Kostenlos

Cierpienia wynalazcy

Text
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Lucjan uczynił gest zdumienia.

– Ach, dziecko – rzekł ksiądz w obawie, iż posunął się za daleko – spodziewałeś się znaleźć archanioła Gabriela w księdzu obciążonym wszystkimi nieprawościami kontrdyplomacji dwóch królów? (Jestem pośrednikiem między Ferdynandem Siódmym207 a Ludwikiem Osiemnastym, dwoma wielkimi… królami, którzy obaj zawdzięczają koronę głębokim… kombinacjom). Wierzę w Boga, ale bardziej wierzę w nasz zakon, nasz zakon zaś wierzy jedynie w doczesną władzę. Aby uczynić władzę doczesną bardzo silną, zakon nasz podpiera Kościół apostolski, katolicki i rzymski, to znaczy całokształt uczuć, które utrzymują lud w posłuszeństwie. Jesteśmy nowożytnymi templariuszami208, mamy swój ideał. Jak templariuszów, tak i nasz zakon złamano dla tych samych przyczyn: byłby zagarnął świat. Jeśli chcesz być żołnierzem, ja będę twoim hetmanem. Słuchaj mnie, jak żona słucha męża, dziecko matki, a ręczę ci, że w niespełna trzy lata będziesz margrabią de Rubmpré, zaślubisz jedną z najwyżej urodzonych panien i zasiądziesz kiedyś na ławie parów209. W tej chwili, gdybym cię nie był zabawił rozmową, czym byłbyś? Trupem nie do odszukania w mule rzecznym; a więc zdobądź się na wysiłek poezji!…

Tu Lucjan spojrzał z ciekawością na swego protektora.

– Młody człowiek, który siedzi tu w tej kolasce, obok księdza Karlosa Herrery, tytularnego kanonika kapituły w Toledo, sekretnego posła Jego Królewskiej Mości Ferdynanda Siódmego do Jego Królewskiej Mości króla Francji, wiozącego mu depeszę, która powiada może: „Kiedy mnie oswobodzisz, każ powiesić wszystkich tych, którym łaszę się w tej chwili, zwłaszcza zaś mego posła, aby był na pewno sekretny”, ten młody człowiek – rzekł ksiądz – nie ma nic wspólnego z poetą, który umarł. Wyłowiłem cię, wróciłem cię życiu, należysz do mnie, jak stworzenie do stwórcy, jak w bajkach cudownych afryt210 do geniusza, ikoglan211 do sułtana, jak ciało do duszy. Podtrzymam cię tą oto potężną dłonią na drodze władzy; równocześnie zaś przyrzekam ci rozkosz, zaszczyty, nieustające uciechy… Nigdy nie braknie ci pieniędzy… Będziesz błyszczał, będziesz paradował, gdy ja, schylony w błocie fundamentów, będę murował błyszczący gmach twej fortuny. Ja kocham potęgę dla potęgi! Będę szczęśliwy twymi rozkoszami, których mi wzbroniono. Słowem, będę tobą!… Otóż w dniu, w którym ten pakt człowieka z biesem, dziecka z dyplomatą, przestanie ci dogadzać, zawsze możesz sobie poszukać małego zakątka, jak ten, o którym mi mówiłeś, aby się utopić; będziesz trochę więcej albo trochę mniej tym, czym jesteś dziś: nieszczęśliwym lub zhańbionym.

– To nie jest kazanie arcybiskupa Grenady!212 – wykrzyknął Lucjan, widząc, iż kolasa zatrzymuje się przed stacją.

– Nie wiem, jaką nazwę dajesz temu zwięzłemu katechizmowi, mój synu (adoptuję cię bowiem i uczynię cię spadkobiercą); ale to jest kodeks ambicji. Niewielka jest liczba wybrańców bożych. Nie ma wyboru: albo trzeba się zakopać w klasztorze (a i tam często odnajdziesz świat w miniaturze!), albo przyjąć ten kodeks.

– Może lepiej jest człowiekowi nie być tak uczonym – rzekł Lucjan, próbując zgłębić duszę straszliwego księdza.

– Jak to! – rzekł ksiądz. – Zgrawszy się przez nieznajomość zasad gry, ty chcesz opuścić partię w chwili, gdy stajesz się silny, gdy zjawiasz się, mając za sobą tęgie plecy… i nawet nie okazujesz pragnienia odwetu? Jak to! Nie doświadczasz chętki, aby wsiąść na kark tym, którzy cię wygnali z Paryża?

Lucjan zadrżał, jak gdyby jakiś instrument z brązu, jakiś chiński gong wydał straszliwy dźwięk szarpiący wszystkie nerwy.

– Jestem tylko skromnym księdzem – podjął ten człowiek, którego twarz spalona na brąz słońcem Hiszpanii przybrała okropny wyraz – ale gdyby ludzie mnie upokorzyli, zdeptali, storturowali, zdradzili, sprzedali, jak z tobą uczyniły łajdaki, o których mi mówiłeś, stałbym się jak Arab na pustyni!… Tak, poświęciłbym ciało i duszę zemście. Drwiłbym z tego, iż skończę na szubienicy, spętany na śmiertelnym wózku, wbity na pal, zgilotynowany jak u was; ale oddałbym głowę nie wprzód, ażbym zgniótł wrogów pod obcasem.

Lucjan milczał, odeszła mu już ochota bawić się kosztem księdza.

– Jedni pochodzą od Abla, drudzy od Kaina – rzekł na zakończenie kanonik. – Ja jestem krwi mieszanej: jestem Kainem dla wrogów, Ablem dla przyjaciół; biada temu, który obudzi Kaina!… Ostatecznie, ty jesteś Francuz, ja Hiszpan i, co więcej, kanonik!…

„Cóż za arabska krew!” – pomyślał Lucjan, przyglądając się ukradkiem zesłanemu przez niebo protektorowi.

