Kostenlos

Król Maciuś Pierwszy

Text
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

– Maciuś musi być chory.

– Ja myślę: dawno można się było tego spodziewać.

– Żaden z dorosłych królów nie pracuje tyle co on.

– Mizerny był ostatnio bardzo.

– I nie jadł prawie nic.

– A żadnej uwagi nie można było zrobić, bo złościł się zaraz.

– Tak, bardzo był niecierpliwy w ostatnich czasach.

– Najlepiej posłać po doktora.

Przyjechał przestraszony doktór156 i bez zameldowania, bez zastukania nawet, w palcie wszedł, a raczej wbiegł do królewskiej sypialni.

Maciuś przebudził się, przetarł oczy i zapytał niespokojnie:

– Co to się stało? Która godzina?

Doktór, bez żadnych wstępów, zaczął mówić bardzo prędko, bo się bał, żeby mu Maciuś nie przerwał.

– Drogi ukochany Maciusiu, dziecko moje miłe, znam ciebie od kołyski. Stary jestem. Na życiu własnym mi nie zależy. Każ mnie powiesić, rozstrzelać, wsadzić do więzienia, wszystko mi jedno. Twój ojciec, umierając, powierzył ciebie mojej opiece. Nie pozwolę ci wstać z łóżka i basta. Kto przyjdzie ci głowę zawracać, każę go zrzucić ze wszystkich schodów. Maciuś, ty chcesz w rok zrobić to, co inni królowie robią w dwadzieścia lat. Tak nie można. Patrz, jak ty wyglądasz. Nie jak król, ale jak dziecko ostatniego żebraka. Jeżeli prefektowi policji ubyło na wadze, to on grubas i nawet zdrowo dla niego. Ale tobie, Maciuś, ubyło, a ty przecież rośniesz. O wszystkie dzieci dbasz. Jutro wyjeżdża na wieś dwadzieścia tysięcy dzieci. Dlaczego masz się zmarnować. No, spójrz tylko sam. To dla mnie taki wstyd, taki wstyd, że ja stary niedołęga…

Doktór podał Maciusiowi lustro:

– No patrz, Maciusiu, patrz.

I stary doktór się rozpłakał.

Maciuś wziął lustro. Prawda! Biały, jak papier, wargi blade, oczy podkrążone i smutne, szyja długa i chuda.

– Rozchorujesz się i umrzesz – mówił płacząc doktór – i nie dokończysz swego dzieła. Ty już jesteś chory.

Maciuś odłożył lustro i przymknął oczy. I dziwnie mu przyjemnie, że doktór ani razu nie nazwał go królem, że nie pozwala mu wstać z łóżka i każe zrzucić ze schodów wszystkich, którzy mają do niego interes.

– Jak to dobrze, że jestem chory – pomyślał Maciuś i wyciągnął się wygodnie na łóżku.

Maciuś myślał, że jest tylko zmęczony. Dlatego nie chciało mu się jeść, chociaż był głodny. Dlatego nie mógł zasnąć wieczorem, a w nocy miał nieprzyjemne sny. To śniło mu się, że czarni królowie rzucili się na dzieci i zjadają je. To, że wali mu się na głowę ognisty deszcz i parzy go, i pali. To że obcięli mu dwie nogi i wyjęli jedno oko. To że siedzi w tej studni, skazany na śmierć głodową. Często bolała go głowa, a na lekcji tak nic nie rozumiał, że mu wstyd było Stasia i Helci, a najwięcej czarnej Klu-Klu, która po trzech tygodniach nauki sama czytała już gazetę, pisała dyktando i umiała pokazać na mapie drogę od Maciusinej stolicy do państwa ojca Bum-Druma.

– A co się robi, jak król jest chory, kto wtedy rządzi? – zapytał Maciuś cichym głosem.

– W lecie i tak parlamenty mają wakacje. Pieniądze są, trzeba je tylko przywieźć. Port jest, okręty są. Domy w lasach wybudowane. Resztę zrobią urzędnicy i ministrowie. A Maciuś pojedzie sobie na dwa miesiące i odpocznie.

– Ale miałem przecież pojechać do portu, który otrzymałem. Miałem obejrzeć okręty.

– A ja nie pozwalam, i Maciusia zastąpi doskonale minister handlu i prezes ministrów.

– Miałem być obecny na manewrach.

– A będzie obecny minister wojny.

– A listy dzieci?

– Będzie je czytał Felek.

Maciuś westchnął. Niełatwo zgodzić się na zastępstwo, gdy człowiek przywykł sam wszystko załatwiać. Ale istotnie Maciuś sił nie miał.

Przyniesiono Maciusiowi śniadanie do łóżka, potem mała Klu-Klu opowiadała Maciusiowi śliczne murzyńskie bajki. Potem bawił się pajacykiem, którego bardzo lubił. Potem oglądał śmieszne obrazki w książkach dla dzieci. Potem przyniesiono mu do łóżka jajecznicę z trzech jajek, szklankę gorącego mleka i bułkę ze świeżym masłem. I dopiero po tym wszystkim doktor pozwolił mu ubrać się i usiąść na balkonie na wygodnym fotelu.

Siedzi Maciuś, siedzi i o niczym nie myśli, żadnego nie ma kłopotu, o nic się nie boi. I nikt nie ma do niego żadnego interesu: ani żaden minister, ani mistrz ceremonii, ani dziennikarz, ani nikt, nikt. Siedzi Maciuś i słucha jak ptaszki ładnie śpiewają w parku. I tak słucha i słucha, aż zasnął i długo spał, aż do samego obiadu.

