Kostenlos

Wszelkie Niezbędne Środki

Text
Aus der Reihe: Opowieść o Luke'u Stonie #1
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Rozdział 8

5:45 rano

Baltimore, Maryland – południowa część tunelu Fort McHenry

Eldrick stał samotnie, dziesięć jardów od vana. Przed chwilą znów zwymiotował. Teraz w większości były to tylko mimowolne mdłości bez wymiotów i krew. Krew go martwiła. Nadal majaczył, miał gorączkę i był czerwony na twarzy, ale w jego żołądku już prawie nic nie zostało, więc nudności prawie zupełnie zniknęły. Najlepsze było to, że wreszcie wydostał się z vana.

Gdzieś na brudnym horyzoncie niebo zaczęło się rozjaśniać i przybrało chorobliwie żółty kolor. Tu na dole, na ziemi, nadal było ciemno. Zaparkowali na opuszczonym parkingu obok ponurego waterfrontu. Nad ich głowami na wysokości dwudziestu pięter przebiegała autostrada. Nieopodal stał porzucony murowany budynek przemysłowy z dwoma kominami. Czarne otwory w miejscu wybitych okien wyglądały jak martwe oczy. Budynek otaczał drut kolczasty, na którym co trzydzieści stóp wisiały znaki WSTĘP WZBRONIONY. W ogrodzeniu była widoczna dziura. Teren wokół budynku był zarośnięty krzakami i wysoką trawą.

Patrzył na Ezatullaha i Momo. Ezatullah zerwał jedną z dużych naklejek magnetycznych z napisem Dun-Rite Laundry Services, przyniósł ją nad wodę i rzucił na drugi brzeg. Wrócił i zerwał drugą, przyklejoną z drugiej strony. Eldrickowi nigdy nie przyszło na myśl, że znaki można zdjąć. W międzyczasie Momo klęcząc ze śrubokrętem przed furgonem, zdemontował tablicę rejestracyjną i zakładał nową. Chwilę później przeszedł na tył samochodu i zrobił to samo z tylną tablicą.

Ezatullah wykonał gest w kierunku pojazdu. – Voilà! – powiedział. – Zupełnie inny samochód. Złap mnie, Wujku Samie.

Twarz Ezatullaha była jasnoczerwona i spocona. Jego oddech zdawał się świszczeć, a oczy nabiegły krwią.

Eldrick rozejrzał się po okolicy. Stan fizyczny Ezatullaha nasunął mu pewną myśl, która zaświeciła w jego umyśle niczym błyskawica, po czym natychmiast zniknęła. To był najbezpieczniejszy sposób myślenia. Ludzie potrafią odczytać myśli, patrząc w oczy.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał.

– Baltimore – odpowiedział Ezatullah. – Kolejne z twoich wspaniałych amerykańskich miast. I miłe miejsce do życia, jak mniemam. Niski poziom przestępczości, piękno przyrody, a mieszkańcy są zdrowi i bogaci. Każdy by tak chciał.

W nocy Eldrick majaczył. Kilka razy stracił przytomność. Stracił też poczucie czasu i nie wiedział, gdzie są. Nie miał też pojęcia, dlaczego przyjechali tak daleko.

– Baltimore? Dlaczego tu jesteśmy?

Ezatullah wzruszył ramionami. – Jesteśmy w drodze do naszego nowego celu.

– Cel jest tutaj?

Teraz Ezatullah się uśmiechnął. Uśmiech zdawał się nie pasować do jego przeżartej promieniowaniem twarzy. Wyglądał jak uosobienie śmierci. Wyciągnął drżącą rękę i przyjaźnie poklepał Eldricka po ramieniu.

– Przepraszam, byłem na ciebie zły, bracie. Dobrze się spisałeś. Dostarczyłeś wszystko zgodnie z obietnicą. Jeśli Allah pozwoli, życzę ci, żebyś tego dnia znalazł się w Raju. Jednak nie z mojej ręki.

Eldrick gapił się na niego.