Ksiądz Karlos Herrera nie miał w sobie nic, co by zdradzało jezuitę czy choćby duchownego. Krótki, gruby, o szerokich rękach i takimż tułowiu, o sile Herkulesa, spojrzeniu straszliwym, ale złagodzonym przybraną słodyczą, o brązowej cerze kryjącej nieprzeniknioną powłoką wszelkie uczucia, czynił on na pierwszy rzut oka wrażenie raczej odpychające. Długie i piękne włosy, pudrowane wzorem księcia de Talleyrand, dawały temu osobliwemu dyplomacie wygląd biskupa; niebieska z białą obwódką wstążka, na której wisiał złoty krzyżyk, zdradzała zresztą dostojnika kościelnego. Czarne jedwabne pończochy rysowały kształt nóg godnych atlety. Ubranie, wytwornie schludne, zdradzało tę drobiazgową staranność o swą osobę, którą u prostych księży nie zawsze się spotyka, zwłaszcza w Hiszpanii. Trójgraniasty kapelusz spoczywał na przednim siedzeniu kolasy z cyfrą213 korony hiszpańskiej. Mimo tylu przyczyn do odrazy, wzięcie jego, szorstkie i ujmujące razem, łagodziło wrażenie; w stosunku zaś do Lucjana ksiądz rozwijał wyraźną zalotność, pieszczoty niemal kocie. Stroskane oko Lucjana zwracało uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Czuł, że w tej chwili rozstrzyga się dlań śmierć albo życie, znajdował się bowiem o dwa stajania214 za Ruffec. Ostatnie słowa Hiszpana poruszyły wiele strun w jego sercu; i, powiedzmy to na wstyd Lucjana i księdza, który przenikliwym okiem śledził piękną fizjonomię poety, te struny były z najgorszych, z tych, które drgają pod działaniem niskich uczuć. Lucjan oglądał na nowo Paryż, chwytał na nowo cugle władzy, które jego niezręczne ręce wypuściły, mścił się! Świeże porównanie prowincji z życiem Paryża – owa najsilniejsza z pobudek jego samobójstwa – znikało mu z oczu: miał się odnaleźć w swoim środowisku, ale wspierany dłonią polityka, dochodzącego w głębokości aż do zbrodni Cromwella215.

 

„Byłem sam, teraz będzie nas dwóch” – mówił obie.

Im więcej odsłaniał błędów w poprzednim swym postępowaniu, tym więcej duchowny okazywał mu sympatii. Współczucie tego człowieka rosło w miarę nieszczęścia, nie dziwił się zaś niczemu. Mimo to Lucjan pytał sam siebie, jakie może mieć pobudki ów pośrednik intryg królewskich. Najpierw zadowolił się zdawkową racją: Hiszpanie są szczodrzy! Hiszpan jest szczodry, jak Włoch jest truciciel i zazdrośnik, jak Francuz jest lekki, Niemiec prostoduszny, Żyd plugawy, Anglik szlachetny. Odwróćcie te pewniki, a ujrzycie prawdę. Żydzi zagarnęli złoto, komponują Roberta Diabła, grają Fedrę, śpiewają Wilhelma Tella, zamawiają obrazy, budują pałace, piszą Reisebilder216 i cudowne poezje, są potężniejsi niż kiedykolwiek, religia ich jest uznana, udzielają kredytu papieżowi! W Niemczech dla każdej drobnostki pytają cudzoziemca: „Czy ma pan kontrakt na piśmie?”, tyle spotyka się złej wiary. We Francji oklaskuje się od pięćdziesięciu lat na scenie idiotyzmy narodowe, nosi się wytrwale nieprawdopodobne kapelusze i zmienia się rząd jedynie pod tym warunkiem, że będzie ciągle taki sam!… Anglia rozwija w obliczu świata perfidie, których ohydę można porównać tylko z jej chciwością. Hiszpan, pochłonąwszy złoto dwu Indii217, nie ma już nic. Nie ma kraju na świecie, gdzie by było mniej otruć niż we Włoszech i gdzie obyczaje byłyby łatwiejsze i bardziej rycerskie. Hiszpanie wiele korzystali z reputacji Maurów218.

Kiedy Hiszpan siadł z powrotem do kolasy, szepnął pocztylionowi do ucha:

– Co koń wyskoczy, trzy franki na wino.

Lucjan wahał się jeszcze. Ksiądz rzekł:

– No, siadaj, chłopcze.

I Lucjan wsiadł, pod pozorem zaaplikowania swemu protektorowi argumentu ad hominem219.

– Mój ojcze – rzekł – człowiek rozwijający z najzimniejszą krwią zasady, które niejeden mieszczuch uważałby za głęboko niemoralne…

– I które są nimi, mój synu, oto czemu Chrystus chciał, aby zgorszenie miało miejsce; i oto czemu świat okazuje taką obawę przed zgorszeniem.

– Człowieka pańskiej miary nie zdziwi pytanie, jakie mu zadam?

– Ech, synu – rzekł Karlos Herrera – nie znasz mnie. Czy myślisz, że przyjąłbym sekretarza, nimbym się przekonał, czy ma zasady dość pewne, aby mnie nie okraść? Jestem rad z ciebie. Posiadasz wszystkie skrupuły człowieka, który myśli o samobójstwie w dwudziestu latach. Chciałeś zapytać…

– Czemu się pan mną interesuje? Jaką wartość przedstawia dla pana moja powolność?… Czemu dajesz mi wszystko? Jakie pan ma w tym wyrachowanie?

