Kostenlos

Atala

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Niedaleko Apalachucli wznosił się na odosobnionym wzgórzu namiot Rady. Trzy kręgi kolumn tworzyły wytworną architekturę tej rotundy171. Kolumny były z polerowanego i rzeźbionego cyprysu; rosły co do wysokości i grubości, a zmniejszały się co do liczby, w miarę jak się zbliżały do środkowego punktu oznaczonego jedynym słupem. Z wierzchołka słupa wychodziły pasma kory, które, przechodząc przez wierzchołki innych kolumn, pokrywały namiot niby przezroczystym wachlarzem.

Rada gromadzi się. Pięćdziesięciu starców w płaszczach z bobrowego futra zajmuje miejsce na stopniach, zbudowanych naprzeciw drzwi namiotu. Naczelny wódz siedzi pośród nich, trzymając w ręku fajkę pokoju, do połowy ubarwioną w porze wojny. Po prawicy starców zasiada pięćdziesiąt kobiet, ubranych w suknie z piór łabędzich. Wodzowie, z tomahawkiem172 w dłoni, pióropuszem na głowie, z ramionami i piersią pomazanymi krwią, zajmują miejsce po lewicy.

U stóp środkowej kolumny płonie ogień Rady. Pierwszy wróżbita, otoczony ośmioma strażnikami świątyni, ubrany w długie szaty i noszący na głowie wypchaną sowę, leje balsam żywiczny na płomień i święci ofiarę słońcu. Ten potrójny szereg starców, matron173, wojowników, ci kapłani, te obłoki kadzideł, te ofiary, wszystko to ma na celu nadać owej Radzie imponujące wrażenie.

Stałem skuty w pośrodku zgromadzenia. Ofiara skończona. Miko zabiera głos i w prostych słowach przedstawia sprawę, dla której zwołano Radę. Rzuca niebieski naszyjnik na ziemię, na świadectwo tego, co powiedział.

Wówczas podnosi się sachem plemienia Orła i mówi tak:

– Ojcze Miko, wy sachemowie, matrony, wojownicy czterech plemion Orła, Bobra, Węża i Żółwia, nie zmieniajmy nic w obyczajach przodków, spalmy jeńca i nie pozwólmy wątlić174 naszych serc. To, co wam tu poddają, to obyczaj białych; dla nas może on być tylko zgubny. Rzućcie naszyjnik czerwony na znak przytwierdzenia moich słów. Rzekłem.

I rzuca czerwony naszyjnik między zgromadzenie.

Podnosi się matrona i mówi:

– Ojcze Orle, posiadasz dowcip lisa, a ostrożną powolność żółwia. Chcę wygładzić wraz z tobą łańcuch przyjaźni i zasadzić wspólnie drzewo pokoju. Ale odmieńmy obyczaje przodków w rzeczach, które przynoszą nam szkodę. Chowajmy sobie niewolników, którzy będą uprawiali nasze pola; niechaj zaś ścichną krzyki jeńców, które nazbyt wzruszają łona matek. Rzekłam.

Jak fale morza łamią się w czasie burzy, jak w jesieni zeschłe liście pędzą unoszone powietrznym wirem, jak trzciny Meszasebe gną się i podnoszą w czas nagłej powodzi, jak wielka gromada jeleni porykuje w głębi lasu, tak poruszała się i szumiała Rada. Sachemowie, wojownicy, matrony mówią kolejno lub wszyscy naraz. Poglądy ścierają się, zdania dzielą, Rada ma się rozwiązać; ale w końcu starodawny zwyczaj przeważa: skazują mnie na stos.

Pewna okoliczność opóźniła moją kaźń175; mianowicie zbliżało się Święto Umarłych, czyli Uczta Dusz. Jest zwyczaj nie uśmiercać żadnego jeńca podczas dni poświęconych tej uroczystości. Powierzono mnie surowej straży; bez wątpienia sachemowie oddalili córkę Simaghana, nie ujrzałem jej bowiem więcej.

Tymczasem plemiona więcej niż z trzystu mil wokoło przybywały tłumnie, aby obchodzić Ucztę Dusz. Zbudowano długi szałas w pewnej odległości od miasta. W oznaczony dzień każda zagroda wykopała szczątki ojców z poszczególnych grobów i zawieszono szkielety, po porządku, rodzinami, na ścianach Wspólnej Komnaty Przodków. Wiatry (burza wszczęła się właśnie), lasy, wodospady szumiały na zewnątrz, podczas gdy starcy rozmaitych narodów zawierali między sobą traktaty pokoju i przymierza na kościach swoich ojców.

Święci się żałobne igrzyska, wyścigi, piłkę, grę w kości. Dwie dziewice silą się wydrzeć sobie różdżkę wierzbową. Ostrza ich piersi stykają się z sobą, ręce igrają laseczką wznosząc ją aż ponad głowy. Piękne nagie stopy splatają się, usta się schodzą, słodkie oddechy się jednoczą, dziewczyny pochylają się i mieszają wzajem pukle swoich włosów; spoglądają ku matkom, rumienią się176; tłum przyklaskuje. Wróżbita wzywa Mikabu, Geniusza wód. Opowiada wojny Wielkiego Zająca przeciw Maczimanitu, bogu Zła. Opowiada, jak pierwszego mężczyznę oraz Atahenzik, pierwszą kobietę, strącono z nieba za to, iż postradali niewinność; jak ziemia zaczerwieniła się braterską krwią, gdy bezbożny Juskeka zamordował sprawiedliwego Tahuikarona; jak potop zstąpił z nieba na wezwanie Wielkiego Ducha, Massu zaś ocalał sam jeden w czółnie z kory, jak wysłał kruka na poszukiwanie ziemi; opowiada jeszcze losy pięknej Endae wywabionej z królestwa dusz słodkimi pieśniami małżonka.

