Kostenlos

Potop

Text
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Hetman czytał:

„Bo chociaż niebezpieczna to była impreza, gdyż podjazdy szeroko szły, wszelako dwa zniósłszy1632 i nikogo nie żywiąc1633, w przodek się wydostałem, od czego wielka księcia napadła konfuzja1634, albowiem zaraz począł suponować1635, iż jest otoczony i jako w potrzask lezie…”

– To dlatego to niespodziane cofanie się! – zawołał hetman. – Diabeł, czysty diabeł!

Lecz czytał coraz ciekawiej:

„Książę, nie rozumiejąc, co się stało, jął głowę tracić i podjazd za podjazdem wysyłał, któreśmy też znacznie szarpali, iż żaden w tej samej liczbie nie wracał. Idąc zaś w przodku, wiwendę1636 przejmowałem, groblem rozkopywał i mosty psuł, tak iż z wielką fatygą postępować przed się mogli, nie śpiąc, nie jedząc, dnia i nocy bezpiecznej nie mając. Z obozu nie mogli się wychylić, bo ordyńcy nieostrożnych chwytali, co się zaś obóz zdrzymnął, to mu z łozy okrutnie wyli, oni zaś myśląc, iż wielkie wojsko na nich następuje, przez całe noce w gotowości stać musieli. Czym książę do znacznej desperacji przywiedzion nie wie, co ma począć, gdzie iść i jako się obrócić – dlatego rychle nań następować trzeba, póki terror1637 nie przejdzie. Wojska ma sześć tysięcy, ale blisko tysiąca stradał1638. Konie mu padają. Rajtaria dobra, piechoty słuszne, Bóg jednak dał, iż to z dnia na dzień topnieje, a byle nasze wojska ich dosięgły, to się rozlecą. Karoce książęce, część kredensu i rzeczy zacnych w Białymstoku zachwyciłem, z dwiema armatami, alem co większe potopić musiał. Książę zdrajca od ustawicznej cholery silnie zachorzał i ledwie na koniu usiedzieć może, febris1639 nie opuszcza go dniem i nocą. Panna Borzobohata zagarnięta, ale chorym będąc, na cnotę jej nastawać nie może. Wieści takowe i konfesje1640 o desperacji od jeńców powziąłem, których moi Tatarzy przypiekali i którzy byle ich jeszcze raz przypiec, prawdę powtórzyć są gotowi. Za czym służby moje pokornie J. W. Panu i Hetmanowi memu polecając, o przebaczenie, jeślim w czym pobłądził, proszę. Ordyńcy dobrzy pachołkowie i widząc siła1641 zdobyczy, okrutnie służą.”

– Jaśnie wielmożny panie! – rzekł Oskierko. – Już wasza wielmożność pewnie mniej żałuje, że Wołodyjowskiego tu nie masz, bo i ten temu wcielonemu diabłu nie wyrówna.

– To są zdumiewające rzeczy! – rzekł, biorąc się za głowę, pan Sapieha. – A nie łżeli on?

– To ambitna sztuka! On i księciu wojewodzie wileńskiemu prawdę w oczy gadał ani dbając, czy mu miło słuchać, czy niemiło. Ot! ten sam proceder co z Chowańskim, jeno Chowański miał piętnaście razy więcej wojska.

– Jeśli to prawda, to trzeba następować jako najprędzej – rzekł Sapieha.

– Póki się książę nie opamięta.

– Ruszajmy, na miły Bóg! Tamten mu groble rozkopuje, to i dognamy!

Tymczasem jeńcy, których Tatarzy w kupie przed hetmanem trzymali, poczęli, widząc przed sobą hetmana, jęczeć, płakać, nędzę swoją okazywać i różnymi językami litości wzywać. Byli bowiem między nimi Szwedzi, Niemcy i przyboczni Bogusławowi Szkoci. Pan Sapieha odjął ich Tatarom, jeść dać kazał i konfesaty1642 bez przypiekania prowadzić.

Zeznania potwierdziły prawdę słów Kmicicowych. Więc wszystkie wojska sapieżyńskie ruszyły z wielkim impetem naprzód.

Rozdział XXXVIII

Następna relacja Kmicicowa przyszła z Sokółki i brzmiała krótko:

„Książę, aby wojska nasze omylić, symulował pochód ku Szczuczynowi, dokąd podjazd wysłał. Sam z główną siłą poszedł do Janowa i tam posiłki w piechocie otrzymał, które kapitan Kyritz przyprowadził: ośmset ludzi dobrych. Od nas ognie książęce widać. W Janowie mają tydzień wypocząć. Jeńcy mówią, że i bitwę przyjąć gotów. Febra trzęsie go ciągle.”

Po odebraniu tej relacji pan Sapieha, zostawiwszy resztę wozów i armat, ruszył komunikiem1643 do Sokółki i na koniec dwa wojska stanęły sobie oko w oko. Przewidywano też, że bitwa jest nieuchronną, gdyż jedni nie mogli już dłużej uciekać, drudzy gonić. Tymczasem jako zapaśnicy, którzy po długiej gonitwie mają się schwycić za bary, leżeli naprzeciw siebie, łapiąc powietrze w zadyszane gardziele – i odpoczywali.

Pan hetman, gdy ujrzał Kmicica, chwycił go w ramiona i rzekł:

– Już mi i gniewno było na ciebie, żeś tak długo znać o sobie nie dawał, ale widzę, żeś więcej sprawił, niż się spodziewać mogłem, i da Bóg wiktorię, twoja, nie moja będzie zasługa. Szedłeś jako anioł stróż za Bogusławem!