Ezatullah potrząsnął głową. – Nie. Nie Baltimore. Podróżujemy na południe, aby zadać cios, który uszczęśliwi ludzkość cierpiącą na całym świecie. Wejdziemy do legowiska samego diabła i utniemy bestii łeb własnymi rękoma. – Jego ramiona pokryły się gęsią skórką. Zauważył, że jego własny podkoszulek był wilgotny od potu. Nie podobało mu się to, co usłyszał. Jeśli kierowali się na południe i byli w Baltimore, następnym miastem był…

– Waszyngton – powiedział.

– Tak.

Ezatullah znów się uśmiechnął. Tym razem uśmiech był pełen chwały, zupełnie jak u świętego stojącego u bram Nieba, gotowego, aby przez nie przejść.

– Zabij głowę, a ciało umrze.

Eldrick widział to w oczach Ezatullaha. Mężczyzna stracił rozum. Być może była to choroba, a może coś innego, ale bez wątpienia nie myślał trzeźwo. Od początku planowali ukraść materiały i porzucić furgon w South Bronx. To była niebezpieczna robota, bardzo trudna wykonania, ale oni to zrobili. Ktokolwiek był odpowiedzialny za resztę, zmienił plany, albo od samego początku kłamał. Teraz jechali do Waszyngtonu radioaktywnym vanem.

Po co?

Ezatullah był doświadczonym dżihadystą. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że jego cel był nieosiągalny. Wyobraził sobie furgon cały usiany dziurami po kulach, stojący trzy jardy od Białego Domu, Pentagonu czy ogrodzenia Kapitolu.

To nie była misja samobójcza. To w ogóle nie była misja. To było oświadczenie polityczne.

– Nie martw się – powiedział Ezatullah. – Bądź szczęśliwy. Zostałeś wybrany, aby dostąpić największego zaszczytu. Zrobimy to, nawet jeśli teraz nie potrafisz sobie tego wyobrazić. Zrozumiesz w odpowiednim czasie. – Odwrócił się i przesunął boczne drzwi furgonu.

Eldrick zerknął na Momo. Kończył z tylną tablicą rejestracyjną. Momo przez chwilę nic nie mówił. Pewnie nie czuł się najlepiej.

Eldrick zrobił krok w tył. A później jeszcze jeden. Ezatullah był zajęty czymś w vanie, odwrócony plecami. Najśmieszniejsze w tej sytuacji było to, że drugi taki moment może już nigdy nie nadejść. Eldrick stał na środku rozległego otwartego parkingu i nikt na niego nie patrzył.

W liceum Eldricka była bieżnia. Wtedy nieźle biegał. Pamiętał tłumy w 168th Street Armory na Manhattanie, wyniki na wielkiej tablicy, rozbrzmiewający gwizdek. Pamiętał zdenerwowanie tuż przed wyścigiem, zawrotną szybkość na nowej bieżni, walczące o pozycję czarne smukłe buty Gazelle, odpychanie się, łokcie uniesione wysoko, poruszanie się tak szybko, jakby to był sen.

Przez te wszystkie lata Eldrick nigdy nie biegł tak szybko, jak tamtego dnia. Może, skupiając całą energię i stawiając wszystko na jedną kartę, mógłby teraz osiągnąć tę prędkość. Nie ma sensu się wahać, a nawet zastanawiać się zbyt długo.

Odwrócił się i wystartował.

Chwilę później usłyszał za sobą głos Momo.

– EZA!

A później coś po persku.

Opuszczony budynek stał naprzeciwko. Choroba przybrała na sile. Zwymiotował, krew pochlapała jego koszulkę, ale nie przestawał biec. Brakowało mu tchu.

Usłyszał kliknięcie podobne do odgłosu wydawanego przez zszywacz. Dźwięk odbił się słabo od ścian. Ezatullah strzelał, a jakżeby inaczej. Jego broń miała tłumik.

Ostre ukłucie przeszyło szyję Eldricka. Upadając na chodnik, zdarł sobie skórę na ramionach. Ułamek sekundy później rozległ się następny strzał. Eldrick podniósł się i biegł dalej. Ogrodzenie było zaraz obok. Skręcił w stronę dziury.