Hiszpan popatrzał na Lucjana i uśmiechnął się.

– Poczekajmy nowego wzgórza, chłopcze, pójdziemy kawał pieszo i pogadamy na świeżym powietrzu. Wnętrze kolasy nie jest dość dyskretne.

Milczenie panowało jakiś czas między dwoma towarzyszami podróży, szybkość zaś jazdy dopomogła, można powiedzieć, do moralnego odurzenia Lucjana.

– Dojeżdżamy do wzgórza, ojcze – rzekł Lucjan, budząc się jak gdyby ze snu.

– A zatem, chodźmy – rzekł ksiądz, krzyknąwszy mocnym głosem na pocztyliona, aby się zatrzymał.

Wyskoczyli na gościniec.

– Dziecko – rzekł Hiszpan, biorąc Lucjana pod ramię – czy przemyślałeś kiedy Ocalenie Wenecji220 Otwaya? Czy zrozumiałeś tę głęboką przyjaźń mężczyzny do mężczyzny, jaka wiąże Piotra i Jaffiera, która czyni, iż kobieta jest dla nich bagatelką, i która zmienia między nimi wszystkie pojęcia społeczne?… To mówię dla poety.

„Ksiądz kanonik zna i teatr” – pomyślał Lucjan. – Czy ojciec czytał Woltera?… – zapytał.

– Uczyniłem lepiej – odparł kanonik – wprowadzam go w czyn.

– Nie wierzy ksiądz w Boga?

– Dobryś, więc to ja jestem ateuszem! – rzekł ksiądz, uśmiechając się. – Przejdźmy do rzeczy pozytywnych, moje dziecko – rzekł, ujmując go wpół. – Mam czterdzieści sześć lat, jestem naturalnym synem221 wielkiego pana, tym samym bez rodzimy, a mam serce… Ale dowiedz się tego, wyryj to w mózgu swoim, jeszcze miękkim: człowiek lęka się samotności. A ze wszystkich samotności samotność moralna przeraża go najwięcej. Pierwsi pustelnicy żyli z Bogiem, zamieszkiwali świat najbardziej zaludniony, świat duchowy. Skąpcy zamieszkują świat wyobraźni i rozkoszy. Skąpiec ma wszystko, nawet płeć swoją, w mózgu. Pierwszą myślą człowieka, niechby to był trędowaty lub galernik, zhańbiony lub chory, jest mieć towarzysza swej doli. Na zadowolenie tego uczucia, które jest zasadą samego życia, obraca wszystkie siły, całą swą potęgę, cały zapas żywotności. Bez tego najwyższego pragnienia czyż szatan byłby mógł znaleźć towarzyszy?… Tkwi w tym cały nienapisany jeszcze poemat: byłby to prolog do Raju utraconego222, który jest tylko apologią buntu.

– A to byłaby Iliada zepsucia – rzekł Lucjan.

– Otóż ja jestem sam, żyję sam! Mam wprawdzie suknię, ale nie mam duszy księdza. Lubię się poświęcać, mam ten nałóg. Żyję poświęceniem, dlatego jestem księdzem. Nie lękam się niewdzięczności, a jestem wdzięczny. Kościół jest niczym dla mnie, to idea. Oddałem się na usługi królowi Hiszpanii; ależ nie można kochać króla Hiszpanii, jest moim panem, unosi się wysoko nade mną. Pragnę kochać moje stworzenie, ukształtować je, ulepić na swój użytek, aby je kochać jak ojciec własne dziecko. Będę się rozpierał w twoim kabriolecie, mój chłopcze, będę się delektował twymi powodzeniami u kobiet, będę sobie mówił: „Ten piękny młody człowiek to ja! Tego margrabiego de Rubempré ja stworzyłem i wprowadziłem w arystokrację; wielkość jego jest moim dziełem, myśli mą myślą, milczy moim milczeniem albo mówi moim głosem, radzi się mnie we wszystkim”. Ksiądz de Vermont223 odegrał taką rolę przy Marii Antoninie.

– Zaprowadził ją na rusztowanie!

– Nie kochał królowej!… – odparł Hiszpan. – Kochał tylko księdza de Vermont.

– Mamże zostawić za sobą rozpacz? – rzekł Lucjan.

– Mam skarby, będziesz w nich czerpał.

– W tej chwili wiele bym uczynił, aby uwolnić Sécharda – odparł Lucjan głosem, który nie dźwięczał już samobójstwem.

– Powiedz słowo, synu, a jutro rano otrzyma sumę potrzebną dla swego uwolnienia.

– Jak to! Dałbyś mi, ojcze, dwanaście tysięcy?…

– Dziecko! Czyż nie widzisz, że robimy cztery mile na godzinę? Staniemy na obiad w Poitiers. Tam, jeśli chcesz podpisać pakt, dać mi jeden jedyny dowód posłuszeństwa – jest on wielki, żądam go! – wówczas dyliżans jadący do Bordeaux zawiezie piętnaście tysięcy franków twojej siostrze…

 

– Gdzież są?

Hiszpański kanonik nie odpowiedział nic, Lucjan zaś pomyślał:

„Wydał się, żartował sobie ze mnie”.

W chwilę potem Hiszpan i poeta siedli w milczeniu z powrotem. Milcząc, ksiądz sięgnął ręką do kieszeni kolaski, wydobył z niej ów worek skórzany, podzielony na trzy przegródki, kształtu myśliwskiej torby, tak znany podróżnikom, po czym wygarnął zeń sto portugalskich dukatów, zanurzając po trzykroć szeroką rękę i wyjmując ją za każdym razem pełną złota.