Kmicicowi złowrogie światła zabłysły w oczach.

– Jeślim mu aniołem stróżem, to i przy skonaniu jego być muszę.

– Bóg tym rozrządzi – rzekł poważnie hetman – ale chcesz, aby cię błogosławił, to ścigaj nieprzyjaciela ojczyzny, nie prywatnego.

Kmicic skłonił się w milczeniu, ale nie znać było, aby piękne słowa hetmańskie wywarły nań jakiekolwiek wrażenie. Twarz jego wyrażała nieubłaganą nienawiść i tym była groźniejsza, że trudy pościgu za Bogusławem wychudziły ją jeszcze więcej. Dawniej w tym obliczu malowała się jeno odwaga i zuchwała płochość, teraz stało się surowym i zarazem zawziętym. Łatwo zgadłeś, że komu ten człowiek zapisał w duszy zemstę, ten winien się strzec, choćby był Radziwiłłem.

Jakoż mścił się już straszliwie. Usługi w tej wojnie oddał istotnie olbrzymie. Wysforowawszy się przed Bogusława, zbił go z tropu, pomylił jego rachuby, wpoił weń przekonanie, iż jest otoczony, i do cofania się przymusił. Dalej szedł przed nim dzień i noc. Podjazdy znosił, dla jeńców był bez miłosierdzia. W Siemiatyczach, w Bockach, w Orlej i około Bielska napadł głuchą nocą na cały obóz.

 

W Wojszkach, niedaleko Zabłudowa, w szczerych radziwiłłowskich ziemiach, wpadł jak ślepy huragan na samą kwaterę książęcą, tak iż Bogusław, który właśnie był do obiadu zasiadł, omal żywcem nie wpadł w jego ręce i tylko dzięki panu Sakowiczowi, podkomorzemu oszmiańskiemu, wyniósł zdrową głowę. Pod Białymstokiem Kmicic porwał karoce i kredensy Bogusławowe. Wojsko jego znużył, rozprzęgł, ogłodził. Wyborne piechoty niemieckie i rajtarie szwedzkie, które Bogusław z sobą przywiódł, wracały, do idących kościotrupów podobne, w obłędzie, w przerażeniu, w bezsenności. Wściekłe wycie Tatarów i wolentarzy1644 Kmicicowych rozlegało się przed nimi, z boków, z przodu, z tyłu. Zaledwie strudzony żołnierz oczy przymknął, gdy musiał chwytać za broń. Im dalej, tym było gorzej.

Drobna szlachta zamieszkująca owe okolice łączyła się z Tatary1645, po trochu z nienawiści do birżańskich Radziwiłłów, po trochu ze strachu przed Kmicicem, bo opornych karał bez miary. Więc siły jego rosły, Bogusławowe topniały.

Do tego sam Bogusław istotnie był chory, a chociaż w sercu tego człowieka nigdy troska nie zagnieździła się na długo i choć astrologowie, którym wierzył ślepo, przepowiedzieli mu w Prusach, iż osoby jego nic złego w tej wyprawie nie spotka, przecie ambicja jego, jako wodza, cierpiała nieraz srodze. On, którego imię, jako wodza, powtarzano z podziwem w Niderlandach, nad Renem i we Francji, bity był w tych zapadłych lasach przez niewidzialnego nieprzyjaciela codziennie i bez bitwy zwyciężony.

Była przy tym w tym pościgu taka niezwykła zawziętość i przechodząca zwykłą wojenną miarę natarczywość, że Bogusław z wrodzoną sobie bystrością odgadł po kilku dniach, że ściga go jakiś nieubłagany wróg osobisty. Dowiedział się łatwo nazwiska: Babinicz, bo powtarzała je cała okolica, ale nazwisko owe1646 było mu obce. Niemniej rad był poznać osobę i przez drogę w czasie pościgu urządzał dziesiątki i setki zasadzek. Zawsze na próżno! Babinicz umiał ominąć potrzask i zadawał klęskę tam, gdzie go się najmniej spodziewano.

Aż wreszcie oba wojska stoczyły się w okolicy Sokółki, Bogusław znalazł tam istotne posiłki pod wodzą von Kyritza, który, nie wiedząc poprzednio, gdzie książę się obraca, zaszedł do Janowa. Tam też miał się rozstrzygnąć los Bogusławowej wyprawy.

Kmicic pozamykał szczelnie wszystkie drogi wiodące z Janowa do Sokółki, Koryczyna, Kuźnicy i Suchowola. Okoliczne lasy, łozy i chaszcze zajmowali Tatarzy. List nie mógł przejść, żaden wóz z żywnością dojść – samemu więc Bogusławowi pilno było do bitwy, póki jego wojska ostatniego janowskiego suchara nie zjedzą.

Lecz jako człek bystry i wszelakich intryg świadomy, postanowił próbować wpierw układów. Nie wiedział jeszcze, że pan Sapieha w tego rodzaju praktykach o wiele go rozumem i biegłością przenosił. Przyjechał więc do Sokółki od imienia Bogusława pan Sakowicz, podkomorzy i starosta oszmiański, dworzanin jego i przyjaciel osobisty. Przywiózł on ze sobą listy i moc zawarcia pokoju.