Po tych zabawach i śpiewach wszystko gotuje się, aby dać przodkom wieczyste miejsce spoczynku.

Na brzegu rzeki Szata-Usz widna177 była dzika figa z dawna uświęcona czcią ludów. Dziewice zwykły w tym miejscu prać suknie z kory i na gałęziach starożytnego drzewa wystawiać je na powiew puszczy. Tam to wykopano olbrzymi grób. Ruszają wszyscy z żałobnej komnaty, śpiewając hymn do śmierci; każda rodzina niesie jakieś święte szczątki. Przybywają do grobu, składają weń relikwie; rozciągają je warstwami, oddzielają skórami niedźwiedzi i bobrów; pagórek na grobie rośnie; zasadzone na nim Drzewo Łez i Snu.

Płaczmy nad ludźmi, drogi synu! Ci sami Indianie, których obyczaje są tak wzruszające, te same kobiety, które jawiły mi tak tkliwą przychylność, wszyscy domagali się z wielkim krzykiem mojej kaźni; narody całe opóźniały odmarsz, aby mieć przyjemność oglądania młodego człowieka wijącego się w straszliwych cierpieniach.

W dolinie ku północy, w pewnej odległości od Wielkiej Wsi, wznosił się las cyprysów i sosen, zwany Lasem Krwi. Dochodziło się tam przez ruiny jakiejś budowli niewiadomego pochodzenia, będącej dziełem ludu obecnie już nieznanego. W środku tego lasu rozciągała się arena, gdzie odbywały się ofiary z jeńców wojennych. Zaprowadzono mnie tam w triumfie. Czynią przygotowania do mej kaźni: sterczy już słup Areskui; sosny, wiązy, cyprysy padają pod siekierą; wznosi się stos; widzowie budują stopnie z gałęzi i pni drzew. Każdy wymyśla jakąś katuszę: jeden poddaje, aby mi zedrzeć skórę z czaszki, drugi, aby mi wypalić oczy żarzącymi głowniami.Intonuję pieśń śmierci:

– Nie obawiam się męczarni, jestem mężny, o Muskogulgowie, wyzywam was! Gardzę wami niżej kobiet. Ojciec mój Utalissi, syn Misku, pijał z czaszki waszych najsławniejszych wojowników: nie wydrzecie ani jednego westchnienia z mego serca.

Podrażniony mą pieśnią, jeden z wojowników przeszył mi ramię strzałą; rzekłem:

– Bracie, dziękuję ci.

Pomimo skrzętności katów, nie udało się ukończyć przygotowań do kaźni przed zachodem słońca. Poradzono się wróżbity, który zabronił mącić spokój Geniuszy cieniów; odłożono śmierć moją do następnego dnia. Ale w niecierpliwości sycenia się widowiskiem, pragnąc być bliżej ukazania się jutrzenki178, Indianie nie opuścili już Lasu Krwi; rozpalili wielkie ognie i zaczęli tańce i zabawy.

 

Tymczasem rozciągnięto mnie na grzbiecie. Sznury, idące od szyi, stóp, ramion, umocowane były do kołków wbitych w ziemię. Uzbrojeni strażnicy ułożyli się na tych sznurach, tak iż nie mogłem uczynić ruchu, który by uszedł ich świadomości. Noc zapada coraz głębsza; śpiewy i tańce ustają stopniowo; ognie rzucają już tylko czerwone odblaski, w których majaczą jeszcze cienie paru dzikich; wszystko usypia. W miarę jak gwar ludzi ustaje, wzmaga się gwar puszczy; miejsce zgiełku głosów zajmują skargi wiatru w lesie.

Była to godzina, w której młoda Indianka, świeżo zostawszy matką, zrywa się, zbudzona nagle wśród nocy: zdało się jej, że słyszy krzyk pierworodnego dziecięcia, które domaga się lubego179 pokarmu. Z oczyma utkwionymi w niebo, gdzie błądził wśród chmur skrawek księżyca, dumałem nad swoim losem. Atala zdawała mi się potworem niewdzięczności. Opuścić mnie w godzinie męki, mnie, który raczej oddałem się płomieniom, niżbym ją miał opuścić! A mimo to, czułem, że kocham ją ciągle i że umarłbym dla niej z radością.

Istnieje wśród najżywszych rozkoszy jakiś poszept, który nas budzi, jak gdyby ostrzegając, abyśmy korzystali z tej ulotnej chwili; w wielkich boleściach, przeciwnie, jest coś ciężkiego, co nas usypia; powieki znużone łzami przymykają się własnym ciężarem; w ten sposób dobroć Opatrzności objawia się nawet w naszych niedolach. Zapadłem mimo woli w ów ciężki sen, jakiego kosztują niekiedy nieszczęśliwi. Śniłem, iż zdjęto mi kajdany, zdawało mi się, że czuję tę ulgę, jakiej się doznaje, kiedy po długim spętaniu pomocna ręka rozluźni kajdany.