Jego ciało przeszyło kolejne ukłucie. Upadł i doczołgał się do ogrodzenia. Wszystkie siły zdawały się odpłynąć z jego nóg. Wisiał tam, mocno zaciskając dłonie na ogniwach łańcucha.

– Ruchy – wychrypiał. – Ruchy.

Padł na kolana, na siłę odsunął rozszarpane ogrodzenie i przeczołgał się przez otwór. Znalazł się w głębokiej trawie. Wstał, potknął się o coś, czego nie widział i stoczył się z nasypu. Nie próbował przestać się toczyć. Dał się ponieść impetowi na sam dół.

Zatrzymał się, z trudem łapiąc oddech. Ból w plecach był nieprawdopodobny. Twarz miał całą ubłoconą. Było mokro i błotniście. Znalazł się nad brzegiem rzeki. Mógł sturlać się do wody, gdyby tylko chciał. Zamiast tego wczołgał się głębiej w zarośla. Słońce jeszcze nie wzeszło. Jeśli tu zostanie, bez ruchu, bezszelestnie, jest niewielka szansa…

Dotknął dłonią klatki piersiowej. Jego palce pokryły się krwią.

*

Ezatullah stał przy dziurze w ogrodzeniu. Świat wirował wokół niego. Kręciło mu się w głowie na samą myśl o pogoni za Eldrickiem.

Trzymał za łańcuch ogrodzenia, opierając na nim ciężar swojego ciała. Zbierało mu się na wymioty. W krzakach było tak ciemno, że spędziłby pewnie godzinę, szukając go tam. Jeśli dostał się do dużego opuszczonego budynku, mogą go nigdy nie znaleźć.

Moahmmar stał obok. Zgięty w pół, opierał ręce o kolana i oddychał ciężko. – Powinniśmy tam wejść? – zapytał.

Ezatullah potrząsnął głową. – Nie mamy czasu. Postrzeliłem go dwa razy. Jeśli choroba go nie wykończy, zrobią to kule. Niech umrze tam sam. Być może Allah zaopiekuje się tym tchórzem. Mam taką nadzieję. Tak czy inaczej, musimy kontynuować bez niego.

Odwrócił się i ruszył z powrotem w kierunku furgonu. Zdawało się, że stoi zaparkowany w oddali. Był zmęczony, był chory, ale stawiał stopę przed stopą. Każdy krok przybliżał go do bram Raju.

Rozdział 9

6:05 rano

Połączone Centrum ds. Zwalczania Terroryzmu – Midtown Manhattan

– Luke, najlepsze, co możesz zrobić w tej sytuacji, to zebrać swoich ludzi i wrócić do Waszyngtonu – powiedział mężczyzna w garniturze.

Luke stał w środku wirującego chaosu w głównej sali centrum dowodzenia. Nastał już dzień i słabe światło przedostawało się przez okna na wysokości drugiego piętra. Czas mijał zbyt szybko, a centrum dowodzenia było potrzebne jak dziura w moście.

Przestrzeń zajmowało dwustu ludzi. Było co najmniej czterdzieści stacji roboczych, przy niektórych z nich przed pięcioma ekranami komputerów siedziały po dwie lub trzy osoby. Ekrany wyświetlały cyfrowe mapy Manhattanu, Bronxu, Brooklynu, przekazywane na żywo wideo z widokiem na wjazd do tuneli Holland i Lincoln, a także zdjęcia policyjne arabskich terrorystów przebywających w kraju.

W tej chili trzy ekrany pokazywały burmistrza DeAngelo – przy jego sześciu stopach i trzech calach wzrostu asystenci zdawali się niżsi niż w rzeczywistości – który stał przy mikrofonie i przemawiał do odważnych nowojorczyków, zachęcając ich, aby zostali w domach i przytulili swoje dzieci. Czytał przygotowane wcześniej przemówienie.

Jego głos płynął z umieszczonych w pokoju głośników.

