Kostenlos

Bez dogmatu

Text
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Ogólnie biorąc, nie wierzę w doktorów, zwłaszcza takich, którzy wierzą w medycynę, ale być może, że trzeba się będzie poradzić, zwłaszcza, że i ciotka sobie tego życzy. Wiem zresztą jedno lekarstwo niezawodne: gdyby Kromicki umarł i gdybym się ożenił z Anielką, to byłbym zdrów. Choroby, płynące z nerwów, należy leczyć przez nerwy.

Ale ona nie zechce być moim lekarzem, choćby chodziło o moje życie.

Byłem z nią i ciotką u Angelego. Dziś odbyło się pierwsze posiedzenie. Jaką ja jednak miałem słuszność, twierdząc, że ona jest jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie w życiu spotkałem, dlatego, że w jej piękności niema nic pospolitego. Angeli wpatrywał się w nią z takiem upodobaniem, jakby patrzył na wysokie i szlachetne dzieło sztuki. Wpadł w doskonały humor, rysował z zapałem i nie ukrywał nam wcale powodów swego zadowolenia.

– W moim zawodzie – mówił – podobny model jest rzadkością. Jak się ma taki wzór, to się inaczej pracuje… Co za twarz! co za wyraz!

A wyraz był mniej zachwycającym, niż zwykle, bo to nieśmiałe stworzenie czuło się zmieszane, zawstydzone i z trudnością przychodziło mu zachowywać twarz i postawę naturalną. Ale Angeli to zrozumiał.

– Na następnych posiedzeniach będzie coraz lepiej – mówił – z tem, jak ze wszystkiem, trzeba się oswoić.

I co chwila wykrzykiwał:

– To powinien być portret!

Spoglądał także z przyjemnością na ciotkę, która ma rysy szlachetne, pełne charakteru, energii, a zarazem dziwnej zamaszystości. Obejście się jej z Angelim, było w swoim rodzaju czemś nieporównanem. Była w niem jakaś naiwna bezceremonialność wielkiej damy, będącej zawsze w zgodzie z dobrym smakiem, ale nie robiącej sobie nic z nikogo. Angeli, człowiek przywykły do hołdów, ale bardzo zarazem sprytny, poznał się na tem i widziałem, że go to bawiło.

Zdecydowaliśmy się na czarną jedwabną suknię, nadzwyczaj zresztą wykwintną. Szczególniej figura Anielki ślicznie się w niej wydaje. Widać jej smukłość i zarazem pełność. Nie mogę o tem ani myśleć, ani pisać spokojnie. Angeli, mówiąc do Anielki, użył wyrazu: „mademoiselle”. Kobieca natura jest dziwna, choćby nawet była anielska. Widziałem, że to mojemu kochanemu stworzeniu zrobiło przyjemność, a jeszcze większe zadowolenie ujrzałem w jej ślicznej twarzyczce, gdy Angeli, poprawiony przezemnie, odpowiedział:

– Ależ ja się będę ciągle mylił! Patrząc na panią, niepodobna się nie omylić…

Rzeczywiście, z temi rumieńcami, bijącemi jej na twarz, była tak zachwycająca, że mi się przypomniał – i przypomniał dokładniej, niż poprzednio – ów wiersz, który pisałem niegdyś, a którego każda zwrotka kończyła się słowami:

 
„I dziwię się tylko, że kwiaty
Pod twemi stopami nie rosną,
Ty złoty mój ptaku skrzydlaty,
Ty maju, ty raju, ty wiosno”!
 

Wychodząc, gdyśmy oddalili się nieco od ciotki, szepnąłem jej do ucha:

– Anielko, ty nie wiesz, ty nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakaś ty piękna.

Nie odpowiedziała nic, tylko spuściła powieki, jak czyni w takich razach zwykle. Jednakże przez cały dzień widziałem w jej obejściu się ze mną mimowolny, leciuchny odcień kokieteryi. Słowa Angelego i moje nastroiły ją w taki sposób. Czuła, że ją podziwiam z całej duszy i była mi za to wdzięczną.

A ja nietylkom ją podziwiał – ale mówiłem sobie w duszy, a raczej krzyczałem:

– Niech dyabeł porwie wszelkie układy! Kocham ją bez ograniczeń i zastrzeżeń!…

Wieczorem byliśmy na „Fliegende Holländer” Wagnera. Zaledwie słyszałem cośkolwiek, albo inaczej mówiąc, słyszałem tylko uczuciem, rozumiałem tylko przez moją miłość.

Zadawałem pytanie Wagnerowi: „jakie ty na niej czynisz wrażenie? czy twoja muzyka wnika w nią, czy ją usposabia do kochania, czy ją przenosi w jakieś światy, gdzie miłość jest najwyższem prawem?” To tylko mnie obchodziło.