– Ojcze, jestem twój – rzekł Lucjan, olśniony złotym strumieniem.

– Dziecko! – rzekł ksiądz, całując Lucjana z czułością w czoło. – To tylko trzecia część złota, która znajduje się w tej torbie; trzydzieści tysięcy franków, nie licząc pieniędzy na podróż.

– I ojciec podróżuje sam?… – wykrzyknął Lucjan.

– Cóż to jest? – rzekł Hiszpan. – Mam więcej niż sto tysięcy talarów w przekazach na Paryż. Dyplomata bez pieniędzy to to, czym ty byłeś przed chwilą: poeta bez woli224.

W chwili gdy Lucjan wsiadał do powozu z rzekomym dyplomatą hiszpańskim, Ewa wstawała, aby nakarmić syna. Znalazła nieszczęsny list i przeczytała. Zimny pot zrosił jej ciało, ciepłe jeszcze z rannego snu, w oczach się jej zaćmiło, zawołała Marynę i Kolba.

Na pytanie jej: – Czy pan Lucjan wyszedł? – Kolb odpowiedział:

– Dag, brożę bani, bżed źfidem.

– Zachowajcie największą tajemnicę o tym, co wam zwierzę – rzekła Ewa do dwojga służących – brat mój wyszedł z pewnością, aby odebrać sobie życie. Biegnijcie oboje, zasięgnijcie ostrożnie wiadomości i przepatrzcie brzeg rzeki.

Ewa została sama, w stanie trudnym do opisania. Wśród tego wzruszenia zjawił się u niej o siódmej rano Petit-Claud, aby pomówić o interesach. W takich chwilach człowiek jest gotów posłuchać każdego.

– Pani – rzekł adwokat – nasz drogi Dawid jest w więzieniu; znalazł się w sytuacji, którą przewidywałem od początku. Radziłem mu wówczas stowarzyszyć się, dla eksploatacji odkrycia, z jego konkurentami, braćmi Cointetami; ci ludzie posiadają środki urzeczywistnienia tego, co u pani męża jest jedynie pomysłem. Toteż wczoraj wieczór, ledwie doszła mnie nowina o aresztowaniu, cóż uczyniłem? Poszedłem do panów Cointetów z zamiarem wydobycia z nich ustępstw, które by was mogły zadowolić. Jeśli zechcecie bronić tego odkrycia, życie wasze będzie w dalszym ciągu tym, czym jest: pasmem procesów, w których będziecie pobici. W końcu, wyczerpani i dogorywający, skończycie na tym, iż zrobicie, może ze swoją szkodą, z jakimś kapitalistą to, co, gdybyście posłuchali mej rady, zrobilibyście dziś jeszcze, ku swej korzyści, z braćmi Cointetami. Oszczędzicie sobie w ten sposób prywacji225, wzruszeń, walki wynalazcy z chciwością kapitalisty i obojętnością społeczeństwa. Ot! Gdyby panowie Cointetowie spłacili wasze długi, gdyby spłaciwszy długi, dali jeszcze sumkę, która by wam przypadła bez względu na to, jaka będzie wartość, przyszłość lub wykonalność odkrycia, przyznając Dawidowi, rozumie się, prócz tego pewien udział w eksploatacji, czy nie bylibyście szczęśliwi?… Pani staje się w ten sposób właścicielką inwentarza drukarni i sprzeda ją pani zapewne: to da jakieś dwadzieścia tysięcy; podejmuję się znaleźć nabywcę na tych warunkach. Jeśli uzyskacie piętnaście tysięcy franków za akt spółki z panami Cointetami, będziecie mieli kapitalik trzydziestu pięciu tysięcy, z czego, wedle obecnego kursu renty, uzyskacie dwa tysiące rocznie… Można żyć na prowincji za dwa tysiące. I, niech pani zauważy, będziecie mieli jeszcze ewentualność spółki z Cointetami. Powiadam ewentualność, trzeba bowiem liczyć się z niepowodzeniem. A zatem, oto punkty, które, jak sądzę, zdołałbym uzyskać: przede wszystkim, zupełne uwolnienie Dawida, następnie, piętnaście tysięcy franków jako odszkodowanie za jego pracę, płatne bez prawa do rewindykacji, gdyby nawet odkrycie okazało się nieproduktywne; wreszcie, spółka między Dawidem panami Cointetami dla eksploatacji uzyskanego przezeń patentu, po wypróbowaniu (wykonanym wspólnie i pod dyskrecją!) sposobu fabrykacji, na podstawach następujących: panowie Cointetowie poniosą wszystkie koszty. Aportem226 Dawida będzie jego patent; będzie miał prawo do czwartej części zysków. Pani jesteś kobietą zdrowej rady i bardzo rozsądną, co nie zawsze jest przywilejem pięknych kobiet; niech pani pomyśli nad tymi propozycjami, a uzna pani, że zasługują na przyjęcie…

– Ach, panie – wykrzyknęła biedna Ewa w rozpaczy, zalewając się łzami – czemu nie przyszedł pan wczoraj wieczór ofiarować mi tę transakcję? Rylibyśmy uniknęli hańby i… o wiele gorzej.

– Dyskusja moja z Cointetami, którzy, jak mogła się pani domyślać, kryją się za Métivierem, skończyła się o północy. Ale cóż takiego zaszło od wczoraj, co jest gorsze niż uwięzienie biednego Dawida? – spytał Petit-Claud.

