Kostenlos

Srebrna zajęczyca i inne baśnie

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

III

Chiaretta, Lionella i Doralice spędzały swoje dni w chlewie, płacząc i wołając o litość. Król, który lubił osobiście doglądać swojego gospodarstwa, przechodził czasem z królową obok chlewu. Wtedy córki, zanosząc się błagalnym szlochem, wyciągały ręce w stronę ojca i wołały:

– Ojcze! Ojcze drogi, nie rozpoznajesz nas? Jesteśmy twoimi córkami! Czym ci zawiniłyśmy? Za co się na nas mścisz? Uwolnij nas, na litość boską!

Król spoglądał na nie rozkojarzony przez ogrodzenie chlewu i mówił do królowej:

– To dziwne, jak te trzy wieprze żałośnie chrząkają i wyciągają do mnie racice.

Niespokojna królowa chciała pozbyć się raz na zawsze pasierbic.

– Spójrz tylko, jakie one są już dorodne i różowiutkie. Według mnie nadają się do zjedzenia…

– Dobry pomysł! – odpowiedział król. – Jeszcze dziś rozkażę je ubić.

Trzy królewny padły nieprzytomne na ziemię.

IV

Odzyskały przytomność na widok błysku ogromnych noży. Każdą z nich przywiązano za kończyny do grubych kijów, a następnie sześciu rzeźników chwyciło kije z obu stron i skierowało się do ubojni.

Po drodze trzy siostry błagały o litość swoich oprawców.

– Taki jest rozkaz króla!

Te płakały zrozpaczone.

– Królewski rozkaz! Gdyby władca dowiedział się, że wypowiedzieliśmy mu posłuszeństwo, kazałby również nam poderżnąć gardło.

Ale dziewczęta tak zawodziły i błagały, że sześciu oprawców w końcu się nad nimi zlitowało.

– Ale musicie obiecać, że nigdy nie wrócicie do królestwa.

Trzy siostry złożyły obietnicę.

Wówczas wieśniacy zawiedli je do granic królestwa, uwolnili z więzów i pozostawili własnemu losowi.

V

Księżniczki znalazły się w obcym kraju, zupełnie same i bez niczego. Musiały ciężko pracować, żeby zarobić na chleb. Na swoje szczęście już w dzieciństwie nauczyły się każdego kobiecego zajęcia. Potrafiły doskonale szyć i haftować.

Ze względu na tajemniczą urodę trzech hafciarek po mieście zaczęły krążyć dziwne pogłoski. Dziewczęta żyły sobie jednak spokojnie i pracowały w małym skromnym domku, od czasu do czasu wspominając tęsknie ojcowskie uczucie i utracone królestwo.

Lionella sprzątała ze stołu i mówiła:

– O tej porze zwykle stroiłyśmy się na bal.

Doralice zmywała naczynia i mówiła:

– O tej porze dwórki szykowały nam kąpiel w wodzie różanej.

Chiaretta zamiatała i mówiła:

– O tej porze chodziło się z białozorem na polowanie na czaple.

I cichutko wzdychały.

Często pukał do ich drzwi stary, siwobrody żebrak, a siostry za każdym razem częstowały go miską zupy.

– Dziękuję wam, dziewczęta! Cóż za dłonie, godne księżniczek!

– Jesteśmy księżniczkami.

Pewnego wieczoru, usiadłszy ze starcem na ławce przed domem, zwierzyły mu się ze swojej historii. Starzec słuchał i gładził sobie brodę.

– Biedne dziewczęta! Nie pierwszy raz słyszę o tym zaklęciu. Król, wasz ojciec, wypił miksturę zamiany.

Po czym wyciągnął z chlebaka pomiętą książeczkę z pergaminu i począł z uwagą przewracać strony. Znalazł ją wiele lat temu w jaskini górskiej, przy szkielecie jakiegoś pustelnika.

– Istnieje pewien niezawodny środek przeciwko zaklęciu zamiany. Jest to woda, która tańczy, gra i śpiewa. Tylko nikt nie wie, gdzie ona się znajduje.

Przez wiele dni siostry rozmyślały nad słowami starca. Aż pewnego wieczoru Lionella oznajmiła:

– Siostry moje. Ja jestem pierworodną. Zdecydowałam się wziąć w swoje ręce los nas wszystkich. Wybiorę się na poszukiwanie cudownej wody.