Wrażenie to stało się tak żywe, iż kazało mi podnieść powieki. Przy blasku księżyca, którego promień przemykał się pomiędzy dwie chmury, ujrzałem wysoką białą postać, pochyloną nade mną i zajętą w milczeniu odwiązywaniem mych pętów. Miałem wydać krzyk, kiedy ręka, którą natychmiast poznałem, zamknęła mi usta. Pozostała tylko jedna lina, ale zdawało się niepodobieństwem przeciąć ją, nie dotykając wojownika, który pokrywał ją całkowicie swoim ciałem. Atala sięgnęła ręką; wojownik budzi się na poły i podnosi się w siedzącej postawie. Atala stoi bez ruchu i patrzy nań. Indianin mniema, iż widzi Ducha ruin; kładzie się z powrotem, zamykając oczy i wzywając swego Manitu. Pęta zerwane. Podnoszę się, idę za mą wybawczynią, która podaje mi koniec łuku, sama trzymając drugi koniec. Ale ileż niebezpieczeństw nas otacza! To jesteśmy bliscy natknięcia się na uśpionych dzikich; to strażnik pyta nas o hasło: Atala odpowiada, zmieniając głos. Dzieci wydają krzyki, psy szczekają. Zaledwie opuściliśmy złowrogi krąg, kiedy wycie wstrząsnęło lasem. Obóz budzi się, rozbłyskuje tysiąc ogniów180, we wszystkie strony biegną dzicy z pochodniami; przyspieszamy kroku.

Kiedy jutrzenka zabłysła nad Appalachami, byliśmy już daleko. Jakież było moje szczęście, kiedy się ujrzałem znowu sam z Atalą, Atalą moją wybawicielką, Atalą oddającą mi się na zawsze! Słów brakło memu językowi; padłem na kolana i rzekłem do córy sachemów:

– Człowiek to nędzna istota; ale wówczas, kiedy nawiedzi go Geniusz, wówczas nie jest zgoła niczym. Ty jesteś Geniuszem, nawiedziłaś mnie i nie mogę mówić wobec ciebie.

Atala wyciągnęła do mnie rękę z uśmiechem:

– Trzeba mi było iść z tobą – rzekła – skoro nie chcesz uciec beze mnie. Przekupiłam wróżbitę podarkami, upoiłam twoich katów wodą ognistą181; musiałam narazić życie dla ciebie, skoro ty oddałeś swoje dla mnie. Tak, młody poganinie – dodała z akcentem, który mnie przeraził – ofiara będzie zobopólna.

Atala wręczyła mi broń, którą przezornie wzięła z sobą; następnie przewiązała mi ranę. Ocierając ją liściem papajasu182, zwilżyła ją łzami.

– Oto – rzekłem – rozlewasz balsam na moją ranę.

– Lękam się raczej, aby to nie była trucizna – odparła.

Rozdarła jedną z zasłon okrywających jej łono, czyniąc z niej pierwszy opatrunek, który przymocowała za pomocą pukla włosów.

Pijaństwo, które trwa długo u dzikich i jest dla nich rodzajem choroby, nie pozwoliło im zapewne ścigać nas przez pierwsze dni. Jeżeli nas szukali później, to prawdopodobnie w stronie zachodu, w przekonaniu, iż usiłowaliśmy dostać się do Meszasebe; ale my obróciliśmy drogę naszą ku nieruchomej gwieździe183, kierując się wedle mchu na pniach drzew.

Spostrzegliśmy niebawem, iż niewiele zyskaliśmy na mym uwolnieniu. Puszcza roztaczała przed nami swoją bezkresną samotnię. Niedoświadczeni w życiu leśnym, zbłądziwszy z właściwej drogi, idąc na oślep, jakiż los gotowaliśmy sobie? Często, patrząc na Atalę, przypominałem sobie starodawną historię Hagar184, którą czytałem w domu Lopeza, a która zdarzyła się w pustyni Bersabe185, dawno bardzo temu, wówczas kiedy ludzie żyli potrójny wiek dębu186.

Atala sporządziła mi płaszcz z wnętrznej warstwy kory buku, byłem bowiem prawie nagi. Uszyła mi mokasyny187 ze skóry piżmaka188 przy pomocy igły jeżozwierza189. Ja nawzajem troszczyłem się o jej ubiór. To kładłem jej na głowę wieniec z niebieskich malw, które znajdowaliśmy po drodze na opuszczonych indyjskich cmentarzach; to sporządzałem jej naszyjniki z czerwonych ziarn azalii190; później uśmiechałem się, spoglądając na jej cudowną piękność.

Kiedy napotkaliśmy rzekę, przebywaliśmy ją na tratwie lub wpław. Atala opierała się ręką na moim ramieniu i jak dwa wędrowne łabędzie pruliśmy samotne fale.

Często w czas wielkich upałów szukaliśmy we dnie schronienia pod mchami cedrów. Prawie wszystkie drzewa Florydy, a w szczególności cedr i zielony dąb, pokryte są białym mchem, który schodzi od gałęzi aż do ziemi. Kiedy w nocy, przy świetle księżyca, ujrzycie na pustej prerii odosobnioną ijozę191 przybraną tą draperią, zda się wam, iż widzicie widmo, wlokące za sobą długie zasłony. Obraz nie mniej jest malowniczy w dzień; tłum bowiem motyli, błyszczących muszek, kolibrów, zielonych papug, lazurowych sojek czepia się tych opon mchu, czyniących wówczas wrażenie draperii z białej wełny, na których europejski rękodzielnik wyhaftował barwne ptaki i owady.