– Oto straszliwa wiadomość, jaką zastałam za przebudzeniem – rzekła, podając adwokatowi list Lucjana. – Dał mi pan w tej chwili dowód, że jesteś nam oddany, jesteś przyjacielem Dawida i Lucjana, nie potrzebuję tedy prosić o tajemnicę…

– Niech pani będzie bez obawy – rzekł Petit-Claud, oddając list po przeczytaniu. – Lucjan się nie zabije. Stawszy się przyczyną uwięzienia szwagra, potrzebował jakiejś racji, aby was opuścić, ten list to jedynie, ot, tyrada w stylu teatralnym przed zejściem ze sceny.

Cointetowie doszli do celu. Storturowawszy wynalazcę i jego rodzinę, pochwycili chwilę, w której wyczerpanie rodzi pragnienie spoczynku. Nie wszyscy poszukiwacze tajemnic mają naturę buldoga, który zdycha ze swym łupem w zębach; Cointetowie zaś wystudiowali dobrze charakter swych ofiar. Dla Wielkiego Cointeta uwięzienie Dawida było ostatnią sceną pierwszego aktu w tym dramacie. Drugi akt zaczynał się propozycją, jaką przyniósł właśnie Petit-Claud. Jako skończony gracz, adwokat ujrzał w wyskoku Lucjana jedną z tych niespodzianych szans, które przyśpieszają rozgrywkę partii. Ujrzał Ewę tak ściętą z nóg ostatnim wypadkiem, że postanowił skorzystać z tego, aby pozyskać jej zaufanie, ocenił bowiem wreszcie wielki jej wpływ na Dawida. Zatem, miast grążyć panią Séchard jeszcze głębiej w rozpaczy, starał się ją pokrzepić i skierował ją bardzo zręcznie ku więzieniu, myśląc, że w obecnym stanie ducha będzie wpływała na Dawida, aby zawarł spółkę z Cointetami.

– Dawid, proszę pani, mówił mi, iż pragnie fortuny jedynie dla pani i dla jej brata; ale musiała pani dojść do przekonania, że szaleństwem byłoby chcieć wzbogacić Lucjana. Ten chłopiec połknąłby trzy fortuny.

Wyraz twarzy Ewy mówił dość jasno, że ostatnie jej złudzenie co do brata uleciało; toteż adwokat uczynił pauzę, aby przekształcić milczenie klientki w pewnego rodzaju zgodę.

– Zatem w całej tej kwestii chodzi tylko o panią i o dziecko. Pani rzeczą jest ocenić, czy dwa tysiące renty starczą do waszego szczęścia, nie licząc sukcesji po ojcu. Pani teść uciułał sobie już od dawna dochodzik jakich siedmiu do ośmiu tysięcy, nie licząc procentów, jakie umie wyciskać z kapitałów; ostatecznie, macie przed sobą ładną przyszłość. Po co się dręczyć?

Adwokat opuścił panią Séchard, pozwalając jej zastanowić się nad tą perspektywą, dość zręcznie przygotowaną poprzedniego dnia przez Wielkiego Cointeta.

– Ukaż pan im możliwość otrzymania jakiejkolwiek sumy – rzekł ów angulemski żbik do adwokata, kiedy ów przyszedł mu oznajmić o aresztowaniu – skoro się zaś oswoją z myślą zgarnięcia jakiejś gotowizny, mamy ich; zaczniemy się targować i pomalutku ściągniemy ich do kwoty, którą mamy zamiar ofiarować za ten sekret.

To zdanie zawierało poniekąd streszczenie drugiego aktu tego finansowego dramatu.

Kiedy pani Séchard, z sercem złamanym obawami los brata, ubrała się i zeszła, aby się udać do więżenia, uczuła lęk na myśl o tym, iż przyjdzie jej przebyć samej ulice Angoulême. Nie troszcząc się zgoła o stan duszy klientki, Petit-Claud wrócił wszelako, aby jej ofiarować ramię, sprowadzony myślą dosyć makiaweliczną, i mimo woli bardzo ujął Ewę, która poczytała tę przysługę za dowód delikatności; przyjął podziękowanie, nie wyprowadzając jej z błędu. Ta drobna uprzejmość u człowieka tak twardego, tak bezwzględnego i w podobnej chwili wpłynęła na zmianę sądu pani Séchard o Petit-Claudzie.

– Prowadzę panią – rzekł – dalszą drogą, ale za to nikogo nie spotkamy.

– Tak, pierwszy raz nie mam prawa pokazywać się z podniesioną głową! Twardo mi to dano odczuć wczoraj…

– To był pierwszy i ostatni raz.

– Och, to pewne, że nie zostanę w tym mieście…

– Gdyby mąż pani zgodził się na propozycje na wpół już ułożone między Cointetami a mną – rzekł Petit-Claud, zbliżając się z Ewą do bram więzienia – zechce mnie pani zawiadomić, przyszedłbym natychmiast z upoważnieniem Cachana, na mocy którego Dawid mógłby wyjść i prawdopodobnie nie wróciłby już do więzienia…

Te słowa, powiedziane w obliczu kaźni, były tym, co Włosi nazywają combinazione. U nich słowo to wyraża trudny do określenia postępek, w którym spotyka się trochę perfidii zmieszanej z legalnością, zręczność dozwolonego podejścia, wpółlegalne i dobrze przygotowane szalbierstwo. Według nich noc św. Bartłomieja to była combinazione polityczna.