Kobiety nie umieją chyba kochać tak wyłącznie. One zostawiają zawsze jakąś część duszy dla siebie, świata i jego wrażeń.

27 Sierpnia

Ciotka objawiła zamiar wyjazdu. Pilno jej do Płoszowa i powiada, że obecność jej tu na nic niepotrzebna, że nawet będzie lepiej, gdy wyjedzie, bo się nie będziemy za nią oglądali i zostaniemy tak długo, jak będzie wymagała robota portretu. Trochęśmy się wszyscy opierali temu zamiarowi, ze względu na to, że osoba w wieku nie powinna jednak puszczać się w drogę sama. Czułem się w obowiązku – choć przyszło mi to niełatwo – powiedzieć ciotce, że jeśli koniecznie chce wyjechać, to będę jej towarzyszył. Przyznaję, żem z pewnem drżeniem wewnętrznem oczekiwał jej odpowiedzi. Na szczęście, moje poczciwe ciotczysko odpowiedziało z wielką żywością:

– Ani o tem myśl. Jak Celina będzie słaba, albo zmęczona, to kto zaprowadzi Anielkę do pracowni? Sama przecie nie może tam iść.

Tu poczęła grozić Anielce i dodała z uśmiechem na ustach a marsem na czole:

– Zwłaszcza, że ten malarz patrzy na nią więcej, niż robota portretu wymaga – a ona to widzi i rada. Oho! trzeba ją znać!

– Przecie on już nie młody – odpowiedziała Anielka, śmiejąc się i całując ciotki ręce.

Ciotka zaś poczęła mruczeć:

– Ty przylepko, ty! Nie młody, ale komplimenta gada. Leonie, pilnuj mi ich obojga. Ja z rozkoszą ustąpiłem od jazdy do Płoszowa wobec powodów, przytoczonych przez ciotkę. Pani Celina poczęła namawiać ją, żeby wzięła przynajmniej pannę służącą, która była z nami w Gasteinie. Ciotka opierała się z początku i temu, ustąpiła jednak, gdy Anielka powiedziała jej, że w hotelu dadzą sobie doskonale radę bez służącej.

Zaraz kazała pakować swoje kufry. Ciotka lubi wszystko prędko robić i chce jechać jutro rano. Przy obiedzie drażniłem ją, twierdząc, że woli swoje konie wyścigowe od nas i że to do nich jej tak pilno. Powtarzała: „Ach, jaki niemądry! cicho bądź!” – ale po chwili, zapomniawszy się, zaczęła ze sobą głośną pogawędkę o stadninie.

Posiedzenie trwało dziś bardzo długo. Anielka pozowała lepiej. Twarz jest już podmalowana.

28 Sierpnia

Ciotka wyjechała rannym pociągiem z Wiednia. Na posiedzeniu byliśmy razem z panią Celiną, która ujrzawszy twarz Anielki, dopiero podmalowaną, ledwie że zdołała powstrzymać okrzyk oburzenia. Ona nie ma pojęcia o malarstwie i wszystkich fazach, przez jakie przechodzić musi portret, sądziła więc, że twarz już taka zostanie – to jest brzydka i nic niepodobna. Musiałem ją uspokajać; potem Angeli domyślił się także o co idzie i śmiejąc się, zapewnił ją również, że to, co widzi, jest tylko poczwarką, z której się wylęgnie motyl.

Na pocieszenie rzekł sam w końcu:

– Myślę, że to będzie jeden z najlepszych moich portretów, bo dawno nie malowałem tak „con amore.”

Oby się jego słowa sprawdziły!

Po skończonem posiedzeniu poszedłem po bilety do opery. Gdym z nimi wrócił, zastałem Anielkę samą – i nagle pokusy ogarnęły mnie, jak huragan. Pomyślałem, że gdyby ona chciała pójść teraz w moje ramiona, to byłaby dobra chwila, i na tę myśl uczułem, że blednę, że pulsa poczynają mi bić gwałtownie, że drżę na całem ciele i tchu mi braknie. W pokoju był półmrok, firanki nawpół zasłonięte. Czyniłem nadludzkie wysilenia, by przezwyciężyć te siły niepohamowane, które mnie parły ku niej. Zdawało mi się, że bije od niej ku mnie żar – i że takie same myśli burzą i jej duszę. Mogłem ją przecie porwać i przycisnąć do piersi, całować jej oczy, usta. Jakiś głos począł mi mówić: „Choćby potem zginąć!” Ona spostrzegła nachmiast mój stan niezwykły, w oczach jej mignął przestrach, lecz zaraz opanowała się i rzekła spiesznie:

– Musisz być moim opiekunem do powrotu mamy; dawniej bałam się ciebie, a teraz tak ci ufam i tak mi z tobą dobrze…

Ja począłem całować ją po rękach i powtarzać stłumionym głosem:

– Żebyś ty wiedziała, żebyś ty wiedziała, co się ze mną dzieje!…

Ona zaś odrzekła ze współczuciem i smutkiem:

– Ja wiem… i tem jesteś lepszy, tem szlachetniejszy…

Chwilę jeszcze zmagałem się sam z sobą, wreszcie rozbroiła mnie. Nie śmiałem. Za to przez całą resztę dnia starała mi się to wynagrodzić. Nigdy w jej spojrzeniu nie czytałem więcej przywiązania, nigdy nie była dla mnie tak tkliwa. Czy to jest może najlepsza droga, jaką mam przed sobą? czy w ten właśnie sposób uczucie najbardziej wzbierze w sercu Anielki i najprędzej ją zwycięży? – nie wiem, i tracę głowę…

Bo z drugiej strony, idąc taką drogą, poświęcam na każdym kroku z miłości, samą miłość.

29 Sierpnia

Stało się coś dziwnego i przestraszającego. W czasie posiedzenia, Anielka, pozując najspokojniej, wzdrygnęła się nagle, twarz jej oblała się rumieńcem, a potem stała się blada, jak opłatek. Obaj z Angelim przeraziliśmy się ogromnie. On przerwał w tej chwili robotę i prosił Anielkę, by odpoczęła; ja podałem jej wody. Po chwili to przeszło. Chciała pozować dalej, ale widziałem, że się do tego zmusza i że jest w niej jakiś niepokój. Być może, iż się zmęczyła. Dzień był dziś bardzo duszny; mury są rozpalone. Odprowadziłem ją do domu rychlej, niż w dniu wczorajszym. Przez drogę nie odzyskała zwykłego usposobienia. Podczas obiadu znów się nagle zaczerwieniła. Poczęliśmy z panią Celiną wypytywać, co jej jest? Zaręczała nam, że nic. Na moje pytanie, czy nie sprowadzić jej doktora, odpowiedziała z niezwykłą żywością, a nawet jakby z rozdrażnieniem, że niema najmniejszej potrzeby i że się czuje doskonale. Ale przez resztę dnia była blada; jej czarne brwi ściągają się co chwila, a twarz przybiera wyraz jakiejś surowości. Dla mnie była obojętniejsza, niż wczoraj – i chwilami zdawało mi się, że unika mego wzroku. Nie rozumiem, co to jest. Jestem ogromnie niespokojny. Nie będę znów spał, a gdybym nawet zasnął, czuję, że miałbym jakieś sny, w rodzaju tego, o którym pisałem.

30 Sierpnia

Dzieje się koło mnie coś niezrozumiałego. O południu zapukałem do tych pań, chcąc zabrać Anielkę na posiedzenie; tymczasem nie było ich w domu. Służba hotelowa powiedziała mi, że kazały sobie przed dwoma godzinami sprowadzić powóz i wyjechały na miasto. Zdziwiony trochę, postanowiłem na nie czekać. Jakoż, po upływie pół godziny, wróciły, ale Anielka przeszła tylko koło mnie i podawszy mi w milczeniu rękę, udała się do swego pokoju. Przez tę chwilę zdołałem jednak dostrzedz, że twarz jej jest wzburzona. Myślałem, że idzie się tylko przebrać, tymczasem pani Celina rzekła:

 

– Mój kochany Leonie, bądź łaskaw pójść do Angelego i przeprosić go, że Anielka dziś nie przyjdzie. Anielka taka jest znerwowana, że żadną miarą nie mogłaby pozować.

– Co jej jest? – spytałem z największym niepokojem.

Pani Celina zawahała się przez chwilę, wreszcie odrzekła:

– Nie wiem; zawiozłam ją do doktora, aleśmy go nie zastały. Zostawiłam mu kartkę z prośbą, by zechciał przyjechać do nas do hotelu… Zresztą… nie wiem…

Nic więcej nie mogłem się dowiedzieć. Wziąłem dorożkę i pojechałem do Angelego. Gdym mu mówił, że Anielka nie przyjedzie, zdawało mi się, że spojrzał na mnie z nieufnością. Zresztą, wobec mego widocznego niepokoju, byłoby to naturalne. Ale przyszło mi do głowy: nuż on nas podejrzewa, żeśmy się rozmyślili i chcemy wykręcić się od portretu? On nas przecie nie zna – mógłby nawet pomyśleć, że to jakiś kłopot pieniężny jest przyczyną mego pomieszania. Chcąc więc zapobiedz podobnym podejrzeniom, postanowiłem go z góry zapłacić. On, usłyszawszy o tem, począł się bronić bardzo żywo i oświadczył, że zapłaty inaczej nie przyjmuje, jak po ukończeniu portretu, ale ja odrzekłem, że jestem tylko depozytaryuszem sumy, zostawionej przez ciotkę, a ponieważ prawdopodobnie przyjdzie mi wyjechać, więc wolę się pozbyć kłopotu. Po długich sporach, które mnie znudziły, stanęło na mojem. Umówiliśmy się, że posiedzenie odbędzie się nazajutrz, o zwykłej porze; gdyby zaś nie mogło mieć miejsca, ze względu na zdrowie pani Kromickiej, to mu dam znać przed dziesiątą.

