Kostenlos

Przygody młodych Bastablów

Text
Als gelesen kennzeichnen
Przygody młodych Bastablów
Przygody młodych Bastablów
Hörbuch
Wird gelesen Anna Nehrebecka
Mehr erfahren
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

– Od drugiej – rzekła Ala.

Stary pan zaklął i zapytał:

– Kto was tu przyprowadził?

Opisaliśmy pana z kwiatkiem w butonierce.

– Przeklęty Carew! – zaklął starszy pan.

– Czy stało się coś złego? – zapytała Dora. – Jeżeli pan sobie życzy, możemy dłużej zostać i zastąpić panią, która wróżyła, nim przyszliśmy tutaj.

– Wątpię, czy znajdę tę panią – rzekł wściekłym głosem. – A wy wynoście się stąd, bo was każę zaaresztować!

Uciekaliśmy co sił! Pobiegliśmy po osła i w bardzo prędkim czasie znaleźliśmy się w drodze powrotnej. Mieliśmy dwa funty i dużo tematu do rozmowy.

Lecz żadne z nas – nawet Oswald – nie mogło zrozumieć, w jaką historię byliśmy wmieszani. Wyjaśnił nam to dopiero list ze znaczkiem zagranicznym. Prócz listu dostaliśmy wielkie pudło atłasowe, a wewnątrz trzy flaszki perfum i trzy flaszki wody kolońskiej. Paczka była dla Dory.

List był następującej treści:

Moi Kochani Cyganie!

Zwracam wodą kolońską i serdecznie dziękuję za pożyczenie. Pani na ból głowy dałem wyborne lekarstwo, wywiozłem ją za granicę dla zmiany klimatu. Zabrałem ją do miasta pociągiem o czwartej minut piętnaście, a teraz jesteśmy już po ślubie i mamy zamiar żyć do późnej starości itd., jak mi to wywróżyła Zaida, tajemnicza wróżka Złotego Wschodu. Stało się także coś, czego nie przewidziała wróżka, a mianowicie, że będę musiał żenić się wbrew woli Sir Blocksona, który uważał, że jestem zbyt biedny. Widzieliście jednak, że nie należę do najuboższych. Teraz wszystko jest w porządku. Żona moja i ja dziękujemy za pomoc i przepraszamy, jeżeliśmy was przetrzymali. Ale uczyniliśmy to, aby nas nie przyłapano na stacji.

Uściski i pozdrowienia szczerze oddany

C. Carew 21

Gdyby był Oswald wiedział, toby nigdy nie wziął dwóch funtów i nie zgodził się na podobną rzecz!

Oswald nie uznaje małżeństwa i nigdy by nie przyłożył ręki do czegoś podobnego!

VI. Spółka handlowa

Kochane dzieciaki!

Zamężna siostra panny Sandal wróciła właśnie z Australii i czuje się bardzo zmęczona. Nic w tym dziwnego, prawda, podróż trwała bardzo długo. Udaje się do Lymchurch na wypoczynek. Proszę was bardzo, moi najmilsi, ażebyście się zachowywali jak najspokojniej. Starajcie się być dużo na świeżym powietrzu, a w mieszkaniu nie hałasujcie; specjalnie zwracam uwagę na buty H. O. Pani Bax podróżowała bardzo dużo i omal nie była porwana przez tygrysa. Mam nadzieję, że nie będziecie nudzić jej pytaniami. Przyjeżdża w piątek. Z radością dowiedziałem się z listu Ali, żeście się dobrze bawili na balu u Sir Blocksona. Proszę zwrócić uwagę Noelowi, że nie mówi się „poetykalnie”, ale poetycznie. Posyłam wam dziesięć szylingów na drobne wydatki i jeszcze raz błagam o uszanowanie spokoju pani Bax.

Wasz kochający

Ojciec

P. S. Napiszcie mi, jeżeli macie jakieś specjalne życzenia, to poproszę panią Bax, by zabrała. Ukłony od Pani z Czerwonego Dworu, z którą byłem razem na proszonym obiedzie.

Po odczytaniu listu zapadło przykre milczenie.

– Fatalne – pierwszy przerwał milczenie Dick – ale mogłoby być jeszcze gorzej.

