Kostenlos

Dama Kameliowa

Text
0
Kritiken
Als gelesen kennzeichnen
Schriftart:Kleiner AaGrößer Aa

SCENA PIĄTA

PRUDENCJA – MAŁGORZATA

MAŁGORZATA

Sama.

Trzeba być spokojną, trzeba, aby wierzył w to nadal… Czy będę miała siłę dotrzymać danej obietnicy?… Boże, spraw, aby mną gardził i nienawidził mnie, skoro to jest jedyny sposób uniknięcia nieszczęścia! Oto on!

SCENA SZÓSTA

MAŁGORZATA – ARMAND.

ARMAND

Wzywała mnie pani?

MAŁGORZATA

Tak, Armandzie, chciałam z tobą pomówić!

ARMAND

Niech pani mówi… słucham… Chce się pani uniewinnić?

MAŁGORZATA

Nie, Armandzie, nie będzie o tym mowy… Błagam cię nawet, abyś nie poruszał przeszłości…

ARMAND

Ma pani słuszność… zbyt jest dla mnie haniebna…

MAŁGORZATA

Nie znęcaj się nade mną, Armandzie! Wysłuchaj mnie bez wzgardy! Armandzie, podaj mi rękę.

ARMAND

Nigdy! Jeżeli to jest wszystko, co mi pani miała do powiedzenia…

Robi krok ku drzwiom.

MAŁGORZATA

Kto byłby przypuszczał, że odepchniesz rękę, którą do ciebie wyciągam! Ale nie o to chodzi, Armandzie… Trzeba, abyś wyjechał!

ARMAND

Abym wyjechał?

MAŁGORZATA

Tak, abyś wrócił do ojca i to zaraz!

ARMAND

I czemuż to, proszę pani?

MAŁGORZATA

Bo pan de Varville cię wyzwie, a ja nie chcę, aby się zdarzyło nieszczęście przeze mnie…

ARMAND

Zatem radzi mi pani, abym uciekał przed wyzwaniem?! Radzi mi pani podłość?… Jakąż inną radę mogłaby dać kobieta taka jak pani?…

MAŁGORZATA

Armandzie, przysięgam ci, że od miesiąca tyle cierpiałam, że ledwo mam siłę to wyrazić, czuję, jak choroba moja wzmaga się i pali mnie. W imię minionej miłości, w imię wszystkiego, co wycierpię jeszcze, Armandzie, w imię twojej matki i siostry, uciekaj ode mnie, wracaj do ojca i zapomnij nawet mego imienia, jeśli zdołasz.

ARMAND

Rozumiem panią: drżysz o swego kochanka, który stanowi pani majątek! Mógłbym cię zrujnować jednym strzałem z pistoletu lub pchnięciem szpady, to byłoby w istocie wielkie nieszczęście!

MAŁGORZATA

Mógłbyś zginąć, Armandzie! Oto nieszczęście!

ARMAND

Co ci zależy na tym, czy ja żyję, czy ja zginę! Kiedy mi napisałaś: „Armandzie, zapomnij o mnie, jestem kochanką innego”, czy troszczyłaś się o moje życie?… Jeżeli nie umarłem po tym liście, to dlatego, żeby się pomścić. A ty myślałaś, że to się skończy w ten sposób, że ty mi złamiesz serce, a ja się o to nie upomnę u ciebie, ani u twego wspólnika?… Nie pani, nie!… Wróciłem do Paryża, między mną a panem Varville poleje się krew… Choćbyś miała i ty życiem to przypłacić, ja go zabiję, przysięgam!

MAŁGORZATA

Pau de Varville jest niewinny tego, co się stało.

ARMAND

Pani kochasz go, to dosyć, bym go nienawidził.

MAŁGORZATA

Wiesz dobrze, że go nie kocham, że nie mogę kochać tego człowieka!

ARMAND

Więc czemu mu się oddałaś?

