Kostenlos

Pierwsze kroki

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

– Słyszysz, Oskarze? – rzekła matka. – Wuj streszcza ci w trzech słowach wszystkie moje rady; ostatnie zwłaszcza powinieneś sobie wyryć ognistymi głoskami.

– Och, już to uczyniłem – rzekł Oskar.

– A więc, podziękujże wujowi, czy nie słyszysz, że bierze na siebie twoją przyszłość? Możesz zostać adwokatem w Paryżu.

– Nie rozumie wielkości swoich losów – odparł staruszek, widząc ogłupiałą minę Oskara – ano cóż, wychodzi z kolegium. Słuchaj, ja nie jestem gaduła – dodał. – Pamiętaj, że w twoim wieku uczciwość zdobywa się jedynie, kiedy się umie opierać pokusom, w takim mieście zaś jak Paryż pokusy są na każdym kroku. Mieszkaj u matki na poddaszu, chodź prosto na wykłady, stamtąd do biura, kuj cały wieczór i cały dzień, ucz się w domu: zostań w dwudziestu dwu latach drugim dependentem, a w dwudziestym czwartym roku pierwszym; zgryź prawo, a przyszłość masz w kieszeni. A, ba! Gdyby ci się to nie podobało, mógłbyś wstąpić do mego syna rejenta i zostać jego następcą… tak więc praca, cierpliwość, dyskrecja, uczciwość: oto twoje szczeble.

– I dałby Bóg, aby pan żył trzydzieści lat i oglądał swoje piąte dziecko, spełniające wszystko, czego się spodziewamy po nim – wykrzyknęła pani Clapart, biorąc pana Cardot za rękę i ściskając ją gestem godnym jej młodości.

– Chodźmy na śniadanie – odparł dobry staruszek, prowadząc Oskara za ucho.

Przy śniadaniu wuj Cardot przyglądał się swojemu bratankowi nieznacznie i zauważył, że nie ma pojęcia o życiu.

– Niech mi go pani przysyła od czasu do czasu – rzekł do pani Clapart na pożegnanie – ja go pani wychowam.

Ta wizyta ukoiła zgryzoty biednej kobiety, która nie spodziewała się tak pomyślnego rezultatu. Przez dwa tygodnie prowadziła Oskara na spacer, nie odstępując go niemal na krok, i w ten sposób doczekała końca października. Pewnego rana Oskar ujrzał straszliwego rządcę, który zaszedł biedną rodzinę przy śniadaniu złożonym z sałatki śledziowej i szklanki mleka na deser.

– Mieszkamy w Paryżu i nie żyjemy tu tak jak w Presles – rzekł Moreau, który chciał w ten sposób oznajmić pani Clapart zmianę zaszłą w jego stosunkach z winy Oskara – ale mało będę siedział w mieście. Wszedłem w spółkę z ojcem Léger i Margueronem z Beaumont. Handlujemy majątkami ziemskimi, na początek kupiliśmy Persan. Jestem głową tej spółki, która zgromadziła milion, bo ja zaciągnąłem pożyczkę na mój kawałek ziemi. Kiedy wywącham jakiś interes, badamy go z Légerem; moi wspólnicy mają każdy po czwartej części, a ja połowę zysku, bo ja ponoszę wszystkie trudy, toteż będę w ciągłych rozjazdach. Żona mieszka w Paryżu, w dzielnicy du Roule, bardzo skromnie. Kiedy zrealizujemy jakieś interesy, kiedy będziemy już ryzykowali tylko nasze zyski, jeżeli będziemy zadowoleni z Oskara, może go zatrudnimy.

– Widzę, drogi przyjacielu, że katastrofa spowodowana przez moje nieszczęsne dziecko stanie się z pewnością początkiem twego świetnego losu, bo doprawdy energia twoja i zdolności marnowały się w Presles.

Następnie pani Clapart opowiedziała wizytę u wuja Cardot, aby pokazać panu Moreau, że ona i jej syn mogą nie być mu już ciężarem.

– Ma słuszność stary – odparł eks-rządca – trzeba trzymać Oskara żelazną ręką, a z pewnością zostanie rejentem lub adwokatem. Ale niech nie zbacza ani na krok z wytkniętej drogi. A, mam coś dla niego. Przy handlu majątkami ma się dużo spraw; mówiono mi o pewnym adwokacie, który kupił nagi tytuł, to znaczy kancelarię bez klienteli. To chłopak twardy jak sztaba żelazna, roboczy jak koń, piekielnej energii: nazywa się Desroches; oddam mu wszystkie nasze sprawy pod warunkiem, aby mi wziął krótko Oskara. Zaproponuję, aby go wziął do siebie za dziewięćset franków, ja dam trzysta, tak więc syn będzie panią kosztował tylko sześćset, i polecę go gorąco pryncypałowi. Jeżeli chłopak chce zostać człowiekiem, zostanie nim pod tą ręką; wyjdzie rejentem albo adwokatem.