Ów pan Sakowicz, człek możny, który później do senatorskich godności doszedł, bo został wojewodą smoleńskim i podskarbim Wielkiego Księstwa, był tymczasem jednym ze słynniejszych kawalerów na Litwie, a słynął zarówno z męstwa, jak i z urody. Wzrostu średniego, włos na głowie i brwiach miał czarny jak skrzydło krucze, oczy zaś miał bladoniebieskie, patrzące z dziwną i niewypowiedzianą zuchwałością, tak że Bogusław mawiał o nim, iż oczyma jakoby obuszkiem1647 uderza. Nosił się z cudzoziemska, który strój z podróży odbywanych wraz z Bogusławem przywiózł: mówił on prawie wszystkimi językami; w bitwie zaś rzucał się w największy wir tak szalenie, iż go pomiędzy przyjaciółmi „straceńcem” nazywano.

Lecz dzięki olbrzymiej sile i przytomności wychodził zawsze cało. Opowiadano o nim, że karocę w biegu, chwyciwszy za tylne koła, zatrzymywał; pić mógł bez miary. Połykał kwartę śliwek na wódce, po czym był tak trzeźwy, jakby nic w usta nie brał. Z ludźmi nieużyty, dumny, zaczepny, w Bogusławowym ręku miękł jak wosk. Obyczaje miał polerowne i chociażby na pokojach królewskich umiał się znaleźć, ale przy tym i jakowąś dzikość w duszy, która wybuchała od czasu do czasu jak płomień.

Był to raczej kompanion niż sługa księcia Bogusława.

Bogusław, który naprawdę nikogo nigdy w życiu nie kochał, miał niezwalczoną słabość dla tego człowieka. Z natury skąpy wielce, dla jednego Sakowicza był hojny. Wpływami swoimi wyniósł go na podkomorstwo i udarował starostwem oszmiańskim.

Po każdej bitwie pierwszym jego pytaniem było: „Gdzie Sakowicz i czyli jakiego szwanku nie poniósł?” Na radach jego siła polegał, a używał go zarówno w wojnie, jak i do układów, w których śmiałość, a nawet bezczelność pana starosty oszmiańskiego wielce bywała skuteczna.

Teraz wysłał go do Sapiehy. Lecz misja była trudna: naprzód, że łatwo mogło paść na starostę posądzenie, iż tylko na przeszpiegi i tylko dla obejrzenia sapieżyńskich wojsk przyjechał; po wtóre, że poseł wiele miał do żądania, nic do ofiarowania.

Na szczęście, pan Sakowicz nie byle czym się tropił. Wszedł więc jak zwycięzca, który przyjeżdża dyktować warunki zwyciężonemu, i zaraz uderzył swymi bladymi oczyma w pana Sapiehę.

Pan Sapieha, widząc ową butę, uśmiechnął się jeno na wpół z politowaniem. Każdy człowiek śmiałością i zuchwalstwem wielce może imponować, lecz ludziom pewnej miary; hetman zaś wyższy był nad miarę pana Sakowicza.

– Pan mój, książę na Birżach i Dubinkach, koniuszy Wielkiego Księstwa i wódz naczelny wojsk jego książęcej wysokości elektora – rzekł Sakowicz – przysyła mnie z pokłonem i zapytaniem o zdrowie waszej dostojności.

– Podziękuj waszmość księciu i powiedz, iżeś mnie zdrowym widział.

– Mam tu i pismo do waszej dostojności.

Sapieha wziął list, otworzył dość niedbale, przeczytał i rzekł:

– Szkoda czasu… Nie mogę wymiarkować, o co księciu chodzi… Poddajecie się li czy też chcecie szczęścia popróbować?

Sakowicz udał zdumienie.

– Czy my się poddajemy? Mniemam, że książę to właśnie w liście owym proponuje waszej dostojności, ażebyś się wasza dostojność poddał; przynajmniej moje instrukcje…

Sapieha przerwał.

– O waścinych instrukcjach pomówimy później. Mój panie Sakowicz! Gonimy za wami blisko trzydzieści mil jako ogary za zającem… Czyś waść słyszał kiedy, by zając poddanie się ogarom proponował?

– Odebraliśmy posiłki.

– Von Kyritz z ośmiuset ludzi. Reszta tak fatigati1648, że się przed bitwą pokładą. Powiem waści, co powtarzał Chmielnicki1649: „szkoda howoryty!”

– Elektor z całą potęgą stanie za nas.

– To dobrze… Nie będę go potrzebował daleko szukać, bo właśnie chcę go spytać, jakim to prawem posyła wojsko w granice Rzeczypospolitej, której jest lennikiem, do wierności zobowiązanym?

– Prawem mocniejszego.

– Może w Prusiech takie prawa egzystują1650, u nas nie… Wreszcie, jeśliście mocniejsi, dawajcie pole!

– Dawno by książę na waszą dostojność nastąpił, gdyby nie to, że mu krwi swojackiej szkoda.

– Bodaj mu pierwej było szkoda!

– Dziwi się też książę zawziętości Sapiehów na dom Radziwiłłowski i że wasza dostojność dla prywatnej zemsty nie wahasz się ojczyzny krwią oblewać.

– Tfu! – zakrzyknął Kmicic słuchający za krzesłem hetmańskim rozmowy.

Pan Sakowicz wstał, podszedł ku niemu i uderzył go oczyma.

Lecz trafił swój na swego albo na lepszego, i w oczach Kmicica znalazł starosta taką odpowiedź, że wzrok spuścił ku ziemi.

Hetman brwi zmarszczył.

