Sagnera Batzer swoją straszliwą niemczyzną z Gór Kasperskich. – Mi’is’d Trump’ ausganga.

Należało wyjść w dzwonki, panie kadecie – mówił dalej – w wysokie dzwonki, a zaraz potem zagrać winnego króla… Tak należało…

Kadet Biegler nie rzekł już ani słowa i zaszył się w kącie wagonu. Gdy później podszedł do niego podchorąży Pleschner, żeby go poczęstować łykiem koniaku, którego butelkę wygrał w karty, to się zdziwił, że Biegler tak pilnie studiuje książkę profesora Udo Krafta: Jak przygotowywać się na śmierć za cesarza.

Zanim dojechali do Pesztu, kadet Biegler był taki pijany, że wychylał się z wagonu i wrzeszczał na całą pustą okolicę:

– Frisch drauf! Im Gottes Namen frisch drauf!

Na rozkaz kapitana Sagnera ordynans batalionu Matuszicz odciągnął go od okna i przy pomocy służącego kapitana Sagnera ułożył na ławie. Kadet Biegler zasnął i miał taki sen:

Sen kadeta Bieglera przed Budapesztem.

Miał signum laudis, żelazny krzyż, był majorem i jechał na inspekcję odcinka brygady, która była mu powierzona. Tylko że nie umiał sobie wytłumaczyć, dlaczego ciągle jest majorem, gdy komenderował całą brygadą. Miał podejrzenie, że oczekiwał go awans na generał-majora, ale słówko „generał” musiało się widać gdzieś zapodziać na poczcie polowej.

W duchu musiał się śmiać z tego, że w pociągu, którym jechali na front, kapitan Sagner groził, iż każe mu przecinać zasieki z drutu kolczastego. Zresztą kapitan Sagner już dawno został przeniesiony do innego pułku, i to na jego, Bieglera, życzenie wyrażone w dowództwie dywizji. Przeniesiono go razem z porucznikiem Lukaszem do innej dywizji i do innego korpusu.

4pan się też bił z Niemcami w swej klasie – obaj panowie rozmawiali ze sobą po niemiecku i ustęp ten brzmiał w niemczyźnie: „Sie haben sich damals auch mit den deutschen Mitschülern gerauft”. [przypis autorski]
5No to na zdar – w niemieckiej rozmowie brzmiało to: „Also! Na zdar!” [przypis autorski]
6wydał książkę: – Udo Kraft, Selbsterziehung zum Tod für Kaiser., C. F. Amelang’s Verlag, Leipzig. [przypis autorski]