– Oskarze, podziękujże panu Moreau, stoisz jak kołek! Nie każdy młody chłopak, który narobi głupstw, ma szczęście spotkać przyjaciół, którzy się nim interesują jeszcze, choć mieli przez niego przykrość…

– Najlepszy sposób pojednania się ze mną – rzekł Moreau, ściskając rękę Oskara – to pracować niezmordowanie i dobrze się prowadzić…

W dziesięć dni później, eks-rządca przedstawił Oskara panu Desroches, adwokatowi świeżo zamieszkałemu przy ulicy Bethisy, w obszernym mieszkaniu w głębi ciasnego dziedzińca, za skromną stosunkowo cenę. Desroches, człowiek lat dwudziestu sześciu, twardo wychowany przez ojca, z biednej rodziny, ujrzał swój własny obraz w losie Oskara; zajął się nim tedy, ale tak jak on był zdolny zająć się kimkolwiek, z pozorami surowości, która była jego cechą. Widok tego suchego i chudego człowieka, z niezdrową cerą, z włosami na jeża, zwięzłego w mowie, z przenikliwym okiem, ponurego mimo swej żywości, zmroził biednego Oskara.

– Tu pracuje się noc i dzień – rzekł adwokat z głębi swego fotela i zza długiego stołu, gdzie papiery narosły w istne szczyty alpejskie. – Panie Moreau, nie ubijemy go panu, ale trzeba, aby trzymał krok. Godeschal! – krzyknął.

Mimo że była niedziela, pierwszy dependent ukazał się z piórem w ręku.

– Panie Godeschal, oto praktykant, o którym panu mówiłem i którym pan Moreau się bardzo interesuje. Będzie jadał z nami. Zajmie izdebkę przy pańskim pokoju. Odmierzy mu pan czas na drogę do uniwersytetu i na powrót, tak aby nie tracił ani pięciu minut. Będzie pan czuwał, aby się nauczył kodeksu i aby poznał swój przedmiot; to znaczy, kiedy skończy zajęcia w kancelarii, da mu pan autorów do czytania: słowem, ma być pod pańskim bezpośrednim kierunkiem, a ja będę miał nad tym oko. Chcę z niego zrobić to, czym pan się zrobiłeś sam: tęgim szefem kancelarii w chwili, gdy mu przyjdzie złożyć adwokacką przysięgę. Idź z Godeschalem, młody przyjacielu, pokaże ci twoje legowisko, zadomowisz się.

– Widzi pan Godeschala?… – dodał Desroches, zwracając się do pana Moreau. – To chłopak, który tak jak ja nie ma nic: to brat Mariety, słynnej tancerki, która ciuła dla niego, aby miał za co traktować o kancelarię za dziesięć lat. Wszyscy moi dependenci to zuchy, które muszą liczyć tylko na swoich dziesięć palców. Toteż moich pięciu dependentów i ja pracujemy tyle co dwunastu innych! Za dziesięć lat będę miał najpiękniejszą klientelę w Paryżu. Tutaj żyje się dla spraw i dla klienteli! I to ludzie zaczynają wiedzieć. Wziąłem Godeschala od mego kolegi Dervilla: był tam tylko drugim dependentem i to od dwóch tygodni; ale poznaliśmy się tam, w tej wielkiej kancelarii. U mnie Godeschal ma tysiąc franków, stół i mieszkanie. Ten chłopak to drugi ja, jest niestrudzony! Lubię tego chłopca! On umiał żyć za sześćset franków, tak jak ja, kiedy byłem dependentem. Czego przede wszystkim żądam, to uczciwości bez plamki; kto umie jej dochować w ubóstwie, ten będzie człowiekiem. Za najmniejszym przekroczeniem tego rodzaju dependent wylatuje z mojej kancelarii.

– Widzę, że chłopak jest w dobrej szkole – rzekł Moreau.

Całe dwa lata Oskar żył przy ulicy Bethisy, w jaskini pieniactwa, bo jeśli to przestarzałe wyrażenie nadawało się kiedy, to z pewnością dla kancelarii Desrocha. Drobiazgowy i inteligentny dozór trzymał go w ryzach pracy i godzin tak ściśle, że życie jego w Paryżu podobne było do życia mnicha.