– Siadaj, panie Sakowicz, a waść tam cicho!

Po czym rzekł:

– Sumienie jeno prawdę mówi, a gęba ją pozuje i kłamstwo na świat wyplunie. Ten, który z obcymi wojskami napada kraj, krzywdę zarzuca temu, który go broni. Bóg to słyszy, a niebieski kronikarz zapisuje.

– Przez nienawiść sapieżyńską do Radziwiłłów zgorzał książę wojewoda wileński.

– Zdrajców, nie Radziwiłłów nienawidzę, a najlepszy dowód, że książę krajczy Radziwiłł jest w moim obozie… Mów waść, czego chcesz?

– Wasza dostojność, powiem, co mam w sercu: nienawidzi ten, który skrytych zbójców nasyła…

Z kolei zdumiał się pan Sapieha.

– Ja zbójców na księcia Bogusława nasyłam?

Sakowicz utkwił straszne oczy w hetmanie i rzekł dobitnie:

– Tak jest!

– Waść oszalałeś!

– Onegdaj złapano za Janowem człeka, zbója, który już raz do zamachu na życie książęce należał. Tortury sprawią, iż powie, kto go wysłał…

Nastąpiła chwila ciszy, lecz w tej ciszy usłyszał pan Sapieha, jak Kmicic, stojący za nim, powtórzył dwakroć przez zaciśnięte wargi:

– Gorze! gorze!

– Bóg mnie sądzi – odparł z prawdziwie senatorską powagą hetman – waćpanu ani twojemu księciu nie będę się usprawiedliwiał, boście mi na sędziów nie stworzeni. A waść, zamiast marudzić, gadaj po prostu, z czymeś przyjechał i jakie książę kondycje1651 podaje?

– Książę pan mój zniósł Horotkiewieza, poraził pana Krzysztofa Sapiehę, odebrał Tykocin, dlatego słusznie za zwycięzcę podawać się może i korzyści znacznych żądać. Żałując jednak rozlewu krwi chrześcijańskiej, pragnie w spokoju do Prus odejść, nic więcej nie wymagając, jak żeby mu po zamkach prezydia1652 swoje wolno było zostawić. Wzięliśmy też i jeńców niemało, między którymi są znaczni oficyjerowie, nie licząc panny Borzobohatej-Krasieńskiej, która już do Taurogów została odesłana. Ci mogą być w rumel wymienieni.

 

– Waść się zwycięstwami nie chełp, bo oto moja przednia straż, której tu obecny pan Babinicz przewodził, przez trzydzieści mil was parła… przed którą uciekając, straciliście dwa razy tyle jeńców, ileście ich poprzednio wzięli; straciliście wozy, armaty, kredensy. Wojsko, znużone, z głodu wam pada, nie macie co jeść, nie wiecie, gdzie się obrócić. Waść widziałeś moje wojsko. Nie kazałem ci umyślnie oczu wiązać, abyś mógł rozpoznać, jeżeli mierzyć się z nami możecie. Co się owej panny tyczy, nie pod moją ona opieką, ale pana Zamoyskiego i księżnej Gryzeldy Wiśniowieckiej. Z nimi to policzy się książę, krzywdę jej czyniąc. Waść zaś gadaj, co jeszcze masz do powiedzenia, a mów mądrze, bo inaczej każę zaraz panu Babiniczowi następować.

Sakowicz, zamiast odpowiedzieć, zwrócił się do pana Kmicica:

– To tedy waść nas tak dojeżdżał w drodze? Musiałeś u Kmicica zbójecki proceder praktykować.

– Miarkujcie po własnej skórze, czylim dobrze praktykował!

Hetman znów brwi zmarszczył.

– Nic tu po tobie – rzekł do Sakowicza – możesz jechać.

– Wasza dostojność daj mi przynajmniej pismo do księcia pana.

– Niech i tak będzie. Poczekasz waść na pismo u pana Oskierki.

Usłyszawszy to, pan Oskierko wyprowadził zaraz Sakowicza. Hetman na pożegnanie ręką mu kiwnął, po czym zwrócił się zaraz do pana Andrzeja:

– Czemuś to mówił: „gorze!”, gdy o tym schwytanym człeku była mowa? – rzekł, patrząc surowo i bystro w oczy rycerza – zali1653 nienawiść tak w tobie sumienie zgłuszyła, żeś istotnie nasadził zbója na księcia?

– Na Najświętszą Pannę, której broniłem, nie! – odrzekł Kmicic. – Nie przez cudze ręce chciałbym się do jego gardła dobrać!

– Czemuś mówił: „gorze!” Znasz tego człowieka?

– Znam – odrzekł, blednąc ze wzruszenia i wściekłości, Kmicic. – Wyprawiłem go jeszcze ze Lwowa do Taurogów… Książę Bogusław porwał do Taurogów pannę Billewiczównę… Miłuję tę pannę!… Mieliśmy się pobrać… Wysłałem tego człeka, ażeby mi o niej dał wiadomość… W takim ręku była…

– Uspokój się – rzekł hetman – dałeś mu jakowe listy?

– Nie… Ona by czytać nie chciała.

– Dlaczego?

– Bo jej Bogusław powiedział, iżem mu się króla porwać ofiarował…

– Wielkie są powody twojej ku niemu nienawiści. Przyznaję…

– Tak, wasza dostojność, tak!

– Czyli książę zna tego człowieka?