Wróciwszy do hotelu, poszedłem zaraz do tych pań. Anielka była u siebie; pani Celina powiedziała mi, że doktor dopiero co odjechał, ale nie powiedział nic stanowczego, nakazał tylko spokój. Nie wiem dlaczego, zdawało mi się, że znów widzę w jej twarzy jakieś wahanie się. Może to był niepokój, który zresztą łatwo mi zrozumieć, bo i ja go odczuwam.

Poszedłszy do siebie, zacząłem sobie robić gorzkie wyrzuty, że jednak nasz stosunek, ta walka wewnętrzna, która musi odbywać się w Anielce, to odgadywanie mojej miłości i moich cierpień, nie może być bez złego wpływu na jej zdrowie. Myśląc o tem, doznawałem uczucia, które w słowach dałoby się wyrazić tak: „Lepiejbyś ty przepadł, niżby ona miała chorować!”

Myślałem z takim strachem, że ona pewnie nie zejdzie na obiad, jakby od tego Bóg wie co zależało. Na szczęście, zeszła – nie przestała mnie jednak dziwić. Naprzód zmięszała się na mój widok – potem usiłowała być taką, jak zwykle, a była inną. Robiła na mnie wrażenie osoby, która ukrywa zmartwienie. Musiała być przytem chyba bledsza, niż zwykle, bo ona ma przecie zaledwie ciemne włosy, a wydawała mi się prawie brunetką.

Łamię sobie głowę, czy te panie nie odebrały jakich niepomyślnych nowin od Kromickiego? A jeśli tak, to co to mogą być za nowiny? Może moje pieniądze są w niebezpieczeństwie. A pal-że je licho! Wszystko co mam, nie warte, żeby się Anielka przez pięć minut martwiła.

Muszę to jutro wyjaśnić. Jestem prawie pewny, że to są jakieś powody natury moralnej i że wszystko stoi w związku z Kromickim. Co on tam mógł nowego urządzić? Przecie drugiego Głuchowa nie sprzedał, dla tej dobrej przyczyny, że go nie ma.

Berlin, 5 Września

Jestem w Berlinie, a jestem tu dlatego, że uciekłszy z Wiednia, musiałem gdzieś pojechać. Do Płoszowa nie mogłem – tam ona przyjeżdża.

Byłem tak przekonany, że mnie żadna siła ludzka od niej nie oderwie, iż sama myśl zerwania tego stosunku wydawała mi się dziką. A no! pokazuje się, że niczego nie można przewidzieć, bo oto odjechałem i wszystko skończone. Jestem w Berlinie. Zdaje mi się, że mam w głowie koło rozpędowe jakiejś maszyny. Tak się to wszystko obraca, że aż boli – alem nie zwaryował! Wszystko wiem, wszystko pamiętam. Mój lekarz miał słuszność: warjują tylko słabe głowy. Mnie się to nie mogło przytrafić także i dlatego, że to czasem może być bajecznem szczęściem.

6 Września

Jednak chwilami myślę, że mój mózg wykipi. Bo, że porządna kobieta, która spędziła z mężem kilka miesięcy, może poczuć się w stanie odmiennym, to jest ogromnie naturalne, a mnie ten naturalny porządek wydaje się czemś tak potwornem, że mi wysadza mózg z głowy. Nie można przecie jednocześnie myśleć, że coś jest zwykłem prawem natury i zarazem potwornością. Tego żadna głowa nie wytrzyma. Co w tem jest? Zbieram oto całą przytomność i pojmuję, że tych, co mają być zdruzgotani, druzgocze siła nadzwyczajnych zdarzeń; ale ze mną jest co innego. Mnie rozdziera zwyczajny tryb rzeczy.

I im to jest bardziej naturalne, tem straszniejsze.

Same sprzeczności. Ona nie jest za to odpowiedzialna – rozumiem, bom nie zwarjował! Nie przestała być cnotliwą – a jednak jabym jej prędzej przebaczył każdą zbrodnię. I nie mogę, na miły Bóg, nie mogę ci przebaczyć właśnie dlatego, że cię tak kochałem! Czy ty uwierzysz, że na świecie niema kobiety, którąbym obecnie tak pogardzał, bo ostatecznie tyś miała dwóch: mnie od miłości platonicznej, a Kromickiego od – małżeńskiej!

I, widzisz, chce mi się wprawdzie łbem o ścianę tłuc, ale dalibóg! chce mi się i śmiać…

Anim się spodziewał, że był jednakże sposób oderwania mnie od ciebie! Był i udał się!