– Nie wiem, jak mogłoby być jeszcze gorzej – westchnął H. O. – Co mam zrobić z moimi butami, one muszą skrzypieć.

– A ja ci mówię, że mogłoby być znacznie gorzej – powtórzył Dick – przypuśćmy, że zamiast unikać pani Bax, musielibyśmy odwrotnie.

– Co znaczy odwrotnie? – zapytał H. O.

– Ano odwrotnie – podchwyciła Ala – korzystać bezustannie z jej towarzystwa, bawić ją, chodzić z nią wszędzie, nie byłoby to stokroć gorzej?

– W każdym razie trzeba ją przyjąć gościnnie; mieszkamy bądź co bądź u jej siostry i goście panny Sandal są naszymi gośćmi. Kto pójdzie po nią na stację?

Nikt nie miał odwagi i w końcu Oswald wziął na siebie ten ciężki obowiązek.

Pani Bil uporządkowała najładniejszy pokój.

– Trzeba by jakoś upiększyć jej pokój – rzekła Ala – przyjeżdża przecież z ojczyzny papug i palm kokosowych.

Chcieliśmy początkowo sprowadzić wypchanego jastrzębia, który się znajduje „Pod Okrętem”, ale przypomnieliśmy sobie, że gość nasz przyjeżdża na wypoczynek, musi mieć absolutny spokój i że widok drapieżnego ptaka mógłby ją zdenerwować; pożyczyliśmy więc od pani Bil słój i wpuściliśmy doń szarą rybkę. Słój postawiliśmy na komodzie. Dziewczęta zerwały piękne kwiaty, a na stole przygotowaliśmy piękną lekturę, to jest książki spokojne: „Sonety o śnie”, „Na cichych wodach”, „Pamiętniki marzyciela”. Książki oprawiliśmy w szary, spokojny papier. Zawiesiliśmy szare firanki i położyliśmy na stół szarą serwetę. Postawiliśmy zegar, ale nie nakręcony, aby nie mącił jej spokoju.

Oswald pojechał po nią na stację. Usiadł na koźle przy woźnicy i z bijącym sercem zastanawiał się, jak się zachowywać, by nie zakłócać spokoju pani Bax. Przybyliśmy na stację w ostatniej chwili. Tylko jedna pani wysiadła z pociągu i Oswald domyślił się, że jest to pani Bax. Miała krótkie włosy i złote binokle. Nosiła króciutką suknię, a w ręce trzymała klatkę z papugą. Była to nasza papuga. Pisaliśmy wprawdzie do ojca, że do szczęścia brakuje nam naszej papugi i naszego psa, ale nie przypuszczaliśmy, że pani Bax przywiezie nam jedno z nich.

– Czy mam przyjemność mówić z panią Bax? – zapytał Oswald.

– Jak się masz, chłopcze? – zapytała dość żywym głosem. – Czy to Oswald, czy Dick?

Oswald odparł jednym słowem. W tej chwili wyskoczył zza pani Bax nasz ukochany piesek i Oswald pochwycił go w ramiona. Klatkę z papugą przymocował z tyłu powozu. Psu zaleciłem ciszę i wskoczyłem na kozioł.

– Czemu nie siądziesz ze mną? – zapytała pani Bax. – Jest miejsce obok mnie.

– Nie, dziękuję – rzekł Oswald spokojnym głosem.

Droga była bardzo spokojna. Zajechaliśmy przed nasz domek. W drzwiach czekały dzieci, świeżo umyte i uczesane. Przywitały się szeptem z panią Bax. Jak żyję, nie widziałem spokojniejszej rodziny.

Pani Bax udała się do swojego pokoju. Spotkaliśmy się z nią dopiero przy podwieczorku. I znowu gromadka uczesanych, umytych dzieci siedziała przy stole, zachowując się bez zarzutu. Zostawiliśmy pani Bax miejsce przy stole, które dawniej zajmowała panna Sandal, a potem Dora. Ale pani Bax nie chciała tam siedzieć i zwróciła się do Dory:

– Może się przesiądziesz ze mną?

A Dora rzekła półgłosem:

– Jeżeli sobie pani życzy, przesiądę się.

Podawaliśmy pani Bax wszystkie potrawy. Wszystko odbywało się w najgłębszym milczeniu.

– Jak się bawicie w Lymchurch?