MAŁGORZATA

Nie pytaj, Armandzie!… Nie mogę ci tego powiedzieć…

ARMAND

Więc ja ci powiem!… Oddałaś mu się, bo jesteś dziewczyna bez serca i bez wiary, bo miłość twoja należy do tego, kto za nią płaci, ponieważ z serca swego uczyniłaś towar… Ponieważ w obliczu poświęcenia, jakie miałaś dla mnie uczynić, zabrakło ci odwagi i twoje instynkty wzięły górę. Ponieważ człowiek, który poświęcił ci życie, który ci oddał swój honor, mniej był dla ciebie wart niż konie, powóz i kolia z diamentów.

MAŁGORZATA

A więc tak, zrobiłam to wszystko! Tak, jestem podłą i nędzną istotą, która cię nie kochała… Oszukałam cię! Ale im bardziej jestem nikczemna, tym bardziej nie powinieneś narażać dla mnie życia twojego i życia tych, co cię kochają… Armandzie, błagam cię na kolanach, jedź, opuść Paryż i nie oglądaj się za siebie.

ARMAND

Dobrze, ale pod jednym warunkiem…

MAŁGORZATA

Przyjmę każdy!

ARMAND

Ty pojedziesz ze mną.

MAŁGORZATA

Cofa się.

Nigdy!

ARMAND

Nigdy?!

MAŁGORZATA

O, mój Boże, dodaj mi odwagi!

ARMAND

Biegnąc do drzwi i wracając.

Słuchaj, Małgorzato, jestem szalony, mam gorączkę, krew moja płonie, mózg kipi, jestem w stanie, w którym człowiek zdolny jest do wszystkiego, nawet do podłości… Wierzyłem przez chwilę, że to nienawiść pcha mnie ku tobie, ale to była miłość, miłość niezwyciężona, drażniąca, zatruta, pomnożona wyrzutami, wzgardą i wstydem, bo ja gardzę sam sobą za tę miłość po wszystkim, co się stało… Powiedz mi jedno słowo, powiedz, że żałujesz, złóż winę na przypadek, na los, na swoją słabość, a zapomnę o wszystkim! Co mi znaczy ten człowiek?!… Nienawidzę go jedynie o tyle, o ile ty go kochasz… Powiedz tylko, że mnie kochasz jeszcze, przebaczę ci, Małgorzato, uciekniemy od Paryża, to znaczy od całej przeszłości, pójdziemy na kraj świata, jeżeli trzeba, aż tam, gdzie nie ujrzymy żadnej ludzkiej twarzy i gdzie będziemy sami na świecie z naszą miłością!

MAŁGORZATA

Wyczerpana.

Oddałabym życie za godzinę szczęścia, które mi ofiarowujesz, ale to jest niemożliwe!

ARMAND

Jeszcze!

MAŁGORZATA

Dzieli nas przepaść! Bylibyśmy zbyt nieszczęśliwi razem… Nie możemy się już kochać… Jedź, zapomnij o mnie… Tak trzeba, przysięgłam!!

ARMAND

Komu?

MAŁGORZATA

Temu, kto miał prawo wymagać tej przysięgi.

ARMAND

Którego gniew rośnie.

Panu de Varville, nieprawdaż?

MAŁGORZATA

Tak…

ARMAND

Chwyta ją za ramię.

Panu de Varville, którego kochasz! Powiedz mi, że go kochasz, a odjadę!

MAŁGORZATA

Więc tak, kocham pana de Varville.

ARMAND

Rzuca ją o ziemię i podnosi na nią obie ręce, po czym biegnie do drzwi i krzyczy do gości zebranych w drugim salonie.

Wejdźcie wszyscy!

MAŁGORZATA

Co ty robisz?

ARMAND

Widziecie tę kobietę?

