Kostenlos

Wszelkie Niezbędne Środki

Text
Aus der Reihe: Opowieść o Luke'u Stonie #1
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Rozdział 34

8:33 po południu

Waszyngton, DC

Mężczyzna nie spotkał się z nim aż po zmroku.

Luke czekał w samotności na zadrzewionej ścieżce nad brzegiem rzeki Potomak. Słońce dopiero co zaszło, ale zrobiło się zupełnie ciemno. Gęsta zimna mgła od jakiegoś czasu sunęła się nieprzerwanie od strony rzeki. Wiła się wokół niego. Nikt nie mógł go zobaczyć. Mógł być każdym. Mógł być martwym człowiekiem. Mógł przestać istnieć. Mógł być ostatnią osobą na Ziemi. To było przyjemne uczucie.

Ścigał się z powrotem do Waszyngtonu, tylko po to, żeby skończyć, czekając. Od dawna był wyczerpany i kiedy stawka była tak duża, czekanie go nudziło. Ten człowiek zawsze kazał mu czekać. Zawsze tak było i będzie.

Luke rozmawiał przez telefon z Edem Newsamem dziesięć minut temu. Newsam był w szpitalu. Jacob i Rachel zdołali przeprowadzić lądowanie awaryjne na środku pustego boiska drużyny Little League Baseball. Newsam miał złamane biodro i był nieźle poprzeszywany kulami, ale miał niedługo wydobrzeć. Trzeba czegoś więcej niż Uzi, żeby zabić kogoś takiego jak Newsam. Jednak był wycofany ze służby i to trochę martwiło Luke'a.

Było jeszcze dużo do zrobienia.

– Miałeś dzień pełen wrażeń – odezwał się czyjś głos.

Luke podniósł wzrok. Wysoki starszy mężczyzna w długim skórzanym płaszczu stał obok niego, trzymając na smyczy małego szaro-brązowego psa. Włosy mężczyzny były tak białe, że niemal rozjaśniały dopiero co zapadły mrok. Nie podszedł bezpośrednio do Luke'a, tylko usiadł na drugim końcu ławki. Obniżył ciało powoli, jakby z pewnym trudem i pogłaskał psa chudą dłonią. Jakby za sprawą magicznej sztuczki, w jednej z jego dłoni pojawił się biszkopt, którym nakarmił psa. Uśmiechnął się na myśl o swojej własnej zręczności.

– Ładny pies – powiedział Luke. – Jaka to rasa?

– Kundel – odparł mężczyzna. – Myślę, że musi być w połowie szczurem. Wziąłem go ze schroniska. Zostały mu wtedy 24 godziny do komory gazowej. Jak mógłbym pójść do hodowcy, kiedy w celi śmierci jest tyle zagubionych duszyczek? To niedorzeczne.

– Jak mam się do ciebie zwracać? – zapytał Luke.

– Wystarczy Paul – odpowiedział mężczyzna.

To było zabawne. Paul, Wes, Steve. Mężczyzna zawsze korzystał z jakichś nieokreślonych imion. Kiedy Luke był młody, wybór imienia padał na Henry albo Hank. Był człowiekiem bez imienia, człowiekiem bez kraju. Co można powiedzieć o człowieku, który był szpiegiem na Zimnej Wojnie, który sprzedał sekrety własnego kraju Sowietom, a później zmienił stronę i sprzedał sekrety Sowietów Brytyjczykom i Izraelitom? Luke niewiele o tym wiedział. Prawdopodobnie było tego o wiele więcej.

Na pewno można powiedzieć, że miał szczęście, skoro nadal żył. Można też powiedzieć, że niesamowite było to, że mieszka w Waszyngtonie, tuż pod nosami ludzi, którzy najchętniej by go zabili albo pozbyli się go raz na zawsze. Być może zdrada miała datę ważności. Kiedy minął określony czas, może nikt się nią już nie przejmował. Może wszyscy ludzie, którzy kiedyś się nią przejmowali, już nie żyli.

Luke kiwnął głową. – Dobrze, Paul. Dzięki, że przyszedłeś. Chcę ci powiedzieć, że spotkałem się z kimś dziś po południu. W Nowym Jorku.

Stary mężczyzna się roześmiał. – O rany, no pewnie. Wszystko już o tym słyszałem. Domyślam się, spadłem na niego nieco nieproszony. Spadłeś z nieba, mówiąc dokładniej.