– W najgorszym razie – mówił burmistrz – początkowy wybuch zabije wielu ludzi i wywoła panikę na najbliższym obszarze. Narażenie na promieniowanie zrodzi terror rozciągający się na cały region, a prawdopodobnie także na resztę kraju. Wiele osób wystawionych na pierwszy atak może zachorować, a niektóre z nich umrą. Koszty oczyszczania będą olbrzymie, a dodatkowo ciążyć będzie psychiczna i ekonomiczna cena. Atak z wykorzystaniem brudnej bomby na główną stację metra w Nowym Jorku sparaliżuje komunikację na kilka najbliższych dni.

 

– Ładnie – odezwał się Luke. – Ciekawe, kto mu to napisał.

Rozejrzał się po pokoju. Wszyscy w nim obecni walczyli o pozycję. Roiło się tam od liter alfabetu. NYPD, FBI, NSA, ATF, DEP, nawet CIA. Do licha ciężkiego, nawet DEA tu było. Luke nie był pewien, co może łączyć kradzież radioaktywnych odpadów z przestępstwem narkotykowym.

Ed Newsam poszedł szukać w tłumie personelu SRT.

– Luke, czy mnie słyszysz?

Luke przestał krążyć myślami i wrócił do omawianej sprawy.  Stał z Ronem Begleyem z Departamentu Bezpieczeństwa. Ron był łysiejącym mężczyzną, bliskim sześćdziesiątki. Miał duży okrągły brzuch i małe pulchne paluszki. Luke znał jego historię. Był urzędasem, człowiekiem należącym do świata rządowej biurokracji. 11 września prowadził w Departamencie Skarbu zespół analizujący uchylanie się od płacenia podatków i schemat Ponziego. Kiedy utworzono Departament Bezpieczeństwa, prześlizgnął się do wydziału walki z terroryzmem. Nigdy w swoim życiu nikogo nie zaaresztował ani nie strzelał rozzłoszczony z broni.

– Powiedziałeś, że mam iść do domu.

– Tutaj wchodzisz nam pod nogi, Luke. Kurt Myerson zadzwonił do swojego szefa z NYPD i powiedział mu, że jesteś w szpitalu i traktujesz ludzi jak swoich osobistych służących. I że dowodziłeś oddziałem SWAT. Naprawdę? Oddział SWAT? Słuchaj, to ich boisko. To ty powinieneś słuchać ich rozkazów. Takie są zasady.

– Ron, NYPD nas wezwało. Myślałem, że to dlatego, że nas potrzebowali. Ludzie wiedzą, jak pracujemy.

– Kowboje – powiedział Begley. – Pracujecie jak kowboje na rodeo.

– Don Morris wyciągnął mnie z łóżka, żebym tu przyjechał. Możesz z nim porozmawiać…

Begley wzruszył ramionami. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. – Don został odesłany. Złapał śmigłowiec dwadzieścia minut temu. Proponuję ci zrobić to samo.

– Co?

– To prawda. Przydzielono mu inne zadanie. Wezwali go, żeby zbadał sytuację w Pentagonie. To sprawa najwyższej wagi. Zakładam, że nie mogli znaleźć stażystów, którzy by to zrobili, więc ściągnęli Dona.

Begley zniżył głos, ale Luke nadal słyszał go bez problemu. – Mała rada. Co zostało Donowi trzy lata przed emeryturą? Don to przedstawiciel ginącego gatunku. Jest dinozaurem tak jak SRT. Obaj o tym wiemy. Wszystkie te małe tajne agencje wewnątrz agencji odchodzą w zapomnienie. Konsolidujemy i centralizujemy, Luke. To, czego teraz potrzebujemy, to analiza opierająca się na danych. Właśnie w ten sposób będziemy rozwiązywać sprawy w przyszłości. W taki sposób złapiemy dziś tych terrorystów. Nie potrzebujemy już macho-superszpiegów i starzejących się komandosów zjeżdżających po ścianach budynków. Po prostu nie. To koniec rozgrywek bohaterów. Właściwie jest to trochę niedorzeczne, jakby się nad tym zastanowić.

– Świetnie – powiedział Luke. – Wezmę tę radę do serca.

