Kostenlos

Złota nitka

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

W pół godziny późniéj, przy preferansowym stole, pan Józef i matka jego drzemali, nawet już spali. Z jego ręki karty wysypały się na podłogę, z jéj wypadały jeszcze stopniowo i zwolna. U jednego z okien, pan Skwierski i pani Liniewska, trzymając za wszystkie cztery rogi szeroko rozpostartą siatkową serwetę, półgłosem ale zawzięcie sprzeczali się o barwy i kształty róż czy arabesek. Przy drugiém oknie dwaj gimnazyaści, usiłując przez otwarty lufcik wyjrzeć na ulicę, szeptali i chichotali z cicha. Z dwóch stron podłużnego stołu dwie pary, młoda i niemłoda, szeptały także. A na stołach i oknach pełno było szklanek, garnuszków, kieliszków, rozsypanych okruchów ciasta i w stosy nagromadzonych łupin od owoców.

Poszłam szukać Felicyi.

Siedziała w głębi gabinetu, na kanapce, z twarzą w ogniu i łzach. Piérwszy to i ostatni raz widziałam ją płaczącą. Był to płacz cichy, rzęsisty i głęboki. Chciałam odejść, ale spostrzegła mię i przywołała skinieniem głowy. Ujęła mię za rękę, przechyliła się ku memu ramieniu i z gorączką na twarzy i w głosie mówić zaczęła:

– Nie wiem, czy to nazwiesz występkiem albo nieszczęściem, ale ja tego wyrzucić z siebie nie mogę… Nie wiem, czy ty to nazwiesz mądrością, albo szaleństwem, ale pomiędzy nami nie będzie nigdy nic… nic… nic… nawet słowa!…

Obu dłońmi przycisnęła pierś, aby stłumić łkanie i prędkim ruchem otarła z twarzy łzy, które ją znowu oblały. Coraz prędzéj i coraz ciszéj mówiła:

– Nie mogę, aby słowo jego lub moje przybyło do wspomnień, które czyste, wiecznie jednak jak zaklęte stoją przed oczyma! Momenta, jak błyskawice… czekam ich, czekam, czekam! Za tydzień, za dwa… pojutrze… jutro! I przelatują bez głosu, a potém znowu i zawsze… i tak wiecznie będzie!

Obie dłonie przeciągnęła po twarzy. Zapanowała nad sobą i myślała nad czémś chwilę. Potem, biorąc mię znowu za rękę, powoli już i z namysłem mówiła:

– Słuchaj! wszak niewielu jest ludzi na świecie, którzy los swój sami sobie wybrali. Wszystkim nam prawie, coś, co nie jest wolą i wyborem naszym, podaje w ręce prząśnicę i wątek, z których snuć mamy długie pasmo życia. Pasma bywają różne. Moje jest szare. Niéma w niém wcale różowych nitek, tylko wszystkie cienie popielatego koloru…

Drżącemi ustami uśmiechnęła się i zarazem ruchem pełnym energii wyprostowała kibić.

– Nic to! prząść je będę w milczeniu, z sercem i czołem czystém… do końca!…

– A ta złota nitka, o któréj mówiłaś mi kiedyś?

Mocno, bardzo mocno ścisnęła moję rękę i odpowiedziała:

– Ta złota nitka błysnęła mi nieoczekiwana, niewzywana. Nad szarą przędzą moją błysnęła wysoko i wysoko pozostanie… Świeci mi z góry… jak promień słońca, i kiedy jestem bardzo już zmęczona i smutna, podnoszę ku niéj oczy, lgnę do niéj sercem i biorę od niéj znowu trochę sił i spokoju…

Patrzała, mówiąc to, wysoko i wyciągała w górę splecione ręce. Dwie już tylko ciche łzy płynęły po jéj policzkach. Po chwili, kryjąc oczy w dłoniach, z cicha mówiła:

– Bo wiedziéć, że ktoś piękny, dobry, wielki, myśli o nas czasem serdecznie i z tęsknotą – i marzyć czasem o wielkiém a niepodobném szczęściu… czyż to nie wielka, choć smutna, radość? Po chwili dodała: – To moja jedyna radość na ziemi!…

Wyciągnęłam ramiona, aby objąć ją do siebie przygarnąć; chciałam powiedziéć jéj wiele, wiele rzeczy, ale na progu gabinetu ukazał się ex-profesor z gazetą w obu rękach, ożywionym bardzo krokiem zbliżył się i, usiadłszy obok nas, zaczął:

– Wa… ważna w… w. wiadomość!.. Z przebie… biegu e… europpejskich per… per… pertraktacyi wwnosić można, że… że… że posło… osło… osłowie w Kon… stan… t… t… polu oczekują od… do… p. p. Porty us… ustępstwa na… na… na k… korzyść Gre… Grecyi…

—–

Wkrótce potém okoliczności różne i ode mnie niezależne przeniosły mię w strony dalekie. Olińskich i Tarnickiego najzupełniéj straciłam z oczu i długo nie wiedziałam, co się z nimi dzieje. W parę lat dopiéro, po wydaleniu się mém z okolic Ongrodu, otrzymałam od pana Adama list, którym zawiadamiał mię, że spełnia nakoniec to, co mu tak żarliwie doradzałam, to jest: żeni się. Żenił się z osobą całkiem mi nieznaną.

Dumałam nad listem tym chwil kilka. Czyliż-by on dowodził, że nakoniec pan Adam „spotkał, zobaczył, znalazł?” Wątpię. Nigdy pewnym być nie można, aby fakt jakiś dowodził tego właśnie, czego dowodzić się zdaje. Po prostu, przyszła taka jakaś pora, czy chwila, czy okoliczność… Bardzo zwyczajnie i naturalnie.

I znowu upłynęło sporo czasu – lat może dwa lub trzy – gdy wypadek sprowadził spotkanie moje z Teofilem Siekierskim, codziennym niegdyś gościem Olińskich. Przedewszystkiém i z pośpiechem zapytałam go o panią Felicyą, a mimowoli, przypomniawszy sobie deklamowany przez pana Teofila wiersz o sercu, które pękło, zapytanie moje sformułowałam w dwu wyrazach:

– Czy żyje?

– A jakże, żyje sobie jak dawniéj – odpowiedział pan Teofil.

Bardzo naturalnie.