Uściskała płaczące siostry i o brzasku wyruszyła w drogę.

Mijały dni, tygodnie i miesiące, a Lionella nie wracała.

Upłynął rok, miesiąc i dzień, kiedy Doralice rzekła do Chiaretty:

– Siostro, ja urodziłam się jako druga. A zatem teraz kolej na mnie. Jutro udam się w drogę.

O świcie uściskała siostrę i ruszyła przed siebie.

Chiaretta została sama w małej opustoszałej chatce. A czas upływał…

Minął rok, miesiąc i dzień, kiedy Chiaretta postanowiła przedsięwziąć wyprawę.

Wędrowała i wędrowała…

Przemierzała rzeki i lasy, góry i równiny, żebrząc w domostwach o kawałek chleba. Stojące w progu gospodynie przyglądały się ze zdziwieniem pięknej młodej żebraczce.

– Dobre kobiety, czy wiecie, gdzie znajdę wodę, która tańczy, gra i śpiewa?

Lecz one wzruszały ramionami. Żadna nie wiedziała.

I Chiaretta, niepocieszona, szła dalej przed siebie. Pewnego wieczoru zasnęła wśród suchych liści pod kasztanowcem. O świcie poczuła, że coś ciągnie ją za kosmyk włosów na skroni. Odwróciła się i zobaczyła jaszczurkę o dwóch ogonach zaplątaną w jej złociste loki.

– Spędziłam noc w twoich włosach i teraz jestem twoim zakładnikiem. Uwolnij mnie, a ja ci się odwdzięczę!

Chiaretta uwolniła łapki zwierzątka z delikatnych więzów.

Jaszczurka dała jej za to jeden ze swoich dwóch ogonów.

– Strzeż go jak oka w głowie. Odpowie na każde twoje pytanie.

Chiaretta długo zastanawiała się nad kikutkiem wijącym się na jej otwartej dłoni.

– Ogonie, ogonku, powiedz mi, gdzie jest woda, która gra, tańczy i śpiewa?

W tym momencie ogonek obrócił się na jej dłoni i niczym igła kompasu wskazał jakiś punkt na horyzoncie.

Chiaretta obrała ten właśnie kierunek.

Wędrowała i wędrowała, aż dotarła do odległej krainy leżącej pomiędzy straszliwymi urwiskami. Nagle poczuła, że ogonek miota się w jej kieszeni, jak gdyby chciał ją przed czymś ostrzec. Zapytała napotkaną staruszkę o czarodziejską wodę.

– Tak, tutaj znajduje się jej źródło. Ale strzeże go pewien czarnoksiężnik, który mieszka w tym oto zamku na szczycie. Często przybywają tu damy i rycerze, wchodzą do ogrodu o siedmiu bramach, ale jeszcze nikt stąd nie wrócił.

Odważna Chiaretta weszła do zaklętego ogrodu, w jednej dłoni ściskając pusty flakonik, w drugiej zaś cudowny ogonek. Ogród okazał się być labiryntem o tysiącu zawiłych ścieżek, wystarczył jeden krok, żeby się w nim zgubić.

Ale Chiaretta podążała za każdym ruchem wijącego się na jej dłoni ogonka. Skręcała to w jedną, to w drugą stronę, w końcu o zachodzie słońca dotarła na rozległą nizinę, pośrodku której stała ogromna muszla z cudowną wodą.

Dookoła tego źródła, jak okiem sięgnąć, roiło się od niezliczonych rzeźb ze śnieżnobiałego marmuru.

Chiaretta już miała napełnić ampułkę, kiedy poczuła, jak w drugiej dłoni ogonek zaczął się rozpaczliwie wić. Kikucik ułożył się najpierw w literę N, potem w I, następnie w E, po czym przemówił ludzkim głosem:

– Nie dotykaj zaklętej wody! Kto jej dotknie, zamienia się w marmur.

Chiaretta zawiesiła zatem flakonik na sznureczku, zanurzyła go w wodzie i wyciągnęła napełniony, po czym zatkała go korkiem i włożyła do kieszeni. Zamierzała już wracać, kiedy pośród rzeźb rozpoznała swoją siostrę Doralice. Spojrzała na figurę obok – była to Lionella. Z płaczem poczęła obejmować zimny marmur.