WSZYSCY

Małgorzata Gautier!…

ARMAND

Tak, Małgorzata Gautier! Czy wiecie, co ona zrobiła?… Sprzedała całe swoje mienie, aby żyć ze mną, tak mnie kochała!… To piękne, nieprawdaż? A wiecie co ja zrobiłem? Postąpiłem sobie jak nędznik! Przyjąłem tę ofiarę, nie dając jej w zamian nic… Ale jeszcze nie jest za późno!… Żałuję tego i wracam, aby naprawić moje winy… Jesteście wszyscy świadkami, że nie jestem nic winien tej kobiecie…

Rzuca jej banknoty.

MAŁGORZATA

Wydaje krzyk i pada na wznak.

Och!!

VARVILLE

Do Armanda ze wzgardą, ciskając mu rękawiczką w twarz.

Stanowczo, panie, pan jest nikczemnikiem!

Goście rzucają się między nich.

AKT V

Sypialnia Małgorzaty, w głębi łóżko, firanki na wpół zasunięte. Na prawo kominek, przed kominkiem kanapa, na której leży Gaston. Pokój oświeca jedynie lampka nocna.

SCENA PIERWSZA

MAŁGORZATA – GASTON.

MAŁGORZATA

Leży i śpi.

GASTON

Podnosząc głowę i nadsłuchując.

Zdrzemnąłem się chwilę… Czy ona tylko nie potrzebowała czego ode mnie tymczasem… Nie, śpi… Która godzina?… Siódma… Jeszcze ciemno… Trzeba rozpalić ogień…

Grzebie w ogniu.

MAŁGORZATA

Budząc się.

Anno, daj mi pić!

GASTON

Masz, drogie dziecko!

MAŁGORZATA

Podnosi głowę.

Kto tu jest?

GASTON

Nalewając filiżankę ziółek.

To ja, Gaston…

MAŁGORZATA

Skąd się pan wziął w moim pokoju?

GASTON

Podając jej filiżankę.

Pij najpierw, dowiesz się potem… Czy dosyć słodkie?

MAŁGORZATA

Tak…

GASTON

Byłem urodzony na pielęgniarkę.

MAŁGORZATA

A gdzie Anna?

GASTON

Śpi… Kiedy przyszedłem tu o jedenastej wieczór, aby się dowiedzieć o ciebie, biedna dziewczyna upadała ze zmęczenia, a mnie przeciwnie, wcale się spać nie chciało… Ty już spałaś. Powiedziałem jej, żeby się położyła. Siadłem tu na kanapie przy ogniu i wybornie spędziłem noc… Bardzo mi było miło słuchać, jak śpisz, miałem uczucie, że to ja sam śpię… Jak się czujesz dziś rano?

MAŁGORZATA

Dobrze, mój poczciwy Gastonie, ale po co się tak męczysz?…

GASTON

Tyle nocy spędzam na balach! Że parę ich spędzę na czuwaniu przy chorej!… A przy tym miałem ci coś powiedzieć…

MAŁGORZATA

Co miałeś mi powiedzieć?

GASTON

Ty jesteś w kłopotach…

MAŁGORZATA

Jak to w kłopotach?

GASTON

Tak, trzeba ci pieniędzy… Kiedy przyszedłem wczoraj, zastałem w salonie komornika, wyprosiłem go za drzwi, zapłaciłem mu… Ale to nie wszystko, nie ma tu pieniędzy, a potrzeba ich. Ja nie mam dużo… Przegrałem w ostatnich czasach sporo i porobiłem masę niepotrzebnych sprawunków na nowy rok… Ściska ją. I możesz być pewna, że życzę ci, aby był dobry i szczęśliwy!… Ale zawsze wygrzebałem jakichś dwadzieścia pięć ludwików, które kładę do tej szufladki. Kiedy się skończą, znajdziemy nowe.

MAŁGORZATA

Wzruszona.

Cóż za serce! I powiedzieć, że to ty, pustak, jak cię nazywają, ty, który byłeś zawsze tylko moim przyjacielem, czuwasz nade mną i myślisz o mnie…

GASTON

To zawsze tak… A teraz, czy wiesz, co zrobimy?

MAŁGORZATA

Powiedz!