O piątej rano, zimą czy latem, Godeschal budził się. Schodził z Oskarem do kancelarii dla oszczędzenia ognia w zimie; zastawali zawsze pryncypała na nogach, przy pracy. Oskar załatwiał ekspedycję i przygotowywał swoje kursy, ale przygotowywał je niesłychanie gruntownie. Godeschal, a często sam pryncypał, wskazywali swemu uczniowi autorów do przewertowania, podsuwali mu trudności. Oskar porzucał artykuł kodeksu, dopiero skoro go zgłębił do dna i skoro zadowolił kolejno Godeschala i pryncypała, którzy brali go na egzamin ściślejszy i obszerniejszy niż na uniwersytecie. Wróciwszy z kursów, gdzie bawił krótko, znów siadał do biurka w kancelarii, znów pracował, czasem szedł do sądu, był wreszcie na zawołanie straszliwego Godeschala, aż do obiadu. Obiad, zwłaszcza obiad pryncypała, składał się z wielkiego talerza mięsa, talerza jarzyny i sałaty. Na deser kawałek sera. Po obiedzie, Oskar i Godeschal wracali do kancelarii i pracowali do wieczora. Raz na miesiąc Oskar szedł na śniadanie do wuja Cardot, a niedziele spędzał u matki. Od czasu do czasu Moreau, kiedy zaszedł do kancelarii w interesach, brał Oskara na obiad do Palais-Royal i sprawiał mu bal, prowadząc go gdzieś do teatru. Desroches i Godeschal tak gruntownie tępili w Oskarze jego słabość do elegancji, że nie myślał już o stroju.

– Dobry dependent – powiadał Godeschal – powinien mieć dwa czarne fraki (jeden nowy, drugi stary) czarne spodnie, czarne pończochy i trzewiki. Buty są za drogie. Na buty jest czas, kiedy się jest adwokatem. Dependent nie powinien razem wydawać więcej niż siedemset franków. Nosi się uczciwe koszule z grubego płótna. Ba! Kiedy się wychodzi z punktu zero, aby dojść do fortuny, trzeba umieć się ograniczyć. Patrz na pana Desroches! Żył, jak my żyjemy, i dziś jest czymś.

Godeschal świecił własnym przykładem. O ile głosił najściślejsze zasady honoru, dyskrecji, uczciwości, wykonywał je bez popisu, tak jak oddychał, jak chodził. To były naturalne funkcje jego duszy, jak chód i oddychanie są funkcjami organów. W półtora roku po nastaniu Oskara któryś dependent popełnił drugi raz drobną omyłkę w rachunkach podręcznej kasy. Godeschal rzekł doń przy całej kancelarii:

– Mój drogi Gaudet, zabierz się stąd dobrowolnie, iżby nie mówiono, że cię pryncypał oddalił. Jesteś albo roztargniony, albo nieścisły, a na najmniejszy błąd w tej mierze nie ma tu miejsca. Pryncypał nie dowie się o niczym, oto wszystko, co mogę dla ciebie zrobić jako kolega.

W dwudziestym roku Oskar był trzecim dependentem pana Desroches. Nie zarabiał jeszcze nic, ale miał życie i mieszkanie, bo pełnił czynności drugiego dependenta. Desroches miał dwóch szefów kancelarii, a drugi uginał się pod brzemieniem pracy. Kończąc drugi rok prawa, Oskar już umiał więcej niż wielu licencjatów, orientował się w trybunale i stawał w drobnych sprawach. Desroches i Godeschal byli zeń zadowoleni. Jedynie – mimo że zrobił się niemal rozsądny – zdradzał popęd do zabawy i chętkę błyszczenia, którą powściągała surowa dyscyplina i wytężona praca. Moreau, zadowolony z postępów chłopca, sfolgował ze swej surowości. Kiedy w lipcu 1825 Oskar przeszedł jednogłośnie ostatnie egzaminy, Moreau dał mu pieniędzy na wykwintniejsze ubranie. Pani Clapart, szczęśliwa i dumna z syna, gotowała wspaniałą wyprawę dla przyszłego licencjata, dla przyszłego drugiego dependenta. W ubogich rodzinach podarki przybierają zawsze praktyczny charakter. Z początkiem kursów, w listopadzie, Oskar dostał pokój drugiego dependenta, którego wreszcie zajął miejsce, miał osiemset franków pensji, stół i mieszkanie. Toteż wuj Cardot, który zasięgał potajemnie informacji o swoim bratanku, przyrzekł pani Clapart umożliwić Oskarowi nabycie kancelarii, jeżeli pójdzie tak dalej.