8 Września

Jak pomyślę, że wszystko skończone, zerwane, że nic nie zostało, że ja już wyjechałem – na zawsze – nie chce mi się w to wierzyć. Niema już dla mnie Anielki! A co jest? – nic!

Więc po co ja żyję? Nie wiem! Przecie nie dla tej ciekawości, czy pan Kromicki będzie miał syna, czy córkę!

Ciągle myślę: jakie to wszystko naturalne – i głowa mi pęka.

To dziwna rzecz: ja powinienem był być na to przygotowany, a nigdy nic podobnego przez myśl mi nie przeszło. Byłbym się prędzej spodziewał, że we mnie piorun trzaśnie.

Kromicki jednakże zaraz z Warszawy pojechał do Płoszowa, bawił tam kilka dni, a potem byli razem w drodze, razem w Wiedniu, razem w Gasteinie.

A ja wytwarzałem nastrój miłosny. Nerwy pani były poruszone i serce wezbrane. Dalibóg że to ma swoje okropnie śmieszne strony.

Jestem przeraźliwie głupi. Bo skorom mógł znieść wspólny pobyt państwa Kromickich, to powinienem umieć znieść jego następstwa. Ale, na Boga żywego, to nie umysł, to moje nerwy nie godzą się na te następstwa. Są ludzie, w których te dwie siły idą zgodnie; we mnie gryzą się, jak psy. To jedno więcej nieszczęście.

Dlaczego właśnie jam nigdy nie przewidywał czegoś podobnego? Powinno mi było przyjść do głowy, że jeżeli istnieje jakiś zbieg rzeczy straszny, jakiś cios boleśniejszy od wszystkich dotychczasowych, to oczywiście mnie nie minie.

Czasem wydaje mi się, że jestem poprostu ścigany przez Opatrzność i że ona, postanowiwszy logikę faktów, która sama przez się umie się mścić, nie poprzestaje jednak na tej zemście, tylko jeszcze osobno wgląda w moje sprawy i osobno mnie karze. Ale skąd taka zawziętość przeciw mnie? Iluż to ludzi kocha się w cudzych żonach, czy więc dlatego mniej cierpią, że mniej, lekkomyślniej, nieuczciwiej kochają? Coby to była za sprawiedliwość?

To też nie! W tych rzeczach niema żadnej świadomej siebie myśli i wszystko się spełnia tak, jak musi, jak wypadnie.

10 Września

Ciągle tkwi we mnie myśl, że dotąd tragedya ludzka wynikała z wyjątkowych zdarzeń i nieszczęść, a moja wynika właśnie z naturalnego biegu rzeczy. Doprawdy, nie wiem, co jest gorsze. Taka naturalność jest przecie nie do wytrzymania.

11 Września

Podobno człowiek, rażony piorunem, sztywnieje i nie upada odrazu. Ja także trzymałem się dotąd siłą tego piorunu, który we mnie uderzył – myślę jednak, że teraz zwalę się z nóg. Jest ze mną źle. Jak tylko mrok zaczyna zapadać, dzieje się ze mną coś dziwnego: odczuwam duszność, czynię usiłowania, żeby westchnąć – i zdaje mi się, że powietrze nie chce wchodzić do głębi mych płuc, że oddycham tylko ich częścią. We dnie i w nocy chwyta mnie od czasu do czasu jakaś nieokreślona trwoga – trwoga przed niczem. Zdaje mi się, że stanie się coś strasznego, bez porównania gorszego, niż śmierć.

Wczoraj zadałem sobie pytanie, coby też się stało, gdybym nagle w tem obcem mieście zapomniał, jak się nazywam, gdzie mieszkam i powędrował wśród ciemności wprost przed siebie, bez celu, w obłąkaniu…

Są to przypuszczenia chorobliwe. Zresztą, w takim razie stałoby się z mojem ciałem tylko to, co się już stało z duszą, bo w znaczeniu moralnem ja nie wiem, gdzie mieszkam; idę w ciemnościach, bez celu, w obłąkaniu.

I boję się wszystkiego – z wyjątkiem śmierci. A ściśle mówiąc: mam takie dziwne uczucie, że to nie ja się boję, tylko że trwoga zamieszkała we mnie, jakby jakaś osobna istota – i drży.

Nie znoszę teraz zupełnie ciemności. Wieczorem chodzę aż do zupełnego znużenia po ulicach, oświeconych elektrycznością. Gdybym spotkał kogo znajomego, uciekłbym na koniec świata; ale tłum jest mi potrzebny. Gdy na ulicach zaczyna się przerzedzać, robi mi się straszno. Z przerażeniem myślę zawsze o nocy. A te noce takie już okropnie długie.