– Ogonie, ogonku, przywróć do życia moje siostry.

Zbliżyła kikucik do figur, a te natychmiast ożyły.

Trzy księżniczki wyruszyły z powrotem do królestwa ojca.

VI

Po dotarciu na miejsce dla niepoznaki – wszak macocha była przekonana o ich śmierci – przebrały się za pielgrzymów. I tak każda z nich, z twarzą zakrytą gęstą woalką, z muszlami i amuletami na piersi, stawiły się w pałacu.

Król przyjął je w sali tronowej. Obok niego siedziały macocha oraz trzy świnie uzurpatorki, przyodziane w drogocenne sukna, wystrojone w złoto i klejnoty.

– Najjaśniejszy panie! Jesteśmy pątniczkami wracającymi z Ziemi Świętej. Z kraju wielkiego sułtana sprowadziłyśmy cudowną wodę, którą chcemy ofiarować waszej wysokości.

Po czym Chiaretta wyciągnęła fiolkę, odkorkowała ją i postawiła u stóp tronu.

Natychmiast wyskoczyła z niej zaczarowana woda, ukłoniła się i poczęła wstępować na kolejne stopnie prowadzące do tronu, tańcząc i śpiewając do dźwięków egzotycznej pieśni. Opowiadała ona o trzech księżniczkach prześladowanych przez swoją macochę i przez pewnego króla, który postradał zmysły za sprawą złowrogiego eliksiru. Opowiadała całą smutną historię trzech dziewcząt.

Macocha próbowała schwytać i rozprawić się z tańczącą i śpiewającą wodą donosicielką, lecz zaledwie jej dotknęła, zamieniła się w marmur.

Królowi jakby spadła zasłona z oczu. Ujrzał trzy odrażające świnie zasiadające na krzesłach wygnanych córek, po czym wstał i uściskał trzy pątniczki, które odkryły swoje twarze.

Dwór wznosił okrzyki na cześć ozdrowiałego króla oraz trzech przywróconych do życia księżniczek.

Księżniczki chciały wskrzesić skamieniałą królową, szukały więc jaszczurczego ogona, ale ogon przepadł bez śladu.

Marmurową macochę o gniewnym wyrazie twarzy i wyciągniętych do przodu rękach ustawiono w pałacowym atrium. Tu pozostała na wieki jako pomnik nikczemności.

Przekład – Aleksandra Siemaszko-Skiendziul

Korona króla

 
Gdy zębami straszyły ropuchy
a śnieg, miast bielą, czernią lśnił…
słuchajcie uważnie, maluchy:
gdy zębami straszyły ropuchy,
żył wtedy, był wtedy, był…
 

…był sobie król, który miał trzech synów. Pewnego dnia wyruszył w dalekie kraje na wojnę i zwyciężył. Powróciwszy na zamek zauważył, że w ogniu bitwy zgubił swą drogocenną, wysadzaną klejnotami i egzotycznymi perłami koronę. Pomimo zwycięstwa król popadł w głęboki smutek, koronę tę bowiem przekazywali sobie z rąk do rąk jego przodkowie już od pięćdziesięciu pokoleń.

Powiedział więc król do swych trzech synów, Erazma, Hipolita i Jacentego:

– Synowie, zgubiłem koronę. Na próżno kazałem jej szukać moim podwładnym. Może dla was los będzie łaskawszy. Szukajcie jej, a ja zrzeknę się tronu na rzecz tego, który pierwszy mi ją przyniesie.

 

Trzech młodzieńców wyruszyło więc w świat w poszukiwaniu szczęścia. Kiedy dotarli do ogromnego lasu, Erazm i Hipolit postanowili odłączyć się od najmłodszego Jacentego:

– Jacenty zawsze miał więcej szczęścia od nas, najpewniej jako pierwszy znajdzie koronę, a przecież to śmieszne, żeby taki młodzik zasiadał na tronie!

– Zostawmy go w lesie, zgubi się i nie odnajdzie drogi powrotnej.

I jak powiedzieli, tak też postąpili. Kiedy nastał zmierzch, a chłopiec zorientował się, że został w lesie sam, zaczął nawoływać swoich braci. Wkrótce jednak opadł z sił, położył się pod ogromnym drzewem i zasnął.