– Myślałem, że uczysz w college'u – powiedział Begley. – Historia, nauki polityczne, tego typu rzeczy.

Luke skinął głową. – To prawda.

Begley położył mięsistą dłoń na ramieniu Luke’a. – Powinieneś przy tym zostać.

Luke strząsnął dłoń i zniknął w tłumie, szukając swoich ludzi.

*

– Co mamy? – zapytał Luke.

Jego zespół zainstalował się w odosobnionym biurze. Przynieśli kilka wolnych biurek i zbudowali własną stację dowodzenia z laptopami i nawigacją satelitarną. Byli tam Trudy, Ed Newsam i kilka innych osób. Swann zaszył się w kącie ze swoimi trzema laptopami.

– Odesłali Dona – powiedziała Trudy.

– Wiem. Rozmawiałaś z nim?

Kiwnęła głową. – Dwadzieścia minut temu. Za chwilę miał wylądować. Powiedział, żebyśmy pracowali nad sprawą, dopóki osobiście nas nie odwoła. Mamy uprzejmie ignorować wszystkich pozostałych.

– Brzmi dobrze. Więc, na czym stoimy?

Miała poważny wyraz twarzy. – Idziemy szybko do przodu. Zawęziliśmy to do sześciu pojazdów najwyższego priorytetu. Wszystkie przejeżdżały zeszłej nocy obok szpitala i wiąże się z nimi kilka faktów, które są dziwne albo się nie zgadzają.

– Podaj mi przykład.

– Dobrze. Jeden z nich to furgon do sprzedaży jedzenia zarejestrowany na byłego rosyjskiego spadochroniarza. Prześledziliśmy jego trasę na nagraniach z monitoringu i można śmiało powiedzieć, że przez całą noc krążył po ulicach Manhattanu, sprzedając hot-dogi i Pepsi prostytutkom, alfonsom i klientów burdeli.

– Gdzie jest teraz?

– Zaparkował przy 11. Ave, na południe od Jacob Javits Convention Center. Od jakiegoś czasu się stamtąd nie ruszył. Domyślamy się, że śpi.

– Dobrze, wygląda na to, że stał się celem niższego rzędu. Przekaż jego dane do NYPD, tak na wszelki wypadek. Mogą go wykurzyć i przetrząsnąć jego furgonetkę, a tym samym dowiedzieć się, co jeszcze sprzedaje. Następny.

Trudy przejrzała swoją listę. Minivan robiący za pojazd Uber, prowadzony przez byłego zniesławionego fizyka nuklearnego. 40-tonowa przyczepa rolnicza z roszczeniami ubezpieczeniowymi dotyczącymi zdemolowania w wypadku i przeznaczona do rozbiórki. Furgon dostawczy komercyjnej pralni, jeżdżący na tablicach rejestracyjnych niezwiązanej firmy układającej podłogi na Long Island. Ambulans, którego kradzież zgłoszono trzy lata temu.

– Kradziony ambulans? – zareagował Luke. – To brzmi jak trop.

Trudy wzruszyła ramionami. – Zazwyczaj wiąże się to z nielegalnym handlem organami. Zbierają żniwo od ledwie co zmarłych pacjentów. Muszą szybko pobrać organy, spakować je i wynieść ze szpitala. Na ogół nikt nie przygląda się zbyt długo ambulansowi stojącemu na szpitalnym parkingu.

– Być może tej nocy nie czekali na organy. Wiemy, gdzie są?

Potrząsnęła głową. – Nie. Jedyne współrzędne, jakie mamy, są rosyjskie. To nadal bardziej jest sztuka niż nauka. Kamery monitorujące nie są zamontowane wszędzie, a brakuje ich zwłaszcza poza granicami Manhattanu. Widzisz ciężarówkę mijającą kamerę, ale możesz już nigdy więcej jej nie zobaczyć. Możesz też znaleźć ją na nagraniu z innej kamery oddalonej o dziesięć bloków czy pięć mil. Przyczepa rolnicza kierowała się do Nowego Jorku mostem George'a Washingtona, ale ją zgubiliśmy. Furgonetka z pralni jechała mostem 13th Street Bridge do południowego Bronxu, po czym zniknęła. Teraz śledzimy je innymi sposobami. Skontaktowaliśmy się z firmą przewozową, Uber, firmą kładącą posadzki oraz z pralnią. Niedługo powinniśmy się czegoś o nich dowiedzieć. Do tego w siedzibie jest ośmiu moich ludzi, którzy przedzierają się przez godziny materiału wideo w poszukiwaniu ambulansu.