W tych to urokliwych gospodach, przygotowanych przez wielkiego Ducha, odpoczywaliśmy w cieniu. Kiedy wiatry schodziły z nieba, aby poruszać wielkim cedrem, kiedy zamek powietrzny, zbudowany na gałęziach, kołysał się wraz z ptactwem i podróżnymi uśpionymi pod jego ochroną, kiedy tysiączne westchnienia dobywały się z korytarzy i sklepień tego ruchomego budynku, nigdy cuda starego świata nie mogłyby się mierzyć z tą budowlą puszczy.

Co wieczora rozpalaliśmy wielki ogień i za pomocą kory rozpiętej na czterech tykach budowaliśmy szałas podróżny. Jeśli udało mi się zabić dzikiego indyka, grzywacza192, leśnego bażanta, wieszaliśmy go naprzeciw rozpalonej dębiny, na szczycie zatkniętej w ziemi żerdzi, i zostawialiśmy wiatrom troskę o obracanie na rożnie myśliwskiego łupu. Jedliśmy pożywne mchy, słodką korę brzeziny, jabłka rajskie, mające smak brzoskwini i poziomki. Czarny orzech, klon, sumak193 dostarczały wina do naszego stołu. Niekiedy szedłem szukać między trzcinami rośliny, której kwiat wydłużony w rurkę zawiera kubek najczystszej rosy. Błogosławiliśmy Opatrzność, która na słabej łodydze kwiatu umieściła pośród skażonych bagien to przeczyste źródło, tak jak pomieściła nadzieję w głębi serc żartych zgryzotą, jak kazała trysnąć cnocie z łona nędz życia.

 

Niestety! poznałem niebawem, iż omamił mnie pozorny spokój Atali. W miarę jak szliśmy dalej, stawała się smutna. Często, bez przyczyny, zaczynała drżeć i odwracała spiesznie głowę. Nieraz zdybałem194 ją, jak wlepiała we mnie namiętne spojrzenie, które później zwracała z głęboką melancholią ku niebu. Przerażała mnie zwłaszcza jakaś tajemnicza myśl ukryta w głębi duszy, którą to myśl spostrzegałem w jej oczach. Wciąż przyciągała mnie i odpychała na przemian, ożywiała i niweczyła me nadzieje, tak, iż mniemając, że uczyniłem nieco drogi w jej sercu, znajdowałem się naraz w tym samym punkcie. Ileż razy mówiła:

– O mój młody kochanku! kocham cię jak cień lasów w upalny dzień! Jesteś piękny jak puszcza ze wszystkim swoim kwieciem i wszystkimi podmuchami wiatru. Kiedy nachylę się nad tobą, drżę; skoro ręka moja spotka twoją, zdaje mi się, że umieram. Kiedyś wiatr rzucił mi twoje włosy na twarz, podczas gdy odpoczywałeś na mym łonie; zdawało mi się, że czuję lekkie dotknięcie niewidzialnych duchów. Tak, widziałam koźlęta gór Okonu195; słyszałam mowę ludzi sytych życia; ale słodycz koźląt i mądrych starców mniej są ucieszne i mniej silne niż twoje słowa. Otóż wiedz, biedny Szaktasie, że nigdy nie będę twą małżonką!

Ustawne sprzeczności miłości i religii, porywy jej tkliwości i czystość jej obyczajów, duma charakteru i głęboka wrażliwość, wzniosłość duszy w wielkich rzeczach, a drażliwość w małych, wszystko to czyniło dla mnie z Atali istotę niezrozumiałą. Niepodobna było pozostać wobec niej w kręgu miernych uczuć: namiętny jej charakter promieniował jakąś potęgą; trzeba było ubóstwiać ją albo nienawidzić.

Po piętnastu nocach pospiesznej drogi weszliśmy w łańcuch Gór Allegheńskich196 i dotarliśmy do jednej z odnóg Tenazu, rzeki, która wpada do Ohio. Wspierany radami Atali, zbudowałem czółno, które powlokłem żywicą śliwy, pozszywawszy kawałki kory korzeniami. Następnie wsiadłem wraz z Atalą i puściliśmy się z biegiem wody.

Indyjska wieś Sticoe, ze swymi grobowcami w kształcie piramidy i szałasami w ruinie, ukazała się nam po lewicy na zakręcie przylądka; po prawej mijaliśmy dolinę Keow, zakończoną perspektywą chat wioski Jore, zwieszających się u czoła góry tegoż samego imienia. Rzeka, która nas niosła, toczyła wody między wysokimi urwiskami, na skraju których widać było zachodzące słońce. Głębokich tych pustkowi nie mąciła obecność człowieka. Ujrzeliśmy jedynie indyjskiego myśliwca, który, wsparty na łuku i nieruchomy na cyplu skały, podobny był do posągu, wzniesionego na górze Geniuszowi tej puszczy.

Oboje z Atalą złączyliśmy nasze milczenie z milczeniem tej sceny. Nagle córa wygnania buchnęła w powietrze głosem pełnym wzruszenia i melancholii; śpiewała swoją straconą ojczyznę:

– „Szczęśliwi ci, którzy nie widzieli dymu biesiad cudzoziemskich i zasiadali jedynie do stołu swoich ojców!