– A teraz zjemy obiadek – uśmiechał się doktór. – Po obiedzie przejedziem157 się powozikiem po parku. Potem znów drzemka. Potem kąpiel i do łóżka lu-lu-spać. A potem kolacja i znów spać.

Maciuś spał – spał – najchętniej spał. Rzadziej mu się teraz coś przykrego śniło. Więcej jadł. W ciągu trzech dni przybyło mu półtora kilo.

– Tak to rozumiem – cieszył się doktór. – Za tydzień, jeśli tak dalej pójdzie, będę znów nazywał Maciusia jego królewską mością. A teraz – to nie król, a chudziątko, zbiedzony sierotka, który opiekował się całym światem, a którym nie miał się kto zaopiekować, bo nie ma mamusi.

Po tygodniu podał mu doktór lustro:

– Już prawie król, czy nie?

– Jeszcze nie – odpowiedział Maciuś, któremu dziwnie przyjemny był ten pieszczotliwy ton doktora, któremu dziwnie przyjemne było, że go traktują jak dziecko i nie nazywają królewską mością.

Maciuś stał się znów żywy i wesoły, z trudem zapędzał go doktór na parę godzin do łóżka.

– A co tam piszą w gazecie?

– W gazecie piszą, że król Maciuś jest chory i tak samo, jak wszystkie dzieci w jego państwie, wyjeżdża jutro na całe lato na wieś, na wypoczynek.

– Jutro? – ucieszył się Maciuś.

– Tak, w samo południe.

– A kto jedzie?

– Ano ja, kapitan z dziećmi, no i chyba Klu-Klu, bo z kim by się tu została158?

– No rozumie się, że Klu-Klu musi pojechać z nami.

Tylko dwa papiery podpisał Maciuś przed wyjazdem: że zastępować go będzie prezes ministrów w sprawach obywateli dorosłych i Felek we wszystkich sprawach dzieci.

Dwa tygodnie nic nie robił Maciuś, tylko się bawił. Zabawy prowadziła Klu-Klu. Różne polowania, wyprawy wojenne, śliczne budowała z gałęzi szałasy i ich nauczyła. Jedne zabawy odbywały się na ziemi, a drugie na drzewach. Z początku Klu-Klu nie umiała chodzić w trzewikach.

– Co to za dziki zwyczaj, skarżyła się, żeby na nogach nosić ubranie.

Potem gniewała ją sukienka.

– Dlaczego u was chłopcy inaczej się ubierają niż dziewczęta? To jest zupełnie dziki zwyczaj. Przez to dziewczynki u was są takie niezgrabne. Ani na drzewo nie można się wdrapać, ani przez płot przeskoczyć. Zawsze nieszczęsna sukienka plącze się i plącze.

– Ależ Klu-Klu – ty chodzisz po drzewach lepiej, niż nasi wiejscy chłopcy, nie mówiąc już o Maciusiu i Stasiu.

– Alboż to drzewa? – śmieje się Klu-Klu. – To są patyki, dobre dla dwuletnich dzieci, a nie takiej jak ja, dorosłej dziewczyny.

Raz podziwiały dzieci, jak zręcznie przeskoczyła wiewiórka z drzewa na drzewo.

– I ja to umiem – powiedziała żywo Klu-Klu. I zanim Maciuś, Staś i Helcia zdążyli się połapać, co ona chce zrobić, Klu-Klu zrzuciła sukienkę i sandałki, skoczyła za wiewiórką – i rozpoczęła się gonitwa. Wiewiórka skacze z gałęzi na gałęź, a Klu-Klu za nią. Wiewiórka hop z drzewa na drzewo, a Klu Klu za nią. Z pięć minut trwała gonitwa, aż wiewiórka zmęczona skoczyła na ziemię, Klu-Klu za nią. Myślały dzieci, że się zabije, ale ona tak zręcznie spadając to chwytała się, to odpychała gałęzie, że spadła na ręce – i trzyma wiewiórkę. Złapała ją za kark tak, że wiewiórka nie mogła jej nawet ugryźć.

– Czy to bardzo trujące zwierzątko, ta wasza małpka północy?

– Ani trochę. U nas tylko żmije są trujące.

Klu-Klu szczegółowo wypytała, jak wygląda żmija, uważnie przyjrzała się na obrazku i poszła w las. Cały dzień szukali Klu-Klu. Nie ma i nie ma. Dopiero wieczorem wróciła potargana, podrapana i głodna, ale przyniosła w szklanej bańce trzy żywe żmije.

– Jakże ty je złapałaś? – pyta się zdumiony Maciuś.

– Tak jak się łapie wszystkie jadowite węże – odpowiedziała z prostotą.

Dzieci wiejskie bały się Klu-Klu z początku, ale potem bardzo ją szanowały i lubiły.

– Chociaż dziewucha, a najpierwsza między chłopakami. Mój Boże, jacy to muszą u nich być chłopcy.

– Akurat tacy sami, wcale nie lepsi – tłomaczyła159 Klu-Klu. To tylko u białych, dziewczynki noszą długie włosy i suknie, i przez to nic nie mogą robić.