 

Mimo tak statecznych pozorów, Oskar Husson staczał w głębi duszy ciężkie walki. Chciał chwilami rzucić życie tak sprzeczne z jego skłonnościami i charakterem. Uważał, że galernicy szczęśliwsi są od niego. Gnieciony tą żelazną obrożą, miewał ochotę uciec, kiedy się porównywał na ulicy z dobrze ubranymi młodymi ludźmi. Trawił go szalony pęd do kobiet; rezygnował, ale popadał w głęboki wstręt do życia. Podtrzymywał go przykład Godeschala; raczej wleczono go, niż żeby sam był zdolny wytrwać na tak ciężkiej drodze. Godeschal, który obserwował Oskara, miał za zasadę nie narażać swego wychowanka na pokusy. Najczęściej Oskar był bez pieniędzy lub miał ich tak mało, że nie mógł sobie pozwolić na żaden wybryk. W ciągu tego ostatniego roku zacny Godeschal zabrał parę razy Oskara na hulankę, ponosząc koszta, zrozumiał bowiem, że trzeba popuścić sznura tej biednej przywiązanej kózce. Te wybryki, jak je nazywał surowy szef kancelarii, pomagały Oskarowi znosić istnienie, bo nie było mowy o zabawie u wuja Cardot, a tym mniej u matki, która żyła jeszcze skromniej niż Desroches. Moreau nie mógł, jak Godeschal, spoufalić się z Oskarem; może ten szczery opiekun młodego Husson posługiwał się Godeschalem, aby wprowadzić biednego chłopca w tajniki życia. Oskar, który nabył cnoty dyskrecji, zrozumiał, wchodząc w świat interesów, ogrom błędu popełnionego w owej nieszczęsnej podróży kukułką; ale bezmiar jego zdławionych zachcianek, nieopatrzność młodości, mogły go zawsze jeszcze pociągnąć. Bądź co bądź, w miarę jak poznawał świat i jego prawa, rozsądek jego krzepił się i byle tylko Godeschal nie stracił go z oczu, Moreau pochlebiał sobie, że wyprowadzi na ludzi syna pani Clapart.

– Jakże tam z chłopcem? – spytał handlarz ziemi, wróciwszy z jakiejś podróży, która go trzymała kilka miesięcy poza Paryżem.

– Wciąż nadto próżności – odparł Godeschal. – Daje mu pan ładne ubranie i ładną bieliznę, ma żaboty, toteż laluś biega w niedziele do Tuilerii szukać przygód. Cóż pan chce? Młodość. Dręczy mnie, abym go przedstawił mojej siostrze, gdzie by spotkał kapitalne towarzystwo: aktorki, tancerki, fircyków, ludzi, którzy przejadają swój majątek… On nie ma duszy adwokackiej, boję się tego. Ale mówi wcale nieźle, mógłby być obrońcą, mógłby bronić spraw porządnie przygotowanych…

W listopadzie r. 1825, w chwili gdy Oskar Husson objął stanowisko i przygotowywał swoją tezę, nastał do Desroches'a czwarty dependent, aby zapełnić próżnię spowodowaną awansem Oskara.

Ten czwarty dependent, nazwiskiem Fryderyk Marest, kierował się na drogę sądową i kończył trzeci rok prawa. Był to, wedle informacji zdobytych przez policję kancelarii, ładny chłopak dwudziestotrzyletni, posiadający dwanaście tysięcy funtów rocznie wskutek śmierci bezżennego wuja. Matka jego była wdową po bogatym handlarzu drzewa. Przyszły prokurator, ożywiony chwalebną żądzą poznania swego rzemiosła w najdrobniejszych szczegółach, wstąpił do Desroches'a z zamiarem studiowania procedury, tak aby móc zająć miejsce głównego dependenta w ciągu dwóch lat. Miał zamiar odbyć praktykę adwokacką w Paryżu, aby przebyć stopień do stanowiska, którego nie odmówiono by bogatemu chłopcu. Zostać gdziekolwiek prokuratorem w trzydziestym roku życia to była cała jego ambicja. Mimo że ów Fryderyk był stryjecznym bratem Jerzego Marest, ponieważ mistyfikator Pietrkowego dyliżansu zdradził swoje nazwisko jedynie panu Moreau, młody Husson znał go wyłącznie pod przydomkiem Jerzego, i to nazwisko Marest nie mogło mu niczego przypomnieć.

– Panowie – rzekł Godeschal przy śniadaniu, zwracając się do dependentów – oznajmiam wam przybycie nowego palestranta; że zaś jest bogaty jak Krezus, mam nadzieję, że go nabierzemy na wspaniałe oblewanie…

– Dawajcie księgę – rzekł Oskar, patrząc na pisarczyka – i bądźmy poważni.

Pisarczyk wdrapał się jak wiewiórka na półki, aby wziąć rejestr położony na najwyższej półce, iżby tam obrastał kurzem.

– Ma portki – rzekł pisarczyk, pokazując książkę.