– Dobrze. Informuj mnie. Co z kontem bankowym?

Twarz Trudy była niczym kamień. – Zapytaj o to Swanna.

– Jasne.

Ruszył w kierunku małego bunkru Swanna w kącie.

– Luke?

Zatrzymał się. – Tak?

Jej wzrok biegał po pokoju. – Możemy porozmawiać? Na osobności?

*

– Zwolnisz mnie, bo nie złamałam dla Ciebie prawa?

– Trudy, nie zwolnię cię. Jak mogłaś tak pomyśleć?

– Tak powiedziałeś, Luke.

Stali w małym pomieszczeniu gospodarczym. Były tam dwa puste biurka i jedno małe okienko. Dywan był nowy, a ściany zupełnie białe. W rogu pod sufitem zamontowana była mała kamera.

Wyglądało na to, że z pokoju nikt nigdy nie korzystał. Centrum dowodzenia otwarto niespełna rok temu.

Duże oczy Trudy patrzyły na niego uważnie.

Luke westchnął. – Dawałem ci wymówkę. Myślałem, że to zrozumiesz. Jeśli wpadłabyś w kłopoty, mogłabyś zrzucić winę na mnie. Robiłaś tylko to, co ci kazałem. Bałaś się, że stracisz pracę, jeśli nie wykonasz moich rozkazów.

Zrobiła krok w jego stronę. Ograniczona przestrzeń w pokoju sprawiła, że poczuł zapach jej szamponu i wody kolońskiej, której często używała. Kombinacja zapachów w jakiś sposób podziałała na jego kolana. Poczuł lekko wyczuwalne drżenie.

– Nie możesz nawet dać mi bezpośredniego rozkazu. Już nie pracujesz w SRT.

– Jestem na urlopie.

Zrobiła następny mały krok w jego stronę. Jej oczy skupiły się na nim jak dwa lasery. Była w tych oczach inteligencja. I ciepło.

– Dlaczego? Przeze mnie?

Potrząsnął głową. – Nie. Miałem moje powody. Nie byłaś jednym z nich.

– Bracia Marshall?

Wzruszył ramionami. – Po zabiciu dwóch ludzi jednej nocy pojawia się dobry moment na zrobienie sobie przerwy. Kto wie, może nawet przemyślisz swoje postępowanie.

– Próbujesz powiedzieć, że nigdy nic do mnie nie czułeś? – zapytała.

Spojrzał na nią, zaskoczony pytaniem. Zawsze odczuwał, że Trudy z nim flirtuje, ale nigdy nie połknął przynęty. Kilka razy, kiedy upił się na przyjęciu albo pokłócił z żoną, zdarzyło mu się podejść bliżej. Jednak myśl o jego żonie i synu zawsze zawracała go znad skraju zrobienia czegoś głupiego.

– Trudy, pracujemy razem – powiedział stanowczo – i jestem żonaty.

Podeszła jeszcze bliżej.

– Nie szukam małżeństwa, Luke – powiedziała łagodnie, nachylając się na odległość kilku centymetrów.

Przylgnęła do niego. Nie oderwał ramion od swojego tułowia. Poczuł od niej ciepło i to stare niekontrolowane pragnienie, które pojawiało się, kiedy była blisko, podekscytowanie, energię… pożądanie. Sięgnęła, aby położyć dłonie na jego klatce piersiowej i kiedy tylko dotknęła jego koszuli, wiedział, że musi działać teraz albo kompletnie się jej poddać.

Ostatnim aktem najwyższej samodyscypliny, Luke odsunął się i delikatnie odepchnął jej ręce.