 

Ale nie tylko w rzucaniu kamieniami i strzelaniu z łuku, w zbieraniu grzybów i orzechów była Klu-Klu pierwsza. Nie mówię już o botanice, zoologii, gieografii i fizyce, w których Klu-Klu była najzdolniejszą uczenicą160. Wystarczało jej raz zobaczyć na obrazku jakąś roślinę albo muszkę, żeby ją poznać zawsze na łące lub w lesie. Dowiedziała się, że jakaś roślina rośnie na błocie, hajda do wiejskich chłopaków na zwiady: gdzie tu są błota?

– O, daleko, będzie ze dwie mile.

Daleko może, ale nie dla Klu-Klu. Zakradnie się do kredensu, odłamie pajdę chleba i kawał sera, już jej nie ma.

I nawet jej nie szukają.

– Oho, Klu-Klu gospodarowała w kredensie. Znów jakaś wyprawa.

Wieczór, noc, nie ma Klu-Klu. Nocowała w lesie, a rano wraca i niesie z tryumfem bukiet błotnych kwiatów, a jeszcze i żaby, trytony, jaszczurki, pijawki.

Jej zielnik najbogatszy, jej kolekcja owadów, motyli i kamieni największa. W jej akwarium rodzi się najwięcej ślimaków i pływa najwięcej rybek.

A taka zawsze wesoła i w uśmiechu pokazuje swoje białe, ostre ząbki.

Ale umiała być Klu-Klu poważna.

– Ach, Maciusiu, kiedy widziałam przepiękne fajerwerki i ognisty wodospad, myślałam wtedy, coby to było za szczęście, gdyby i czarne dzieci mogły patrzeć na te wasze dziwy. Mam do ciebie, Maciusiu, wielką, wielką prośbę.

– Jaką? – pyta się Maciuś.

– Żebyś sprowadził do swojej stolicy 50 dzieci czarnych, żeby tak jak ja mogły się uczyć, a potem wróciły do Afryki i nauczyły wszystkiego wszystkie czarne dzieci.

Maciuś nic nie odpowiedział, bo postanowił zrobić Klu-Klu niespodziankę. I tegoż wieczora napisał list do stolicy:

„Kochany Felku. Kiedy wyjeżdżałem, ustawiano na dachu telegraf bez drutu. Robota miała być skończona na pierwszego sierpnia. Telegrafem bez drutu mieliśmy się porozumiewać z Bum-Drumem. Więc proszę cię, żebyś pierwszą depeszę wysłał do Bum-Druma taką, żeby przysłał pięćdziesiąt161 dzieci murzyńskich, dla których otwieram szkołę w mojej stolicy. Tylko proszę cię, żebyś nie zapomniał.

Maciuś”.

Poślinił Maciuś kopertę, żeby ją zapieczętować, a tu otwierają się drzwi.

– Felek! Jak to dobrze, że przyjechałeś. Akurat list miałem do ciebie wysłać.

– Przyjechałem w ważnej misji, urzędowo – powiedział poważnie Felek.

Wyjął złotą papierośnicę i poczęstował Maciusia cygarem.

– Niech wasza królewska mość skosztuje: prima sort162, ekstrafain163, godne królewskiego nosa.

– Ja nie palę – powiedział Maciuś.

– Otóż to właśnie – rzekł Felek. – To źle. Król musi się szanować, i w tej sprawie właśnie urzędowo przyjechałem z misją ratyfikacji164 mego kontrprojektu165. Moje ultimatum166 jest takie: po pierwsze nie jestem już Felkiem, tylko baronem Feliksem fon Rauch167. Mój sejm nie jest sejmem dzieci, a progres-parlamentem, w skróceniu propar. Dalej, raz trzeba skończyć z tym Maciusiem. Wasza królewska mość ma już dwanaście lat, powinien się uroczyście koronować i nazwać Cezarem Mateuszem Pierwszym. Inaczej wszystkie reformy pójdą do luftu.

– Ja miałem inny projekt – bronił się Maciuś. – Chciałem, żeby dorośli wybrali sobie króla, a ja zostałbym Maciusiem, królem dzieci.

– Koncepcja waszej królewskiej mości może być kodyfikowana168 w swej prymitywnej formie – powiedział Felek – nie śmiem narzucać osobie królewskiej mego moratorium169; jednakże co się tyczy mojej osoby urzędowej, pragnę być baronem fon Rauch, ministrem proparu.

Maciuś się zgodził.

Dalej żądał Felek własnej kancelarii, dwóch samochodów i pensji dwa razy wyższej, niż wynosi pensja prezesa ministrów.

Maciuś się zgodził.

Dalej żądał Felek tytułu hrabiego dla dziennikarza progazu, to jest Gazety dzieci, która nazywać się ma Progres Gazetą, w skróceniu Progaz.

Maciuś się zgodził.

Felek miał już gotowe, w stolicy przygotowane do podpisu papiery. Maciuś podpisał.

Strasznie przykra była dla Maciusia ta cała rozmowa i Maciuś zgodziłby się na wszystko, byle się jak najprędzej skończyła. Maciusiowi tak było teraz dobrze, tak odzwyczaił się od narad i posiedzeń i tak nie chciał pamiętać, ani o tym, co było, gdy tak ciężko pracował, ani o tym, co go czeka, gdy wakacje się skończą – że pragnął, aby Felek możliwie prędko sobie wyjechał.

Pomógł mu w tym doktór170, który dowiedziawszy się o przyjeździe Felka, wpadł zły do pokoju Maciusia.