– Dziękuję, dobrze – odpowiedziały przyciszone głosy.

– A co robicie?

Nie chcieliśmy niepokoić pani Bax opowiadaniami o tym, co robimy, więc Dick szepnął:

– Nic szczególnego.

W tej samej chwili szepnęła Ala:

– Rozmaite rzeczy.

– Opowiedzcie mi, proszę was bardzo.

Milczenie, grobowe milczenie.

– Jesteście zawsze nieśmiali? – zapytała. – Bo mnie obcy ludzie szalenie onieśmielają.

Podobały nam się bardzo jej słowa i Ala powiedziała:

– Mam nadzieję, że nie będziemy pani onieśmielać.

– I ja tak sądzę. Wyobraźcie sobie, że w pociągu jechała razem ze mną jakaś pani, która wiozła z sobą siedemnaście paczek. Przez całą drogę liczyła te paczki, a jedną z tych paczek był kot, który co chwilę chował się pod ławkę i ciągle mylił swą panią w liczeniu.

Mieliśmy ochotę usłyszeć coś jeszcze na ten temat, pragnęliśmy dowiedzieć się, jak się nazywał ten kot, ale milczeliśmy zawzięcie i tylko Oswald zapytał półgłosem:

– Może pani pozwoli kawałek ciasta?

Pani Bax postępowała bardzo mile z nami. Starała się zagaić rozmowę na wszelkie tematy. Mówiła o Australii, o polowaniach, lasach, a my – ażeby uszanować jej spokój – milczeliśmy, chociaż sprawiało to nam wielką przykrość.

Po podwieczorku wysunęliśmy się cichutko.

Daremnie starała się pani Bax nawiązać z nami rozmowę przez cały następny dzień. Unikaliśmy jej towarzystwa, a podczas wspólnych posiłków zachowywaliśmy się jak duchy, podsuwając jej tylko pieprz, sól, musztardę, pieczywo, masło, ocet i oliwę.

Czuwaliśmy kolejno przed domkiem, odganiając kataryniarzy. Mówiliśmy im, że nie wolno grać przed domem, gdyż gości u nas pewna osoba z Australii, której zalecono spokój. Odchodzili natychmiast. Kosztowało nas to sporo, gdyż każdemu kataryniarzowi trzeba było dawać po kilka pensów.

Wcześnie poszliśmy spać tego dnia, gdyż byliśmy znużeni naszym cichym zachowaniem. Nic tak nie męczy jak spokój, niemniej byliśmy radzi z dobrze spełnionego obowiązku.

Nazajutrz Jake Lee nadwerężył sobie nogę. Jake jest wędrownym handlarzem. Posiada własny wózek z koniem, na wozie prawdziwy sklep z szpilkami, igłami, nićmi, guzikami, grzebieniami, lusterkami i tysiącem innych rzeczy, które kupują wieśniaczki i wieśniacy. Jake jeździ z tym ze wsi do wsi i pędzi cudowne życie. Ale tego dnia wyminął go na szosie samochód, koń się zląkł, szarpnął Jake’a i nawet wzywano doktora do handlarza. Poszliśmy do pani Lee, chcieliśmy, by nam pozwoliła zastąpić chorego męża i dała wózek z rzeczami na sprzedaż. Ale nie chciała się zgodzić.

Wtedy Dick rzekł:

– Dlaczegóż nie mielibyśmy zająć się handlem? Możemy przecież wynająć osiołka i wózek?

Pomysł był olśniewający.

– Czy przebierzemy się? – zapytał H. O.

Przebieranie się należy do dobrych zabaw, ale nie słyszeliśmy nigdy, ażeby handlarze chodzili w przebraniu.

– Przeciwnie, musimy wyglądać bardzo biednie – powiedziała Ala – zresztą większość naszych ubrań jest skromna i robi wrażenie nader ubogich. A co będziemy sprzedawać?

 

– Rzeczy użyteczne – rzekła Dora – igły, nici, obrusy, serwetki.

– Masło też – zawołał Noel – to straszne, gdy nie ma masła!

– Miód jest smaczny – dodał H. O. – a serdelki też są niezbędne.

– Jake sprzedawał spódnice i spodnie – przypomniała Ala.