– Przepraszam, Trudy – powiedział ochrypłym głosem. – Zależy mi na tobie. Naprawdę. To jednak nie jest dobry pomysł.

Uniosła brwi, ale zanim zdążyła coś odpowiedzieć, czyjaś pięść mocno uderzyła w drewniane drzwi.

– Luke? Jesteś tam? – Był to głos Newsama. – Powinieneś wyjść i na to spojrzeć. Swann coś znalazł.

Spojrzeli na siebie. Na myśl o swojej żonie Luke czuł nieopisane poczucie winy, mimo że nic nie zrobił. Odsunął się, zanim zdążyło wydarzyć się coś więcej i nie mógł przestać myśleć o tym, jak mogłoby to wpłynąć na ich relacje w pracy.

A co najgorsze, musiał przyznać sam przed sobą, że gdzieś tam w głębi wcale nie chciał opuszczać pokoju.

*

Swann siedział przed trzema monitorami ustawionymi na długim stole. Ze swoimi okularami i przerzedzającymi się włosami przypominał Luke'owi fizyka z centrum kontroli lotów NASA. Luke stał za nim z Newsamem i Trudy. We troje zawisnęli nad wąskimi barkami Swanna.

– To jest rachunek oszczędnościowy Kena Bryanta – powiedział Swann, przesuwając kursor po środkowym monitorze. Luke chłonął wszystkie szczegóły: wpłaty, wypłaty, saldo, zakres dat od 28 kwietnia do 27 maja.

– Jak bezpieczne jest to połączenie? – zapytał Luke. Rozejrzał się po pokoju i wyjrzał przez drzwi. Główny pokój centrum dowodzenia był zaraz na drugim końcu korytarza.

– To? – zapytał Swann i wzruszył ramionami. – Jest niezależne od centrum dowodzenia. Podłączyłem się do naszej własnej wieży i satelitów. Jest zaszyfrowane przez naszych ludzi. Zakładam, że CIA lub NSA może mieć kogoś próbującego to złamać, ale po co? Jesteśmy w tym samym zespole, prawda? Nie martwiłbym się o to. Zamiast tego, skupiłbym się na koncie bankowym. Widzicie coś zabawnego?”

– Ma na koncie ponad 24 000 dolarów – powiedział Luke.

– Właśnie – powiedział Swann. – Strażnik uzbierał całkiem niezła sumkę. Ciekawe. A teraz cofnijmy się o miesiąc. 28 maja do 27 kwietnia. Saldo wzrasta aż do 37 000 dolarów, a on zaczyna wydawać pieniądze. Są tu przelewy z anonimowego konta. 5 000 dolarów, później 4 000 dolarów, później, cóż, zapomnijmy o całym problemie z raportowaniem do IRS… Najbardziej podoba mi się 20 000 dolarów.

– Okej – powiedział Luke.

– Wróćmy się o kolejny miesiąc. Koniec lutego do końca marca. Jego początkowe saldo to 1 129 dolarów. Na koniec miesiąca wynosi ponad 9 000 dolarów. Wracamy o jeszcze jeden miesiąc, koniec stycznia do końca lutego, ale jego saldo nie sięga 2 000 dolarów. Jeśli cofnąć się od tego momentu o trzy lata, widać, że jego saldo rzadko kiedy przekraczało 1 500 dolarów. Był facetem żyjącym z miesiąca na miesiąc, który nagle w marcu zaczął otrzymywać duże przelewy.

– Kto je przysyłał?

Swann uśmiechnął się i uniósł palec. – Teraz najlepsza część. Przelewy pochodzą z małego zagranicznego banku specjalizującego się w obsłudze anonimowych kont. Nazywają się Royal Heritage Bank i mają siedzibę w Wielkim Kanionie.

– Możesz się włamać? – zapytał Luke. Kątem oka zauważył pełen dezaprobaty wzrok Trudy.

