Kostenlos

Bankructwo małego Dżeka

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Bankructwo małego Dżeka
Bankructwo małego Dżeka
Hörbuch
Wird gelesen Wojciech Masiak
Mehr erfahren
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

To dziwne, że się pani nawet nie zapytała, kto mu pomaga. Może źle zrobił, że sam nie powiedział, bo wygląda, że niby tylko Dżek otrzymał pochwałę, że bardzo dobrze. Nelly nie będzie się gniewała, ale innej mogło być przykro, że pani nie wie, że to ona.

Dzwonek. I Dżek teraz dopiero widzi, że jest w klasie, że się lekcja skończyła, że przy nim siedzi Peel, że pani stoi i coś mówi. Pewnie pani coś na jutro zadała, a on nie wie. Dał sobie słowo, że będzie uważał, i nie udało mu się.

Fil powiedział na pewno:

– Psiakość słoniowa.

Bo zawsze tak mówi, jak jest niezadowolony.

Na pauzie Dżek zauważył, że Nelly jest jakaś smutna. Nelly nigdy nie bywa zanadto wesoła. No – dziewczynki, rozumie się, mniej dokazują niż chłopcy, chyba taka Betty, ale ona jedna. Ale Nelly była naprawdę smutna: stoi przy oknie i tak jakoś patrzy.

Dżek musi się dowiedzieć, bo jak nie, to może zaraz wejść do kancelarii i powiedzieć, że wszystko pisze Nelly. Nawet woźny powiedział:

– Oho, widzę, że się zbogaciłeś: wziąłeś sobie sekretarkę. Ile też jej płacisz?

Woźny nawet poradził, jak ma ułożyć wszystko w szafie, i co dzień pyta, czy Dżek dużo utargował. Oddawał mu też do schowania zostawione przez gapy i niedbalców – pióra i ołówki, bo przychodzili do niego dawniej i zawracali mu głowę.

Dżek stanął niedaleko Nelly i czeka, aż go zauważy.

A potem:

– Czy nie wiesz, co pani zadała na jutro, bo nie słyszałem?

– Pani kazała przepisać dalej i podkreślić czasowniki. Może jeszcze coś, bo nie uważałam tak bardzo.

Nie, Nelly ma inne zmartwienie.

– Może jutro nawet nie przyjdę do szkoły – mówi Nelly jakby do siebie.

– Dlaczego? – pyta się Dżek. – Czy kaszlesz?

– Ja nie kaszlę, ale tatuś jest bardzo chory.

I łzy ma w oczach.

Dżekowi było bardzo smutno, więc nic nie powiedział, tylko stoi. Aż dopiero dolatuje Adams i z całej siły uderza go w plecy.

Ach, jak czasem trudno się nie bić! Bo masz zmartwienie, a tu cię ktoś nagle zaczepi. I żeby tylko to, ale nie; odepchniesz go albo powiesz, żeby poszedł; gdzie tam, dalej zaczyna. Uderzył, no to uderzył. Dziury nie zrobił, zaboli i przestanie. Ale on kontent81, że cię rozgniewał, śmieje się i dalej zaczyna.

– Idź sobie – mówi Dżek.

– A ty mi każesz? – mówi Adams.

Dżek bał się, że się jeszcze Nelly będzie czepiał, więc już nic nie mówi.

– Coś taki dumny? Chcesz się gonić?

– No, uciekaj – mówi Dżek.

Ale ani myśli się z nim bawić. Tylko odszedł od Nelly i stanął przy ścianie. Doszedł do niego Iim.

– Dżek, coś ci powiem. Czarli rozpuszcza plotki, że jesteś dumny, że wcale nie można z tobą teraz mówić. Namawiał Harry82, żeby ci odebrał pudełko. „Po co masz temu zarozumialcowi pomagać?” – mówi. Ja dopiero na niego: „Skąd wiesz, że dumny, kto ci to powiedział?” – Na mnie możesz liczyć. Jak będzie trzeba, to się nawet za ciebie pobiję. Ale się jego pilnuj. On, Sanders i Adams – to jedna paczka.

– No, a co Harry powiedział?

– A bo ich Harry nie zna? Sanders zły, żeś mu nie chciał dać na kredyt.

– Przecież mu dałem.

– No i co, oddał?

– Jeszcze nie.

– A ja ci mówię, że nie odda. Mnie winien cztery centy już więcej niż rok. Od Stanleya pożyczył, od Gilla, od Smitha, od dziewczynek pożycza. Jeszcze coś o nim wiem, tylko nie chcę mówić.

I Dżek wie, że wszystko prawda. Bo Iim lubi się wtrącać, to prawda, ale nie kłamie ani plotek nie robi. Tylko widzi niesprawiedliwość, mówi zaraz.

Widoczne było, że Czarli, Sanders i Adams namawiają się przeciwko Dżekowi. Naradzają się po kątach, razem wychodzą po szkole. Wszystko tajemnicze, że się nie można dowiedzieć. Ale i Dżek nie jest sam. Fil już dawniej chciał się z nim zaprzyjaźnić, Iim pierwszy do niego doszedł, Morris czeka tylko, żeby Dżek zaczął z nim rozmawiać. A Harry powiedział, że chętnie pomagałby Dżekowi, tylko nie ma czasu, i pyta się, czy Pennell należy do nich, czy nie. Rozumie się, że nie; Pennell dał tylko dwa dolary, a nawet nie Pennell, tylko jego matka. Pennell dużo kupuje w kooperatywie, ale nic więcej.