– Młoty, gwoździe, obcęgi, haki – rzekł Oswald.

– Obrazki, koniecznie obrazki – powiedział Dick. – Jake mówił, że wieśniaczki chętnie kupują obrazki.

Poszliśmy więc do sklepu po zakupy. Igły i nici, obrusy i ścierki, słój miodu i konfitur, scyzoryki i ołówki, młotki i gwoździe, guziki i zatrzaski, stalówki i papier – oraz setki innych pożytecznych rzeczy.

Tego wieczoru przy kolacji uprzedziliśmy panią Bax, że nazajutrz nie będzie nas w domu przez cały dzień.

Pani Bax nie zapytała nawet, dokąd idziemy (tego wieczoru nie odezwała się do nas ani słowem).

– Mnie także jutro nie będzie w domu.

– Mamy nadzieję, że się pani nie zmęczy – rzekła Dora bardzo cichym i bardzo uprzejmym głosem.

– Dziękuję – odparła suchym głosem.

W mieszkaniu czuć było dym; przypuszczaliśmy, że był ktoś z wizytą u pani Bax i zmęczył ją.

Nazajutrz rano ruszyliśmy razem z osłem, wozem i towarem daleko za naszą wieś. Kurz pokrył nasze ubrania i wyglądaliśmy bardzo biednie i dosyć brudno.

Zatrzymaliśmy się w sąsiedniej wsi. Jakaś kobieta chciała kupić guziki do bielizny, ale nie mogła znaleźć odpowiednich, więc wmówiliśmy jej, że zatrzaski zastępują guziki. Kupiła – i poszliśmy dalej.

Przed następną zagrodą doznaliśmy bardzo niegościnnego przyjęcia. Wyrzucono nas po prostu, szczuto psami i gospodyni nawymyślała nam od „komediantów”. Odeszliśmy czym prędzej.

– Ale czemu mówiła „komedianci”? – pytał H. O.

– Bo zauważyła od razu, że jesteśmy ludźmi z wyższym wykształceniem – rzekła Ala – to się nie daje ukryć.

– A mnie się zdaje, że byłoby najlepiej pójść drogą szczerości i uczciwości – powiedział Dick. – Gdyby ludzie wiedzieli, że sprzedajemy towary i zajmujemy się handlem, ażeby poprawić byt pewnej ubogiej pani, na pewno odnosiliby się do nas z żywą sympatią.

Podjechaliśmy przed jakiś domek i zastukaliśmy do drzwi. Tym razem otworzył nam mężczyzna. Dora wygłosiła piękną mówkę na temat uczciwej pracy. Prosiła go, żeby się przyczynił do wspomożenia biednej osoby i kupił parę użytecznych sprzętów. Mężczyzna wytrzeszczył na nas oczy, ale kupił scyzoryk, słoik miodu i trochę gwoździ.

W porze obiadowej siedliśmy pod laskiem i spożyliśmy trochę prowiantów przeznaczonych na sprzedaż: kawał kiełbasy, ogórki, pierniki i konfitury.

– Czuję się odrodzona – rzekła Ala – teraz sprzedamy resztę rzeczy i wrócimy do domu.

Ale odwróciła się szczęśliwa karta…

Zapukaliśmy do drzwi. Wyszła z nich kobieta, obejrzała nieprzebrane skarby i uśmiechnęła się. Widziałem ten uśmiech. Potem odwróciła głowę i zawołała:

– Jimie!

Odpowiedziało jakieś chrapanie.

– Jimie, chodź tu natychmiast.

Po chwili zjawił się Jim. Dla niej był to Jim, gdyż była jego żoną, ale dla nas był to policjant, zaspany, w rozpiętym mundurze.

– Co się stało? – mruknął mąż. – Czy człowiek nie może mieć chwili wypoczynku we własnym domu?

– Mówiłeś mi, żebym cię zawołała, jeżeli będą przychodzić z rzeczami.

Nie rozumiejąc nieszczęścia, które wisiało nad nami, Ala rzekła:

– Sprzedaliśmy już bardzo dużo rzeczy, mamy jeszcze trochę, może państwo zechcą kupić.

Ale policjant, który w trakcie tego zapiął swój mundur, zapytał:

– A gdzie pozwolenie?

– Nie mamy z sobą, ale możemy przynieść jutro – odrzekł Noel.