Czuję prawie ciągle metaliczny smak w ustach. Pierwszy raz uczułem go, gdy po odprowadzeniu Klary na kolej, wróciliśmy do domu i zastałem u siebie Kromickiego; drugi raz teraz, w Wiedniu, gdy pani Celina powiedziała mi „wielką nowinę.”

Co to był za dzień! Przyszedłem po drugiej wizycie doktora spytać o Anielkę. Przez głowę mi nie przeszło podobne podejrzenie; nie rozumiałem nic, nawet i wówczas, gdy pani Celina powiedziała mi:

– Doktor zapewnia, że to są objawy czysto nerwowe, prawie bez związku z jej stanem.

Ona zaś, widząc, że się niczego nie domyślam, zaczęła mówić z zakłopotaniem:

– Bo muszę ci powiedzieć wielką nowinę…

I powiedziała mi „wielką nowinę.” Usłyszawszy ją, poczułem cynę w ustach i zrobiło mi się zimno w mózgu – zupełnie jak wówczas, gdym zobaczył niespodzianie Kromickiego.

Wróciłem do hotelu. Pamiętam doskonale, że między różnemi uczuciami, jakie mną targały, była i potrzeba śmiechu. Ta idealna istota, której nawet i miłość platoniczna wydawała się czemś niedozwolonem, która zamiast „miłość,” mówiła: „przyjaźń!…”

Czułem potrzebę śmiechu – a także i rozbicia głowy o mur.

Zachowałem jednak jakąś mechaniczną przytomność… Dało mi ją poczucie, że skończyło się wszystko, raz na zawsze i że muszę wyjechać, że nie mogę nie wyjechać… To poczucie zrobiło ze mnie automat, spełniający doskonale wszystkie czynności, odnoszące się do wyjazdu. Byłem do tego stopnia przytomny, żem nawet ocalił pozory. Po co – nie wiem! Nic mi na tem nie zależało. Były to zapewne mechaniczne odruchy mózgu, który przez całe miesiące, lata przywykł do ukrywania prawdy i ratowania pozorów. Powiedziałem pani Celinie, żem był u doktora, żem chory na serce, że kazał mi jechać, nie tracąc minuty, do Berlina – i ona uwierzyła.

Anielka, nie! Widziałem jej oczy – rozszerzone z przestrachu, widziałem wzrok shańbionej męczennicy i było we mnie dwóch ludzi: jeden mówił: co ona winna? – drugi miał chęć w twarz jej plunąć.

O, czemu ja tę kobietę tak kochałem!

12 Września

To już blisko dwa tygodnie, jakem wyjechał. One pewnie już wróciły do Płoszowa. Pisałem dziś do ciotki, bo bałem się, że się o mnie zlęknie i tu przyjedzie. Czasem dziwnie mi pomyśleć, że jest istota, którą ja tak naprawdę obchodzę.

13 Września

Są ludzie, którzy uwodzą cudze żony, oszukują je, potem depcą, rzucają i odchodzą spokojni. Ja tego wszystkiego nie uczyniłem, a gdyby ona była stała się moją ofiarą, tobym prochy przed nią zamiatał, toby mnie teraz żadna siła ludzka nie oderwała od jej nóg. Są więc uczucia występniejsze od mojego; ale na mnie zwaliło się takie brzemię, że mimowoli mam wrażenie jakiejś wyjątkowej kary i mierząc, również mimowoli, wielkością kary winę, nie mogę się obronić poczuciu, że moja miłość była strasznym występkiem.

Jestto rodzaj instynktownej trwogi, od której sceptycyzm nie uwalnia.

A przecież wszelka moralność musi się zgodzić na to, że większą winą byłoby ciągnąć ku sobie kobietę, nie kochając jej; czynić to wszystko na zimno, co ja czyniłem z głębi serca. Odpowiedzialność nie może być cięższa za uczucia wielkie i porywające, niż za małe i nikczemne.

 

Nie! To też moja miłość jest przedewszystkiem strasznem nieszczęściem.

Człowiek, pozbawiony przesądów, może sobie wyobrazić, coby w danym wypadku czuł, gdyby był przesądny; tak samo człowiek, który wątpi, może odczuć, jakby się modlił, gdyby był wierzącym. Ja nietylko to odczuwam, ale łączy się to we mnie z taką skargą, że się prawie szczerze modlę. I mówię: „Jeślim zawinił, Panie Boże, tom też tak za to odpokutował, że trochę miłosierdzia jużby mnie nie zdziwiło.”

Ale nie umiem sobie wyobrazić, w jaki sposób mogłoby się objawić nademną miłosierdzie. To jest zupełnie niemożliwe.