Dżekowi nieprzyjemne są ordynarne zaczepki Adamsa, ale Iim obiecał mu pomóc. Adams lubi się bić, ale nie z silniejszymi, a Iim ma w prawej ręce 70 siły, a w lewej 62½. Dżek ich się nie boi. Klasa nie lubi Czarli83, bo nudziarz i szachraj. Przez cały zeszły rok zbierał marki pocztowe, grał na marki, zamieniał. Aż mu pani dwa razy zabierała album z markami; a kiedy zabrała drugi raz, powiedziała, że nie odda. Czarli płakał, prosił, nudził i pani mu oddała, ale jeżeli jeszcze raz, to podrze na drobne kawałki. Pewnie Czarli sprzedał komuś, bo przestał. Ale dał się we znaki wszystkim chłopcom. A Sandersa też nie lubią, bo dawniej litowali się nad nim, że biedny, ale tak zaczepiał, dokuczał i żebrał, że już nie mogli wytrzymać. A jak pożyczył, ani razu nie oddał: na oddanie nie miał, a jabłka kupował. Już stracił do niego cierpliwość.

I tacy trzej postanowili urządzić drugą kooperatywę. Ciekawe, gdzie będą trzymali, bo przecie pani szafy im nie da. I skąd będą mieli pieniądze? Czarli mówi, że sprzeda zegarek, ale po pierwsze, czy mu rodzice pozwolą, a po drugie, nie taki on znowu głupi, żeby dawać pieniądze do współki84 z Sandersem i Adamsem. Gadać łatwo, ale robić trudno. Toteż gadają, że u Dżeka wcale nie taniej niż w sklepie, a nawet drożej. Dżek nie wszystko wiedział, co oni mówili; bo kiedy ktoś powiedział, że Dżek ma przecież rachunki, Czarli mówi:

– Ważna rzecz; ja ci takich rachunków przyniosę sto, jak zechcę.

Gdyby Dżek to wiedział, nie uszłoby Czarli85 na sucho. Ale Iim nie chciał mu powtórzyć. Iim umie trzymać język za zębami, jak trzeba.

A tymczasem zbliża się gwiazdka. Dżek miał zamiar urządzić coś takiego, że teraz dopiero dowie się klasa, co wart i co potrafi.

Najładniejsze wystawy sklepowe są przed gwiazdką. Różne ozdoby, książki w ładnych oprawach, nawet mydlarnie wykładają w oknach świeczki różnokolorowe. Jeśli dawniej Dżek lubił chodzić po ulicy, teraz przecież miał obowiązek przyglądać się, porównywać ceny i pamiętać, co może się przydać.

Dżek odbył dwie długie konferencje z mister Taftem. Na pierwszej omówiono warunki sprzedaży laurek, które w sklepie tylko zawadzały, więc Dżek może je kupić po wyjątkowo niskiej cenie. Za trzydzieści siedem laurek Dżek zapłaci tylko dwadzieścia pięć centów, sprzedawać je będzie po cenie, czyli że zarobi dwanaście centów. Dżek poprosi panią, żeby wybrała jakieś powinszowania noworoczne i w klasie napiszą. A dziesięć laurek Dżek da na kredyt, jeżeli ktoś nie ma pieniędzy. Bo chce, żeby wszyscy zrobili rodzicom na Nowy Rok niespodziankę.

Udało się jeszcze lepiej, niż Dżek przewidywał. Bo myślał, że wszyscy będą znów chcieli tylko laurki z czerwonymi różami, a tam były i bratki, i lilie, i narcyzy, i inne. Dwie laurki miały brzeżek trochę żółty, więc ich pewnie nikt nie weźmie. No, jedną ostatecznie może wziąć Dżek, ma tylko trochę żółte, że nawet nie znać. I nie wiedział, co zrobi, jeżeli wszyscy zechcą kupić. Wtedy zabraknie mu sześć, i będzie musiał dokupić i już drożej zapłaci, więc na nich straci. Ano, trudno.

W dodatku, jak się zaczęli pchać, żeby zobaczyć – zgnietli jedną taką ładną z girlandami.

Ale pani podobała się myśl Dżeka. I pani dała radę: naprzód przeczyta cztery powinszowania noworoczne z książki Dżeka, potem każdy wybierze, które mu się najlepiej podoba. Potem każdy weźmie arkusik papieru – i będzie niby dyktando. Pani podyktuje, każdy napisze. Potem pani dopiero w domu poprawi błędy. Potem pani rozda laurki, tak jak idą, po kolei, żeby nie było zazdrości. Jeżeli ktoś zechce, to się może zamienić. I na lekcji starannie przepiszą. Pani jeszcze raz przejrzy i odda do schowania do szafy.

Bo to już była myśl Fila:

– Jeżeli ma być niespodzianka, niech będzie niespodzianka. A w domu nie mamy gdzie schować. Więc przyjdą 31 grudnia do szkoły i wezmą. Tylko czy ich woźny wpuści?