Objaśnijmy ten wiekuisty koncept z Księgą, powszechnie wówczas uprawiany w kancelariach. Nie ma jak śniadanie palestrantów, obiad poborców i wieczerza panów, to stare porzekadło z XVIII wieku zostało dotąd prawdziwe, przynajmniej co się tyczy palestry, dla każdego, kto spędził parę lat życia na studiowaniu tajników procedury u adwokata lub hipoteki u rejenta. W świecie palestranckim, gdzie tyle się pracuje, lubią zabawę tym goręcej, iż jest rzadka, ale zwłaszcza lubią namiętnie rozkosz mistyfikacji. To tłumaczy do pewnego stopnia rolę Jerzego Marest w Pietrkowym dyliżansie. Najposępniejszego dependenta wciąż nurtuje potrzeba kawałów i figlów. Instynkt, z jakim w świecie tych młodych gryzipiórków chwyta się i rozwija mistyfikację, żart, jest doprawdy zadziwiający; coś równego znalazłoby się chyba u malarzy. Pracownia i kancelaria biją pod tym względem aktorów.

Kupując „nagą” koncesję, Desroches zaczął niejako nową dynastię. Narodziny te przerwały ciąg tradycji tyczących nowicjuszy. Toteż, objąwszy apartament, w którym nigdy nie gryzmolono aktów, Desroches ustawił tam nowe stoły, białe kartony z niebieskim grzbietem, wszystko nowe. Kancelaria jego składała się z dependentów wziętych z rozmaitych innych kancelarii, nieznających się między sobą i jak gdyby zdziwionych, że się znaleźli razem. Godeschal, który odbył praktykę u Dervilla, nie był człowiekiem, który by pozwolił przepaść cennej tradycji oblewania. Oblewanie jest to śniadanie, jakie wszelki nowicjusz winien jest pracownikom kancelarii, do której wchodzi. Otóż w epoce, gdy młody Oskar nastał do kancelarii, w pierwszym półroczu instalacji Desroches'a, pewnego zimowego wieczora, gdy wcześniej uporano się z robotą, w chwili gdy dependenci grzali się przy kominku przed wyjściem, Godeschal poddał myśl, aby sporządzić rzekomy rejestr architriklino-palestrancki, wysoce starożytny, ocalony z burz Rewolucji, pochodzący od prokuratora z Châtelet Bordina, bezpośredniego poprzednika Sauvagnesta, adwokata, od którego Desroches kupił swój przywilej. Zaczęto od szukania u antykwarzy jakiegoś rejestru datującego z osiemnastego wieku, pięknie oprawnego w pergamin, na którym by widniało orzeczenie Wielkiej Rady. Znalazłszy taką książkę, wywłóczono ją w kurzu, w piecu, w kominku, w kuchni; zostawiono ją nawet w ubikacji, którą dependenci nazywają salą obrad, i uzyskano patynę zdolną oczarować antykwarza, rysy piekielnie starożytne, rogi zjedzone tak, iż można by myśleć, że szczury urządziły z nich sobie biesiadę. Brzegi pobrudzono ze zdumiewającą dokładnością. Skoro raz książkę doprowadzono do należytego stanu, oto parę cytatów, które najtępszej głowie wytłumaczą cel, na jaki kancelaria Desroches'a przeznaczała tę księgę. Sześćdziesiąt pierwszych kart wypełnionych było zmyślonymi protokółami. Na pierwszej stronicy czytało się:

„W imię Oyca y Syna y Ducha Świętego. Tak niech się stanie. Dnia dzisieyszego, w święto naszey pani Świętey Genowefy, patronki miasta Pariża, pod którey wezwanie oddali się od roku 1525 kleryki tey kancelarii, my podpisani kleryki y podkleryki kancelarii mistrza Hieronima Sebastyana Bordin, sukcesora nieboszczyka Guerbet, za swego żywota prokuratora w Châtelet, uznaliśmy potrzebę, w iakiey znaleźliśmy się, zastąpienia regestrów y aktów installacii kleryków owey słynney kancelarii, znamienitey członkini królestwa Palestry, który to regestr okazał się pełen wskutek wciągnięcia aktów naszych drogich y ukochanych poprzedników, y uprosiliśmy Pieczętarza Archiwów Sądowych, aby go dołączył do regestrów innych kancelarii y udaliśmy się wszytcy na mszę do parafii Św. Seweryna, aby uczcić inauguracię tego naszego nowego regestru.

Dla stwierdzenia czego podpisaliśmy wszytcy: Malin, naczelny kleryk; Grevin, drugi kleryk; Atanazy Feret, kleryk; Jakób Huet, kleryk; Regnault de Saint-Jean-d'Angely, kleryk; Bedau, piszczyk, W roku Pańskim 1787.

Po wysłuchaniu mszy św., udaliśmy się do la Courtille, y wspólnym sumptem urządziliśmy tam grzeczne śniadanie, które skończyło się aż o siódmej rano”.