Dla przyczyn wyłuszczonych wyżej uwięzienie za długi jest wydarzeniem sądowym na prowincji tak rzadkim, że w przeważnej ilości miast nie istnieje dom karny dla tego celu. W takim razie wtrąca się dłużnika do tego więzienia, w którym zamyka się aresztowanych, uwięzionych, oskarżonych i skazanych. Takie są poszczególne nazwy, jakie w obliczu prawa kolejno przybierają ci, których lud nazywa pospolicie zbrodniarzami. Dawida umieszczono tedy tymczasowo w jednej z izdebek angulemskiego więzienia, którą może świeżo opuścił jakiś skazaniec, odsiedziawszy swą karę. Wtrącony do aresztu, z przyznaną przez prawo sumą na miesięczny koszt wyżywienia, Dawid znalazł się w obliczu grubego jegomości, który dla tych nieszczęśników staje się potęgą większą niż król: dozorca więzienny! Na prowincji nie istnieje typ dozorcy chudego. Przede wszystkim, to miejsce jest niemal synekurą227; następnie, dozorca jest niby oberżysta niepłacący czynszu za lokal: żywi się bardzo dobrze, żywiąc bardzo licho więźniów, których lokuje, tak samo jak oberżysta, wedle ich środków. Znał Dawida z nazwiska, przez ojca zwłaszcza, toteż miał na tyle zaufania, aby go dobrze umieścić na jedną noc, mimo że drukarz był bez grosza.

Więzienie w Angoulême datuje się z bardzo dawnych czasów i nie więcej doznało zmian niż katedra. Furta jego jest klasyczna: brama nabijana gwoździami, mocna, zużyta, niska, o budowie tym bardziej cyklopiej, ile że ma jakby jedyne oko na czole w otworku zwanym „judaszem”, przez który odźwierny ogląda przybysza, nim otworzy. Na parterze wzdłuż fasady biegnie korytarz; na ten korytarz wychodzą liczne cele, których okna, wysokie i opatrzone koszykami, otrzymują mdłe światło z podwórza. Dozorca zajmuje mieszkanie oddzielone od tych cel sklepioną sienią, która przegradza parter na dwie części; na końcu tej sieni znajduje się krata zamykająca wyjście na dziedziniec. Dozorca zaprowadził Dawida do pokoiku w pobliżu sieni, tuż prawie koło swego mieszkania. Stary wyga pragnął zatrzymać w sąsiedztwie swoim człowieka, który, zważywszy jego wyjątkową pozycję, mógł mu służyć za towarzystwo.

– To najlepszy pokój – rzekł, widząc, iż Dawid zdumiał się na widok lokalu.

Mury były z kamienia, dość wilgotne. Okna, bardzo wysoko umieszczone, miały kraty żelazne. Kamienna posadzka wiała lodowatym chłodem. Słyszało się regularny krok strażnika, przechadzającego się w korytarzu. Ten szmer, monotonny jak przypływ morza, nasuwa bez ustanku tę myśl: „Pilnują cię! Nie jesteś wolny!” Wszystkie te szczegóły, ten całokształt wrażeń mają niezmierny wpływ na duchowy stan uczciwych ludzi. Łóżko, które wskazano Dawidowi, było ohydne; ale uwięzieni przechodzą tak gwałtowny wstrząs pierwszej nocy, że dopiero na drugi dzień uświadamiają sobie twardość legowiska. Dozorca starał się być miły i oczywiście zaproponował więźniowi, aby się przechadzał aż do zmroku. Cierpienie Dawida zaczęło się dopiero z chwilą ułożenia na spoczynek. Regulamin bronił więźniom światła, trzeba było pozwolenia samego prokuratora, aby uwięzionego za długi zwolnić z przepisów, które niewątpliwie miały na uwadze jedynie ludzi będących w zatargu ze sprawiedliwością. Dozorca ofiarował Dawidowi gościnność u siebie, ale wreszcie, w godzinie spoczynku, trzeba było więźnia zamknąć. Biedny wynalazca poznał wówczas ohydę więzienia i grubość jego obyczajów, która go przejęła odrazą. Ale, mocą reakcji właściwej myślicielom, zizolował się w tej samotności, ocalił się z niej, utonąwszy w owym marzeniu, jakie poeci zdolni są snuć na jawie. Nieszczęśliwy zaczął wreszcie ogarniać myślą swoje sprawy. Więzienie popycha do rachunku sumienia. Dawid spytał sam siebie, czy spełniał obowiązki głowy rodziny. Jakaż musiała być rozpacz jego żony! Czemu, jak mówiła Maryna, nie postarał się najpierw zarobić dosyć pieniędzy, aby móc później oddać się do woli wynalazkom?

„Jak zostać w Angoulême – pomyślał – po takim skandalu? Skoro wyjdę z więzienia, co się z nami stanie? Gdzie się podziać?”

Przyszły mu wątpliwości co do odkrytej przez siebie metody. Była to chwila lęku, jaką zdolni są zrozumieć tylko wynalazcy! Z jednej wątpliwości w drugą, Dawid zaczął widzieć jasno swą sytuacją i sam powiedział sobie to, co Cointetowie mówili staremu Séchardowi i co Petit-Claud przed chwilą mówił Ewie:

„Przypuściwszy, że wszystko pójdzie dobrze, cóż będzie przy wprowadzaniu w praktykę? Trzeba uzyskać patent, skąd wziąć na to pieniędzy?… Trzeba mi fabryki, gdzie bym mógł przeprowadzić badania na szerszą skalę, to znaczy wydać swoją tajemnicę!… Och! Jakąż Petit-Claud miał słuszność!”

Z najciemniejszego więzienia tryska nieraz najżywsze światło.

„Ba – rzekł Dawid, zasypiając na tapczanie, na który rzucono ohydny materac kryty brązowym, bardzo grubym suknem – Petit-Claud zajdzie tu z pewnością jutro rano”.