 

Więc Dżek nie miał kłopotu. Nawet powiedzieli, że mogą zaraz jutro zapłacić. I dobrze się stało, że Czarli, Adams, Sanders, a za nimi jeszcze trzej chłopcy i dwie dziewczynki – nie chcą brać laurek, bo wolą kupić w sklepie i wybrać takie kwiaty, jakie im się podoba. Jeszcze Morris, Dik86 i Harry obiecali, że na lekcji rysunków poliniują laurki, bo były bez linii, więc nie umieliby pisać.

Jedni wybrali krótsze powinszowania, inni takie, gdzie można było zmienić „rodziców” na mamusię albo babcię. Bo na przykład Ella i Sinn nie mieli ojców, a Alin wychowywała się u babki.

Wszystko się doskonale udało. Tylko dwie laurki się zepsuły, bo się pomylili; na jednej można było wytrzeć, bo Harry umiał tak wycierać scyzorykiem i gumą, że wcale nie znać, a na laurce jeszcze łatwiej, bo jest gruby papier. A na robótkach Ella wycięła kwiaty z zepsutej laurki i przykleiła na inny arkusz papieru. A Morris domalował dwa kwiatki i jeden listek, że też nie było znać. Morris nawet powiedział, że gdyby miał dobre wszystkie farby i pędzelki firmy Kuk87, toby sam mógł malować dla wszystkich i byłoby tak samo ładnie, tylko kooperatywa oszczędziłaby jakie dziesięć centów. Więc dobrze: na przyszły rok będzie można właśnie tak zrobić.

Więc rezultat pierwszej konferencji Dżeka z mister Taftem przeszedł wszelkie oczekiwania.

Właściwie chciałem znów napisać, że się udało, ale już dwa razy tak powiedziałem, więc teraz trzeba inaczej – tak jak mówią dorośli:

„Rezultat konferencji przeszedł wszelkie oczekiwania”.

Albo jeszcze inaczej:

„Prześcignął najśmielsze nadzieje”.

Pani była bardzo zadowolona.

– Widzicie, jak dziś było cicho i ładnie. Każdy starał się pracować najlepiej, jak tylko mógł. Nawet Dżon zupełnie porządnie napisał.

Dżon zawstydzony spuścił głowę. Bo Dżonowi podczas przepisywania kapnęło nawet z nosa, ale ostrożnie wysuszył bibułą i pani nie zauważyła; chociaż w tym miejscu nie było plamy, ale się już papier nie świecił. Można, co prawda, wyglansować paznokciem, ale trzeba mieć bardzo czyste ręce, bo może się zrobić gorzej.

Pani jeszcze powiedziała, że koniecznie przed świętami trzeba wybrać komisję rewizyjną.

No tak.

Ale to dopiero była pierwsza narada Dżeka z mister Taftem. Druga, jeszcze ważniejsza, odbyła się wieczorem, kiedy sklep był zamknięty.

Mama pozwoliła Dżekowi wyjść po herbacie: będzie pomagał układać wystawę świąteczną. Wróci bardzo późno.

Dżek wszedł przez bramę, bo sklep już był zamknięty.

– Kto tam? – odezwał się mister Taft z ciemnego pokoju.

– To ja, Dżek.

– A to dobrze. Zaraz się weźmiemy do roboty.

To był właśnie pokój, do którego się wchodziło ze sklepu po schodkach. W pokoju stały dwa łóżka, stół, szafa, parę krzeseł i różne paki i paczki. A w jednym łóżku ktoś leżał. Dżek się bardzo zdziwił. Nie zastanawiał się co prawda, ale myślał, że mister Taft nie ma nikogo. Bo zawsze był sam w sklepie.

– To moja matka – powiedział mister Taft zapalając świecę. – Nie palę światła, bo staruszka i tak nie widzi. I nie bardzo słyszy. Zgadnij, ile ma lat?

– Nie wiem – powiedział Dżek.

– Osiemdziesiąt, mój miły. Od sześciu lat już leży – tak, mój chłopcze. Prowadziła gospodarstwo i było mi lżej. Teraz muszę się nią opiekować jak małym dzieckiem.

I mister Taft opowiedział Dżekowi, jak matka zachorowała, co powiedział przywołany doktór88, co potem mówili w szpitalu. Cały czas, kiedy układali wystawę, mister Taft opowiadał.

– Trochę wyżej postaw te książki. Anioła powieś na lampie. Dobrze. Troszkę na prawo. Gdybym wiedział, że operacja przyniesie pożytek, tobym się zgodził, ale doktorzy mówią: „Można spróbować”. Dać na sen niebezpiecznie, bo serce ma słabe. Pocztówki rozłóż w drugim rzędzie: noworoczne pocztówki po bokach, a gwiazdkowe we89 środku. Zawiozłem staruszkę na wieś; myślałem, że świeże powietrze powróci jej zdrowie. Odsuń trochę od szyby, bo się zamoczy, jak okno zamarznie. Ciężka rzecz starość, mój Dżeku. A wszystko pamięta. Lubi opowiadać, jak byłem mały i do szkoły chodziłem. Poczekaj no, tak niedobrze. Wyjmij tę dużą książkę, a połóż tam lepiej albumy. I czerwoną książkę przysuń do niebieskiej. Teraz dobrze. Więc doktór tak ostatnio powiada: „W szpitalu byłoby lepiej”. Ale sam powiedz, mój Dżeku, czy naprawdę? W domu jestem z nią razem, a w szpitalu co? Przyjdę raz na tydzień na godzinę. Poczekaj, bo nie dosięgniesz. No co, kto ma rację? Powiedz, Dżek: ja czy doktór?