Luke gapił się w mgłę. Była gęsta niczym zupa.

– Powiedział parę rzeczy, których nie rozumiem.

– Bycie sprytnym to nie to samo co bycie bystrym – powiedział mężczyzna. – Niektórzy ludzie, choć są bardzo sprytni, wolno łapią niektóre rzeczy.

– Albo rozumiem, co powiedział, ale nie mogę w to uwierzyć.

– Co to było?

– Operacja Czerwone Pudełko – powiedział Luke. – To mi powiedział.

Stary mężczyzna nic nie powiedział. Patrzył przed siebie. Jeszcze przed chwilą jego dłonie głaskały psa. Teraz były nieruchome.

Luke kontynuował: – Powiedział, żeby zapytać o to dyrektora CIA. Cóż, nie mogę się skontaktować z dyrektorem CIA. Ale mogę się skontaktować z tobą.

Usta mężczyzny otworzyły się, po czym znów zamknęły.

– Opowiedz mi – powiedział Luke.

Mężczyzna po raz pierwszy spojrzał na Luke'a. Jego twarz była jak pomarszczony pergamin. Jego oczy były głęboko osadzone i bladoniebieskie. To były oczy znające jeszcze kilka sekretów. To były oczy bez krzty litości.

– Od dawna nie słyszałem tych słów – powiedział. – Nie radzę ci ponownie ich wymawiać. Nigdy nie wiadomo, kto słucha, nawet w miejscu takim jak to.

– W porządku.

– Domyślam się, że zadałeś mu pytanie, które zmusiło go do wypowiedzenia tej frazy. Jakie to było pytanie?

– Zapytałem go – powiedział Luke – dla kogo pracuje.

Stary mężczyzna westchnął przeciągle. Brzmiało to, jakby powietrze powolnie schodziło z opony, dopóki nie zejdzie w całości. Nagle mężczyzna wstał. Jego ruchy były szybkie i pozbawione słabości widocznej jeszcze kilka chwil wcześniej.

– Miło się z tobą rozmawiało – powiedział mężczyzna. – Pewnie jeszcze się kiedyś spotkamy.

W dłoni Luke'a pojawił się pistolet, jakby za sprawą magicznej sztuczki, lepszej niż ta z biszkoptem dla psa. To był inny pistolet niż ten, który miał wcześniej tego dnia. Ten miał na lufie ośmiocalowy tłumik. Był dłuższy niż sama broń. Luke od niechcenia wycelował w brzuch mężczyzny.

– Znasz ten tłumik? – powiedział. – Nazywa się Iluzja. To nowość, a ty wypadłeś z gry na jakiś czas, więc być może go nie znasz. Można spokojnie powiedzieć, że działa dobrze, nawet bardzo dobrze. Noc jak ta z taką mgłą? Broń wystrzeli i będzie to brzmiało, jakby ktoś kichnął. Nie będzie to głośne kichnięcie. Ciche kichnięcie jak w balecie. – Uśmiechnął się. – W SRT mamy wszystkie najlepsze zabawki.

Na twarzy mężczyzny pojawił się cień uśmiechu. – Lubię spotkania z tobą.

– Opowiedz mi – powtórzył Luke.

Mężczyzna wzruszył ramionami. – Powinieneś wracać do domu, do swojej uroczej żony i przystojnego syna. Ta sprawa nie powinna cię interesować. Nawet jeśli cię interesuje, nic nie możesz zrobić.

– Czym jest Operacja Czerwone Pudełko?

Zdawało się, że stary mężczyzna skrzywił się na tę nazwę.

Luke odczekał kilka sekund, ale nic nie wskazywało na to, żeby mężczyzna był gotów mówić. – Podaj mi jeden powód, dla którego nie powinienem pociągnąć za spust.

Mężczyzna mrugnął. – Zabij mnie – powiedział wolno – a nie będziesz mógł skorzystać z mojej wiedzy przy następnych sprawach.

Luke pokręcił głową. – Nie ma żadnych przyszłych spraw – powiedział. – Jeśli ta nie zostanie rozwiązana, nie ma przyszłości dla żadnego z nas.

Luke rzucił gniewne spojrzenie. – Czym jest Operacja Czerwone Pudełko?