Gdyby niebieska sojka znad Meszasebe rzekła do rajskiego ptaka Florydy: «Dlaczego żalisz się tak smutno? Czy nie masz tutaj pięknych wód i pięknego cienia, i wszelakiego rodzaju strawy jak w swoich lasach?» – «Tak, odpowiedziałby zbłąkany ptak rajski, ale gniazdo moje ściele się w jaśminie, kto mi go tu przyniesie? A słońce moich prerii, zali197 macie je tutaj?»

Szczęśliwi, którzy nie widzieli dymu biesiad cudzoziemskich i zasiadali jedynie do stołu swoich ojców!

Po długich godzinach mozolnej wędrówki podróżny siada smutno. Patrzy dokoła siebie na dachy ludzkich mieszkań; podróżny nie ma miejsca, gdzie by mógł skłonić głowę198. Puka do chaty, stawia łuk za drzwiami, prosi o gościnę; pan domu czyni znak ręką; podróżny podejmuje łuk i wraca w puszczę.

Szczęśliwi, którzy nie widzieli dymu biesiad cudzoziemskich i zasiadali jeno199 do stołu swoich ojców!

Cudowne historie opowiadane przy ognisku, tkliwe wynurzenia serca, trwałe kochanie tak potrzebne dla życia, wyście to wypełniły dni tych, którzy nie opuścili ziemi rodzinnej! Groby ich są w ich ojczyźnie, opromienione zachodzącym słońcem, łzami przyjaciół i słodyczami religii.

Szczęśliwi, którzy nie oglądali dymu biesiad cudzoziemskich i zasiadali jeno do stołu swoich ojców!”

Tak śpiewała Atala. Nic nie przerywało jej skarg prócz nieznacznego szelestu łodzi, unoszącej się na falach. W paru miejscach zaledwie słowa jej podjęło wątłe echo, które podało je drugiemu, słabszemu, to zaś trzeciemu, jeszcze słabszemu: można by mniemać, iż dusze dwojga kochanków, niegdyś nieszczęśliwe jak nasze, zwabione tą wzruszającą melodią, podobały sobie w tym200, aby powtarzać westchnieniem jej ostatnie dźwięki w górach.

Tymczasem samotność, ustawne201 przestawanie z sobą, nieszczęścia nasze nawet, wzmagały z każdą chwilą naszą miłość. Siły zaczynały opuszczać Atalę: namiętność, łamiąc jej ciało, bliska była triumfu nad jej cnotą. Modliła się ustawicznie do matki: zdawało się, iż chce ubłagać jej cień pogniewany. Niekiedy pytała mnie, czy nie słyszę skarżącego się głosu i czy nie widzę wychodzących z ziemi płomieni. Co do mnie, wyczerpany znużeniem, ale wciąż płonący od pragnienia, w mniemaniu, iż przyjdzie mi może bezpowrotnie zginąć pośród tych lasów, po sto razy bliski byłem pochwycić małżonkę moją w ramiona, po sto razy nakłaniałem ją, aby zbudować szałas na tych brzegach i zagrzebać się w nim na wieki. Ale ona opierała się zawsze:

– Pomyśl – mówiła – ukochany mój, iż wojownik winien jest życie swe ojczyźnie. Czymże jest kobieta wobec obowiązków, jakie masz do spełnienia? Odwagi, synu Utalissiego, nie szemraj przeciw losowi. Serce człowieka jest jak gąbka w rzece, która to pije falę czystą w czas pogody, to pęcznieje od błotnego szlamu, kiedy burza zmąci wodę. Czy gąbka ma prawo powiedzieć: „Sądziłam, iż nie przyjdzie nigdy burza, że słońce nigdy nie przypiecze żarem”?

O René, jeśli lękasz się burz serca, strzeż się samotności; wielkie namiętności są samotne; przenieść je w puszczę, to znaczy zdać się na ich władztwo. Przygnieceni troskami i obawą, narażeni na niebezpieczeństwo dostania się w ręce nieprzyjacielskich plemion, na zatopienie w falach, na ukąszenie wężów, szpony dzikich zwierząt, znajdując z trudem nędzne pożywienie i nie wiedząc już, w jaką stronę obrócić kroki, mogliśmy mniemać, iż niedole nasze nie mogą się już zwiększyć, kiedy pewien wypadek dopełnił ich miary.

Było to dwudzieste siódme słońce od czasu naszej ucieczki: Księżyc Ognia202 rozpoczął swój bieg i wszystko zwiastowało burzę. Około godziny, w której matrony indyjskie zawieszają kopaczkę203 na gałęziach jaworu, a samice papuzie chronią się w dziuplę cyprysu, niebo zaczęło się chmurzyć. Głosy pustkowia zamarły, puszcza stała się milcząca i lasy pogrążyły się w olbrzymim spokoju. Niebawem pomruki odległego grzmotu, odbrzmiewając w tych lasach równie starych jak świat, wydobyły z nich cudowne odgłosy. Lękając się zatopienia, pospieszyliśmy, aby dobić do brzegu rzeki i schronić się w głąb lasu.

Grunt w tej okolicy był bagnisty. Posuwaliśmy się z trudem pod sklepieniem smilaksów204, pośród szczepów wina, indygowca205, fasoli, pełzających lian, które pętały nasze nogi jak sznurami. Gąbczasta ziemia drżała dokoła nas; za każdym krokiem groziło nam, iż pochłonie nas trzęsawisko. Niezliczone owady, olbrzymie nietoperze oślepiały nas; grzechotniki hałasiły206 ze wszystkich stron; wilki, niedźwiedzie, jaguary, młode tygrysięta, szukające tam schronienia, napełniały puszczę swoim rykiem.