GASTON

Jest wspaniały czas… Przespałaś osiem godzin i prześpisz się jeszcze trochę… Między pierwszą a trzecią będzie wspaniałe słońce, wstąpię po ciebie, zawiniesz się dobrze, pojedziemy trochę na spacer, a w nocy znowu kto będzie dobrze spał? Mała Małgosia…

 

MAŁGORZATA

Postaram się mieć siły…

GASTON

Będziesz miała, będziesz! Wchodzi Anna. Chodź, Anno, chodź! Pani się obudziła…

SCENA DRUGA

CIŻ – ANNA.

MAŁGORZATA

Zmęczona byłaś, moja biedna Anno?

ANNA

Trochę, proszę pani…

MAŁGORZATA

Otwórz okno i wpuść nieco światła… Wstanę…

ANNA

Otwierając okno i wyglądając na ulicę.

Proszę pani, doktor idzie.

MAŁGORZATA

Poczciwy doktor! Zawsze ode mnie zaczyna swoje wizyty… Gastonie, otwórz drzwi, kiedy będziesz wychodził… Anno, pomóż mi wstać!

ANNA

Ale proszę pani…

MAŁGORZATA

Ja chcę!

GASTON

Do zobaczenia!

Wychodzi.

MAŁGORZATA

Do zobaczenia!

Podnosi się i opada, wreszcie podtrzymywana przez Annę idzie do kanapy, doktor wchodzi na czas, aby ją posadzić.

SCENA TRZECIA

MAŁGORZATA – ANNA – DOKTOR.

MAŁGORZATA

Dzień dobry, drogi doktorze! Jakiś ty miły, że myślisz o mnie od rana! Anno, idź, zobacz, czy nie ma listów…

DOKTOR

Niech mi pani da rękę… Bierze jej rękę. Jak się czujemy?

MAŁGORZATA

Źle i lepiej! Źle na ciele, lepiej na duchu… Wczoraj wieczór taki miałam lęk przed śmiercią, że posłałam po księdza, byłam smutna, zrozpaczona, bałam się umrzeć… przyszedł ksiądz, porozmawiał ze mną godzinę i rozpacz, strach, wszystko uniósł z sobą… Wówczas zasnęłam i dopiero się obudziłam…

DOKTOR

Wszystko idzie dobrze, droga pani… Przyrzekam pani zupełny powrót do zdrowia w pierwszych dniach wiosny…

MAŁGORZATA

Dziękuję ci, doktorze… to twój obowiązek mówić w ten sposób… Kiedy Bóg powiedział, że kłamstwo jest grzechem, zrobił wyjątek dla lekarzy, pozwolił im kłamać tyle razy w dniu, ilu odwiedzają chorych. Do Anny, która wraca. Co ty przynosisz, Anno?

ANNA

Podarki, proszę pani…

MAŁGORZATA

Prawda! To dziś pierwszy stycznia!… Ileż wydarzeń od ostatniego roku! Przed rokiem o tej porze siedzieliśmy przy stole, śpiewaliśmy, witaliśmy rok, który się zrodził, tym samym uśmiechem, którym żegnaliśmy rok umarły… Gdzie ten czas, dobry doktorze, kiedyśmy się śmiali jeszcze?… Otwierając paczki. Pierścionek z biletem od Saint-Gaudensa! Zacne serce! Bransoleta z kartą hrabiego de Giray, który przysyła mi to z Londynu… Cóż za krzyk by podniósł, gdyby mnie ujrzał w tym stanie!… O, cukierki… Doprawdy, ludzie nie zapominają tak łatwo, jak myślałam! Pan masz małą siostrzeniczkę, doktorze!

DOKTOR

Tak, pani.

MAŁGORZATA

Niech jej pan zaniesie wszystkie te cukierki, od dawna ich już nie jadam. Do Anny. To wszystko?

ANNA

Jest list.