– Gdzie wasze pozwolenie? – huknął policjant po raz drugi, zwracając się do najstarszego i najwyższego Oswalda.

– Mamy pozwolenie na psa – odrzekł Oswald z godnością.

– Cóż to, kpiny będziecie robić ze mnie? Jazda, pójdziecie ze mną do Sir Jamesa. Kazał mi przyprowadzić pierwszą partię włóczęgów i złodziejaszków.

– Ależ my nie jesteśmy…

– Nie poniżaj się, Doro – przerwał Oswald – rozmową z takim człowiekiem. Idziemy do domu.

Policjant czesał się wyszczerbionym grzebieniem, a myśmy szykowali się do odejścia. Daremnie.

Zanim młodsi wdrapali się na wózek, już srogi policjant złapał za lejce i poprowadził osła. Nie mogliśmy zostawić mu osła, zwłaszcza że nie był nasz, i poszliśmy z nim razem.

– Nie płaczcie – upominał Oswald – przygryźcie wargi i nie pokazujcie temu policjantowi, że robicie sobie coś z niego. Sir James zrozumie nas, wytłumaczymy mu wszystko. Nie płaczcie i nie okrywajcie hańbą rodu Bastablów. Alu, przestań, bo nigdy już nie powiem, że powinnaś się była urodzić chłopcem. Nie płacz, H. O., nikt ci nie zrobi nic złego, bo jesteś za mały. Dora, wstydź się: jesteś najstarsza. Noelu, czy poeci płaczą? Maszerujemy odważnie. Raz dwa! Raz, dwa! Niech nikt nie myśli, że się boimy.

Może będzie wam trudno uwierzyć, kochani czytelnicy, ale doprawdy szliśmy równym krokiem i Noel rzekł:

– Może byśmy zaśpiewali, przecież na to nie trzeba pozwolenia.

Szliśmy tak dobry kawał drogi. Zatrzymaliśmy się przed eleganckim pałacykiem Sir Jamesa. W ogrodzie był piękny plac tenisowy, na którym znajdowało się liczne towarzystwo. Policjant zadzwonił do drzwi frontowych. Serca biły nam rozpaczliwie. Rzucaliśmy smutne spojrzenia. Nagle Ala wrzasnęła potężnym głosem i rzuciła się przez ogród, trawnik, plac tenisowy i otoczyła ramionami jedną z pań.

– Jestem szczęśliwa, że panią widzę! Niech nas pani uratuje! Nie zrobiliśmy nic złego, doprawdy, nie zrobiliśmy nic złego!

Podeszliśmy bliżej i przekonaliśmy się, że osobą, z którą rozmawia Ala, jest nasza droga Pani z Czerwonego Dworu. Zanim policjant wrócił, opowiedzieliśmy jej całą historię. Reszta pań usunęła się dyskretnie.

– Nie martwcie się, kochane dzieciaki, objaśnię wszystko Sir Jamesowi. Cieszę się, że was widzę. Mój mąż widział się z waszym ojcem przed kilkoma dniami. Chciałam was jutro odwiedzić.

Nie macie wyobrażenia, jakiego uczucia spokoju i bezpieczeństwa doznaliśmy w tej chwili.

Potem podszedł policjant i rzekł:

– Puśćcie tę panią i chodźcie ze mną. Sir James czeka w gabinecie i zaraz wymierzy wam sprawiedliwość.

Pani z Czerwonego Dworu zerwała się na równe nogi i uśmiechnęła, jak gdyby się nie stało nic złego.

– Dzień dobry, panie inspektorze.

Policjant miał minę zdziwioną, ale też zadowoloną.

– Panie inspektorze, tu zaszła jakaś pomyłka, jestem siostrą cioteczną Sir Jamesa, dzieci te znam doskonale, są moimi przyjaciółmi.

Policjant zdziwił się niepomiernie, ale zaczął coś opowiadać o handlu bez pozwolenia.

Pani z Czerwonego Dworu wytłumaczyła mu, że myśmy się tylko bawili i tak dalej, i tak dalej, poprosiła, by przyjął skromny datek za fatygę. Nie chciał, wzdragał się, ale Pani z Czerwonego Dworu umie przemówić do serca.

– A co powiem Sir Jamesowi?