Dawid był tedy sam z siebie bardzo dobrze przygotowany, aby wysłuchać propozycji, jakie mu żona przynosiła z obozu wrogów. Skoro Ewa uściskała męża i siadła w nogach łóżka (był tam tylko jeden najpospolitszy drewniany stołek), spojrzenie jej padło na ohydny kubeł w kącie i na mury upstrzone nazwiskami i napisami poprzedników Dawida. Wówczas z oczu jej, zaczerwienionych od płaczu, zaczęły na nowo cieknąć łzy. Znalazła jeszcze łzy, po wszystkich, które wylała, na widok męża w roli zbrodniarza!

– Oto więc dokąd może zawieść żądza sławy! – wykrzyknęła. – O mój aniele, porzuć tę drogę!… Idźmy razem ubitą ścieżką, nie szukajmy nagłej fortuny… Tak mało mi trzeba, aby być szczęśliwą, zwłaszcza po tym, co wycierpiałam!… I gdybyś wiedział!… To hańbiące więzienie nie jest naszym największym nieszczęściem!… Patrz!…

Podała list Lucjana, który Dawid skwapliwie przeczytał; aby go pocieszyć, przytoczyła okrutny sąd adwokata o Lucjanie.

– Jeśli Lucjan się zabił, to już się stało – rzekł Dawid – jeśli zaś nie stało się w tej chwili, nie zabije się już: nie potrafi, jak sam mówi, mieć woli dłużej niż jeden ranek…

– Ale jak żyć w tej obawie?… – wykrzyknęła siostra, która przebaczyła bratu prawie wszystko na myśl o jego śmierci.

Powtórzyła mężowi propozycje, które Petit-Claud rzekomo uzyskał u Cointetów i które Dawid natychmiast przyjął z prawdziwym zadowoleniem.

– Będziemy mieli z czego żyć w wiosce koło Houmeau, gdzie znajduje się fabryka Cointetów, a nie chcę już nic prócz spokoju! – zawołał wynalazca. – Jeśli Lucjan ukarał się śmiercią, będziemy mieli dosyć, aby czekać fortuny po ojcu, jeśli zaś żyje jeszcze, biedny chłopiec potrafi się zastosować do naszych skromnych środków… Cointetowie zrobią z pewnością majątek na tym odkryciu; ale, ostatecznie, czymże jestem wobec kraju? Człowiekiem. Jeśli mój sekret wyjdzie na dobre ogółowi, będę zadowolony! Ot, droga Ewo, ani ty, ani ja nie jesteśmy stworzeni na handlarzy. Nie mamy ani namiętności zysku, ani tej twardości w wypuszczaniu z mieszka pieniędzy, nawet najprawowiciej należnych, a to są, jak się zdaje, główne cnoty przemysłowca; te dwie odmiany sknerstwa nazywają ludzie przezornością i talentem do interesów!

Uszczęśliwiona z tej zgodności zapatrywań, jednego z najsłodszych kwiatów miłości, interesy bowiem poglądy mogą się nie zgadzać u dwojga nawet się kochających się istot, Ewa poprosiła dozorcę, aby posłał od niej do Petit-Clauda słówko, w którym żądała uwolnienia Dawida, oznajmiając wzajem zgodę na zamierzony układ. W dziesięć minut Petit-Claud zjawił się w ohydnej izbie i rzekł:

– Niech pani wróci do domu, przyjdziemy niebawem… No i cóż, drogi przyjacielu – rzekł Petit-Claud do Dawida – dałeś się więc chwycić! Jak mogłeś popełnić ten błąd, aby wyjść z kryjówki?

– Ba! Jakże nie miałem wyjść? Oto co Lucjan pisał.

Dawid oddał Petit-Claudowi list Cérizeta; adwokat wziął go, przeczytał, obejrzał, obmacał i zaczął rozmawiać o interesach, mnąc list jakby przez roztargnienie i chowając go do kieszeni. Następnie adwokat wziął Dawida pod rękę i wyszedł z nim w czasie bowiem tej rozmowy przyniesiono dozorcy nakaz zwolnienia, wystawiony przez komornika.

Znalazłszy się w domu, Dawid miał uczucie, że jest w niebie; płakał jak dziecko, ściskając Lucusia i widząc się w swej sypialni po dwudziestu dniach uwięzienia, którego ostatnie godziny były, w duchu pojęć prowincji, hańbiące. Kolb i Maryna zjawili się z powrotem. Maryna dowiedziała się w Houmeau, że widziano Lucjana idącego drogą do Paryża, za Marsac. Strój dandysa zwrócił uwagę wieśniaków śpieszących z żywnością na targ. Puściwszy się konno gościńcem, Kolb dowiedział się wreszcie w Mansle, że Lucjan (którego poznał pan Marron) przejechał tamtędy w kolasce pocztowej.

– Cóż wam mówiłem? – wykrzyknął Petit-Claud. – To nie poeta, ten chłopak to chodzący romans.