O poranku zbudził go cichy szelest. Ujrzał przed sobą poczciwego starca o śnieżnobiałej brodzie i ciepłym spojrzeniu. Był to pustelnik.

Jacenty opowiedział mu, co się wydarzyło.

– Nie martw się, chłopcze – powiedział mężczyzna. – Jestem tu po to, żeby ci pomóc.

Zaprowadził chłopca do swej chatki, nakarmił go i dał mu cedrową gałązkę.

– Jeśli nie będziesz znał drogi, rzuć wtedy tę gałązkę na ziemię, a ona wskaże ci właściwy kierunek.

Jacenty podziękował pustelnikowi i wyruszył przed siebie. Kiedy po dwóch dniach wędrówki mały książę dotarł do miejsca bitwy, jego oczom ukazał się przerażający widok: na rozległej nizinie wszędzie były ślady niedawnej rzezi, trup ścielił się gęsto aż po horyzont. Poprzysiągł sobie wtedy w duszy, że wraz z objęciem tronu nigdy więcej nie dopuści do żadnej wojny.

Gdy już ochłonął, przypomniał sobie o celu swej podróży. Rzucił cedrową gałązkę pod nogi, a ona obróciła się i, drgając jak igła kompasu, wskazała wznoszące się po drugiej stronie rozległej niziny wzgórze.

Jacenty ruszył przed siebie, stąpając po zbrojach rycerzy i końskich truchłach, aż dotarł do ciemnej doliny. Magiczna gałązka wskazała mu krzew żarnowca. Kawałek dalej Jacenty spostrzegł ciało wojownika, który najpierw skradł królewską koronę, a potem doczołgał się z nią aż tutaj, i w końcu, znacznie osłabiony odniesionymi ranami, wykrwawił się na śmierć. W zesztywniałych palcach wciąż mocno trzymał drogocenną koronę.

Jacenty wyrwał ją z rąk trupa i niezwłocznie opuścił pobojowisko.

Po drodze uśmiechał się na myśl o radości, jaką sprawi swojemu ojcu. W całym tym pośpiechu zapomniał zabrać swojej magicznej różdżki. Jednakże gdy zdał sobie z tego sprawę, było już za późno na powrót, zaczynało bowiem zmierzchać. Szedł dalej przed siebie, niepewny jednak swej drogi, aż w końcu nastała ciemna noc. Znalazł więc posłanie w stercie liści i zasnął.

O świcie zbudził go radosny śpiew ptaków, które podskakiwały mu przed oczyma, otrząsając z rosy swoje piórka. Jacenty zaś otrząsnął z rosy swoje odzienie, po czym zawrócił w kierunku pobojowiska.

W pewnym momencie usłyszał za plecami głosy swoich braci. Widząc, że chłopak jest cały i zdrowy, a w dodatku posiada przedmiot, którego oni długo i bezowocnie szukali, wpadli w srogi gniew i umyślili bardzo nikczemny plan. Naradzili się, spojrzeli po sobie porozumiewawczo, a gdy Jacenty zaczął uskarżać się na pragnienie, dali mu bukłak z winem, do którego wcześniej dosypali silny środek nasenny. Po kilku krokach Jacenty zaczął się chwiać, po czym osunął się na ziemię i zapadł w sen. Źli bracia położyli go w szczelinie skały i zakryli ją głazem.

– Już nigdy więcej się nie obudzi! – rzekli szyderczo, po czym wzięli koronę i udali się w drogę powrotną na zamek, gdzie powitał ich uradowany ojciec.

Widząc jednak, że Jacenty nie wraca, wyraźnie spochmurniał, zaniepokojony, że jego ukochanemu synowi przytrafiło się po drodze jakieś nieszczęście.

– Gdzie go zostawiliście?

– Pojechał w swoją stronę i nie wiemy, co się z nim dalej stało.

Król nakazał swoim podwładnym szukać go po całym królestwie, lecz poszukiwania okazały się bezskuteczne, uznano więc, że biedaczek padł ofiarą dzikiej zwierzyny.

Król był zrozpaczony.

Minął rok, ale czas nie przynosił ulgi w bólu.