– Nie wiem – mówi Dżek, ale mu strasznie przyjemnie.

Układa wystawę, przed którą jutro wszyscy się będą zatrzymywali – i dopiero patrzeć będą. A on układa, może dotykać tylu ładnych rzeczy. I mister Taft pyta się go, czy doktór ma rację, czy on. Dżek słyszał wiele różnych opowiadań, ale wtedy dorośli opowiadali dorosłym, a on tylko z kąta się przysłuchiwał. A teraz mister Taft z nim jednym rozmawia.

Nareszcie skończyli wystawę. Mister Taft dał mu obwarzanek z makiem. Dżek wziął, bo nie wstyd wziąć, jak się zapracowało. Na herbatę już nie miał czasu. Tylko jeszcze powiedział, że chce kupić do kooperatywy ozdoby na choinkę. I mister Taft dał mu adres i list do hurtownika.

Jeżeli przejść prosto ulicę, na której mieszka Dżek, i potem skręcić na prawo do rogu drugiej ulicy, a potem na lewo iść – iść i iść – to się dojdzie do placu, który się jakoś nazywa, ale my dla wygody nazwiemy go Kercelakiem90.

Jest to plac, gdzie odbwają się targi.

Wcale nie można opisać, co tam się dzieje i co można kupić.

Z brzega91 sprzedają buty, trochę dalej ubrania nowe i używane. Ale i tu już można zobaczyć masę ciekawych rzeczy, bo nad rynsztokiem92 umieściły się kobiety z koszami i żebracy. Jeden nie ma nóg, drugiemu brakuje nosa i ręki, trzeci ciągle się trzęsie i tak dalej – każdy inny. A w koszykach są ciastka, pączki, herbatniki, cukierki – prawie tak jak w sklepach. Ale tu wołają, żeby kupić, i bardzo przyjemnie posłuchać.

– Cukierki ananasowe.

– Ciastka cukiernicze.

– Herbatniki waniliowe.

– Lemoniada – lody.

Wszystko prawdziwe, najlepsze, doskonałe, waniliowe i ostatnie. Spiesz, się, bracie, bo za chwilę będzie za późno: nie zdążysz i będziesz żałował.

Tu na stoliku rozłożył grzebienie mister Fay. Niby nic ciekawego; ale Amerykanie ze wszystkiego potrafią zrobić ciekawe, żeby zachęcić. Więc nad stolikiem na płótnie – taki niby szyld – wymalowany jest pociąg, który się wykoleił. Na szynach leży grzebień mister Faya, nie łamiący się, nie kruszący się, mocniejszy od stali. No i lokomotywa się wykoleiła – jest katastrofa, a grzebień się nie złamał.

– Nie łamiące, nie kruszące grzebienie – krzyczy mister Fay – każdy ząb wytrzymuje ciśnienie stu atmosfer! Tysiąc elektrycznych wolt i amperów nie skruszy! Proszę!

Stawia grzebień zębami do góry, tłucze w niego grubą pałką, uderza o kamień, gnie w rękach – i nic.

Niby się nie wierzy, że grzebień tak mocny, a przecież widać.

Dalej można się zważyć. Dalej stragan, gdzie wszystko kosztuje tylko dwa centy.

– Kto się zważy, ten się pozna. Sprawdzajcie swoje zdrowie! Świat należy do silnych! Wypróbujcie swe płuca!

Dmucha się i na zegarze widać, ile kto może wydmuchać.

Można grać w cetno i licho93 na cukierki i orzechy.

– Cetno – licho. Szczęście i odwaga. Nie traci, kto płaci.

Idziesz dalej i tu już jest wszystko. Ale trzeba znać dobrze ten plac, żeby nie zabłądzić. Na lewo pod parkanem stoi fotograf. Zdjęcia minutowe. Siadasz tylko, on prztyknie – gotowe.

Trochę dalej – gramofony. Każdy gra co innego. Tak ładnie i wesoło. Ale nie tylko gramofony, bo harmonie, skrzypce, flety – wszystko do grania. Dalej – rowery.

Na prawo – bielizna, czapki, ubrania. Tam jest „ananasowe i nadziewane”, a tu znów – „trwałe”. W drugim rzędzie wszystko jest gorące.

– Gorąca kiełbasa! Gorące pasztety! Gorące parówki!

Dalej rozmaite loterie. Można ciągnąć numery, kręcić koło na stoliku z fantami. A fanty – to figurki różne, wazoniki, ozdoby – błyszczą się, pociągają – fanty bez wyjątku cenne.

– Kto płaci, nie traci.

Jest specjalne miejsce na kwiaty: osobno sztuczne z bibułki i osobno prawdziwe.

Ciekawe jest także miejsce, gdzie sprzedaje się gołębie, króliki, psy – nawet lisy i ptaki śpiewające w klatkach.