– Opowie mu pan o innych złoczyńcach.

Odszedł, zdaje się, zupełnie obłaskawiony.

Pani z Czerwonego Dworu zatrzymała nas na obiad.

– Pani jest zaczarowaną królewną – zawołał Noel – która panuje nad całym światem i nad policją!

Otoczyliśmy ją kołem. Ona stała pośrodku, a myśmy ją okrążyli, śpiewając:

Wiele jest czaru na tym świecie. Tyś najcudniejsza, królewskie dziecię (utwór okolicznościowy Noela Bastabla).

Lecz oto znajomy głos przerwał nasz śpiew:

– Więc… – A myśmy przestali tańczyć. Podeszły do nas dwie panie, z których jedna była panią Bax i – o zgrozo – z papierosem w ustach. Domyśliliśmy się, czemu było czuć dym w Białym Domku.

– Och! – zawołaliśmy jednogłośnie i umilkliśmy.

– Jestże możliwe – rzekła pani Bax – że są to te same przykładne dzieci, z którymi żyłam pod jednym dachem przez trzy dni?

– Bardzo panią przepraszamy – odezwała się Dora półgłosem – gdybyśmy wiedzieli, że pani jest tutaj, nie hałasowalibyśmy na pewno. Proszę nam wybaczyć.

– Wierzę – odrzekła, a potem zwróciła się do Pani z Czerwonego Dworu: – Prawdziwa z ciebie czarodziejka, zmieniłaś tych sześć lal malowanych w żywe dzieci.

– Lal malowanych! – huknął H. O., zanim zdołano go powstrzymać. – Pani jest niewdzięczna! Sześć pensów zapłaciłem kataryniarzowi, ażeby poszedł sobie precz!

– Mózg mi pęka – zawołała pani Bax, ręce podnosząc do skroni.

– H. O. jest niegrzeczny, bardzo mi przykro i przepraszam w jego imieniu – rzekła Ala – lecz ciężko jest znosić takie obelgi, gdy się robiło to, co myśmy robili.

Wtedy na życzenie Pani z Czerwonego Dworu opowiedzieliśmy wszystko, to jest, jak ojciec prosił nas, żebyśmy nie zakłócali spokoju pani Bax, i jak staraliśmy się zastosować do wskazówek ojca. Gdyśmy skończyli, pani Bax zaczęła się śmiać serdecznie. I Pani z Czerwonego Dworu śmiała się też.

– Moi kochani! Nie macie wyobrażenia, jak bardzo się cieszę, że nie jesteście przykładni, grzeczni i nudni! Lubię ruch, wesołość, humor i mam nadzieję, że będziemy się bawić wesoło!

Podano lody. Przekonaliśmy się, że pani Bax jest strasznie miła, i cieszymy się, że gości w naszym domu.

VII. Zakończenie22

– A co robimy dzisiaj? – zapytała pani Bax. Przez ostatnich kilka dni bawiliśmy się po królewsku, to na łodzi motorowej, to w samochodzie. Nauczyła nas dwunastu nowych gier, z których tylko dwie były nudne.

Dzień był piękny. Byliśmy wszyscy po kąpieli i bawiliśmy się na brzegu. Pani Bax paliła papierosy.

– Co robimy dzisiaj? – powtórzyła pani Bax.

– Nie wiemy – rzekliśmy, a H. O. dodał:

– Co będzie z biedną panną Sandal?

– Dlaczego z biedną? – zapytała pani Bax.

– Ponieważ jest biedna – odpowiedział H. O.

– A skąd przyszło ci do głowy, że moja siostra jest biedna?

– Zapomniałem, że jest siostrą pani. Nie mówiłbym tego, gdybym pamiętał.

– Nic nie szkodzi.

Byliśmy bardzo zawstydzeni i wściekli na brata, że przypomniał pani Bax o nieszczęśliwej siostrze.

– Proszę pani, chętnie zrobimy to, co pani będzie chciała.

– A więc wynajmiemy bryczkę, weźmiemy z sobą jedzenie i pojedziemy do Starego Lasku23. Umówiłam się z waszymi przyjaciółmi z Czerwonego Dworu.