– Mój Felku, prosiłem cię, żebyś królowi głowy nie zawracał.

– Panie doktorze, proszę o ton spokojniejszy i o nazywanie mnie tak, jak się istotnie nazywam.

– A jak się istotnie nazywasz? – pyta się zdziwiony doktór.

– Jestem baronem fon Rauch.

– Od kiedy?

– Od chwili, kiedy jego królewska mość łaskawie udzielił mi tego tytułu tym oto oficjalnym aktem.

I Felek wskazał na leżący na stoliku papier, na którym nie wysechł jeszcze świeży podpis Maciusia.

Długa służba przy dworze nauczyła doktora karności. Zmienił więc natychmiast ton i spokojnie, ale stanowczo powiedział:

– Panie baronie fon Rauch, jego królewska mość jest na urlopie zdrowotnym, a za przebieg kuracji ja jestem odpowiedzialny. I w imię tej odpowiedzialności żądam, aby pan baron fon Rauch natychmiast wyjechał, gdzie pieprz rośnie.

– Odpowiesz mi pan za to – zagroził Felek, zabrał papiery do teki i jak niepyszny się wyniósł.

Maciuś szczerze był wdzięczny doktorowi, tym bardziej, że Klu-Klu wymyśliła nową zabawę: chwytanie koni na lasso.

Brało się sznurek długi i mocny, przywiązywało na końcu ołowianą gałkę. Dzieci ustawiały się za drzewami, niby myśliwi. Stajenny wypuszczał dziesięć kuców z królewskiej stajni. Oni chwytali te kuce na lasso, a potem dosiadali je na oklep i ujeżdżali.

Klu-Klu nie umiała jeździć konno, bo w jej kraju jeździ się na wielbłądach i słoniach. Ale szybko się nauczyła. Tylko nie lubiła jeździć po damsku i nie znosiła siodła.

– Siodła dobre są dla staruszków, którzy lubią wygodę. A ja, jak jadę na koniu, to chcę siedzieć na koniu, a nie na poduszce. Poduszka dobra jest w nocy w łóżku, a nie przy zabawie.

Ależ uciechę miały dzieci wiejskie tego lata. Bo wszystkie prawie zabawy były wspólne. Ale nie tylko nauczyły się od Klu-Klu nowych zabaw, nowych bajek i piosenek, robienia łuków, szałasów, plecenia koszyków, kapeluszy, nowego sposobu odszukiwania i suszenia grzybów; Klu-Klu, która przed dwoma miesiącami mówić jeszcze nie umiała, została nauczycielką pastuszków, których uczyła czytać.

O każdej nowej literze mówiła Klu-Klu, że jest podobna do jakiegoś robaczka.

– Jakże? Znacie różne muszki, robaki, owady, zioła, znacie ich setki, a głupich trzydziestu literek nie możecie spamiętać. Możecie, tylko wam się zdaje, że to coś bardzo trudnego. Tak samo, jak kiedy się pierwszy raz pływa albo siądzie na konia, albo stanie na lodzie. Wystarczy sobie powiedzieć: to łatwe, i będzie łatwe.

I mówili pastuszki: czytać jest łatwo! I zaczynali czytać. A ich matki aż w ręce klaskały ze zdziwienia:

– Ależ ta czarna dziewucha jest zuch – no! Nauczyciel gardło sobie cały rok zrywał, bił linią171, targał za uszy i za kudły, i nic, jak głąby, a ona powiedziała tylko, że litery to muchy, i nauczyła.

– A jak ona krowę wydoiła, było na co patrzeć.

– A u mnie cielę zachorowało. Takie dziecko, a tylko spojrzała i mówi: „to cielę zdechnie za trzy dni”. I bez niej wiedziałam; boż to jedno cielę mi zdechło. A ona: „jeżeli u was rośnie – mówi, takie zioło, to mogę cielę uratować”. Poszłam z nią, bo byłam ciekawa. Szuka, szuka, to powącha, to pogryzie. „Nie ma – powiada, trzeba będzie to sprobować172, bo ma podobną gorycz do tamtego”. Nazbierała, dosypała trochę popiołu gorącego, zmieszała, i wszystko tak zręcznie, jak aptekarz, potem wsypała do mleka i daje. A cielę, jakby rozumiało, pije, chociaż gorzkie, niesmaczne; beczy, a pije i oblizuje się. I co powiecie? Zdrowe. No, czy nie dziw…

 

Kiedy skończyło się lato, i kobiety, i mężczyźni, i dzieci żałowali Maciusia, bo król, i kapitańską parkę173, bo grzeczna, i doktora, bo leczył i niejednemu pomógł; ale najwięcej żałowali Klu-Klu.

– Mądre, wesołe i poczciwe dziecko, szkoda, że taka czarna.

– Choć jak się przyzwyczaić, niebrzydka – dodawali.

Z ciężkim sercem wracał Maciuś do stolicy. A i powitanie nie było przyjemne. Już na stacji zauważył Maciuś, że coś się święci. Dworzec obstawiony był wojskiem. Mniej było flag i kwiatów. Prezes ministrów miał minę trochę zakłopotaną. Był i prefekt policji, który dawniej nie przychodził na powitanie Maciusia.

Siedli do samochodów i jadą, ale innymi ulicami.

– Dlaczego nie jedziemy ładnymi ulicami?

– A bo tam są pochody robotników.