MAŁGORZATA

Kto może pisać do mnie? Bierze list i otwiera. Zanieś tę paczkę do powozu doktora. Czyta. „Moja droga Małgorzato! Dwadzieścia razy byłam u ciebie i nigdy mnie nie przyjęto, nie chciałabym wszakże, aby ciebie brakowało przy najszczęśliwszym wydarzeniu mego życia… Wychodzę 1 stycznia za mąż, to noworoczny podarek Gustawa. Mam nadzieję, że nie zechcesz ominąć tego obrzędu, bardzo prostego, skromnego, który odbędzie się o 9-tej rano w kaplicy św. Teresy w kościele św. Magdaleny. Ściskam cię ze wszystkich sił szczęśliwego serca. Mimi”. Jest więc szczęście dla wszystkich, tylko nie dla mnie! Ech, niewdzięczna jestem… Doktorze, zamknij okno… zimno mi… i podaj mi przybór do pisania…

Kryje głowę w rękach, doktor bierze z kominka kałamarz i podaje jej teczkę.

ANNA

Cicho do doktora, kiedy się oddalił.

I cóż, panie doktorze?

DOKTOR

Potrząsając głową.

Bardzo źle!

MAŁGORZATA

Na stronie.

Myślą, że ja nie słyszę… Głośno. Doktorze, bądź pan taki uprzejmy i, przejeżdżając, oddaj ten list w kościele, gdzie się odbywa ślub Mimi, ale niech jej doręczą aż po ceremonii. Pisze list, składa i pieczętuje go. O, ma pan, i dziękuję, Ściska mu rękę. Niech pan nie zapomni i niech pan prędko wraca, jeżeli pan będzie mógł.

Doktor wychodzi.

SCENA CZWARTA

MAŁGORZATA – ANNA.

A teraz zrób trochę porządku w tym pokoju. Dzwonek. Ktoś dzwoni, idź otwórz.

Anna wychodzi.

ANNA

Wracając.

To pani Duvernoy chciałaby się widzieć z panią.

MAŁGORZATA

Niech wejdzie.

SCENA PIĄTA

CIŻ – PRUDENCJA.

PRUDENCJA

I cóż, droga Małgorzato, jak się miewasz dzisiaj?

MAŁGORZATA

Lepiej, Prudencjo, dziękuję ci.

PRUDENCJA

Wypraw na chwilę Annę, chcę pomówić z tobą sama.

MAŁGORZATA

Anno, idź posprzątać w innych pokojach, zawołam, kiedy będę cię potrzebowała.

Anna wychodzi.

PRUDENCJA

Mam cię prosić o przysługę, droga Małgorzato.

MAŁGORZATA

Mów.

PRUDENCJA

Czy jesteś przy pieniądzach?

MAŁGORZATA

Wiesz, że koło mnie krucho od jakiegoś czasu, ale o co chodzi?

PRUDENCJA

Dzisiaj jest Nowy Rok, muszę zrobić parę podarków, trzeba by mi koniecznie dwustu franków, czy możesz mi ich pożyczyć do końca miesiąca?

MAŁGORZATA

Podnosząc oczy do nieba.

Do końca miesiąca!

PRUDENCJA

Jeżeli ci to sprawia trudność…

MAŁGORZATA

Potrzebowałam trochę tych pieniędzy, które mam…

PRUDENCJA

Zatem nie mówmy już o tym.

MAŁGORZATA

Mniejsza! otwórz tę szufladę…

PRUDENCJA

Którą? Otwiera różne szuflady. A, tę w środku.

MAŁGORZATA

Ile tam jest?

PRUDENCJA

Pięćset franków.

MAŁGORZATA

Zatem weź tych dwieście, których potrzebujesz.

PRUDENCJA

A tobie wystarczy reszta?

MAŁGORZATA

Wystarczy, nie kłopocz się o mnie.

PRUDENCJA

Biorąc pieniądze.

Oddajesz mi prawdziwą przysługę.

MAŁGORZATA

Cieszę się, droga Prudencjo!