Pewnego dnia król wybrał się ze swoimi synami na wędrówkę po lesie. Nagle znaleźli się w tym samym miejscu, w którym bracia dopuścili się swej zbrodni. Władca zobaczył grającego na flecie pastuszka. Z instrumentu płynęła cichutka muzyka i takie oto słowa:

 
Zatrzymaj rumaka, mój królu,
posłuchaj, zejdź z drogi obranej,
gdyż śpiewa we mnie pełen bólu
głos duszyczki tu pochowanej.
 
 
To mnie, królewskiego syna,
zdradzono dnia pewnego:
jednak nie powiem dlaczego,
nie szepnę, czyja to wina.
 
 
Choć śpię tu od ponad roku,
znajdziesz mnie wciąż żywego,
gram sobie, śpiewam i czekam
przebudzenia ze snu kamiennego.
 

Król zatrzymał konia i zbliżył się do pastuszka. Zdumiał się jeszcze bardziej, gdy spostrzegł, że to flet jego utraconego syna.

– Gdzie to znalazłeś?

– U stóp tego dębu – odpowiedział pastuszek, po czym wskazał na skałę, w szczelinie której leżał Jacenty.

Dwaj bracia spojrzeli na siebie i zbledli.

Zaciekawiony król podszedł do skały i odsunął głaz zasłaniający szczelinę.

Wszyscy wielce się ucieszyli i zdumieli, gdy ich oczom ukazała się łagodna i spokojna twarz Jacentego.

Na miejsce przybył w międzyczasie również szacowny pustelnik.

Król wziął syna w ramiona, po czym powierzył go opiece pustelnika i błagał o cud.

– Nie potrzeba tu żadnego cudu – odrzekł pustelnik. Po prostu niebiosa chciały go zachować przy życiu w tym grobie, żeby mógł jeszcze głośno wykrzyczeć całą prawdę.

Jacenty przebudził się w ramionach ojca.

– Jaką prawdę chciałbyś wykrzyczeć?

– Żadną, ojcze! Najważniejsze, że przebudziłem się z tego nieszczęsnego snu. Nie wracajmy już do tego.

Bracia schylili w pokorze głowy, trawieni wyrzutami sumienia i wzruszeni okazanym przebaczeniem, a król raz jeszcze przytulił swego ukochanego syna.

Przekład – Julia Dubińska


Srebrna zajęczyca

 
Gdy dobra wróżka we własnej osobie
przyrządzała swe zaklęcia rozważnie,
(posłuchajcie mnie wszyscy uważnie)
to właśnie wtedy był sobie…
 

…książę, którego nazywano Aquilino. Ten dwudziestoletni młodzieniec zapragnął poślubić najpiękniejszą księżniczkę na świecie. Polecił więc obwieścić wszem i wobec o zamiarze ożenku. Wkrótce komnaty pałacu zapełniły się przysłanymi zewsząd portretami pięknych kandydatek, uśmiechających się z oprawionych w złote ramy obrazów, pośród których książę spędzał długie godziny, zastanawiając się nad wyborem oblubienicy.

Wybranką została Nazzarena, księżniczka Bikarii. Ambasadorowie obu królestw uzgodnili między sobą niezbędne szczegóły uroczystości.

W pałacu Aquilina wszystko było już gotowe do ceremonii. O świcie w dniu zaślubin książę udał się na najwyższą wieżę, z której wypatrywał swojej narzeczonej. Już niebawem miał nadjechać orszak i książę spodziewał się zobaczyć wymarzoną piękność.

Tymczasem żadnego orszaku nie było widać.

Po pewnym czasie nadjechała zaledwie jedna karoca, z której wyszedł brodaty, zgarbiony starzec.

– Jestem królem Bikarii. A oto moja córka Nazzarena, którą chcesz pojąć za żonę.

Aquilino nie krył rozczarowania.

Księżniczka była bladą i pomarszczoną karlicą, zupełnie niepodobną do piękności z obrazu.

Widząc zakłopotanie księcia, starzec rzekł:

– To wszystko przez nadmierne emocje i trudy podróży. Wystarczy trochę odpoczynku, a odzyska swoją urodę.

Aquilino chciał odwołać ślub, lecz dał przecież swoje słowo, a zatem należało go dotrzymać.

Polecił natomiast przełożyć ceremonię zaślubin o dwa dni, a starca i jego córkę ugościł w pałacu.