– Robotników? – zdziwił się Maciuś, który przypomniał sobie wesoły pochód dzieci, które wyjeżdżały na lato do domów, które im w lasach wybudował. – A dokąd oni wyjeżdżają?

– Oni nie wyjeżdżają, przeciwnie, dopiero niedawno wrócili. To są ci, którzy budowali domy dla dzieci. Już zbudowali te domy i teraz nie mają roboty, więc robią awantury.

I nagle zobaczył Maciuś ten pochód. Szli robotnicy z czerwonymi sztandarami i śpiewali.

– Dlaczego oni mają czerwone sztandary? Przecież narodowe sztandary nie są czerwone.

– Robotnicy mają we wszystkich państwach jednakowe sztandary czerwone. Oni mówią, że czerwony sztandar jest wszystkich robotników całego świata.

Maciuś zamyślił się.

– A może zrobić tak, żeby dzieci z całego świata – białe, czarne i żółte – też miały jednego koloru sztandar. Jaki by wybrać kolor?

Samochód przejeżdżał akurat przez smutną, szarą, wąską ulicę. Przypomniał sobie Maciuś zielony las, łąkę zieloną na wsi – i głośno powiedział:

– Czyby nie można zrobić tak, żeby dzieci całego świata miały swój zielony sztandar?

– Można – powiedział prezes ministrów i jakoś nieprzyjemnie się skrzywił.

Smutny chodził Maciuś po swoim pałacu, i smutna chodziła Klu-Klu.

– Trzeba się wziąć do pracy, trzeba się wziąć do pracy – powtarzał Maciuś, ale mu się okropnie nie chciało.

– Baron fon Rauch – zameldował lokaj.

Wszedł Felek.

– Jutro pierwsze posiedzenie powakacyjne proparu – mówi Felek – zapewne wasza królewska mość zechce im coś powiedzieć?

– A cóż ja im powiem?

– Zwykle królowie mówią, że ich cieszy, że naród wypowie swoją wolę, i życzą powodzenia w pracy.

– Dobrze, przyjadę – zgodził się Maciuś.

Ale nie jechał chętnie. Taki tam będzie pewnie krzyk, tyle dzieci, tak się wszyscy będą patrzyli na niego.

Ale kiedy zobaczył Maciuś, że oto zebrały się z całego państwa, żeby radzić, jak rządzić: żeby wszystkim było dobrze i wesoło, jak poznał po ubraniu dzieci wiejskie, z którymi tak niedawno dobrze się bawił, to nowa energia napłynęła w Maciusia i – powiedział bardzo ładną mowę:

– Jesteście posłami – mówił Maciuś. – Do tej pory byłem sam. Chciałem tak rządzić, żeby wam było dobrze. Ale bardzo trudno zgadnąć jednemu, co każdemu potrzeba. Wam jest łatwiej. Jedni wiedzą, co potrzebne w miastach, inni wiedzą, co potrzebne na wsi. Młodsi wiedzą, co potrzebne malcom, inni, co potrzebne starszym dzieciom. Myślę, że kiedyś dzieci z całego świata zjadą się tak, jak niedawno zjechali się królowie – i że białe, czarne i żółte dzieci powiedzą – każdy, co potrzebne. Na przykład łyżwy niepotrzebne są czarnym dzieciom, bo u nich nie ma ślizgawki. Już robotnicy – mówił Maciuś – mają swój czerwony sztandar. Może dzieci wybiorą sobie zielony sztandar, bo dzieci lubią las, a las jest zielony…

I tak długo – długo mówił Maciuś, a posłowie słuchali. I jemu było przyjemnie.

Potem wstał dziennikarz i powiedział, że wychodzi co dzień gazeta dla dzieci, żeby mogły czytać ciekawe nowiny, i jak ktoś chce coś, może napisać. I zapytał się, czy im było dobrze na wsi.

I tu zaczął się taki hałas, że nie wiadomo było, co kto mówi. Na salę weszła policja, przywołana przez Felka. Trochę się uciszyło.

Felek powiedział, że kto będzie hałasował, że go się za drzwi wyrzuci, żeby każdy mówił po kolei.

Pierwszy zaczął mówić jeden chłopak w wytartej marynarce i bez butów:

– Ja jestem posłem i chcę odpowiedzieć, że nam wcale nie było dobrze. Nie było żadnych zabaw, jedzenie było złe, a jak padał deszcz, to się z sufitów lała na łeb woda, bo dachy były dziurawe.

– I bielizny nie zmieniali – krzyknął ktoś.

– Pomyje nam dawali na obiad.

– Jak świniom.

– Nie było żadnego porządku.

– I jeszcze nas bili.

– I zamykali za byle co w komórce.

Znów zaczął się taki krzyk, że trzeba było przerwać na dziesięć minut posiedzenie.

Wyrzucono czterech posłów, którzy najwięcej hałasowali. I dziennikarz w paru słowach wytłomaczył174, że od razu trudno było wszystko zupełnie dobrze urządzić, że na przyszły rok będzie lepiej. I prosił, żeby posłowie mówili, czego chcą.

Znów hałas:

– Ja chcę trzymać gołębie – krzyczy jeden.

– A ja psa.

– Żeby każde dziecko miało zegarek.

– I żeby dzieciom wolno było telefonować.

– I żeby nas nie całowali.

– Żeby nam bajki opowiadać.

– Kiełbasę.

– Salceson.