Tymczasem ciemność stawała się coraz gęstsza: chmury, obniżywszy się, wniknęły w mroki lasów. Rozdzierając obłoki, błyskawice znaczą się szybkim ognistym zygzakiem. Gwałtowny wiatr, zerwawszy się z zachodu, wali chmury na chmury; lasy gną się; niebo otwiera się nagle, i, poprzez jego rozpadliny, widzi się nowe nieba i gorejące stepy. Cóż za straszliwe, cóż za wspaniałe widowisko! Piorun nieci ogień w lesie; pożar rozpościera się niby płaszcz włosów z płomieni; kolumny iskier i dymu oblegają chmury, które rzygają piorunami w bezkresną pożogę. Wówczas Wielki Duch pokrywa góry gęstymi ciemnościami; spośród tego olbrzymiego chaosu wznosi się mętny pomruk, w który zlewa się łomot wiatrów, jęczenie drzew, wycie dzikich zwierząt, trzeszczenie pożaru i powtarzający się trzask piorunu, który z gwizdem gaśnie w wodzie.

Wielki Duch wie! W tej chwili widziałem jedynie Atalę, myślałem jedynie o niej. Pod nachylonym pniem brzeziny udało mi się zabezpieczyć ją od strumieni deszczu. Siedząc sam pod drzewem, trzymając ukochaną na kolanach i ogrzewając w rękach jej bose stopy, byłem szczęśliwszy niż młoda małżonka, która po raz pierwszy uczuje drżenie płodu w łonie.

Nadsłuchiwaliśmy odgłosów burzy; nagle uczułem łzę Atali padającą mi na łono.

– O burzo serca! – wykrzyknąłem – czy to kropla twojego dżdżu? – Następnie, obejmując tkliwie ukochaną: – Atalo – rzekłem – ty coś ukrywasz przede mną. Otwórz mi serce, o piękna moja, to tyle szczęścia kiedy przyjazna dusza zajrzy w naszą duszę! Wyznaj mi tajemnicę swej boleści, którą kryjesz tak uparcie. Ach, widzę to, płaczesz za ojczyzną.

Odparła:

–Synu puszczy, i jak miałabym płakać za ojczyzną, skoro ojciec mój nie pochodził z krainy palm?

– Jak to – odparłem z głębokim zdumieniem – twój ojciec nie pochodził z krainy palm? Któż tedy wydał cię na tę ziemię? Odpowiedz.

Atala rzekła w te słowa:

– Zanim matka moja wniosła w stadło207 z wojownikiem Simaghanem trzydzieści klaczy, dwadzieścia bawołów, sto miar oliwy żołędnej, pięćdziesiąt skór bobrowych i wiele innych bogactw, poznała mężczyznę o bladej twarzy. Otóż matka mojej matki bryzgnęła jej wodą w twarz208 i zniewoliła ją do zaślubienia wspaniałego Simaghana, zgoła podobnego królowi i czczonego od ludów na kształt Geniusza. Ale matka moja rzekła młodemu małżonkowi: „Noszę owoc w żywocie, zabij mnie”. Simaghan odpowiedział: „Niech mnie Bóg strzeże od tak niedobrego uczynku. Nie okaleczę cię, nie utnę ci nosa ani uszu, ponieważ byłaś szczera i ponieważ nie oszukałaś mej łożnicy209. Owoc twoich wnętrzności będzie moim owocem i nawiedzę cię aż po odlocie ryżowego ptaka, kiedy zabłyśnie trzynasty miesiąc”. Wówczas to przebiłam żywot matki i zaczęłam rość, dumna jak Hiszpanka i jak dzika. Matka uczyniła mnie chrześcijanką, iżby jej Bóg i Bóg mego ojca był również moim Bogiem. Następnie przydybało210 ją cierpienie miłości: zstąpiła do małej piwniczki wyłożonej skórami, skąd nigdy się już nie wraca.

Taka była historia Atali.

– A kim był twój ojciec, biedna sieroto? – rzekłem. – Jak nazywali go ludzie na ziemi i jakie imię nosił pośród Geniuszów?

– Nigdy nie umyłam nóg mego ojca – rzekła Atala. – Wiem tylko, że żył wraz z siostrą w Saint-Augustin i że zawsze pozostał wierny mej matce. Filip było imię jego między aniołami, ludzie zaś nazywali go Lopez.

Na te słowa wydałem krzyk, który rozbrzmiał w całym pustkowiu; odgłos moich uniesień zmieszał się z łoskotem burzy. Tuląc Atalę do serca, wołałem, szlochając:

– O moja siostro! o córko Lopeza! córko mego dobroczyńcy!

Atala, przestraszona, pytała, skąd pochodzi moje wzruszenie; ale kiedy dowiedziała się, że Lopez był tym szlachetnym opiekunem, który przyjął mnie za syna w Saint-Augustin i którego opuściłem, aby być wolnym, sama nie mogła się oprzeć uczuciu zdumienia i radości.