Byliśmy uszczęśliwieni. Pojechaliśmy do lasu, gdzie byli już państwo z Czerwonego Dworu, razem ze swym małym dzieckiem. Dziewczęta niańczyły maleństwo, a myśmy się bawili w ruinach zamku, który stał pośród lasu.

Śniadanie było świetne i zakrapiane winem. Wznosiliśmy więc nadzwyczajne toasty na cześć wszystkich obecnych.

Gdyśmy tak spożywali dary boże, Pani z Czerwonego Dworu dostrzegła gromadkę wiejskich dzieci przyglądających nam się z pewnej odległości. Zawołaliśmy ich do nas i podzieliliśmy się doskonałym deserem. Następnie bawiliśmy się z nimi w „chowanego”, „kota i myszkę”, „czarnego luda” i wiele innych gier.

– Uwaga – zawołała pani Bax – tutaj jest jeszcze jeden mały chłopczyk! – i pokazując małego chłopca, który stał pod drzewem, dodała: – Sprowadźcie go tutaj.

– Mama nie pozwala nam bawić się z nim – rzekła jedna z dziewczynek w niebieskiej, brudnej sukience.

– A czemuż to?

– Bo jego ojciec jest w więzieniu. Matka jego szuka roboty i też nie może znaleźć.

– Ależ to jest okrutne – rzekła Pani z Czerwonego Dworu – przecież to nie wina dziecka.

– Nie wiem. Ale nam nie wolno bawić się z nim.

– Pomyślcie – powiedziała pani Bax – gdyby wasz ojciec był w więzieniu.

– Mój ojciec nie siedzi w więzieniu – rzekła mała – mój ojciec jest uczciwym człowiekiem.

– Nie żal go wam? Nie żal wam tego chłopca?

Milczenie było odpowiedzią.

– Idźcie sobie precz! – zawołała Pani z Czerwonego Dworu. – Chłopczyk będzie się bawić z naszymi dziećmi!

Oswald podbiegł do chłopca, by go zaprosić do naszego towarzystwa.

– Dzień dobry! – rzekł Oswald.

– Dzień dobry! – odpowiedział chłopak.

 

Oswald zauważył jego nędzne, dziurawe buty i mizerną twarzyczkę.

– Właśnie słyszałem, że twój ojciec jest tam, gdzie jest. Bardzo mi przykro i szczerze ci współczuję.

Niebieskie oczy chłopczyka stały się jeszcze bardziej niebieskie, spuścił je i powiedział:

– Nie idzie o mnie, ale biedna mama…

Trudno jest pocieszać ludzi, którzy mają istotne zmartwienia.

– Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś sobie nic nie robił z tych dzieciaków. My się będziemy bawić z tobą. Wiemy, że jesteś niewinny.

– I ojciec też jest niewinny, złamał rękę i nie mógł zapłacić pieniędzy, które był winien, więc go wsadzili do więzienia.

Oswald nie mógł znaleźć żadnej odpowiedzi. Wyjął więc z kieszeni nowy ołówek i scyzoryk i podarował mu.

Po chwili nadeszła Dora. Powiedziała Oswaldowi, ażeby poszedł się bawić z dziećmi, bo ona chce porozmawiać z chłopcem. Oswald odszedł.

A w powrotnej drodze Oswald zauważył, że Dora miała poważną minę i zapłakane oczy.

Nazajutrz rano kopaliśmy nad morzem, wszyscy prócz Dory, która nie chciała się bawić. Ala też odeszła, lecz po chwili wróciła i rzekła:

– Chodźcie, Dora chce wam coś powiedzieć. H. O. jest zbyteczny, bo to nie jest zabawne.

H. O. powiedział:

– Wy chcecie mnie zawsze pominąć. Jeżeli jest jakaś narada, mam do niej równe prawa.

– Mój H. O. – prosiła Ala – dostaniesz pensa na karmelki.

I H. O. odszedł.

Wtedy Dora zaczęła:

– Nie wiem, jak mogłam uczynić coś podobnego. Mieliście do mnie takie zaufanie. Powierzyliście mi to, mówiąc, że zasługuję na zaufanie. Zdawało mi się, że uczyniłam dobrze – a przecież powinnam była czekać na waszą zgodę.

– Co się stało? – zapytał Dick, ale Oswald domyślił się od razu.

– Powiedz im – rzekła Dora spuszczając oczy.