PRUDENCJA

Żegnam cię, wrócę zajrzeć do ciebie. Lepiej wyglądasz.

MAŁGORZATA

W istocie, lepiej mi.

PRUDENCJA

Niedługo przyjdą cieplejsze dni, powietrze wiejskie postawi cię na nogi.

MAŁGORZATA

Tak, tak.

PRUDENCJA

Wychodząc.

Dziękuję ci jeszcze raz.

MAŁGORZATA

Przyślij mi Annę.

PRUDENCJA

Dobrze

Wychodzi.

ANNA

Wraca.

Znowu przyszła prosić panią o pieniądze.

MAŁGORZATA

Tak.

ANNA

I pani jej dała?…

MAŁGORZATA

Pieniądze to taki drobiazg, a ona podobno tak ich potrzebowała. Ale i nam trzeba pieniędzy, musimy rozdać kolędy. Weź tę bransoletę, którą mi przysłano, sprzedaj i wracaj szybko.

ANNA

Ale tymczasem…

MAŁGORZATA

Mogę pozostać sama, nie będę potrzebowała niczego, nie będziesz siedziała długo, znasz drogę do kupca, dosyć ode mnie kupił od trzech miesięcy.

Anna wychodzi.

SCENA SZÓSTA

MAŁGORZATA

Wyjmuje z zanadrza list i czyta.

„Pani, dowiedziałem się o pojedynku Armanda z panem de Varville nie od mego syna, który wyjechał, nawet nie zaszedłszy mnie uściskać. Czy pani uwierzy? Obwiniałem panią o ten pojedynek i o ten wyjazd. Dzięki Bogu, życiu pana de Varville już nic nie grozi, a ja wiem wszystko. Dotrzymałaś przysięgi nawet ponad twoje siły, a wstrząśnienia te zachwiały twoje zdrowie. Piszę całą prawdę Armandowi. Jest daleko, ale wróci błagać cię o przebaczenie, nie tylko dla siebie, ale i dla mnie, gdyż byłem zmuszony wyrządzić pani krzywdę i trzeba mi ją naprawić. Staraj się przyjść do zdrowia, miej nadzieję, twoja dzielność i twoje zaparcie się siebie zasługują na lepszą przyszłość, będziesz ją miała, ja ci to przyrzekam. Tymczasem, przyjm pani zapewnienie o moich uczuciach sympatii, szacunku i oddania. Jerzy Duval. 15 listopada”. Oto sześć tygodni, jak otrzymałam ten list i odczytuję go bez końca, aby nabrać odwagi. Gdybym dostała przynajmniej słówko od Armanda, gdybym mogła doczekać wiosny! Wstaje i spogląda w lustro. Jakam ja zmieniona! Jednakże doktor przyrzekł mnie uleczyć. Będę cierpliwa. Ale teraz, rozmawiając z Anną, czyż nie wydał na mnie wyroku? Słyszałam, powiedział, że ze mną bardzo źle. Bardzo źle! to jeszcze kilka miesięcy życia, gdyby przez ten czas Armand wrócił, byłabym ocalona. Nowy Rok, to dzień nadziei! Zresztą, ja patrzę rozsądnie. Gdyby ze mną było naprawdę źle, Gaston nie potrafiłby śmiać się przy moim łóżku jak przed chwilą. Lekarz nie odszedłby ode mnie. W oknie. Co za radość w każdej rodzinie! Och, jakie ładne dziecko, śmieje się i podskakuje, trzymając swoje zabawki, chciałabym uściskać to dziecko.

SCENA SIÓDMA

ANNA – MAŁGORZATA.

ANNA

Podchodzi do Małgorzaty, położywszy na kominku pieniądze, które przyniosła.

Proszę pani…

MAŁGORZATA

Co tobie, Anno?

ANNA

Pani się dziś czuje lepiej, nieprawdaż?

MAŁGORZATA

Tak, dlaczego?

ANNA

Niech mi pani przyrzeknie, że pani będzie spokojna.