 

– Nie muszę – powiedział Swann. – Royal Heritage należy do cennego nabytku CIA nazwiskiem Grigor Svetlana. Jest Ukraińcem i służył kiedyś w Armii Czerwonej. Wdał się w problemy z Rosjanami dwadzieścia lat temu, kiedy trochę starej sowieckiej broni zniknęło i pojawiło się na czarnym rynku w Afryce Zachodniej. Nie mówię o pistoletach. Mówię o pociskach przeciwlotniczych, przeciwpancernych i o kilku rakietach samosterujących latających na niskim pułapie. Rosjanie byli gotowi go za to powiesić. Nie miał się gdzie podziać, więc zwrócił się do nas. Mam znajomego w Langley, od którego wiem, że konta w Royal Heritage Bank są dalekie od bycia anonimowymi i tak naprawdę są łatwo dostępne dla amerykańskiego wywiadu. Oczywiście większość klientów Royal Heritage nie jest tego świadoma.

– Więc wiesz, do kogo należy konto, z którego przelewano pieniądze.

– Wiem.

– Dobrze, Swann – powiedział Luke. – Wiem, że jesteś bardzo sprytny. Teraz przejdź do sedna.

Swann wskazał na monitory. – Bryant był właścicielem konta, z którego robiono przelewy. To jest konto widoczne na ekranie po lewej. Jak widzicie, w tej chwili jest na nim 209 000 dolarów. Wysyłał po trochu stąd czy stamtąd z kilku kont na swój lokalny rachunek oszczędnościowy, pewnie na swój własny użytek. Cofając się o kilka miesięcy, zauważamy, że zagraniczne konto Bryanta zostało utworzone 3 marca i zasilone kwotą 250 000 dolarów przelanych z innego konta w Royal Heritage, które jest wyświetlone tutaj, na prawym monitorze.

Luke spojrzał na konto po prawej. Jego saldo wynosiło ponad czterdzieści cztery miliony dolarów.

– Ktoś ubił dobry interes, zatrudniając Bryanta – powiedział.

– Otóż to! – odpowiedział Swann.

– Kto to jest?

– To ten człowiek.

Na ekranie wyświetlił się dowód tożsamości ze zdjęciem. Przedstawiało mężczyznę w średnim wieku z częściowo posiwiałymi ciemnymi włosami. – To jest Ali Nassar. 57 lat, Irańczyk. Urodził się w Teheranie we wpływowej i zamożnej rodzinie. Studiował w London School of Economics, a później na wydziale prawniczym na Harvardzie. Wrócił do domu i zdobył następny stopień prawniczy, tym razem na Uniwersytecie Teherańskim. W rezultacie miał praktykę w dziedzinie prawa zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Iranie. Przez większość swojej kariery uczestniczył w międzynarodowych negocjacjach handlowych. Mieszka tu, w Nowym Jorku i obecnie jest irańskim dyplomatą w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Ma pełny immunitet dyplomatyczny.

Luke pogładził podbródek. Wyczuł kilkudniowy zarost. Zaczynało ogarniać go zmęczenie. – Mówiąc wprost, Nassar zapłacił Kenowi Bryantowi, prawdopodobnie za dostęp do szpitala, a także za informacje o zabezpieczeniach i sposobie ich obejścia.

– Przypuszczalnie, tak.

– Więc prowadzi organizację terrorystyczną w Nowym Jorku, jest współwinny kradzieży niebezpiecznych substancji i co najmniej czterech zabójstw, a przy tym nie może być oskarżony na mocy amerykańskiego prawa?

– Właśnie tak to wygląda.

– Dobrze. Masz otwarte to konto, prawda? Sprawdźmy, dokąd jeszcze wysyłał pieniądze.

– To mi zajmie chwilę.

– Nie ma problemu. Mam coś do załatwienia w międzyczasie.

Luke zerknął na Eda Newsama. Miał surowy wyraz twarzy, a jego wzrok był płaski i pusty.

– To co, Ed? Masz ochotę na przejażdżkę ze mną? Może powinniśmy złożyć wizytę panu Alemu Nassarowi.

Newsam się uśmiechnął, ale wyglądał, jakby jeszcze bardziej spochmurniał.

– Brzmi nieźle.