– Zna. To wachmistrz Soroka… Onże mi pomagał do porwania Bogusława…

– Rozumiem. – rzekł hetman. – Czeka go pomsta książęca…

Nastała chwila milczenia.

– Książę w matni – rzekł po chwili hetman – może się zgodzić go oddać.

– Wasza dostojność! – rzekł Kmicic – niech wasza dostojność zatrzyma Sakowicza, a mnie do księcia wyśle. Może go wydobędę.

– Także ci chodzi o niego?

– Stary żołnierz, stary sługa… Na ręku mnie nosił. Siła1654 razy życie mi ratował… Bóg by mnie skarał, gdybym go w takich terminach zaniechał.

I Kmicic drżeć począł z żalu i niepokoju, a hetman rzekł:

– Niedziwno mi, że cię żołnierze miłują, bo i ty ich miłujesz. Uczynię, co mogę. Napiszę do księcia, że mu, kogo chce, za tego żołnierza puszczę, który zresztą z rozkazu twego jako niewinne instrumentum działał.

Kmicic porwał się za głowę.

– Co on tam dba o jeńców, nie puści go, by i za trzydziestu.

– To i tobie go nie odda, jeszcze na twoje gardło nastąpi.

– Wasza dostojność… za jednego by go oddał: za Sakowicza.

– Sakowicza więzić nie mogę, to poseł!

– Niech go wasza dostojność zatrzyma, a ja z listem do księcia pojadę. Może wskóram… Bóg z nim! Zemsty zaniecham, byle mi tego żołnierza puścił!…

– Czekaj – rzekł hetman. – Sakowicza zatrzymać mogę. Prócz tego napiszę księciu, aby przysłał glejt bezimienny.

To rzekłszy, hetman zaraz pisać zaczął. W kwadrans później Kozak skoczył z listem do Janowa, a pod wieczór wrócił z odpowiedzią Bogusława.

„Glejt na żądanie posyłam – pisał Bogusław – z którym każdy wysłaniec bezpiecznie powróci, lubo1655 dziwno mi to, że wasza dostojność glejtu żądasz, mając u siebie jako zakładnika sługę i przyjaciela mego, pana starostę oszmiańskiego, dla którego tyle mam afektu, iżbym za niego wszystkich oficerów waszej dostojności wypuścił. Wiadomo też, że posłów nie biją i że nawet dzicy Tatarowie, którymi wasza dostojność moje chrześcijańskie wojsko wojujesz, szanować ich zwykli. Za czym bezpieczeństwo wysłańca moim osobistym książęcym słowem poręczając, piszę się etc.”

Tego jeszcze wieczora Kmicic wziął glejt, dwóch Kiemliczów i pojechał. Pan Sakowicz został jako zakładnik w Sokółce.

Rozdział XXXIX

Była blisko północ, gdy pan Andrzej opowiedział się pierwszym strażom książęcym, ale w całym obozie Bogusława nikt nie spał. Bitwa mogła nastąpić lada chwila, więc przygotowywano się do niej gorliwie. Wojska książęce zajmowały sam Janów, panowały nad gościńcem z Sokółki, którego pilnowała artyleria, przez biegłych elektorskich obsługiwana. Armat tam było trzy tylko, ale prochów i kul dostatek. Z obu stron Janowa, między brzeźniakami, kazał Bogusław usypać szańczyki, na nich zaś ustawić organki1656 i piechotę. Jazda zajmowała sam Janów, gościniec za armatami oraz przerwy między szańcami. Pozycja dość była obronna i ze świeżym ludem można się było długo i krwawo w niej bronić, lecz nowego żołnierza było tylko ośmset piechoty pod Kyritzem, reszta tak znużona, iż ledwie na nogach stała. Prócz tego wycie tatarskie słyszano w Suchowolu na północ, zatem z tyłu Bogusławowych szyków, skutkiem czego szerzył się pewien postrach między żołnierstwem. Bogusław musiał wysłać w tę stronę wszystką lekką jazdę, która uszedłszy pół mili, nie śmiała ani wracać nazad, ani iść dalej, z obawy jakowej zasadzki w lasach.

Bogusław, jakkolwiek febra w połączeniu z silną gorączką dokuczała mu więcej niż kiedykolwiek, sam wszystkim zawiadywał, że zaś na koniu z trudnością mógł usiedzieć, kazał się więc czterem drabantom1657 nosić w otwartej lektyce. Tak zwiedził gościniec, brzeźniaki i wracał właśnie do Janowa, gdy dano mu znać, iż wysłaniec książęcy się zbliża.

Było to już w ulicy. Bogusław nie mógł poznać Kmicica z powodu ciemnej nocy i dlatego że pan Andrzej, przez zbytek ostrożności ze strony oficerów przedniej straży, miał głowę zasłoniętą workiem, w którym tylko otwór na usta był przecięty.

Jednakże dostrzegł książę worek, gdyż Kmicic, zlazłszy z konia, stał tuż obok, więc kazał go zdjąć natychmiast.

– Tu już Janów – rzekł – i nie ma z czego czynić tajemnicy…

Po czym zwrócił się w ciemności do pana Andrzeja:.

– Od pana Sapiehy?

– Tak jest.

– A co tam pan Sakowicz porabia?

– Pan Oskierko go podejmuje.

– Czemużeście glejtu zażądali, skoro Sakowicza macie? Zbyt ostrożny pan Sapieha, i niech patrzy, aby nie przemądrował.

– To nie moja rzecz! – odparł Kmicic.

– Ale widzę, że pan poseł niezbyt mowny.