207Ferdynand VII (1784–1833) – król Hiszpanii w roku 1808, obalony przez Napoleona, odzyskał tron w 1813; w 1820 jego rządy spowodowały liberalną rewolucję, podczas której pozostawał uwięziony; w 1823 dzięki wojskowej interwencji Francji powrócił do władzy absolutnej. [przypis edytorski]
208templariusze – zakon rycerski, założony ok. 1120 w Jerozolimie w celu obrony i eskorty pielgrzymów do Ziemi Świętej. Posiadali kilkanaście prowincji w Europie, dzięki licznym nadaniom, przywilejom papieskim i operacjom finansowym zgromadzili wielkie bogactwa, dzięki którym mieli znaczące wpływy polityczne. Po upadku Królestwa Jerozolimskiego, pozbawieni siedziby templariusze przenieśli się na Cypr, a następnie do Francji. Upadek zakonu spowodowały wysunięte przez króla Francji Filipa IV Pięknego (1268–1314), poważnie zadłużonego u zakonu, oskarżenia o świętokradztwa, herezję i czary. Francuska gałąź zakonu została skasowana w 1311, jej majątki skonfiskowano, a wielu templariuszy, włącznie z wielkim mistrzem Jakubem de Mollay i najwyższymi dostojnikami, spalono na stosie. Ostatecznie zakon został zawieszony przez papieża w 1317. [przypis edytorski]
209par – członek wyższej izby parlamentu we Francji w latach 1814–1848. [przypis edytorski]
210afryt a. ifryt – zły duch, demon w ludowych wierzeniach arabskich; tu jako podległy geniuszowi, tj. dżinowi, potężnej istocie powstałej z powietrza lub ognia. [przypis edytorski]
211ikoglan – paź na dworze sułtana. [przypis edytorski]
212To nie jest kazanie arcybiskupa Grenady – odniesienie do opowieści z książki Przypadki Idziego Blasa (1715–1735) Alaina René Lesage'a, w której główny bohater, młody łazik, zostaje sekretarzem mającego ambicje literackie arcybiskupa Grenady i ma za zadanie ostrzec go, jeśli uzna, że jego homilie i pisma straciły na sile kaznodziejskiej, gdyż sam arcybiskup obawia się, że może nie być obiektywny w ocenie. [przypis edytorski]
213cyfra (daw.) – inicjały, monogram. [przypis edytorski]
214stajanie a. staje – staropolska miara długości drogi, odległość przebyta przez konia pomiędzy dwoma odpoczynkami. [przypis edytorski]
215Cromwell, Olivier (1599–1658) – polityk ang., główna postać angielskiej wojny domowej (1642–1651, zw. też rewolucją angielską), rozgromił siły rojalistów, stłumił powstanie w Szkocji oraz krwawo ujarzmił Irlandię; doprowadził do postawienia przed Najwyższym Trybunałem Sądowym króla Karola I Stuarta, który został publicznie ścięty, co oznaczało obalenie monarchii i ustanowienie republiki w Anglii; od 1653 jako lord protektor sprawował dyktatorskie rządy. [przypis edytorski]
216komponują „Roberta Diabła”, grają „Fedrę”, śpiewają „Wilhelma Tella” (…) piszą „Reisebilder” – Robert Diabeł (1831): opera Giacomo Meyerbeera, niemieckiego kompozytora żydowskiego pochodzenia; Fedra (1677): tragedia Racine'a, w której główną rolę w 1842 z ogromnym sukcesem odgrywała Rachel Félix (1821–1858), francuska aktorka żydowskiego pochodzenia; Wilhelm Tell (1829): opera Rossiniego; Reisebilder (Obrazy z podróży, 1826–31): książka Heinricha Heinego, niemieckiego poety żydowskiego pochodzenia. [przypis edytorski]
217dwu Indii – dawniej mówiono o Indiach Wschodnich oraz o Indiach Zachodnich, tj. Karaibach; Hiszpanie mieli kolonie w obu rejonach. [przypis edytorski]
218Maurowie (hist.) – od średniowiecza do pocz. XIX w.: europejska nazwa na określenie muzułmańskich mieszkańców Płw. Iberyjskiego i płn.-zach. Afryki, z pochodzenia w większości Berberów (rdzennych mieszkańców Afryki Płn.). [przypis edytorski]
219ad hominem (łac.) – dosł. do człowieka; argument ad hominem: niemerytoryczny sposób argumentowania, skierowany do konkretnego człowieka i odwołujący się do jego poglądów w celu pokazania ich sprzeczności z przedstawioną przez niego tezą. [przypis edytorski]
220Ocalenie Wenecji – najbardziej znany dramat angielskiego pisarza Thomasa Otwaya (1652–1685), opowiadający o przyjaźni Wenecjanina Jaffiera i najemnego żołnierza Piotra, uczestników spisku przeciwko senatowi weneckiemu; aby zdobyć zaufanie bezwzględnego przywódcy spiskowców, Jaffier pozostawia pod jego opieką własną żonę jako zakładniczkę, narażając ją na gwałt; kiedy po ujawnieniu spisku pojmany Piotr ma zostać powieszony, Jaffier, aby oszczędzić mu hańbiącej śmierci, przebija go i popełnia samobójstwo. [przypis edytorski]
221syn naturalny – syn urodzony poza małżeństwem; daw. przeciwieństwo syna legalnego. [przypis edytorski]
222Raj utracony – poemat poemat epicki w 12 księgach autorstwa angielskiego poety Johna Miltona (1608–1674), opowiadający o buncie aniołów pod wodzą Szatana oraz o upadku i wygnaniu pierwszych ludzi z raju. [przypis edytorski]
223Vermont, Mathieu-Jacques de, zwany księdzem de Vermont (1735–1806) – nauczyciel, zaufany powiernik, a także sekretarz gabinetu Marii Antoniny, żony Ludwika XVI. [przypis edytorski]
224Mam więcej niż sto tysięcy talarów w przekazach na Paryż… – czytelnicy Ojca Goriot Balzaca domyślili się zapewne tożsamości księdza Karlosa Herrery z Jakubem Colliemn, inaczej Vautrinem. [przypis tłumacza]
225prywacja – ograniczenie, obywanie się bez czegoś. [przypis edytorski]
226aport – wkład niepieniężny wnoszony do spółki, mający postać wartości niematerialnych (np. patentów) lub rzeczy, wyceniany jako określona wartość majątkowa. [przypis edytorski]
227synekura (z łac. sine cura: bez troski, bez starania) – dobrze płatne stanowisko niewymagające żadnej pracy. [przypis edytorski]