O świcie następnego dnia, chcąc poprawić sobie humor i otrząsnąć się z rozczarowania, wybrał się na samotne polowanie, na które zabrał swoją złotą, zdobioną klejnotami dubeltówkę. Po długiej, wiodącej przez pola i łąki wędrówce dotarł do tysiącletniego lasu.

Na swojej drodze napotkał srebrnego zająca, który skubał trawę i uparcie wpatrywał się w księcia wcale niespłoszony jego obecnością.

Książę wycelował w zwierzę i wystrzelił. Dym opadł, a zając jakby nigdy nic skubał sobie dalej trawę w tym samym miejscu.

Książę podszedł jeszcze bliżej. Zając czmychnął. Przycupnął kawałek dalej, po czym znów zaczął wpatrywać się w księcia swoim spokojnym, ludzkim wzrokiem. Aquilino oddał kolejny strzał. Dym rozwiał się w powietrzu, zając zaś, nastroszywszy jedno ucho, a drugie spuściwszy, siedział sobie na tylnych łapach jakby nigdy nic i wpatrywał się błagalnym wzrokiem w księcia, poruszając pyszczkiem. Ledwie jednak książę rzucił na ziemię broń i spróbował się zbliżyć, zwierzę odskoczyło i schowało się pośród rosnącego nieopodal sosnowego zagajnika. Aquilino nie bardzo wiedział, co począć.

To zapewne czary.

Oparł się o pień potężnego drzewa, rozmyślając o słodkim spojrzeniu swojej nieśmiertelnej ofiary. Nagle zdało mu się, że słyszy gdzieś za sobą, jakby we wnętrzu owego pnia, dobiegające z oddali głosy i dźwięki muzyki. Odwrócił się, obszedł drzewo – i nic. Ponownie więc oparł się o pień, a wtedy znowu usłyszał głosy i dźwięki muzyki.

Zniecierpliwiony uderzył pięścią w korę drzewa.

Rozległo się skrzypienie i otworzyły się dwuskrzydłowe drzwi, a oczom przerażonego księcia ukazały się lśniące schody. Zdumiony Aquilino postąpił kilka kroków do góry, gdy wtem usłyszał zatrzaskujące się za nim drzwi. Pałac był ogromny. Schody, westybule, korytarze, loggie i komnaty ciągnęły się w nieskończoność. A we wszystkich marmury, porfir, jaspis i bez liku klejnotów. Rozpływający się w zachwycie Aquilino szedł dalej.

Noc była już blisko, a w zaczarowanym pałacu żywej duszy. Za wyjątkiem idącej przed Aqulinem pary rąk, z których jedna trzymała kaganek, druga zaś dawała mu znak, by za nią podążał. W końcu dotarli do przestronnej jadalni. Aquilino usiadł przy stole, a ręce zaczęły podawać rozmaite dania i wyborne wina.

Książę przypatrywał się tym samoistnym, latającym rękom i starał się je schwytać, gdy tylko były w pobliżu, jednakże te kładły błyskawicznie potrawy na stole, wymykając się zwinnie niczym motyle. Po posiłku księciem owładnęła senność, więc wstał od stołu i udał się na spoczynek. Wówczas ręce zaprowadziły go do pokoju wyścielonego szkarłatnym adamaszkiem, a następnie wykonały gest pożegnania i zniknęły.

Książę wsunął się pod eleganckie prześcieradła i zasnął. Śniła mu się księżniczka Nazzarena, lecz nie ta, którą przywiózł mu brodaty garbus, tylko jego piękna, jasnowłosa wybranka z obrazu.

Nagle obudził go potworny hałas. Książę uniósł lekko powieki, w oświetlonej komnacie rozgrywała się osobliwa scena: oto liczne pary rąk, takie same jak te podające wieczorem do stołu, śmigały po komnacie, splatały się ze sobą i pokazywały w jego kierunku.

– To w co gramy?

– W piłkę.

– Gramy z tamtym, co śpi?

– Kto śpi?

– O tam, w łóżku, nie widzicie go?

Spod uchylonych powiek książę zobaczył zbliżające się ku niemu ręce. Złapały ze wszystkich stron za prześcieradło, naprężyły je mocno, po czym zaczęły podrzucać księcia, chichocząc się przy tym ochryple i mocno piszcząc.

Książę udawał, że śpi.