– Pismo przywiozłem, a w mojej prywatnej sprawie w kwaterze przemówię.

– To jest i prywatka?

– Znajdzie się prośba do waszej książęcej mości.

– Rad będę nie odmówić. Teraz proszę za sobą. Siadaj waść na koń. Prosiłbym do lektyki, ale za ciasno.

Ruszyli. Książę w lektyce, a Kmicic obok konno. I w ciemnościach spoglądali jeden na drugiego, nie mogąc twarzy swych wzajemnie dojrzeć. Po chwili książę, mimo futer, trząść się zaczął tak, że aż zębami kłapał. Wreszcie rzekł:

– Licho mnie napadło… żeby nie to… brr!… inne bym kondycje1658 postawił…

Kmicic nie odrzekł nic i tylko oczami chciał przebić ciemność, wśród której głowa i twarz książęca rysowały się w niewyraźnych, szarych i białawych zarysach. Na dźwięk Bogusławowego głosu i na widok jego postaci wszystkie dawne urazy, stara nienawiść i paląca chęć zemsty wezbrały tak w jego sercu, iż zmieniły się prawie w szał… Ręka mimo woli szukała miecza, który mu odjęto, ale za pasem miał buławę o żelaznej głowie, swój znak pułkownikowski, więc diabeł począł mu zaraz wichrzyć w mózgu i szeptać:

– Krzyknij mu w ucho, ktoś jest, i rozbij łeb w drzazgi… Noc ciemna… wydostaniesz się… Kiemlicze z tobą. Zdrajcę zgładzisz… za krzywdy zapłacisz… Uratujesz Oleńkę, Sorokę… Bij! bij!…

Kmicic zbliżył się jeszcze bliżej do lektyki i drżącą ręką począł wyciągać zza pasa buzdygan1659.

– Bij!… – szeptał diabeł. – Ojczyźnie się przysłużysz…

Kmicic wyciągnął już buławę i ścisnął za rękojeść, jakby ją chciał rozgnieść w dłoni.

– Raz, dwa, trzy!… – szepnął diabeł.

Lecz w tej chwili koń jego, czy to że uderzył nozdrzami w hełm drabanta, czy przestraszył się, dość, że zarył nagle kopytami w ziemię, potem potknął się silnie; Kmicic poderwał go cuglami. Przez ten czas lektyka oddaliła się o kilkanaście kroków.

A junakowi włos stanął dębem na głowie.

– Matko Najświętsza, trzymaj mi rękę! – szepnął przez zaciśnięte zęby. – Matko Najświętsza, ratuj! Jam tu poseł, ja od hetmana przyjeżdżam, a chcę jako zbój nocny mordować… Jam szlachcic, jam sługa Twój… Nie wódźże na pokuszenie!

– A czego to waść marudzisz? – ozwał się przerywany przez febrę głos Bogusława.

– Jestem już!

– Słyszysz waść… kury po zapłociach pieją… Trzeba się spieszyć, bom też chory i odpocznienia potrzebuję.

Kmicic zasadził buzdygan za pas i jechał dalej w pobliżu lektyki. Jednakże nie mógł odzyskać spokoju. Rozumiał, że tylko zimną krwią i panowaniem nad sobą zdoła uwolnić Sorokę; dlatego układał sobie z góry, jakimi słowy1660 ma przemówić do księcia, aby go skłonić i przekonać. Przysięgał więc sobie, że tylko Sorokę mieć będzie na uwadze, że o niczym innym ani wspomni, a zwłaszcza o Oleńce.

I czuł, jak w ciemności gorące rumieńce oblewają mu twarz na myśl, że może sam książę wspomni o niej, a może wspomni coś takiego, czego nie będzie mógł pan Andrzej przetrzymać ani wysłuchać.

– Niechże jej nie tyka – mówił sobie w duszy – niech jej nie tyka, bo w tym jego śmierć i moja… Niech nad sobą samym ma miłosierdzie, jeżeli mu sromu1661 nie starczy…

I cierpiał okrutnie pan Andrzej; w piersiach nie stawało mu powietrza, a gardło tak miał ściśnięte, iż bał się, że gdy przyjdzie mówić, słowa nie zdoła z siebie wydobyć. W tym ucisku dusznym począł litanię odmawiać.

Po chwili przyszła nań ulga, uspokoił się znacznie i owa niby obręcz żelazna, która gniotła mu krtań, sfolżała1662.

Tymczasem przyjechali do książęcej kwatery. Drabanci postawili lektykę; dwóch rękodajnych1663 dworzan wzięło księcia pod ramiona; on zaś zwrócił się do Kmicica i szczękając ciągle zębami, rzekł:

– Proszę za sobą… Paroksyzm1664 zaraz minie… Będziem się mogli rozmówić.

Jakoż po chwili znaleźli się obaj w osobnej komnacie, w której na kominie żarzyły się kupy węgli i gorąco było nieznośnie. Tam ułożono księcia Bogusława na długim polowym krześle, okryto futrami i przyniesiono światło. Za czym dworzanie oddalili się, książę zaś przechylił w tył głowę, przymknął oczy i tak pozostał czas jakiś nieruchomy.

Wreszcie rzekł:

– Zaraz… niech odpocznę…

Kmicic patrzył na niego. Książę nie zmienił się wiele, jeno febra ściągnęła mu twarz. Ubielony był jak zwykle i na jagodach pomalowany barwiczką, ale właśnie dlatego, gdy leżał tak z zamkniętymi oczyma i z głową przechyloną, podobny był trochę do trupa albo woskowej figury.