Mężczyzna pokręcił głową. – Twoja sytuacja wymknęła się spod kontroli. Stałeś się niebezpieczny dla siebie i innych, a najgorsze jest to, że nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nie wypowiem tych słów. Operacja, o której wspomniałeś, została opracowana, aby przyspieszyć sukcesję prezydenta. Przygotowano ją na przypadek, gdy prezydent musi opuścić swój gabinet, ale nie ma czasu, żeby czekać na następne wybory.

– Dziś rano padły groźby dotyczące usunięcia prezydenta z urzędu – powiedział Luke. – Mówili o tym w radiu. – Stwierdzenie zabrzmiało dziwnie, kiedy tylko zostało wypowiedziane. Usuwanie prezydenta z urzędu i atak terrorystyczny na Biały Dom… Dwie sprawy nie pasowały do siebie. Luke był byt zmęczony. Trudno było znaleźć sens w tym wszystkim.

– Szybsze niż usuwanie z urzędu – powiedział Paul – I pewniejsze. Pomyśl o nagłej zmianie. Pomyśl o 1963. To operacja zarezerwowana na dzień, w którym lojalność prezydenta przestanie być niekwestionowana. Także na czas, kiedy wydarzenia są za duże lub zbyt delikatne dla człowieka w biurze. To na dzień, w którym trzeba działać.

– Kto o tym decyduje? – zapytał Luke.

Paul wzruszył ramionami. Znów się uśmiechnął – Decydują ludzie, którzy dowodzą.

Luke gapił się na niego.

– Jeśli powiesz mi, że nie wiesz, kto tak naprawdę dowodzi – powiedział Paul – zacznę się zastanawiać nad relacją twojej matki z mleczarzem.

Stary człowiek patrzył na niego. W jego oczach była jakaś dziwna iskra. Dla Luke'a wyglądał jak naganiacz na festynie albo kanciarz podróżujący z trupą odstawiającą medyczne pokazy. Mężczyzna się uśmiechnął. W uśmiechu nie było ani cienia radości.

– Widziałeś, jak wysadzono dziś Biały Dom, prawda?

Luke kiwnął głową. – Byłem tam.

– Oczywiście, że byłeś. Gdzie indziej mógłbyś być w takiej chwili? Czy to wyglądało, jakby zaatakował was dron? A może coś innego? Zastanów się. Pewnie wyglądało to raczej na serię detonacji, bomb umieszczonych w budynku kilka dni, a może nawet kilka tygodni wcześniej?

Oczami wyobraźni Luke ponownie zobaczył eksplozje, cały ich rząd biegnący od Skrzydła Zachodniego, przez Kolumnadę, aż do Rezydencji. Potężny wybuch rozerwał Rezydencję na kawałki, wyrzucając ogromny jej fragment wysoko w powietrze. Znów poczuł falę uderzeniową, tę, która próbowała zmieść z nieba ich helikopter.

Tylko jak ktoś umieścił bomby w Białym Domu?

Każdy, kto tam pracuje, podlega procedurom bezpieczeństwa o wysokim standardzie – od pokojówki i konserwatorów, przez pomywaczy i ludzi obierających cebulę, aż po sekretarza prasowego i szefa personelu Białego Domu. Każdy jest sprawdzany. Jeśli zamontowano bomby, to oznacza, że…

Robota kogoś z wewnątrz. Wszystko było wewnątrz, wewnątrz aparatu bezpieczeństwa, wewnątrz społeczności wywiadowczej, wystarczająco głęboko, żeby zebrać grupę ekspertów od materiałów wybuchowych, wymazać ich przeszłość, dać im nowe tożsamości i pracę w Białym Domu. Pracę bez ścisłego nadzoru, pracę dającą swobodę włóczenia się po korytarzach, szczególnie w nocy, gdy wokół nie ma żywego ducha.

Luke'owi ciąg zdarzeń zaczął układać się w całość. Przez cały dzień skupiał się tylko na bandzie terrorystów. Prawie nie byli wyszkoleni, ale ich posunięcia były brutalne i sprytne. Ukrywali się, uciekali, przeprowadzali działania asymetryczne, korzystając ze swoich niewielkich rozmiarów jak z broni przeciwko znacznie potężniejszemu wrogowi. Może ci ludzie nawet wierzyli w to, co robili. Może i wykradli materiał radioaktywny. Może i wysłali drona i nawet wysadzili część Białego Domu. Mimo to, byli tylko małym trybikiem w maszynie. Zostali wykorzystani przez coś znacznie większego, coś znacznie bardziej wyrafinowanego.