– Nie chce się obudzić!

– Obudzimy go! Obudzimy!

I z jeszcze większą zajadłością zabrały się do swojej okrutnej zabawy.

Kogut zapiał po raz pierwszy, a ręce rzuciły księcia na łóżko i zniknęły.

Gdy Aquilino tak leżał obolały, w pewnym momencie usłyszał jakiś szelest, a chwilę później zobaczył obok łóżka srebrnego zająca. Tyle że zamiast czterech łap, zwierzę miało gładkie nogi i ręce kobiety.

– Książę Aquilinie, to ja, księżniczka Nazzarena, wybranka twego serca. Gdy wraz z moim orszakiem przejeżdżałam przez las, pewien czarodziej przemienił mnie w zająca i uwięził w tym zamku z całą moją świtą. Wyzwolisz mnie z zaklęcia, jeżeli spędzisz tutaj trzy noce podobne do tej. Czarodziej, który rzucił na mnie zaklęcie, to znany ci już ojciec karlicy, z którą masz się ożenić.

Po tych słowach zając zniknął.

Aquilino czekał niespokojnie na kolejny wieczór. Do stołu i tym razem podawały latające ręce. Książę zjadł i udał się na spoczynek. Obudził go potworny hałas, a następnie liczne pary rąk chwyciły za prześcieradło i jeszcze zajadlej niż poprzedniej nocy zaczęły go podrzucać.

– Nie chce się obudzić!

– Jeśli się nie obudzi, to już po nas!

Ręce rzuciły księcia w górę jeszcze raz, tak mocno, że zawisł na wystającym z drewnianego stropu gwoździu. A następnie zniknęły.

 

Aquilino otworzył oczy i zobaczył przed sobą srebrnego zająca, którego ciało przybrało już w całości kobiecą postać; głowa wprawdzie pozostawała jeszcze zajęcza, lecz oczy były ludzkie.

– Biedny książę! Z miłości dla mnie wytrzymaj jeszcze jedną noc, a potem będziemy wolni.

I nadeszła trzecia noc. Znów pojawiły się ręce, tym razem jeszcze bardziej rozgniewane.

– Gramy?

– Gramy!

– Ale dzisiejszej nocy musimy z tym skończyć!

– Musimy!

I to rzekłszy, przystąpiły do swojej okrutnej zabawy.

Z całej siły podrzucały Aquilina pod sam sufit, a ten przyklejał się do niego na chwilę niczym kawałek ciasta, po czym opadał na naprężone prześcieradło przy akompaniamencie diabelskiego rechotu. Miłość do Nazzareny powstrzymywała go przed otwarciem oczu.

– Nie chce się obudzić! Jesteśmy zgubieni!

– Już po nas!

– Zaczyna świtać! To koniec!

Rozwścieczone ręce zbliżyły się do okna, naprężyły prześcieradło i wystrzeliły Aquilina w niebo. Książę wzbijał się hen wysoko do góry, a potem zaczął spadać, i spadał tak przez dziesięć minut, aż w końcu wylądował na trawie. Otworzył oczy, był mocno obolały, ale żył. Znajdował się tuż obok zaczarowanego drzewa.

Przed oczami miał swoją prawdziwą narzeczoną, Nazzarenę, której olśniewająca uroda nie miała sobie równych w świecie. A tuż za nią stał cały orszak: karoce, damy i rycerze wyzwoleni wraz z nią z zaklęcia.

Wszyscy razem ruszyli w podróż do zamku, a niezwłocznie po przyjeździe książę nakazał wszystkim mieszkańcom dworu zgromadzić się w Sali Rady Najwyższej i polecił przyprowadzić brodatego karła i jego córkę. Zwracając się do ministrów, rzekł:

– Zamówiłem skrzynię ze złota pełną klejnotów. Zabrał mi ją grasujący na drodze rzezimieszek i podmienił na inną, starą i spróchniałą. Los jednak chciał, że odnalazłem swoją skrzynię. I jak myślicie, którą zatrzymam?

– Pierwszą!

– A co powinienem zrobić z rzezimieszkiem i spróchniałą skrzynią?

– Spalić!

I tak też się stało, a wyrokowi i zaślubinom towarzyszyły oklaski całej gawiedzi.

Przekład – Aleksandra Koman