Było to cudownie wypisane. Nawet biegły przysiągłby, że to pismo datuje z osiemnastego wieku. Następowało potem dwadzieścia siedem aktów przyjęcia; ostatni z nieszczęsnego roku 1792. Po czternastoletniej luce, regestr zaczynał się w r. 1806, od nominacji Bordina na adwokata przy trybunale Sekwany pierwszej instancji. A oto tekst, który oznajmiał odbudowanie królestwa Palestry z przyległościami:

„Bóg w swojej łasce zechciał, aby mimo straszliwych burz, które srożyły się nad Francją, przeobrażoną w wielkie cesarstwo, szacowne archiwa wielce znamienitej kancelarii mistrza Bordin ocalały. My, podpisani dependenci bardzo godnego, bardzo cnotliwego mistrza Bordin, nie wahamy się przypisać tego niesłychanego ocalenia (gdy tyle aktów, dokumentów i przywilejów przepadło) opiece Świętej Genowefy, patronki tej kancelarii, jak również czci, jaką ostatni z dobrych prokuratorów dawnego czasu świadczył starym zwyczajom i obyczajom. Niezdolni rozstrzygnąć, jaki jest udział świętej Genowefy a mistrza Bordin w owym cudzie, postanowiliśmy udać się do świętego Szczepana z Góry, wysłuchać tam mszy, odprawionej przy ołtarzu tej świętej pasterki, która nam zsyła tyle dojnych krów, i ofiarować śniadanie naszemu pryncypałowi w nadziei, że pokryje jego koszta.

Podpisali: Oignard, pierwszy dependent, Poidevin, drugi dependent; Proust, dependent; Brignolet dependent; Derville, dependent, Augustyn Coret, piszczyk.

W kancelarii, 10 listopada 1806”.

„Nazajutrz o trzeciej popołudniu, podpisani dependenci stwierdzają tu swoją wdzięczność dla swego przezacnego patrona, który ich uraczył u imć Rolanda, traktiernika przy ulicy Husard, przedniemi winami z trzech krain Bordeaux, Szampanii i Burgundii, i potrawami osobliwie smakowitymi, od czwartej popołudniu aż do ósmej. Była kawa, lody, likiery w obfitości. Ale obecność patrona nie pozwoliła śpiewać laudes w pieśniach palestranckich. Żaden dependent nie przekroczył granic miłej wesołości, albowiem godny, czcigodny i hojny patron przyrzekł zaprowadzić swoich dependentów na Talmę w Brytanikusie do Komedii Francuskiej. Niech długo żyje mistrz Bordin!… Niech Bóg zsyła swoje łaski na jego czcigodną głowę! Oby mógł drogo sprzedać tak szacowną kancelarię! Oby bogaci klienci pchali mu się w ręce! Oby płacono mu rachunki bez zwłoki! Oby nasi patroni mogli mu być podobni! Oby był zawsze kochany przez dependentów nawet gdy go już nie będzie!”

Następowało trzydzieści sześć protokółów przyjęcia dependentów, rozmaitym pismem i atramentem, z wyrażeniami, podpisami i pochwałami jadła i napitku, które dowodziły wyraźnie, że protokóły sporządzało się i podpisywało na miejscu, inter pocula66.

Wreszcie, pod datą czerwca 1822, w epoce złożenia przysięgi przez Desroches'a, znajdowało się, co następuje:

„Ja, podpisany, Franciszek Klaudiusz Maria Godeschal, powołany przez mistrza Desroches do spełniania trudnych funkcji szefa kancelarii, której klientelę trzeba było stworzyć, dowiedziawszy się od mistrza Derville, u którego pracowałem dotąd, o istnieniu słynnych archiwów architriklino-palestranckich, słynnych w trybunale, prosiłem naszego łaskawego patrona, aby je wyprosił u swego poprzednika, zależało bowiem na tym, aby odnaleźć ten dokument noszący datę roku 1787, który się wiąże z innymi archiwami złożonymi w trybunale, których istnienie potwierdzili nam panowie Terrasse i Duclos, archiwiści, przy pomocy których to archiwów dochodzi się aż do roku 1525, znajdując co do obyczajów i kuchni palestranckiej wskazówki historyczne wysokiej wartości.

 

Dopełniwszy tego poszukiwania, kancelaria weszła w posiadanie owych świadectw czci, jaką nasi poprzednicy stale oddawali boskiej flaszy i dobrej kuchni.

Zaczem, dla zbudowania naszych następców i nawiązania łańcucha czasów i kubków, zaprosiłem panów Doublet, drugiego dependenta; Vassala, trzeciego dependenta; Herissona i Grandemain, dependentów, oraz Dumetsa, pisarczyka, na śniadanie w przyszłą niedzielę pod Czerwonego Konia, na wybrzeżu św. Bernarda, gdzie uświęcimy zdobycz tej księgi zawierającej konstytucję naszych gardzieli.