Pan Andrzej stał przed nim w świetle świecznika. Książęce powieki poczęły się otwierać leniwie, nagle otworzyły się zupełnie i jakoby płomień przeleciał mu przez twarz. Lecz trwało to przez oka mgnienie, po czym znów zamknął oczy.

– Jeśliś jest duch, nie boję się ciebie – rzekł – ale przepadnij!

– Przyjechałem z pismem od hetmana – odpowiedział Kmicic.

Bogusław wzdrygnął się nieznacznie, jakoby się chciał z mar otrząsnąć; następnie popatrzył na Kmicica i ozwał się:

– Chybiłem waćpana?

– Nie ze wszystkim – odpowiedział ponuro pan Andrzej, ukazując palcem na bliznę.

– To już drugi!… – mruknął na wpół do siebie książę.

I głośno dodał:

– Gdzie jest pismo?

– Jest – odrzekł Kmicic, podając list.

Bogusław począł czytać, a gdy skończył, dziwne światła błysnęły mu w oczach.

– Dobrze! – wyrzekł – dość marudztwa!… Jutro bitwa… I rad jestem, bo jutro febry nie mam1665.

– I u nas po równo radzi – odparł Kmicic.

Nastała chwila milczenia, w czasie której dwóch tych nieubłaganych, wrogów mierzyło się oczyma z pewną straszliwą ciekawością.

Książę pierwszy począł rozmowę:

– Zgaduję, że to waść mnie tak dojeżdżał z Tatary1666?…

– Ja…

– A żeś to nie bał się tu przyjechać?…

Kmicic nie odrzekł nic.

– Chybaś na pokrewieństwo przez Kiszków liczył… Bo to my mamy ze sobą rachunki… Mogę panie kawalerze kazać ze skóry obedrzeć.

– Możesz, wasza książęca mość.

– Przyjechałeś z glejtem, prawda… Rozumiem teraz, dlaczego pan Sapieha go żądał… Aleś na życie moje nastawał… Tam Sakowicz zatrzymany; wszelako… pan wojewoda nie ma prawa do Sakowicza, a ja do ciebie mam… kuzynie…

– Przyjechałem z prośbą do waszej książęcej mości…

– Proszę! Możesz liczyć, że dla ciebie wszystką uczynię… Jakaż to prośba?

– Jest tu schwytany żołnierz, jeden z tych, którzy mi pomagali waszą książęcą mość porwać. Ja dawałem rozkazy, on działał jako ślepe instrumentum. Tego żołnierza zechciej wasza książęca mość na wolność wypuścić.

Bogusław pomyślał chwilę.

– Panie kawalerze – rzekł – namyślam się, czyś lepszy żołnierz, czy też bezczelniejszy suplikant1667

– Ja tego człowieka darmo od waszej książęcej mości nię chcę.

– A co mi za niego dajesz?

– Samego siebie.

– Proszę, takiż to miles praeciosus1668… Hojnie płacisz, ale bacz, by ci starczyło, boć jeszcze pewnie kogoś chciałbyś ode mnie wykupić…

Kmicic posunął się o krok bliżej i pobladł tak straszliwie, iż książę mimo woli spojrzał na drzwi i mimo całej swej odwagi, zmienił przedmiot rozmowy.

– Pan Sapieha na takowy układ nie przystanie – rzekł. – Rad bym cię miał, alem słowem książęcym za bezpieczeństwo twoje zaręczył.

– Przez tego żołnierza odpiszę panu hetmanowi, żem dobrowolnie został.

– A on zażąda, bym cię wbrew twej woli odesłał. Zbyt znaczne oddałeś mu posługi… I Sakowicza mi nie puści, a Sakowicza więcej cenię niż ciebie…

– To uwolnij wasza książęca mość i tak tego żołnierza, a ja się na parol1669 stawię, gdzie rozkażesz.

– Jutro może mi legnąć przyjdzie. Nic mi po układach na pojutrze…

– Błagam waszą książęcą mość! Za tego człowieka ja…

– Co ty?

– Zemsty poniecham.

– Widzisz, panie Kmicic, siła razy chodziłem na niedźwiedzia z oszczepem, nie dlatego, żem musiał, ale z ochoty. Lubię, gdy mi jakowe niebezpieczeństwo grozi, bo mi się życie mniej kuczy1670. Owóż i twoją zemstę jako uciechę sobie zostawuję, ile że ci przyznać muszę, żeś z takowych niedźwiedzi, co to same strzelca szukają.

– Wasza książęca mość – rzekł Kmicic – za małe miłosierdzie często Bóg wielkie grzechy odpuszcza. Nikt z nas nie wie, kiedy mu przed sądem Chrystusowym stanąć przyjdzie.

– Dosyć! – przerwał książę. – Ja też sobie psalmy mimo febry komponuję, żeby jakowąś zasługę mieć przed Panem, a potrzebowałbymli predykanta1671, to bym swego zawołał… Waść nie umiesz prosić dość pokornie i na manowce leziesz… Ja ci sam podam sposób: uderz jutro w bitwie na pana Sapiehę, a ja pojutrze tego gemajna1672 wypuszczę i tobie winy przebaczę… Zdradziłeś Radziwiłłów, zdradźże Sapiehę…

– Ostatnieli to słowo waszej książęcej mości?… Na wszystko święte zaklinam waszą książęcą mość…

– Nie! Diabli cię biorą, dobrze!… I na twarzy się mienisz… Nie przychodź jeno za blisko, bo chociaż ludzi mi wstyd wołać… ale patrz tu! Zbytniś rezolut!