– Żeby nam wolno było późno chodzić spać.

– Żeby każdy miał swój rower.

– Żeby każde dziecko miało swoją szafkę.

– I więcej kieszeni. Mój ojciec ma trzynaście kieszeni, a ja tylko dwie. Mnie się nic nie mieści, a jak zgubię chustkę do nosa, to krzyczą.

– Żeby każdy miał trąbę.

– I rewolwer.

– Żeby samochodami jeździć do szkoły.

– Żeby nie było wcale dziewczynek i małych dzieci.

– Chcę być czarnoksiężnikiem.

– Żeby każdy miał swoją łódkę.

– Żeby co dzień chodzić do cyrku.

– Żeby co dzień był śmigus.

– I Prima Aprilis, i tłusty czwartek.

– Żeby każde dziecko miało swój pokój.

– Żeby dawali pachnące mydło.

– I perfumy.

– Żeby każdemu dziecku wolno było raz na miesiąc stłuc szybę.

– I papierosy palić.

– Żeby nie było ślepej mapy175.

– Ani dyktanda.

– Żeby raz przez cały dzień nie wolno było dorosłym nigdzie chodzić, tylko dzieciom.

– Żeby wszędzie królami były dzieci.

– Żeby dorośli chodzili do szkoły.

– Żeby zamiast ciągle czekoladę, dawać pomarańcze.

– I buty.

– Żeby ludzie byli aniołami.

– Żeby każde dziecko miało swój samochód.

– Okręt.

– I dom.

– I kolej.

– Żeby dzieci miały pieniądze i żeby mogły kupować.

– Żeby, jak jest gdzie małe dziecko, żeby musiała być krowa.

– I koń.

– I żeby każdy miał dziesięć morgów176 ziemi.

Tak trwało z godzinę, a dziennikarz tylko się uśmiechał i wszystko zapisywał. Dzieci ze wsi z początku się wstydziły, ale potem też zaczęły mówić.

Zmęczyło Maciusia to posiedzenie.

– No dobrze, wszystko zapisali, ale co dalej robić?

– Trzeba ich wychować – powiedział dziennikarz. – Jutro napiszę do gazety sprawozdanie i wytłomaczę177, co można i czego nie można zrobić.

Przechodził akurat przez korytarz chłopak, który chciał, żeby wcale nie było dziewczyn.

– Panie pośle – pyta się dziennikarz – co panu dziewczynki przeszkadzają?

– Bo na naszym podwórku jest jedna dziewczyna, to z nią rady nie można dać sobie. Sama zaczepia, a jak jej coś zrobić, żeby ją tylko ruszyć, zaraz zaczyna wrzeszczeć i leci na skargę. I ona tak ze wszystkimi. Więc myśmy uradzili, żeby z nią był koniec.

Dziennikarz zatrzymał drugiego posła:

– Dlaczego pan, panie pośle, nie chce, żeby pana całować?

– Żeby pan miał tyle ciotek, co ja, toby się pan nie pytał. Wczoraj były moje imieniny, to mnie tak wyśliniły, że zwymiotowałem całą leguminę z kremem, jak dorośli lubią się lizać, niech się sami całują, a nam niech dadzą spokój, bo my tego nienawidzimy.

Dziennikarz zapisał.

– A pan, panie pośle. Czy istotnie ojciec pana posła ma tyle kieszeni.

– No niech pan liczy. W spodniach dwie kieszenie z boku i jedna z tyłu. W kamizelce cztery małe kieszonki i jedna w podszewce. W marynarce dwie w podszewce, dwie z boku i jedna w górze. Na wykałaczkę ojciec ma osobną kieszeń, a ja na klipę178 nie mam nawet kieszeni. A jeszcze mają szuflady, biurka, szafy, półki. I potem się chwalą, że nic nie gubią i że u nich jest porządek.

Dziennikarz zapisał.

Szło akurat dwóch posłów, którym musiały dokuczyć bardzo małe dzieci. Dlaczego?

– A kto musi niańczyć i kołysać?

– I każą mu ustępować, bo mały.

– I każą dobry przykład dawać. Jak taki malec co zrobi, nie na niego krzyczą, tylko na mnie. „Od ciebie się nauczył”. A czy ja jemu kazałem małpować.

Dziennikarz i to zapisał.

Dziennikarz napisał w gazecie, że żaden sejm na świecie nie może zrobić, żeby ludzie byli aniołami albo czarnoksiężnikami, że nie może być co dzień tłusty czwartek i nie można co wieczór chodzić do cyrku. Muszą być i chłopcy, i dziewczynki, małe dzieci i starsze.

Napisane było ostrożnie, żeby nie obrazić posłów. Więc nie było takich słów, jak: „pletli głupstwa”, „bez sensu” albo: „trzeba dać za uszy”. Gazeta pisała tylko, co można, a czego nie można zrobić.

– Więcej kieszeni? To można. Wyda się rozkaz krawcom, żeby szyli o parę kieszeni więcej.

No, i tak dalej.

Klu-Klu po przeczytaniu gazety była wzburzona:

– Mój drogi Maciusiu, pozwól mi iść na posiedzenie. Już ja im powiem. Dlaczego nie ma dziewczynek w waszym sejmie?

– Są, ale nic nie mówią.

