Kostenlos

Lokator poddasza

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

Stary znowu milczał i błędnym okiem patrzył przed siebie; żona pochyliła się nad nim jeszcze bardziej i głucho szepnęła:

– Idź już… powiadam ci: idź… Zrobisz, czy nie zrobisz, to idź, byleś mi z oczu zszedł, bo albo twoja, albo moja śmierć…

Nędzarz ocknął się; czy zrozumiał co, trudno zgadnąć, lecz pewne jest, że czuł wszystko. Czuł wilgoć w mieszkaniu, czuł głód, ból okaleczałej nogi, zawrót swojej biednej, rozbitej głowy, a nade wszystko to, że nie ma już dla niego miejsca na rodzinnym barłogu15.

Gdy wstał z konewki, żona wcisnęła mu czapkę na głowę i z lekka popchnęła ku drzwiom. Nie obejrzał się nawet, lecz schodząc na dół, usłyszał głos syna, mówiącego:

– No, nie becz, Mańka… Tatuś poszedł na miasto i chleba nam przyniesie, ba, jeszcze i wędzonki, jak dawniej.

*

Wyszedłszy z domu, nędzarz zatrzymał się przed bramą zdziwiony. Dziwiła go jasność dnia i ciepło słoneczne; dziwiły go wesołe twarze przechodniów, którzy mówiąc nie narzekali, ani wołali o chleb; dziwił go obszar ulicy, na której mógł odetchnąć, nie czując woni mydlin, i poruszyć się, nie czując na sobie wzroku zrozpaczonej żony i zgłodniałych dzieci. Gasnący umysł rozjaśnił się nieco i Jakub przypomniał sobie, że powinien gdzieś iść i szukać chleba.

Iść, lecz dokąd?… Ulica ciągnęła się w obie strony. Na lewo bruk był bardzo nierówny, na prawo chodnik; Jakub miał nogę skaleczoną, więc poszedł na prawo. Mógłże pomyśleć, że ów niewyraźny, instynktowny pociąg do gładkiej drogi jest jednym z szarpnięć straszliwej machiny przeznaczenia, której niemiłosierne tryby w tym dniu jeszcze zdruzgotać go miały?…

Na skręcie ulicy zetknął się z jakimś stróżem w niebieskiej bluzie, nader pilnie zamiatającym schody nędznego szynku.

– Iii… hy! – zawołał stróż – bandzie pogoda, kiej pan Jakub wylazł. Jak się macie?…

– Bóg zapłać, panie Walenty – mruknął Jakub, zapewne pierwszy raz od dni kilku.

– Coście wy się tak już z tydzień nie pokazywali?… Gadają ludzie, że u was w chałupie bida, hę?…

– Jużci, że bieda – odparł Jakub. – Roboty nie mam.

– Roboty… Kto ją ta ma? Tak samo jak pieniędzy; tylko Żydy i wielkie panowie mają… No, chodźta do cukierni.

Z tymi słowy wprowadził Jakuba do szynku, gdzie oprócz właściciela, Żydka z bardzo chytrą miną, siedział a raczej drzemał wsparty o dużą kufę jakiś jegomość w pomiętym kapeluszu i wypłowiałym surducie, którego barwy, najjaśniejsze przy kołnierzu, na plecach przechodziły w kolor musztardowy, a około kieszeni w ciemnotabaczkowy.

– A wa… nasz pan Jakub… – wykrzyknął Żyd. – Taki gość… Chyba węglem w kominie zapisać?… Co sze to z panem Jakubem rabiało?…

– Niech no Jankiel spagatówki tu postawi, ino prandko – zakomenderował Walenty.

– Pan Jakub jesce robi u mulaze?…

– Aha! Robi!… Zleciał na łeb z rustowania i tera ameryture dostał… No, prandzy wódki… – odparł Walenty.

– A pyniędzy?… – spytał Żydek, zakładając ręce w tył i chwiejąc się na rozkraczonych nogach.

– Jakie pieniądze?… A bez pieniędzy to nie łaska? Ja funduję… – huknął pan Walenty.