Znów ktoś sprzedaje i zachwala klej do szkła i porcelany albo metal do lutowania.

– W domu można naprawić miskę, kubeł, każdy sprzęt nad gazem, świecą, lampą, w każdym ogniu.

Tu niedaleko pokazywał się sztukmistrz, który łykał pięć żywych żab i potem je z powrotem wyjmował z ust. Inny przebijał się sztyletem. Jeszcze inny gryzł gorące żelazo i kładł się na desce nabijanej gwoździami.

– Amerykański miód na kaszel i zaziębienia!

– Każdy przedmiot do wyboru tylko dwa centy!

– Fotografie pamiątkowe! Zdjęcia minutowe!

– Elektryczne krzesło śmierci! Kto ma słabe nerwy, niech nie siada!

– Zbiór republikańskich piosenek!

– Papierosy mocne i tanie!

– Inwalida wojny europejskiej uprasza litościwe osoby!

– Pomadka do obuwia! Szybkość, glans, elegancja!

– Bazar amerykański. Walka z drożyzną i wyzyskiem. Szalik na szyję. W sklepie siedemdziesiąt pięć centów – a u mnie ani siedemdziesiąt pięć, ani siedemdziesiąt, ani sześćdziesiąt, tylko pięćdziesiąt! Na dodatek spinki do mankietów, paczka igieł, szpulka nici i lusterko kieszonkowe! Na dodatek – za darmo!

 

Na placu zawsze można spotkać kilku chłopców ze szkoły. Jedni stoją koło psów i gołębi, drudzy przy gramofonach, wszyscy przy sztukach, gdzie się łyka rozpalone żelazo albo żywe żaby.

Dawniej Dżek chodził na targ, ale nie wszędzie i nie na wszystko warto mu było patrzeć. Teraz zatrzymuje się przed każdą budą i patrzy, co się może przydać do kooperatywy. Tu właśnie kupił cały tuzin bąków.

Przed gwiazdką plac się jeszcze bardziej ożywia. Przybywają ozdoby choinkowe, orzechy złocone, zimne ognie, pajace na sznurku, zabawki różne, wózki, wiatraki, klocki – z drzewa, blachy i gumy.

I trudno powiedzieć, co ciekawsze: czy ciche i zarozumiałe wystawy sklepów na ulicy, czy ruchliwe, krzykliwe i przyjacielskie kosze i stragany. Tamto inne i to inne, tu dobrze i tam dobrze. Ale już naprawdę nadzwyczajna okazała się hurtownia, do której mister Taft posłał Dżeka z polecającym listem.

Bo pomyśleć tylko: cały ogromny bez końca szereg sal aż do sufitu zastawiony półkami i skrzyniami. I wszystko to – zabawki. Zupełnie jak w bajce o skarbach Sezamu. Więcej tu leży bezładnie na podłodze niż w największym sklepie w szafach i w szufladach. Każdy sklep kupuje tylko troszkę od hurtownika, a hurtownik ma wszystko. Piłki leżą w koszach od bielizny jak kartofle. Lalki – całe stosy. Leży to, wisi, pomieszane, gdzie spojrzysz, coś innego. A widzisz przecież tylko to, co otwarte, bo w skrzyniach i tysiącach pudeł i pudełek kryje się tysiąc, sto tysięcy razy więcej pięknych i cennych rzeczy.

Dżek wiedział, że można być bogatym, że można mieć sklep; ale żeby w jednym miejscu tyle się naraz kryło skarbów, nigdy się nie domyślał. Więc bajki nie są znów takie zmyślone?

Jakiś pan wziął od Dżeka list, przeczytał i uśmiechnął się przyjaźnie.

– Mister Gibbs, mamy nowego odbiorcę. Jak się nazywasz?

– Dżek Fulton.

– Oo, i cóż ty chcesz kupić?

Zanim Dżek zdążył odpowiedzieć, wszedł szybko pan w pięknym futrze i wysokiej czapce.

– Panie Gibbs, proszę dać telegram, że towar wysłany. Kto poszedł na kolej? Czy fabryka przysłała lalki? A ten malec czego się tu plącze?

Dżek od razu poznał, że to musi być właściciel.

Wziął list mister Tafta. Dżek długo potem myślał, jak można tak prędko przeczytać. Ledwie spojrzał, już wszystko wie. Jak prawdziwy czarodziej.

– Układałeś wystawę mister Tafta?

– Tak, panie.

– I cóż? Kazał ci odsunąć książki od szyby, żeby się nie zamoczyły?

– Tak, panie.

– A na lampie kazał powiesić anioła?

– Tak, anioła.

Roześmiał się i wszyscy się roześmieli, a najgłośniej pan Gibbs.

– A ty prowadzisz kooperatywę?

– W trzecim oddziale.

– I chcecie kupić podarki i ozdoby choinkowe? Ile masz? Sto – tysiąc dolarów?

– Tylko dwa dolary bez czternastu centów.

– To mało, ale ja i tego nawet nie miałem, kiedy układałem wystawę w sklepie mister Tafta. Poczekaj no: a kiedy skończyłeś, jego matka częstowała cię kawą?

– Nie, panie. Matka jest chora.