MAŁGORZATA

Co się stało?

ANNA

Chciałam panią uprzedzić… nagłą radość tak ciężko bywa udźwignąć.

MAŁGORZATA

Radość, powiadasz?

ANNA

Tak, pani.

MAŁGORZATA

Armand! Widziałaś Armanda? Armand przyjdzie do mnie!… Anna daje znak potakujący, biegnąc do drzwi. Armand! Zjawia się blady, ona rzuca się mu na szyję, ściska go kurczowo. Och, to nie ty, to niepodobieństwo, aby Bóg był taki dobry!

SCENA ÓSMA

MAŁGORZATA – ARMAND.

ARMAND

To ja, Małgorzato, ja, tak skruszony, taki niespokojny, tak występny, że nie śmiałem przekroczyć progu tego pokoju. Gdybym nie był spotkał Anny, byłbym został może na ulicy, modląc się i płacząc. Małgorzato, nie przeklinaj mnie! Ojciec napisał mi wszystko! Byłem bardzo daleko od ciebie, nie wiedziałem, dokąd się udać, aby uciec przed mą miłością i rozpaczą… Wyjechałem jak szaleniec, jechałem dniem i nocą, bez wytchnienia, bez odpoczynku, bez snu, ścigany straszliwymi przeczuciami. Och, gdybym cię nie był zastał, umarłbym, bo to ja cię zabiłem! Nie widziałem jeszcze ojca. Małgorzato, powiedz mi, że przebaczysz nam obu. Och, jakie to szczęście być znowu przy tobie!

MAŁGORZATA

Przebaczyć ci, ukochany mój? to ja sama byłam winna! Ale czy mogłam inaczej zrobić? Chciałam twego szczęścia nawet kosztem mojego. Ale teraz ojciec już nas nie rozdzieli, nieprawdaż? To już nie swoją dawną Małgorzatę odnajdujesz; mimo to, jestem jeszcze młoda, ale ja będę znów piękna, bo jestem szczęśliwa. Zapomnisz wszystko. Zaczniemy życie od dziś.

ARMAND

Już cię nie opuszczę. Słuchaj, Małgorzato, w tej chwili jeszcze opuścimy ten dom. Nie wrócimy nigdy do Paryża. Ojciec wie, kto ty jesteś. Będzie cię kochał jak dobrego ducha swego syna. Siostra moja wyszła za mąż. Przyszłość należy do nas.

MAŁGORZATA

Och! mów do mnie! mów do mnie! Czuję, jak moja dusza wraca z twymi słowami, jak odzyskuję zdrowie pod twoim oddechem. Mówiłam to dziś rano, że jedna rzecz mogłaby mnie ocalić! Nie spodziewałam się jej już, i oto jesteś! Nie będziemy tracić czasu, tak, skoro życie umyka przede mną, zatrzymam je w biegu. Nie wiesz? Mimi wychodzi za mąż. Dziś rano jej ślub z Gustawem. Zobaczymy ją. To nam dobrze zrobi zajść do kościoła, pomodlić się i przyjrzeć się szczęściu drugich. Jakąż niespodziankę zachowała mi Opatrzność na dzień Nowego Roku! Ale powiedz mi raz jeszcze, że mnie kochasz!

ARMAND

Tak, kocham cię, Małgorzato, całe moje życie należy do ciebie.

MAŁGORZATA

Do Anny, która weszła.

Anno, daj mi kapelusz, okrycie.

ARMAND

Poczciwa Anna! Dobrze się nią opiekowałaś, dziękuję!

MAŁGORZATA

Codziennie rozmawiałyśmy z nią o tobie, bo nikt nie śmiał wymawiać twego imienia. To ona pocieszała mnie. Mówiła, że się ujrzymy! Nie kłamała. Widziałeś piękne kraje. Zawieziesz mnie tam.

 

Chwieje się.

ARMAND

Co tobie, Małgorzato, ty bledniesz!…

MAŁGORZATA

Z wysiłkiem.