– Pan Walenty funduje?… Ny, to z tegie chlebie, to z tegie mąkie… No, nic nie będzie z tegie… – zakonkludował Jankiel.

– A… A… panu Walentemu… – ocknął się wypłowiały jegomość spod kufy. – A… moje uszanowanie… Cóż to za obdartus z panem Walentym przyszedł?… Niechże mam honor poznać…

– To mój kamrat – odparł stróż. – Pan Jakub, co był u mulazy, ale rozbiuł się i tera roboty suko…

– Ha, ha… roboty w szynku? Głupstwo robota, w całej Europie nie znajdzie roboty, tylko wódkę, wódkę, jeżeli ma pieniądze… Jankielu, mój szczupaczku, a daj-no mi tam kieliszczynę…

– Znowu na burg16?… – spytał Żyd płaczliwie. – Już mi pan Ignac tyle od rana winien i jesce chce?…

– Com ci od rana winien, ty psi flaku?… Ja?… Tobie? Winien?…

– Moze nie?… Pan Ignac z samego rana zjadł obazanek, potem wódki wypiuł, potem znowu wypiuł, i znowu zjad, i znowu wypiuł ze dwa razy, i znowu chce pić?

– Panie Ignacy – zaczął Walenty – ja sobie myślę, może by pan Jakubowi jaką prośbę wystafirował17 do państwa, zeby choć trochę ciekowi dopomóc…

– Prośbę?… Temu obdartusowi?… – dziwił się pan Ignacy, widocznie bardzo pobłażliwy na usterki swojej garderoby.

– To się na diabła nie zdało… Mnie zapytajcie, co prośby znaczą, mnie… bom ja sam chodził z listem, gdzie było napisano… Wódki, psia wiaro…

– Nima wódki… – odparł Żyd.

– W liście moim – ciągnął pan Ignacy – stało wyraźnie napisano, jako ja, Ignacy, od urodzenia głuchoniemy, a przy tem zbankretowany18 majster, polecam się wzglę… względom Jaśśśnie Wielmożnych i Wielmożnych państwa… I co myślicie?… Może myślicie, że oni wspomagają kogo?… Sto diabłów tam… Oni umieją wyzywać tylko od pijaków… Mnie… Mnie…. samego nazwali pijakiem… Wódki, bydlęcy ogonie… bo cię zabiję, spalę, zaskarżę… Hup!…

W tej chwili wpadła do szynku jakaś zaperzona kobiecina z okrzykiem:

– Ty znowu w szynku, nicponiu, znowu?… A ja ci tu…

– Magdziu… Magdusiu… – zaczął zdetonowany19 Walenty. – Ja nic… Ja tylko z Jakubem…

– Z Jakubem?… – wrzasnęła żona. – I ty się nie wstydzisz chodzić z Jakubem, co jest gorszy od dziada, i bo sam nie ma co jeść, i jeszcze dzieciom chleb odbiera?…

To powiedziawszy, schwyciła męża za kołnierz.

– Waluś… Nie daj się, mój cynaderku… – zachęcał go pan Ignacy.

– Jeszcze i ty, pijaku, i ty?… Ja wam obu sprawię! – I po tej groźbie zepchnęła męża i pana Ignacego ze schodów na ulicę, rozdając między obu z wielką wprawą po parę kopnięć nogą, od której na surducie pana Ignacego bardzo wyraźny ślad pozostał. Jakub wyszedł za nimi.

– Fiuuu… jaka jędza! – zwrócił się do biedaka Ignacy, gdy już małżeństwo znikło im z oczu. – Prawdziwa łaska Boża, żem jej w moje ręce nie dostał… Fiuuu…

15barłóg – legowisko. [przypis edytorski]
16na burg – właśc. na borg, tj. na kredyt. [przypis edytorski]
17stafirować (z niem. staffieren) – stroić się z przesadą, tu: elegancko przygotować. [przypis edytorski]
18zbankretowany – zrujnowany. [przypis edytorski]
19zdetonowany – pozbawiony pewności siebie. [przypis edytorski]