Ta braterska przyjaźń, która nas nawiedziła, łącząc swą miłość do naszej miłości, to już było za wiele dla naszych serc. Odtąd opór Atali miał się stać bezużyteczny; na próżno czułem, iż kieruje rękę do łona, robiąc jakiś zagadkowy ruch; już chwyciłem ją, już upiłem się jej oddechem, już ssałem wszystko czarodziejstwo miłości na jej wargach. Z oczyma wzniesionymi ku niebu, przy świetle błyskawic, trzymałem w objęciach mą małżonkę w obliczu Przedwiecznego. O wy, przepychy weselne, godne naszych nieszczęść i ogromu naszej miłości: wspaniałe lasy, których liany i kopuły poruszały się niby sklepienia i baldachim naszego łoża, płonące sosny, które tworzyły pochodnię naszego hymenu211, rzeko rozlana szeroko, góry huczące, straszliwa i wspaniała przyrodo, czyż byłyście jeno czczą pompą przeznaczoną, aby nas oszukać? czyż nie mogłyście, w waszych tajemniczych okropnościach, ukryć na chwilę szczęścia człowieka?!

Atala stawiała już tylko słaby opór; sięgałem momentu szczęścia, kiedy nagle gwałtowna błyskawica, po której nastąpił łoskot gromu, przerzyna gęste pomroki, napełnia las siarką i blaskiem i kruszy drzewo u naszych stóp. Uciekamy. O zdumienie!… w milczeniu, jakie zaległo potem, słyszymy dźwięk dzwonu! Zatrzymawszy się oboje jak wryci, wytężamy uszy w stronę tego dźwięku, tak niezwykłego w puszczy. Równocześnie w oddali zaszczekał pies; zbliża się, szczeka coraz silniej, przybywa, wyje z radości u naszych stóp; stary pustelnik dźwigający latarkę idzie za nim poprzez ciemności lasu.

– Błogosławiona niech będzie Opatrzność! – wykrzyknął. – Dawno już was szukam! Piesek mój zwęszył was od początku burzy i doprowadził mnie tutaj. Dobry Boże, jacy oni młodzi! Biedne dzieci! ileż one musiały wycierpieć! No, chodźmy, przyniosłem tu skórę niedźwiedzia, to będzie dla tej panienki; a ot, trochę wina w tykwie. Bogu niech będzie chwała we wszystkich jego dziełach! wielkie jest jego miłosierdzie, a dobroć nieskończona!

Atala przypadła do stóp zakonnika:

– Ojcze wielebny – rzekła – jestem chrześcijanką, niebo to zsyła cię, aby mnie ocalić.

– Moja córko – rzekł pustelnik, podnosząc ją – zazwyczaj uderzamy w dzwonek misji podczas burzy, aby dać znać podróżnym: za przykładem naszych braci w Alpach i Libanie, wyuczyliśmy naszego psa odszukiwać zbłąkanych wędrowców.

Co do mnie, zaledwie rozumiałem słowa pustelnika; miłosierdzie to zdawało mi się ponad miarę człowieka, miałem uczucie, że śnię. Przy blasku małej latarki, którą trzymał zakonnik, widziałem brodę jego i włosy całe zmoczone wodą; stopy jego, ręce i twarz zakrwawione były od cierni.

– Starcze! – wykrzyknąłem wreszcie – jakież ty serce masz w łonie, iż nie lękałeś się uderzeń piorunu?

– Lękać się! – odparł gorąco misjonarz – lękać się, kiedy są ludzie w niebezpieczeństwie i kiedy mogę być im użytecznym! Byłbym tedy bardzo niegodnym sługą Jezusa Chrystusa!

– Ale czy wiesz – rzekłem – że ja nie jestem chrześcijaninem?

– Młodzieńcze – rzekł pustelnik – czy pytałem cię o religię? Jezus Chrystus nie powiedział: „Krew moja obmyje tego, a owego nie”. Umarł za Żyda i za poganina; we wszystkich ludziach widział jedynie braci i nieszczęśliwych. To, co ja czynię tutaj dla was, to bardzo niewiele; znajdziecie gdzie indziej wydatniejszą pomoc: ale chwała nie powinna stąd płynąć na księży. Czymże jesteśmy my, wątli samotnicy, jeżeli nie niedoskonałymi narzędziami dzieła niebios? Ha! któryż żołnierz byłby tak nikczemny, aby się cofać, kiedy wódz jego z krzyżem w ręku i z czołem uwieńczonym cierniami idzie przed nim, by ratować ludzi?

Te słowa przejęły na wskroś moje serce; łzy podziwu i czułości polały się z mych oczu.

– Drogie dzieci – rzekł misjonarz – opiekuję się w tych lasach małą gromadką braci waszych, dzikich. Grota moja jest dość blisko w górach; chodźcie ogrzać się u mnie; nie znajdziecie tam wygód życia; ale będziecie mieli schronienie, a i za to trzeba podziękować dobroci bożej, wielu bowiem ludziom zbywa212 na nim.