– Chora? No, panowie, bierzcie się do roboty, a tego klienta sam załatwię. Niech tu przyjdzie chłopiec.

Uderzył laską w pustą skrzynię.

– Włóż komplet od nr 714 do 722 po tuzinie. Tylko prędko. Ozdoby nr 865, jak do kompletu czwartego. Prędzej! Dopełnij lalkami nr 75 i na wierzch kilka piłek, żeby się nie potłukły. I odesłać do mister Tafta dla Dżona Tulfona.

– Dżeka Fultona – poprawił Dżek. – Jeżeli to ma być dla mnie – dodał Dżek, wyjmując pieniądze.

– Schowaj to na cukierki.

– Nie, proszę pana, chcę tanio kupić, ale nie chcę darmo.

– Masz słuszność, masz słuszność.

– I poproszę o kwit.

– Kwit? Masz słuszność. Zaprowadź go do kasjera. I powiadasz, że jego matka chora?

– Sparaliżowana.

– Biedaczka. Powiedz mister Taftowi – albo nic nie mów.

Wyjął notesik i coś zapisał.

Potem już tylko wydawał polecenia, ale Dżek stał jak pijany i nic nie słyszał. Dżekowi nie wiadomo czemu przyszło na myśl:

„Ruchliwy umysł”.

Chłopak zabijał skrzynkę, a Dżek czeka.

– Aaa, jesteś tu jeszcze? Chcesz, to cię podwiozę? Dokąd idziesz?

– Jeszcze nie zapłaciłem – odpowiedział Dżek. Po chwili zadudnił samochód.

A Dżek musiał chodzić aż do trzech kas, zanim otrzymał kwit i zapewnienie, że skrzynka najpóźniej jutro będzie odesłana, dokąd należy.

Kiedy znalazł się na ulicy, westchnął głęboko.

– Przecież to być wcale nie może, żeby hurtownie tak tanio sprzedawały. – I właściwie Dżek nie miał zamiaru wydawać wszystkich pieniędzy. Zapisał sobie dokładnie na kartce, co chce kupić, ale wcale go nie pytano. Co tam jest, w tych pudełkach, które włożono do skrzyni? Co znaczą numera94: 714 i 722?

Wszystko to bardzo dziwne i bardzo trudne. Musi dobrze się naradzić z mister Taftem i z panią.

– Owszem, bardzo mi się twój pomysł podoba – mówi pani – ale, mój miły Dżeku, nie zaniedbuj się w nauce. Widocznie kooperatywa zabiera ci zbyt wiele czasu. Byłoby mi bardzo przykro, gdybyś stał się złym uczniem. Nie wypada nawet, żeby bibliotekarz źle się uczył, on – który powinien dawać przykład rzetelnego stosunku do książki i do wiedzy.

Dżek milczał chwilę dłuższą.

– I cóż mi odpowiesz?

– Nic – odparł Dżek smutnie. – Pani ma słuszność: zaniedbałem się w nauce. Nie przypuszczałem, że kooperatywa zajmie mi tyle czasu. Chociaż…

– Chociaż?

– Roboty nie mam znów tak wiele, tylko ciągle myślę, co zrobić, żeby się udało.

– Miły Dżeku, właśnie idzie o twoją myśl, która jest zupełnie pochłonięta zakupami i gwiazdką.

– Proszę pani, ja się tych wierszy z pewnością podczas świąt nauczę.

– Nie tylko wiersze. Znów w ostatnim dyktandzie zrobiłeś dużo błędów.

– Zrobiłem cztery grube błędy i trzy małe, razem siedem błędów.

– No widzisz. Ja ciebie bardzo szanuję i cenię, mój chłopcze, ale tym bardziej się smucę. Pocieszam się myślą, że wiele korzystasz, zajmując się kooperatywą. W arytmetyce się poprawiłeś, to prawda. Ale pomyśl tylko: czy kupiec może pisać błędnie?

– Jeszcze nie jestem kupcem – odparł Dżek.

Ostatecznie postanowiono, że bazar świąteczny się odbędzie, bo Dżek zobowiązał się wobec klasy. Już do świąt pani będzie dla niego względniejsza. A za to Dżek przez święta i później weźmie się naprawdę do nauki, a wolny czas poświęcać będzie kooperatywie.

W domu rodzice się skarżyli, że Dżek za często biega do mister Tafta, że się czasem spóźnia na obiad (niezbyt często), że jest zamyślony, roztargniony i mówi ze snu95. A najwięcej zmartwiona była mała Mary, którą Dżek zupełnie zaniedbał.

Ano, nie mogło być inaczej. Dżek musiał rozwiązać najtrudniejsze chyba zadanie, które kiedykolwiek jakikolwiek chłopiec w jego wieku miał do rozwiązania. Jak podzielić między wszystkich w klasie:

6 drewnianych pudełek farb

12 papierowych pudełek kredek

18 łańcuszków

3 drukarki z ruchomymi literami

3 pudełka z żołnierzami

12 organek96

3 skarbonki

12 rewolwerów i 12 lalek

6 sznurów korali

3 warcaby

3 domina

3 samochody blaszane sprężynowe

24 gwiżdżące baloniki do dmuchania

1 pudełko sztuk magicznych

1 pudło z wyszywaniem na kanwie

4 jajka wkładane (czerwone, w tym mniejsze niebieskie, i coraz mniejsze i innego koloru)

5 pudełek klocków

3 pudełka łamigłówek

1 łabędzia, którego można łowić na wędkę magnesem (i ryby)

5 loteryjek

1 pudełko ze zwierzętami

A oprócz tego piłki, ruchome abecadła, złoty deszcz, kule, trąbki, lichtarze do świeczek, śnieg, zimne ognie i różne ozdoby choinkowe.