14 Września

One już pewno wróciły do Płoszowa. Myślę o niej jeszcze często, bo tylko w takim razie można się oderwać od swej przeszłości, gdy się ma coś przed sobą, a ja nie mam nic i nic. Gdybym był człowiekiem wierzącym, zostałbym księdzem, gdybym był człowiekiem, który stanowczo przeczy istnieniu Boga, możebym się nawrócił. Ale we mnie te organa duszy, któremi się wierzy, uschły tak, jak może uschnąć ręka. Nic nie wiem, prócz tego, że w cierpieniu niema dla mnie pociechy w religii.

Gdy Anielka wyszła za Kromickiego, myślałem, że między nami wszystko skończone. Tymczasem to nie była prawda. Teraz dopiero mam zupełne przekonanie, że wszystko skończone, bo rozdziela nas nietylko nasza wola, nietylko mój wyjazd, ale coś, co leży po za nami, niezależna od nas siła rzeczy.

To są odmienne całkowicie koleje, których nic zbliżyć nie może, nawet nasza wola. W kolejach Anielki będą cierpienia, ale będą nowe światy, nowe uczucia, nowe życie, przedemną zaś jest zupełnie pusto. Ona niezawodnie rozumie to tak dobrze, jak ja.

Ciekawym, czy ona sobie czasem mówi: tego człowieka zgubiłam – może bez winy – alem go zgubiła.

Nic mi z tego nie przyjdzie, a jednak chciałbym, żeby mnie choć żałowała.

I być może, że będzie, póki jej dziecko nie przyjdzie na świat. Potem wszystkie jej uczucia popłyną innem korytem – a ja przestanę dla niej istnieć. To także siła rzeczy, to także prawo natury.

Wyśmienite prawa!

16 Września

Zobaczyłem dziś na afiszu wydrukowane olbrzymiemi literami nazwisko Klary Hilst. Zapomniałem, że jeszcze w Gasteinie odebrałem od niej list z oznajmieniem, iż będzie w Berlinie. Otóż jest – i występuje z kilkoma koncertami. Na razie, ani mnie to ucieszyło, ani nie ucieszyło. Teraz, ponieważ już ogarnął mnie mój zwykły nerwowy niepokój, więc wrażenia moje rozdwajają się; myśl, że jakaś znajoma i przyjazna dusza mieszka w tem samem mieście, dodaje mi, sam nie wiem dlaczego, pewnej otuchy – ale ta myśl wystarcza mi. Wolałbym Klary nie widzieć i gdy sobie mówię, że trzeba będzie pójść do niej, doznaję uczucia przykrości. Klara ma tę ciekawą troskliwość, która chce wszystko wiedzieć i dopytuje. Skłonna jest do romantycznych przypuszczeń i posiada wiarę, że przyjaźń może uleczyć wszelkie cierpienia. A dla mnie mówić cokolwiek byłoby zupełnem niepodobieństwem. Mnie często brak sił nawet do myślenia o tem, co zaszło.

17 Września

Dlaczego ja rano się budzę? po co istnieję? co mnie mogą obchodzić znajomi, albo ludzie w ogóle? Nie poszedłem do Klary, bo wszystko, co ona mi może powiedzieć, nie obchodzi mnie także, a z góry nuży mnie. Cały świat jest mi tak dokładnie obojętny, jak ja jemu.

18 Września

Jak dobrze zrobiłem, żem napisał do ciotki. Gdyby nie to, byłaby tu przyjechała, bo oto, co mi donosi:

„List twój przyszedł w dniu, w którym przyjechała Celina z Anielką. Jakże się masz teraz mój najdroższy? Mówisz, że dobrze, ale czy zupełnie dobrze? Co ci powiedzieli doktorzy w Berlinie i jak długo tam zabawisz? Przyślij mi depeszę, czy cię tam jeszcze zastanę, a przyjadę natychmiast. Celina mówiła mi, żeś wyjechał tak nagle, iż obie z Anielką były ogromnie przestraszone. Gdybyś mi był doniósł, że prawdopodobnie przepiszą ci podróż morską, byłabym natychmiast, po otrzymaniu twego listu, wyruszyła do ciebie. Przecie to tylko kilkanaście godzin, ja zaś czuję się tak zdrowa, jak nigdy. Kongestye, których doświadczałam dawniej, nie powtórzyły się ani razu. Boję się dla ciebie i tej podróży morskiej. Tyś wprawdzie do tego przyzwyczajony, ale mnie dreszcze biorą na samą myśl o okrętach i burzach.

„Celina ma się dobrze, Anielka nieźle. Słyszałam, że już wiesz o nowinie. Przed odjazdem z Wiednia wezwały jeszcze raz specyalistę, który powiedział, że stan Anielki nie ulega najmniejszej wątpliwości. Celina szczęśliwa ogromnie, a ja takżem rada. Może to skłoni Kromickiego do porzucenia tych spekulacyj na końcu świata i do zamieszkania w kraju. Anielka będzie niezawodnie szczęśliwa, mając cel w życiu. Po powrocie wygląda jakby zmęczona i jakby przybita, może być jednak, że to skutek drogi. Śniatyńskim dziecko chorowało silnie na krup, ale już jest zdrowe.”