171rotunda (łac. r.ż. od rotundus: okrągły) – okrągły budynek. [przypis edytorski]
172tomahawk – topór. [przypis autorski]
173matrona – starsza, przeważnie zamężna kobieta, ciesząca się poważaniem. [przypis edytorski]
174wątlić (daw.) – czynić wątłym, osłabiać. [przypis edytorski]
175kaźń (daw.) – męka; kara, zwłaszcza kara śmierci. [przypis edytorski]
176dziewczyny (…) rumienią się – rumieniec jest bardzo widoczny u młodych dzikich. [przypis autorski]
177widny (daw.) – widoczny. [przypis edytorski]
178jutrzenka (poet.) – jasność poprzedzająca poranne pojawienie się słońca nad horyzontem, brzask. [przypis edytorski]
179luby (daw.) – miły, przyjemny, kochany. [przypis edytorski]
180ogniów (daw.) – dziś popr. D. lm: ogni. [przypis edytorski]
181woda ognista – wódka. [przypis autorski]
182papajas – dziś popr.: papaja (melonowiec właściwy), przypominająca drzewo bylina o gruszkowatych, jadalnych owocach, pochodząca z Ameryki Płd, Śr. oraz płd. rejonów Ameryki Płn. [przypis edytorski]
183ku nieruchomej gwieździe – ku północy. [przypis autorski]
184Hagar – w biblijnej Księdze Rodzaju egipska niewolnica Sary, żony Abrahama. W zastępstwie bezpłodnej Sary urodziła Abrahamowi syna Izmaela. Po kilkunastu latach Sara urodziła syna Izaaka i z powodu niewłaściwego zachowania Izmaela nakłoniła męża do wygnania Hagar i Izmaela na pustynię Beer-Szeba. Od śmierci z pragnienia uratował ich anioł, wskazując Hagar studnię. [przypis edytorski]
185Bersabe – dziś popr.: Beer-Szeba. [przypis edytorski]
186kiedy ludzie żyli potrójny wiek dębu – wg Księgi Rodzaju dawni ludzie byli bardzo długowieczni: Adam żył 930 lat, kolejni jego potomkowie podobnie długo; pierwszym, którego życie trwało o wiele krócej, był Abraham: zmarł w wieku 175 lat. [przypis edytorski]
187mokasyny – obuwie indyjskie. [przypis autorski]
188piżmak – piżmoszczur, średniej wielkości (40–70 cm) ziemno-wodny gryzoń z Ameryki Płn., ceniony jako zwierzę futerkowe. [przypis edytorski]
189jeżozwierze – jeżozwierze nie zamieszkują Ameryki; faktycznie chodzi o ursony, podobne do nich zwierzęta Ameryki Płn. Występujące w oryginale słowo porc-épic obejmuje gryzonie z obu grup. [przypis edytorski]
190azalia – rodzaj rośliny z rodziny wrzosowatych, ozdobny krzew (a. drobne drzewo) o czerwonych, różowych, żółtych lub białych kwiatach i miękkich, lekko owłosionych liściach. [przypis edytorski]
191ijoza (z fr. yeuse) – wyżej: zielony dąb, dąb ostrolistny, gatunek wiecznie zielonego drzewa liściastego z rodziny bukowatych, pochodzącego z rejonu M. Śródziemnego. [przypis edytorski]
192grzywacz – gatunek dużego gołębia. [przypis edytorski]
193sumak – rodzaj krzewów i drzew strefy podzwrotnikowej i umiarkowanej, z małymi, czerwonymi lub białymi, kwiatami tworzącymi wiechy. [przypis edytorski]
194zdybać (pot.) – przyłapać kogoś na czymś. [przypis edytorski]
195Okon – dziś popr.: Oconee, ob. nazwa rzeki oraz hrabstwa w Georgii, na płn. od Florydy. [przypis edytorski]
196Allegheny – pasmo górskie w zach. części Appalachów. [przypis edytorski]
197zali (daw.) – czy. [przypis edytorski]
198nie ma miejsca, gdzie by mógł skłonić głowę – sformułowanie biblijne, którego w ewangeliach używa Jezus w stosunku do siebie („Syn Człowieczy nie ma miejsca…”: Mt 8, 20; Łk 9, 58). [przypis edytorski]
199jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
200podobały sobie w tym – upodobały sobie to. [przypis edytorski]
201ustawne (daw.) – ustawiczne, nieustanne, stałe. [przypis edytorski]
202Księżyc Ognia – miesiąc lipiec. [przypis autorski]
203kopaczka – prymitywne narzędzie rolnicze do spulchniania gleby, kij z zakrzywionym końcem. [przypis edytorski]
204smilaks – kolcorośl, rodzaj pnączy z haczykowatymi kolcami na łodygach, występujących w strefie tropikalnej i subtropikalnej. [przypis edytorski]
205indygowiec – rodzaj krzewu strefy tropikalnej i subtropikalnej; z jednego z gatunków wytwarzano dawniej naturalny niebieski barwnik: indygo. [przypis edytorski]
206hałasić (daw., gw.) – hałasować. [przypis edytorski]
207stadło (daw.) – małżeństwo. [przypis edytorski]
208bryzgnęła jej wodą w twarz – wg Pierre'a François Xaviera de Charlevoix (1682–1761), fr. misjonarza i pierwszego historyka Kanady (Histoire et description générale de la Nouvelle France, 1722–1744), była to najgorsza kara dla indiańskich dzieci. [przypis edytorski]
209łożnica (daw.) – łóżko, łoże, zwłaszcza małżeńskie. [przypis edytorski]
210przydybać – złapać; zaczaić się na kogoś i spotkać go. [przypis edytorski]
211hymen – tu: pochodnia zapalana podczas uroczystości zaślubin, od gr. boga Hymena, patrona zaślubin i małżeństwa. [przypis edytorski]
212zbywać na czymś – brakować czegoś. [przypis edytorski]

Weitere Bücher von diesem Autor