 

To, co powiedział, Ali Nassar było prawdą. Przez cały czas stał za tym amerykański rząd.

Luke poczuł dziwne ciepło wędrujące wzdłuż jego kręgosłupa. Podeszło do czubka głowy i zaczęło schodzić wzdłuż barków i ramion. Spojrzał na dłonie, w połowie oczekując, że zobaczy, jak stają w płomieniach. Poczuł falę nudności. Przez chwilę był pewien, że zaraz zwymiotuje. Nie chciał, żeby tak się stało, nie tutaj, nie przy Paulu.

– Jak mogę to zatrzymać? – zapytał Luke.

Paul potrząsnął głową. – Mój przyjacielu, nie zatrzymasz Operacji Czerwone Pudełko. Nie ma o czym mówić. To nie twoja wojna, Luke. Jeśli będzie próbował zrobić z tego swoją wojnę, przegrasz. Przegrasz w sposób, który prawdopodobnie przez jakiś czas będzie wyglądał spektakularnie, ale pod koniec zrobi się raczej patetyczny.

– Więc pozwól mi to zrobić.

Paul mruknął, a później się roześmiał. – Głupiec z ciebie. Nie masz za grosz instynktu samozachowawczego. Jesteś jak jeden z tych japońskich pilotów kamikaze z czasów II wojny światowej, który leci swoim samolotem wypełnionym bombami prosto w bok lotniskowca. Tyle że w tym wypadku samolot, którym lecisz to gumowa zabawka do kąpieli.

Stary mężczyzna przerwał na moment, zastanawiając się i licząc na to, że Luke zechce się wycofać.

– Dobrze. Chcesz umrzeć? Skontaktuj się z człowiekiem o nazwisku David Delliger. Na wypadek, gdybyś nie wiedział – jest sekretarzem obrony. On i prezydent byli współlokatorami, studiując na Yale. Nie ma takiej możliwości, żeby brał w tym udział, ale jest bardzo, bardzo bliski, choć pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Fragmenty ułożą się dla niego w całość dopiero po fakcie, ale poskłada je w głowie. Być może on także nie ma instynktu samozachowawczego. Jeśli tak jest, stworzycie idealną parę.

– Co z prezydentem? – zapytał Luke.

Paul wzruszył ramionami. – Co z nim?

– Jest teraz bezpieczny, prawda? – Luke naciskał. – Przebywa dziesięć pięter pod ziemią.

Paul się uśmiechnął. – Muszę już iść. Robi się późno i stary człowiek nie powinien przebywać o tej porze na zewnątrz. Nocami w parkach może być niebezpiecznie.

– Prezydent jest bezpieczny. – Naciskał Luke, łapiąc go za ramiona i czekając z przejęciem, aż usłyszy to od niego.

Paul powoli potrząsnął głową i odsunął rękę Luke'a.

– Nie rozumiesz – odpowiedział Paul zachrypłym głosem, zanim odwrócił się na pięcie i rozpłynął w srebro szarej mgle. – Jeśli to naprawdę jest Operacja Czerwone Pudełko, prezydent już nie żyje.

Rozdział 35

8:53 po południu

Centrum Działań Kryzysowych Mount Weather – Bluemont, Wirginia

Poważny młody człowiek wetknął głowę przez drzwi.

– Panie prezydencie? Wyruszamy za siedem minut. Chcielibyśmy, żeby był pan na miejscu dwie minuty wcześniej.

Thomas Hayes siedział na skórzanym fotelu fryzjerskim zamontowanym w jego garderobie. Pokój miał owalny kształt. Ściany były gołe, nie licząc lustra naprzeciwko i toaletki. W odbiciu lustra widział swojego szefa sztabu, Davida Halstrama, próbującego zrelaksować się na sofie.

Wyglądało na to, że David zna tylko dwie prędkości: Działaj i Działaj Szybciej. Nie potrafił zrelaksować się nawet w najspokojniejszych okolicznościach. Dziś nic się nie działo i panował tylko spokój. Cały czas się wiercił. Jeden z jego butów stukał o cementową podłogę z prędkością pocisków wyrzucanym z broni maszynowej.