Muszę jeszcze dodać, że w jednym z pudeł było na przykład dwanaście farb, a w drugim dwadzieścia cztery, że jedne lalki zamykały oczy, inne nie, że i łamigłówki, i klocki – wszystko było różnej wielkości i różnej wartości.

– Kiedy nareszcie przyniesiesz? – nalegają koledzy.

Chcą przynajmniej zobaczyć, bo do tej pory tylko Iim widział u mister Tafta i opowiadał rzeczy, o których się i filozofom nie śniło.

Co znaczy Bosko czarnoksiężnik w porównaniu z pudłem sztuk magicznych. Jest tam na przykład flaszka, gdzie wlewasz wodę, a potem – fokus pokus – laseczką i jest wino. Albo sypiesz ziarno – znów fokus pokus – jest mąka. Czerwona kula znika i znów się pokazuje w pudełku. Przecinasz nożem sznurek i znów jest cały. Papier znika z czarodziejskiego portfelu97.

Albo łabędzie i ryby przyczepiają się do wędki jak żywe.

No i czego tam nie ma!

Od razu dwudziestu chłopców zamawia te pudła, a piętnaście dziewczynek największą lalkę.

Bo wiedzą, że będzie strasznie tanio.

Co robić, jak sprawiedliwie podzielić? Już nie Dżek, ale mister Taft nie wie.

– Muszę ci wytłumaczyć, co znaczy kalkulacja. Jeżeli coś kupuję, wiem, ile zapłaciłem, wiem, ile mnie kosztuje. Potem muszę wiedzieć, ile płacę za sklep, gaz, podatek, ile mi się zniszczy na wystawie. Bo kto kupuje, ten chce mieć wszystko najlepsze. Nikt nie kupi podartego obrazka albo zgniecionej pocztówki; ale jak przegląda w sklepie, nieostrożnie kładzie i gniecie, a ja tracę. Więc to są moje straty i wydatki administracyjne. A przecież muszę zarobić jeszcze. Za pracę sprzedawania muszę mieć zapłatę.

– Ale ja nie mam sklepu – mówi Dżek.

– Toteż twoje wydatki administracyjne są małe. Ale są.

– Jakie? – zapytał się Dżek.

– A skąd masz kajety, w których prowadzisz rachunki? Gdzie trzymasz rachunki? Gdzie trzymasz pieniądze? Potrzebna ci przecież teczka do papierów i skarbonka do pieniędzy. Kto płaci za podzelowanie butów, jak musisz chodzić tak dużo?

– Więc co zrobić?

– Nie wiem. Powiedz mi jeszcze, czy kooperatywa chce zarobić na tym?

Dżek też nie wie.

– A najważniejsze: czy twoi koledzy mają i ile mają pieniędzy. Bo co warta kalkulacja, jeżeli powiesz, ile co kosztuje, a oni nie kupią, bo nie mają pieniędzy.

Myśli Dżek, poradził się woźnego, radzi się Nelly, Iima, pani – każdy coś powiedział. Wreszcie postanowiono:

Urządzi się tak jakby fantową loterię. Bilety będą po pięć, dziesięć i dwadzieścia centów. Kto co wygra, ten będzie miał. A z tego, czego jest dużo, jak łańcuszki, gwizdałki, organki i rewolwery, zrobi się razem z ozdobami choinkowymi torebki, i każda torebka będzie kosztowała dwa centy. Torebki leżeć będą w koszyku i każdy będzie wyjmował. Nazywa się to: kosz szczęścia.

Prócz tego będą prezenty: Morris dostanie największe pudło farb, Barnum – najlepsze organki, jedną lalkę dostanie woźny dla małej córeczki. Matce mister Tafta kupią kwiatek, bo nie może ani widzieć, ani nie słyszy, więc niech sobie przynajmniej wącha.

Woźny bardzo pomaga Dżekowi, a dzięki temu, że i mister Taft dał Dżekowi list do znajomego hurtownika, otrzymali prawie za darmo tyle pięknych rzeczy. Bo co tu gadać? Mister Taft ocenił skrzynkę na przeszło piętnaście dolarów.

Dżek chciał nawet dać jedną drukarkę kierownikowi i pani sznurek korali. Ale Fil powiedział:

– Idź, głupi. Pani się tam znowu ubierze w korale dla dzieciaków.

Drukarka mogłaby się przydać kierownikowi, ale może się obrazić, zresztą ma maszynę do pisania.

Kiedy już wszystko było dokładnie obmyślone, Dżek urządził posiedzenie kooperatywy. Ale był straszny hałas. Nie chcieli mówić po kolei, wylatywali z miejsc. Niektórzy mówili, że nie mogą radzić, bo nie widzieli. Dopiero jak pani weszła, z początku się uspokoiło. Ale potem znów to samo:

– Dlaczego tak?