– To ja powiem za wszystkie. Także pomysł: że na jakimś podwórzu jest nieznośna dziewczynka, zaraz nie ma być wcale dziewczynek. A ilu chłopców jest nieznośnych. To i chłopców ma nie być. Nie rozumiem, jak biali ludzie, którzy wymyślili tyle mądrych rzeczy, mogą być jeszcze tacy głupi i dzicy.

Jedzie Klu-Klu z Maciusiem, ale tak jej serce bije, nie żeby się bała, tylko układa sobie wszystko w głowie, co ma powiedzieć.

Patrzą się wszyscy na Klu-Klu, a ona siedzi w królewskiej loży obok Maciusia, jakby nigdy nic.

Felek otwiera posiedzenie.

Zadzwonił i powiedział:

– Posiedzenie otwarte. Porządek dzienny: o tym, żeby każde dziecko miało zegarek, punkt pierwszy. O tym, żeby dzieci nie całować, punkt drugi. O tym, żeby dzieci miały więcej kieszeni, punkt trzeci. O tym, żeby nie było dziewczynek, punkt czwarty.

W sprawie zegarków zapisało się do głosu piętnastu mówców.

Jeden poseł mówi, że dzieciom potrzebne są zegarki, bo muszą przychodzić do szkoły w porę i nie wolno się spóźniać. Starsi prędzej mogą się obejść bez zegarków, bo umieją lepiej liczyć w pamięci.

– Jeżeli spóźnia się zegar ojca i mamy, dlaczego ja mam za to cierpieć? – mówi drugi mówca. Jak będę miał własny zegarek, będę pilnował, żeby dobrze szedł.

– Zegarek nie tylko do szkoły nam potrzebny, powiada trzeci poseł. Jeżeli spóźnimy się na obiad albo wieczorem, oni krzyczą na nas. A co my winni, że nie wiemy, która godzina, jeżeli nie mamy zegarków?

– A do zabawy także potrzebny zegarek – mówi czwarty poseł. Jak się ścigamy albo próbujemy się, kto dłużej będzie stał na jednej nodze, także bez zegarka jest niewygodnie.

– I jak wynajmujemy łódkę na godzinę, to nas oszukują. Mówią, że już godzina, a to kłamstwo, a musimy płacić za godzinę.

Felek znów zadzwonił:

– Przystępujemy do głosowania. Zdaje mi się, że jednogłośnie przejdzie uchwała, że dzieciom potrzebne są zegarki.

Znalazło się jednak dziewięciu posłów, którzy nie chcieli zegarków. Zaraz dziennikarz podbiegł do nich i pytał się, dlaczego nie chcą.

– Bo zaczniemy kręcić i zepsujemy. Bo szkoda pieniędzy. Bo można zgubić. Bo jak chodzić na rękach, to wypadnie i potłucze się. Bo i dorośli nie wszyscy mają zegarki, więc będą zazdrościli i będą się mścić. Bo nie są potrzebne. Bo tatuś odbierze, sprzeda i przepije pieniądze.

Felek znów zadzwonił.

– Uchwała zapadła większością wszystkich głosów przeciw dziewięciu.

Jednogłośnie przeszła uchwała, że dzieci nie chcą, żeby je każdy miał prawo całować, że nie lubią głaskania, nie chcą, żeby je sadzać na kolana, żeby je klepać i pieścić. Dla rodziców można zrobić jakiś wyjątek, ale dla ciotek nie. Wybrano komisję, która miała opracować dokładnie ustawę. I wtedy jeszcze raz będzie głosowanie. W punkcie trzecim porządku dziennego uchwalono, że dziewczynki mają mieć dwie kieszenie, a chłopcy – sześć.

Klu-Klu była oburzona: dlaczego dziewczynki mają mieć trzy razy mniej, albo o cztery kieszenie mniej, niż chłopcy? Ale nic nie mówi i czeka, co będzie dalej.

Felek zadzwonił: sprawa dziewczynek.

I zaczęło się:

– Dziewczynki beksy. Dziewczynki plociuchy. Dziewczynki skarżuchy. Dziewczynki udają. Delikatne. Dziewczynki niezdary. Dziewczynki dumne. Dziewczynki się obrażają. Dziewczynki mają sekrety. Dziewczynki drapią.

A biedne dziewczynki-posłowie siedzą i tylko łzy mają w oczach. Aż tu z loży królewskiej odzywa się Klu-Klu:

– Proszę o głos.

Zrobiło się cicho.

– W moim afrykańskim kraju chłopcy i dziewczynki tak samo są zręczni, tak samo szybko biegają, drapią się na drzewa i fikają koziołki. A u was nie wiem, co się dzieje. Chłopcy kłócą się ciągle z dziewczynkami, przeszkadzają w zabawach, a sami nie chcą się z nimi bawić. Patrzę i widzę, że nie wszyscy, ale więcej chłopców jest łobuzów, niż dziewczynek.

– Oho, ho – rozległy się głosy.

Felek zadzwonił, żeby nie przeszkadzać.

– Chłopcy są niedelikatni, chłopcy się biją, chłopcy mają brudne ręce i uszy, chłopcy niszczą ubrania, chłopcy oszukują i kłamią.

– Oho, ho – rozległy się głosy.

Felek zadzwonił, żeby nie przeszkadzać.

– Chłopcy wydzierają stronice z kajetów179 i niszczą książki. Nie chcą się uczyć. Hałasują. Szyby tłuką. Korzystają z tego, że w Europie dziewczynki są słabsze, bo noszą sukienki i mają długie włosy…

– To niech obetną sobie włosy.