Prezydent trzymał w dłoni ostateczną wersję notatek swojej przemowy. Staromodny papier dla prezydenta Hayesa – nigdy nie przyzwyczaił się w pełni do cyfrowej rewolucji. David miał tę samą przemowę na iPadzie.

Dwie młode kobiety robiły ostatnie poprawki w wyglądzie Hayesa. Jedna wygładzała jego makijaż tak, żeby wyglądało, jakby nie był umalowany. Druga układała jego włosy tak, żeby fryzura była schludna i reprezentatywna, ale żeby nie była idealna. Niemal został dziś zamordowany. Powinien być choć trochę potargany.

– Co to znaczy? – powiedział do młodego mężczyzny w drzwiach. – Czy to zadanie matematyczne?

– To oznacza, że zostało jeszcze pięć minut, panie prezydencie.

– Dobrze. Będę.

Kiedy mężczyzna wyszedł, prezydent Hayes znów spojrzał w lustro na Davida. – Co myślisz o tym sformułowaniu, którego użył na koniec, czeka nas świetność? Powtarza to trzykrotnie. Brzmi jak slogan reklamowy konta bankowego bez opłat. Chodzi mi o to, że co ja niby mam z tym zrobić?

Hayes był poddenerwowany i nie było w tym nic dziwnego. Za chwilę wejdzie na antenę i będzie na żywo mówić do Amerykanów o kryzysie, w którego obliczu stanęli. Mógł się tylko domyślać, że prawie wszyscy dorośli obywatele kraju i setki milionów za granicą zobaczą go i usłyszą. Każda stacja telewizyjna właśnie przygotowywała się do transmisji. To samo robiła prawie każda stacja radiowa. YouTube miało nadawać to na żywo.

To było największe przemówienie, jakie prawdopodobnie kiedykolwiek wygłosi, a zostało sklecone dziś po południu przez głównego redaktora przemówień, którego Hayes zwolniłby kilka tygodni wcześniej, gdyby tylko nie miał tylu spraw na głowie.

– Thomas – powiedział David – jesteś najlepszym mówcą, jakiego kiedykolwiek poznałem. Nie byłem przy Johnie F. Kennedym czy Martinie Luther Kingu, ale to nie ma znaczenia. Nikt, kto nadal żyje, nie jest nawet bliski dorównaniu tobie. Ktoś próbował cię dziś zabić. Zniszczyli Biały Dom i zabili prawie dwa tuziny osób. Amerykanie chcą cię usłyszeć. Mam na myśli, żebyś do nich mówił. Mów to, co podpowiada ci serce. Porusz ich i prowadź ich. Jeśli chcesz, skorzystaj z tej przemowy jak z przewodnika, albo wyrzuć to wszystko i improwizuj. Widziałem, jak przemawiałeś bez przygotowania i doprowadziłeś wszystkich do łez.

Hayes kiwnął głową. Spodobał mu się pomysł z improwizacją. Kiedy pomyślał o prowadzeniu, zauważył, czego brakowało. Poczucia strachu, lęku, przed oderwaniem od całości, tak jak rozrywa się słodko-słony cukierek. Tego brakowało. Dzisiejszy atak zajął wszystkie jego myśli. Czuł się pewny. Czuł, że znów może zostać przywódcą. Przestał dbać o to, co myśli Izba Reprezentantów, czy o to, co zrobili ludzie tacy jak Bill Ryan.

Thomas Hayes został wybrany, aby poprowadzić obywateli Stanów Zjednoczonych Ameryki. Prowadzenie było tym, co zamierzał robić.

– Myślisz, że Susan się pojawi?

David kiwnął głową. – Wiem, że tak. Rozmawiałem z nią dziś po południu. Nie darzy cię teraz wielkim uczuciem, ale to nie ma żadnego znaczenia. Później was pogodzimy. Do tego czasu będzie wykonywała, co do niej należy. Kiedy skończysz przemawiać i zaczniesz pozdrawiać i gawędzić z najbardziej wpływowymi ludźmi w Ameryce, a wszyscy zaczną się zbierać przed kamerami, aby pokazać jedność, ona też będzie z przodu i to bardzo, bardzo widoczna.

– Dobrze, David. Źle się czuję z tym, co dziś zrobiłem. Naprawdę chcę to naprawić.

David kiwnął głową. – Naprawisz.