– Po co to?

A jak pani się zapytała, jaki mają inny plan, nikt nic nie wiedział.

– A co będzie, jak chcę rewolwer, a dostanę organki? A jak kto ma mało pieniędzy? A czy można kupić dwa bilety? Co się zrobi, jeżeli różne rzeczy zostaną?

Nikt głośno nie mówił, że źle, bo pani zaraz się pytała:

– A co radzisz, żeby było lepiej?

Ale słychać było, szczególnie między dziewczynkami, jak mówiły:

– Ja tam wcale nie chcę. Też wymyślili: fantowa loteria! A jak nic nie wygram albo jakieś głupstwo?

Aż pani się rozgniewała:

– Bardzo łatwo krytykować, jak kto coś robi. Ale nikt nie chce pomyśleć, czy można zrobić lepiej. Zamiast podziękować Dżekowi, że się gorliwie zajmuje kooperatywą, jeszcze są niezadowoleni. To jest niewdzięczność i bezmyślność.

Co prawda niesłusznie pani gniewała się na wszytkich, bo tylko może pięcioro hałasowało i robiło miny. Bo reszta była zadowolona.

– Jak nie będę chciał, przecież mogę zamienić?

– Żeby nawet się nie przydało, przecie i tak tanio.

– Albo można oddać bratu, albo siostrzyczce.

Więc pani spojrzała na zegarek i zapytała, kto się zgadza: żeby podniósł rękę. A potem niech podniesie, kto się nie zgadza. Wszyscy patrzą na tych, którzy mówili, że źle Dżek wymyślił, ale oni stchórzyli – nikt ręki nie podniósł. No, więc jutro po ostatniej lekcji Dżek zostanie z Iimem, Filem, Nelly, Klaryssą i Harry98 i przy pomocy pani zrobią torebki. A fantowa loteria będzie pojutrze.

Tylko pani uprzedza, że jeżeli na lekcjach siedzieć będą niespokojnie, nic się nie odbędzie. Bo i tak jest dużo niepokoju i zamieszania. Dziś na przykład pobił się Pitt z Fordem o żołnierzy, którzy tymczasem leżą spokojnie w skrzynce w sklepie mister Tafta.

Jeżeli na posiedzeniu, kiedy dopiero mówiono o tych rzeczach, był nieład, można sobie wyobrazić, co się działo, kiedy już wszystko ponumerowane rozłożone było na stole. Całe szczęście, że woźny pilnował porządku, bo wiadomość rozeszła się po całej szkole, i zaczęli się pchać także z innych oddziałów.

Dżek odbierał pieniądze, Klaryssa zapisywała, Iim pilnował porządku, a Harry wydawał fanty.

Najgorszy był początek. Potem już wywoływano po kolei podług ławek. Wolno było brać tylko jeden bilet, a jak wszyscy wzięli, zaczynano od początku. Bilety po dwadzieścia centów nie miały powodzenia, bo woleli brać po dwa albo po cztery bilety po pięć centów. Więc jedne bilety zostały, a tańszych zabrakło. Niektórzy znów woleli torby.

81kontent (daw.) – zadowolony. [przypis edytorski]
82Harry (daw.) – dziś popr. forma B. i D.: Harrego. [przypis edytorski]
83Czarli (daw.) – spolszczona (dziś niepoprawna) pisownia anglosaskiego imienia Charlie; dziś popr. forma D. i B.: Charliego. [przypis edytorski]
84współka – dziś: spółka. [przypis edytorski]
85Czarli (daw.) – spolszczona (dziś niepoprawna) pisownia anglosaskiego imienia Charlie; dziś popr. forma C.: Charliemu. [przypis edytorski]
86Dik (daw.) – spolszczona (dziś niepoprawna) pisownia anglosaskiego imienia Dick, zdrobnienia imienia Richard. [przypis edytorski]
87Kuk – mowa prawdopodobnie o firmie Cook Paint and Varnish Company, amerykańskiej wytwórni farb z Kansas City, działającej w latach 1913–1991. [przypis edytorski]
88doktór – dziś popr.: doktor. [przypis edytorski]
89we środku (reg. pot.) – dziś popr.: w środku. [przypis edytorski]
90Kercelak – duże targowisko w Warszawie na Woli, działające w latach 1867–1944. [przypis edytorski]
91brzega – dziś popr. forma D. lp: brzegu. [przypis edytorski]
92rynsztok (daw.) – kanalik wzdłuż ulicy, którym spływały nieczystości w czasach, kiedy nie było w miastach podziemnej kanalizacji. [przypis edytorski]
93cetno i licho (daw.) – gra, w której losuje się liczby parzyste (cetno) i nieparzyste (licho), przy czym cetno oznacza wygraną, a licho przegraną. [przypis edytorski]
94numera – dziś popr. forma M. lm: numery. [przypis edytorski]
95mówić ze snu – dziś: mówić przez sen. [przypis edytorski]
96organek – dziś popr. forma D.: organków. [przypis edytorski]
97portfelu – dziś popr. forma D. lp: portfela. [przypis edytorski]
98z Harry (daw.) – dziś popr. forma N.: z Harrym. [przypis edytorski]