Kostenlos

Jan Tajemnik

Text
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Krew odbiegła mu od głowy, a ręce i nogi pozbyły się drętwoty i bezwładu.

Lecieli wszakże tak szybko, że tchu mu w piersi brakło. Nic mówić nie mógł i nic naokół nie widział, bo w tym locie rozszalałym wszystko się zmąciło w jakąś nierozwikłaną i co chwila znikającą przejrzystość, z której jeno od czasu do czasu wyłaniał się zgiełk świateł, natłok cieni i bezoporna ciżba pyłów srebrnych, zapewne z drogi mlecznej wywianych.

Piórkowski też milczał zawzięcie, oddany całkowicie swym lotom.

Śpieszno mu było dotrzeć do celu.

A celu tego nie przewidywał, o butach czerwonych zadumany, Tajemnik.

Niósł go Piórkowski po bezdrożach napowietrznych, po rozstajach niebieskich, po kniejach śródgwiezdnych.

Niósł go tak długo, aż wreszcie zaniósł na sam kraniec świata, gdzie nie ma wokół nic, prócz chyba tego właśnie krańca…

Na onym krańcu postawił go, wielce zdrożonego, zajrzał mu w oczy, mgłą umęczenia, niby bielmem śmiertelnym, pociągnięte, i rzekł:

– Skrzep się w sobie, bo za chwilę do piekła cię wtrącę!

Poruszył Tajemnik we łbie ociężałymi białkami i gęby nieco rozwarł.

– Nie wtrącisz – odrzekł stanowczo. – Nie wtrącisz, bom nie twój!

– Mój jesteś, bom cię kupił! – zaprzeczył Piórkowski.

– Kupiłeś mię za mego własnego talara i za mego własnego dukata, które mi księżyc ku ozdobie i ku pociesze na bosych stopach złożył.

– Podarowałeś mi te klejnoty przygodne, a teraz poniewczasie chcesz darowiznę cofnąć? Mój jesteś i basta! Przygotuj się, bo zaraz z tego krańca świata zepchnę cię do pobliskich czeluści piekielnych!

– Nie zepchniesz! – odpowiedział znowu Tajemnik. – Obiecałeś mi przecież ojcować, a chcesz się po macoszemu ze mną obejść?

– Zapomniałeś chyba, żem się onego ojcowania co prędzej wyrzekł – odparł diabeł głosem zniecierpliwionym.

– Wyrzekłeś się – to prawda – szepnął Tajemnik – lecz nie wyrzekł go się Ten, który mi zawsze po wieczne czasy będzie ojcował.

– Nie będzie! – zaprzeczył diabeł z wielkim ożywieniem i z widocznym niepokojem.

– Będzie! – upierał się Tajemnik i dłoń wzniósł ku czołu, aby znak krzyża uczynić.

Ale dłoń, którą niegdyś samochcąc zatrzymał w powietrzu, skamieniała teraz bez ruchu naprzeciw czoła tak, że nie mógł zapoczątkowanego znaku krzyża dłonią ową dokończyć.

Wówczas jej było z drogi, teraz – po drodze, jeno sama droga postroniła się, widać unikając grzesznej dłoni.

Diabeł spojrzał na ową dłoń i rzekł z pogardą:

– Zaczekam, aż się zmęczysz i dłoń ową opuścisz, a wówczas zawładnę twym ciałem i duszą.

– Nie opuszczę jej nigdy! – odparł Tajemnik z mocą.

– Opuścisz, gdy ci sił zabraknie i gdy się przekonasz, że Ów, do kogo ją wzniosłeś, nie będzie ci ojcował!

– Będzie! – upierał się Tajemnik.

– Nie będzie! – zaprzeczał diabeł.

– Będzie!

– Nie będzie!

I znowu spojrzał diabeł na wzniesioną dłoń Tajemnika, czekając, zali13 już prędko ją opuści, zniewolony umęczeniem.

Wszakże czekał na próżno.

Minął wiek, minął drugi i trzeci, a Tajemnik dłoń jak trzymał, tak trzyma. Mimo bólu, mimo znużenia nie opuszcza swej dłoni, która znak krzyża jeno zapoczątkować ongi zdołała.

13zali (daw.) – czy. [przypis edytorski]