– I niech włożą spodnie.

Felek dzwoni.

– …dziewczynki są słabsze, więc chłopcy je krzywdzą. A potem jeszcze udają niewiniątka.

I nagle zerwała się burza. Jedni tupią, drudzy gwiżdżą na palcach. Krzyczą jeden przez drugiego.

– Patrzcie ją: będzie nas uczyć.

– Ty masz białe ręce.

– Do klatki z małpami.

– Królewska narzeczona.

– Żona Maciusia.

– Maciuś, Maciuś, Burek, idź na piec mruczeć.

– Kanarek. Siądź na grządce i śpiewaj.

Najwięcej darł się jeden. Wskoczył na fotel poselski, czerwony taki i wrzeszczy. Felek go znał: łobuz spod ciemnej gwiazdy. Antek – złodziej kieszonkowy.

– Antek, jak Boga kocham – krzyknął Felek – wszystkie zęby ci wybiję.

– Spróbuj. Patrzcie go: minister. Baron fon Rauch. Felek – kartofelek. Pamiętasz, jakeś180 przekupkom jabłka z koszyków kradł. Baran, baron.

Felek cisnął w Antka kałamarz i dzwonek. Posłowie podzielili się na trzy grupy. Jedni uciekali co tchu z sali posiedzeń, a dwie pozostałe grupy zaczęły się prać.

Blady jak kreda Maciuś patrzał181 na to wszystko. A dziennikarz szybko notował.

– Panie baronie fon Rauch, niech się pan uspokoi. Nic się złego nie stało. To się krystalizują stronnictwa – powiedział do Felka.

I Felek istotnie się uspokoił, bo posłowie zupełnie o nim zapomnieli i bili się między sobą.

156doktór – dziś popr.: doktor. [przypis edytorski]
157przejedziem się – dziś popr. forma 1 os. lm cz.przysz.: przejedziemy się. [przypis edytorski]
158zostać się (daw. a. reg.) – zostać. [przypis edytorski]
159tłomaczyć – dziś popr.: tłumaczyć. [przypis edytorski]
160uczenica (daw.) – dziś popr.: uczennica. [przypis edytorski]
161pięćdziesiąt dzieci – dziś popr.: pięćdziesięcioro dzieci. [przypis edytorski]
162prima sort – pierwszy sort, najlepszy gatunek. [przypis edytorski]
163ekstrafain (z ang. fine: wspaniały, świetny) – szczególnie wysokiej jakości, najlepszy. [przypis edytorski]
164ratyfikacja (z łac.) – zatwierdzenie. [przypis edytorski]
165kontrprojekt – projekt, będący odpowiedzią na jakąś wcześniejszą propozycję. [przypis edytorski]
166ultimatum (z łac. ultimus: ostatni) – ostateczna propozycja, żądanie. [przypis edytorski]
167fon Rauch – nazwisko wymyślone przez Felka; fon to polski zapis niem. przyimka von (pol. z), stanowiącego element wyróżniający nazwiska niem. szlachty; niem. der Rauch oznacza dym, a czasownik rauchen określa palenie papierosów. [przypis edytorski]
168Koncepcja waszej królewskiej mości może być kodyfikowana w swej prymitywnej formie – sens: można zapisać prawo zgodne z twoim, królu, pomysłem, bez żadnych zmian. [przypis edytorski]
169moratorium (z łac.) – wstrzymanie, zawieszenie. Felek stara się używać jak najwięcej trudnych słów prawniczych, nie zawsze trafnie. [przypis edytorski]
170doktór – dziś popr.: doktor. [przypis edytorski]
171linia – dziś: linijka. W polskiej szkole jeszcze do II wojny światowej nauczyciele bili uczniów linijką po rękach, ponieważ wierzono, że kary i zastraszanie mogą być skuteczne w nauczaniu. Obecnie wiadomo, że takie podejście jest szkodliwe. [przypis edytorski]
172sprobować – dziś popr.: spróbować. [przypis edytorski]
173żałowali (…) kapitańską parkę – dziś popr.: żałowali kapitańskiej parki, tj. Stasia i Helci. [przypis edytorski]
174wytłomaczyć – dziś popr.: wytłumaczyć. [przypis edytorski]
175ślepa mapa – mapa konturowa, specjalnie przygotowana do ćwiczeń i sprawdzianów, zawiera tylko kontury lądów i wód, a zadaniem ucznia jest wskazać dokładne położenie miast, szczytów górskich itp. lub też rozpoznać poszczególne państwa po kształcie ich granic. [przypis edytorski]
176morga a. mórg – daw. jednostka powierzchni ziemi, ok. 0,3–1 hektara. [przypis edytorski]
177wytłomaczyć – dziś popr.: wytłumaczyć. [przypis edytorski]
178klipa – tu: zaostrzony patyczek służący do gry w klipę. Gra polega na tym, by długim kijem wrzucić ten patyczek z obrębu narysowanego na ziemi koła, a przeciwnicy starają się to utrudnić, łapiąc go i wrzucając z powrotem do koła. [przypis edytorski]
179kajet (daw., z fr. cahier) – zeszyt. [przypis edytorski]
180jakeś (…) kradł – dziś raczej: jak kradłeś. [przypis edytorski]
181patrzał – dziś popr. forma 3 os. lp cz.przesz.: patrzył. [przypis edytorski]