Nic, jedyny mój, nic! Pojmujesz, że szczęście nie może wejść tak łatwo w serce od tak dawna udręczone.

Siada i przechyla głowę wstecz.

ARMAND

Małgorzato, przemów do mnie! Małgorzato, błagam cię!

MAŁGORZATA

Odzyskując przytomność.

Nie bój się, jedyny mój, wiesz przecież, że zawsze podlegałam takim chwilowym słabościom. Ale to prędko przechodzi… patrz, uśmiecham się, jestem silna, widzisz! To tylko zdumienie, że żyję…

ARMAND

Biorąc ją za rękę.

Ty drżysz!

MAŁGORZATA

To nic! No, Anno, daj mi szal, kapelusz…

ARMAND

Z przerażeniem.

Mój Boże! Mój Boże!

MAŁGORZATA

Próbuje z wysiłkiem iść, po czym zrzuca szal z gniewem.

Nie mogę!

Pada na kanapę.

ARMAND

Anno, biegnij po lekarza!

MAŁGORZATA

Tak, tak, powiedz mu, że Armand wrócił, że ja chcę żyć, muszę żyć… Anna wychodzi. Ale jeżeli ten powrót mnie nie ocalił, nic mnie nie ocali. Prędzej czy później istota ludzka musi umrzeć od tego, co jej dawało życie. Żyłam miłością, umieram z miłości.

ARMAND

Nie mów tak, Małgorzato, będziesz żyła. Musisz żyć.

MAŁGORZATA

Usiądź koło mnie, blisko, bliziutko, Armandzie mój, i słuchaj mnie dobrze. Przed chwilą gniewałam się na śmierć, żałuję tego, ona jest potrzebna i kocham ją, skoro zaczekała na ciebie z ostatnim ciosem. Gdyby moja śmierć nie była pewna, ojciec twój nie byłby napisał po ciebie.

ARMAND

Słuchaj, Małgorzato, nie mów już tak, bo ja oszaleję. Nie mów mi, że umrzesz, powiedz, że to być nie może, że tego nie chcesz!

MAŁGORZATA

Choćbym i nie chciała, jedyny mój, musiałabym ustąpić, skoro Bóg tak chce. Gdybym była niewinną dziewczynką, gdyby wszystko we mnie było czyste, może płakałabym na myśl o rozstaniu ze światem, na którym ty zostajesz, bo wówczas przyszłość byłaby pełna nadziei, a przeszłość moja dawałaby mi do niej prawo. Skoro ja umrę, wszystko, co zachowasz ze mnie, będzie czyste; gdybym żyła, zawsze byłyby plamy na mojej miłości… Wierzaj mi, Bóg wie, co robi…

ARMAND

Wstając.

Och! nie mogę już!

MAŁGORZATA

Przytrzymując go.

Jak to! to ja ci muszę dodawać odwagi? No posłuchaj. Otwórz tę szufladę, weź medalion… to mój portret z czasu, gdy byłam ładna! Kazałam go zrobić dla ciebie, zachowaj go, pomoże ci pamiętać o mnie. Ale jeżeli, pewnego dnia, młoda i piękna dziewczyna pokocha cię i ty ją zaślubisz, jak być powinno, jak chcę, aby było, i kiedy znajdzie ten portret, powiedz jej, że to portret przyjaciółki, która, jeżeli Bóg jej pozwolił przycupnąć w najskromniejszym kąciku nieba, modli się za nią i za ciebie. Jeśliby była zazdrosna o przeszłość, jak my kobiety jesteśmy często, jeśli poprosi cię, byś jej uczynił ofiarę z tego portretu, uczyń to bez obawy, bez wyrzutu, to będzie sprawiedliwie i z góry ci to przebaczam. Kobieta, która kocha, zanadto cierpi, nie czując się kochaną… Słyszysz, Armandzie mój, czy dobrze zrozumiałeś?

Weitere Bücher von diesem Autor