Czytając list ciotki, miałem jedno wrażenie, że dla mnie niema tam miejsca między niemi, niema zwłaszcza przy Anielce. Jej wkrótce będzie przykre nawet moje wspomnienie.

19 Września

Nie umiem sobie wyobrazić siebie za rok, za dwa lub trzy. Co ja będę robił? Zupełna bezcelowość powinna wyłączać życie. Właściwie mówiąc, dla mnie niema miejsca nigdzie.

20 Września

Nie poszedłem do Klary, ale spotkałem ją na Friedrichstrasse. Ujrzawszy mnie, pobladła z radości i wzruszenia, witała zaś z takiem wylaniem, że mnie to zarazem ujmowało i zarazem było mi przykre, bom czuł, że moja serdeczność dla niej jest tylko zewnętrzna i że nie doznaję nawet radości z jej spotkania. Gdy ochłonęła nieco, zaniepokoiły ją zaraz zmiany, jakie spostrzegła w mojej twarzy. Rzeczywiście, nie wyglądam świetnie i trochę posiwiałem. Zaczęła mnie wypytywać o zdrowie, ja zaś, mimo całej wdzięczności i przyjaźni dla Klary, czułem, że zbyt częste stosunki z nią przechodziłyby absolutnie moje siły, chcąc się więc od nich zabezpieczyć, powiedziałem jej, że jestem chory i że wkrótce przyjdzie mi wyjechać do cieplejszego klimatu. Następnie zaciągnęła mnie do siebie. Rozmawialiśmy o ciotce, Anielce i pani Celinie. Zbywałem ją ogólnikami. Mówiłem sobie, że to jest może jedyna w świecie istota, któraby mnie zrozumiała, a jednocześnie czułem, że za nic w świecie nie otworzę jej serca.

A jednak, ja odczuwam ludzką dobroć. Chwilami, gdy poczciwe niebieskie oczy Klary wpatrywały się we mnie z największem przywiązaniem i z taką uwagą, jakby mnie chciały do głębi duszy przejrzeć, dobroć ta upokarzała mnie do tego stopnia, że chciało mi się płakać. Klara wreszcie, mimo wszelkich moich wysileń, spostrzegła, że ja jestem zupełnie innym, niż dawniej człowiekiem; instynktem kobiecym odgadła, że żyję, mówię i myślę niemal mechanicznie, a zaś dusza moja jest nawpół zabita. Spostrzegłszy to, zaniechała natychmiast badań i wypytywań, stała się tylko jeszcze tkliwszą.

Widziałem jej obawę i usiłowania, żeby mnie nie znużyć. Starała się dać mi do poznania, że w tej tkliwości, jaką mi okazuje, chodzi jej nie o to, by mnie zjednać dla siebie, ale jedynie, by mi przy niej było dobrze.

I było mi dobrze, alem się jednak znużeniu nie mógł oprzeć. Umysł mój nie jest teraz zdolny do żadnego skupienia się i do żadnych wysileń, nawet do tak małych, jakich wymaga zwyczajna rozmowa z przyjaciółką. A oprócz tego, gdy raz mój wielki cel zniknął mi z oczu, wszystko wydaje mi się tak niesłychanie czcze, że ciągle mam w duszy pytanie: na co to? co z tego przyjdzie?

21 Września

Nigdy dotąd nie spędziłem nocy tak strasznej. Miałem wrażenie takiej trwogi, jakbym schodził po nieskończonych schodach w coraz głębsze ciemności, w których dzieją się rzeczy równie okropne, jak niewyraźne. Postanowiłem opuścić Berlin, bo pod tem niebem ołowianem można się udusić. Wrócę do Rzymu, do mego domu na Babuino – i tam się już osiedlę na stałe. Myślę, że rachunki moje nietylko z Anielką, ale z całym światem, są już zupełnie ukończone i mogę sobie wegetować spokojnie w Rzymie, póki na mnie nie przyjdzie czas. Oby przynajmniej spokojnie! Wczorajsza wizyta u Klary przekonała mnie, że choćbym chciał, nie potrafię już żyć z ludźmi i że nie mam im się czem wypłacić nawet za ich dobroć. Zostałem wyłączony z ogólnego życia, stoję na zewnątrz i chociaż czuję pustkę nieopisaną, nie mam już ochoty wracać.

Myśl o Rzymie, o mojej pustelni na Babuino, uśmiecha mi się – wprawdzie blado i smutnie – ale wolę to, niż co innego. Stamtąd wyleciałem na świat, jak ptak z gniazda – tam też wypada mi się dowlec na połamanych skrzydłach – i czekać końca.