– Dora dała pieniądze panny Sandal małemu chłopcu, którego ojciec jest w więzieniu.

– Półtorej gwinei – szepnęła Dora.

– Powinnaś była nas wprzódy zapytać – rzekł Dick.

– Jak miałam to uczynić? Mówił mi o ojcu w więzieniu, biednej mamie, malutkim braciszku, który nie ma co jeść. Zbiorę pieniądze i oddam wam. Tylko wybaczcie mi, że postąpiłam tak.

– I miałaś rację! – zawołał H. O., którego nie zauważyliśmy. – Masz jeszcze dla tego głodnego chłopczyka pieniądze, które mi Ala dała na cukierki. Mam takie same prawo powiedzieć moje zdanie jak każdy z was. Co byście zrobili, gdyby wasz mały braciszek umierał z głodu, a nikt by się nad nim nie ulitował? – i H. O. rozbeczał się.

– To nie były jej pieniądze – rzekł Dick.

Lecz Ala i Noel byli także po stronie Dory.

– Dobrze więc – rzekł Oswald gorzkim głosem – ponieważ większość jest po stronie Dory, musimy ustąpić. Ale musimy zbierać, oszczędzać, by wszystko oddać pannie Sandal. Przez lata całe będziemy oszczędzać.

– Och – zaczęła Dora beczeć – nie macie pojęcia, jak mi jest przykro. Ale ci biedni, biedni ludzie.

W tej chwili przyszła pani Bax.

– Czy uderzyłaś się, kochanie? – zapytała Dorę, która jest jej ulubienicą.

– Już mi lepiej.

– No to ślicznie – odpowiedziała pani Bax, która podczas odbytych podróży nauczyła się nie zadawać zbytecznych pytań. – Mamy gościa na obiedzie, przyjechała Pani z Czerwonego Dworu. Była dziś rano u matki tego chłopczyka, z którym nikt nie chciał się bawić – wiecie, prawda? – i znalazła dla niej zajęcie. Dowiedziała się przy tym, że Dora dała jej półtorej gwinei. Musiał to być wasz cały majątek i muszę powiedzieć, że jesteście dzielne dzieciaki.

Zapanowało przykre milczenie.

– A nie mówiłem? – zawołał H. O.

Wtedy Ala rzekła:

– Myśmy nie mieli z tym nic wspólnego. To Dora.

Wtedy Dora wybuchnęła płaczem.

– Ach! To nie były moje pieniądze, nie miałam prawa, ale było mi żal, strasznie żal tego dziecka!

– A czyje to były pieniądze? – zapytała pani Bax.

– To były pieniądze panny Sandal! – huknął H. O., zanim zdążyliśmy go powstrzymać.

I cała prawda wyszła na jaw. Była to długa, długa historia, w trakcie której przyszła Pani z Czerwonego Dworu.

Gdy powiedzieliśmy już wszystko, począwszy od skromnego życia, a skończywszy na handlu, pani Bax powiedziała nam dużo miłych słów, których tu nie powtórzę.

A potem dowiedzieliśmy się, że jej siostra nie była w biedzie i nędzy, a żyła skromnie, bo miała takie upodobanie.

Byliśmy szczerze rozczarowani, a Pani z Czerwonego Dworu rzekła:

– Sir James przesłał biednej kobiecie trochę pieniędzy i męża zwolnił z więzienia, oddała mi gwineę dla Dory (za resztę ugotowała sobie i dzieciom wspaniały obiad). Możecie więc kupić piękny prezent dla panny Sandal.

Kupiliśmy jej bardzo ładną książkę i gdy przyjechała z swoim bratem Eustachym, wręczyliśmy jej.

Oto ostatnia przygoda, którą wam opowiedział autor Poszukiwaczy skarbu. Żegnam was, drodzy czytelnicy!

Szczerze życzliwy autor

Oswald

21C. Carew – w oryginale ang.: Carisbrook Carew. [przypis edytorski]
22VII. Zakończenie – w oryginale ang. rozdział trzynasty, nosi tytuł The Poor and Needy (Biedni i potrzebujący). [przypis edytorski]
23Stary Lasek – w oryginale ang.: Lynwood Castle. [przypis edytorski]

Weitere Bücher von diesem Autor