Kiedy nadszedł czas, Hayes wstał z fotela, poprawił marynarkę na ramionach i stanowczym krokiem wyszedł z pokoju. David mu towarzyszył, idąc pół kroku za nim. Hayes wszedł do podziemnego studia telewizyjnego. Jego podium, z pieczęcią prezydencką, stało na scenie wysokiej na jedną stopę, wyściełanej niebieskim dywanem. Dookoła stały kamery i reflektory.

Hayes czuł się dobrze, czuł się pełen energii, czuł przypływ siły. Znów poczuł ten wzrost energii elektrycznej, który pojawiał się tuż przed wyścigiem, kiedy był jeszcze kapitanem drużyny wioślarskiej zajmującej miejsce w krajowym rankingu.

Musiał się powstrzymać, żeby nie wbiec na scenę jak gospodarz teleturnieju.

Usłyszał za sobą dźwięk telefonu Davida. Obejrzał się na szefa sztabu. David patrzył na ID rozmówcy. Podniósł wzrok.

– To Luke Stone.

Prezydent wzruszył ramionami. – Odbierz. Mamy jeszcze kilka minut. Zresztą, poradzę sobie. Robiłem to milion rady.

Wszedł na podium i rozejrzał się po jasno oświetlonym pomieszczeniu.

*

Luke stał nad brzegiem wody. Odszedł dokładnie pięć kroków od ławki, gdzie przed chwilą siedział jego ojciec. Prawie nic nie widział. Mgła była tak gęsta, że cudem nawiązał połączenie.

Telefon dzwonił i dzwonił.

– Halstram – odezwał się głos.

– David, muszę porozmawiać z prezydentem Hayesem.

– Luke, wybacz. Ty i twój partner zrobiliście dziś coś niesamowitego. Prezydent za dwie minuty będzie przemawiać na żywo na antenie. Jeśli chcesz, możesz zostawić mi wiadomość, ja przekażę mu ją, jak tylko się to skończy, czyli pewnie za godzinę. Posłuchaj, powinieneś pójść gdzieś, gdzie jest telewizor i oglądać przemówienie. Czuję, że zrobi duże wrażenie. Wbili nam jeden punkt, ale jeszcze nie wypadliśmy z gry, nic podobnego.

– David, mamy duży problem.

– Wiem. Byłem tam dzisiaj, pamiętasz? Będziemy ciężko pracować i wygrzebiemy się z tego. Uwierz mi, będziecie tego dużą częścią.

Luke nie umiał radzić sobie z ludźmi takimi jak David Halstram, a przynajmniej nie przez telefon. David mówił dużo i szybko, przerywał na moment, żeby wziąć oddech, po czym znów zaczynał mówić. Był energiczny, impulsywny i pewnie bardzo inteligentny. Oczywiście był przekonany o swoich możliwościach, także o tym, że ludzie powinni go słuchać i robić to, co mówi. Trudno było spowolnić go na tyle długo, żeby posłuchał.

Gdyby Luke był tam osobiście, mógłby przyłożyć służbowy koniec jego pistoletu do czoła Davida i złapać go za jego przerzedzającą się czuprynę. Albo, gdyby czuł się wypoczęty, mógłby po prostu wymierzyć cios karate w jego obojczyk. Każda z tych rzeczy przyciągnęła by uwagę Davida. Tyle że co zrobić przez telefon? To było trudne.

Mówił powoli jak do idioty. – David, musisz mnie wysłuchać. Życie prezydenta jest w niebezpieczeństwie.

– Dlatego jesteśmy teraz pod ziemią.

– David…

– Luke, słuchaj, jestem tu potrzebny. Jeśli nie masz konkretnej wiadomości, którą chcesz zostawić, zadzwoń do mnie za… jakieś dziewięćdziesiąt minut, dobrze? Jeśli nie odbiorę, spróbuj za następne pół godziny.

– Musicie stamtąd uciekać.

– Dobrze, Luke, porozmawiamy o tym. Właśnie się zaczyna. Muszę iść.

Połączenie zostało przerwane. Luke gapił się na telefon. Poczuł chęć, żeby wyrzucić urządzenie do rzeki. Zamiast tego poszedł do samochodu. Po minucie zaczął biec.

Czy naprawdę zamierzał jechać do Mount Weather, teraz, po prawie czterdziestu godzinach bez snu?

Tak.