To rzekłszy, Bogusław ukazał spod futra, którym był okryty, lufę pistoletu i począł patrzeć iskrzącymi oczyma w oczy Kmicica.

– Wasza książęca mość! – zakrzyknął Kmicic, składając wprawdzie ręce jak do prośby, ale z twarzą przez gniew zmienioną.

– To prosisz, a grozisz?… – rzekł Bogusław – kark zginasz, a diabeł ci zza kołnierza zęby do mnie szczerzy?… To pycha ci z ócz błyska, a w gębie grzmi jak w chmurze? Czołem do radziwiłłowskich nóg przy prośbie, mopanku!… Łbem o podłogę bić! wówczas ci odpowiem!…

Twarz pana Andrzeja blada była jak chusta, ręką pociągnął po mokrym czole, po oczach, po twarzy i odrzekł tak przerywanym głosem, jak gdyby febra, na którą cierpiał książę, nagle rzuciła się na niego.

1632znieść – tu: pokonać. [przypis edytorski]
1633żywić – pozostawić przy życiu, darować życie. [przypis edytorski]
1634konfuzja (z łac.) – zmieszanie, niepewność. [przypis edytorski]
1635suponować (z łac.) – przypuszczać. [przypis edytorski]
1636wiwenda (z łac.) – prowiant, zaopatrzenie. [przypis edytorski]
1637terror (łac.) – przerażenie, strach. [przypis edytorski]
1638stradać (daw.) – stracić. [przypis edytorski]
1639febris (łac.) – gorączka, dreszcze. [przypis edytorski]
1640konfesja (z łac.) – wyznanie, zeznanie. [przypis edytorski]
1641siła (daw.) – dużo, wiele. [przypis edytorski]
1642konfesata (z łac.) – przesłuchanie. [przypis edytorski]
1643iść komunikiem (daw.) – jechać konno, wierzchem; komunik (daw.) – jeździec, kawalerzysta. [przypis edytorski]
1644wolentarz – ochotnik, żołnierz nie otrzymujący żołdu, walczący w imię swoich przekonań lub dla łupów wojennych. [przypis edytorski]
1645z Tatary – dziś popr. forma N. lm: z Tatarami. [przypis edytorski]
1646owe – dziś popr. forma M. lp r.n.: owo; tj. to. [przypis edytorski]
1647obuszek – broń o kształcie zaostrzonego młotka, o dziobie bardziej zagiętym, niż ostrze nadziaka, służąca w bitwie do rozbijania zbroi przeciwnika. [przypis edytorski]
1648fatigatus (łac.) – zmęczony; tu M. lm fatigati: zmęczeni. [przypis edytorski]
1649Chmielnicki, Bohdan Zenobi (1595–1657) – ukraiński bohater narodowy, hetman Kozaków zaporoskich, organizator powstania przeciwko polskiej władzy w latach 1648–1654. [przypis edytorski]
1650egzystować – tu: istnieć, funkcjonować. [przypis edytorski]
1651kondycja (z łac.) – warunek. [przypis edytorski]
1652prezydium (z łac. praesidium) – straż, zbrojna załoga. [przypis edytorski]
1653zali (daw.) – czy, czyż. [przypis edytorski]
1654siła (daw.) – dużo, wiele. [przypis edytorski]
1655lubo (daw.) – chociaż, mimo że. [przypis edytorski]
1656organki – działo, używane w XVI i XVII w., złożone z wielu luf karabinowych na jednym łożu, ładowane od przodu i odpalane wspólnym lontem. [przypis edytorski]
1657drabant (z niem.) – żołnierz pieszy, żołnierz straży przybocznej. [przypis edytorski]
1658kondycja (z łac.) – warunek. [przypis edytorski]
1659buzdygan (z tur.) – rodzaj broni, ozdobna pałka; w XVII w. symbol władzy oficera. [przypis edytorski]
1660jakimi słowy – dziś popr. forma N. lm: jakimi słowami. [przypis edytorski]
1661srom (daw.) – wstyd; tu: przyzwoitość. [przypis edytorski]
1662sfolżała – zelżała, złagodniała. [przypis edytorski]
1663rękodajny – dworzanin, którego zadaniem było podawać rękę pani czy panu przy wysiadaniu z powozu, wstawaniu itp. [przypis edytorski]
1664paroksyzm – atak choroby, drgawki. [przypis edytorski]
1665jutro febry nie mam – niektóre choroby, jak febra czyli malaria, objawiają się regularnymi atakami dreszczy co 3 lub 4 dni. Ma to związek z namnażaniem się wirusa we krwi chorego. [przypis edytorski]
1666z Tatary – dziś popr. forma N. lm: z Tatarami. [przypis edytorski]
1667suplikant (z łac.) – proszący. [przypis edytorski]
1668miles praeciosus (łac.) – bezcenny żołnierz. [przypis edytorski]
1669parol (z fr.) – słowo honoru. [przypis edytorski]
1670kuczy – przykrzy. [przypis edytorski]
1671predykant – kaznodzieja protestancki. [przypis edytorski]
1672gemajn (daw., z niem. gemein: zwykły) – szeregowiec w wojsku polskim cudzoziemskiego autoramentu; tu pogard.: żołnierz. [przypis edytorski]