Tejże niedzieli, 27 czerwca, wypito 12 butelek rozmaitych win, uznanych za przednie. Zauważono dwa melony, paszteciki z ius romanum67, pieczeń wołową, kruche ciasto cum grzybibus68. Ponieważ panna Marieta, znamienita siostra pierwszego dependenta i primaballerina królewskiej akademii muzyki i tańca, oddała do rozporządzenia kancelarii odpowiednią ilość foteli na ten wieczór, wciąga się ten akt hojności do protokółu. Co więcej, uchwalono, że dependenci udadzą się gremialnie do tejże damy, aby jej podziękować i oświadczyć, że, przy pierwszym swoim procesie, skoro diabeł ześle jej takowy, zapłaci tylko wyłożone koszta, co się stwierdza niniejszym aktem.

Godeschal został obwołany ozdobą palestry, a zwłaszcza dobrym chłopem. Oby człowiek, który wyprawia tak piękne traktamenty, mógł rychło traktować o kupno kancelarii”.

Były tam plamy z wina, z pasztetu oraz podpisy podobne do rac ognistych. Aby uprzytomnić cechy prawdy, jakie umiano dać temu rejestrowi, wystarczy przytoczyć protokół przyjęcia Oskara.

„Dziś w poniedziałek, 25 listopada 1822, po posiedzeniu, które się odbyło wczoraj przy ulicy de la Cerisaie, w dzielnicy Arsenału, u pani Clapart, matki aspiranta do palestry, Oskara Husson, my podpisani oświadczamy, że uczta recepcyjna przeszła nasze oczekiwanie. Złożyły się na nią rzodkiewki, korniszony, śledziki, masło i oliwki na zakąskę, smakowita zupa ryżowa dobrze świadcząca o macierzyńskiej troskliwości, poznaliśmy w niej bowiem rozkoszny smak drobiu, z zeznań zaś podejmującego dowiedzieliśmy się, że istotnie dróbka pięknej gąski przyrządzonej staraniem pani Clapart zostały sprawiedliwie wmieszane do gospodarskiego rosołu, ze starannością, która jedynie w domowej kuchni spotykaną bywa.

Item 69, pieczyste otoczone morzem galarety, spłodzonej przez matkę pomienionego.

Item, ozór wołowy z pomidorami, rodzący na licach pomidorowy rumieniec szczęścia.

Item, potrawka z gołąbków, o smaku pozwalającym mniemać, że anioły czuwały nad jej wykonaniem.

Item, rynka makaronu w obliczu garnuszków kremu czekoladowego.

Item, deser składający się z jedenastu smakowitych dań, między którymi, mimo stanu pijaństwa, w jaki szesnaście butelek pierwszorzędnych win nas wprawiło, zauważyliśmy kompot z brzoskwiń, pełen dostojnej i szlachetnej delikatności.

Wina rusylońskie i rodańskie pobiły na głowę szampana i burgunda. Butelka maraskino i kirszu pogrążyły nas, mimo znakomitej kawy, do reszty w stanie winnej ekstazy; takiej, że jeden z nas, imć Herisson, znalazł się w Lasku Bulońskim myśląc, że jest wciąż na bulwarze du Temple, a Jacquinaut, piszczyk czternastolatek, zwracał się do dam liczących po lat pięćdziesiąt siedem, biorąc je za kobiety lekkich obyczajów, co akt niniejszy stwierdza.

Istnieje w naszych statutach surowo przestrzegane prawo, mianowicie aby pozwalać aspirantom do palestry dostrajać wspaniałość swojej uczty recepcyjnej do swego majątku, wiadomo bowiem, że nikt nie poświęca się Temidzie, kapiąc od złota, i że wszelki dependent jest surowo trzymany przez swoich rodzicieli. Toteż stwierdzamy z najwyższą pochwałą postępek rzeczonej pani Clapart, wdowy primo voto70 po panu Husson ojcu nowo przyjętego, i orzekamy, iż godzien jest wiwatów, które wzniesiono przy deserze. Podpisaliśmy wszyscy”.

Trzech dependentów wzięto już na tę mistyfikację i trzy rzeczywiste przyjęcia stwierdzono w tej imponującej księdze.

W dniu przybycia każdego neofity pisarczyk kładł na jego miejscu, na teczce, archiwa architriklino-palestranckie. Dependenci cieszyli się widokiem, jaki przedstawiała fizjognomia nowo przybyłego, gdy studiował te jowialne karty. Inter pocula nowo przyjęty dowiadywał się o sekrecie tej palestranckiej farsy, a ta wiadomość budziła w nim zrozumiałą chęć wzięcia na bas swoich następców.

Każdy może sobie tedy wyobrazić fizjonomię, jaką przybrali czterej dependenci na ten okrzyk Oskara, który z kolei stał się „nabierającym”.

– Dawać księgę!

W dziesięć minut potem piękny młodzieniec o zręcznej figurce i miłej fizjonomii spytał o pana Desroches i przedstawił się bez wahania Godeschalowi.

– Jestem Fryderyk Marest – rzekł – i przychodzę objąć miejsce trzeciego dependenta.

– Panie Husson – rzekł Godeschal – niech pan wskaże panu jego miejsce i obznajmi go z obyczajami kancelarii.

Nazajutrz dependent znalazł książkę położoną na swojej teczce; ale, przebiegłszy pierwsze strony, zaczął się śmiać, nie pokwapił się z zaproszeniem i odłożył książkę.

– Panowie – rzekł, dopiero wychodząc około piątej – mam kuzyna, szefa kancelarii u rejenta Leopolda Hannequin, poradzę się go, co mam uczynić z okazji przyjęcia.

– Źle – rzekł Godeschal – nie wygląda na nowicjusza ten przyszły sądownik.

– Weźmiemy się do niego – rzekł Oskar.

Nazajutrz, o drugiej, Oskar ujrzał wchodzącego szefa kancelarii rejentalnej i poznał w nim Jerzego Marest.

– Ho, ho! Toż to przyjaciel Alego Paszy – wykrzyknął swobodnie.

– O, pan tutaj, panie ambasadorze? – odparł Jerzy, przypominając sobie Oskara.

– Jak to, znacie się panowie? – zapytał Godeschal.

– Myślę! Narobiliśmy głupstw razem – rzekł Jerzy – już temu więcej niż dwa lata… Tak, opuściłem pana Crottat i przeniosłem się do Hannequina właśnie z przyczyny tej afery…

– Co za afery? – spytał Godeschal.

– Och, nic – odpowiedział Jerzy na znak Oskara. – Chcieliśmy zbujać jednego para Francji, a tymczasem on nas wystrychnął na dudków… A więc, wy chcecie naciągnąć mego kuzyna…

– My nie naciągamy – rzekł Oskar z godnością – oto nasza konstytucja.

I podał słynny rejestr, otwarty w miejscu, gdzie się znajdował wyrok wykluczenia wydany na opornego, który, za fakt karygodnego sknerstwa, musiał opuścić kancelarię w roku 1788.

– Myślę sobie, że to jest naciąganie, a oto postronek – odparł Jerzy, wskazując ucieszne archiwa. – Ale mój kuzyn i ja jesteśmy bogaci i wyrżniemy wam bibę, jakiej jeszczeście nie widzieli71 i która pobudzi waszą imaginację protokółową. Jutro, w niedzielę, w Rocher-de-Cancale, o drugiej. Potem zaprowadzę was wieczór do markizy las Florentinas y Cabirolos, gdzie sobie zagramy i gdzie spotkacie elitę dystyngowanych kobiet. Zatem, panowie z Pierwszej Instancji – dodał z rejentalną uroczystością – głowa do góry i starajcie się doić jak dawni muszkieterowie…

– Hurra! – zakrzyknęła kancelaria jak jeden człowiek. – Brawo!Wery well!Wiwat!… Niech żyją Marestowie!…

– Hurra! – powtórzył pisarczyk.

– Co się tu dzieje? – spytał patron, wychodząc z gabinetu. – A, to ty, Jerzy – rzekł do pierwszego dependenta – domyślam się, przychodzisz rozpuszczać moich dependentów.

I wrócił do swego gabinetu, wołając Oskara.

– Masz, oto pięćset franków – rzekł, otwierając kasę – idź do trybunału i wykup z ekspedycji wyrok w sprawie Vandenessa przeciw Vandenessowi, trzeba go zalegalizować dziś wieczór, jeżeli możliwe. Przyrzekłem dwadzieścia franków nagłości Simonowi; zaczekaj na wyrok, jeśli nie gotowy, i nie daj się zbałamucić, bo Derville byłby zdolny w interesie swego klienta podstawić nam nogę. Hrabia Feliks de Vandenesse ma większe wpływy niż brat jego, ambasador, nasz klient72. Toteż miej oczy otwarte, i za najmniejszą trudnością przyjdź do mnie.

Oskar wyszedł z postanowieniem odznaczenia się w tej małej potyczce, pierwszej, jaka się nadarzyła od czasu jego instalacji.

66inter pocula (łac.) – dosł. między kubkami; w trakcie spotkania przy alkoholu. [przypis edytorski]
67ius romanum (łac.) – prawo rzymskie. [przypis edytorski]
68cum grzybibus (łac., żart.) – z grzybami. [przypis edytorski]
69item (łac.) – jak również; a także; tak samo; podobnie. [przypis edytorski]
70primo voto (łac.) – pierwszego nazwiska (po pierwszym mężu). [przypis edytorski]
71jeszczeście nie widzieli – konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: jeszcze nie widzieliście. [przypis edytorski]
72Hrabia Feliks de Vandenesse ma większe wpływy niż brat jego, ambasador (…) – por. Balzac, Kobieta Trzydziestoletnia. [przypis tłumacza]